Gabinet Abraxasa
AutorWiadomość
Gabinet Abraxasa
Niewielkie pomieszczenie biurowe, w którym próżno doszukiwać się wizualnego przepychu. Skromna przestrzeń subtelnie skrywa luksus w materialnej wartości niepozornych ozdób i drogich materiałów, z których wykonano umeblowanie. Wchodząc do środka, można zawiesić wzrok na dziełach nieznanych artystów, których kunszt prezentuje się majestatycznie na ścianach gabinetu. Naprzeciw drzwi wejściowych znajduje się wielkie biurko, na którym widnieje sterta dokumentów poukładanych w estetycznym ładzie. Nie brakuje tu mapy politycznej Anglii i zaktualizowanych notatek demograficznych, przypiętych pinezkami do tablicy organizacyjnej. Projektując swe miejsce pracy, Abraxas zadbał o nastrojowe oświetlenie i gramofon przygrywający muzykę klasyczną, która wprowadza go w odpowiednią atmosferę. Na krańcu biurka widnieje otwarta klatka na sowę Vaesen, wiernie oczekującą na polecenie nadania listu.
Nie lubiła tej części dworu.
Skrzydło należące do Abraxasa i jego rodziny zawsze wydawało się jej bardziej ponure, ciemniejsze i posępniejsze od reszty posiadłości, tak, jakby wszystkie kamienne korytarze wypełniała szara mgła, a w ścianach zaklęto dementorów, wysysających jakąkolwiek radość. Tak naprawdę może miało do związek z północnym położeniem pomieszczeń, ale Cordelia przypuszczała, że burzowa aura architektury więcej wspólnego miała z charakterem najstarszego brata. Wyniosłego, lodowatego i surowego, skóra żywcem zdarta z ojca, wykarbowana i zamrożona, ot co. Kochała go, oczywiście, że tak, był przecież dziedzicem rodu, pierworodnym synem i jedynym męskim przedstawicielem rodzeństwa, co nie przyćmiewało jednak pewnego niepokoju, który wywoływal u Cordie. Zwłaszcza ostatnio, gdy w końcu spędzała w domu całe miesiące, żegnając na dobre szkołę. Z żałosnymi wynikami, co Abraxas beznamiętnie swojego czasu wytykał, irytując ją niemożebnie - wybaczyła mu to wspaniałomyślnie, gotowa zacząć ich relację od nowa, licząć, że Abi przemieni się ze strofującego opiekuna w równorzędnego partnera do rozmowy. Przecież była już dorosła!
Tak, to na pewno o to chodziło i dlatego Abraxas wzywał ją tego pochmurnego, zimowego dnia do swojego gabinetu. Miała stawić się tam o niedorzecznie wczesnej porze - kto to widział, jedenasta r a n o, oszalał! - więc pukała do dębowych drzwi elegancko spóźniona, poprawiając przód srebrnej sukni. Nie zdążyła nawet zrobić loków, tak się śpieszyła! I wcale-a-wcale się nie denerwowała...No, może troszeczkę. Nic nie przeskrobała, ale przeszywające spojrzenie najstarszego brata miało w sobie coś, co nawet zadziorną Cordelię wypychało ze stanu emocjonalnej równowagi. Nawet ono nie było jednakże w stanie stłamsić łatwowierności i beztroski, dlatego też jasnowłosa szlachcianka z uśmiechem przekraczała próg gabinetu, od progu rozsiewając wokół siebie odurzająco słodki zapach kremowych ptysiów oraz różanych perfum.
- Kochany bracie, chciałeś mnie widzieć - i oto jestem!- zawołała wesoło od progu, śmiało zmierzając ku fotelowi stojącemu naprzeciwko dużego biurka, nie czekając na zaproszenie. Była w domu, na Merlina! - Możemy kazać przynieść tutaj drugie śniadanie? Śpieszyłam się i nie zdążyłam zjeść nawet okruszka croissanta... - zaproponowała od razu, spoglądając wielkimi, błękitnymi oczami prosto w niezwykle podobne tęczówki Abraxasa, licząc, że się ulituje i pozwoli przekąsić co nieco przy tych wszystkich swoich papierach, księgach i innych nudnych rzeczach. Chciała dopytać, po co tu ją wezwał, ale byłoby to chyba niegrzeczne: na pewno chciał ją pochwalić za udany sabat albo piękną kreację na świątecznej kolacji. Inne wyjaśnienie nie wchodziło w grę.
Styczeń w Ministerstwie Magii był nader intensywnym okresem. Zeszłoroczne rozporządzenia podlegały zapowiadanym implementacjom, a powiązana biurokracja przytłaczała szarych urzędników toną systemowych nieścisłości. Jednym z najważniejszych wydarzeń minionych dni było uchwalenie dyrektywy dotyczącej powołania przymusowej komisji poborowej do ministerialnych służb magowojskowych. W przedsięwzięcie zaangażowano wiele komórek administracyjnych i medialno-propagandowych, zrzucając na barki stratega nawałnicę spraw do załatwienia na wczoraj. Oliwy do ognia dolała najmłodsza z sióstr Malfoy, której bezczelny list obiegł dłonie kilku zaufanych biuralistów, nim trafił na biurko prominenta z arystokratycznej familii. Treść korespondencji przyprawiła go o ból głowy, nieomal wyprowadzając z równowagi; tak kompromitującego zachowania nie mógł jej puścić płazem.
Jeszcze na korytarzu dziewczę minęło Luciusa w towarzystwie służby, który uraczył Cordelię przestrogą o kąśliwym zabarwieniu, jakoby Pan Ojciec nie aprobuje spóźnień, a jest dziś w wyjątkowo parszywym humorze.
Przekroczywszy próg biura Abraxasa, nie uchwyciła z nim spojrzenia. Pochłonięty papierologią, słysząc jej głośne wejście, wskazał dłonią krzesło z naprzeciwka, zwracając się do niej oschłym tonem. - Więc jednak zdecydowałaś się zaszczycić mnie swoją obecnością. Usiądź. - wydał beznamiętny nakaz, spisując kaligraficznie słowa korespondencji na eleganckim pergaminie. - Mój gabinet to nie pomieszczenie jadalniane. Ufam, że się przesłyszałem, pragnę bowiem przejść do sedna sprawy. - być może innego dnia udałoby się jej zastać brata w lepszym humorze. Teraz jednakże natłok obowiązków skumulował się z okresem dręczących koszmarów, przemęczenia i jej kretyńskim występkiem. Chłodna powierzchowność emanowała kipiącą złością, choć pozornie opanowany arystokrata starał się nie zdradzać emocji skrytych pod lodową skorupą. Czasami żałował, że nie może tak po prostu odsłonić się przed kimś z familii, znajdując w niej oparcie w trudnych chwilach. Rzadko rozmawiał o tym nawet z własną żoną. Abraxas Malfoy ze swoimi problemami pozostawał osamotniony, obawiając się straty szacunku w oczach najbliższych. Zbyt długo walczył o pozycję i sukces, by zaprzepaścić je chwilą słabości. - Przeczytaj na głos, linijka po linijce, a później zastanów się, dlaczego Cię wezwałem. Chcesz mi coś powiedzieć, droga siostro? - z szuflady ciemno dębowego biurka wyciągnął kopertę z listem i przekazał go Cordie. Był gotów piętnować jej zachowanie i wymierzyć najgorszą z możliwych kar - zaprząc ją do służby, na równi z niżej urodzonymi dziewczętami w jej wieku, kończąc beztroską sielankę z obijaniem się po dworskich kątach. Osąd jednakże pozostawił na koniec spotkania, bowiem Pan Ojciec Minister Magii jeszcze nie wiedział o odzewie córki i zszarganym imieniu. Może lepiej, aby tak pozostało?
Jeszcze na korytarzu dziewczę minęło Luciusa w towarzystwie służby, który uraczył Cordelię przestrogą o kąśliwym zabarwieniu, jakoby Pan Ojciec nie aprobuje spóźnień, a jest dziś w wyjątkowo parszywym humorze.
Przekroczywszy próg biura Abraxasa, nie uchwyciła z nim spojrzenia. Pochłonięty papierologią, słysząc jej głośne wejście, wskazał dłonią krzesło z naprzeciwka, zwracając się do niej oschłym tonem. - Więc jednak zdecydowałaś się zaszczycić mnie swoją obecnością. Usiądź. - wydał beznamiętny nakaz, spisując kaligraficznie słowa korespondencji na eleganckim pergaminie. - Mój gabinet to nie pomieszczenie jadalniane. Ufam, że się przesłyszałem, pragnę bowiem przejść do sedna sprawy. - być może innego dnia udałoby się jej zastać brata w lepszym humorze. Teraz jednakże natłok obowiązków skumulował się z okresem dręczących koszmarów, przemęczenia i jej kretyńskim występkiem. Chłodna powierzchowność emanowała kipiącą złością, choć pozornie opanowany arystokrata starał się nie zdradzać emocji skrytych pod lodową skorupą. Czasami żałował, że nie może tak po prostu odsłonić się przed kimś z familii, znajdując w niej oparcie w trudnych chwilach. Rzadko rozmawiał o tym nawet z własną żoną. Abraxas Malfoy ze swoimi problemami pozostawał osamotniony, obawiając się straty szacunku w oczach najbliższych. Zbyt długo walczył o pozycję i sukces, by zaprzepaścić je chwilą słabości. - Przeczytaj na głos, linijka po linijce, a później zastanów się, dlaczego Cię wezwałem. Chcesz mi coś powiedzieć, droga siostro? - z szuflady ciemno dębowego biurka wyciągnął kopertę z listem i przekazał go Cordie. Był gotów piętnować jej zachowanie i wymierzyć najgorszą z możliwych kar - zaprząc ją do służby, na równi z niżej urodzonymi dziewczętami w jej wieku, kończąc beztroską sielankę z obijaniem się po dworskich kątach. Osąd jednakże pozostawił na koniec spotkania, bowiem Pan Ojciec Minister Magii jeszcze nie wiedział o odzewie córki i zszarganym imieniu. Może lepiej, aby tak pozostało?
Atmosfera w gabinecie była jeszcze paskudniejsza niż ta na korytarzach, lecz Cordelia starała się nieco ocieplić ponurą aurę własnym urokiem. Rozświetlała przecież każde pomieszczenie, ujmująca, słodka i kokieteryjna, budząca radość samą obecnością – tak powinna zachowywać się dama, ciesząc wzrok towarzyszy oraz zapewniając im wyrafinowaną rozrywkę. Nie pojmowała, dlaczego ten pielęgnowany latami wychowania i podążania śladami starszych sióstr czar nie działał na Abraxasa, który nawet na obrazach z dzieciństwa wyglądał na śmiertelnie poważnego. Najmłodsza Malfoyówna lubiła przyglądać się starym malowidłom, gdy była małą dziewczynką, robiła to z świętej pamięci matką, rozśmieszając ją naiwnymi komentarzami na temat min starszego rodzeństwa. Później słyszała ten stłumiony śmiech coraz rzadziej – aż w końcu umilkł on na zawsze, pozostawiając Cordelię samotną i wystawioną na posępne myśli. Może Abi także cierpiał właśnie przez nie? Chciałaby mu pomóc pozbyć się tej surowej skorupy, ale nie miała śmiałości, była przecież do niedawna dzieckiem, ale z dniem Sabatu i wstąpienia w dorosłość otwierały się przed nią nowe perspektywy pomocy rodzinie. I najstarszemu bratu, który najwidoczniej nie był w dobrym humorze – o ile kiedykolwiek go w takowym widziała.
- Na pewno nie jesteś głodny, Abraxasie? Przepracowujesz się. Tylko te papiery i papiery, powinieneś o siebie zadbać, zjeść coś pysznego, zrelaksować się choć na momencik… - odparła na jadalnianą reprymendę, wcale nie złośliwie, a ze szczerą troską, wspaniałomyślnie unosząc się ponad urażeniem. Wobec rodziny delikatne ego Cordelii twardniało, pozwalając najbliższym na znacznie więcej. Gdyby to ktoś inny zwrócił się do niej w ten sposób, zapewne obraziłaby się śmiertelnie. Teraz liczyła jednak na komplement, pochlebstwo, wskazanie, że jest z niej dumny, że tak dobrze sprawiła się na Sabacie, że dzielnie nie zemdlała na pogrzebie lorda Blacka, że godnie reprezentowała ród na ostatnich wydarzeniach – i że naprawdę do twarzy jej w tym odcieniu zieleni – lecz żadna pochwała nie padła z ust najstarszego brata. Za to: wręczył jej list, napisany niedawno do szanownego Ministerstwa Magii. Czarownica śmiało przejęła pergamin, nie obruszając się, że Abraxas miał dostęp do korespondencji: przywykła do tego, że rodzina Malfoyów wie wszystko, a jej polityczne macki sięgają w miejsca pozornie niedostępne. Śmiało zaczęła więc czytać swój list – była przecież bardzo z niego dumna – akcentując poszczególne słowa. Gdy przytoczyła propozycję stworzenia oddziału sanitariuszek, zerknęła znad pergaminu na Abraxasa, pewna, że ujrzy tam uśmiech zadowolenia…Ale na Merlina, na co liczyła, jej umiłowany brat nie uśmiechał się nawet na własnym ślubie. Gdy zakończyła czytać, odłożyła list i wspaniałomyślnie uśmiechnęła się do siedzącego za biurkiem arystokraty, niepewnie i pytająco. – Uważasz, że to za dużo, tak? Że moje imię nie powinno być używane w takim kontekście? Krwi, brudu i potencjalnej śmierci ofiar? – zaczęła ostrożnie badać grunt, nie pojmując surowego spojrzenia. Co zrobiła nie tak? Od dziecka uczono ją, że dama nie powinna angażować się w kwestie wymagające kontaktu z niższymi sferami, że to niebezpieczne i niegodne. – Wiem, Abraxasie, wiem, ale…chcę działać, chcę pomagać, a taki sposób wydawał mi się najrozsądniejszy i dopasowany do mojej pozycji! Jeśli jednak sądzisz, że me personalia są zbyt cenne, napiszę kolejny list i odwołam propozycję…Może zostaniemy przy Oddziale Sanitariuszek Cordelii? Bez nazwiska? By nie wiązać go z brudnymi bandażami i ropą? - westchnęła z ciężkim sercem, opierając się mocniej plecami o krzesło, tak, jakby samo wspomnienie o ohydnym płynie z ludzkiego ciała wywołał w niej słabość.
- Na pewno nie jesteś głodny, Abraxasie? Przepracowujesz się. Tylko te papiery i papiery, powinieneś o siebie zadbać, zjeść coś pysznego, zrelaksować się choć na momencik… - odparła na jadalnianą reprymendę, wcale nie złośliwie, a ze szczerą troską, wspaniałomyślnie unosząc się ponad urażeniem. Wobec rodziny delikatne ego Cordelii twardniało, pozwalając najbliższym na znacznie więcej. Gdyby to ktoś inny zwrócił się do niej w ten sposób, zapewne obraziłaby się śmiertelnie. Teraz liczyła jednak na komplement, pochlebstwo, wskazanie, że jest z niej dumny, że tak dobrze sprawiła się na Sabacie, że dzielnie nie zemdlała na pogrzebie lorda Blacka, że godnie reprezentowała ród na ostatnich wydarzeniach – i że naprawdę do twarzy jej w tym odcieniu zieleni – lecz żadna pochwała nie padła z ust najstarszego brata. Za to: wręczył jej list, napisany niedawno do szanownego Ministerstwa Magii. Czarownica śmiało przejęła pergamin, nie obruszając się, że Abraxas miał dostęp do korespondencji: przywykła do tego, że rodzina Malfoyów wie wszystko, a jej polityczne macki sięgają w miejsca pozornie niedostępne. Śmiało zaczęła więc czytać swój list – była przecież bardzo z niego dumna – akcentując poszczególne słowa. Gdy przytoczyła propozycję stworzenia oddziału sanitariuszek, zerknęła znad pergaminu na Abraxasa, pewna, że ujrzy tam uśmiech zadowolenia…Ale na Merlina, na co liczyła, jej umiłowany brat nie uśmiechał się nawet na własnym ślubie. Gdy zakończyła czytać, odłożyła list i wspaniałomyślnie uśmiechnęła się do siedzącego za biurkiem arystokraty, niepewnie i pytająco. – Uważasz, że to za dużo, tak? Że moje imię nie powinno być używane w takim kontekście? Krwi, brudu i potencjalnej śmierci ofiar? – zaczęła ostrożnie badać grunt, nie pojmując surowego spojrzenia. Co zrobiła nie tak? Od dziecka uczono ją, że dama nie powinna angażować się w kwestie wymagające kontaktu z niższymi sferami, że to niebezpieczne i niegodne. – Wiem, Abraxasie, wiem, ale…chcę działać, chcę pomagać, a taki sposób wydawał mi się najrozsądniejszy i dopasowany do mojej pozycji! Jeśli jednak sądzisz, że me personalia są zbyt cenne, napiszę kolejny list i odwołam propozycję…Może zostaniemy przy Oddziale Sanitariuszek Cordelii? Bez nazwiska? By nie wiązać go z brudnymi bandażami i ropą? - westchnęła z ciężkim sercem, opierając się mocniej plecami o krzesło, tak, jakby samo wspomnienie o ohydnym płynie z ludzkiego ciała wywołał w niej słabość.
Figlarne podszepty bojaźni przed pierworodnym nieco zaburzały percepcję najmłodszej z sióstr, demonizującej w wyobraźni nastrojowość tego miejsca. Pokusić się można o stwierdzenie, jakoby upstrzona dziewczęcym kiczem sypialnia Cordelii stanowiła pewną aberrację względem pozostałych pomieszczeń, które nie wywoływały w niej takiego lęku, jak obecne piętro. Gabinet mężczyzny utrzymany był w minimalistycznej konwencji, mającej znaczny wpływ na koncentrację, jednakże całe skrzydło stanowiło ucieleśnienie wzniosłości charakterystycznej dla rodowego dworku. Mroczna atmosfera wynikała z subiektywnego postrzegania rezydenta przez pryzmat chłodnego, skostniałego usposobienia, którym jawił się światu. W istocie miejsce to miało swój niebanalny urok dziełem utalentowanej florystki - jego żony Alouette, która zadbała, by w posępnych ścianach wypełnionych niewidocznym przepychem widniała cząstka jej duszy, skrzętnie skrywanej pod zimną powłoką zmanierowania, tak różniącym się od powierzchowności siostry polityka. Kokieteryjny czar, roztaczany z gracją w słodkiej naiwności przez to młode dziewczę, mógłby urobić każdego. Prawie każdego, bowiem Abraxas skutecznie mu się opierał... choć nie pozostał bez wzruszenia. Uniósł głowę i spojrzał jej w oczy bez wyrazu żadnej emocji. Nie była pierwszą, ale też nie ostatnią osobą, która sugerowała mu chwilę relaksu. Wiedział, że tonąc w służbowych obowiązkach, robi dwieście procent, był jednakże niezastąpiony. Lecz ku zaskoczeniu wziął sobie jej słowa do serca, obiecując w głębi duszy, że zadba o chwilę odpoczynku, innego niż trzy do pięciu godzin snu. Ledwie zauważalnie jego powieka zadrżała, gdy w milczeniu świdrował ją wzrokiem, wysłuchując dalszego steku bzdur, który miała do przekazania.
- Wystarczy. - przerwał jej z wyraźnym zdegustowaniem. Miał wobec siostry dostatecznie wiele wyrozumiałości i szacunku, by pozwolić jej dokończyć nic nieznaczące zdanie i nie unieść głosu. - Z dniem debiutu wkroczyłaś w dorosłość, Cordelio. Z każdym kolejnym dowodzisz jednak, że nie byłaś na to gotowa. Arogancją w tym liście znieważasz imię każdego Malfoya, a wierz mi, że nie jestem pierwszą osobą, która miała nieprzyjemność czytania tego steku bzdur. - nie skłamał, ale nie powiedział jej też całej prawdy. Szczęściem korespondencja nie trafiła w niepowołane ręce, a do zaufanych Abraxasa właśnie; dzięki temu mógł podjąć stosowną reakcję, zanim deklaracja kobiety obiegła całe Ministerstwo. - Jesteś córką samego Ministra Magii. Jak myślisz, droga siostro, kto jeśli nie Pan Ojciec zlecił rozesłanie tych listów do dam sprzymierzonej arystokracji? Nie bez powodu oczekuje się ich obecności tego dnia. Często ściskam dłonie ludzi, którym brzydzę się posłać choćby przelotne spojrzenie. Zaciskam zęby i robię to, aby dzieło Ministerstwa odniosło zamierzony skutek. Abyśmy wygrali wojnę, brutalną, krwawą wojnę, która dzieje się poza murami Twoich bezpiecznych komnat, a w której wszyscy uczestniczymy. Czasami trzeba pochylić głowę, poświęcić się w imię wyższego dobra. Wola naszego rodziciela stoi ponad fanaberią - a jego wolą jest Twoja obecność na komisji. - dziw bierze, że nie przyszło jej to wcześniej do głowy. Wszakże nie kto inny, jak Cronus Malfoy stał za podpisaniem rozporzędzia o powołaniu służby magowojskowej. - Spodziewałem się po Tobie większej dojrzałości. Mego zawodu i konsternacji nie sposób zdefiniować słowem, niemniej odwrócimy Twoją haniebną nieuprzejmość, niegodną damy tego rodu. - jakże on nienawidził marnotrawić czasu na takie bzdety. To nie jest lekcja savoir-vivre! Miał nadzieję, że dziewczę zachowa wobec niego posłuszeństwo, oszczędzając mu nieco czasu. - O konsekwencjach tego faux pas porozmawiamy później. Jeśli rzeczywiście troszczysz się o mój wolny czas, miej świadomość, że z każdą minutą ucieka mi przez palce; proszę więc, abyś chwyciła za pióro i pergamin, bowiem napiszesz drugi list - taki, w którym zadeklarujesz obecność na komisji, zachowując bezpretensjonalny ton. Bez dyskusji. - nakazał, samodzielnie skrobiąc dalsze słowa korespondencji, która wkrótce miała trafić pod adres Grimmauld Place 12, do rąk własnych Lady Aquili Black.
- Wystarczy. - przerwał jej z wyraźnym zdegustowaniem. Miał wobec siostry dostatecznie wiele wyrozumiałości i szacunku, by pozwolić jej dokończyć nic nieznaczące zdanie i nie unieść głosu. - Z dniem debiutu wkroczyłaś w dorosłość, Cordelio. Z każdym kolejnym dowodzisz jednak, że nie byłaś na to gotowa. Arogancją w tym liście znieważasz imię każdego Malfoya, a wierz mi, że nie jestem pierwszą osobą, która miała nieprzyjemność czytania tego steku bzdur. - nie skłamał, ale nie powiedział jej też całej prawdy. Szczęściem korespondencja nie trafiła w niepowołane ręce, a do zaufanych Abraxasa właśnie; dzięki temu mógł podjąć stosowną reakcję, zanim deklaracja kobiety obiegła całe Ministerstwo. - Jesteś córką samego Ministra Magii. Jak myślisz, droga siostro, kto jeśli nie Pan Ojciec zlecił rozesłanie tych listów do dam sprzymierzonej arystokracji? Nie bez powodu oczekuje się ich obecności tego dnia. Często ściskam dłonie ludzi, którym brzydzę się posłać choćby przelotne spojrzenie. Zaciskam zęby i robię to, aby dzieło Ministerstwa odniosło zamierzony skutek. Abyśmy wygrali wojnę, brutalną, krwawą wojnę, która dzieje się poza murami Twoich bezpiecznych komnat, a w której wszyscy uczestniczymy. Czasami trzeba pochylić głowę, poświęcić się w imię wyższego dobra. Wola naszego rodziciela stoi ponad fanaberią - a jego wolą jest Twoja obecność na komisji. - dziw bierze, że nie przyszło jej to wcześniej do głowy. Wszakże nie kto inny, jak Cronus Malfoy stał za podpisaniem rozporzędzia o powołaniu służby magowojskowej. - Spodziewałem się po Tobie większej dojrzałości. Mego zawodu i konsternacji nie sposób zdefiniować słowem, niemniej odwrócimy Twoją haniebną nieuprzejmość, niegodną damy tego rodu. - jakże on nienawidził marnotrawić czasu na takie bzdety. To nie jest lekcja savoir-vivre! Miał nadzieję, że dziewczę zachowa wobec niego posłuszeństwo, oszczędzając mu nieco czasu. - O konsekwencjach tego faux pas porozmawiamy później. Jeśli rzeczywiście troszczysz się o mój wolny czas, miej świadomość, że z każdą minutą ucieka mi przez palce; proszę więc, abyś chwyciła za pióro i pergamin, bowiem napiszesz drugi list - taki, w którym zadeklarujesz obecność na komisji, zachowując bezpretensjonalny ton. Bez dyskusji. - nakazał, samodzielnie skrobiąc dalsze słowa korespondencji, która wkrótce miała trafić pod adres Grimmauld Place 12, do rąk własnych Lady Aquili Black.
Ostatnio zmieniony przez Abraxas Malfoy dnia 20.09.21 4:11, w całości zmieniany 2 razy
Sądziła, że Abraxas jakoś odniesie się do siostrzanej troski, lecz wyniośle zignorował jej dowód na odziedzieczoną po matce opiekuńczość, co sprawiło, że usta Cordelii na moment wygięły się w smutną podkówkę. Naprawdę chciała, by Abi bardziej o siebie dbał, był przecież pierworodnym synem Ministra Magii, dziedzicem rodu, ich opoką i opiekunem, a odkąd pan ojciec - i tak dość nieobecny - stanął na czele czarodziejskiego rządu, zajęty praktycznie całą dobę jakimiś wojennymi i politycznymi głupotkami, to Abraxas niejako przejął seniorskie obowiązki. Należał mu się za to jeszcze większy szacunek i wsparcie - i takowe młodsza siostra mu oddawała, nie poddając się tak łatwo. - Bracie, naprawdę uważam, że powinieneś bardziej o siebie dbać. Może chociaż poślemy po rodowego uzdrowiciela, by podał ci eliksiry wzmacniające? Nie wyglądasz najlepiej - zaproponowała uroczo i łagodnie, ale i z typową dla rozkapryszonej pannicy stanowczością, sugerującą, że wręcz domaga się podjęcia działań ochronnych dla zdrowia jej jedynego brata.
Szybko jednak buńczuczna troska została zastąpiona szczerym zdziwieniem. Słuchała wrogiej - bo jakżeby inaczej - przemowy Abraxasa z coraz szerzej otwartą buzią, tak przejęta tym, co przekazywał brat, że zapomniała o dobrych manierach. Szok odmalował się na jej bladej twarzy, błękitne oczy zawilgotniały porządnie, a drobne dłonie Cordie zacisnęły się kurczowo na krawędziach podłokietników, jakby w ten sposób mogła utrzymać się na powierzchni wzburzonej toni nieprzyjemnego niezrozumienia. - Jaki stek bzdur? Jaka arogancja? O czym ty mówisz, Abraxasie? Chyba przeczytałeś jakiś zły list, ktoś się pode mnie podszył, ja przecież nie nakreśliłam żadnych, absolunie ż a d n y c h znieważających słów! - zapewniła od razu, przerażona możliwością, że jakiś paskudny terrorysta, na pewno Zakonnik z tego podejrzanego Piórka Feniksa, podszywa się pod nią i w haniebny sposób obraża dobre imię rodu, na pewno popełniając przy tym jakieś błędy ortograficzne. Na Merlina, przecież przeczytała mu swój list, był wyważony, pełen dobrej woli, ba, zaoferowała swoje nazwisko! Brat jednak nie przestawał, mówił dalej, a każde słowo było jak cios, jak policzek wymierzony w delikatną szlachciankę. Teraz jej usta nie opadały, a zaciskały się w wąską, nieładną linię (dobrze, że nie było tu luster), drżąc coraz mocniej, tak, że pod koniec reprymendy Abraxasa wydawało się, że z ust Cordelii zaraz wypadną wszystkie równe, białe ząbki.
- Nie zrobiłam niczego haniebnego! Jak możesz tak mówić? Jesteś...jesteś paskudnie niesprawiedliwy! - wyrzuciła z siebie w końcu po długiej chwili ciszy, a jej głos zapiszczał w najwyższych rejestrach. - Ojciec zawsze powtarzał, że jego córki nie będą brudzić sobie rąk prymitywną i ryzykowną pracą, że nie będą jak te postępowe lafiryndy, które pchają się do brudów szpitala czy niebezpiecznej działalności, do tego chodząc w nieobyczajnych ubraniach - kontynuowała płaczliwie, z całych sił starając się nie rozszlochać, ale przychodziło jej to z coraz większym trudem. Do tej pory nikt w życiu jej tak nie obraził, tak nie skrzywdził, tak nie upokorzył jak...jak brat, którego kochała i o którego tak bardzo się martwiła. - I to ten list był nieuprzejmy, nawet się nie podpisali z imienia i nazwiska, to dopiero faux pas! - dodała jeszcze, chcąc kontynuować obronną tyradę, ale zamiast tego tama pękła i z oczu Cordelii popłynęły rzęsiste, gorące łzy. Zalały nos, zbierały się w kącikach ust; starała się płakać cichutko, ale mimowolnie z jej piersi wydarł się szloch, uniemożliwiający dalszą konwersację. Nie chciała pisać żadnego listu, nie chciała w ogóle robić nic, tylko rzucić się na swoje wygodne łóżko i płakać, całą noc, poruszona do głębi tą zdradą, dokonaną przez własną rodzinę. Tego się nie spodziewała. Faktycznie, był to dobry materiał do dramatycznego wiersza, ale teraz, o dziwo, w ogóle nie myślała o poetyckim natchnieniu, skulona na fotelu przed biurkiem, płacząca cichutko i zraniona tak bardzo, że niemalże fizycznie czuła krwawą ranę otwierającą się na jej serduszku.
Szybko jednak buńczuczna troska została zastąpiona szczerym zdziwieniem. Słuchała wrogiej - bo jakżeby inaczej - przemowy Abraxasa z coraz szerzej otwartą buzią, tak przejęta tym, co przekazywał brat, że zapomniała o dobrych manierach. Szok odmalował się na jej bladej twarzy, błękitne oczy zawilgotniały porządnie, a drobne dłonie Cordie zacisnęły się kurczowo na krawędziach podłokietników, jakby w ten sposób mogła utrzymać się na powierzchni wzburzonej toni nieprzyjemnego niezrozumienia. - Jaki stek bzdur? Jaka arogancja? O czym ty mówisz, Abraxasie? Chyba przeczytałeś jakiś zły list, ktoś się pode mnie podszył, ja przecież nie nakreśliłam żadnych, absolunie ż a d n y c h znieważających słów! - zapewniła od razu, przerażona możliwością, że jakiś paskudny terrorysta, na pewno Zakonnik z tego podejrzanego Piórka Feniksa, podszywa się pod nią i w haniebny sposób obraża dobre imię rodu, na pewno popełniając przy tym jakieś błędy ortograficzne. Na Merlina, przecież przeczytała mu swój list, był wyważony, pełen dobrej woli, ba, zaoferowała swoje nazwisko! Brat jednak nie przestawał, mówił dalej, a każde słowo było jak cios, jak policzek wymierzony w delikatną szlachciankę. Teraz jej usta nie opadały, a zaciskały się w wąską, nieładną linię (dobrze, że nie było tu luster), drżąc coraz mocniej, tak, że pod koniec reprymendy Abraxasa wydawało się, że z ust Cordelii zaraz wypadną wszystkie równe, białe ząbki.
- Nie zrobiłam niczego haniebnego! Jak możesz tak mówić? Jesteś...jesteś paskudnie niesprawiedliwy! - wyrzuciła z siebie w końcu po długiej chwili ciszy, a jej głos zapiszczał w najwyższych rejestrach. - Ojciec zawsze powtarzał, że jego córki nie będą brudzić sobie rąk prymitywną i ryzykowną pracą, że nie będą jak te postępowe lafiryndy, które pchają się do brudów szpitala czy niebezpiecznej działalności, do tego chodząc w nieobyczajnych ubraniach - kontynuowała płaczliwie, z całych sił starając się nie rozszlochać, ale przychodziło jej to z coraz większym trudem. Do tej pory nikt w życiu jej tak nie obraził, tak nie skrzywdził, tak nie upokorzył jak...jak brat, którego kochała i o którego tak bardzo się martwiła. - I to ten list był nieuprzejmy, nawet się nie podpisali z imienia i nazwiska, to dopiero faux pas! - dodała jeszcze, chcąc kontynuować obronną tyradę, ale zamiast tego tama pękła i z oczu Cordelii popłynęły rzęsiste, gorące łzy. Zalały nos, zbierały się w kącikach ust; starała się płakać cichutko, ale mimowolnie z jej piersi wydarł się szloch, uniemożliwiający dalszą konwersację. Nie chciała pisać żadnego listu, nie chciała w ogóle robić nic, tylko rzucić się na swoje wygodne łóżko i płakać, całą noc, poruszona do głębi tą zdradą, dokonaną przez własną rodzinę. Tego się nie spodziewała. Faktycznie, był to dobry materiał do dramatycznego wiersza, ale teraz, o dziwo, w ogóle nie myślała o poetyckim natchnieniu, skulona na fotelu przed biurkiem, płacząca cichutko i zraniona tak bardzo, że niemalże fizycznie czuła krwawą ranę otwierającą się na jej serduszku.
Opanowanie nie było najlepszą stroną Cordelii; szeroko otwarte usta zwiastowały wybuch zbędnej histerii, z jej twarzy dało się wyczytać paletę negatywnych emocji, uzewnętrznionych w końcu pod postacią piskliwego jazgotu, który rozniósł się po biurze nieznośnie. Inaczej sprawy miały się z Abraxasem, któremu nie drgnęła choćby powieka, gdy obserwował wzburzenie siostry z flegmatycznym opanowaniem. Przewidział buntownicze kaprysy i uzbroił się w pokłady anielskiej cierpliwości, szczędząc sobie nerwów w jątrzącym się konflikcie, który stanowił zbędne preludium przed przywołaniem jej do posłuszeństwa.
Rytmicznie postukał palcami o blat ciemnodębowego biurka, jak gdyby chciał zwrócić na siebie jej uwagę.
- Będziesz się rozczulać we własnych komnatach, koniec histerii. - oznajmił stanowczym głosem i skarcił ją wzrokiem, który nie znał sprzeciwu. Miała jeszcze krótką chwilę na ochłonięcie, gdy lakował kopertę z imiennie podpisanym listem, który przypiął do ptasiej kończyny, zwracając się do śnieżnej sowy stacjonującej w klatce. - Vaesen, dostarcz ten list pod adres Grimmauld Place 12 w Londynie. Winien trafić do rąk własnych Lady Aquili Black, leć ptaszyno. - gdy ptak odleciał, przeszył jej oczy wnikliwym spojrzeniem, jak gdyby chciał zajrzeć niemal w głąb jej duszy. - Ufam, że Lady Black odpowie na wezwanie Ministerstwa Magii, bowiem właśnie posłałem doń list z prośbą o obdarzenie Cię stosowną opieką w dniu komisji, na którą samodzielnie Cię doprowadzę. - w harmonogramie spotkań będzie musiał sporządzić wiele zmian, by poświęcić jej choćby dwie godziny i upewnić się, że powierzył ją w dobre ręce. - Przez ostatnie miesiące Twoje rozpuszczenie odbijało się szerokim echem, a ja popełniłem rażący błąd, nie poświęcając Ci dostatecznie wiele czasu. Wkrótce, droga siostro, to ulegnie zmianie. Dziś jednakże uszanujesz mój harmonogram, zostało mi bowiem... pół godziny. - wymownie rzucił wzrokiem na klepsydrę, której piaszczysta zawartość odmierzała czas do zakończenia spotkania.
- Pan Ojciec - podkreślił formalizację, gdyż w jego oczach nie na miejscu było spoufalanie się z "ojcem" - życzyłby sobie, abyś zjawiła się tego dnia w szpitalu, więc skończysz niepotrzebną dyskusję i spełnisz jego wolę. Ani on, ani ja nie oczekuję od Ciebie prymitywizmu, tylko wytyczenia ścieżek dla tych lafirynd i zachęcenia ich do podążania jedyną słuszną drogą. Nie jesteś jedyną arystokratką, która otrzymała listowną prośbę o stawiennictwo i gwarantuję, że większość z nich pokornie odpowie na wezwanie. - obecność Aquili Black czy Elaine Avery powinna dodać jej otuchy; o ile wiedział, przyjaźniły się ze sobą, a szczególnie one wiedziały, jak ważne znaczenie ma propaganda w tej krwawej wojnie. Abraxas liczył, że kiedyś i jego siostra to pojmie. - Nie marnuj więcej mojego czasu. Jeśli nie napiszesz tego listu, Ministerstwo sporządzi drugi - wówczas służba stanie się dla Ciebie wieloletnim obowiązkiem. - oczywiście nie miał w planach posyłać swej siostry między tych syfiastych ludzi. Zastraszył ją, bo wiedziała, że jest do tego zdolny. - Dyktuj na głos każde słowo. Jeszcze jedno - od tej pory Twoje korespondencje przechodzić będą przez moje dłonie, nim opuszczą rezydencję rodu. Zawiodłaś moje zaufanie, Cordelio. Spróbuj je odzyskać, a odzyskasz przywileje - zawiedź raz jeszcze, a zmierzysz się z bardziej surową karą.
Rytmicznie postukał palcami o blat ciemnodębowego biurka, jak gdyby chciał zwrócić na siebie jej uwagę.
- Będziesz się rozczulać we własnych komnatach, koniec histerii. - oznajmił stanowczym głosem i skarcił ją wzrokiem, który nie znał sprzeciwu. Miała jeszcze krótką chwilę na ochłonięcie, gdy lakował kopertę z imiennie podpisanym listem, który przypiął do ptasiej kończyny, zwracając się do śnieżnej sowy stacjonującej w klatce. - Vaesen, dostarcz ten list pod adres Grimmauld Place 12 w Londynie. Winien trafić do rąk własnych Lady Aquili Black, leć ptaszyno. - gdy ptak odleciał, przeszył jej oczy wnikliwym spojrzeniem, jak gdyby chciał zajrzeć niemal w głąb jej duszy. - Ufam, że Lady Black odpowie na wezwanie Ministerstwa Magii, bowiem właśnie posłałem doń list z prośbą o obdarzenie Cię stosowną opieką w dniu komisji, na którą samodzielnie Cię doprowadzę. - w harmonogramie spotkań będzie musiał sporządzić wiele zmian, by poświęcić jej choćby dwie godziny i upewnić się, że powierzył ją w dobre ręce. - Przez ostatnie miesiące Twoje rozpuszczenie odbijało się szerokim echem, a ja popełniłem rażący błąd, nie poświęcając Ci dostatecznie wiele czasu. Wkrótce, droga siostro, to ulegnie zmianie. Dziś jednakże uszanujesz mój harmonogram, zostało mi bowiem... pół godziny. - wymownie rzucił wzrokiem na klepsydrę, której piaszczysta zawartość odmierzała czas do zakończenia spotkania.
- Pan Ojciec - podkreślił formalizację, gdyż w jego oczach nie na miejscu było spoufalanie się z "ojcem" - życzyłby sobie, abyś zjawiła się tego dnia w szpitalu, więc skończysz niepotrzebną dyskusję i spełnisz jego wolę. Ani on, ani ja nie oczekuję od Ciebie prymitywizmu, tylko wytyczenia ścieżek dla tych lafirynd i zachęcenia ich do podążania jedyną słuszną drogą. Nie jesteś jedyną arystokratką, która otrzymała listowną prośbę o stawiennictwo i gwarantuję, że większość z nich pokornie odpowie na wezwanie. - obecność Aquili Black czy Elaine Avery powinna dodać jej otuchy; o ile wiedział, przyjaźniły się ze sobą, a szczególnie one wiedziały, jak ważne znaczenie ma propaganda w tej krwawej wojnie. Abraxas liczył, że kiedyś i jego siostra to pojmie. - Nie marnuj więcej mojego czasu. Jeśli nie napiszesz tego listu, Ministerstwo sporządzi drugi - wówczas służba stanie się dla Ciebie wieloletnim obowiązkiem. - oczywiście nie miał w planach posyłać swej siostry między tych syfiastych ludzi. Zastraszył ją, bo wiedziała, że jest do tego zdolny. - Dyktuj na głos każde słowo. Jeszcze jedno - od tej pory Twoje korespondencje przechodzić będą przez moje dłonie, nim opuszczą rezydencję rodu. Zawiodłaś moje zaufanie, Cordelio. Spróbuj je odzyskać, a odzyskasz przywileje - zawiedź raz jeszcze, a zmierzysz się z bardziej surową karą.
Stukot palców czarodzieja o blat biurka wcale nie przywołał Cordelii do przytomności, dalej płakała cichutko i dramatycznie, ocierając łzy wierzchem dłoni, teatralnie, podświadomie licząc na to, że widok głęboko cierpiącej siostry wpłynie jakoś na Abraxasa i sprawi, że ten zacznie myśleć logicznie. Przecież nie zrobiła nic złego! A on tak ją obrażał, sugerując jakieś podłe, niegodne Malfoyówny, działania. To chyba ta niesprawiedliwość zabolała ją najmocniej, do tej pory tylko ją chwalono, głaskano po głowie i zachwycano się perfekcyjnymi manierami, pewnością siebie oraz urokiem, uwierzyła więc w to, że nie ma wad. Ba, była tego pewna; słuszną krytykę przyjęłaby z pokorą, ale w ogóle nie czuła się winna, nie miała żadnego powodu. Broniła swego prawa damy do pozostawania w bezpiecznej odległości od brudu, krwi i fizycznej pracy, tak jak przykazał pan ojciec i matka.
Najchętniej odburknęłaby, że brat jeszcze nie widział prawdziwej histerii (co było nieprawdą; był chyba obecny podczas pamiętnych świąt przed ponad dekadą, gdy zamiast turkusowej sukienki otrzymała sukienkę szmaragdową; rzuciła się wtedy na dywan, jednocześnie udając omdlenie i dostając napadu furii, uderzając małymi piąstkami o dywan), lecz powstrzymała się, pochlipując pod nosem. Bez słowa obserwowała też unoszącą list sowę – przywołanie imienia przyjaciółki nieco ją uspokoiło, o tak, Aquila na pewno ją zrozumie i pocieszy. – Lady Black nosi żałobę. I zapewne nie będzie brudzić rąk krwią obcych ludzi – mruknęła cicho pomiędzy chlipnięciami, niezbyt jednak przekonana, czy faktycznie tak będzie. Ostatnio czarownica miała dziwne pomysły. To całe oddawanie jedzenia biedocie, cóż za wspaniałomyślny i jednocześnie niezbyt mądry sposób na zyskanie wszy albo innej magicznej choroby od pospólstwa. Pojawienie się Aquili wśród sanitariuszek nie było więc aż tak niemożliwe. Szansa na to, że Cordelia również zostanie zmuszona do udziału w tej farsie również rosła z każdą sekundą. Znów chlipnęła, niezadowolona, że Abraxas zamierzał osobiście odstawić ją do Świętego Munga, ale jakaś część dziecięcej duszy nawet się ucieszyła. Spędzą razem troszkę czasu, może zdoła go przekonać na ostatnią chwilę, że to wielki błąd... Brat jednak znów ją zaatakował, spojrzała na niego z wielkim wyrzutem i żalem, tak intensywnymi, że nawet niewzruszony niczym posąg polityk musiał poczuć ostrze rozpaczy rozbijające odrobinę marmurowy brak empatii.
- Jakim echem? Nie robiłam nic złego, wszyscy mnie chwalą. Nie masz prawa krytykować mnie w ten sposób, nie poparty żadnymi dowodami! – sprzeciwiła się, dzielnie stając w swojej obronie. Musiała to zrobić po raz pierwszy w życiu, rozgoryczona i zła, ciągle nie rozumiejąca skali podłości, jaką obrzucał ją brat. Powinien ją chronić i wspierać, prowadzić i wysłuchać, a nie działać jak wróg. Znów rozczuliła się nad swym losem, łzy popłynęły intensywniejszym strumieniem, mocząc przód sukni. Milczała zawzięcie, słysząc o dalszych dyspozycjach, w swoim przekonaniu niezwykle dumnie i wyniośle pozostając w ciszy, by okazać zdegustowanie paskudnymi oskarżeniami. Tak naprawdę wyglądała raczej jak zranione dziecko, nieco wystraszone, ale bardziej smutne i obrażone. Znów otarła łzy piąstką, odgarnęła włosy i rzuciła Abraxasowi ostatnie spojrzenie cierpiącej łani. Przez dłuższą chwilę milczała, nie dlatego, by zmarnować czas brata, zbierała po prostu siłę, by jej głos zabrzmiał spokojnie, bez szlochającego pisku.
- Proszę bardzo, możesz przeczytać każdy list, bracie, nie ma w nich nic, co mogłoby źle o mnie świadczyć – odpowiedziała jeszcze urażona, płaczliwie, tym razem obejmując się ściśle ramionami, jakby miała rozpaść się na milion kawałeczków, z przejmującego żalu oczywiście. – Drogie Ministerstwo Magii. Po przemyśleniu oraz konsultacji z moim umiłowanym bratem, lordem Abraxasem, podjęłam decyzję o stawieniu się w Świętym Mungu, by wspomóc działania Ministerstwa Magii oraz ulżyć w cierpieniu ludziom rannym w wyniku działań wojennych oraz haniebnych, terrorystycznych ataków plugawych bojowników Zakonu. Z przyjemnością dam przykład innym czarownicom oraz będę reprezentować swój ród w czasie charytatywnych działań. Lady Cordelia Armanda Malfoy – podyktowała beznamiętnym tonem, skulona na fotelu w obrażonej pozie, zmartwiona nie tylko tym, na co skazywał ją brat, ale również szkodliwym wpływem łez na jej cerę i włosy. Na Merlina, one były słone! A sól źle działała na koloryt buzi i fakturę kosmyków.
Zrobiło się jej jeszcze smutniej.
Najchętniej odburknęłaby, że brat jeszcze nie widział prawdziwej histerii (co było nieprawdą; był chyba obecny podczas pamiętnych świąt przed ponad dekadą, gdy zamiast turkusowej sukienki otrzymała sukienkę szmaragdową; rzuciła się wtedy na dywan, jednocześnie udając omdlenie i dostając napadu furii, uderzając małymi piąstkami o dywan), lecz powstrzymała się, pochlipując pod nosem. Bez słowa obserwowała też unoszącą list sowę – przywołanie imienia przyjaciółki nieco ją uspokoiło, o tak, Aquila na pewno ją zrozumie i pocieszy. – Lady Black nosi żałobę. I zapewne nie będzie brudzić rąk krwią obcych ludzi – mruknęła cicho pomiędzy chlipnięciami, niezbyt jednak przekonana, czy faktycznie tak będzie. Ostatnio czarownica miała dziwne pomysły. To całe oddawanie jedzenia biedocie, cóż za wspaniałomyślny i jednocześnie niezbyt mądry sposób na zyskanie wszy albo innej magicznej choroby od pospólstwa. Pojawienie się Aquili wśród sanitariuszek nie było więc aż tak niemożliwe. Szansa na to, że Cordelia również zostanie zmuszona do udziału w tej farsie również rosła z każdą sekundą. Znów chlipnęła, niezadowolona, że Abraxas zamierzał osobiście odstawić ją do Świętego Munga, ale jakaś część dziecięcej duszy nawet się ucieszyła. Spędzą razem troszkę czasu, może zdoła go przekonać na ostatnią chwilę, że to wielki błąd... Brat jednak znów ją zaatakował, spojrzała na niego z wielkim wyrzutem i żalem, tak intensywnymi, że nawet niewzruszony niczym posąg polityk musiał poczuć ostrze rozpaczy rozbijające odrobinę marmurowy brak empatii.
- Jakim echem? Nie robiłam nic złego, wszyscy mnie chwalą. Nie masz prawa krytykować mnie w ten sposób, nie poparty żadnymi dowodami! – sprzeciwiła się, dzielnie stając w swojej obronie. Musiała to zrobić po raz pierwszy w życiu, rozgoryczona i zła, ciągle nie rozumiejąca skali podłości, jaką obrzucał ją brat. Powinien ją chronić i wspierać, prowadzić i wysłuchać, a nie działać jak wróg. Znów rozczuliła się nad swym losem, łzy popłynęły intensywniejszym strumieniem, mocząc przód sukni. Milczała zawzięcie, słysząc o dalszych dyspozycjach, w swoim przekonaniu niezwykle dumnie i wyniośle pozostając w ciszy, by okazać zdegustowanie paskudnymi oskarżeniami. Tak naprawdę wyglądała raczej jak zranione dziecko, nieco wystraszone, ale bardziej smutne i obrażone. Znów otarła łzy piąstką, odgarnęła włosy i rzuciła Abraxasowi ostatnie spojrzenie cierpiącej łani. Przez dłuższą chwilę milczała, nie dlatego, by zmarnować czas brata, zbierała po prostu siłę, by jej głos zabrzmiał spokojnie, bez szlochającego pisku.
- Proszę bardzo, możesz przeczytać każdy list, bracie, nie ma w nich nic, co mogłoby źle o mnie świadczyć – odpowiedziała jeszcze urażona, płaczliwie, tym razem obejmując się ściśle ramionami, jakby miała rozpaść się na milion kawałeczków, z przejmującego żalu oczywiście. – Drogie Ministerstwo Magii. Po przemyśleniu oraz konsultacji z moim umiłowanym bratem, lordem Abraxasem, podjęłam decyzję o stawieniu się w Świętym Mungu, by wspomóc działania Ministerstwa Magii oraz ulżyć w cierpieniu ludziom rannym w wyniku działań wojennych oraz haniebnych, terrorystycznych ataków plugawych bojowników Zakonu. Z przyjemnością dam przykład innym czarownicom oraz będę reprezentować swój ród w czasie charytatywnych działań. Lady Cordelia Armanda Malfoy – podyktowała beznamiętnym tonem, skulona na fotelu w obrażonej pozie, zmartwiona nie tylko tym, na co skazywał ją brat, ale również szkodliwym wpływem łez na jej cerę i włosy. Na Merlina, one były słone! A sól źle działała na koloryt buzi i fakturę kosmyków.
Zrobiło się jej jeszcze smutniej.
Wychowany twardą ręką nie silił się, by rozumieć jej próżność opatrzoną słodką naiwnością, jak gdyby świat kręcił się wokół niej. Nic w życiu nie przyszło mu łatwo, choć wydawać by się mogło, że karierę stworzył mu rodziciel, ale czy ktokolwiek dostrzegał jego własny wkład w dotychczasowe osiągnięcia? Odkąd Cronus Malfoy formalnie przejął władzę nad rządem, przypisywana Abraxasowi łatka "syna ministra" zdawała się pomijać jego wszelkie zasługi. Cordelia nie miała prawa pamiętać napięcia między braćmi, zazdrości pierworodnego o talenty tego, który nigdy nie istniał, pokładanych nadziei i zawodów, których przysporzył po zdiagnozowaniu rzadkiego schorzenia. Nie wiedziała, ile trudów musiał włożyć w odzyskanie pozycji sukcesora; Merlin jeden wie, czy gdyby młodszy brat nie wykazywał haniebnego szlamolubstwa, Abraxas cieszyłby się aktualną pozycją. Jego życie to nieustanny wysiłek, próba spełnienia najśmielszych ambicji, poprzeczka wyżej zawieszona, niż nadprzeciętny człowiek mógłby dosięgnąć. Nawet największe sukcesy nie dają mu dostatecznej satysfakcji, presja samodoskonalenia przypomina o sobie z każdym najmniejszym zwycięstwem, bowiem skoro tyle już osiągnął... co powstrzymuje go przed sięgnięciem po więcej? Otoczenie wcale nie pomagało: każdy dostrzegał jego przemęczenie, pracoholizm, brak wypoczynku, ale jednocześnie stawiał przed nim kolejne wyzwania. Najmłodsza z sióstr, przed minutami troskliwie dbająca o samopoczucie pierworodnego, nieświadomie dołożyła swe kaprysy do nieskończonej pętli spraw do załatwienia na wczoraj, a on przecież musiał im wszystkim sprostać, tu i teraz.
- Lady Black jest świadomą działaczką propagandową i pokładam szczere nadzieje, że będziesz przebywać w jej towarzystwie częściej. Mogłabyś się od nie wiele nauczyć, siostro i nie mówię o poradach kosmetycznych, w tym niewątpliwie przodujesz... Powtórzę: trwa wojna, w którą wszyscy jesteśmy zaangażowani. Byłaś zbyt długo trzymana pod kloszem i ubolewam, że nie widzisz świata takim, jakim jest naprawdę. Wówczas mogłabyś razem ze mną rozkoszować się nadchodzącym triumfem, który smakuje tym lepiej, im cięższy wysiłek w niego wkładamy. I właśnie za to cenię sobie wsparcie Lady Black, Cordelio - ona zdaje się rozumieć, jak skonstruowany jest świat i wyraża zainteresowanie czymś więcej, niżeli obrazkami na pierwszych stronach kobiecego czasopisma. Dlatego właśnie oddanie Cię pod jej skrzydła w Szpitalu Świętego Munga jest racjonalną decyzją, na której wyłącznie skorzystasz. - słowa bez wątpienia były bolesne, ale całkowicie szczere, a przecież na kłamstwo nie było już miejsca. W jego mniemaniu, oczy otworzyć jej mogła tylko bezpośredniość. Jak inaczej przekonać rozkapryszoną arystokratkę, że warto chylić czoła wyższej idei i upokarzać się jednego dnia, by spijać szampana nazajutrz? Jedno jest pewne: dzisiejsze spotkanie w gabinecie zwiastowało początki pracy nad jej temperamentem i światopoglądem, który musiał ulec zmianie, wszakże była Malfoyówną, jego siostrą!
- Na dniach zostanie Ci przydzielony nowy personel służebny, który zadba o Twoje bezpieczeństwo i dopilnuje, abyś nie sprowadzała na swoją głowę zbyt wielu problemów. My zaś, droga siostro, wybierzemy się na spacer, z którego wyniesiesz cenną lekcję. - najwyższy czas pokazać jej, jak wojna wygląda naprawdę; zaczynając od małych kroczków, rzecz jasna. - Z obecnej treści listu jestem zadowolony. Pozwól, że rzucę okiem. - sięgnął po kartkę i przeczytał uważnie każdą linijkę, z nieufnością wypatrując złośliwości, ale żadnej się nie dopatrzył. - Niech to będzie Twój pierwszy list posłany z mego biura, Vaesen prędko dostarczy go do gmachu Ministerstwa Magii. Jakieś pytania?
- Lady Black jest świadomą działaczką propagandową i pokładam szczere nadzieje, że będziesz przebywać w jej towarzystwie częściej. Mogłabyś się od nie wiele nauczyć, siostro i nie mówię o poradach kosmetycznych, w tym niewątpliwie przodujesz... Powtórzę: trwa wojna, w którą wszyscy jesteśmy zaangażowani. Byłaś zbyt długo trzymana pod kloszem i ubolewam, że nie widzisz świata takim, jakim jest naprawdę. Wówczas mogłabyś razem ze mną rozkoszować się nadchodzącym triumfem, który smakuje tym lepiej, im cięższy wysiłek w niego wkładamy. I właśnie za to cenię sobie wsparcie Lady Black, Cordelio - ona zdaje się rozumieć, jak skonstruowany jest świat i wyraża zainteresowanie czymś więcej, niżeli obrazkami na pierwszych stronach kobiecego czasopisma. Dlatego właśnie oddanie Cię pod jej skrzydła w Szpitalu Świętego Munga jest racjonalną decyzją, na której wyłącznie skorzystasz. - słowa bez wątpienia były bolesne, ale całkowicie szczere, a przecież na kłamstwo nie było już miejsca. W jego mniemaniu, oczy otworzyć jej mogła tylko bezpośredniość. Jak inaczej przekonać rozkapryszoną arystokratkę, że warto chylić czoła wyższej idei i upokarzać się jednego dnia, by spijać szampana nazajutrz? Jedno jest pewne: dzisiejsze spotkanie w gabinecie zwiastowało początki pracy nad jej temperamentem i światopoglądem, który musiał ulec zmianie, wszakże była Malfoyówną, jego siostrą!
- Na dniach zostanie Ci przydzielony nowy personel służebny, który zadba o Twoje bezpieczeństwo i dopilnuje, abyś nie sprowadzała na swoją głowę zbyt wielu problemów. My zaś, droga siostro, wybierzemy się na spacer, z którego wyniesiesz cenną lekcję. - najwyższy czas pokazać jej, jak wojna wygląda naprawdę; zaczynając od małych kroczków, rzecz jasna. - Z obecnej treści listu jestem zadowolony. Pozwól, że rzucę okiem. - sięgnął po kartkę i przeczytał uważnie każdą linijkę, z nieufnością wypatrując złośliwości, ale żadnej się nie dopatrzył. - Niech to będzie Twój pierwszy list posłany z mego biura, Vaesen prędko dostarczy go do gmachu Ministerstwa Magii. Jakieś pytania?
Niezbyt podobało jej się wysłuchiwanie peanów pochwalnych na cześć Aquili. Oczywiście kochała przyjaciółkę całym swym sercem, gotowa byłaby za nią wskoczyć w ogień (metaforycznie, oczywiście, kto to widział, ryzykować szpecące poparzenia dla kogokolwiek? skrajna głupota i nieodpowiedzialność!) i cieszyła się, że ma w postaci lady Black powierniczkę oraz bratnią duszę, lecz gdy Abraxas stawiał ją za wzór wszalekich cnót, tylko prychnęła cicho. Przez łzy, zabrzmiało to więc jak mokre czknięcie, a nie okazanie skrajnej irytacji; może to i dobrze, nie chciała denerwować brata jeszcze bardziej, choć ten nawet skrajnie rozgniewany zachowywał kamienną twarz i równie marmuwową krew. Na usta Cordelii cisnęło się dramatyczne skoro ci się tak podoba, to zamień rodzinę i weź ją sobie za siostrę!, ale powstrzymała się od tego potwornego wyrzutu, cierpiąc w środku samotnie i z godnością.
- Wiem, że wygrywamy wojnę i odnosimy sukcesy. Wychwalam działania naszego pana ojca oraz polityczne przedsięwzięcia Malfoyów i naszych sojuszników na każdym możliwym kroku - weszła mu w słowo, zniecierpliwiona i coraz bardziej dotknięta sposobem, w jaki postrzegał ją najstarszy brat. Wytknęłaby mu zaślepienie, zasugerowałaby też, że może gdyby wyściubił nos zza dębowego biurka w gabinecie zrozumiałby, jak wiele lady Cordelia rozumie i jak bardzo podnosi morale na salonach, lecz nie zamierzała zniżać się do poziomu Abraxasa i tłumaczyć mu oczywistości. Prychnęła tylko raz jeszcze i wywróciła oczami, jeszcze głębiej zapadając się w głęboki fotel. I jeszcze ściślej obejmując się ramionami. Ach, dlaczego spotkał ją tak okrutny los? Dlaczego własna rodzina wbija jej nóż w plecy? Dlaczego pierworodny syn, najstarszy brat, skazywał ją na takie tortury? Puszczała już dalszą tyradę polityka mimo uszu, skoncentrowana tylko na koszmarze, w jakim przyszło jej żyć. Znów zaczęła pochlipywać, teraz już raczej ze zwykłego przyzwyczajenia do takiej reakcji na nieprzewidziane przykrości, serwowane przez niesprawiedliwe życie, niż z faktycznego emocjonalnego bólu.
Rozpogodziła się tylko na chwilę, gdy Abraxas wspomniał o nowym personelu służebnym. Błękitne oczy stały się czujne i na moment nieco mniej spochmurniałe. - Tylko niech będą to wykwalifikowani czarodzieje, nie jakieś nieudolne łachudry - powiedziała nadąsanym tonem, wspominając niektóre głupie persony, które przyjmowano na dwór. Służki Cordelii zmieniały się częściej niż pory roku, a przecież jego większość spędzała w Hogwarcie. Jak więc teraz będą wyglądały stosunki z pracownikami Wilton? Nie myślała o tym za dużo, pociągając smutno noskiem, gdy brat czytał list i wyrażał chociaż jedną pochwalną opinię. Zepsutą kolejnymi dyspozycjami, ale nie miała sił się z nim spierać. Wstała chwiejnie z fotela, trzymając się za dekolt jedną ręką, drugą wspierając się o oparcie krzesła, w dramatycznej pozie prawie omdlewającej damy.
- Tak, jedno: dlaczego mnie tak krzywdzisz? Dlaczego ranisz moje niewinne serce? Dlaczego? - spytała dramatycznie, kilka łez znów skapało na policzki. Otarła je i machnęła gwałtownie ręką, jakby chciała zatrzymać odpowiedź padającą z ust Abraxasa. Bądź dumna, Cordelio! Tak mówiła matka i zamierzała jej posłuchać. - Nie odpowiadaj: poradzę sobie z tym cierpieniem, z katuszami, na jakie mnie skazuje mój własny, umiłowany brat, krew z mej krwi! - zawiesiła głos w piorunującej (przynajmniej tak to sobie wyobrażała) pauzie, spoglądając na Malfoya z bólem i poruszeniem w jasnym spojrzeniu. - Będę nosić w sobie ten cierń, tę zadrę...I zniosę to z godnością, w milczeniu - dodała jeszcze ciszej, przenosząc wzrok poza sylwetkę brata, na okno, pewna, że Abraxas ledwie powstrzymuje się od przeskoczenia biurka i przeproszenia jej za wszystko, co uczynił. - Żegnaj, bracie. Pamiętaj, że byłeś mi bliski - wychrypiała jeszcze żałobnym tonem, jakby żegnała się nie z krewnym, którego spotka za pięć godzin przy rodzinnej kolacji, ale z całym swym życiem.
- Wiem, że wygrywamy wojnę i odnosimy sukcesy. Wychwalam działania naszego pana ojca oraz polityczne przedsięwzięcia Malfoyów i naszych sojuszników na każdym możliwym kroku - weszła mu w słowo, zniecierpliwiona i coraz bardziej dotknięta sposobem, w jaki postrzegał ją najstarszy brat. Wytknęłaby mu zaślepienie, zasugerowałaby też, że może gdyby wyściubił nos zza dębowego biurka w gabinecie zrozumiałby, jak wiele lady Cordelia rozumie i jak bardzo podnosi morale na salonach, lecz nie zamierzała zniżać się do poziomu Abraxasa i tłumaczyć mu oczywistości. Prychnęła tylko raz jeszcze i wywróciła oczami, jeszcze głębiej zapadając się w głęboki fotel. I jeszcze ściślej obejmując się ramionami. Ach, dlaczego spotkał ją tak okrutny los? Dlaczego własna rodzina wbija jej nóż w plecy? Dlaczego pierworodny syn, najstarszy brat, skazywał ją na takie tortury? Puszczała już dalszą tyradę polityka mimo uszu, skoncentrowana tylko na koszmarze, w jakim przyszło jej żyć. Znów zaczęła pochlipywać, teraz już raczej ze zwykłego przyzwyczajenia do takiej reakcji na nieprzewidziane przykrości, serwowane przez niesprawiedliwe życie, niż z faktycznego emocjonalnego bólu.
Rozpogodziła się tylko na chwilę, gdy Abraxas wspomniał o nowym personelu służebnym. Błękitne oczy stały się czujne i na moment nieco mniej spochmurniałe. - Tylko niech będą to wykwalifikowani czarodzieje, nie jakieś nieudolne łachudry - powiedziała nadąsanym tonem, wspominając niektóre głupie persony, które przyjmowano na dwór. Służki Cordelii zmieniały się częściej niż pory roku, a przecież jego większość spędzała w Hogwarcie. Jak więc teraz będą wyglądały stosunki z pracownikami Wilton? Nie myślała o tym za dużo, pociągając smutno noskiem, gdy brat czytał list i wyrażał chociaż jedną pochwalną opinię. Zepsutą kolejnymi dyspozycjami, ale nie miała sił się z nim spierać. Wstała chwiejnie z fotela, trzymając się za dekolt jedną ręką, drugą wspierając się o oparcie krzesła, w dramatycznej pozie prawie omdlewającej damy.
- Tak, jedno: dlaczego mnie tak krzywdzisz? Dlaczego ranisz moje niewinne serce? Dlaczego? - spytała dramatycznie, kilka łez znów skapało na policzki. Otarła je i machnęła gwałtownie ręką, jakby chciała zatrzymać odpowiedź padającą z ust Abraxasa. Bądź dumna, Cordelio! Tak mówiła matka i zamierzała jej posłuchać. - Nie odpowiadaj: poradzę sobie z tym cierpieniem, z katuszami, na jakie mnie skazuje mój własny, umiłowany brat, krew z mej krwi! - zawiesiła głos w piorunującej (przynajmniej tak to sobie wyobrażała) pauzie, spoglądając na Malfoya z bólem i poruszeniem w jasnym spojrzeniu. - Będę nosić w sobie ten cierń, tę zadrę...I zniosę to z godnością, w milczeniu - dodała jeszcze ciszej, przenosząc wzrok poza sylwetkę brata, na okno, pewna, że Abraxas ledwie powstrzymuje się od przeskoczenia biurka i przeproszenia jej za wszystko, co uczynił. - Żegnaj, bracie. Pamiętaj, że byłeś mi bliski - wychrypiała jeszcze żałobnym tonem, jakby żegnała się nie z krewnym, którego spotka za pięć godzin przy rodzinnej kolacji, ale z całym swym życiem.
Cordelia przelała czarę goryczy, przerywając reprymendę pierworodnego w środku zdania. Jej bezczelność nie znała granic i choć dotychczas okazywał jej naprawdę wiele cierpliwości, ten gest wytrącił go ze stoickiego spokoju. Nadal zachował nad sobą panowanie, ale zdradził po sobie wzmagającą się niecierpliwość w naprawdę złowrogim wyrazie twarzy, dotychczas beznamiętnym, surowym, wyzbytym z jakichkolwiek emocji. Mężczyzna podniósł się z wygodnego fotela obszytego czarną skórą, opierając dłonie o blat biurka i spojrzał jej gniewnie w oczy, aby ujrzała kipiący pod flegmatyczną powierzchownością zawód. Wówczas jeszcze wstrzymał się z komentarzem, kontynuując swój wywód, lecz kiedy raz jeszcze ważyła mu się przeciwstawić - huknął na nią donośnie, aż w progu zjawił się zamkowy skrzat, który zerknął kontrolnie do pomieszczenia, usłużnie przepraszając za wtargnięcie i oferując swą pomoc.
- Dość tego! Nigdy więcej nie waż się wejść mi w słowo, siostro, bo więcej nie zabierzesz głosu. - zagroził i nie żartował, miał po dziurki w nosie jej histerii. Nie chciał wierzyć, że rozpuszczenie młodej Malfoyówny zabrnęło tak daleko, lecz popis dziecinnej arogancji dowiódł, że brak wychowania zabrnął za daleko i należało położyć temu kres. - Służba odprowadzi Cię do komnaty. - nie chciał więcej widzieć jej na oczy, nie w tej chwili. Zdawał sobie sprawę ze zbędnego dramatyzmu, który wplatała do swych wypowiedzi, lecz jej reakcja była nie tylko bezczelna, ale i znieważająca - Cordelia nie widziała lub, co gorsza, nie chciała widzieć w nim spoiwa arystokratycznej familii, a przecież wszystko, co mówił i robił, miało zapewnić jej dobrobyt. Harmonogram planów na najbliższe miesiące musiał ulec zmianie; pomiędzy intratnymi spotkaniami i pracą, odnaleźć musiał także czas dla własnej rodziny, a przede wszystkim najmłodszej z sióstr, otworzyć jej oczy na rzeczywistość taką, jaka jest naprawdę i przemówić do rozsądku, który zdawał się skutecznie opierać słusznym argumentom. Skrzat, zgodnie z poleceniem Lorda Abraxasa Malfoy, wyprowadził kobietę wprost do jej komnat, pozostawiając polityka samego sobie, z rozmyślaniami nad zaistniałą sytuacją i toną papierologii do wypełnienia.
ztx2
- Dość tego! Nigdy więcej nie waż się wejść mi w słowo, siostro, bo więcej nie zabierzesz głosu. - zagroził i nie żartował, miał po dziurki w nosie jej histerii. Nie chciał wierzyć, że rozpuszczenie młodej Malfoyówny zabrnęło tak daleko, lecz popis dziecinnej arogancji dowiódł, że brak wychowania zabrnął za daleko i należało położyć temu kres. - Służba odprowadzi Cię do komnaty. - nie chciał więcej widzieć jej na oczy, nie w tej chwili. Zdawał sobie sprawę ze zbędnego dramatyzmu, który wplatała do swych wypowiedzi, lecz jej reakcja była nie tylko bezczelna, ale i znieważająca - Cordelia nie widziała lub, co gorsza, nie chciała widzieć w nim spoiwa arystokratycznej familii, a przecież wszystko, co mówił i robił, miało zapewnić jej dobrobyt. Harmonogram planów na najbliższe miesiące musiał ulec zmianie; pomiędzy intratnymi spotkaniami i pracą, odnaleźć musiał także czas dla własnej rodziny, a przede wszystkim najmłodszej z sióstr, otworzyć jej oczy na rzeczywistość taką, jaka jest naprawdę i przemówić do rozsądku, który zdawał się skutecznie opierać słusznym argumentom. Skrzat, zgodnie z poleceniem Lorda Abraxasa Malfoy, wyprowadził kobietę wprost do jej komnat, pozostawiając polityka samego sobie, z rozmyślaniami nad zaistniałą sytuacją i toną papierologii do wypełnienia.
ztx2
Gabinet Abraxasa
Szybka odpowiedź