Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Staffordshire
Kamienna droga
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Kamienna droga
Niegdyś główna droga łącząca Stafford z Birmingham, utwardzona kamieniem, ułożona pod baldachimem tworzonym z koron drzew. Dochodziło na niej do incydentów — kradzieży, napadów i licznych rozbojów, z powodu ograniczonej widoczności, którą oferowały drzewa. Z roku na rok coraz mniej osób przemieszczało się tą trasą, wybierając o wiele bezpieczniejsze drogi. W trudnych czasach wojny jest ponownie wykorzystywana, głównie po to, aby pod osłoną nocy przemycać nią ludzi i towary. Mało kto pamięta o tej drodze, mało kto wie o jej istnieniu, a jednak nadal potrafi zaskakiwać swoich urokiem, o każdej porze roku.
Stojąc późnym wieczorem na placu Stoke on Trent można było szybko odnieść wrażenie milczącej pustki. Evandra zadarła głowę, sięgając wzrokiem po okolicznych budynkach, usilnie powstrzymując swoje serce przed smutkiem. Coraz częściej obserwowana nędza wywierała na nią swój wpływ, którego skutkiem okazał się być nie płacz nad cudzym nieszczęściem, a cierpliwość i wyrozumiałość. Dla zbrojnych działań, sposobu zabezpieczania kolejnych miast, dla stosowanych metod, jakich jeszcze kilka miesięcy wcześniej nie pochwalała.
Przestąpiła kilka kroków po wysadzanej kamiennymi łbami drodze, pocierając o siebie obleczone w skórzane rękawiczki dłonie, choć to nie chłód najbardziej jej dziś doskwierał. Nałożona na ramiona długa czarna, zdobiona złotą nicią peleryna odsłaniała przód wąskiej sukni w odcieniu przygaszonej czerwieni. Do związanych w niski kok złotych włosów przypięty był kapelusz z wełniany kapelusz z krótkim rondem. Drobne, perłowe kolczyki były dziś jedyną biżuterią, jaka dopełniała nienaganną prezencję lady Rosier.
Nie przypuszczała wcześniej, że tereny należące obecnie do Greengrassów przyjdzie jej poznać w takich okolicznościach. Nie mogła sobie także wyobrazić lepszej okazji, do zrobienia na tutejszych mieszkańcach lepszego wrażenia, niż niosąc im pomoc w jakże trudnej chwili. Greengrassowie znani byli ze swojego zamiłowania do mugoli, nic więc dziwnego, że tracili na tym czarodzieje czystokrwiści, których lordowie zepchnęli na dalszy plan. Należało się nimi zająć, otoczyć opieką oraz pokrzepić nadzieją na lepsze życie.
Sięgnęła wzrokiem do pogrążonych w rozmowie Tristana i Abraxasa, stojących nieopodal przy jednej z tutejszych odrapanych kamienic. Otoczona zewsząd znanymi jej twarzami popleczników Czarnego Pana, czuła się przy nich bezpiecznie, dlatego gdy na ulicy zaczęło zbierać się coraz więcej zainteresowanych zamieszaniem osób, uniosła tylko wysoko głowę, rozglądając się po zgromadzonych. Nabrane podczas wcześniejszych akcji doświadczenie pozwalało utrzymać nerwy na wodzy i spojrzeć na dzisiejszą sprawę trzeźwym okiem. Z przeprowadzonych na Connaught Square rozmów udało się wyciągnąć konkretne informacje, zebrać najbardziej palące problemy mieszkańców Anglii. Zgodnie z przewidywaniami w sytuację kraju zaczęli inwestować kolejni przedstawiciele arystokracji, zgromadzone fundusze pozwoliły na kolejny zakup potrzebnych produktów i jednocześnie wyłoniły postacie najlepiej zdające sobie sprawę z powagi sytuacji, dla których przyszłość tego kraju jest szczególnie istotna.
Evandra drgnęła i podeszła bliżej przyjaciółki, chcąc ze spojrzenia odczytać jej myśli.
- W ostatnich miesiącach widujemy się głównie podczas takich spotkań. Brakuje mi naszych rozmów - zwróciła się do Aquili ściszonym tonem, nie chcąc by ktoś poza lady Black ją usłyszał.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nieprzyjemny ścisk w żołądku niemal powodował wymioty. Obiecała sobie przecież, że poświęci się pracy w domu, że skupi na książce, ale pragnienie niesienia słowa, było w niej silniejsze. Strach wiązał się z bezsilnością i nierozerwalnie stanowili problem, który nie tyle był wart uwagi, ile paraliżował. Gdzie te czasy, gdy bez wahania ból zamieniała w siłę? Żałobna czerń nie przykuwała już wzroku. Aquila Black była niemal odporna na każde nieprzychylne słowo. Prawie. Otulona czarnym futrem, skrywając wzrok pod moherowym kapeluszem z krótkim rondem, obserwowała rozmowę Abraxasa Malfoya i Tristana Rosiera, nie potrafiąc skupić spojrzenia na Evandrze. Czemu we własnej obecności znaleźć można było tyle samo uciechy, co bólu i tęsknoty. - Cel jest szczytny - odpowiedziała krótko, zaraz potem odwracając się do kobiety i uśmiechając delikatnie, wyginając usta przykryte szminką w kolorze krwi. - A czasu niewiele. Jesteś lady doyenne, masz dziesiątki obowiązków - i nie było co się dziwić, że nie uwzględniają one lady Black o każdej porze dnia i nocy, jak kiedyś. Mówiła cicho, tak, aby okoliczna biedota nawet nie dostrzegła ruchu warg. Dzisiaj przed nimi postawiono zadanie, które należało spełnić. Los był przychylny, a ród miał być dumny. - Dzień dobry - wypowiedziała miękko w stronę małej grupki kobiet w różnym wieku. Stały tam matki i córki, wszystkie w ręku dzierżąc różdżki, poza dwójką najmniejszych dzieci, ale przecież nie z nimi przyszły tu dzisiaj porozmawiać. -Nazywam się lady Aquila Black, tak strasznie cieszę się, że zechciały panie dziś się tu pojawić - odczekała aż Evandra zdąży się przedstawić i wyrazić swoje emocje względem tego wybitnego spotkania. Aquila wciąż uczyła się jak przemawiać do tłumu, jak nakłaniać do swoich racji. Troszczyła się przecież o los tych ludzi, oni wszyscy musieli to dostrzec i zdawać sobie z tego sprawę, a mogli to zrobić za pomocą jej słów. Skrupulatnie pisane przemówienia dzisiaj nie miały tu racji bytu. Dziś liczyła się rozmowa. - Nie dalej jak kilkanaście dni temu rozmawiałyśmy z londyńskimi kobietami, które opowiedziały nam o swoich problemach z pracą. Świat drastycznie zmienił się, a rebelianckie siły pozostają na polu walki. Domyślam się, jak trudno o zajęcie zarobkowe jest tu… - ponury wyraz twarzy zamienił się w taki pełen współczucia, bo naprawdę było jej szkoda. - Zwłaszcza dla kobiet… - przyjrzała się nieco zawieszonym spojrzeniom. Na terenach przychylnych Zakonowi Feniksa nie mogło się przecież żyć dobrze. One były tu, aby pomóc, aby nieść ciepłe słowa i rozwiązania problemów.
Ekwipunek wysłany do mg, bo boję się edytować wsiakiewke z telefonu
Ekwipunek wysłany do mg, bo boję się edytować wsiakiewke z telefonu
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
”Masz dziesiątki obowiązków”, nie było to dalekie od prawdy, czas kurczył się niepowstrzymanie, zmuszając do rezygnacji z zajęć, jakie zapełniały każde z jej dni. Po roku bezczynności rzucona na głęboką wodę, w samo centrum szalejącego huraganu, z trudem łapała równowagę, nie w każdej z kwestii potrafiąc się dobrze dostosować - nie była w całym tym szaleństwie odosobniona. Mogła tylko domyślać się jak wielki ból wciąż trawił młode, tak wrażliwe na zranienia kobiece serce, kiedy wpatrywała się w poważną fizys na moment przed delikatnym uśmiechem. Na zwrócone na siebie spojrzenie głębokich czarną nocną tonią oczu odpowiedziała podobnym uśmiechem, gasząc wątpliwości. Aquila miała rację, rozważanie nad ich codziennością winno było zejść na dalszy plan, bo oto stało znów przed nimi ważne zadanie. Zbierające się na palcu kobiety były jednymi z tych, do których chciały się dziś zwrócić.
- Nazywam się lady Evandra Rosier, chcemy dać dowód naszym słowom. Pokazać, że nie rzucamy ich na wiatr. - Odwróciła się w stronę podchodzących do nich z drugiej strony kobiet i uniosła dłonie w pojednawczym geście. - Wiemy, że problemy są nie tylko z pracą i żywnością, ale i ciepłymi ubraniami - odezwała się nieco głośniej, by melodia dźwięcznego tonu poniosła się także do tych, którzy dopiero wchodzi na plac. Poszarzałe ubrania, nierzadko brudne czy połatane, stanem niemal sięgające tych londyńskich. Zawieszone ponad ich głowami latarnie rzucały blade światło na przygarbione sylwetki, ich twarze nabierały mocno smętnych wyrazów. Evandra złączyła ze sobą dłonie i wzięła głębszy oddech, gotowa by przemówić do gromadzących się osób. - Przyszło nam stanąć naprzeciw nie tylko zagrożeniu ze strony mugoli, ale i surowym chłodem. Chcemy zadbać o to, by każdy czarodziej w Anglii mógł przeżyć zimę w godnych warunkach. - Czy dodatkowe koce miały zapewnić tym ludziom dostateczne ciepło podczas długich, styczniowych nocy? Półwila wierzyła, że nawet jeśli stosowane rozwiązania wciąż nie były idealne, pozwalały one podnieść ludzi na duchu. W końcu to wytrwałość i niezłomność serc popychała ich do działania każdego dnia, jak i zrozumienia, że upragnione, lepsze jutro wreszcie nadejdzie.
- Naszym obowiązkiem jest wziąć odpowiedzialność, przywrócić nadzieję, wspomóc w trudnych chwilach. Dlatego dziś rozmawiamy także z wami, mieszkańcy Stoke on Trent, na wasze ręce składamy zebrane przy pomocy szlachetnych czarodziejów zapasy żywności i odzieży. - Mogłaby zgodzić się z przemyśleniami Aquili o współczuciu dla mieszkańców tych terenów, o tym wołały smutne spojrzenia, kiedy wodziły wciąż niespokojnie po sylwetkach szlachcianek i zebranych wokół sąsiadach, z wolna krocząc do centrum zgromadzenia, by zobaczyć i usłyszeć jak najwięcej.
- Nazywam się lady Evandra Rosier, chcemy dać dowód naszym słowom. Pokazać, że nie rzucamy ich na wiatr. - Odwróciła się w stronę podchodzących do nich z drugiej strony kobiet i uniosła dłonie w pojednawczym geście. - Wiemy, że problemy są nie tylko z pracą i żywnością, ale i ciepłymi ubraniami - odezwała się nieco głośniej, by melodia dźwięcznego tonu poniosła się także do tych, którzy dopiero wchodzi na plac. Poszarzałe ubrania, nierzadko brudne czy połatane, stanem niemal sięgające tych londyńskich. Zawieszone ponad ich głowami latarnie rzucały blade światło na przygarbione sylwetki, ich twarze nabierały mocno smętnych wyrazów. Evandra złączyła ze sobą dłonie i wzięła głębszy oddech, gotowa by przemówić do gromadzących się osób. - Przyszło nam stanąć naprzeciw nie tylko zagrożeniu ze strony mugoli, ale i surowym chłodem. Chcemy zadbać o to, by każdy czarodziej w Anglii mógł przeżyć zimę w godnych warunkach. - Czy dodatkowe koce miały zapewnić tym ludziom dostateczne ciepło podczas długich, styczniowych nocy? Półwila wierzyła, że nawet jeśli stosowane rozwiązania wciąż nie były idealne, pozwalały one podnieść ludzi na duchu. W końcu to wytrwałość i niezłomność serc popychała ich do działania każdego dnia, jak i zrozumienia, że upragnione, lepsze jutro wreszcie nadejdzie.
- Naszym obowiązkiem jest wziąć odpowiedzialność, przywrócić nadzieję, wspomóc w trudnych chwilach. Dlatego dziś rozmawiamy także z wami, mieszkańcy Stoke on Trent, na wasze ręce składamy zebrane przy pomocy szlachetnych czarodziejów zapasy żywności i odzieży. - Mogłaby zgodzić się z przemyśleniami Aquili o współczuciu dla mieszkańców tych terenów, o tym wołały smutne spojrzenia, kiedy wodziły wciąż niespokojnie po sylwetkach szlachcianek i zebranych wokół sąsiadach, z wolna krocząc do centrum zgromadzenia, by zobaczyć i usłyszeć jak najwięcej.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zwykle potrafiła uśmiechać się szerzej, ale żałobna czerń, którą wciąż przyszło jej przywdziewać, lepiej wyglądała ze stoickim spokojem na twarzy. Nie miała już tyle siły, nawet jeśli usiłowała zamienić ból w moc, tak coraz większa oschłość mąciła w głowie. Zaczynała zresztą uznawać, że jej działania naprawdę nie mają sensu. W końcu, po cóż się starać, gdy wdzięczności nie widać, a przynajmniej nie takiej, na jaką by liczyła. Brała jednak przykład z przyjaciółki, oddając się obowiązkom, nie okazując prawdziwych rozważań i bolączek, na pewno nie dla tych ludzi tutaj. Przypatrywała się więc Evandrze, wsłuchując się w jej słowa, które brzmiały szczerze, choć zapewne były przygotowane wcześniej. Było w tym zresztą nic dziwnego, sama przygotowywała wybrane zdania i frazesy, których potem starała się używać w odpowiednim momencie, tak, aby brzmieć nie tylko jak najbardziej wiarygodnie, ale też grać na emocjach słuchających ją ludzi. Dziesiątki godzin spędzone na rozwijaniu umiejętności krasomówczych musiały się opłacać, ale nie zamierzała przestać, a sytuacje takie jak te wykorzystać już jedynie na własną korzyść. Nawet gdy wiał mroźny wiatr, a śnieg skrzypiał pod drogimi butami, musiały pozostać wiarygodne. Nie ubrałyby przecież łachmanów, aby wtopić się w tłum. Słowa i czyny miały wystarczyć. Stoisko z ciepłymi ubraniami, które było niedaleko, musiało ich kusić. Póki co nikt nie uznał, że zostały wykonane z włosów martwych mugoli, chociaż Aquila mogła się spodziewać już wszystkiego. Lekko przygryzła policzki od wewnątrz i wciąż obdarzała tych ludzi spojrzeniem, które, choć było bez uśmiechu, miało być spokojne i ciepłe. Zapewniające w ten drobny sposób bezpieczeństwo. Współczucie dla tych kobiet było prawdziwe, ale niepokój w sercu tak samo realny. - Proszę zaopatrzyć się w ciepłe koce i płaszcze. Ubrania dla dzieci też można tam znaleźć - brodą wskazała na kobietę dobrze po trzydziestym roku życia, która w swoich ramionach trzymała teraz zawiniątko. Małe dziecko potrzebowało ciepłego okrycia. - Ten rok ma oznaczać zmiany dla silnej społeczności czarodziejów. Chociaż zima jest ciężka, tak pniemy się do przodu. Razem - deklamowała, uwalniając w głosie własne emocje. - Jesteśmy pewne, że chociaż czasy nastały trudne, tak przetrwamy najtrudniejsze miesiące. To nie jałmużna - powiedziała już nieco twardziej. - To zwykła czarodziejska wspólnota - nie byli tacy sami, ale musieli mieć wspólne cele, jeżeli faktycznie te miały się wypełnić. Społeczeństwo jednej myśli oznaczałoby całkowitą porażkę dla rebeliantów i buntowników. Nie mogli do nich dotrzeć, Staffordshire było przecież cenne, tak samo zresztą jak każde hrabstwo. Ród panujący na tych terenach nie potrafił brać sprawy w swoje ręce, także wdzięczna była, że razem z przyjaciółką, to ona mogła dziś stać na tym placu. Pewne rzeczy musiały być powiedziane głośno, a propaganda musiała trwać.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W miarę niesionych po ulicy słów na brukowanym przejściu pojawiało się coraz więcej osób zaciekawionych zamieszaniem. Nie co dzień widuje się wszak powozy wraz z zastępem czarodziejów, zwłaszcza w tak małym, sennym miasteczku jak to.
Przemyślane wcześniej przemowy miały to do siebie, że wielokrotnie powtarzane zdecydowanie ułatwiały zwracanie się do obcych, nawet jeśli niewzruszone miny słuchaczy nie napawały motywacją ani chęcią do działania. Lady Rosier wychodziła z założenia, że nie należało iść w zaparte, deklamując sztywne, wyuczone formułki, a dostosować się do zebranych, by kierowane do nich słowa były im szczególnie bliskie.
Evandra spojrzała przelotnie na przyjaciółkę, chcąc dostrzec na jej twarzy oznak wskazujących na zwątpienie, ale lady Aquila twardo parła do przodu, głosząc wyznawane przez nie przekonania. ”Nie jałmużna, a zwykła czarodziejska wspólnota”, grzmiała czarownica w słowach kierowanych do zebranego tłumu, a na twarzy półwili pojawił się ciepły uśmiech, z którym sama odwróciła się do mieszkańców Staffordshire.
Za słowami propagandy powinny iść czyny, a one nie przybyły tu dziś z pustymi rękami. Stojący przy wozie ludzie stali w rzędzie, czekając tylko na znak do działania. Evandra uniosła dłoń, prosząc o dalsze rozładowywanie przywiezionych przez nich zapasów. Z tyłów wozu odrzucono ciężką, nieprzemakalną płachtę, pod którą schowano przed śniegiem oraz mrozem pokaźnych rozmiarów drewniane skrzynie. Skórzane pasy rozpięły się po ruchu różdżką przez jednego ze służących. Wylewitowane zaklęciami skrzynie stanęły na szarym od wydeptanego śniegu bruku tuż obok interesujących wszystkich stoisk z ubraniami. Ich wieka otwarły się z cichym, metalicznym dźwiękiem zwalnianych zasuw odsłaniając dodatkowe zapasy kocy oraz ciepłych ubrań. Evandra już wcześniej zleciła ich zakup planując dzisiejsze spotkanie, mając na uwadze to, czego napotkanym ludziom może brakować. W zebranym na ulicy tłumie rozległy się nowe pomruki, jedne zdradzające nieśmiałe zainteresowanie, inne wciąż nieprzekonane bezinteresownie oferowaną pomocą.
Lady Rosier nie mogła im się dziwić, wychodziło na to, iż dotychczas mało kto interesował się społecznością Stoke on Trent. Pozostawieni sami sobie na własną rękę musieli szukać sposobów na przeżycie tej najtrudniejszej od lat zimy.
- Proszę, zbliżcie się, dla każdego wystarczy. - Sama przeszła kilka kroków w kierunku stoiska z ubraniami, jednocześnie wyciągając dłoń ku kobiecie z zawiniątkiem na rękach. - Rosną w zaskakującym tempie, prawda? - zwróciła się bezpośrednio do niej, na krótką chwilę zawieszając wzrok na dziecku. - Dokładamy wszelkich starań, by nasze pociechy wychowywały się w nowym, lepszym świecie. - Kobieta z niemowlęciem odpowiedziała bladym uśmiechem, wychudzona twarz nabrała ostrzejszych, choć wciąż zmęczonych rysów.
- Dziękuję, Anne to nasza najmłodsza pociecha, ciężko dobrać ubrania od starszych synów - odezwała się wcale nie tak speszonym tonem, także utkwiwszy spojrzenie w swej latorośli.
- Proszę się nie krępować, po to tu jesteśmy. Zmiany są konieczne, szczęśliwie nie jesteśmy pozostawieni sami sobie - kontynuowała półwila, kiedy kobieta z dzieckiem podeszła do straganu, gdzie już jeden z pilnujących zapasów czarodziejów zaczął wybierać dla niej odpowiednie ubrania. Widząc to grupka stojących nieopodal Evandry starszych osób także wykonała kilka kroków w ich kierunku.
| na zapas ciepłych ubrań i koców dla mieszkańców wydaję 350PM
Przemyślane wcześniej przemowy miały to do siebie, że wielokrotnie powtarzane zdecydowanie ułatwiały zwracanie się do obcych, nawet jeśli niewzruszone miny słuchaczy nie napawały motywacją ani chęcią do działania. Lady Rosier wychodziła z założenia, że nie należało iść w zaparte, deklamując sztywne, wyuczone formułki, a dostosować się do zebranych, by kierowane do nich słowa były im szczególnie bliskie.
Evandra spojrzała przelotnie na przyjaciółkę, chcąc dostrzec na jej twarzy oznak wskazujących na zwątpienie, ale lady Aquila twardo parła do przodu, głosząc wyznawane przez nie przekonania. ”Nie jałmużna, a zwykła czarodziejska wspólnota”, grzmiała czarownica w słowach kierowanych do zebranego tłumu, a na twarzy półwili pojawił się ciepły uśmiech, z którym sama odwróciła się do mieszkańców Staffordshire.
Za słowami propagandy powinny iść czyny, a one nie przybyły tu dziś z pustymi rękami. Stojący przy wozie ludzie stali w rzędzie, czekając tylko na znak do działania. Evandra uniosła dłoń, prosząc o dalsze rozładowywanie przywiezionych przez nich zapasów. Z tyłów wozu odrzucono ciężką, nieprzemakalną płachtę, pod którą schowano przed śniegiem oraz mrozem pokaźnych rozmiarów drewniane skrzynie. Skórzane pasy rozpięły się po ruchu różdżką przez jednego ze służących. Wylewitowane zaklęciami skrzynie stanęły na szarym od wydeptanego śniegu bruku tuż obok interesujących wszystkich stoisk z ubraniami. Ich wieka otwarły się z cichym, metalicznym dźwiękiem zwalnianych zasuw odsłaniając dodatkowe zapasy kocy oraz ciepłych ubrań. Evandra już wcześniej zleciła ich zakup planując dzisiejsze spotkanie, mając na uwadze to, czego napotkanym ludziom może brakować. W zebranym na ulicy tłumie rozległy się nowe pomruki, jedne zdradzające nieśmiałe zainteresowanie, inne wciąż nieprzekonane bezinteresownie oferowaną pomocą.
Lady Rosier nie mogła im się dziwić, wychodziło na to, iż dotychczas mało kto interesował się społecznością Stoke on Trent. Pozostawieni sami sobie na własną rękę musieli szukać sposobów na przeżycie tej najtrudniejszej od lat zimy.
- Proszę, zbliżcie się, dla każdego wystarczy. - Sama przeszła kilka kroków w kierunku stoiska z ubraniami, jednocześnie wyciągając dłoń ku kobiecie z zawiniątkiem na rękach. - Rosną w zaskakującym tempie, prawda? - zwróciła się bezpośrednio do niej, na krótką chwilę zawieszając wzrok na dziecku. - Dokładamy wszelkich starań, by nasze pociechy wychowywały się w nowym, lepszym świecie. - Kobieta z niemowlęciem odpowiedziała bladym uśmiechem, wychudzona twarz nabrała ostrzejszych, choć wciąż zmęczonych rysów.
- Dziękuję, Anne to nasza najmłodsza pociecha, ciężko dobrać ubrania od starszych synów - odezwała się wcale nie tak speszonym tonem, także utkwiwszy spojrzenie w swej latorośli.
- Proszę się nie krępować, po to tu jesteśmy. Zmiany są konieczne, szczęśliwie nie jesteśmy pozostawieni sami sobie - kontynuowała półwila, kiedy kobieta z dzieckiem podeszła do straganu, gdzie już jeden z pilnujących zapasów czarodziejów zaczął wybierać dla niej odpowiednie ubrania. Widząc to grupka stojących nieopodal Evandry starszych osób także wykonała kilka kroków w ich kierunku.
| na zapas ciepłych ubrań i koców dla mieszkańców wydaję 350PM
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Może wszystkie akcje charytatywne wyglądały tak samo? To bez znaczenia, Aquili ciężko było już myśleć wyłącznie o dobrze tych wszystkich ludzi. Obecność Evandry była jedynym, co dodawało tak wiele odwagi i siły w tej rzeczywistości. Uczyła się mówić, z nadzieją, że tłumy będą jej słuchać. Nie było to niemal automatyczne działanie, a przemyślane słowa, które dobierała z najwyższą uwagą. Kiedy mężczyźni szli w wojnę, to one musiały zadbać o morale kobiet, tak kluczowych dla przetrwania całej społeczności. Tylko skończony głupiec by tego nie docenił i nie zauważył. Spoglądała na dłoń kobiety, która jednym ruchem dyrygowała służbą otwierającą skrzynie z darami. Oczywiście, że głośno nie wolno było wspominać o jałmużnie, nawet jeśli dokładnie tym była. Nie każdy obecny tam miał wzrok, który mógłby świadczyć o zaufaniu. W końcu dwie obce kobiety ot tak przychodzą sobie do Stroke-on-Trent. Nie spodziewała się cudów, aczkolwiek zapowiadało się o wiele spokojniej niż ostatnio na Connaught Square. Gdy więc ciężkie skrzynie leciały do przodu, Aquila patrzyła na nie z uśmiechem, co i rusz spoglądając na stojące w pierwszym rzędzie wianuszka kobiety, aby dostrzec ich reakcję. Evandra doskonale zajmowała się mamieniem tłumu, miała w końcu talenty niemożliwe do nauczenia, wybitny dar przekazany jej w genach, piękno, którego nie sposób było jej odebrać, nawet siłą. Kładąc dłoń na ramieniu koleżanki, również spojrzała na zawiniątko. - Anne musi więc, rosnąc zdrowa, aby w przyszłości być taka jak jej mama - pochwaliła kobietę, wywołując przez chwilę na jej twarzy uśmiech, bo nie zapewne nie spodziewała się komplementu. Wtedy też Black odwróciła się nieco od przyjaciółki, skupiając się na starszej kobiecie, która przyprowadziła na oko ośmioletniego chłopca z wyraźnie naburmuszoną miną. - To pani syn? - Aquila zwróciła się bezpośrednio do niej, chociaż wydawała się za stara na to. - Oh nie, to wnuczek - zaśmiała się lekko, zadowolona, że ktoś może ocenić ją na młodszą niż była. - Przyszedł podziękować za kocyk - położyła dłoń na ramieniu chłopca, który nie wydawał się wcale być zadowolony. - Jest szary, a ja chciałem zielony - naburmuszył się, na co dłoń starszej pani mocniej zacisnęła się na jego barku. - Czy ten koc jest ciepły? - spytała Aquila spokojnym tonem, nachylając się nieco bliżej do chłopca. - Ciepły i miękki? - ten pokiwał głową. Miał przecież czerwone od zimna policzki, a jego spodnie były cerowane już co najmniej dwa razy. To nie narzekaj i ciesz się tym co masz - cisnęło jej się na usta, ale nie powiedziała tych słów. - Coloritum - wskazała na miękką wełnę, którą w dłoniach trzymał chłopiec. Nie minęło więcej niż kilka sekund, a zamiast szarego pledu, dziecko trzymało teraz trawiasty gruby materiał, który z pewnością ochroni go przed zimnem. Oczy chłopca zaświeciły się, jakby jego marzenia spełniły się, a uśmiech spłynął na jego twarz. - Dziękuję! - wykrzyczał, wtulając się w swoją zdobycz. - Proszę nie krępować się i wziąć jeszcze jeden - powiedziała nieco ciszej do kobiety. - Do pani oczu pasowałby ten błękitny, w kolorze nieba - uśmiechnęła się, mrugając kilka razy. Stały tuż obok siebie z Evandrą, ale były w stanie rozmawiać z większą liczbą ludzi osobno. To też czyniły.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Choć Stoke on Trent nie było Londynem, to po wydarzeniach na Connaught Square mogła spodziewać się wszystkiego. Evandra wychodziła z założenia, że działania na cele charytatywne powinny być głośno obwieszczane, by jak najwięcej osób mogło z nich skorzystać. Rozgłos był im potrzebny celem propagandy, by wszyscy mieli pewność, że jedyne, na czym zależy Ministerstwu i konserwatywnej arystokracji, to dobro całego społeczeństwa. Cóż mogliby zrobić, jakie zmiany przeprowadzić, gdyby nie mieli poparcia tych prostych ludzi? Należało otworzyć ich oczy, przekonać do głoszonych przez siebie racji. Można to było osiągnąć na kilka sposobów, a lady Rosier wolała zająć się najprzyjemniejszym z nich. Łagodzenie obyczajów, ciepły uśmiech, pełne współczucia wysłuchanie. Wszystkich z zebranych na placu mieszkańców hrabstwa Staffordshire łączyło jedno - potrzeba zrozumienia, a Evandra zamierzała ją dziś wypełnić.
Kiedy jej przyjaciółka zajęła się rozmową ze starszą kobietą i jej wnuczkiem, przeszła wzdłuż stołu, sprawdzając czy materiały są równo ułożone. Nie skomentowała ani słowem drobnych, kilku calowych nierówności, jakie drażniły wysublimowane poczucie estetyki, wszak nikt poza nią nie zwróciłby na to uwagi.
Kilka zachęconych okrzykami rozradowanego chłopca osób zbliżyło się do stołu, przy którym była Aquila. Proste zaklęcie i słowa lady Black zdawały się ich nieco bardziej przekonywać co do czystości intencji czarownic. Jeden z mężczyzn zsunął czapkę z głowy i mnąc ją w rękach podszedł z drugiej strony skrzyń, zatrzymując się przy półwili. Wyrysowane na twarzy i wysuszonych od chłodu dłoniach bruzdy świadczyły o przebyciu niegdyś trudnej choroby. Lady Rosier sięgnęła po jeden z kocy i spotkała się ze wzrokiem biednego mieszkańca.
- Moja córka pisała, że była świadkiem ataków w Yorkshire. Niektóre z tamtejszych wiosek są w o wiele gorszym stanie, niż nasze miasteczko - odezwał się zachrypniętym głosem, skłoniwszy nisko głową. Yorkshire, powtórzyła za nim w myślach i westchnęła cicho, dobrze wiedząc, że panujący tam ród miewał problemy z utrzymywaniem w ryzach nie tylko swych terenów, ale i krewnych. Obiecała sobie zwrócić się listownie do Carrowów.
- Staramy się o to, by każde hrabstwo w Anglii uzyskało niezbędną pomoc. Oxfordshire, Durham, Kent, dziś jesteśmy w tu, a już wkrótce będziemy obecni we wszystkich miastach. - Pracy wciąż było wiele, dostawy zapasów ograniczone, stale wzrastające potrzeby. - Proszę napisać do córki, że zajmiemy się także Yorkshire. - Wręczyła mu trzymany w rękach koc, obdarowując jednocześnie ciepłym uśmiechem.
- Dziękuję panience, na pewno napiszę. - W oczach mężczyzny błysnęło światełko nadziei, skinął powtórnie głową, nakładając nań czapkę i wycofując się na bok spojrzał jeszcze w kierunku swoich sąsiadów. Kolejni zachęceni ludzie zbliżyli się do stołów i skrzyń.
Kiedy jej przyjaciółka zajęła się rozmową ze starszą kobietą i jej wnuczkiem, przeszła wzdłuż stołu, sprawdzając czy materiały są równo ułożone. Nie skomentowała ani słowem drobnych, kilku calowych nierówności, jakie drażniły wysublimowane poczucie estetyki, wszak nikt poza nią nie zwróciłby na to uwagi.
Kilka zachęconych okrzykami rozradowanego chłopca osób zbliżyło się do stołu, przy którym była Aquila. Proste zaklęcie i słowa lady Black zdawały się ich nieco bardziej przekonywać co do czystości intencji czarownic. Jeden z mężczyzn zsunął czapkę z głowy i mnąc ją w rękach podszedł z drugiej strony skrzyń, zatrzymując się przy półwili. Wyrysowane na twarzy i wysuszonych od chłodu dłoniach bruzdy świadczyły o przebyciu niegdyś trudnej choroby. Lady Rosier sięgnęła po jeden z kocy i spotkała się ze wzrokiem biednego mieszkańca.
- Moja córka pisała, że była świadkiem ataków w Yorkshire. Niektóre z tamtejszych wiosek są w o wiele gorszym stanie, niż nasze miasteczko - odezwał się zachrypniętym głosem, skłoniwszy nisko głową. Yorkshire, powtórzyła za nim w myślach i westchnęła cicho, dobrze wiedząc, że panujący tam ród miewał problemy z utrzymywaniem w ryzach nie tylko swych terenów, ale i krewnych. Obiecała sobie zwrócić się listownie do Carrowów.
- Staramy się o to, by każde hrabstwo w Anglii uzyskało niezbędną pomoc. Oxfordshire, Durham, Kent, dziś jesteśmy w tu, a już wkrótce będziemy obecni we wszystkich miastach. - Pracy wciąż było wiele, dostawy zapasów ograniczone, stale wzrastające potrzeby. - Proszę napisać do córki, że zajmiemy się także Yorkshire. - Wręczyła mu trzymany w rękach koc, obdarowując jednocześnie ciepłym uśmiechem.
- Dziękuję panience, na pewno napiszę. - W oczach mężczyzny błysnęło światełko nadziei, skinął powtórnie głową, nakładając nań czapkę i wycofując się na bok spojrzał jeszcze w kierunku swoich sąsiadów. Kolejni zachęceni ludzie zbliżyli się do stołów i skrzyń.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Wydawali się być wdzięczni, ale przecież nie mówili zbyt wiele. Nawet jeśli mogłoby się zdawać, że wszystko szło lepiej niż dwa tygodnie wcześniej, to przecież atak mógł nastąpić z zaskoczenia. Krwawa lady... Taki teraz dostała przydomek? Nie miała znaczenia prawda, musiała jeszcze mocno przemyśleć co z tym zrobić, najlepiej w konsultacji z Abraxasem i Cygnusem. Zdawało się, jakby oni doskonale rozumieli powódki działań Aquili. Teraz jednak była w Staffordshire, gdzie nieść miała dobre słowo, wspierając ukochaną przyjaciółkę w jej działaniach. Chłopiec dostał zielony niczym trawa kocyk, zachwycony z takiego obrotu spraw, a babcia wydawała się być nawet spokojniejsza. Sama zresztą dobrała niebieskie okrycie, które, tak jak wspomniała wcześniej Black, pasowało jej do oczu. Zarumieniła się lekko, na co lady odpowiedziała uśmiechem. Odsuwającą się nieco Evandrę odprowadziła spojrzeniem, zastanawiając się jeszcze przez chwilę, czy aby nie dołączyć do niej, ale ostatecznie porzuciła ten pomysł. W zamian za to sięgnęła dłonią do małej dziewczynki, swoją drogą podobnej do Urszuli, która trzymała za rąbek płaszcza mamy. - Chodź, pokażę ci gdzie trzymamy lalki - dziecko spojrzało na mamę, która to kiwnęła głową, jednak odrobinę niepewna czy to dobry pomysł. Chwytając za rękę dziewczynkę, poszła z nią kilka kroków dalej, do dziecięcych ubrań, głową nieco dając matce znać, że śmiało może iść z nimi. - Spójrz - chwyciła za jedną ze szmacianych lalek, która roześmiała się i wyciągnęła ku dziewczynce pacynkowe rączki. - Pobaw się, a my z mamą wybierzemy coś ciepłego - pogłaskała jeszcze dziecko po głowie, zwracając się bezpośrednio do kobiety. - Nie ma większej pociechy, prawda? - co sama mogła o tym wiedzieć? Pozostawała panną z dobrego domu, która nigdy nie będzie musiała troszczyć się w ten sposób o własne potomstwo, bo zrobią to za nią niańki. Nie była jednak panią w sklepie z ubraniami, której zadaniem było wciśnięcie klientowi sukienki. - Co możemy zrobić, aby odciążyć mieszkańców Stroke-on-Trent? - spytała kobiety nieco ciszej, gdy dziecko bawiło się lalką. - Ja... Ja nie jestem pewna... - zaczęła, ale jąkała się, zbierając odpowiednie słowa. - Brakuje nam koców, ale teraz... To są cenne i piękne podarki... Może gdyby było więcej żywności? - błądziła po omacku, a Aquila przecież jedynie chciała, by powiedziała swoje prawdziwe potrzeby. - Zimy są trudne, ale proszę, niech pani weźmie to co potrzebne - dziewczynka była zachwycona laleczką. - Przetrwamy to razem - wyciągnęła w stronę kobiety dłoń odzianą w rękawiczkę. - Jesteśmy tu po to, by rozmawiać, to nie ostatnie takie spotkanie na ziemiach Staffordshire. Nie odpuścimy i nie zostawimy ich na pastwę rebelii, która pragnie zniszczyć sojusz - tak było lepiej dla wszystkich, aby silna czysta krew panowała nad angielską ziemią. Wróciła powolnym krokiem do reszty tłumu, głaszcząc jeszcze dziewczynkę po głowie, a następnie podeszła do Evandry, ocierając dłonią o jej dłoń, tak by wiedziała, że tam jest. - Raduje mnie jak wiele potrzeb możemy dziś wypełnić - mówiła do niej, ale na tyle głośno, by reszta usłyszała. - Jesteśmy tu, aby pomóc mieszkańcom Staffordshire, bo to wy jesteście częścią tego kraju - nie mugole, nie rebelianci. Czarodzieje.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kolejni ludzie zbliżali się, niektórzy także dzieląc się własnymi historiami, inni w milczeniu sięgali po kilka sztuk ubrań, by zaraz wycofać się gdzieś na ubocze. Nikt jednak nie znikał z placu, wszyscy gromadzili się, rozmawiając w mniejszych grupach, jakby domyślając się, że to nie koniec na dziś. Mimo mijającego czasu i coraz bardziej doskwierającego zimowego chłodu, spotkanie z potrzebującymi rozgrzewało serca od środka, nie tylko dodając im nadziei na lepsze jutro, jak i pokazując Evandrze, że jej działanie ma znaczenie, a nie wszyscy biedni ludzie chcą podpisywać się pod tymi wstrętnymi, rebelianckimi ekscesami.
Uśmiechnęła się do Aquili, która właśnie do niej dołączyła. Czując przy sobie jej dłoń, uścisnęła ją krótko, chcąc tym gestem mocniej podkreślić znaczenie tych słów.
- Wiemy też, że wielu z was boryka się z problemem braku pracy. Zwróciliśmy się do Ministerstwa Magii po pomoc w poszukiwaniu i organizowaniu miejsc dla wszystkich tych, którzy jej poszukują lub ją utracili w wyniku buntu rebeliantów. - Lord Bulstrode na Connaught Square zgłaszał gotowość do zatrudnienia potrzebujących w ogrodach w Bulstrode Park. Także z Primrose miały pewne pomysły na rozwiązanie tego problemu, widząc jak co niektórzy zebrani na ulicy ludzie przysunęli się, nadstawiając uszu, Evandra zdecydowała, że musi czym prędzej spotkać się z lady Burke na dyskusję.
- Tak, coraz trudniej dostać w sklepach najpotrzebniejsze rzeczy, ceny rosną. Praca by się przydała - wtórowali sobie wzajem mieszkańcy głośnym potakiwaniem czy cichymi pomrukami. Wielu z nich nie było zadowolonych z miejsca, w jakich znalazło się ich życie. Tylko jedność mogła ich ocalić.
Widząc że na głównym placu zaczynają się przygotowania do kolejnego etapu dzisiejszych wydarzeń, przesunęła po ludziach wzrokiem, sprawdzając czy jeszcze ktoś do nich nie podchodził. Na stołach wciąż pozostało kilka złożonych w kostkę kocy oraz przekopane, pojedyncze sztuki swetrów. Nierozdane dziś zapasy miały mogły dotrzeć do innych potrzebujących. Evandra zwróciła się wzrokiem do jednego ze służących, dając mu znak, że można zacząć pakować puste skrzynie z powrotem do wozu. Głos przemawiających miał dotrzeć i tu, lecz największy efekt odniosą wtedy, gdy wszyscy zbiorą się w jednym miejscu.
- To wszystko możemy zmienić - odezwała się, unosząc wyżej brodę, zwracając się do wszystkich wokół. - W pojedynkę niewiele możemy zdziałać, dlatego też musimy iść razem. - Uniosła otwartą w kierunku Aquili dłoń, jakby pytała czy jest już gotowa przejść dalej.
Uśmiechnęła się do Aquili, która właśnie do niej dołączyła. Czując przy sobie jej dłoń, uścisnęła ją krótko, chcąc tym gestem mocniej podkreślić znaczenie tych słów.
- Wiemy też, że wielu z was boryka się z problemem braku pracy. Zwróciliśmy się do Ministerstwa Magii po pomoc w poszukiwaniu i organizowaniu miejsc dla wszystkich tych, którzy jej poszukują lub ją utracili w wyniku buntu rebeliantów. - Lord Bulstrode na Connaught Square zgłaszał gotowość do zatrudnienia potrzebujących w ogrodach w Bulstrode Park. Także z Primrose miały pewne pomysły na rozwiązanie tego problemu, widząc jak co niektórzy zebrani na ulicy ludzie przysunęli się, nadstawiając uszu, Evandra zdecydowała, że musi czym prędzej spotkać się z lady Burke na dyskusję.
- Tak, coraz trudniej dostać w sklepach najpotrzebniejsze rzeczy, ceny rosną. Praca by się przydała - wtórowali sobie wzajem mieszkańcy głośnym potakiwaniem czy cichymi pomrukami. Wielu z nich nie było zadowolonych z miejsca, w jakich znalazło się ich życie. Tylko jedność mogła ich ocalić.
Widząc że na głównym placu zaczynają się przygotowania do kolejnego etapu dzisiejszych wydarzeń, przesunęła po ludziach wzrokiem, sprawdzając czy jeszcze ktoś do nich nie podchodził. Na stołach wciąż pozostało kilka złożonych w kostkę kocy oraz przekopane, pojedyncze sztuki swetrów. Nierozdane dziś zapasy miały mogły dotrzeć do innych potrzebujących. Evandra zwróciła się wzrokiem do jednego ze służących, dając mu znak, że można zacząć pakować puste skrzynie z powrotem do wozu. Głos przemawiających miał dotrzeć i tu, lecz największy efekt odniosą wtedy, gdy wszyscy zbiorą się w jednym miejscu.
- To wszystko możemy zmienić - odezwała się, unosząc wyżej brodę, zwracając się do wszystkich wokół. - W pojedynkę niewiele możemy zdziałać, dlatego też musimy iść razem. - Uniosła otwartą w kierunku Aquili dłoń, jakby pytała czy jest już gotowa przejść dalej.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Widocznie inne miasta potrafiły okazać większą wdzięczność niż Londyn. Zresztą, to w nim spłynęła krew mugoli i chociaż mogłoby być to nawet zrozumiałe, tak Aquila nie rozumiała nic. Nie miała też zamiaru się w to wgłębiać, zimno zaczęło szerzyć się w jej sercu, chociaż przecież wiedziała, w jaki sposób obracać się pomiędzy nimi, aby jej ufali. Poczuła na dłoni uścisk dłoni Evandry, zimnej, ale mimo wszystko dającej ciepło. Czy to było możliwe? - Dzięki oczyszczeniu kraju będą powstawać miejsca pracy dedykowane dla czarodziejów - mówiła śmiało, zachowując pełną powagę i starając się brzmieć jak najwiarygodniej. - Dzięki wspólnej pracy i determinacji nasze społeczeństwo będzie rozwinięte jak nigdy wcześniej - to piękna wizja, czyż nie? Nawet jeśli spełnienie jej wymagało o wiele więcej środków niż tylko czas i energia. Nie lubiła podejścia tych ludzi, że praca by się przydała. Jeśli byliby bardziej przedsiębiorczy, doskonale poradziliby sobie sami. Ale widać lata uciśnień pod mugolami i ukrywania się w cieniu spowodowały, że ci wszyscy czarodzieje teraz nie potrafili odnaleźć się w nowym świecie. Właśnie dlatego czysta krew miała takie znaczenie, jedynie tacy jak ona wiedzieli, w jaki sposób kreować świat. - Nie bez powodu to wy stoicie dziś tutaj, gotowi podjąć się zmian dla wspólnego dobra. To jedynie krok do przodu, droga, nawet jeśli długa, zwieńczona jest naszą utopią - starała się roztaczać przyjemną wizję, której ciężko było zresztą zaprzeczyć. - Działamy dla wspólnego dobra - skończyła mówiąc wzniośle i obserwując wyraźnie reakcje w oczach ludzi. Zdawali się być przekonani, w końcu dostali właśnie ciepłe koce i ubrania, których było im brak, a oprócz tego coś ważniejszego. Obietnicę godnego życia, które czekało już za rogiem. Kiwnęła jeszcze Evandrze, gdy ta chciała zaprowadzić ją dalej. Zimno tego miejsca przytłaczało, chciała jak najszybciej znaleźć się przy lordzie Malfoyu i lordzie Rosierze, a potem udać gdzieś w ciepłe miejsce, przed atrakcjami czekającymi na nie tego szczególnego styczniowego dnia. Najważniejsze miało dopiero nadejść. Podążyła więc za przyjaciółką w stronę, którą prowadziła, a gdy znalazły się dostatecznie daleko od tych wszystkich ludzi, nachyliła się do jej ucha. - Myślisz, że mają tu białą herbatę jaśminową? Albo jabłka z cynamonem...? Doskonale sobie radzisz w rozmowie z nimi - pochwaliła Evandrę, uśmiechając się jeszcze, tak aby okazać jej pełne wsparcie. Nawet jeśli świat się walił, to przecież miały siebie i w tym mogły trwać. Razem.
zt x2
zt x2
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
3 stycznia
Zimowy jarmark w Londynie cieszył się popularnością wśród ludu; być może powinienem był wysłać list gratulacyjny do ojca, że jego polityczne szopki odnoszą sukces. Widać było, że pozostał wierny tradycjom, w swojej propagandzie sięgając do korzenii, by dać ludziom to, o czym marzyli od zarania dziejów.
Chleba i igrzysk.
Po publicznych egzekucjach nadszedł więc czas na krwawe dożynki. Festiwal uciech trwał w najlepsze, oferując rozrywki, na które przyzwalał mój ojciec. Nie byłem zaskoczony, kiedy do podziemnego biura aurorów spłynęła informacjach o walkach, do których zmuszano mugoli. Doskonale pamiętałem rozrywki, jakie Cronus Malfoy zapewniał mi w dzieciństwie. Obraz mężczyzny rozszarpanego przez wilki nigdy nie zabliźnił się w moich wspomnieniach. Żył, tak samo jak setki innych pustych oczu, oraz tych spoglądających na mnie z nadzieją, tuż przed wydaniem ostatniego tchnienia. Cressida. Duncan. Jessa. Tylko trójka z całego morza tych, którzy poświęcili swoje życie dla lepszego jutra.
Kiedy o sprawie zrobiło się w biurze głośno, bez wahania podjąłem temat wraz z Samuelem. Szybko udało się ustalić, że mugoli nie tylko rzuca się na pożarcie psom, a także zmusza do walki między sobą zaklęciem Imperiusa. Byli lalkami w rękach chorych marionetkarzy, których nie ośmielałem się nazywać ludźmi. Prymitywni wykolejeńcy. Zbrodniarze, którzy zasługiwali na najgorszą śmierć. Na samą myśl różdżka w kieszeni szaty sama rwała się do zaklęć, jednocześnie wiedziałem, że w tej profesji emocje były najkrótszą drogą ku porażce.
Udało nam się ustalić, że szajka odpowiedzialna za wystawianie walk najprawdopodobniej miała bazę w okolicach Stafford, przy starej drodze prowadzącej do Birmingham. Siły Rycerzy Walpurgii najwyraźniej były na tych ziemiach znacznie mocniej zakorzenione, niż przypuszczaliśmy. Późnym wieczorem, kiedy większość szajki przebywała już na terenie jarmarku, postanowiliśmy przeczesać teren, próbując namierzyć kryjówkę i ustalić, ilu mugoli było jeszcze przetrzymywanych oraz jak wyglądała kwestia obstawy.
Poruszaliśmy się w ciszy, bez światła, z pomocą homenum revelio szukając śladów życia; to nie miało być ostateczne uderzenie, chcieliśmy poznać teren - ale obaj wiedzieliśmy, że musieliśmy być przygotowani na alternatywny przebieg wydarzeń.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Zimowy jarmark w Londynie cieszył się popularnością wśród ludu; być może powinienem był wysłać list gratulacyjny do ojca, że jego polityczne szopki odnoszą sukces. Widać było, że pozostał wierny tradycjom, w swojej propagandzie sięgając do korzenii, by dać ludziom to, o czym marzyli od zarania dziejów.
Chleba i igrzysk.
Po publicznych egzekucjach nadszedł więc czas na krwawe dożynki. Festiwal uciech trwał w najlepsze, oferując rozrywki, na które przyzwalał mój ojciec. Nie byłem zaskoczony, kiedy do podziemnego biura aurorów spłynęła informacjach o walkach, do których zmuszano mugoli. Doskonale pamiętałem rozrywki, jakie Cronus Malfoy zapewniał mi w dzieciństwie. Obraz mężczyzny rozszarpanego przez wilki nigdy nie zabliźnił się w moich wspomnieniach. Żył, tak samo jak setki innych pustych oczu, oraz tych spoglądających na mnie z nadzieją, tuż przed wydaniem ostatniego tchnienia. Cressida. Duncan. Jessa. Tylko trójka z całego morza tych, którzy poświęcili swoje życie dla lepszego jutra.
Kiedy o sprawie zrobiło się w biurze głośno, bez wahania podjąłem temat wraz z Samuelem. Szybko udało się ustalić, że mugoli nie tylko rzuca się na pożarcie psom, a także zmusza do walki między sobą zaklęciem Imperiusa. Byli lalkami w rękach chorych marionetkarzy, których nie ośmielałem się nazywać ludźmi. Prymitywni wykolejeńcy. Zbrodniarze, którzy zasługiwali na najgorszą śmierć. Na samą myśl różdżka w kieszeni szaty sama rwała się do zaklęć, jednocześnie wiedziałem, że w tej profesji emocje były najkrótszą drogą ku porażce.
Udało nam się ustalić, że szajka odpowiedzialna za wystawianie walk najprawdopodobniej miała bazę w okolicach Stafford, przy starej drodze prowadzącej do Birmingham. Siły Rycerzy Walpurgii najwyraźniej były na tych ziemiach znacznie mocniej zakorzenione, niż przypuszczaliśmy. Późnym wieczorem, kiedy większość szajki przebywała już na terenie jarmarku, postanowiliśmy przeczesać teren, próbując namierzyć kryjówkę i ustalić, ilu mugoli było jeszcze przetrzymywanych oraz jak wyglądała kwestia obstawy.
Poruszaliśmy się w ciszy, bez światła, z pomocą homenum revelio szukając śladów życia; to nie miało być ostateczne uderzenie, chcieliśmy poznać teren - ale obaj wiedzieliśmy, że musieliśmy być przygotowani na alternatywny przebieg wydarzeń.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Ostatnio zmieniony przez Frederick Fox dnia 11.10.21 20:08, w całości zmieniany 1 raz
Największą tragedią wojny nie były dokonywane okrucieństwa. Tym, co najbardziej raziło, co jeszcze dotykało aurorskiego doświadczenia - była obojętność. Czysta ignorancja, której nie można było nazywać nawet ślepotą, czy niewiedzą. Świadomość ta wydawała się w głębszej refleksji - przerażająca. Tak, jak brutalny pomysł "na biznes" jaki wykluł się w ramach zimowego jarmarku. Skamander w jakiś brzydki sposób był przyzwyczajony, że ci splugawieni czarną magią, sięgali po najbardziej obrzydliwe pomysłu, które paczyły ludzką naturę. Kiedyś, trudno byłoby mu uwierzyć, że tak wielu sięgnie po najczarniejsze, najbardziej podłe instynkty, byleby zażyć rozrywki. W tym wypadku - walki. Zwierząt, bestii i...mugoli.
Nie trudno było więc zgadywać, że uchwyciwszy nić informacji, podąży z Foxem za wątkiem, niczym - łowcze psy. Byli nimi w końcu. Goniąc brudnym śladem plugawej magii, tak bujnie rozkwitłej w czasach czarodziejskiej "świetności". I w jakiś satysfakcjonujący sposób, cieszył się, że aurorska profesja została przywrócona do łask. Nawet (a może właśnie dlatego) tych rebelianckich.
Początkowo, chodziło mu po głowie, czy tylko strach trzymał mordowanych ludzi na arenach. Mimo prób, nie znajdowali śladów ucieczek. Tylko trupy. Rozszarpane, poznaczone ranami czarnej magii. Wynędzniałe. Uciekinierów brak. Dopiero informacja o imperiusach dała im względnie trwała odpowiedź. To, co kiedyś niewybaczalne, dziś zdawało się płynąc na fali uciechy, której kosztem było cudze życia. To zaś, warte było kilku rzuconych na piach galeonów, które lądowały w brudnych kieszeniach czarnoksięskich zbrodniarzy.
Źródeł plugawych dochodów nie tak łatwo było dojść, a i ten, za którym podążyli, nie mógł być jedynym. Miało jednak znaczenie, że nawet jeśli pójdzie jakakolwiek informacja o tym, że jedna z kryjówek została rozbita - a to planowali z Foxem - to nieco strachu połozy się cieniem i na szmalcownikach. Ci, którzy chełpili się mianem łowców mugoli, ci, którzy władali czarna magia bez oporu - stali się celem. Byli ścigani.
Wybrali moment, gdy zabawy na jarmarku były najbardziej głośne. Oni tymczasem potrzebowali rozeznać się w terenie i zawęzić krąg miejsc, które mieli sprawdzić. I jeśli tylko los im będzie sprzyjał, trafia na kogoś, z kogo wyciągną więcej, niż pośrednie informacje. Niebezpieczeństwo rosło samo w sobie, gdy podejmowało się fakt, że rozeznanie obejmowało tereny nie tak przyjazne, zakonowi, jak można byłoby chcieć wierzyć. Ale czujność mieli wpisaną w profesję. Ta, należąca do obu aurorów - z wieli względów - zakrawała czasem o paranoję. I być może też dlatego, wciąż jeszcze żyli. Ta sama cecha, kazała im w ciszy okrążyć miejsce. Nie tak daleko znajdowała się wioska. Właściwie, sądząc po ostatnich wydarzeniach, raczej wyludniała. Magia pozwalała im dostrzec w półmroku wiele więcej, ale Skamander opierał się także na zmysłach węsząc wrażeń i sięgając po intuicję, która wydawała się wyłapywać czasem więcej, niż wzrok zdołał wychwycić. Nikły blask, który mignął z daleka był pierwszą miarą, by wstrzymać krok. Uniósł dłoń w znaku, którym aurorzy potrafili porozumiewać się bez słów, dając sygnał do zatrzymania. W końcu, byli na polu walki.
Nie trudno było więc zgadywać, że uchwyciwszy nić informacji, podąży z Foxem za wątkiem, niczym - łowcze psy. Byli nimi w końcu. Goniąc brudnym śladem plugawej magii, tak bujnie rozkwitłej w czasach czarodziejskiej "świetności". I w jakiś satysfakcjonujący sposób, cieszył się, że aurorska profesja została przywrócona do łask. Nawet (a może właśnie dlatego) tych rebelianckich.
Początkowo, chodziło mu po głowie, czy tylko strach trzymał mordowanych ludzi na arenach. Mimo prób, nie znajdowali śladów ucieczek. Tylko trupy. Rozszarpane, poznaczone ranami czarnej magii. Wynędzniałe. Uciekinierów brak. Dopiero informacja o imperiusach dała im względnie trwała odpowiedź. To, co kiedyś niewybaczalne, dziś zdawało się płynąc na fali uciechy, której kosztem było cudze życia. To zaś, warte było kilku rzuconych na piach galeonów, które lądowały w brudnych kieszeniach czarnoksięskich zbrodniarzy.
Źródeł plugawych dochodów nie tak łatwo było dojść, a i ten, za którym podążyli, nie mógł być jedynym. Miało jednak znaczenie, że nawet jeśli pójdzie jakakolwiek informacja o tym, że jedna z kryjówek została rozbita - a to planowali z Foxem - to nieco strachu połozy się cieniem i na szmalcownikach. Ci, którzy chełpili się mianem łowców mugoli, ci, którzy władali czarna magia bez oporu - stali się celem. Byli ścigani.
Wybrali moment, gdy zabawy na jarmarku były najbardziej głośne. Oni tymczasem potrzebowali rozeznać się w terenie i zawęzić krąg miejsc, które mieli sprawdzić. I jeśli tylko los im będzie sprzyjał, trafia na kogoś, z kogo wyciągną więcej, niż pośrednie informacje. Niebezpieczeństwo rosło samo w sobie, gdy podejmowało się fakt, że rozeznanie obejmowało tereny nie tak przyjazne, zakonowi, jak można byłoby chcieć wierzyć. Ale czujność mieli wpisaną w profesję. Ta, należąca do obu aurorów - z wieli względów - zakrawała czasem o paranoję. I być może też dlatego, wciąż jeszcze żyli. Ta sama cecha, kazała im w ciszy okrążyć miejsce. Nie tak daleko znajdowała się wioska. Właściwie, sądząc po ostatnich wydarzeniach, raczej wyludniała. Magia pozwalała im dostrzec w półmroku wiele więcej, ale Skamander opierał się także na zmysłach węsząc wrażeń i sięgając po intuicję, która wydawała się wyłapywać czasem więcej, niż wzrok zdołał wychwycić. Nikły blask, który mignął z daleka był pierwszą miarą, by wstrzymać krok. Uniósł dłoń w znaku, którym aurorzy potrafili porozumiewać się bez słów, dając sygnał do zatrzymania. W końcu, byli na polu walki.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : Rzut kością
'Zdarzenia' :
'Zdarzenia' :
Nie potrafiłem wyobrazić sobie, kim byli ludzie czerpiący rozrywkę z widoku rozrywanych ciał. Ciał niewinnych, bezbronnych, zapewne wygłodzonych i słabych. Duchów, które nie potrafiły już stawać w obronie własnej. Zmierzyłbym się oko w oko z każdym z nich. Zajrzał do ich dusz, wsunął w dłonie narzędzie i zachęcił do działania. Czy mając przed sobą aurora, rebelianta, potężnego przeciwnika, czerpali by podobną rozrywkę, czy może rozpierzchli się po kątach?
Nie miałem najmniejszego szacunku dla tego plugawego gatunku, którego trudno było nazywać jeszcze człowiekiem.
Przejmującą ciszę kołysał wiatr, a jedynym dźwiękiem dobiegającym do naszych uszu był skrzypiący pod butami śnieg. Minęły już ponad trzy miesiące od Tower - zastanawiałem się czasem, jak Skamander radził sobie z tym wszystkim, ale nie podejmowałem tematu. Pozostawał tak samo skuteczny jak wcześniej - a w końcu tego od nas oczekiwano. Na jego znak zamarłem, zatrzymując się w pół kroku i ostrożnie stawiając stopę na pokrytą grubą warstwą śniegu ziemię. Takiej zimy nie pamiętały nawet Anomalie, w ogóle śnieg był czymś, co w Anglii należało do zjawisk rzadkich - utrzymujący się od kilku tygodni puch oznaczał dla mieszkańców kataklizm. Znajomy gest zwiększył moją czujność, skłonił do wyostrzenia zmysłów - ale te nie wystarczały. Delikatnym ruchem dłoni wprawiłem różdżkę w drżenie, cicho wypowiadając formułę zaklęcia.
- Homenum revelio. - Magia defensywna słuchała mnie jak mało która; wiedziałem, że na tym polu znacznie przewyższałem wielu czarodziejów, przełamywanie zaklęć innych nie sprawiało mi więc najmniejszego problemu. - Siedem osób, ale tylko dwie się przemieszczają. - Zdałem Samuelowi krótki raport, nie podnosząc głosu i wskazując podbródkiem kierunek, w którym wykryłem ludzi. Bardzo prawdopodobne że byli to ci, których szukaliśmy. - Jeśli pójdziemy tędy, pozostaniemy niezauważeni. - Wysnułem śmiałą teorię, spoglądając na ogołocone krzewy porastające wzdłuż drogi, przed którymi wznosiła się potężna zaspa. Ukształtowanie terenu sprzyjało zasadzce, a atak z zaskoczenia mógł przeważyć o wyniku pojedynku.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Nie miałem najmniejszego szacunku dla tego plugawego gatunku, którego trudno było nazywać jeszcze człowiekiem.
Przejmującą ciszę kołysał wiatr, a jedynym dźwiękiem dobiegającym do naszych uszu był skrzypiący pod butami śnieg. Minęły już ponad trzy miesiące od Tower - zastanawiałem się czasem, jak Skamander radził sobie z tym wszystkim, ale nie podejmowałem tematu. Pozostawał tak samo skuteczny jak wcześniej - a w końcu tego od nas oczekiwano. Na jego znak zamarłem, zatrzymując się w pół kroku i ostrożnie stawiając stopę na pokrytą grubą warstwą śniegu ziemię. Takiej zimy nie pamiętały nawet Anomalie, w ogóle śnieg był czymś, co w Anglii należało do zjawisk rzadkich - utrzymujący się od kilku tygodni puch oznaczał dla mieszkańców kataklizm. Znajomy gest zwiększył moją czujność, skłonił do wyostrzenia zmysłów - ale te nie wystarczały. Delikatnym ruchem dłoni wprawiłem różdżkę w drżenie, cicho wypowiadając formułę zaklęcia.
- Homenum revelio. - Magia defensywna słuchała mnie jak mało która; wiedziałem, że na tym polu znacznie przewyższałem wielu czarodziejów, przełamywanie zaklęć innych nie sprawiało mi więc najmniejszego problemu. - Siedem osób, ale tylko dwie się przemieszczają. - Zdałem Samuelowi krótki raport, nie podnosząc głosu i wskazując podbródkiem kierunek, w którym wykryłem ludzi. Bardzo prawdopodobne że byli to ci, których szukaliśmy. - Jeśli pójdziemy tędy, pozostaniemy niezauważeni. - Wysnułem śmiałą teorię, spoglądając na ogołocone krzewy porastające wzdłuż drogi, przed którymi wznosiła się potężna zaspa. Ukształtowanie terenu sprzyjało zasadzce, a atak z zaskoczenia mógł przeważyć o wyniku pojedynku.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Ostatnio zmieniony przez Frederick Fox dnia 14.03.22 23:00, w całości zmieniany 2 razy
Strona 1 z 2 • 1, 2
Kamienna droga
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Staffordshire