Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Staffordshire
Kamienna droga
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Kamienna droga
Niegdyś główna droga łącząca Stafford z Birmingham, utwardzona kamieniem, ułożona pod baldachimem tworzonym z koron drzew. Dochodziło na niej do incydentów — kradzieży, napadów i licznych rozbojów, z powodu ograniczonej widoczności, którą oferowały drzewa. Z roku na rok coraz mniej osób przemieszczało się tą trasą, wybierając o wiele bezpieczniejsze drogi. W trudnych czasach wojny jest ponownie wykorzystywana, głównie po to, aby pod osłoną nocy przemycać nią ludzi i towary. Mało kto pamięta o tej drodze, mało kto wie o jej istnieniu, a jednak nadal potrafi zaskakiwać swoich urokiem, o każdej porze roku.
Praca z kimś równie doświadczonym jak Fox, dawała mu swoistą satysfakcję - niezależnie od motywu ich działań. Tyle lat przepracowali jako aurorzy - i razem, że wystarczyło kilka gestów, by rozumieli się w mig. Było tak i teraz, ścigając coraz wyraźniejsze - w tym śledztwie - cienie oprawców. Aurorzy mieli świadomość, że tymi, za którymi teraz podążali, byli ledwie pionkami - okrutnymi, posługującymi się plugawa magią, ale wciąż pionkami na usługach kogoś bardziej wpływowego. Aby dotrzeć jednak do źródła, potrzebowali przesłuchać przynajmniej jednego z nich. A ci - jak się okazywało, urządzali sobie własne "gry". Skamander wciąż zastanawiał się, co trzeba mieć w głowie, ile wyciekającej zgnilizny z zamroczonych serc, by traktować drugiego człowieka jak... rzecz. Czarna magia, zbierała na wojnie bezkarne żniwa.
Utkwiony wzrok w przestrzeni, błądził bo ośnieżonych liniach leśnego horyzontu. Wiedział o tym, ze maja towarzystwo, jeszcze zanim spojrzenie wychwyciło umykający błysk. A szybka reakcja i czar towarzysza potwierdziły jego intuicję. Kiwną głową, przyjmując do wiadomości wskazaną informację. Wychodziło na to, że w końcu trafili na właściwa okazję. Siedem sylwetek i tylko dwie idące. Przez moment zastanawiał się, która część z nich była mugolami, a która oprawcami, ale nie sądziłby wróg pozwolił wędrować więźniom luźno. Odetchnął cicho, rozlewając mleczną mgiełkę szronu wokół ust. Skinął głową powtórnie, podciągając się wyżej, trochę jak węszący zdobyczy, polujący wilk - Zajdźmy ich od boku - skomentował tylko cicho, gdy Fox wskazał kierunek, gdzie dostrzegł sylwetki i w którą stronę się kierowali. Nie chciał niepotrzebnie zwrócić ich uwagi, dlatego dopóki nie mieli pewności, gdzie byli prowadzeni więźniowie, wolał utrzymać możliwą niewykrywalność. Starał się poruszać cicho, a śnieg, ułatwiał podobną wędrówkę.
Wstrzymał oddech na krótko, gdy zorientował się, zgodnie ze słowami Fredericka, że mieli przed sobą barierę, która kryła coś więcej, niż gołe, ośnieżone szczyty drzew. W oddali, coś na kształt niedużej, dolinnej polany, i sieci gęstych iglaków, stał niepozorny, bardzo surowy na pierwszy rzut oka budynek. A gdzieś w połowie drogi, zorganizowana gromada - Trzech uzbrojonych - był pewien, że drugi auror zdołał tez zauważyć właściwe szczegóły jednej z siedzących na czymś, co miało być prowizorycznym wozem - postaci - Pozostali albo nieprzytomni, albo... unieruchomieni - zmarszczył brwi, przez kilka uderzeń serca trwając nieruchomo - myślisz, że udałoby się ich odciągnąć? Czy rzucam nam ich, żeby zwiać? - myślał na głos. Jeśli udałoby im się przy okazji wyciągnąć więźniów, byłoby idealnie. Nie chciał jednak ryzyka wymknięcia się ich zdobyczy. Za długo na nich polowali, by teraz dać im się rozproszyć - Nie, teraz, zanim zniknął w budynku. Może ich być więcej - Petrificus Totalus - skierował różdżkę w stronę jednego z zakapturzonych mężczyzn.
Utkwiony wzrok w przestrzeni, błądził bo ośnieżonych liniach leśnego horyzontu. Wiedział o tym, ze maja towarzystwo, jeszcze zanim spojrzenie wychwyciło umykający błysk. A szybka reakcja i czar towarzysza potwierdziły jego intuicję. Kiwną głową, przyjmując do wiadomości wskazaną informację. Wychodziło na to, że w końcu trafili na właściwa okazję. Siedem sylwetek i tylko dwie idące. Przez moment zastanawiał się, która część z nich była mugolami, a która oprawcami, ale nie sądziłby wróg pozwolił wędrować więźniom luźno. Odetchnął cicho, rozlewając mleczną mgiełkę szronu wokół ust. Skinął głową powtórnie, podciągając się wyżej, trochę jak węszący zdobyczy, polujący wilk - Zajdźmy ich od boku - skomentował tylko cicho, gdy Fox wskazał kierunek, gdzie dostrzegł sylwetki i w którą stronę się kierowali. Nie chciał niepotrzebnie zwrócić ich uwagi, dlatego dopóki nie mieli pewności, gdzie byli prowadzeni więźniowie, wolał utrzymać możliwą niewykrywalność. Starał się poruszać cicho, a śnieg, ułatwiał podobną wędrówkę.
Wstrzymał oddech na krótko, gdy zorientował się, zgodnie ze słowami Fredericka, że mieli przed sobą barierę, która kryła coś więcej, niż gołe, ośnieżone szczyty drzew. W oddali, coś na kształt niedużej, dolinnej polany, i sieci gęstych iglaków, stał niepozorny, bardzo surowy na pierwszy rzut oka budynek. A gdzieś w połowie drogi, zorganizowana gromada - Trzech uzbrojonych - był pewien, że drugi auror zdołał tez zauważyć właściwe szczegóły jednej z siedzących na czymś, co miało być prowizorycznym wozem - postaci - Pozostali albo nieprzytomni, albo... unieruchomieni - zmarszczył brwi, przez kilka uderzeń serca trwając nieruchomo - myślisz, że udałoby się ich odciągnąć? Czy rzucam nam ich, żeby zwiać? - myślał na głos. Jeśli udałoby im się przy okazji wyciągnąć więźniów, byłoby idealnie. Nie chciał jednak ryzyka wymknięcia się ich zdobyczy. Za długo na nich polowali, by teraz dać im się rozproszyć - Nie, teraz, zanim zniknął w budynku. Może ich być więcej - Petrificus Totalus - skierował różdżkę w stronę jednego z zakapturzonych mężczyzn.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 96
--------------------------------
#2 'k8' : 6, 6, 7, 3, 1, 8, 6, 7, 2, 1, 2
#1 'k100' : 96
--------------------------------
#2 'k8' : 6, 6, 7, 3, 1, 8, 6, 7, 2, 1, 2
Przeszliśmy razem wiele - nie tylko jako aurorzy, ale również jako gwardziści Zakonu Feniksa. Nie miało dla mnie znaczenia to, że gwardia została rozwiązana; nie zmieniło to ani moich motywacji, ani działań, które podejmowałem - i wierzyłem, że w przypadku Samuela było podobnie. Jak mało kto spośród członków Zakonu Feniksa znaliśmy okrutne zasady tej gry. Skamander na własnej skórze doświadczył Tower, nigdy jednak nie zapytałem go o to, jak powrócił do świata żywych - mogłem jedynie przypuszczać, że doświadczenia te zmieniły go na zawsze.
Jak nas wszystkich.
Podążyłem w kierunku rozświetlonych sylwetek, obierając drogę zgodnie ze wskazówką Samuela. Końcem brody wskazałem na rząd niskich krzewów, ogołoconych, wystających nieznacznie ponad śnieżne zaspy - jednak wystarczających, by pozwolić na prowizoryczną kryjówkę. Nie obawiałem się konfrontacji, obaj byliśmy na nią przygotowani - element zaskoczenia zawsze jednak przechylał szalę zwycięstwa na naszą stronę, a i rozpoznanie terenu oraz ilości przeciwników było kluczowe. - Damy im radę. - Pewność w moim głosie wydawała się nieomylna. Wpierw należało pozbyć się dwójki kręcącej się przy wozie, siedzący na przedzie woźnica miał najmniejsze szanse na wyprowadzenie błyskawicznego ataku. - Trafiam, że to świeży transport. - Wysnułem, nie kryjąc obrzydzenia i poruszając się wzdłuż krzewów, aż w końcu dotarliśmy do skraju naszej kryjówki. Niemo zgodziłem się z Samuelem, kiwając mu na potwierdzenie głową. - Zdejmijmy skrzydłowych. Jeden żywy wystarczy. - Nie mogliśmy przewidzieć, jak potoczy się walka - i byłem pewien, że zarówno ja jak i mój towarzysz nie zamierzaliśmy przebierać w środkach - a swoje słowa kierowałem zarówno do niego, jak i do siebie. Kogoś trzeba było przesłuchać.
Bez wahania ruszyłem za Samuelem, kiedy ten postanowił się ujawnić. W ślad za jego inkantacją uniosłem nadgarstek, celując w drugiego czarodzieja. Nie mogli spodziewać się ataku - trzeba było wykazać się sporym refleksem i umiejętnościami, by w pośpiechu przywołać silną tarczę. - Petrificus Totalus!
szafka
Jak nas wszystkich.
Podążyłem w kierunku rozświetlonych sylwetek, obierając drogę zgodnie ze wskazówką Samuela. Końcem brody wskazałem na rząd niskich krzewów, ogołoconych, wystających nieznacznie ponad śnieżne zaspy - jednak wystarczających, by pozwolić na prowizoryczną kryjówkę. Nie obawiałem się konfrontacji, obaj byliśmy na nią przygotowani - element zaskoczenia zawsze jednak przechylał szalę zwycięstwa na naszą stronę, a i rozpoznanie terenu oraz ilości przeciwników było kluczowe. - Damy im radę. - Pewność w moim głosie wydawała się nieomylna. Wpierw należało pozbyć się dwójki kręcącej się przy wozie, siedzący na przedzie woźnica miał najmniejsze szanse na wyprowadzenie błyskawicznego ataku. - Trafiam, że to świeży transport. - Wysnułem, nie kryjąc obrzydzenia i poruszając się wzdłuż krzewów, aż w końcu dotarliśmy do skraju naszej kryjówki. Niemo zgodziłem się z Samuelem, kiwając mu na potwierdzenie głową. - Zdejmijmy skrzydłowych. Jeden żywy wystarczy. - Nie mogliśmy przewidzieć, jak potoczy się walka - i byłem pewien, że zarówno ja jak i mój towarzysz nie zamierzaliśmy przebierać w środkach - a swoje słowa kierowałem zarówno do niego, jak i do siebie. Kogoś trzeba było przesłuchać.
Bez wahania ruszyłem za Samuelem, kiedy ten postanowił się ujawnić. W ślad za jego inkantacją uniosłem nadgarstek, celując w drugiego czarodzieja. Nie mogli spodziewać się ataku - trzeba było wykazać się sporym refleksem i umiejętnościami, by w pośpiechu przywołać silną tarczę. - Petrificus Totalus!
szafka
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
The member 'Frederick Fox' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 87
--------------------------------
#2 'k8' : 6, 7, 4, 8, 8, 5, 2, 6, 1, 2, 1
#1 'k100' : 87
--------------------------------
#2 'k8' : 6, 7, 4, 8, 8, 5, 2, 6, 1, 2, 1
| Wracamy z szafki
Kryjówka przestała mieć znaczenie z chwilą, gdy siły wrogów stopniały pod naporem zaklęć i elementu zaskoczenia. Mimo pozornej przewagi, przeciwnicy znaleźli się w ciągu kilku chwil unieruchomieni, albo paskudnie ranni. Skamander stał nad krwawiącym mężczyzną, który już nie próbował uciekać. Nie starał się nawet ruszać, gdy kopniakiem rozbrojona z różdżki dłoń opadła najpierw na zmarzniętą ziemię, potem kurczowo dociskana do rannego boku. Szkarłat obficie sączył się przez wytarty, chociaż dobrej jakości płaszcz - Ten nie przeżyje - rzucił w stronę Fredericka, jednocześnie nachylając się nad miejscem, w którym potoczyła się różdżka. Nawet, gdyby potrzebował uratować umierającego, nie miał takiej mocy. Nie mieli ze sobą uzdrowiciela, ale - nie czuł większego żalu. Szmalcownik miał więcej krwi na rękach, niż.. wojna wyciągała z ludzi prawdziwe bestie. Na wielu frontach. W pokrętny sposób, sam nosił ich znamiona. Gdzieś słyszał, że im większy nacisk, tym proporcjonalnie rodził się większy opór w naturze. Za to kim się ostatecznie stał, - stali - mogli podziękować sobie wrogowie.
Wsunął różdżkę za pas pod płaszczem i sięgnął do nieruchomego ciała, obszukując i wyciągając kilka bibelotów. Zwinięte w chustkę papierosy, kilka monet, nieduży, pomazany notatnik i pęk kluczy. Podniósł ostatnie znalezisko do góry, spoglądając na towarzysza, który w tym samym czasie zajmował się już spetryfikowaną dwójką - To może się przydać - zmarszczył brwi, wycierając wierzch papieru z barwiącego go szkarłatu. Klucze mogły równie dobrze pasować do mieszkania, albo - kryjówki. Tego szukali, ale nie był pewien, czy mieli na tyle szczęścia. Ale kto wiedział?
Otworzył notatnik, nie patrząc na stronę. Lista pokreślonych nazwisk, numerów, dat. Nic mu to nie mówiło, ale pośpiech nie ułatwiał rozeznania. Mieli kogo przesłuchać, a na wozie, wciąż znajdowali się ludzie. Nieprzytomni, albo uśpieni - Sprawdzę - gestem wskazał na wóz, przestępując ciało. Martwymi zająć się mieli na końcu. Przynajmniej, dopóki mieli w zasięgu żywych. Jeśli informacje się zgadzały, więźniowie traktowani byli czarną magią. Nie sadził jednak, żeby któryś ze złapanych, mógł być wystarczająco biegły, by użyć imperiusa tak wiele razy. Musieli stosować też inne metody zmuszania złapanych do walk. Bardziej prymitywnych. Szantaż, tortury, śmierć.
Odetchnął ciężej, nim zajrzał do wnętrza wozu. Na podłodze, kilka obiektów, przykrytych czymś na kształt ciężkiego dywanu. Zadarł ostrożnie brzeg, odsłaniając gołą i zdecydowanie brudną, siną stopę - Kurwa - zdusił przekleństwo, chociaż to nie smród sprawił, ze na krótko zacisnął mocniej zęby. Ciało, odkryte dalej, było martwe. Na oko nastoletni chłopak. Z dartymi ranami na klatce piersiowej. Tuż obok znajdował się kolejny, Tym razem - żywy, chociaż nieprzytomny. Szarpnięciem, ściągnął grubą materię z poukładanych ciasno obok siebie ciał. Wyglądało jednak na to, że tylko najmłodszy nie przeżył wędrówki.
Kryjówka przestała mieć znaczenie z chwilą, gdy siły wrogów stopniały pod naporem zaklęć i elementu zaskoczenia. Mimo pozornej przewagi, przeciwnicy znaleźli się w ciągu kilku chwil unieruchomieni, albo paskudnie ranni. Skamander stał nad krwawiącym mężczyzną, który już nie próbował uciekać. Nie starał się nawet ruszać, gdy kopniakiem rozbrojona z różdżki dłoń opadła najpierw na zmarzniętą ziemię, potem kurczowo dociskana do rannego boku. Szkarłat obficie sączył się przez wytarty, chociaż dobrej jakości płaszcz - Ten nie przeżyje - rzucił w stronę Fredericka, jednocześnie nachylając się nad miejscem, w którym potoczyła się różdżka. Nawet, gdyby potrzebował uratować umierającego, nie miał takiej mocy. Nie mieli ze sobą uzdrowiciela, ale - nie czuł większego żalu. Szmalcownik miał więcej krwi na rękach, niż.. wojna wyciągała z ludzi prawdziwe bestie. Na wielu frontach. W pokrętny sposób, sam nosił ich znamiona. Gdzieś słyszał, że im większy nacisk, tym proporcjonalnie rodził się większy opór w naturze. Za to kim się ostatecznie stał, - stali - mogli podziękować sobie wrogowie.
Wsunął różdżkę za pas pod płaszczem i sięgnął do nieruchomego ciała, obszukując i wyciągając kilka bibelotów. Zwinięte w chustkę papierosy, kilka monet, nieduży, pomazany notatnik i pęk kluczy. Podniósł ostatnie znalezisko do góry, spoglądając na towarzysza, który w tym samym czasie zajmował się już spetryfikowaną dwójką - To może się przydać - zmarszczył brwi, wycierając wierzch papieru z barwiącego go szkarłatu. Klucze mogły równie dobrze pasować do mieszkania, albo - kryjówki. Tego szukali, ale nie był pewien, czy mieli na tyle szczęścia. Ale kto wiedział?
Otworzył notatnik, nie patrząc na stronę. Lista pokreślonych nazwisk, numerów, dat. Nic mu to nie mówiło, ale pośpiech nie ułatwiał rozeznania. Mieli kogo przesłuchać, a na wozie, wciąż znajdowali się ludzie. Nieprzytomni, albo uśpieni - Sprawdzę - gestem wskazał na wóz, przestępując ciało. Martwymi zająć się mieli na końcu. Przynajmniej, dopóki mieli w zasięgu żywych. Jeśli informacje się zgadzały, więźniowie traktowani byli czarną magią. Nie sadził jednak, żeby któryś ze złapanych, mógł być wystarczająco biegły, by użyć imperiusa tak wiele razy. Musieli stosować też inne metody zmuszania złapanych do walk. Bardziej prymitywnych. Szantaż, tortury, śmierć.
Odetchnął ciężej, nim zajrzał do wnętrza wozu. Na podłodze, kilka obiektów, przykrytych czymś na kształt ciężkiego dywanu. Zadarł ostrożnie brzeg, odsłaniając gołą i zdecydowanie brudną, siną stopę - Kurwa - zdusił przekleństwo, chociaż to nie smród sprawił, ze na krótko zacisnął mocniej zęby. Ciało, odkryte dalej, było martwe. Na oko nastoletni chłopak. Z dartymi ranami na klatce piersiowej. Tuż obok znajdował się kolejny, Tym razem - żywy, chociaż nieprzytomny. Szarpnięciem, ściągnął grubą materię z poukładanych ciasno obok siebie ciał. Wyglądało jednak na to, że tylko najmłodszy nie przeżył wędrówki.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Trudno było oczekiwać innego rozwiązania tej sytuacji - trójka mężczyzn nie miała szans przeciwko dwóm formalnie byłym aurorom. Żaden z nich nie posiadał doświadczenia służby w elitarnej jednostce bojowej. Żaden z nich nie został poddany kikuletniemu szkoleniu. Być może z czarną magią zetknęli się dopiero na fali wojny - jak większość ludzi, która stanęła po stronie Voldemorta. Było ich wielu - i dla przeciętnych mieszkańców stali się dręczącą plagą, nadal jednak uginali się pod różdżkami byłych pracowników biura przestrzegania prawa czarodziejów - choć zostało już nas niewielu.
Bez cienia litości czy żalu obserwowałem Samuela - kiedyś nie pozwoliłbym swojemu partnerowi na agresję wobec rannego i praktycznie bezbronnego przeciwnika, ale dziś było inaczej. Każdy, kto sięgał po czarną magię i układał się z Ministerstwem mojego ojca, podpisywał na siebie wyrok śmierci. Nie dysponowaliśmy zasobami, by pozwolić sobie na uprowadzanie jeńców wojennych - zwłaszcza, że ci, których wytropiliśmy, byli zapewne jedynie pionkami. Ich nazwiska nic nie znaczyły. Szybka śmierć była dla nich wybawieniem.
Podczas gdy Samuel zajął się sprawdzeniem wozu, przy pomocy magii spętałem całą trójkę nieprzytomnych czarodziejów, włącznie z tym, którego spływająca z ran krew barwiła śnieg, zupełnie jakby była to sceneria z romantycznej baśni, nie obraz wojny. Przeszukałem pozostałą dwójkę, poza bukłakiem z wodą nie znajdując niczego przydatnego. Podążyłem następnie za Skamanderem, zaglądając do wnętrza wozu. Widok, który zastaliśmy, sprawił, że powtórzyłem za aurorem przekleństwo niczym echo, jednego byłem jednak pewien - ci, którzy wytrwali, byli już bezpieczni. Na nasz widok milczeli - albo spętani zaklęciem, albo odpowiednim sposobem przyuczeni, by nie wydawać z siebie zbędnych dźwięków. - Nic wam już nie grozi. Możecie wyjść - Odezwałem się, zauważając, że wszystkie ciała były nie tylko przeraźliwie brudne, ale i spętane. Płynnym ruchem nadgarstka zwolniłem więzy, a jeden z mężczyzn niepewnie podniósł się do pozycji siedzącej. - To woda - Wyciągnąłem przed siebie bukłak odebrany jednemu z czarnoksiężników, a mężczyzna natychmiast po niego sięgnął. Krótka wymiana zdań wystarczyła, by ustalić że cała czwórka - łącznie z martwym - była mugolami. Nie wiedzieli, dokąd ich wieziono, ani jaki los ich czeka. Byli wycieńczeni. Płynnym ruchem różdżki transmutowałem zalegające w wozie dywany w ciepłe koce, zapewniając mugoli, że mogą ich bezpiecznie użyć, że już nie grozi im niebezpieczeństwo. Widok czarów przestraszył ich, jednak wyczerpani zimnem, po chwili przełamali swój strach, sięgając po dodatkowe okrycia. - Trzeba przesłuchać szmalcowników - zakomunikowałem to, co obaj wiedzieliśmy, po czym wróciłem na przód wozu, zdejmując własny czar z jednego z mężczyzn. Szybko okazało się, iż był bezużyteczny - albo niczego nie wiedział, albo nie chciał powiedzieć. Z psychicznej manipulacji, która nie odniosła skutków, posunąłem się znacznie dalej, próbując wyciągnąć z niego informacje siłą. Przypalenie skóry zaklęciem nie wydobyło z niego niczego poza jękami.
Czy właśnie tutaj leżała granica człowieczeństwa? W punkcie, którym beznamiętnie obserwowałem spektrum bólu malującego się na twarzy obcego człowieka, w którym degradowałem go jedynie do pionka na szachownicy, oceniając jego przydatność przez pryzmat korzyści, informacji? Czy ciemna strona, której ramiona coraz mocniej zakleszczały mnie w swoim uścisku, miała wydrzeć ze mnie wszystkie moje przekonania, pozbawić tchu człowieka, którym stałem się, porzucając schedę Malfoyów? Na wojnie nie było miejsca na podobne dywagacje - na wojnie liczyły się wyłącznie decyzje. Decyzje, których odwagę miało podjąć niewielu - a które przechylały szalę na naszą korzyść. Tu każde uratowane życie było okupione krwią, która gęsto spływała po moich dłoniach, która znaczyła moje czoło, toczyła znamię wokół serca. Serca, które z każdym dniem kostniało, zupełnie jak u chłopca z baśni.
To jednak nie była baśń.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Bez cienia litości czy żalu obserwowałem Samuela - kiedyś nie pozwoliłbym swojemu partnerowi na agresję wobec rannego i praktycznie bezbronnego przeciwnika, ale dziś było inaczej. Każdy, kto sięgał po czarną magię i układał się z Ministerstwem mojego ojca, podpisywał na siebie wyrok śmierci. Nie dysponowaliśmy zasobami, by pozwolić sobie na uprowadzanie jeńców wojennych - zwłaszcza, że ci, których wytropiliśmy, byli zapewne jedynie pionkami. Ich nazwiska nic nie znaczyły. Szybka śmierć była dla nich wybawieniem.
Podczas gdy Samuel zajął się sprawdzeniem wozu, przy pomocy magii spętałem całą trójkę nieprzytomnych czarodziejów, włącznie z tym, którego spływająca z ran krew barwiła śnieg, zupełnie jakby była to sceneria z romantycznej baśni, nie obraz wojny. Przeszukałem pozostałą dwójkę, poza bukłakiem z wodą nie znajdując niczego przydatnego. Podążyłem następnie za Skamanderem, zaglądając do wnętrza wozu. Widok, który zastaliśmy, sprawił, że powtórzyłem za aurorem przekleństwo niczym echo, jednego byłem jednak pewien - ci, którzy wytrwali, byli już bezpieczni. Na nasz widok milczeli - albo spętani zaklęciem, albo odpowiednim sposobem przyuczeni, by nie wydawać z siebie zbędnych dźwięków. - Nic wam już nie grozi. Możecie wyjść - Odezwałem się, zauważając, że wszystkie ciała były nie tylko przeraźliwie brudne, ale i spętane. Płynnym ruchem nadgarstka zwolniłem więzy, a jeden z mężczyzn niepewnie podniósł się do pozycji siedzącej. - To woda - Wyciągnąłem przed siebie bukłak odebrany jednemu z czarnoksiężników, a mężczyzna natychmiast po niego sięgnął. Krótka wymiana zdań wystarczyła, by ustalić że cała czwórka - łącznie z martwym - była mugolami. Nie wiedzieli, dokąd ich wieziono, ani jaki los ich czeka. Byli wycieńczeni. Płynnym ruchem różdżki transmutowałem zalegające w wozie dywany w ciepłe koce, zapewniając mugoli, że mogą ich bezpiecznie użyć, że już nie grozi im niebezpieczeństwo. Widok czarów przestraszył ich, jednak wyczerpani zimnem, po chwili przełamali swój strach, sięgając po dodatkowe okrycia. - Trzeba przesłuchać szmalcowników - zakomunikowałem to, co obaj wiedzieliśmy, po czym wróciłem na przód wozu, zdejmując własny czar z jednego z mężczyzn. Szybko okazało się, iż był bezużyteczny - albo niczego nie wiedział, albo nie chciał powiedzieć. Z psychicznej manipulacji, która nie odniosła skutków, posunąłem się znacznie dalej, próbując wyciągnąć z niego informacje siłą. Przypalenie skóry zaklęciem nie wydobyło z niego niczego poza jękami.
Czy właśnie tutaj leżała granica człowieczeństwa? W punkcie, którym beznamiętnie obserwowałem spektrum bólu malującego się na twarzy obcego człowieka, w którym degradowałem go jedynie do pionka na szachownicy, oceniając jego przydatność przez pryzmat korzyści, informacji? Czy ciemna strona, której ramiona coraz mocniej zakleszczały mnie w swoim uścisku, miała wydrzeć ze mnie wszystkie moje przekonania, pozbawić tchu człowieka, którym stałem się, porzucając schedę Malfoyów? Na wojnie nie było miejsca na podobne dywagacje - na wojnie liczyły się wyłącznie decyzje. Decyzje, których odwagę miało podjąć niewielu - a które przechylały szalę na naszą korzyść. Tu każde uratowane życie było okupione krwią, która gęsto spływała po moich dłoniach, która znaczyła moje czoło, toczyła znamię wokół serca. Serca, które z każdym dniem kostniało, zupełnie jak u chłopca z baśni.
To jednak nie była baśń.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Ostatnio zmieniony przez Frederick Fox dnia 14.03.22 22:40, w całości zmieniany 3 razy
Mroźne powietrze, rozmazywało wonie, które wydostawały się z zakrytego wozu. Tak, jak rozmywało metaliczny posmak na języku, gdy krew wroga znaczyła się wyraźnie na śniegu. Zapewne kiedyś miałby dla kogoś takiego więcej współczucia, ale ciężko było o podobne emocje w perspektywie zniszczeń, których coraz mocniej panoszący się szmalcownicy i (często) czarnoksiężnicy w jednym. Być może też powinien zachodzić w głowie - gdzie rodziły się tak bestialskie pomysły. Mugole wystawiani na arenach nie stanowili większego wyzwania. Zazwyczaj wycieńczeni, doprowadzani do stanu całkowitej desperacji, do beznadziejnej walki, albo zmuszani do niej z pomocą plugawej magii. A wszystko ku uciesze zdegenerowanych bogaczy, upatrujących w tym chorej rozrywki. Czy powinien się dziwić? Wojna potrafiła wyciągnąć z ludzi prawdziwe bestie. Ale - wciągała też jej skrajność. Był świadkiem poświęcenia, bezinteresownego dobra. I to obojętność była najbardziej dla nich wroga. Nie zmieniało to faktu, że tacy jak oni - on i Fox, obojętni być na nie mogli na sceny okrucieństwa, jakie urządzono tym, którzy bronić się nie umieli lub nie mogli. Aurorzy stosowali środki dostosowane do zastałych okoliczności. Konieczność wymagała od nich radykalnych działań. Tak daleko posuniętych, by wróg przypomniał sobie, że nie pozostaną bezkarni. Musieli liczyć się z konsekwencjami. Tak, jak oni. Ich listy gończe, poświadczały za tym najlepiej.
- Skąd jesteście? Gdzie... was złapali? - potrzebował określić, w jakich rejonach działali szmalcownicy. Być może był to precedens na szerszą skalę, niż okolica - Lavedale - odpowiedział najstarszy, wciąż niepewnie, z drżeniem i wyraźną chrypą w głosie, jakby długo nie był przyzwyczajony do mówienia - on nie mówi - wskazał na drugiego z mężczyzn - ale nie wiem skąd jest - zaznaczył, odwracając wzrok i łapczywie sięgając po wodę, którą podsunął mu drugo z aurorów. Skinieniem głowy potwierdził zgodę co do faktu przesłuchania obu szmalcowników. Nie mieli warunków na bardziej skuteczne rozmowy, ale tu - nie zależało im aż tak na czasie. I on i Frederick mieli świadomość, że chwycili ledwie nić, za którą - jeśli się uda, mogli podążyć głębiej.
Pierwszy z więźniów okazał się mało skory do podzielenia się informacjami. I niezależnie od tego, czy była to źle pojęta lojalność, duma, głupota, czy rzeczywista niewiedza - stawiało go w pozycji niepotrzebnego balastu, o czym zakomunikował wystarczająco głośno, by jego towarzysz wziął do serca rolę przykładu, jaką miał odegrać. Ostatecznie usiadł naprzeciw więźnia, wysuwając także notatnik, który znalazł u martwego już czarnoksiężnika - Wiesz co to jest? I nie rzucaj durnym "kartki", bo nie mam humoru na żarty - odezwał się chłodno - czyje tam są nazwiska, co to za liczby - otworzył notatnik na jednej z list, podsuwając pod nos - sprzedani i potencjalne cele - otrzymał odpowiedź dopiero, gdy krew buchnęła mu z rany - jak ich namierzacie, jak wybieracie? - kontynuował - mamy w różnych miejscach czujki - zaśmiał się paskudnie i splunął krwią - sami mugole też ich sprzedają - większość informacji, jaką wyciągnęli, nie była przydatna. O kimś, kto koordynował zadania, nie było szans się dowiedzieć jeszcze. Ale łatwo było się domyślić, że wśród ich "czujek" mogli być tacy co wiedzieli więcej. Ostatecznie, miejsce, do jakiego mieli zawieźć "towar miał być tylko na przeczekanie, a każdorazowe informacje "co dalej" otrzymywali z różnych źródeł. Na pewno, dobrze płatnych.
- Skąd jesteście? Gdzie... was złapali? - potrzebował określić, w jakich rejonach działali szmalcownicy. Być może był to precedens na szerszą skalę, niż okolica - Lavedale - odpowiedział najstarszy, wciąż niepewnie, z drżeniem i wyraźną chrypą w głosie, jakby długo nie był przyzwyczajony do mówienia - on nie mówi - wskazał na drugiego z mężczyzn - ale nie wiem skąd jest - zaznaczył, odwracając wzrok i łapczywie sięgając po wodę, którą podsunął mu drugo z aurorów. Skinieniem głowy potwierdził zgodę co do faktu przesłuchania obu szmalcowników. Nie mieli warunków na bardziej skuteczne rozmowy, ale tu - nie zależało im aż tak na czasie. I on i Frederick mieli świadomość, że chwycili ledwie nić, za którą - jeśli się uda, mogli podążyć głębiej.
Pierwszy z więźniów okazał się mało skory do podzielenia się informacjami. I niezależnie od tego, czy była to źle pojęta lojalność, duma, głupota, czy rzeczywista niewiedza - stawiało go w pozycji niepotrzebnego balastu, o czym zakomunikował wystarczająco głośno, by jego towarzysz wziął do serca rolę przykładu, jaką miał odegrać. Ostatecznie usiadł naprzeciw więźnia, wysuwając także notatnik, który znalazł u martwego już czarnoksiężnika - Wiesz co to jest? I nie rzucaj durnym "kartki", bo nie mam humoru na żarty - odezwał się chłodno - czyje tam są nazwiska, co to za liczby - otworzył notatnik na jednej z list, podsuwając pod nos - sprzedani i potencjalne cele - otrzymał odpowiedź dopiero, gdy krew buchnęła mu z rany - jak ich namierzacie, jak wybieracie? - kontynuował - mamy w różnych miejscach czujki - zaśmiał się paskudnie i splunął krwią - sami mugole też ich sprzedają - większość informacji, jaką wyciągnęli, nie była przydatna. O kimś, kto koordynował zadania, nie było szans się dowiedzieć jeszcze. Ale łatwo było się domyślić, że wśród ich "czujek" mogli być tacy co wiedzieli więcej. Ostatecznie, miejsce, do jakiego mieli zawieźć "towar miał być tylko na przeczekanie, a każdorazowe informacje "co dalej" otrzymywali z różnych źródeł. Na pewno, dobrze płatnych.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Drugi ze szmalcowników okazał się bardziej skory do rozmowy - pomimo tego swoją lekceważącą postawą zdawał się próbować pokazać, że posiadał kontrolę nad sytuacją. Nie zamierzałem puszczać czarnoksiężników wolno - czy ich opieszałość była wynikiem świadomości, że wyrok na nich już zapadł? Milczałem, pozwalając Samuelowi prowadzić rozmowę, dopiero gdy skończył, przejmując jego rolę.
- Dokąd wieźliście transport? - Mój głos był pozbawiony jakichkolwiek emocji - ostry, nie znoszący sprzeciwu, ani też milczenia. Za głosem podążała mowa ciała. W przesłuchaniach nie było miejsca ani na zawahania, ani na ckliwości - ani tym bardziej ironię. Inną sprawą była manipulacja - wyuczony blef czasami okazywał się najskuteczniejszą metodą do osiągnięcia celu. - Wiedział tylko woźnica. Ale on chyba już za wiele nie powie, mam rację? - W głosie mężczyzny wybrzmiewało rozbawienie - byłem jednak zbyt szczwanym lisem, bym dał złapać się na tak tani chwyt. - Próbujesz mi powiedzieć, że byliście na tyle głupi, by powodzenie transportu uzależnić od jednego człowieka? - Słowa celowo ubrałem w prowokację. Wielu przestępców miało jedną, wspólną cechę - nie znosili, gdy zarzucało im się lekkomyślność lub brak planu. Mężczyzna wzruszył ramionami, ale wiedział już, że trzymałem go na ostrzu noża. - Jeśli nie chcesz podzielić jego losu, odpowiedz. - Nie ustępowałem, a z mojej postawy biła niepokojąca aura spokoju. - I tak nas zabijecie. - Prychnął - i wtedy wiedziałem już, że była szansa na to, by go złamać. Może nie teraz, nie w tej chwili - jednak krótkie uwięzienie było szansą na to, by wydobyć z czarnoksiężnika coś więcej. Chwilę jeszcze poprowadziłem z nim rozmowę, po czym odciągnąłem Samuela na bok, porozumiewając się z nim szeptem. - Pozbądźmy się milczącego. - Wojna wymagała od nas radykalnych decyzji, nie było tutaj miejsca na półśrodki - a sroga zima nie pozwalała na branie wielu więźniów. - Ale ten drugi może coś wiedzieć. Złamie się, jeśli trochę go przetrzymamy. - Zaproponowałem, licząc na to, że auror zgodzi się z moją propozycją. Byliśmy w stanie ulokować gdzieś jednego więźnia. Na jakiś czas.
Kiedy już ustaliliśmy kierunki działania, mogliśmy wrócić do uprowadzonych mężczyzn. Być może za jakiś czas mogli powiedzieć nam więcej - wycieńczeni więźniowie potrzebowali jednak wpierw pomocy medycznej. Zabierając wóz, byliśmy w stanie - wraz z czarnoksiężnikiem - przetransportować ich w bezpieczne miejsce - a takie znajdowało się na terenie półwyspu Kornwalijskiego.
- Dokąd wieźliście transport? - Mój głos był pozbawiony jakichkolwiek emocji - ostry, nie znoszący sprzeciwu, ani też milczenia. Za głosem podążała mowa ciała. W przesłuchaniach nie było miejsca ani na zawahania, ani na ckliwości - ani tym bardziej ironię. Inną sprawą była manipulacja - wyuczony blef czasami okazywał się najskuteczniejszą metodą do osiągnięcia celu. - Wiedział tylko woźnica. Ale on chyba już za wiele nie powie, mam rację? - W głosie mężczyzny wybrzmiewało rozbawienie - byłem jednak zbyt szczwanym lisem, bym dał złapać się na tak tani chwyt. - Próbujesz mi powiedzieć, że byliście na tyle głupi, by powodzenie transportu uzależnić od jednego człowieka? - Słowa celowo ubrałem w prowokację. Wielu przestępców miało jedną, wspólną cechę - nie znosili, gdy zarzucało im się lekkomyślność lub brak planu. Mężczyzna wzruszył ramionami, ale wiedział już, że trzymałem go na ostrzu noża. - Jeśli nie chcesz podzielić jego losu, odpowiedz. - Nie ustępowałem, a z mojej postawy biła niepokojąca aura spokoju. - I tak nas zabijecie. - Prychnął - i wtedy wiedziałem już, że była szansa na to, by go złamać. Może nie teraz, nie w tej chwili - jednak krótkie uwięzienie było szansą na to, by wydobyć z czarnoksiężnika coś więcej. Chwilę jeszcze poprowadziłem z nim rozmowę, po czym odciągnąłem Samuela na bok, porozumiewając się z nim szeptem. - Pozbądźmy się milczącego. - Wojna wymagała od nas radykalnych decyzji, nie było tutaj miejsca na półśrodki - a sroga zima nie pozwalała na branie wielu więźniów. - Ale ten drugi może coś wiedzieć. Złamie się, jeśli trochę go przetrzymamy. - Zaproponowałem, licząc na to, że auror zgodzi się z moją propozycją. Byliśmy w stanie ulokować gdzieś jednego więźnia. Na jakiś czas.
Kiedy już ustaliliśmy kierunki działania, mogliśmy wrócić do uprowadzonych mężczyzn. Być może za jakiś czas mogli powiedzieć nam więcej - wycieńczeni więźniowie potrzebowali jednak wpierw pomocy medycznej. Zabierając wóz, byliśmy w stanie - wraz z czarnoksiężnikiem - przetransportować ich w bezpieczne miejsce - a takie znajdowało się na terenie półwyspu Kornwalijskiego.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Przetarł usta wierzchem dłoni, mając nieodparte wrażenie, że woń krwi i brudu osiadła mu na języku. Widoki, jakie otrzymali, nie należały do codziennych, chociaż zbyt wiele razy stykali się z bestialstwem na wielu płaszczyznach. I nie chodziło nawet o obojętność na tragedię. Ani on ani Frederick, po prostu nie mieli czasu na jakikolwiek żal. Mieli zadanie i cel do spełnienia, a rozproszenia nie mogły w tym pomóc w żaden sposób, a często, po prostu szkodziły, oślepiając czujność. Niezależnie od cudzych opinii, emocje towarzyszące podobnym wydarzeniom do rozproszeń należały.
Po rozbiciu mini konwoju z przewożonymi mugolami, pozostawało im wyciągnąć ile się dało z dwóch szmalcowników, niekoniecznie chętnych do podzielenia się posiadaną wiedzą. Doświadczeni czy nie, wciąż więziły ich ograniczenia, których często przeskoczyć się nie dało. Mimo to, doświadczenie pozwalało im pociągnąć nici przesłuchań wystarczająco mocno, by zyskać kilka tropów, za którymi mieli podążać. Rozpracowanie potężnie działającej "procedury", wykorzystującej schwytanych mugoli do podziemnych walk i prawdopodobnie - nie tylko tam. Szmalcownicy urządzili sobie z tego zawody w bestialskiej pomysłowości, jak wykorzystać niemagicznych. Zdążył usłyszeć nawet o - ironicznie - magicznych, odmładzających właściwościach krwi mugolskich... dziewic. Wśród ściśniętych więźniów nie było żadnej kobiety, dlatego była to akcje nastwiona przede wszystkim na podziemne walki. Prawdopodobnie.
Milczał, gdy drugi auror przejął prowadzenie przesłuchania. Nie pozostawał jednak bierny, wyłapywał to, czego samą rozmową nie dało się wyciągnąć. Przerwa i krótką rozmowa z Frederickiem dała moment na ustalenie planu działania. Nie oponował nad podsuniętą decyzją, chociaż zastanawiał się nad wykorzystaniem dostępnych możliwości. Lis miał rację, nie mieli warunków, by trzymać więźniów, tym bardziej takich - Pomoże nam pochować trupy, wyczyścimy mu pamięć i puścimy tutaj. Drugi może myśleć, że go zabiliśmy - skwitował ostatecznie, kalkulując. zachował obniżony ton szeptu. Być może, będzie próbował skontaktować się z kimś "wyżej". Na gdybanie czasu nie mieli.
Dali szansę więźniom na doprowadzenie się do porządku. Transmutowane w ciepłe koce dywany, dawały odrobinę ciepła, a wóz, rzeczywisty już odpoczynek. Mugole potrzebowali bardziej doraźnej pomocy, także medycznej, a żaden z aurorów nie był w takiej biegły. Pozbyli się bezpośredniego niebezpieczeństwa, a gdy adrenalina opadła, pozostała im brzydka realność konsekwencji. Tropy jednak zostały podjęte, pierwsi winni ukarani, aurorom pozostało doprowadzić śledztwo do końca. Dziś, dbając jeszcze o pomoc pojmanym mugolom. I przetrzymanie jednego z więźniów, z którego mogli wyciągnąć zdecydowanie więcej, nie poganiani wymiarem uciekającego czasu.
| zt x2
Po rozbiciu mini konwoju z przewożonymi mugolami, pozostawało im wyciągnąć ile się dało z dwóch szmalcowników, niekoniecznie chętnych do podzielenia się posiadaną wiedzą. Doświadczeni czy nie, wciąż więziły ich ograniczenia, których często przeskoczyć się nie dało. Mimo to, doświadczenie pozwalało im pociągnąć nici przesłuchań wystarczająco mocno, by zyskać kilka tropów, za którymi mieli podążać. Rozpracowanie potężnie działającej "procedury", wykorzystującej schwytanych mugoli do podziemnych walk i prawdopodobnie - nie tylko tam. Szmalcownicy urządzili sobie z tego zawody w bestialskiej pomysłowości, jak wykorzystać niemagicznych. Zdążył usłyszeć nawet o - ironicznie - magicznych, odmładzających właściwościach krwi mugolskich... dziewic. Wśród ściśniętych więźniów nie było żadnej kobiety, dlatego była to akcje nastwiona przede wszystkim na podziemne walki. Prawdopodobnie.
Milczał, gdy drugi auror przejął prowadzenie przesłuchania. Nie pozostawał jednak bierny, wyłapywał to, czego samą rozmową nie dało się wyciągnąć. Przerwa i krótką rozmowa z Frederickiem dała moment na ustalenie planu działania. Nie oponował nad podsuniętą decyzją, chociaż zastanawiał się nad wykorzystaniem dostępnych możliwości. Lis miał rację, nie mieli warunków, by trzymać więźniów, tym bardziej takich - Pomoże nam pochować trupy, wyczyścimy mu pamięć i puścimy tutaj. Drugi może myśleć, że go zabiliśmy - skwitował ostatecznie, kalkulując. zachował obniżony ton szeptu. Być może, będzie próbował skontaktować się z kimś "wyżej". Na gdybanie czasu nie mieli.
Dali szansę więźniom na doprowadzenie się do porządku. Transmutowane w ciepłe koce dywany, dawały odrobinę ciepła, a wóz, rzeczywisty już odpoczynek. Mugole potrzebowali bardziej doraźnej pomocy, także medycznej, a żaden z aurorów nie był w takiej biegły. Pozbyli się bezpośredniego niebezpieczeństwa, a gdy adrenalina opadła, pozostała im brzydka realność konsekwencji. Tropy jednak zostały podjęte, pierwsi winni ukarani, aurorom pozostało doprowadzić śledztwo do końca. Dziś, dbając jeszcze o pomoc pojmanym mugolom. I przetrzymanie jednego z więźniów, z którego mogli wyciągnąć zdecydowanie więcej, nie poganiani wymiarem uciekającego czasu.
| zt x2
Darkness brings evil things
the reckoning begins
12.07
Zawieszenie broni oferowało czas na stabilizowanie granic i wzmocnienie zabezpieczeń na drogach przerzutowych oraz na zażegnanie nieprzewidzianych kryzysów. Trakt w Staffordshire był niezbędny do transportów żywności pomiędzy Derbyshire, a kryjówkami potrzebujących, regularnie używali go zarówno Niuchacze, jak i Hipogryfy ewakuujące mugoli. W ostatnich dniach znaleziono jednak w okolicy rozszarpane ciała—dzieło nie ludzi, ale też nie zwierząt. Dym unosił się nad otwartymi ranami, zaschnięta krew sczerniała. Atak powtórzył się kilka dni później, a dowódca lokalnych Hipogryfów wykrył obecność czarnej magii w okolicy i przekazał sprawę aurorom. Jeszcze zanim Mike udał się do kostnicy, domyślał się już, co to mogło być. Widział rany podobne do opisywanych na zwierzynie w Northumberland—mięso dziczyzny nie nadawało się już do spożycia. Widział podobne draśnięcie na ramieniu szmalcownika, z którym pojedynkował się w Gloucestershire. Pamiętał cieniste macki, które zostawiły na jego szyi czarną bliznę i pamiętał wilki, które zraniły Just. Tajemnicze, mroczne Cienie panoszyły się w Wielkiej Brytanii już od miesięcy, a oni wciąż pozostawali bezsilni. Musieli jednak przynajmniej spróbować opanować zagrożenie—albo potwierdzić, że droga jest zbyt niebezpieczna i wydać formalne ostrzeżenia, by zniechęcić myśliwych i cywili do korzystania z trasy, a podziemnemu Ministerstwu wytyczyć inne drogi.
Na miejscu pojawił się z lokalnym oddziałem Hipogryfów. Wszyscy mieli awaryjne świstokliki, po jednym na każdą grupkę. Mike dowodził, choć to jego kolega lepiej nakładał pułapki—i nie zamierzał ryzykować życia ludzi dla drogi przerzutowej, choćby bardzo ważnej. Każdy sojusznik Zakonu był na wagę złota, a oddziały Hipogryfów, które przeżyły walki w Staffodshire nabrały przeszkolenia bojowego. W razie czego znajdą inne trakty, dziś mieli po prostu ocenić sytuację, zbadać naturę czarnej magii otaczającej to miejsce i postarać się znaleźć jakieś zabezpieczenia. Z mniej skomplikowanym problemem poradziliby sobie Hipogryf, ale potężna natura nieznanego dotąd rodzaju czarnej magii wymagała obecności aurora.
Teleportował się do lokalnej kryjówki, gdzie przekazał ludziom rozkazy. Resztę drogi pokonali na miotłach, aż dotarli na miejsce, gdzie znaleziono zwłoki.
Liczył na spokój, ale prawie wzdrygnął się, widząc na drodze martwego jelenia. Tyle zmarnowanego mięsa. Kątem oka dostrzegł, że młody Georgie wygląda jakby zmagał się z wymiotami, ale nic nie powiedział. Kucnął przy podgniwającym zwierzęciu i zmrużył oczy, przypatrując się ranie.
-Festivo. - mruknął, ale choć zaklęcie wykazało pozostałości czarnej magii wokół zwierzęcia to sam teren był... czysty. Zmrużył oczy. Dziwne. Spodziewał się... czegoś więcej, sądząc po relacjach z miejsca zdarzenia i obrażeniach ofiar. Jak bardzo niespodziewanie mogły pojawiać się Cienie?
-Na razie jest czysto, ale nie traćcie czujności. - coś musiało je tu przyciągać, ale co? Natężenie magii?
-Protecta. - mruknął, chcąc zabezpieczyć trakt na przyszłość i na teraz, na wszelki wypadek. Różdżka zadrżała lekko, ale poza tym nic nieprzewidzianego się nie stało. Lekkie ciepło i blada poświata podpowiedziały za to wszystkim, że rzucił skomplikowane zaklęcie poprawnie—wkoło roztoczyła się energia ograniczająca działanie czarnej magii. -Ruszajmy dalej, rzucę je na kolejnym fragmencie drogi. - rozkazał i wsiadł na miotłę.
Wiedział, jaki dystans obejmuje zaklęcie i wylądowali znowu, w odpowiedniej odległości.
-Tu znaleziono zwłoki tamtego myśliwego, tak? - upewnił się u Harrisona, dowódcy Hipogryfów. -Festivo. - ponowił. Niby czysto. -Protecta... - zaczął, ale magia, zamiast spłynąć wkoło łagodną poświatą, rozdzieliła się nagle na dwie wiązki. Jedna z nich zaczęła rozlewać się po okolicy w prawidłowym zaklęciu, ale druga pociemniała i poleciała gdzieś w bok—gdzie po chwili zmaterializował się czarny jak smoła wilk, utkany z cienia.
-Lód! - krzyknął do oddziału, wiedząc od Herberta Greya, że to on zdaje się je spowalniać—i że Caeruleusio leży w możliwościach każdego hipogryfa. Wilk skoczył w stronę jego i stojącego obok Georgiego, a auror zasłonił się w porę -Protego maxima!
Z boków rozbrzmiały dwie inkantacje Caeruleusio i jedna Impedimenta - jedna niecelna, ale zaklęcie chłodzące i spowalniające ugodziło cienistą istotę. Ta przez moment wydawała się oszołomiona, co pozwoliło Tonksowi odepchnąć lewą ręką Georgiego do tyłu i samemu cofnąć się o krok.
-Muscipulia! - krzyknął Mike, korzystając z krótkiego czasu wytyczonego przez Impedimentę—i już zdawało się, że magiczna pułapka unieruchomi cienistą istotę, a kryzys zostanie zażegnany; gdy z krzaków wyłoniły się kolejne trzy wilki. Festivo nie wykazało ich wcześniej, czy to możliwe, że przywołała je Muscipulia? Czy raczej, co bardziej prawdopodobne, kryły się już w lasach i zwabił je tu pojedynek? Jedno ze zwierząt stało się nagle smugą czystego Cienia, powietrze przeciął krzyk—Harrison zgiął się wpół, wyglądał jakby został ranny przez Serpensortię. Z jego prawej ręki pociekła krew, a choć był przytomny, to krew odpłynęła mu z twarzy. Szlag. Mike poznał, że z walki już nic; a rana dowódcy Hipogryfów mogła osłabić morale resztę oddziału—pomimo formalnego dowództwa Michaela, to Harrisona znali.
Nie miał zamiaru ryzykować przedłużającej się walki, kolejnych ran, kolejnych Cieni.
-Ewakuujcie go! Wycofujemy się! - może i podołaliby kolejnej trójce Cieni, może i mając u boku Just albo innych aurorów podjąłby wyzwanie, może i sam wiedziałby, że w każdej chwili zdoła uciec i kontynuował walkę—ale nie z rannym Harrisonem i z ludźmi pod swoją opieką. -Venenifer captiona! - warknął, chcąc kupić sobie czas na wypadek magicznych ataków; bo istoty zdawały się atakować czystą czarną magią; jakby składały się zarówno z wiązek zaklęć, jak i z kłów i pazurów. Walka z nimi była trudna, wymagająca pomysłowości—dzięki listom Greya wiedział już, że patronus nie działa na ich odganianie, choć w pewnym momencie przyzwał świetlistego wilka do pomocy z atakami fizycznymi. Jego towarzysz miał w końcu formę materialną.
Został na posterunku do końca, wśród śmigających zaklęć, osłaniając się to pochłaniającą ataki na niego barierą, to Protego chroniącym od ataków fizycznych. Posłał w Cienie kilka Impediment, chcąc kupić reszcie czas na przegrupowanie się i ewakuowanie Harrisona; a gdy Hipogryfy zniknęły z trzaskiem świstoklika — teleportował się sam, korzystając z umiejętności nabytej na kursie ewakuacji łącznej by oddalić się na odległość znaczną od napastników. Chwilę przed tym, zanim Venenifer captiona wygasła, a wiązka czarnej magii leciała w jego lewy bark. Cienie zdawały się być nieco osłabione Protectą, ale i tak były wymagającym przeciwnikiem, zwłaszcza w takiej ilości—a Mike czuł zmęczenie i czuł krew, spływającą z lewego uda. Rozszczepienie, choć płytkie. Zaklął paskudnie, a potem teleportował się znowu, tym razem do szpitala polowego, gdzie musieli zabrać Harrisona. Przeżyje, ale rana była paskudna; na miesiąc zostanie wyłączony z walki. Mike dał sobie opatrzeć obrażenia, a potem niechętnie spisał raport, układając plan dalszego działania: szlak w istocie był niebezpieczny, a geneza Cieni nieznana. Pierwszy ewidentnie został zwabiony używaniem magii, ale kolejne nadciągnęły z głębi lasu. Postanowił dać trasie jeszcze jedną szansę i wysłać tamtędy zwiad nieużywający magii, pod własnym nadzorem—zrobili to kilka dni później, ale w połowie trasy Festivo wskazało obecność kolejnych, cienistych istot. Nikt jeszcze nie wiedział, jak się ich pozbyć na stałe, a droga była zbyt obszerna by zabezpieczyć Światłem całą, nie starczyłoby zresztą na to czasu w takich warunkach. Z ciężkim sercem przekazał złe wieści Hipogryfom, nakazując im wytyczenie alternatywnych tras i poruszanie się na miotłach. Znalazł trochę czasu na to, by im pomóc, ale nie mógł wziąć czynnego udziału w akcji—wzywały go kolejne sprawy wymagające uwagi aurora.
Próbował sobie tłumaczyć, że przynajmniej oszczędził życia kolejnym osobom—wieści o zamkniętej drodze poniosły się po Staffordshire, a oddział lotników przewoził tyle towarów, ile mógł, oraz znajdywał bezpieczniejsze ścieżki. Pod koniec lipca Michael powrócił na kamienną drogę i testowo rzucił kilka zaklęć—ku jego zdziwieniu okazało się, że, nie mając ofiar, cieniste istoty chyba oddaliły się, poszukując innych terenów na żer. Ruch na drodze ostrożnie wznowiono, choć bez dużych grup ludzi, uważając na to, by znów nie sprowokować mrocznej magii.
/zt
Zawieszenie broni oferowało czas na stabilizowanie granic i wzmocnienie zabezpieczeń na drogach przerzutowych oraz na zażegnanie nieprzewidzianych kryzysów. Trakt w Staffordshire był niezbędny do transportów żywności pomiędzy Derbyshire, a kryjówkami potrzebujących, regularnie używali go zarówno Niuchacze, jak i Hipogryfy ewakuujące mugoli. W ostatnich dniach znaleziono jednak w okolicy rozszarpane ciała—dzieło nie ludzi, ale też nie zwierząt. Dym unosił się nad otwartymi ranami, zaschnięta krew sczerniała. Atak powtórzył się kilka dni później, a dowódca lokalnych Hipogryfów wykrył obecność czarnej magii w okolicy i przekazał sprawę aurorom. Jeszcze zanim Mike udał się do kostnicy, domyślał się już, co to mogło być. Widział rany podobne do opisywanych na zwierzynie w Northumberland—mięso dziczyzny nie nadawało się już do spożycia. Widział podobne draśnięcie na ramieniu szmalcownika, z którym pojedynkował się w Gloucestershire. Pamiętał cieniste macki, które zostawiły na jego szyi czarną bliznę i pamiętał wilki, które zraniły Just. Tajemnicze, mroczne Cienie panoszyły się w Wielkiej Brytanii już od miesięcy, a oni wciąż pozostawali bezsilni. Musieli jednak przynajmniej spróbować opanować zagrożenie—albo potwierdzić, że droga jest zbyt niebezpieczna i wydać formalne ostrzeżenia, by zniechęcić myśliwych i cywili do korzystania z trasy, a podziemnemu Ministerstwu wytyczyć inne drogi.
Na miejscu pojawił się z lokalnym oddziałem Hipogryfów. Wszyscy mieli awaryjne świstokliki, po jednym na każdą grupkę. Mike dowodził, choć to jego kolega lepiej nakładał pułapki—i nie zamierzał ryzykować życia ludzi dla drogi przerzutowej, choćby bardzo ważnej. Każdy sojusznik Zakonu był na wagę złota, a oddziały Hipogryfów, które przeżyły walki w Staffodshire nabrały przeszkolenia bojowego. W razie czego znajdą inne trakty, dziś mieli po prostu ocenić sytuację, zbadać naturę czarnej magii otaczającej to miejsce i postarać się znaleźć jakieś zabezpieczenia. Z mniej skomplikowanym problemem poradziliby sobie Hipogryf, ale potężna natura nieznanego dotąd rodzaju czarnej magii wymagała obecności aurora.
Teleportował się do lokalnej kryjówki, gdzie przekazał ludziom rozkazy. Resztę drogi pokonali na miotłach, aż dotarli na miejsce, gdzie znaleziono zwłoki.
Liczył na spokój, ale prawie wzdrygnął się, widząc na drodze martwego jelenia. Tyle zmarnowanego mięsa. Kątem oka dostrzegł, że młody Georgie wygląda jakby zmagał się z wymiotami, ale nic nie powiedział. Kucnął przy podgniwającym zwierzęciu i zmrużył oczy, przypatrując się ranie.
-Festivo. - mruknął, ale choć zaklęcie wykazało pozostałości czarnej magii wokół zwierzęcia to sam teren był... czysty. Zmrużył oczy. Dziwne. Spodziewał się... czegoś więcej, sądząc po relacjach z miejsca zdarzenia i obrażeniach ofiar. Jak bardzo niespodziewanie mogły pojawiać się Cienie?
-Na razie jest czysto, ale nie traćcie czujności. - coś musiało je tu przyciągać, ale co? Natężenie magii?
-Protecta. - mruknął, chcąc zabezpieczyć trakt na przyszłość i na teraz, na wszelki wypadek. Różdżka zadrżała lekko, ale poza tym nic nieprzewidzianego się nie stało. Lekkie ciepło i blada poświata podpowiedziały za to wszystkim, że rzucił skomplikowane zaklęcie poprawnie—wkoło roztoczyła się energia ograniczająca działanie czarnej magii. -Ruszajmy dalej, rzucę je na kolejnym fragmencie drogi. - rozkazał i wsiadł na miotłę.
Wiedział, jaki dystans obejmuje zaklęcie i wylądowali znowu, w odpowiedniej odległości.
-Tu znaleziono zwłoki tamtego myśliwego, tak? - upewnił się u Harrisona, dowódcy Hipogryfów. -Festivo. - ponowił. Niby czysto. -Protecta... - zaczął, ale magia, zamiast spłynąć wkoło łagodną poświatą, rozdzieliła się nagle na dwie wiązki. Jedna z nich zaczęła rozlewać się po okolicy w prawidłowym zaklęciu, ale druga pociemniała i poleciała gdzieś w bok—gdzie po chwili zmaterializował się czarny jak smoła wilk, utkany z cienia.
-Lód! - krzyknął do oddziału, wiedząc od Herberta Greya, że to on zdaje się je spowalniać—i że Caeruleusio leży w możliwościach każdego hipogryfa. Wilk skoczył w stronę jego i stojącego obok Georgiego, a auror zasłonił się w porę -Protego maxima!
Z boków rozbrzmiały dwie inkantacje Caeruleusio i jedna Impedimenta - jedna niecelna, ale zaklęcie chłodzące i spowalniające ugodziło cienistą istotę. Ta przez moment wydawała się oszołomiona, co pozwoliło Tonksowi odepchnąć lewą ręką Georgiego do tyłu i samemu cofnąć się o krok.
-Muscipulia! - krzyknął Mike, korzystając z krótkiego czasu wytyczonego przez Impedimentę—i już zdawało się, że magiczna pułapka unieruchomi cienistą istotę, a kryzys zostanie zażegnany; gdy z krzaków wyłoniły się kolejne trzy wilki. Festivo nie wykazało ich wcześniej, czy to możliwe, że przywołała je Muscipulia? Czy raczej, co bardziej prawdopodobne, kryły się już w lasach i zwabił je tu pojedynek? Jedno ze zwierząt stało się nagle smugą czystego Cienia, powietrze przeciął krzyk—Harrison zgiął się wpół, wyglądał jakby został ranny przez Serpensortię. Z jego prawej ręki pociekła krew, a choć był przytomny, to krew odpłynęła mu z twarzy. Szlag. Mike poznał, że z walki już nic; a rana dowódcy Hipogryfów mogła osłabić morale resztę oddziału—pomimo formalnego dowództwa Michaela, to Harrisona znali.
Nie miał zamiaru ryzykować przedłużającej się walki, kolejnych ran, kolejnych Cieni.
-Ewakuujcie go! Wycofujemy się! - może i podołaliby kolejnej trójce Cieni, może i mając u boku Just albo innych aurorów podjąłby wyzwanie, może i sam wiedziałby, że w każdej chwili zdoła uciec i kontynuował walkę—ale nie z rannym Harrisonem i z ludźmi pod swoją opieką. -Venenifer captiona! - warknął, chcąc kupić sobie czas na wypadek magicznych ataków; bo istoty zdawały się atakować czystą czarną magią; jakby składały się zarówno z wiązek zaklęć, jak i z kłów i pazurów. Walka z nimi była trudna, wymagająca pomysłowości—dzięki listom Greya wiedział już, że patronus nie działa na ich odganianie, choć w pewnym momencie przyzwał świetlistego wilka do pomocy z atakami fizycznymi. Jego towarzysz miał w końcu formę materialną.
Został na posterunku do końca, wśród śmigających zaklęć, osłaniając się to pochłaniającą ataki na niego barierą, to Protego chroniącym od ataków fizycznych. Posłał w Cienie kilka Impediment, chcąc kupić reszcie czas na przegrupowanie się i ewakuowanie Harrisona; a gdy Hipogryfy zniknęły z trzaskiem świstoklika — teleportował się sam, korzystając z umiejętności nabytej na kursie ewakuacji łącznej by oddalić się na odległość znaczną od napastników. Chwilę przed tym, zanim Venenifer captiona wygasła, a wiązka czarnej magii leciała w jego lewy bark. Cienie zdawały się być nieco osłabione Protectą, ale i tak były wymagającym przeciwnikiem, zwłaszcza w takiej ilości—a Mike czuł zmęczenie i czuł krew, spływającą z lewego uda. Rozszczepienie, choć płytkie. Zaklął paskudnie, a potem teleportował się znowu, tym razem do szpitala polowego, gdzie musieli zabrać Harrisona. Przeżyje, ale rana była paskudna; na miesiąc zostanie wyłączony z walki. Mike dał sobie opatrzeć obrażenia, a potem niechętnie spisał raport, układając plan dalszego działania: szlak w istocie był niebezpieczny, a geneza Cieni nieznana. Pierwszy ewidentnie został zwabiony używaniem magii, ale kolejne nadciągnęły z głębi lasu. Postanowił dać trasie jeszcze jedną szansę i wysłać tamtędy zwiad nieużywający magii, pod własnym nadzorem—zrobili to kilka dni później, ale w połowie trasy Festivo wskazało obecność kolejnych, cienistych istot. Nikt jeszcze nie wiedział, jak się ich pozbyć na stałe, a droga była zbyt obszerna by zabezpieczyć Światłem całą, nie starczyłoby zresztą na to czasu w takich warunkach. Z ciężkim sercem przekazał złe wieści Hipogryfom, nakazując im wytyczenie alternatywnych tras i poruszanie się na miotłach. Znalazł trochę czasu na to, by im pomóc, ale nie mógł wziąć czynnego udziału w akcji—wzywały go kolejne sprawy wymagające uwagi aurora.
Próbował sobie tłumaczyć, że przynajmniej oszczędził życia kolejnym osobom—wieści o zamkniętej drodze poniosły się po Staffordshire, a oddział lotników przewoził tyle towarów, ile mógł, oraz znajdywał bezpieczniejsze ścieżki. Pod koniec lipca Michael powrócił na kamienną drogę i testowo rzucił kilka zaklęć—ku jego zdziwieniu okazało się, że, nie mając ofiar, cieniste istoty chyba oddaliły się, poszukując innych terenów na żer. Ruch na drodze ostrożnie wznowiono, choć bez dużych grup ludzi, uważając na to, by znów nie sprowokować mrocznej magii.
/zt
Can I not save one
from the pitiless wave?
Strona 2 z 2 • 1, 2
Kamienna droga
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Staffordshire