Salon
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salon
Salon Lestrange'ów to jasne, przestronne pomieszczenie, o wysokich, wpuszczających dużo światła oknach i wystroju utrzymanym w odcieniach błękitu. W jego centrum, na wyłożonej drewnem podłodze, ustawione zostały kremowa kanapa, okrągły, elegancki i misternie zdobiony stoliczek oraz dwa obite niebieskim materiałem krzesła. Tuż nad nimi z sufitu zwiesza się kryształowy, wykonany na specjalne zamówienie żyrandol; ulubiona ozdoba pani domu. Choć Ceasar zabrał już swe pianino, to harfa Evandry nadal znajduje się w jednym z jego rogów; młódka często umila rodzinie czas swymi kameralnymi występami.
Choć w pokoju nie brak bogatych dodatków - kryształowych ozdób, drogocennych figurek czy alabastrowych rzeźb - został on urządzony ze smakiem i trudno posądzić gospodarzy o zbędny przepych.
Choć w pokoju nie brak bogatych dodatków - kryształowych ozdób, drogocennych figurek czy alabastrowych rzeźb - został on urządzony ze smakiem i trudno posądzić gospodarzy o zbędny przepych.
Jad wolno wydostawał się ze świątecznej atmosfery i niczym bluszcz otulał młode szlachcianki. Zaciskały się na szyi, odciskały bladymi śladami na drobniutkich nadgarstkach, przypominając o nadchodzących wydarzeniach.
- Myślisz, że jest tego świadomy? To tchórz i życiowa niedorajda – szepnęła, brutalnie przypominając Emery o szkolnych latach, kiedy Constance znęcała się nad biednym szlachcicem. Obydwie wątpiły w tytuł szlachecki, bo nie znając prawdziwej twarzy Arthura, łatwo było go osądzać. Żadna z obecnych tu arystokratek nie wierzyła w jego dobre serce. A czyż dla dobra przyszłości rodu Slughornów nie powinna trafić im się wyjątkowa kobieta, która nie tylko jest piękna, ale może pochwalić się swoim talentem, wiedzą?
- Mogę zostać przy białych sukniach, ale trzewiki mam zmienić na czerwone, a ten płaszcz? Och, cała szafa do wymiany. Jeśli mój przyszły mąż nie zostawi Ci ciężkiej sakiewki…- uśmiechnęła się, a chytry plan aż rozkwitał na jej twarzy. Constance nie zgodzi się na projekty ociekające złotem i szkarłatem, ale dlaczego Emery nie miałaby na tym dodatkowo zarobić? Wszak była jej żywą reklamą i tak też ma pozostać po ślubie. Potwierdziła, że podpisanie umowy odbędzie się właśnie tutaj, w salonie i jadalni, lecz nie chciała dłużej skupiać się na paskudnym temacie zaręczyn. W końcu wypiłaby przez to zdecydowanie za dużo wina, a jutro miała aż tryskać dobrym humorem.
- Z biedaczki i ulicznej malarki awansowała na jakąś sztukmistrzynię, nie wiem doprawdy co lady Avery w niej widzi. Może szuka sensacji, aby przyciągnąć nas do Galerii, ale talent się sam broni, nieprawdaż, kochana? – powiedziała, chwytając kieliszek w dłoń i wstając z miejsca. Choinka sama się nie ubierze, a one zaraz przytyją od samego patrzenia na tłuste ciasta polane belgijską czekoladą. Arthur pewnie cieszyłby się, że będzie miała nadmiarowe kilogramy i straci pewność siebie.
- Och, te akty były obrzydliwe – aż poczuła zimny dreszcz na plecach. Wrażliwe oczy nie były przyzwyczajone do takich paskudnych widoków –Nie przejdzie mi przez gardło mówić do niej lady, panoszy się po kątach, korzysta z majątku rodowego Traversów, czyż nie wysłała ci propozycji sukni? Tak, w naszym salonie chciała czesać te rude kudły – powiedziała z odrazą. Niestety „jej” biznes został ponownie przepisany na ojca. Nie miała smykałki do interesów, skupiała się na nauce, zabijając w zarodku większość myśli o przyszłym mężu. Podała kolejną bombkę Emery, mocno gestykulując drugą ręką z kieliszkiem wina.
- Ani majątku, ani wartości rodowych, ani poprawnego wychowania. Dawno powinny im zostać odebrane wszelkie tytuły. Jaki oni mają majątek oprócz dorobku Lyry za obrazy? – prychnęła, ale szybko się zorientowała, że pomaga Emery ubierać choinkę tylko w ten sposób, że podaje jej bombki. W końcu sama się schyliła do pudła i wybrała kolejne ozdoby. Kieliszek wina odstawiła na bok. – Trafiło się ślepej kurze ziarno – dodała wciąż oburzona. W końcu znalazła idealne miejsce na swoją bombkę i sięgnęła do gałązki – Och, dorwałaś muszelki, wieszałyśmy je zawsze z przodu, ale może zrobimy teraz na skos? Niech te święta będą inne
- Myślisz, że jest tego świadomy? To tchórz i życiowa niedorajda – szepnęła, brutalnie przypominając Emery o szkolnych latach, kiedy Constance znęcała się nad biednym szlachcicem. Obydwie wątpiły w tytuł szlachecki, bo nie znając prawdziwej twarzy Arthura, łatwo było go osądzać. Żadna z obecnych tu arystokratek nie wierzyła w jego dobre serce. A czyż dla dobra przyszłości rodu Slughornów nie powinna trafić im się wyjątkowa kobieta, która nie tylko jest piękna, ale może pochwalić się swoim talentem, wiedzą?
- Mogę zostać przy białych sukniach, ale trzewiki mam zmienić na czerwone, a ten płaszcz? Och, cała szafa do wymiany. Jeśli mój przyszły mąż nie zostawi Ci ciężkiej sakiewki…- uśmiechnęła się, a chytry plan aż rozkwitał na jej twarzy. Constance nie zgodzi się na projekty ociekające złotem i szkarłatem, ale dlaczego Emery nie miałaby na tym dodatkowo zarobić? Wszak była jej żywą reklamą i tak też ma pozostać po ślubie. Potwierdziła, że podpisanie umowy odbędzie się właśnie tutaj, w salonie i jadalni, lecz nie chciała dłużej skupiać się na paskudnym temacie zaręczyn. W końcu wypiłaby przez to zdecydowanie za dużo wina, a jutro miała aż tryskać dobrym humorem.
- Z biedaczki i ulicznej malarki awansowała na jakąś sztukmistrzynię, nie wiem doprawdy co lady Avery w niej widzi. Może szuka sensacji, aby przyciągnąć nas do Galerii, ale talent się sam broni, nieprawdaż, kochana? – powiedziała, chwytając kieliszek w dłoń i wstając z miejsca. Choinka sama się nie ubierze, a one zaraz przytyją od samego patrzenia na tłuste ciasta polane belgijską czekoladą. Arthur pewnie cieszyłby się, że będzie miała nadmiarowe kilogramy i straci pewność siebie.
- Och, te akty były obrzydliwe – aż poczuła zimny dreszcz na plecach. Wrażliwe oczy nie były przyzwyczajone do takich paskudnych widoków –Nie przejdzie mi przez gardło mówić do niej lady, panoszy się po kątach, korzysta z majątku rodowego Traversów, czyż nie wysłała ci propozycji sukni? Tak, w naszym salonie chciała czesać te rude kudły – powiedziała z odrazą. Niestety „jej” biznes został ponownie przepisany na ojca. Nie miała smykałki do interesów, skupiała się na nauce, zabijając w zarodku większość myśli o przyszłym mężu. Podała kolejną bombkę Emery, mocno gestykulując drugą ręką z kieliszkiem wina.
- Ani majątku, ani wartości rodowych, ani poprawnego wychowania. Dawno powinny im zostać odebrane wszelkie tytuły. Jaki oni mają majątek oprócz dorobku Lyry za obrazy? – prychnęła, ale szybko się zorientowała, że pomaga Emery ubierać choinkę tylko w ten sposób, że podaje jej bombki. W końcu sama się schyliła do pudła i wybrała kolejne ozdoby. Kieliszek wina odstawiła na bok. – Trafiło się ślepej kurze ziarno – dodała wciąż oburzona. W końcu znalazła idealne miejsce na swoją bombkę i sięgnęła do gałązki – Och, dorwałaś muszelki, wieszałyśmy je zawsze z przodu, ale może zrobimy teraz na skos? Niech te święta będą inne
lost through time and that's all I need
so much love, the more they bury
so much love, the more they bury
Problem nie leżał w tym, że miała do Arthura osobiste urazy i oceniała go od razu, nawet nie chcąc poznać, choć zapewne ten czynnik także miał niebagatelny wpływ na całość obrazu. Jednak największą szramę na całej wizji tego małżeństwa stanowił fakt, że lord Slughorn nie zasługiwał na tak wspaniałą istotę jak Constance. Emery była przekonana, że choć kuzynka dumnie radzi sobie ze spoczywającym na jej ramionach obowiązkiem, wcześniej czy później zacznie się dusić w ponurym zamczysku Slughornów, pełnym oparów eliksirów. - Nie wiem, czy jest gotowy spędzić całe życie z osobą, której nie znosi – przecież nie może być aż tak tchórzliwy i bezduszny, by nie ujawnić przed nestorem jak bardzo nie leży mu ten układ – wzrusza ramionami, chcąc dodać nonszalancji własnej wypowiedzi, lecz przecież, tak naprawdę, martwi się o kuzynkę. Nigdy nie widziała jej przyszłości w taki sposób. Na Merlina! Nie u boku Arthura! - Nawet gdyby okazał się najgorszą sknerą, nie musisz się o nic martwić - przecież nie pozwolę ci chodzić w sukniach z poprzedniego sezonu! Jednak, oczywiście, nie mam nic przeciwko, by lord Slughorn odczuł na własnej sakiewce, co oznacza posiadanie żony – uśmiecha się równie diabolicznym uśmiechem, plan wydaje się znośną alternatywą, oczywiście, o ile dojdzie do tego całego związku. - Może to dość delikatne pytanie… Ale dogadujesz się z nim jakkolwiek, czy wciąż jest po prostu tym samym godnym pożałowania Arthurem, którego znamy ze szkoły? – była świadoma, że całe to małżeństwo to jedna wielka farsa, jednak chciała wiedzieć, jakie odczucia ma sama zainteresowana.
Wzdrygnęła się na samą myśl o tych aktach, choć nie widziała jej na własne oczy. Odpowiednie komentarze jednak wystarczyłyby miała względny pogląd na to, co się działo podczas wystawy. Przyjęła od Constance bombkę i odrobinę przeniosła ciężar ciała na palce stóp. Lepiej od razu ozdobić górną część drzewka… póki są trzeźwe - inaczej mogłyby skończyć wśród roztrzaskanych ozdób i ostrych gałęzi. - Och doprawdy, chyba nie jest aż tak naiwna, by zgłaszać się do nas. Wątpię, by Traversowie chcieli wydawać na nią tyle złota... Przecież ten związek w ogóle się im nie kalkuluje – upiła łyk wina, by zwilżyć gardło. Mówiła szybko, z przejęciem. Naprawdę ten cały cyrk nie mieścił jej się w głowie. - Zapewne kupowała suknie u Malkin, choć wątpię, by i na to było ją stać… Sądzisz, że zobaczymy młodą lady Travers w zapomnianej sukni zalegającej w szafie pełnej moli? Być może dobre poprawki pozwolą zatuszować dziury wygryzione przez te parszywe owady. Masz rację, za jej lichą pensję się nie utrzymają, w końcu kilka dobrze namalowanych obrazów daje więcej sławy niż złota. Wątpię, by to dziewczę po raz kolejny powtórzyło swój sukces… Masz racje, trafiło się jej ziarno, jednak to jednokrotny uśmiech fortuny – zakryła usta dłonią – wszak damie nie wypadało śmiać się w głos. Odstawiła na bok kieliszek, ponownie skupiając się na choince – sięgnęła po jedną z bombek, przypominającą do złudzenie żywą syrenę; Emery była pewna, że ta pod wpływem odpowiedniego zaklęcia będzie się poruszać i wymachiwać ogonem. Zawiesiła ją tuż nad muszelką, które tak jak chciała Constace, umieściła na skos. - Zobaczysz, będzie piękniejsza niż rok temu – uśmiechnęła się szeroko, jednym ze swoich ładniejszych uśmiechów, który jednak lekko przygasnął, gdy przypomniała sobie, że kuzynka po raz ostatni przyozdabia drzewko swoimi rodowymi ozdobami. Szybko ukryła swoją minę, zatapiając usta w kieliszku wina. Niech to wszystko kelpie porwą! - Sądzisz, że coś nam zaśpiewa? - zapytała, chcąc zamaskować własne strapienia. Nie chciała, by Connie martwiła się nadmiernie przez jej rozmyślania; wyciągnęła różdżkę, która stuknęła w figurkę tak, by ożyła.
Wzdrygnęła się na samą myśl o tych aktach, choć nie widziała jej na własne oczy. Odpowiednie komentarze jednak wystarczyłyby miała względny pogląd na to, co się działo podczas wystawy. Przyjęła od Constance bombkę i odrobinę przeniosła ciężar ciała na palce stóp. Lepiej od razu ozdobić górną część drzewka… póki są trzeźwe - inaczej mogłyby skończyć wśród roztrzaskanych ozdób i ostrych gałęzi. - Och doprawdy, chyba nie jest aż tak naiwna, by zgłaszać się do nas. Wątpię, by Traversowie chcieli wydawać na nią tyle złota... Przecież ten związek w ogóle się im nie kalkuluje – upiła łyk wina, by zwilżyć gardło. Mówiła szybko, z przejęciem. Naprawdę ten cały cyrk nie mieścił jej się w głowie. - Zapewne kupowała suknie u Malkin, choć wątpię, by i na to było ją stać… Sądzisz, że zobaczymy młodą lady Travers w zapomnianej sukni zalegającej w szafie pełnej moli? Być może dobre poprawki pozwolą zatuszować dziury wygryzione przez te parszywe owady. Masz rację, za jej lichą pensję się nie utrzymają, w końcu kilka dobrze namalowanych obrazów daje więcej sławy niż złota. Wątpię, by to dziewczę po raz kolejny powtórzyło swój sukces… Masz racje, trafiło się jej ziarno, jednak to jednokrotny uśmiech fortuny – zakryła usta dłonią – wszak damie nie wypadało śmiać się w głos. Odstawiła na bok kieliszek, ponownie skupiając się na choince – sięgnęła po jedną z bombek, przypominającą do złudzenie żywą syrenę; Emery była pewna, że ta pod wpływem odpowiedniego zaklęcia będzie się poruszać i wymachiwać ogonem. Zawiesiła ją tuż nad muszelką, które tak jak chciała Constace, umieściła na skos. - Zobaczysz, będzie piękniejsza niż rok temu – uśmiechnęła się szeroko, jednym ze swoich ładniejszych uśmiechów, który jednak lekko przygasnął, gdy przypomniała sobie, że kuzynka po raz ostatni przyozdabia drzewko swoimi rodowymi ozdobami. Szybko ukryła swoją minę, zatapiając usta w kieliszku wina. Niech to wszystko kelpie porwą! - Sądzisz, że coś nam zaśpiewa? - zapytała, chcąc zamaskować własne strapienia. Nie chciała, by Connie martwiła się nadmiernie przez jej rozmyślania; wyciągnęła różdżkę, która stuknęła w figurkę tak, by ożyła.
Emery Parkinson
Zawód : Projektantka mody
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Appear like the innocent flower, but be the deadly snake beneath it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Przez muzykę Lestrange’ów niejeden tracił zdrowe zmysły. Każdy z rodów miał coś charakterystycznego, które było niespotykane. Parkinson mieli modę oraz wspaniałą wytrzymałość fizyczną, a Slughorny paskudne eliksiry. I czy jakikolwiek ród zasługiwał na Emery czy Constance? Obydwie były niezastąpione, utalentowane i wbrew pozorom niezależne. Obydwie zasługiwały na miłość, na coś, co doda im skrzydeł i będzie stanowić inspirację do rozwijającego się nieustannie talentu.
- Ja chociaż nie śmierdzę – burknęła, nie wiedząc, czy ma się śmiać czy płakać. Arthurowi trafił się skarb, który niekoniecznie będzie grał jak mu każą. Constance można powiedzieć, że miała swoje przyzwyczajenia staropanieńskie, a w dodatku podobnie jak Emery była światłą osobą. Chciała rozwoju, poznawania świata, tworzenia zaklęć, które zapiszą się na kartach historii.
- Tytułowanie jego jak i Lyry Travers powoduje tylko migrenę – zaśmiała się, bo nawet jak spotkała Arthura na ulicy Pokątnej cała się dusiła, gdy mówiła do niego per lordzie. Jakże szybko zmieni jednak o nim zdanie, kiedy dowie się o nim więcej? Ostatni czas aż obfitował w przypadkowe spotkania, w których raz chciała go udusić gołymi rękami, a drugi… Och, mieszał tylko w głowie. Czy nadejdzie taki moment, że Constance będzie go w stanie pokochać?
- Jest w porządku jak na niego nie patrzę i nie oddycha- powiedziała pół żartem, pół serio, nie wiedząc, co w zasadzie ma powiedzieć Emery. Arthur był jedną wielką niewiadomą. Odkrywała go, a jednocześnie nie chciała bardziej poznać. Jakie były obowiązki żona? Czy powinna tolerować tylko męża?
- Jak widać kalkuluje, da mu dziedzica. Travers wypłynie w morze, przyjedzie zobaczyć, czy chłopiec. W ciąży może malować – wzruszyła ramionami jakby to było oczywiste. Zapewne nie tylko one we dwie wciskały Lyrze dziecko. Obowiązek rodowy każda powinna spełnić. Nawet córka była szansą na uzgodnienie przyszłościowej transakcji z mężem. A brak dziecka, och to tragedia. Constance nawet nie potrafiła sobie wyobrazić tego aktu z Arthurem.
- Ugh, Malkin, ona podobno zaczęła się specjalizować w modzie ciążowej, więc nic dziwnego, że szukała tam projektu – dodała cwaniacko, wypijając wino do końca. Może nie powinna jako szlachcianka, ale na Merlina kto ją oceniał. Na pewno nie Emery! To były ciężkie święta, musiała zrozumieć. Kochała śmiech przyjaciółki, a w obliczu ostatnich wydarzeń wiele brakowało do dobrego humoru. Constance widząc syrenkę, wyjęła różdżkę, wypowiadając kilka inkantacji. Ta zaczęła wdzięczyć się do dziewczyn, radośnie zawodząc razem z choinką. Brakowało jej tylko małego lusterka, aby mogła się w nim przeglądać. Syrena wolno czesała swoje długie włosy. Kolejną z muszli zaczarowała tak, żeby wydobywał się z niej szum morza.
- Emery, obiecasz mi, że święta będą zawsze nasze? – spytała cicho, a za pomocą różdżki umiejscowiła prawie na czubku choinki białe pąki. Gdy zostanie zmuszona, użyje nawet mrocznych zaklęć, aby Arthur zgodził się na ich wspólne święta. Syrena wraz z muszlami oraz choinkami zawodziły w świątecznych melodiach, a kieliszki wina znów były pełne. Tak właśnie wyobrażała sobie ich wspólny wieczór. I chociaż stała przed okropnym obliczem zaręczyn, przyszłego małżeństwa Evandry i Constance, nie mogła pozwolić sobie na stratę najbliższych. Będzie walczyła o nich jak lwica. Arthur już zdążył poznać smak jadu Lestrangówny, ale czy nauczy się o niego też tak zabiegać? Wszystkie jej delikatne manipulacje spełzły na niczym. Chciała go zagłaskać swoją dobrocią, a w zamian za to upijała się przy śpiewającej choince. I była z tego cholernie szczęśliwa i dumna.
- Ja chociaż nie śmierdzę – burknęła, nie wiedząc, czy ma się śmiać czy płakać. Arthurowi trafił się skarb, który niekoniecznie będzie grał jak mu każą. Constance można powiedzieć, że miała swoje przyzwyczajenia staropanieńskie, a w dodatku podobnie jak Emery była światłą osobą. Chciała rozwoju, poznawania świata, tworzenia zaklęć, które zapiszą się na kartach historii.
- Tytułowanie jego jak i Lyry Travers powoduje tylko migrenę – zaśmiała się, bo nawet jak spotkała Arthura na ulicy Pokątnej cała się dusiła, gdy mówiła do niego per lordzie. Jakże szybko zmieni jednak o nim zdanie, kiedy dowie się o nim więcej? Ostatni czas aż obfitował w przypadkowe spotkania, w których raz chciała go udusić gołymi rękami, a drugi… Och, mieszał tylko w głowie. Czy nadejdzie taki moment, że Constance będzie go w stanie pokochać?
- Jest w porządku jak na niego nie patrzę i nie oddycha- powiedziała pół żartem, pół serio, nie wiedząc, co w zasadzie ma powiedzieć Emery. Arthur był jedną wielką niewiadomą. Odkrywała go, a jednocześnie nie chciała bardziej poznać. Jakie były obowiązki żona? Czy powinna tolerować tylko męża?
- Jak widać kalkuluje, da mu dziedzica. Travers wypłynie w morze, przyjedzie zobaczyć, czy chłopiec. W ciąży może malować – wzruszyła ramionami jakby to było oczywiste. Zapewne nie tylko one we dwie wciskały Lyrze dziecko. Obowiązek rodowy każda powinna spełnić. Nawet córka była szansą na uzgodnienie przyszłościowej transakcji z mężem. A brak dziecka, och to tragedia. Constance nawet nie potrafiła sobie wyobrazić tego aktu z Arthurem.
- Ugh, Malkin, ona podobno zaczęła się specjalizować w modzie ciążowej, więc nic dziwnego, że szukała tam projektu – dodała cwaniacko, wypijając wino do końca. Może nie powinna jako szlachcianka, ale na Merlina kto ją oceniał. Na pewno nie Emery! To były ciężkie święta, musiała zrozumieć. Kochała śmiech przyjaciółki, a w obliczu ostatnich wydarzeń wiele brakowało do dobrego humoru. Constance widząc syrenkę, wyjęła różdżkę, wypowiadając kilka inkantacji. Ta zaczęła wdzięczyć się do dziewczyn, radośnie zawodząc razem z choinką. Brakowało jej tylko małego lusterka, aby mogła się w nim przeglądać. Syrena wolno czesała swoje długie włosy. Kolejną z muszli zaczarowała tak, żeby wydobywał się z niej szum morza.
- Emery, obiecasz mi, że święta będą zawsze nasze? – spytała cicho, a za pomocą różdżki umiejscowiła prawie na czubku choinki białe pąki. Gdy zostanie zmuszona, użyje nawet mrocznych zaklęć, aby Arthur zgodził się na ich wspólne święta. Syrena wraz z muszlami oraz choinkami zawodziły w świątecznych melodiach, a kieliszki wina znów były pełne. Tak właśnie wyobrażała sobie ich wspólny wieczór. I chociaż stała przed okropnym obliczem zaręczyn, przyszłego małżeństwa Evandry i Constance, nie mogła pozwolić sobie na stratę najbliższych. Będzie walczyła o nich jak lwica. Arthur już zdążył poznać smak jadu Lestrangówny, ale czy nauczy się o niego też tak zabiegać? Wszystkie jej delikatne manipulacje spełzły na niczym. Chciała go zagłaskać swoją dobrocią, a w zamian za to upijała się przy śpiewającej choince. I była z tego cholernie szczęśliwa i dumna.
lost through time and that's all I need
so much love, the more they bury
so much love, the more they bury
- Społeczeństwo odpowiednio ją zakwalifikuje, nie musisz nabawiać się przez to migreny – wzruszyła ramionami, przyglądając się ukradkiem kuzynce. Nie wyobrażała ją sobie u boku Arthura, co gorsza, nawet nie spodziewała się, że ta chłopaczyna miesza jej w głowie. Oczywiście, panna Lestrange mogła czuć się dość niepewnie w tej nowej sytuacji, ale spojrzenie pełne miłości skierowane w kierunku Slughorna. Na Merlina, to byłoby coś niepojętego i abstrakcyjnego niczym same dzieła Picasso. Jednak w obrazach można było dostrzec piękno, w miłości do Slughorna – wyłącznie czyste szaleństwo. Emery nie mogła przyzwyczaić się do myśli, że Constance po ślubie szybciej czy później będzie kojarzona jaka lady Slughorn, a czarujące syreny zastąpią parujące kociołki. W przeciwieństwie do niej nigdy nie miała obdarzyć Arthura cieplejszymi uczuciami, nieczuła na wewnętrzne tajemnice jakie w sobie skrywa. Dlaczego miałby zmieniać obraz wypracowany przez lata spędzone w Hogwarcie. Uśmiechnęła się słysząc żart kuzynki, choć był to grymas lekko wymuszony, praktycznie że beznamiętny. - Więc… Masz jakikolwiek plan poza narażaniem go na koszty za moje projekty? – zapytała, gdy już upiła łyk wina. Co prawda miała porzucić ten temat, jednak była ciekawa, co też może zrobić Constance, by uchronić się przed tym politycznym ślubem. Zasługiwała na kogoś lepszego, nawet jeśli nie znalazłaby prawdziwej miłości – która według Emery istniała tylko w romansidłach – mężczyzna wybrany przez rodziców powinien być lepszy, bardziej ułożony, budzący podziw społeczeństwa – nie mógł przyćmiewać blasku żony, wszak powinni się dopełniać. Czy nie właśnie o to chodziło w związkach? - Obawiam się, że w strojach Malkin będzie wyglądać niczym… słonica – rzuciła konspiracyjnym szeptem, jak gdyby nie były w pomieszczeniu same. Ten butik był dobry, jednak by zamaskować wszystkie mankamenty ciąży należało mieć odpowiednią rękę. Wina ubywało, a nastrój zaczął się poprawiać – w końcu cóż innego było potrzebne do szczęścia w tak patowej sytuacji? Emery przez chwilę przyglądała się wdzięczącej się syrenie, którą po chwili umieściła na drzewku. Wkrótce dołączyły do niej turkusowe bombki i jeszcze dwie syreny. - Oczywiście, kochanie – podeszła do Constance, ujmując jej dłonie zanim złożyła na jej policzkach dwa delikatne muśnięcia. - Święta zawsze będą nasze i nawet najpaskudniejszy mąż tego nigdy nie zmieni – odparła z łagodnym uśmiechem goszczącym także w brązowym spojrzeniu; akurat o tym fakcie była przekonana, tak jak o istnieniu samego Merlina. Cóż, Arthur podejmując za żonę pannę z domu Lestrange musiał się także liczyć z częstą obecnością Parkinsonówny... i to nie tylko w okresie świątecznym. - Może uda się go pozbyć? – rzuciła to pytanie w sposób całkowicie niewinny, puszczając dłonie kuzynki. Cóż, zdesperowana kobieta powinna być gotowa na wszystko, a groźba ślubu z takim osobnikiem powinna usprawiedliwiać nawet najbardziej parszywe poczynania.
Emery Parkinson
Zawód : Projektantka mody
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Appear like the innocent flower, but be the deadly snake beneath it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
- Mam niemiłe wrażenie, że wszyscy ją zaakceptowali – wymruczała niezadowolona. Constance siebie też nie widziała u boku Arthura. Wolałaby otrzymać szereg kawalerów, aby ustawili się w kolejce. Wówczas mogłaby z nimi porozmawiać, wybrać najlepszego, wodzić ich za nos, sprawdzi ten, który w ogóle się nadaje. Chciałaby taką akcję zorganizować dla każdej ze swojej przyjaciółki. Jednak kobiety nie miały wyboru. Jak dostały rozkaz pod wezwaniem nestora, chociażby waliło się, miała wziąć ślub ze wskazaną osobą. Im pozostało jedynie zadecydować o dekoracjach, bo nawet goście byli narzuceni z góry. Wszak nikt nie może zostać pominięty podczas wysyłania zaproszeń. Nigdy w życiu nie pozbędzie się swojej broszki z syreną i zastąpi jej jakimś parszywym, ociekającym zgnilizną kociołkiem. Nie miała zamiaru się zmienić. Nawet jeśli będzie nieznośna dla swojego męża, to cóż, Arthur na to zasłużył.
- Otrucie go będzie zbyt podejrzane, a złośliwe żarty jak widać przez tyle lat go nie odtrąciły. Może nie jest tak słaby jak myślałyśmy? – wpatrzona w kieliszek wina przez chwilę nie mogła skupić się na tym, co chce powiedzieć. Zupełnie tak jakby jej myśli wychodziły poza wszelkie granice rozsądku. Chrząknęła, wypiła wino i wzrokiem szaleństwa obdarzyła Emery – Zagłaszczę go dobrocią – stwierdziła jakby to było oczywiste. Nie mogła odwołać zaręczyn, a wszelkie manipulacje mogą być źle widziane przez nestora. A Constance pokazywała jedynie swoją idealną stronę, dokładnie tak jak Emery. Rozkwitały jak kwiaty na wiosnę i pozostawały na zawsze piękne.
- Moja droga, a ty szepczesz życzenia, któż mógłby stać się twoim mężem? – spytała, a wino przełamywało wszystkie nieśmiałości. Chciała, aby chociaż ona spotkała miłość swojego życia. Widziała, że Tristan wbrew pozorom uszczęśliwiał Evandrę, lecz bała się o swoją „siostrę”. Co jeśli wybuchowy charakter męża zrobi jej jakąś krzywdę? Nie mogła do tego dopuścić, tak samo jakby nie pozwoliła skrzywdzić Emery czy Darcy. Wszystko leżało w rękach nestorów, którzy nie patrzyli na ich uczucia, a jedynie politykę.
- Słonica to bardzo pokrewne wrażenie ciężarnej. Czy Malkin przerzuciła się już na takie projekty? Och, szuka swojej niszy, a doprawdy, któż mógłby z tobą konkurować! – zaśmiała się złośliwie, bo nawet jeśli Malkin miała ogólnodostępne projekty dla każdego portfela, tak Constance rozpieszczona do granic możliwości ze swoim uporem uzbierałaby na wymarzone ubrania. Uśmiechnęła się szeroko do przyjaciółki. Wino buzowało w jej głowie i kto by pomyślał, że szlachcianka właśnie tego potrzebowała! Zaczęła bujać się na boki w rytm kolęd śpiewanych przez drzewko i ozdoby.
- Posłuchaj jak pięknie brzmią nasze święta – rzuciła rozmarzona, dodając kilka swoich wstawek do znanych i lubianych melodii. Obróciła Emery wokół własnej osi, kontynuując delikatny taniec. Ta choinka na pewno będzie widowiskowa. Niedługo zacznie śpiewać pijane przyśpiewki. Emery obiecała, co miała i Constance wówczas od razu poczuła się lepiej. W końcu, czyż to nie było cudowne, że zawsze mogła liczyć na swoich bliskich?
- Cóż proponujesz, kochana? Nic nie może wskazywać na nas, nasze spotkania obfitowały w niezręczności, a co jeśli oceniamy go wciąż przez pryzmat przeszłości? – szepnęła, nieświadoma tego, że zdradziła swoje wątpliwości. Wcześniej podjęłaby się nawet drastycznych czynów, aby wyrzucić Arthura ze swojego życia, a teraz w głowie wciąż miała słowa ojca i matki z prośbą, żeby się zachowywała jak przystoi na pannę na wydaniu.
- Otrucie go będzie zbyt podejrzane, a złośliwe żarty jak widać przez tyle lat go nie odtrąciły. Może nie jest tak słaby jak myślałyśmy? – wpatrzona w kieliszek wina przez chwilę nie mogła skupić się na tym, co chce powiedzieć. Zupełnie tak jakby jej myśli wychodziły poza wszelkie granice rozsądku. Chrząknęła, wypiła wino i wzrokiem szaleństwa obdarzyła Emery – Zagłaszczę go dobrocią – stwierdziła jakby to było oczywiste. Nie mogła odwołać zaręczyn, a wszelkie manipulacje mogą być źle widziane przez nestora. A Constance pokazywała jedynie swoją idealną stronę, dokładnie tak jak Emery. Rozkwitały jak kwiaty na wiosnę i pozostawały na zawsze piękne.
- Moja droga, a ty szepczesz życzenia, któż mógłby stać się twoim mężem? – spytała, a wino przełamywało wszystkie nieśmiałości. Chciała, aby chociaż ona spotkała miłość swojego życia. Widziała, że Tristan wbrew pozorom uszczęśliwiał Evandrę, lecz bała się o swoją „siostrę”. Co jeśli wybuchowy charakter męża zrobi jej jakąś krzywdę? Nie mogła do tego dopuścić, tak samo jakby nie pozwoliła skrzywdzić Emery czy Darcy. Wszystko leżało w rękach nestorów, którzy nie patrzyli na ich uczucia, a jedynie politykę.
- Słonica to bardzo pokrewne wrażenie ciężarnej. Czy Malkin przerzuciła się już na takie projekty? Och, szuka swojej niszy, a doprawdy, któż mógłby z tobą konkurować! – zaśmiała się złośliwie, bo nawet jeśli Malkin miała ogólnodostępne projekty dla każdego portfela, tak Constance rozpieszczona do granic możliwości ze swoim uporem uzbierałaby na wymarzone ubrania. Uśmiechnęła się szeroko do przyjaciółki. Wino buzowało w jej głowie i kto by pomyślał, że szlachcianka właśnie tego potrzebowała! Zaczęła bujać się na boki w rytm kolęd śpiewanych przez drzewko i ozdoby.
- Posłuchaj jak pięknie brzmią nasze święta – rzuciła rozmarzona, dodając kilka swoich wstawek do znanych i lubianych melodii. Obróciła Emery wokół własnej osi, kontynuując delikatny taniec. Ta choinka na pewno będzie widowiskowa. Niedługo zacznie śpiewać pijane przyśpiewki. Emery obiecała, co miała i Constance wówczas od razu poczuła się lepiej. W końcu, czyż to nie było cudowne, że zawsze mogła liczyć na swoich bliskich?
- Cóż proponujesz, kochana? Nic nie może wskazywać na nas, nasze spotkania obfitowały w niezręczności, a co jeśli oceniamy go wciąż przez pryzmat przeszłości? – szepnęła, nieświadoma tego, że zdradziła swoje wątpliwości. Wcześniej podjęłaby się nawet drastycznych czynów, aby wyrzucić Arthura ze swojego życia, a teraz w głowie wciąż miała słowa ojca i matki z prośbą, żeby się zachowywała jak przystoi na pannę na wydaniu.
lost through time and that's all I need
so much love, the more they bury
so much love, the more they bury
Na społeczną akceptację trzeba sobie zasłużyć – to proces długotrwały i niezwykle ciężki w wykonaniu, niektórzy nie radzą sobie z podźwignięciem takiego ciężaru, a co dopiero mówiąc o świadomej kreacji. - To zbyt… Och, na Merlina, niemożliwe, że to wszystko miało do tego prowadzić… – zamyśliła się nad zachowaniem Arthura. Był wytrzymały, nierzadko spotykały się z jego kąśliwymi uwagami – wszystko to sprawiało, że Slughorn mimo wszystko stanowił godnego przeciwnika na całe lata spędzone w szkole. - Dobrocią? Uważaj żeby się w tobie nie zakochał – była przekonana, że kuzynka idealnie sprawdzi się w tej roli i być może doprowadzi Arthura na skraj wytrzymałości. Do niewybrednych żartów przywyknął już dawno, a jak sobie prowadzi z czymś całkiem odmiennym? Z rozkoszą się będzie temu przyglądać, by później komentować z Connie każde udane zagranie. Cóż za błyskotliwy geniusz!
- W święta spełniają się życzenia? – zachichotała, czując już pierwsze objawy przyjęcia pewnej ilości alkoholu. Może to ona sprawiła, że wypowiedziała na głos nikłe złudzenia. - Wiesz, że tylko ród Parkinsonów jest dla mnie idealny, a ojciec usilnie milczy na ten temat. Być może jeden wnuk w zupełności mu wystarczy? – wzruszyła ramionami w zamyśleniu; nie wyobrażała sobie życia jako stara panna - zaręczyny ciążyły w powietrzu z racji jej wieku, nie można było tego nie wyczuć. Pozostawało jednak wiele niewiadomych jak choćby samo nazwisko wybranka. Obawiała się tych informacji – co jeśli będzie równie w parszywej sytuacji jak Constance? Najchętniej poślubiłaby jakiegoś dalekiego kuzyna, bo tylko w skórze Parkinsonówny czuła się naprawdę sobą. Wiele by oddała za uniknięcie nieprzyjemności związanych ze zmianą nazwiska. Po co jednak się frasować przed czasem?
Zaśmiała się jeszcze z tanich projektów zanim dała się porwać Constance w lekki taniec. Nie była syreną, stąd nie zamierzała otwierać ust, nawet pod wpływem krążącego we krwi alkoholu. Delektowała się cichym głosem kuzynki, czując się chociaż na krótką, ulotną chwilę całkowicie spokojną. Do czasu…
- Chcesz dać mu szansę? – spytała bardziej powtarzając za blondynką. Czyżby było to możliwe, że oswoiła się z wizją Arthura jako męża? Westchnęła cicho, jednak szybko przywołała na usta uśmiech. - Niezależnie co postanowisz, pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć – stwierdziła oczywistość. Nie spodziewała się tego, ale jeśli kiedyś będzie musiała uśmiechać się także do Arthura… Jakoś to przeżyje.
| zt
- W święta spełniają się życzenia? – zachichotała, czując już pierwsze objawy przyjęcia pewnej ilości alkoholu. Może to ona sprawiła, że wypowiedziała na głos nikłe złudzenia. - Wiesz, że tylko ród Parkinsonów jest dla mnie idealny, a ojciec usilnie milczy na ten temat. Być może jeden wnuk w zupełności mu wystarczy? – wzruszyła ramionami w zamyśleniu; nie wyobrażała sobie życia jako stara panna - zaręczyny ciążyły w powietrzu z racji jej wieku, nie można było tego nie wyczuć. Pozostawało jednak wiele niewiadomych jak choćby samo nazwisko wybranka. Obawiała się tych informacji – co jeśli będzie równie w parszywej sytuacji jak Constance? Najchętniej poślubiłaby jakiegoś dalekiego kuzyna, bo tylko w skórze Parkinsonówny czuła się naprawdę sobą. Wiele by oddała za uniknięcie nieprzyjemności związanych ze zmianą nazwiska. Po co jednak się frasować przed czasem?
Zaśmiała się jeszcze z tanich projektów zanim dała się porwać Constance w lekki taniec. Nie była syreną, stąd nie zamierzała otwierać ust, nawet pod wpływem krążącego we krwi alkoholu. Delektowała się cichym głosem kuzynki, czując się chociaż na krótką, ulotną chwilę całkowicie spokojną. Do czasu…
- Chcesz dać mu szansę? – spytała bardziej powtarzając za blondynką. Czyżby było to możliwe, że oswoiła się z wizją Arthura jako męża? Westchnęła cicho, jednak szybko przywołała na usta uśmiech. - Niezależnie co postanowisz, pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć – stwierdziła oczywistość. Nie spodziewała się tego, ale jeśli kiedyś będzie musiała uśmiechać się także do Arthura… Jakoś to przeżyje.
| zt
Emery Parkinson
Zawód : Projektantka mody
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Appear like the innocent flower, but be the deadly snake beneath it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Salon
Szybka odpowiedź