Pokój Dzienny
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Pokój Dzienny
Główny salon, zazwyczaj często oblegany przez mieszkańców dworu, pełen szerokich kanap, wygodnych foteli, krzeseł z wysokimi oparciami i miękkich puf, rozstawionych w przeróżnych konfiguracjach na tej dość niewielkiej - w porównaniu z innymi pomieszczeniami - przestrzeni. Serce dworu, miejsce niezobowiązujących rozmów, przypadkowych pozdrowień i krótkich zatrzymań, by wysłuchać melodii wygrywanej przez magiczną harfę, skarcić biegające zbyt szybko dzieci, podsunąć graczom w czarodziejskie szachy rozwiązanie ostatniego ruchu lub po prostu na chwilę wypocząć na długim szezlongu, wsłuchując się w szmer rozmów. W tym miejscu należy uważać na słowa, bowiem trudno o intymność i poszanowanie prywatności. Zasiadając przy jednym ze stolików kawowych należy liczyć się z natychmiastowym towarzystwem, co jest jednocześnie najpiękniejszą i najbardziej denerwującą cechą Pokoju Dziennego.
Marianne Malfoy przemierzała korytarze Wilton niemalże tanecznym krokiem, a wysokie ściany niosły echo jej obcasów, rytmicznie uderzających o marmurową posadzkę. Pogoda tego dnia - o dziwo - dopisywała, promienie słoneczne po raz pierwszy od dawna wpadały przez okna o zdobnych ramach i doświetlały wnętrza przyjemnym i naturalnym ciepłem, chociaż to było tylko pozorne. Humor jednak dopisywał kobiecie w najlepsze, gdy zostawiwszy dwójkę swoich dzieci guwernantce, a nieco mrukliwego męża zajętego męskimi sprawami w swym gabinecie, kierowała się do swej krewniaczki na herbatę i ciasteczka cytrynowe. Czasu wciąż miała jeszcze sporo, planowała więc wykorzystać go na odpowiednie przygotowanie się, tak jak na córę zrodzoną z Parkinsonów przystało - kuzynka nie zostawiłaby na niej suchej nitki, gdyby strojem nie wyraziła przywiązania do najnowszych trendów modowych. Nim jednak dotarła do swych komnat, usłyszała głosy dobiegające z salonu; jeden z nich znała wyjątkowo dobrze, lecz drugiego nie kojarzyła wcale, pędzona więc ciekawością wkroczyła do pokoju dziennego bez śladu skrępowania.
- Najdroższa Cordelio, widzę, że nie próżnujesz po swym zachwycającym debiucie - powitała młodą Malfoyównę z promienistym uśmiechem rozciągającym pełne, elegancko umalowane szminką usta. Chociaż minęły lata od jej ślubu i pozostawała wierna swym korzeniom, tak dawno już wsiąkła na dobre w rolę lady Wiltshire, przez co sukcesy młodszego pokolenia Malfoyów cieszyły ją jak jej własne, jakby poniekąd przykładała do nich rękę i miała w nich swój udział. - A towarzyszący ci czarujący młodzieniec to...? - zapytała po chwili, kierując pytające spojrzenie ku ciemnowłosemu arystokracie, który z jakiegoś powodu jeszcze nie poderwał się do pionu i nie witał jej szarmancko. Wrodzona wścibskość nie dawała się jednak stłamsić doskonałym manierom i nakazywała przysiąść na brzegu sofy i drążyć temat dalej. - Dość nieśmiały z niego kawaler czyż nie, Delio? - zwróciła się do jasnowłosej konspiracyjnym, choć doskonale słyszalnym szeptem. - Zdaje się, że odebrałaś mu mowę swą prezencją. Nic dziwnego, moja droga, wyglądasz olśniewająco - uśmiechnęła się jak rasowa lisica, ponownie zerkając na młodzieńca, ciekawa tego czy podejmie rzucone mu wyzwanie.
- Najdroższa Cordelio, widzę, że nie próżnujesz po swym zachwycającym debiucie - powitała młodą Malfoyównę z promienistym uśmiechem rozciągającym pełne, elegancko umalowane szminką usta. Chociaż minęły lata od jej ślubu i pozostawała wierna swym korzeniom, tak dawno już wsiąkła na dobre w rolę lady Wiltshire, przez co sukcesy młodszego pokolenia Malfoyów cieszyły ją jak jej własne, jakby poniekąd przykładała do nich rękę i miała w nich swój udział. - A towarzyszący ci czarujący młodzieniec to...? - zapytała po chwili, kierując pytające spojrzenie ku ciemnowłosemu arystokracie, który z jakiegoś powodu jeszcze nie poderwał się do pionu i nie witał jej szarmancko. Wrodzona wścibskość nie dawała się jednak stłamsić doskonałym manierom i nakazywała przysiąść na brzegu sofy i drążyć temat dalej. - Dość nieśmiały z niego kawaler czyż nie, Delio? - zwróciła się do jasnowłosej konspiracyjnym, choć doskonale słyszalnym szeptem. - Zdaje się, że odebrałaś mu mowę swą prezencją. Nic dziwnego, moja droga, wyglądasz olśniewająco - uśmiechnęła się jak rasowa lisica, ponownie zerkając na młodzieńca, ciekawa tego czy podejmie rzucone mu wyzwanie.
I show not your face but your heart's desire
Perseus zapewne zgodnie z przepuszczeniami Marianne został przytłoczony urokiem Cordelii, zamarł bowiem i zastygł w zamyśleniu, a lady Malfoy chciała wierzyć, że był to wynik zszokowania urodą rozmówczyni oraz perspektywą usłyszenia wspaniałych, poetyckich arcydzieł, a nie nagły atak choroby genetycznej. Jasnowłosa szlachcianka już chciała dopytać, czy wszystko w porządku, gdy jej uwagą całkowicie zawładnęła zupełnie inna osoba, śmiało wkraczająca do pokoju dziennego. Cordelia powitała lady Marianne szerokim, autentycznie zachwyconym uśmiechem: rzadko kiedy cieszyła się na czyjś (a zwłaszcza innej damy) widok tak szczerze, ale nie tak nowa krewna, która stała się już na dobre częścią rodziny, należała do wąskiego grona ulubionych mieszkanek Wilton. Zawsze piękna, perfekcyjnie ubrana, o perlistym uśmiechu oraz szerokim zasobie najnowszych ploteczek w rękawie strojnej sukni była więcej niż wspaniałym towarzystwem do popołudniowych rozmów, zwłaszcza, gdy gość Cordelii nie sprawdzał się w tej roli.
- Najpiękniejsza Marianne, jakże dobrze cię widzieć. Siadaj, zapraszam, dawno nie miałyśmy okazji do pogawędki - zaświergotała z emfazą, poklepując wygodne siedzisko tuż obok siebie, po czym spiorunowała wzrokiem lorda Blacka. Nie okazał kobiecie odpowiedniego szacunku, przynajmniej nie od razu; dopiero po krótkiej chwili dezorientacji uniósł się z krzesła i skłonił starszej lady Malfoy, a następnie, wymamrotał coś pod nosem. Wyrazy zawstydzenia i żalu, wyznanie o słabym samopoczuciu, zawrotach głowy, i tak dalej i tak dalej...Cóż było robić, Cordelia pokiwała tylko z udawanym współczuciem głową, zezwalając łaskawie młodzieńcowi na opuszczenie pomieszczenia w celu złapania zimnego, świeżego powietrza na tarasie. - Młody Perseus Black. Urodziwy, nieprawdaż? Ale...cóż, maniery pozostawiają wiele do życzenia... - odparła, gdy zostały już w saloniku same, nie licząc przyzwoitek. Cordelia zwróciła się w stronę Marie i zachichotała, sięgając po leżącą na stoliku filiżankę herbaty. Uniosła ją do buzi na porcelanowym spodeczku i upiła łyk, mrugając do krewnej porozumiewawczo. - Co o nim myślisz, moja droga? To uzdrowiciel, lecz jakiejś specyficznej, dziwnej specjalizacji - zagadnęła, mając nadzieję, że Marie posiada rozleglejszą wiedzę na temat kawalera z rodu Blacków.
- Najpiękniejsza Marianne, jakże dobrze cię widzieć. Siadaj, zapraszam, dawno nie miałyśmy okazji do pogawędki - zaświergotała z emfazą, poklepując wygodne siedzisko tuż obok siebie, po czym spiorunowała wzrokiem lorda Blacka. Nie okazał kobiecie odpowiedniego szacunku, przynajmniej nie od razu; dopiero po krótkiej chwili dezorientacji uniósł się z krzesła i skłonił starszej lady Malfoy, a następnie, wymamrotał coś pod nosem. Wyrazy zawstydzenia i żalu, wyznanie o słabym samopoczuciu, zawrotach głowy, i tak dalej i tak dalej...Cóż było robić, Cordelia pokiwała tylko z udawanym współczuciem głową, zezwalając łaskawie młodzieńcowi na opuszczenie pomieszczenia w celu złapania zimnego, świeżego powietrza na tarasie. - Młody Perseus Black. Urodziwy, nieprawdaż? Ale...cóż, maniery pozostawiają wiele do życzenia... - odparła, gdy zostały już w saloniku same, nie licząc przyzwoitek. Cordelia zwróciła się w stronę Marie i zachichotała, sięgając po leżącą na stoliku filiżankę herbaty. Uniosła ją do buzi na porcelanowym spodeczku i upiła łyk, mrugając do krewnej porozumiewawczo. - Co o nim myślisz, moja droga? To uzdrowiciel, lecz jakiejś specyficznej, dziwnej specjalizacji - zagadnęła, mając nadzieję, że Marie posiada rozleglejszą wiedzę na temat kawalera z rodu Blacków.
Nie byłby to pierwszy ani z pewnością nie ostatni raz, gdy uroda i wrodzony czar którejś z młodych lady Malfoy przyćmił zdrowe zmysły i wyuczone maniery młodych lordów. Marianne nie była tym faktem zaszokowana, lecz zauroczona, chociaż należało przyznać, że spodziewała się tego, że szlachcic zostanie na powrót przywołany do rzeczywistości jej dołączeniem do towarzystwa i potraktuje jej słowa jako tratwę ratunkową do odbudowania wrażenia, jakie po sobie pozostawiał. Nic to, wszak jego osoba nie interesowała go nawet w połowie tak bardzo jak postać debiutantki, wciąż jeszcze nieskażonej doskonale wyważonym podstępem salonowych gier, do których ona sama próbowała po części ją przygotować, a po części przed nimi uchronić - widziała radość w jej oczach, optymizm, z jakim wyglądała w przyszłość i pragnęła, by pozostało tak już na zawsze, by pierwsze kroki stawiane w brutalnym, dorosłym świecie nie odzierały jej ze złudzeń ani nie odbierały apetytu na życie. Uśmiech Marianne poszerzył się automatycznie, ani już myślała zbyt prędko porzucać towarzystwo Cordelii, gdy ta tak entuzjastycznie ją w nim powitała.
- Ostatnie dni z pewnością są dla ciebie pełne wrażeń, czyż nie? - zapytała z zainteresowaniem, głodna najświeższych wieści prosto z pierwszej ręki. Sama wciąż doskonale pamiętała czasy swego debiutu, z nostalgią wspominała mnogość korespondencji, podarków i wizyt kawalerów różnej maści. Co za ekscytujący moment w życiu młodej kobiety! - Mam jednak nadzieję, że pomimo tego wysypiasz się porządnie. Wiesz, że brak snu jest zabójczy dla urody - zatroskała się po chwili, przyglądając się jasnowłosej badawczo, jakby pragnęła dostrzec w jej anielskiej twarzy jakichkolwiek oznak zmęczenia. Zignorowała już niemal kompletnie nieszczęsnego absztyfikanta, który ulgi poszedł szukać na tarasie i szybko powróciła spojrzeniem do Delii, by kontynuować plotkowanie.
- Faktycznie, dość przystojny, lecz czy byłby w stanie dotrzymać ci kroku? - zastanowiła się na głos. Manier można było go jeszcze douczyć, lecz elokwencji i obycia już niekoniecznie. Z pewnością nie była to najlepsza partia, nie dla córki samego Ministra Magii, która powinna przebierać w kandydatach do swej dłoni aż do znalezienia tego jednego, faktycznie godnego jej uwagi. - Blackowie często bywają mrukliwi i nudni - zdradziła jej sekret, również sięgając po filiżankę i racząc się aromatycznym naparem. - Uzdrowiciel? Jeśli jest ambitny, z pewnością w perspektywie kilku lat będzie cierpiał na wieczny brak czasu - a zatem nie wróży to dobrze znajomości, w której to Delia powinna stanowić centrum. - Jeśli z kolei nie jest ambitny, niewart jest ani chwili twojego czasu - nie wnikała za bardzo w jego specjalizację, nie miało to sensu, gdy był aż tak... rozczarowujący.
- Na twoim miejscu skoncentrowałabym się na jakimś dobrze rokującym dyplomacie. Delegacje do zagranicznych placówek i wszystkie te międzynarodowe przyjęcia pełne blichtru - rozmarzyła się na chwilę, wspominając czasy, gdy niedługo po ślubie udała się wraz z mężem do Rzymu, by przez ponad miesiąc towarzyszyć mu w trakcie przyjęć okraszających długie negocjacje. Tak, to zdecydowanie była rzeczywistość, jakiej życzyłaby młodszej lady Malfoy. - Sprawiłoby ci to wiele przyjemności w życiu - zawyrokowała ostatecznie, ponownie upijając łyk herbaty.
- Ostatnie dni z pewnością są dla ciebie pełne wrażeń, czyż nie? - zapytała z zainteresowaniem, głodna najświeższych wieści prosto z pierwszej ręki. Sama wciąż doskonale pamiętała czasy swego debiutu, z nostalgią wspominała mnogość korespondencji, podarków i wizyt kawalerów różnej maści. Co za ekscytujący moment w życiu młodej kobiety! - Mam jednak nadzieję, że pomimo tego wysypiasz się porządnie. Wiesz, że brak snu jest zabójczy dla urody - zatroskała się po chwili, przyglądając się jasnowłosej badawczo, jakby pragnęła dostrzec w jej anielskiej twarzy jakichkolwiek oznak zmęczenia. Zignorowała już niemal kompletnie nieszczęsnego absztyfikanta, który ulgi poszedł szukać na tarasie i szybko powróciła spojrzeniem do Delii, by kontynuować plotkowanie.
- Faktycznie, dość przystojny, lecz czy byłby w stanie dotrzymać ci kroku? - zastanowiła się na głos. Manier można było go jeszcze douczyć, lecz elokwencji i obycia już niekoniecznie. Z pewnością nie była to najlepsza partia, nie dla córki samego Ministra Magii, która powinna przebierać w kandydatach do swej dłoni aż do znalezienia tego jednego, faktycznie godnego jej uwagi. - Blackowie często bywają mrukliwi i nudni - zdradziła jej sekret, również sięgając po filiżankę i racząc się aromatycznym naparem. - Uzdrowiciel? Jeśli jest ambitny, z pewnością w perspektywie kilku lat będzie cierpiał na wieczny brak czasu - a zatem nie wróży to dobrze znajomości, w której to Delia powinna stanowić centrum. - Jeśli z kolei nie jest ambitny, niewart jest ani chwili twojego czasu - nie wnikała za bardzo w jego specjalizację, nie miało to sensu, gdy był aż tak... rozczarowujący.
- Na twoim miejscu skoncentrowałabym się na jakimś dobrze rokującym dyplomacie. Delegacje do zagranicznych placówek i wszystkie te międzynarodowe przyjęcia pełne blichtru - rozmarzyła się na chwilę, wspominając czasy, gdy niedługo po ślubie udała się wraz z mężem do Rzymu, by przez ponad miesiąc towarzyszyć mu w trakcie przyjęć okraszających długie negocjacje. Tak, to zdecydowanie była rzeczywistość, jakiej życzyłaby młodszej lady Malfoy. - Sprawiłoby ci to wiele przyjemności w życiu - zawyrokowała ostatecznie, ponownie upijając łyk herbaty.
I show not your face but your heart's desire
Cordelia westchnęła teatralnie, posyłając rozmówczyni porozumiewawczy uśmieszek. Jakże wspaniale było posiadać w swym domu tak domyślną, śliczną i współczującą czarownicę! Zdawało sie, że Marianne bez trudności odgadywała myśli krewnej swego męża, potrafiąc przy tym przewidywać skrajne nastroje najmłodszej córki Ministra Magii. - Sowy wpadają i wypadają, moje biurko zasłane jest pergaminami, część z nich nawet jeszcze nie otwartymi...Nie kryję, że wielu kawalerów dzieli się ze mną pragnieniem spędzenia razem choć jednego popołudnia, a nadobne damy zapraszają mnie na swe podwieczorki - odparła z dumą na pytanie Marie, wyraźnie pusząc się z radości. To nic, że podobne przyjęcie na szlacheckich salonach były raczej normą, a jeśli zainteresowanie lady Cordelią nieco ponad nią wykraczało, zapewne spowodowała je w większym stopniu osoba ojca, przewodzącego magicznej Anglii, niż urok osobisty. Delia i tak wierzyła, że to jej uroda, obycie i skromność poruszyły ludzkie serca na tyle, by uznawano ją za wyjątkowego gościa każdego towarzyskiego spędu wyższych sfer. - Czasem faktycznie nie mogę spać z tych emocji. Tyle wyzwań przede mną, bankietów, spotkań, tańców! Staram się bić herbatę z melisy, lecz mam wrażenie, że moje podekscytowanie dorosłym życiem nie jest możliwe do złagodzenia - dodała jeszcze z nostalgią i powagą wiedźmy zmagającej się z okrutną chorobąm a nie bezsennością wywołaną młodzieńczym jeszcze przejęciem barwnym światem arystokratycznych elit. Stawiała w nim pierwsze kroki i choć charakteryzowała się skrajną pewnością siebie, to z uwagą słuchała rad starszej czarownicy, przygladając się Marianne uważnie znad parującej filiżanki z drogą herbatą o owocowym zapachu.
- Twoje słowa pełne są mądrości, Marianne - powiedziała w końcu, ponownie wzdychając, zarówno nad uwidocznionymi wadami lorda Blacka, jak i nad trudami decyzji, jakie będzie musiała podejmować jako szlachcianka z szanowanego rodu. - Wezmę je sobie do serca. Faktycznie, mag o dyplomatycznym podejściu na pewno spodobałby się ojcu, potrafiłby też uczynić moje życie takim, jakie powinno być - kontynuowała powoli, uśmiechając się leniwie w rozmarzeniu. Odmalowana przez Marie wizja zagranicznych bankietów oraz życia pełnego wystawnego zgiełku sprawiła, że aż zaszumiało jej w głowie. - Myślisz więc, że przychylniejszym okiem powinnam spoglądać na lordów z, powiedzmy, rodu Nottów? Parkinsonów? Rosierów? Ewentualnie Lestrange'ów? Blackowie także znani są z prowadzenia udanej politycznej gry, lecz brak im chyba polotu i pogody ducha - zastanowiła się na głos, znów upijając drobniutki łyczek herbatki, od której aż zarumieniły się jej policzki.
- Twoje słowa pełne są mądrości, Marianne - powiedziała w końcu, ponownie wzdychając, zarówno nad uwidocznionymi wadami lorda Blacka, jak i nad trudami decyzji, jakie będzie musiała podejmować jako szlachcianka z szanowanego rodu. - Wezmę je sobie do serca. Faktycznie, mag o dyplomatycznym podejściu na pewno spodobałby się ojcu, potrafiłby też uczynić moje życie takim, jakie powinno być - kontynuowała powoli, uśmiechając się leniwie w rozmarzeniu. Odmalowana przez Marie wizja zagranicznych bankietów oraz życia pełnego wystawnego zgiełku sprawiła, że aż zaszumiało jej w głowie. - Myślisz więc, że przychylniejszym okiem powinnam spoglądać na lordów z, powiedzmy, rodu Nottów? Parkinsonów? Rosierów? Ewentualnie Lestrange'ów? Blackowie także znani są z prowadzenia udanej politycznej gry, lecz brak im chyba polotu i pogody ducha - zastanowiła się na głos, znów upijając drobniutki łyczek herbatki, od której aż zarumieniły się jej policzki.
- Pamiętaj Cordelio, by nadchodzących tygodni nie strwonić na nic nieznaczące rozrywki i niczemu niesłużące spotkania - wtrąciła się, pragnąc uraczyć czarującą debiutantkę radami płynącymi z własnego doświadczenia. Nie wątpiła w to, że starsze krewne Malfoyówny już mówiły jej podobne rzeczy, uznawała jednak, że nie zaszkodzi powtórzyć i przypomnieć, szczególnie teraz, gdy mnogość wrażeń gorączki posabatowej mogła odrywać jasnowłosą od przyziemnych spraw. - Zaproszenia od kawalerów będą wciąż napływać i wciąż kusić, lecz nie powinnaś zaniedbywać dam pragnących powitać cię w towarzystwie w bardziej kameralnych warunkach. To właśnie od nich w dużej mierze zależeć będzie twoja przyszłość na salonach, wybieraj mądrze przyjaciółki - i jeszcze mądrzej wrogów, tę uwagę zachowała już jednak dla siebie, topiąc ją łaskawie w łyku aromatycznej herbaty. Mogła namawiać Delię do brylowania na podwieczorkach i czarowania kolejnych absztyfikantów, lecz jedynym liczącym się głosem przy wyborze jej przyszłego męża miał być głos ojca i nestora, nie mąciła więc młodej czarownicy w głowie, nie karmiła jej kłamstwami o możliwości dokonania samodzielnego wyboru - chociaż liczyła na to, że Malfoyówna zdoła sobie obłaskawić obiecującego kandydata do tego stopnia, by męskie trybiki machiny decyzyjnej w obu rodach zadziałały szybko i skutecznie, dając jej takie życie, jakiego pragnęła. Marie miała to szczęście, w dorosłym życiu wylądowała miękko i nie miała powodów do narzekania - czy taka sama bajka mogła się powtórzyć i w przypadku Cordelii? Oby tak. Uśmiechnęła się krótko, niemalże nostalgicznie, słysząc o niemożliwym do złagodzenia podekscytowaniu; rozumiała ją aż za dobrze, nie zamierzała więc nalegać na to, by melisę zastąpiła eliksirem słodkiego snu, mówiąc sobie, że z czasem emocje opadną.
Pokiwała głową, z radością przyjmując fakt, że wciąż cieszyła się posłuchem, a wypowiadane przez nią słowa brane były do serca, a nie rzucane niczym groch o ścianę. Malfoyom niepotrzebny był hodowca koni czy opiekun trolli, ambicje rodu leżały gdzie indziej i właśnie do tych kręgów należało zawęzić obszar poszukiwań. Rozważyła wymieniane przez Cordelię nazwiska z uśmiechem zadowolenia z faktu, że zaczynała odpowiednio patrzeć na tę kwestię.
- Również wśród Selwynów nie brakuje sprawnych dyplomatów, a i naturę mają bardziej rozrywkową niż Blackowie - i bardziej stabilną niż kruche umysły Lestrange'ów, jednak przez wzgląd na Astorię przemilczała to spostrzeżenie. Dopiła herbatę i odstawiła pustą filiżankę na spodeczek, by zerknąć na tarczę zegara. - Wybieram się na podwieczorek do mych kuzynek w Gloucestershire, lecz jestem pewna, że obecny będzie również lord Seamus, sądzę, że przypadłby ci do gustu... Dołącz do mnie, jeśli nie masz innych planów na popołudnie - zaproponowała po chwili, zwracając ku debiutantce roziskrzone spojrzenie, jakby właśnie utkała plan idealny. I może tak właśnie było?
zt x 2
Pokiwała głową, z radością przyjmując fakt, że wciąż cieszyła się posłuchem, a wypowiadane przez nią słowa brane były do serca, a nie rzucane niczym groch o ścianę. Malfoyom niepotrzebny był hodowca koni czy opiekun trolli, ambicje rodu leżały gdzie indziej i właśnie do tych kręgów należało zawęzić obszar poszukiwań. Rozważyła wymieniane przez Cordelię nazwiska z uśmiechem zadowolenia z faktu, że zaczynała odpowiednio patrzeć na tę kwestię.
- Również wśród Selwynów nie brakuje sprawnych dyplomatów, a i naturę mają bardziej rozrywkową niż Blackowie - i bardziej stabilną niż kruche umysły Lestrange'ów, jednak przez wzgląd na Astorię przemilczała to spostrzeżenie. Dopiła herbatę i odstawiła pustą filiżankę na spodeczek, by zerknąć na tarczę zegara. - Wybieram się na podwieczorek do mych kuzynek w Gloucestershire, lecz jestem pewna, że obecny będzie również lord Seamus, sądzę, że przypadłby ci do gustu... Dołącz do mnie, jeśli nie masz innych planów na popołudnie - zaproponowała po chwili, zwracając ku debiutantce roziskrzone spojrzenie, jakby właśnie utkała plan idealny. I może tak właśnie było?
zt x 2
I show not your face but your heart's desire
Cordelia z uwagą słuchała każdej rady Marianne, niemalże spijając z jej ust każde wypowiedziane słowo, gotowa się nim zachłysnąć. Ludzie uważali ją zazwyczaj za krnąbrną i zadufaną w sobie, a guwernantki i obsługująca ją służba za skrajnie rozkapryszoną i ślepą na wszelkie sugestie, lecz jeśli ktoś zdołał zasłużyć sobie na szacunek najmłodszej Malfoyówny, ta była mu posłuszna oraz lojalna bez końca. Takich osób było niewiele, ale jeśli już pojawiały się obok Delii, to miały na nią naprawdę wielki wpływ, kształtując podatną dziewczynę na swój wzór i podobieństwo. Oprócz oczywistego posłuszeństwa wobec ojca, braci - brata, nie zapominaj, że Abraxas jest jedynym synem Cronusa - oraz wujostwa, uczyła się równie wiele od ulubionych kuzynek lub ciotek, zwłaszcza tych w średnim wieku, potrafiących umiejętnie dotrzeć do kształtującej się dopiero dziewczyny, by popchnąć ją we właściwym kierunku. Pewnych cech wykorzenić się nie dało, wynikały z lat wychowania oraz charakteru dziedziczonego po przodkiniach, lecz na subtelne manipulacje Delia była dość podatna - o ile padały one z ust należącej do wąskiego grona godnych zaufania dam. Marianne Malfoy bez wątpienia do niego należała.
- O tak, solidarność czarownic to podstawa! - zgodziła się ochoczo, choć dopiero niedawno zaczęła przekonywać się do prawdziwości tego stwierdzenia. Lubiła towarzystwo kobiet, brylowała wśród koleżanek, wierzyła też, że większość szlachcianek zasługuje na miano przyjaciółek, lecz nie wierzyła w ich wierność. - Spotkania z absztyfikantami są przemiłe, lecz wiem, że dobrze mieć wsparcie oraz protekcję godnych matron oraz wspaniałych dam, które świecą przykładem - kontynuowała na siłę poważnym i mądrym tonem, chcąc zaplusować w oczach kuzynki. - Tak jak ty, droga Marianne. Doprawdy, sam Merlin postawił cię na mej drodze - dodała, i choć mogło brzmieć to sztucznie, to wypowiedziane wyznanie było samą prawdą, błyszczącą w wzruszonych nagle oczach Cordelii. Marie wsparła ją po śmierci matki, stanowiła też uroczą przeciwwagę do zbyt sztywnych starszych krewnych. Jak nikt potrafiła czerpać pełnymi garściami ze szlacheckiego życia, zachowując przy tym nieposzlakowaną opinię. - Selwyni...No tak, zapomniałam o nich. Dobrze, że znaleźli się pod pieczą lady Morgany - stwierdziła po chwili zastanowienia, dopisując do dość krótkiej listy potencjalnych kandydatów na adoratorów kolejne nazwisko, powstające z popiołów niczym...Nie, nie niczym feniks, ten był zakazany, ale jak inny słodki ptaszek, może skowronek? Z ornitologicznej pułapki wyrwała ją propozycja kuzynki; uśmiechnęła się do niej szeroko i zaklaskała w dłonie, zachwycona propozycją. - Oczywiscie, to doskonały pomysł! Możemy wspólnie przygotować się do wyjścia, doradzisz mi w wyborze sukni... - odpowiedziała podekscytowana, kontynuując roztaczanie przed Marianne wizji swej kreacji, całkowicie zapominając o lordzie Blacku. Cóż, będzie musiała go pożegnać, dużo stracił w jej oczach podczas tego spotkania, nie miała więc przesadnych wyrzutów sumienia.
| Cordelia zt też <3
- O tak, solidarność czarownic to podstawa! - zgodziła się ochoczo, choć dopiero niedawno zaczęła przekonywać się do prawdziwości tego stwierdzenia. Lubiła towarzystwo kobiet, brylowała wśród koleżanek, wierzyła też, że większość szlachcianek zasługuje na miano przyjaciółek, lecz nie wierzyła w ich wierność. - Spotkania z absztyfikantami są przemiłe, lecz wiem, że dobrze mieć wsparcie oraz protekcję godnych matron oraz wspaniałych dam, które świecą przykładem - kontynuowała na siłę poważnym i mądrym tonem, chcąc zaplusować w oczach kuzynki. - Tak jak ty, droga Marianne. Doprawdy, sam Merlin postawił cię na mej drodze - dodała, i choć mogło brzmieć to sztucznie, to wypowiedziane wyznanie było samą prawdą, błyszczącą w wzruszonych nagle oczach Cordelii. Marie wsparła ją po śmierci matki, stanowiła też uroczą przeciwwagę do zbyt sztywnych starszych krewnych. Jak nikt potrafiła czerpać pełnymi garściami ze szlacheckiego życia, zachowując przy tym nieposzlakowaną opinię. - Selwyni...No tak, zapomniałam o nich. Dobrze, że znaleźli się pod pieczą lady Morgany - stwierdziła po chwili zastanowienia, dopisując do dość krótkiej listy potencjalnych kandydatów na adoratorów kolejne nazwisko, powstające z popiołów niczym...Nie, nie niczym feniks, ten był zakazany, ale jak inny słodki ptaszek, może skowronek? Z ornitologicznej pułapki wyrwała ją propozycja kuzynki; uśmiechnęła się do niej szeroko i zaklaskała w dłonie, zachwycona propozycją. - Oczywiscie, to doskonały pomysł! Możemy wspólnie przygotować się do wyjścia, doradzisz mi w wyborze sukni... - odpowiedziała podekscytowana, kontynuując roztaczanie przed Marianne wizji swej kreacji, całkowicie zapominając o lordzie Blacku. Cóż, będzie musiała go pożegnać, dużo stracił w jej oczach podczas tego spotkania, nie miała więc przesadnych wyrzutów sumienia.
| Cordelia zt też <3
Strona 2 z 2 • 1, 2
Pokój Dzienny
Szybka odpowiedź