Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Staffordshire
Rzeka w dolinie
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Rzeka w dolinie
Gęstwina mieszanego lasu pnie się po wzgórzach, opada stromymi stokami, tworzy doliny i piękne punkty widokowe. Częste opady deszczu w tym miejscu są zupełną normalnością, a krople wody wpadające w taflę wody szumią przyjemnie odprężająco. Woda między dwoma pokrytymi roślinnością brzegami zdaje się stać, teren wokół niej jest podmokły i wielu pozbawił życia. Z pozoru płytka rzeka bywa niebezpieczna, a znajdujące się na terenach wokół niej jaskini, są idealnym miejscem do schronienia przed światem. Dolina nie cieszy się dobrą sławą, wielu wchodziło na jej tereny i nigdy nie powracało. Powiadają, że można spotkać tam błąkające się dusze tych, którym nie udało się wrócić do domu.
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 34
--------------------------------
#2 'k100' : 16
--------------------------------
#3 'k100' : 1
#1 'k100' : 34
--------------------------------
#2 'k100' : 16
--------------------------------
#3 'k100' : 1
Wieczór był duszny, a mokradła wilgotne. Koszula zaczynała lepić się do ciała Teda, ale strużka potu, która spłynęła po jego karku zdawała się lodowata. Uzdrowiciel był świadom wagi powierzonego zadania, a przestrogi z listu Ministra skłaniały do ostrożności—ale oprócz zrozumiałego niepokoju, Moore miał wrażenie, że coś jeszcze wzbudza jego instynktowny strach. Coś złego. Bagna zdawały się nienaturalnie ciche, a ciemność wieczoru - głębsza i czarniejsza niż powinna.
Justine walczyła już z Cieniami, jej lęk był mniej abstrakcyjny, napędzając Tonks do działania. Skutecznie wzmocniła swojego towarzysza białą magią, a Ted od razu poczuł napływ sił i wiary, że jest zdolny do wielkich wyczynów. Niepokój jednak nie ustąpił, zdawał się wręcz wzmagać. Pojedyncze krzewy na mokradłach zadrżały pod wpływem zaklęcia Justine, a ich gałązki zaczęły się trząść, nerwowo, ostrzegawczo. Miejsce było niebezpieczne i niebezpieczeństwo czaiło się gdzieś w pobliżu—ale to Justine i Ted już wiedzieli, słysząc o marnych losach poszukiwanego oddziału. Tonks rzuciła kolejne zaklęcie, ale tym razem magia nie rozlała się po okolicy łagodną falą, jak zwykle. Zamiast tego, Just poczuła się jakby wiązki zaklęcia przemknęły przez jej własną dłoń i przedramię, pozostawiając za sobą nieprzyjemne mrowienie. Mokradła nadal wydawały się ciemne, ale nagle wkoło zajaśniała poświata. Just aż odruchowo zmrużyła oczy, a Ted mógł dostrzec, jak światło otacza sylwetkę samej Tonks. W ciemności mokradeł jasny kształt przykuwał uwagę—również uwagę tego, co czaiło się w mroku. Krzewy znów zastrzęsły się ostrzegawczo, a wasza dyskretna podróż do jaskinii stanęła pod znakiem zapytania. Światło zdawało się oblepiać Justine, rozświetlając jej sylwetkę tak intensywnie, że przekradanie się po mokradłach zdawało się niemal niemożliwe... dopóki nie okiełznacie kapryśnej magii.
Mistrz Gry dorzuca na brakujące k8 Magicusa Justine.
Justine, w wyniku krytycznej porażki Homenum Revelio nie zadziałało na otoczenie, a rozświetliło Twoją własną sylwetkę. Efekt nie minie samoistnie, Just nie pozbędzie się go także jeśli założy płaszcz kameleona (zaklęcie działa przez ściany, więc przez ubrania również).
Justine i Ted, dopóki w dowolny sposób nie pozbędziecie się świetlistej poświaty wokół Just, rzucacie kością "Cienie" po każdej angażującej akcji. Po opanowaniu sytuacji, możecie wrócić do standardowych zasad (kość "Cienie" przy zaklęciach poziomu III lub wyżej).
Mistrz Gry nie kontynuuje rozgrywki.
Justine walczyła już z Cieniami, jej lęk był mniej abstrakcyjny, napędzając Tonks do działania. Skutecznie wzmocniła swojego towarzysza białą magią, a Ted od razu poczuł napływ sił i wiary, że jest zdolny do wielkich wyczynów. Niepokój jednak nie ustąpił, zdawał się wręcz wzmagać. Pojedyncze krzewy na mokradłach zadrżały pod wpływem zaklęcia Justine, a ich gałązki zaczęły się trząść, nerwowo, ostrzegawczo. Miejsce było niebezpieczne i niebezpieczeństwo czaiło się gdzieś w pobliżu—ale to Justine i Ted już wiedzieli, słysząc o marnych losach poszukiwanego oddziału. Tonks rzuciła kolejne zaklęcie, ale tym razem magia nie rozlała się po okolicy łagodną falą, jak zwykle. Zamiast tego, Just poczuła się jakby wiązki zaklęcia przemknęły przez jej własną dłoń i przedramię, pozostawiając za sobą nieprzyjemne mrowienie. Mokradła nadal wydawały się ciemne, ale nagle wkoło zajaśniała poświata. Just aż odruchowo zmrużyła oczy, a Ted mógł dostrzec, jak światło otacza sylwetkę samej Tonks. W ciemności mokradeł jasny kształt przykuwał uwagę—również uwagę tego, co czaiło się w mroku. Krzewy znów zastrzęsły się ostrzegawczo, a wasza dyskretna podróż do jaskinii stanęła pod znakiem zapytania. Światło zdawało się oblepiać Justine, rozświetlając jej sylwetkę tak intensywnie, że przekradanie się po mokradłach zdawało się niemal niemożliwe... dopóki nie okiełznacie kapryśnej magii.
Justine, w wyniku krytycznej porażki Homenum Revelio nie zadziałało na otoczenie, a rozświetliło Twoją własną sylwetkę. Efekt nie minie samoistnie, Just nie pozbędzie się go także jeśli założy płaszcz kameleona (zaklęcie działa przez ściany, więc przez ubrania również).
Justine i Ted, dopóki w dowolny sposób nie pozbędziecie się świetlistej poświaty wokół Just, rzucacie kością "Cienie" po każdej angażującej akcji. Po opanowaniu sytuacji, możecie wrócić do standardowych zasad (kość "Cienie" przy zaklęciach poziomu III lub wyżej).
Mistrz Gry nie kontynuuje rozgrywki.
Michael Tonks
The member 'Mistrz gry' has done the following action : Rzut kością
'k8' : 2, 6, 6, 5, 5, 7, 3, 8, 4, 8, 5, 7
'k8' : 2, 6, 6, 5, 5, 7, 3, 8, 4, 8, 5, 7
Ta całkiem nowa dla niego sytuacja wymagała od niego poświęcenia wszystkich zasobów, które aktualnie posiadał, na skupienie się na zadaniu, poświęcając tym samym każdą najmniejszą nawet myśl odciągającą go od celu. Nie mógł więc myśleć o Iris i szczęściu, jakie mu dała; nie mógł myśleć o rodzinie, jaką starał się odzyskać, ani o lecznicy, która za niedługo znów mogła zacząć zapraszać w swe progi ofiary wojennych działań, bo te z pewnością wybuchną ogniem zaledwie jedno mrugnięcie po północy trzynastego sierpnia. Oddalił to wszystko od siebie, próbował się odciąć od uczuć, emocji, od konfliktów i nienazwanych sztormów rozgrywających się pod orzechową czupryną. Just znacznie mu to ułatwiła, ukierunkowała jego myśli na Zakon Feniksa, bezpośrednio posyłając je również w stronę czekającego na nich patrolu i lorda Longbottoma, który listownie powierzył to zadanie Tedowi. Pocierał dłonie, bo pot drobnym, wilgotnym pyłkiem osiadał na skórze, kleił się do niej niczym miód, za wszelką cenę usiłując przynieść jej ulgę w cieple.
- Ascendio, jasne - nie pamiętał, kiedy ostatni raz używał to zaklęcie, prawdopodobnie jeszcze w Hogwarcie albo i po nim, kiedy zaczynał życie w Londynie, ale znał je dobrze, z obrony przed czarną magią miał lepsze wyniki niż z uroków. Najwyraźniej jego umysł już od najmłodszych lat wybierał ścieżkę braku konfliktu i wyrządzania krzywdy, wybierając drogę przez chaszcze - ratując życie wszystkiemu, czemu tylko mógł. Przyjął prezent od Justine bez wahania, chociaż poczuł w mięśniach chwilowe spięcie dyskomfortu. Ufał jej jednak i przypiął nakładkę do pasa od spodni, sprawdzając, czy dobrze się trzyma. - Nie wysyłaj patronusa, może to niepotrzebne - „może” było w jego głosie wyczuwalne bardzo wyraźnie, ale bardziej przychylał się ku odmowie. - Może tak silna biała magia w jakiś sposób ściąga cienie, nie wiem... i wolę nie sprawdzać. Wiemy, gdzie iść, na razie to powinno wystarczyć. - zerknął jeszcze raz na eliksiry, które mu pokazała. Kiedy doczepiła do kolorów nazwy, wiedział, że je zna, choć poczuł się w pewien sposób zaskoczony. Skinął głową, dając jej znać, że wszystko jest jasne i ruszył powoli do przodu, zerkając jeszcze przez chwilę na nią.
Wrażenie, jakie dawało Magicus extremos, na chwilę przyćmiło jego uwagę - krew nagle przyspieszyła, przed oczami pojawiły się drobne mroczki, nozdrza rozchyliły się w pooszukiwaniu powietrza do napełnienia płuc, utwierdzając go w przeświadczeniu, że zrobi wszystko, żeby pomóc tym czarodziejom. Wziął jeden czy dwa głębsze wdechy i dopiero wtedy to dostrzegł. Obejrzał się za siebie powoli, z szeroko otwartymi oczami, oczekując w tym nagłym blasku wroga, ale to, co zobaczył, zupełnie nie mogło do niego dotrzeć.
- Just...? - szepnął, zanim coś całkiem niedaleko nich poruszyło się w krzakach.
Oczywiście, że pierwszą myślą były Cienie, nie żaden królik, lis czy zagubiony w wieczorze kruk. Wszystko, co było w liście, nawiązywało właśnie do nich, więc Ted widział je teraz wszędzie, gdziekolwiek były i gdziekolwiek ich nie było. Przełknął powoli ślinę, sztywniejąc na całym ciele. Stał w miejscu, jedynie ruchem gałek ocznych przeskakując ze świetlistej sylwetki Just na gęstwinę, w której coś, cokolwiek, na nich czyhało. A potem spojrzał w kierunku jaskini, której jeszcze stąd nie było widać, ukrytej za drzewami, za ciemnością, w jaką mieli się oboje zaraz wlepić. Postanowił działać pośrednio według wskazówek Just, korzystając z popychającej go do przodu siły rzuconego przez Tonks zaklęcia. Wskazał jej palcem kierunek i ruszył sam, powoli, ostrożnie, słysząc swój uciszany oddech, w dłoni trzymając różdżkę, którą nie pamiętał nawet, kiedy chwycił. Bał się, cholera jasna, był przerażony, że właśnie oddzielał się od Just, ale nie wierzył, że w aktualnej sytuacji mogli swobodnie poruszać się we dwójkę, nawet zachowując jakiś sensowny dystans. Patrzył pod nogi, butami sprawdzając pokrytą mchem ziemię, jej stabilność, pół krokiem szukając oparcia lub jego braku - w tym przypadku cofając zaraz nogę, żeby wybrać inny grunt. Liczył kroki, każdy z nich przybliżał go do jaskini, chociaż droga miała okazać się długa, powolna i bardzo niestabilna. Nie chciał rzucać na razie żadnego zaklęcia, chociaż to znacznie zmniejszało jego szanse. Po dziesiątym kroku obejrzał się na Just tylko na krótką chwilę, zaledwie sprawdzenie, czy wszystko z nią w porządku, by zaraz potem znów przeć do przodu.
Jedenaście, dwanaście, trzynaście...
Zaczął się pocić, napięte mięśnie delikatnie drżały, jakby ostrzegały przed tym, że tak długa czujność może skończyć się dla niego naprawdę źle.
- Ascendio, jasne - nie pamiętał, kiedy ostatni raz używał to zaklęcie, prawdopodobnie jeszcze w Hogwarcie albo i po nim, kiedy zaczynał życie w Londynie, ale znał je dobrze, z obrony przed czarną magią miał lepsze wyniki niż z uroków. Najwyraźniej jego umysł już od najmłodszych lat wybierał ścieżkę braku konfliktu i wyrządzania krzywdy, wybierając drogę przez chaszcze - ratując życie wszystkiemu, czemu tylko mógł. Przyjął prezent od Justine bez wahania, chociaż poczuł w mięśniach chwilowe spięcie dyskomfortu. Ufał jej jednak i przypiął nakładkę do pasa od spodni, sprawdzając, czy dobrze się trzyma. - Nie wysyłaj patronusa, może to niepotrzebne - „może” było w jego głosie wyczuwalne bardzo wyraźnie, ale bardziej przychylał się ku odmowie. - Może tak silna biała magia w jakiś sposób ściąga cienie, nie wiem... i wolę nie sprawdzać. Wiemy, gdzie iść, na razie to powinno wystarczyć. - zerknął jeszcze raz na eliksiry, które mu pokazała. Kiedy doczepiła do kolorów nazwy, wiedział, że je zna, choć poczuł się w pewien sposób zaskoczony. Skinął głową, dając jej znać, że wszystko jest jasne i ruszył powoli do przodu, zerkając jeszcze przez chwilę na nią.
Wrażenie, jakie dawało Magicus extremos, na chwilę przyćmiło jego uwagę - krew nagle przyspieszyła, przed oczami pojawiły się drobne mroczki, nozdrza rozchyliły się w pooszukiwaniu powietrza do napełnienia płuc, utwierdzając go w przeświadczeniu, że zrobi wszystko, żeby pomóc tym czarodziejom. Wziął jeden czy dwa głębsze wdechy i dopiero wtedy to dostrzegł. Obejrzał się za siebie powoli, z szeroko otwartymi oczami, oczekując w tym nagłym blasku wroga, ale to, co zobaczył, zupełnie nie mogło do niego dotrzeć.
- Just...? - szepnął, zanim coś całkiem niedaleko nich poruszyło się w krzakach.
Oczywiście, że pierwszą myślą były Cienie, nie żaden królik, lis czy zagubiony w wieczorze kruk. Wszystko, co było w liście, nawiązywało właśnie do nich, więc Ted widział je teraz wszędzie, gdziekolwiek były i gdziekolwiek ich nie było. Przełknął powoli ślinę, sztywniejąc na całym ciele. Stał w miejscu, jedynie ruchem gałek ocznych przeskakując ze świetlistej sylwetki Just na gęstwinę, w której coś, cokolwiek, na nich czyhało. A potem spojrzał w kierunku jaskini, której jeszcze stąd nie było widać, ukrytej za drzewami, za ciemnością, w jaką mieli się oboje zaraz wlepić. Postanowił działać pośrednio według wskazówek Just, korzystając z popychającej go do przodu siły rzuconego przez Tonks zaklęcia. Wskazał jej palcem kierunek i ruszył sam, powoli, ostrożnie, słysząc swój uciszany oddech, w dłoni trzymając różdżkę, którą nie pamiętał nawet, kiedy chwycił. Bał się, cholera jasna, był przerażony, że właśnie oddzielał się od Just, ale nie wierzył, że w aktualnej sytuacji mogli swobodnie poruszać się we dwójkę, nawet zachowując jakiś sensowny dystans. Patrzył pod nogi, butami sprawdzając pokrytą mchem ziemię, jej stabilność, pół krokiem szukając oparcia lub jego braku - w tym przypadku cofając zaraz nogę, żeby wybrać inny grunt. Liczył kroki, każdy z nich przybliżał go do jaskini, chociaż droga miała okazać się długa, powolna i bardzo niestabilna. Nie chciał rzucać na razie żadnego zaklęcia, chociaż to znacznie zmniejszało jego szanse. Po dziesiątym kroku obejrzał się na Just tylko na krótką chwilę, zaledwie sprawdzenie, czy wszystko z nią w porządku, by zaraz potem znów przeć do przodu.
Jedenaście, dwanaście, trzynaście...
Zaczął się pocić, napięte mięśnie delikatnie drżały, jakby ostrzegały przed tym, że tak długa czujność może skończyć się dla niego naprawdę źle.
jesteś wolny
a jeśli nie uwierzysz, będziesz w dłoń ujęty
przez czas, przez czas - przeklęty
przez czas, przez czas - przeklęty
Ted Moore
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
i must not fear
fear is the mind-killer
fear is the
little-death
fear is the mind-killer
fear is the
little-death
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 30 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
To nie była dla niej pierwszyzna. Działanie pod presją, zgodnie z założeniami i z celem. Robiła to już wcześniej. Kiedy wychodziła w teren, musiała pozostać skupiona i - jak niezmiennie powtarzał Kieran - spodziewać się niespodziewanego. Zabawne powiedzenie, bo przecież nie dało się tego przewidzieć. Ale jednocześnie rozumiała jaką prawdę kryły krótkie słowa. Ale nadal, mimo przygotowań, ponadprzeciętnych umiejętności, poświęcenia - nadal popełniała błędy. Jeden za drugim. Jeden za drugim. Miała wrażenie, że ostatnio jedynie z nich się składała. Z błędów, które niosły albo problemy, albo cierpienie. Mimo to, nie odmówiła Tedowi, kiedy poprosił ją o asystę. Przecież wiedziała co robić i jak działać. Zajęła się tłumaczeniem mu kolejnych rzeczy, chcąc jak najlepiej określić ich plan działania. Najważniejsze było ustalić priorytety i to, za co kto miał odpowiadać. Ted za leczenie, ją zabrał ze sobą, żeby wrócił cały i żeby zapewnić bezpieczeństwo też ludziom. Potaknęła głową nie spuszczając z niego tęczówek wzrokiem sprawdzając, czy naprawdę przyswoił sobie to, co mówiła, czy jedynie potakiwał. Ale zdawał się znać czar i rozumieć. Przekazała Tedowi zakładkę w którą wcześniej włożyła głównie lecznicze eliksiry uprzednio tłumacząc co znajdowało się w środku. Nie widziała przeszkodów, by pomógł sobie nimi. Eliksiry nie były teraz łatwo dostępne - ale nic nie było. A pomocy, nie mierzyło się przecież w ilości galeonów. Dzisiaj, chodziło o to, żeby wrócili wszyscy do domu. Kolejne słowa były propozycją, miała być jego pomocą, może przewodniczką, ale ostateczne decyzje pozostawiła jemu, przekazując jednocześnie plusy i możliwe minusy proponowanego rozwiązania żeby wiedział w czym decyduje - nie musiał przecież wiedzieć co może się stać. Ona sama nie umiała przewidzieć wszystkiego, ale już zdecydowanie więcej.
- Dobra. - zgodziła się z nim, nie sięgając więc po białą magię. Postanowiła jednak sprawdzić ich trasę, drogę, przygotować ich do niej - wzmocnić Moora. Rośliny poruszyły się ostrzegawczo miejsce nie zdawało się bezpieczne. A przynajmniej takie odniosła wrażenie mimowolnie mrużąc oczy. Sięgnęła po trzeci urok. I cóż, oczywiście, że w momencie w którym nie robiła nic, czego nie robiła wcześniej. A wręcz przeciwnie coś, co robiła nie raz i nie dwa dzisiaj postanowiła cholernie nie wyjść. Nie musiała wiedzieć, że spieprzyła, bo jako pierwsze powiedziało by jej to spojrzenie Teda a drugie poświata która rozchodziła się od niej i zmusiła do zmrużenia oczu. Właściwie nie, jako pierwsza powiedziała jej to różdżka i to cholernie przeczucie, że zrobiłeś to nie tak. Mrowienie które rozeszło się w dłoni. Czuła je wyraźnie, ale tego, że zacznie się świecić jak pieprzone lumos nie przewidziała w najgorszych scenariuszach. Krótkie pytanie obleczone jej imienię zwróciło jej uwagę na Teda. Nie mogli maszerować w ten sposób. Bo w ten byli jawnym celem.
- Idź. Wołaj gdyby było naprawdę źle. Powodzenia. - powiedziała do niego. Ostatecznie, jeśli wszystko skupi się na świecącej niej, on przemknie dalej bez większych problemów - przynajmniej powinien. Zaś jeśli coś się jeszcze mocniej skomplikuje ich obecność tutaj była już raczej oczywista, jeśli nie będzie widział innego wyjścia, niech ją woła. Dostarczy go z powrotem żywego - inna opcja dla niej nie istniała. Skinęła głową, kiedy wskazał jej palcem kierunek decydując się ruszyć w stronę w którą mieli oboje zmierzać. Zaraz go dogoni, najpierw zajmie się tylko tym, co tak koncertowo spieprzyła. Rozejrzała się wokół, ale oczy rozstrojone przez jasność jej samej nie dostrzegały tyle ile mogły oczy przyzwyczajone już do ciemności. Wzięła oddech w płuca. Zacznie od Finite. Ostatnie wydarzenia na wybrzeżu hamowały ją i nakazywały zaczynać od najprostszych rozwiązań. A Finite powinno przerwać jej własne zaklęcie. - Finite incantatem. - pomyślała wywijając nadgarstkiem licząc, że to proste działanie jej pomoże. Jako następne w głowie miała Divirgento. Zerknęła na Teda, ale nie ruszyła za nim, pozostała w miejscu jak pieprzona latarnia, gotowa ściągnąć na siebie wszystko. Wiedziała że sobie poradzi. Jakoś będzie musiała.
Rzucam Finite na to nieudane Homenum Revelio (ogólnie swoje powinnam bez ST, a st HR ma 65+10 =75? Wołam mistrzu osądź mnie albo daj mi znać na boczku
- Dobra. - zgodziła się z nim, nie sięgając więc po białą magię. Postanowiła jednak sprawdzić ich trasę, drogę, przygotować ich do niej - wzmocnić Moora. Rośliny poruszyły się ostrzegawczo miejsce nie zdawało się bezpieczne. A przynajmniej takie odniosła wrażenie mimowolnie mrużąc oczy. Sięgnęła po trzeci urok. I cóż, oczywiście, że w momencie w którym nie robiła nic, czego nie robiła wcześniej. A wręcz przeciwnie coś, co robiła nie raz i nie dwa dzisiaj postanowiła cholernie nie wyjść. Nie musiała wiedzieć, że spieprzyła, bo jako pierwsze powiedziało by jej to spojrzenie Teda a drugie poświata która rozchodziła się od niej i zmusiła do zmrużenia oczu. Właściwie nie, jako pierwsza powiedziała jej to różdżka i to cholernie przeczucie, że zrobiłeś to nie tak. Mrowienie które rozeszło się w dłoni. Czuła je wyraźnie, ale tego, że zacznie się świecić jak pieprzone lumos nie przewidziała w najgorszych scenariuszach. Krótkie pytanie obleczone jej imienię zwróciło jej uwagę na Teda. Nie mogli maszerować w ten sposób. Bo w ten byli jawnym celem.
- Idź. Wołaj gdyby było naprawdę źle. Powodzenia. - powiedziała do niego. Ostatecznie, jeśli wszystko skupi się na świecącej niej, on przemknie dalej bez większych problemów - przynajmniej powinien. Zaś jeśli coś się jeszcze mocniej skomplikuje ich obecność tutaj była już raczej oczywista, jeśli nie będzie widział innego wyjścia, niech ją woła. Dostarczy go z powrotem żywego - inna opcja dla niej nie istniała. Skinęła głową, kiedy wskazał jej palcem kierunek decydując się ruszyć w stronę w którą mieli oboje zmierzać. Zaraz go dogoni, najpierw zajmie się tylko tym, co tak koncertowo spieprzyła. Rozejrzała się wokół, ale oczy rozstrojone przez jasność jej samej nie dostrzegały tyle ile mogły oczy przyzwyczajone już do ciemności. Wzięła oddech w płuca. Zacznie od Finite. Ostatnie wydarzenia na wybrzeżu hamowały ją i nakazywały zaczynać od najprostszych rozwiązań. A Finite powinno przerwać jej własne zaklęcie. - Finite incantatem. - pomyślała wywijając nadgarstkiem licząc, że to proste działanie jej pomoże. Jako następne w głowie miała Divirgento. Zerknęła na Teda, ale nie ruszyła za nim, pozostała w miejscu jak pieprzona latarnia, gotowa ściągnąć na siebie wszystko. Wiedziała że sobie poradzi. Jakoś będzie musiała.
Rzucam Finite na to nieudane Homenum Revelio (ogólnie swoje powinnam bez ST, a st HR ma 65+10 =75? Wołam mistrzu osądź mnie albo daj mi znać na boczku
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 53
--------------------------------
#2 'Cienie' :
#1 'k100' : 53
--------------------------------
#2 'Cienie' :
Próby stawania do walki nigdy nie kończyły się u niego dobrze - robił to jeszcze za małego, kiedy do żywego raniły go słowa, które musiał brać na siebie Billy, ale kiedy po raz kolejny w odpowiedzi wracał do domu pobity, wycofał się. I tak było już zawsze. Zawsze to ucieczka miała być jego jedynym asem w rękawie, który wyciągał, gdy tylko zaczynało dziać się coś złego. Jedni powiedzą, że to prawidłowy odruch uzdrowiciela - jeśli ma pomagać, musi na pierwszym miejscu pomóc sobie, tak mu zresztą powtarzali wciąż profesorowie. Tylko słowa odnosiły się wtedy do zupełnie innej sytuacji. Nie chodziło im o front, o wojenną zawieruchę, gdzie uzdrowiciel celowo wbiegał w huragan, by wyciągać z niego potrzebujących; wtedy wypowiadali się o zatrutych eliksirami ludziach, którzy mogą się na ciebie rzucić wśród korytarzy św. Munga, wśród doświadczonego i obytego z takimi sytuacjami personelu; mówili o czarodziejach rozszalałych od klątw, o czarodziejach usiłujących cię uderzyć, bo przyniosłeś wieść o zmarłym krewnym. To tak nic nieznaczące sytuacji w porównaniu do tej, w której znaleźli się oboje właśnie teraz, że znów chciał się chwycić schematu, który tak dobrze znał.
Chciał uciec.
Głos Just go otrzeźwił, zwróciła na siebie jego uwagę w ten sposób, a potem kawalkada myśli zasypała jego rozkołysany w strachu umysł. Przestała jarzyć się jasnym światłem, ale to najwyraźniej ono przyciągnęło cieniste stworzenia. Pobladł jak truposz, kiedy przyglądał się, jak okrążały ją, szczerząc kły. Były jak zrodzone z horroru. Jakby zrodziła je najczarniejsza noc. Przełknął ślinę, czując jak zaczyna przełamywać własną barierę, jak ta pęka, powoli i ospale, ale rysa po rysie, jak wtedy, z Iris, wyłania się spod niej coś, co mógłby nazwać nadzieją. Uniósł różdżkę, chociaż do głowy nie przyszło mu jeszcze żadne sensowne zaklęcie.
- Jak z tym walczyć, Just? - zawołał do niej, kierując magiczne narzędzie na jednego z wilków.
| przenosimy się tu: szafka
Chciał uciec.
Głos Just go otrzeźwił, zwróciła na siebie jego uwagę w ten sposób, a potem kawalkada myśli zasypała jego rozkołysany w strachu umysł. Przestała jarzyć się jasnym światłem, ale to najwyraźniej ono przyciągnęło cieniste stworzenia. Pobladł jak truposz, kiedy przyglądał się, jak okrążały ją, szczerząc kły. Były jak zrodzone z horroru. Jakby zrodziła je najczarniejsza noc. Przełknął ślinę, czując jak zaczyna przełamywać własną barierę, jak ta pęka, powoli i ospale, ale rysa po rysie, jak wtedy, z Iris, wyłania się spod niej coś, co mógłby nazwać nadzieją. Uniósł różdżkę, chociaż do głowy nie przyszło mu jeszcze żadne sensowne zaklęcie.
- Jak z tym walczyć, Just? - zawołał do niej, kierując magiczne narzędzie na jednego z wilków.
| przenosimy się tu: szafka
jesteś wolny
a jeśli nie uwierzysz, będziesz w dłoń ujęty
przez czas, przez czas - przeklęty
przez czas, przez czas - przeklęty
Ted Moore
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
i must not fear
fear is the mind-killer
fear is the
little-death
fear is the mind-killer
fear is the
little-death
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 30 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
wychodzimy z szafki
Kiedy trzeci okrąg pojawił się na polanie, odetchnęła trochę głębiej. Walka z nimi trwała dłużej, ale - jak zauważyła, poszło jej tym razem lepiej niż z Rosierem. Przyjęty na siebie atak, dzięki doświadczeniu nie był groźny, zadał jej obrażenia, mało przyjemne, ale wiedziała, że będzie w stanie sobie poradzić. Czasem było to opłacalne, obronę zamienić na atak, zwłaszcza, że przeciągająca się walka mogłaby działać na ich niekorzyść. Wilki nie wydawały się próbować wydostać z pułapki - ale nawet gdyby to zrobiły, ogień powinien je mocno podpalić, na tyle, by osłabić znacząco i ułatwić zadanie. Nie powinni jednak zostać tutaj dłużej, niż to konieczne.
- Zbieraj się, Moore. - powiedziała do niego nie odciągając spojrzenia od trzech ognistych stosów. - Będę szła zaraz za tobą, dam sobie radę z pojedynczym osłabionym przeciwnikiem. - zapewniła go brodą wskazując by rozpoczął wędrówkę w stronę do której zmierzali. Zdawała sobie sprawę, że pojawienie się wilków, było jej winą. To ona rzuciła zaklęcie nieskutecznie, koncertowo je psując. Rozwalając całkowicie i przeciwnie to one - albo światło którym emanowała - zwróciły ich uwagę, robiąc z niej cel wilków. Nie miała nic przeciw temu, była w stanie się obronić. - To jeszcze nie koniec zadania, nie? - mruknęła nie opuszczając dłoni z różdżką. Nie było czasu na odpoczynek, powinni dostać się możliwie jak najszybciej do potrzebujących, tych o których pisał w liście Longbottom. Dlatego ruszyła za Tedem, obserwując też niknące coraz bardziej okręgi ognia - wrócić, będą musieli inną drogą, na wypadek gdyby ogień przyciągnął kogoś uwagę. Ważne, że byli już bliżej, niż wcześniej. A kolejne kilkanaście minut trasą którą prowadził ich Ted zbliżała do wyznaczonego celu. - Chcesz żebym weszła z tobą, czy popilnowała na zewnątrz na wszelki wypadek? - zapytała, miała jeszcze trochę energii magicznej, mogła pomóc z podaniem eliksirów, ale jednocześnie, pozostawią wejście otwarte i niezabezpieczone przez nikogo. Spojrzała na niego, oczekując na decyzję. Podciągnęła kącik ust ku górze. - Nieźle ci poszło, zachowałeś zimną krew. - pochwaliła w między czasie, potakując krótko głową. Nie oczekiwała pomocy, ale skłamałby mówiąc, że ta się jej nie przydała. Walka z trzema przeciwnika samemu, byłaby trudna i wyczerpująca. Teraz, kiedy on ruszy dalej, ona zadba o to, żeby pozbyć się wilków całkowicie.
| just jeszcze wraca na szafkę
Kiedy trzeci okrąg pojawił się na polanie, odetchnęła trochę głębiej. Walka z nimi trwała dłużej, ale - jak zauważyła, poszło jej tym razem lepiej niż z Rosierem. Przyjęty na siebie atak, dzięki doświadczeniu nie był groźny, zadał jej obrażenia, mało przyjemne, ale wiedziała, że będzie w stanie sobie poradzić. Czasem było to opłacalne, obronę zamienić na atak, zwłaszcza, że przeciągająca się walka mogłaby działać na ich niekorzyść. Wilki nie wydawały się próbować wydostać z pułapki - ale nawet gdyby to zrobiły, ogień powinien je mocno podpalić, na tyle, by osłabić znacząco i ułatwić zadanie. Nie powinni jednak zostać tutaj dłużej, niż to konieczne.
- Zbieraj się, Moore. - powiedziała do niego nie odciągając spojrzenia od trzech ognistych stosów. - Będę szła zaraz za tobą, dam sobie radę z pojedynczym osłabionym przeciwnikiem. - zapewniła go brodą wskazując by rozpoczął wędrówkę w stronę do której zmierzali. Zdawała sobie sprawę, że pojawienie się wilków, było jej winą. To ona rzuciła zaklęcie nieskutecznie, koncertowo je psując. Rozwalając całkowicie i przeciwnie to one - albo światło którym emanowała - zwróciły ich uwagę, robiąc z niej cel wilków. Nie miała nic przeciw temu, była w stanie się obronić. - To jeszcze nie koniec zadania, nie? - mruknęła nie opuszczając dłoni z różdżką. Nie było czasu na odpoczynek, powinni dostać się możliwie jak najszybciej do potrzebujących, tych o których pisał w liście Longbottom. Dlatego ruszyła za Tedem, obserwując też niknące coraz bardziej okręgi ognia - wrócić, będą musieli inną drogą, na wypadek gdyby ogień przyciągnął kogoś uwagę. Ważne, że byli już bliżej, niż wcześniej. A kolejne kilkanaście minut trasą którą prowadził ich Ted zbliżała do wyznaczonego celu. - Chcesz żebym weszła z tobą, czy popilnowała na zewnątrz na wszelki wypadek? - zapytała, miała jeszcze trochę energii magicznej, mogła pomóc z podaniem eliksirów, ale jednocześnie, pozostawią wejście otwarte i niezabezpieczone przez nikogo. Spojrzała na niego, oczekując na decyzję. Podciągnęła kącik ust ku górze. - Nieźle ci poszło, zachowałeś zimną krew. - pochwaliła w między czasie, potakując krótko głową. Nie oczekiwała pomocy, ale skłamałby mówiąc, że ta się jej nie przydała. Walka z trzema przeciwnika samemu, byłaby trudna i wyczerpująca. Teraz, kiedy on ruszy dalej, ona zadba o to, żeby pozbyć się wilków całkowicie.
| just jeszcze wraca na szafkę
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Ostatnio zmieniony przez Justine Tonks dnia 29.03.24 0:56, w całości zmieniany 1 raz
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Nie bez powodu nie miał doświadczenia w walce - wyrzucał z siebie zaklęcia, które pierwsze przychodziły mu na myśl, część z nich była zbyt słaba, by dotknąć celu, jasne wiązki błyszczały między gałęziami pochylającymi się nad mokradłami; nie było w jego ruchach płynności, jakiej zazdrościł Just, nie było pewności, z jakiej wypowiadała inkantacje. Wzięła ataki wilków na siebie, nie był pewien czy dlatego, bo tak wierzyła w swoje umiejętności, czy dlatego, bo może chciała ochronić jego - w obu przypadkach był jej ogromnie wdzięczny, że była tuż obok. Przełknął ślinę, oglądając jak czerń cienistych potworów miesza się w powietrzu z płomieniami wzbudzonych przez magię Tonks. Blask na tych kilka długich chwil wskazał Tedowi drogę w gęstwinie bagnistych korytarzy. Ścieżka pięła się dalej, w kierunku, który odnalazł wcześniej na mapie. Miał nadzieję, że na jej końcu znajdą cel - ludzi, którzy potrzebowali ich pomocy. Kiedy zadała mu pytanie, pokiwał głową, ale jakby ospale, budząc się z katatonii bitwy. Wziął głębszy wdech, poczuł, jak serce bardzo powoli zwalnia, jak nie puchnie już tak w klatce piersiowej. Umysł przestawiał się z trybu przetrwania na tryb działania i teraz dotarło do niego, jak bardzo pragnął stchórzyć, zachować się jak zawsze - uciec. Ale został. Został i walczył razem z Just.
- Tędy - pokazał jej ścieżkę, którą chciał podjąć wcześniej, uciec nią przed wilkami. Tym razem uciekać nie było trzeba, wilki gasły w płomiennych pułapkach, ulatując czarnym popiołem na wietrze. - Myślę, że lepiej będzie, jeśli będziesz sondować okolicę jaskini. W liście było napisane, że cienie wypełzały z bagien. Raport musiał być bardzo dokładny... - historia, którą lord Longbottom opisał na pergaminie, zdarzyła się na ich oczach. Ścieżka, którą szli, wydawała się stabilna, ale wilgoć zamknięta szczelnie w ziemi zmuszała zmysły do podejmowania ostrożnych kroków. Buty zapadały się lekko, ale mech i pokrycie leśne działały trochę jak poduszka powietrza. Rozglądał się dookoła, nasłuchiwał, choć nie poświęcał temu całej uwagi. Zerknął na Just. - Serio? Ja... nie umiem walczyć. Za to ty jesteś świetną przewodniczką w procesie nauki. Nie pogardzę słowem czy coś... cśś.
Usłyszał kroki w poszyciu, ale kiedy dotknął ramienia Just, żeby się zatrzymali, kroki ucichły. Zmrużył powieki. Niewiele trzeba było, by dostrzec sylwetkę między drzewami. Przełknął ślinę. O ile dobrze pamiętał, jaskinia powinna być w pobliżu.
- Chcemy pomóc - powiedział cicho, instynktownie podejmując inicjatywę. Od miejsca bitwy z cieniami nie dzielił ich duży dystans, więc jeśli ranni wciąż szukali tutaj schronienia, musieli słyszeć brzmienie zaklęć i świst magii wśród drzew.
Mężczyzna pewnie wyszedł spomiędzy drzew. Nie bał się. Albo nie miał nic do stracenia. Poszarpana koszula i materiał pobrudzony krwią zdobiły jego prawe ramię, to samo, które trzymała wymierzoną w nich różdżkę. Utykał na lewą nogę, twarz nosiła ślady zadrapań.
- Od kogo jesteście? - zapytał twardo, nadając zgłoskom tony groźby. I w jednej sekundzie jego twarz złagodniała; oświetlana płożącym się przy horyzoncie słońcem, którego promienie ostatkami sił usiłowały przedrzeć się przez gęstwinę mokradeł. - Tonks...? - tym razem głos utracił na sile, przybrał na słabości i wyczerpaniu.
- Tędy - pokazał jej ścieżkę, którą chciał podjąć wcześniej, uciec nią przed wilkami. Tym razem uciekać nie było trzeba, wilki gasły w płomiennych pułapkach, ulatując czarnym popiołem na wietrze. - Myślę, że lepiej będzie, jeśli będziesz sondować okolicę jaskini. W liście było napisane, że cienie wypełzały z bagien. Raport musiał być bardzo dokładny... - historia, którą lord Longbottom opisał na pergaminie, zdarzyła się na ich oczach. Ścieżka, którą szli, wydawała się stabilna, ale wilgoć zamknięta szczelnie w ziemi zmuszała zmysły do podejmowania ostrożnych kroków. Buty zapadały się lekko, ale mech i pokrycie leśne działały trochę jak poduszka powietrza. Rozglądał się dookoła, nasłuchiwał, choć nie poświęcał temu całej uwagi. Zerknął na Just. - Serio? Ja... nie umiem walczyć. Za to ty jesteś świetną przewodniczką w procesie nauki. Nie pogardzę słowem czy coś... cśś.
Usłyszał kroki w poszyciu, ale kiedy dotknął ramienia Just, żeby się zatrzymali, kroki ucichły. Zmrużył powieki. Niewiele trzeba było, by dostrzec sylwetkę między drzewami. Przełknął ślinę. O ile dobrze pamiętał, jaskinia powinna być w pobliżu.
- Chcemy pomóc - powiedział cicho, instynktownie podejmując inicjatywę. Od miejsca bitwy z cieniami nie dzielił ich duży dystans, więc jeśli ranni wciąż szukali tutaj schronienia, musieli słyszeć brzmienie zaklęć i świst magii wśród drzew.
Mężczyzna pewnie wyszedł spomiędzy drzew. Nie bał się. Albo nie miał nic do stracenia. Poszarpana koszula i materiał pobrudzony krwią zdobiły jego prawe ramię, to samo, które trzymała wymierzoną w nich różdżkę. Utykał na lewą nogę, twarz nosiła ślady zadrapań.
- Od kogo jesteście? - zapytał twardo, nadając zgłoskom tony groźby. I w jednej sekundzie jego twarz złagodniała; oświetlana płożącym się przy horyzoncie słońcem, którego promienie ostatkami sił usiłowały przedrzeć się przez gęstwinę mokradeł. - Tonks...? - tym razem głos utracił na sile, przybrał na słabości i wyczerpaniu.
jesteś wolny
a jeśli nie uwierzysz, będziesz w dłoń ujęty
przez czas, przez czas - przeklęty
przez czas, przez czas - przeklęty
Ted Moore
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
i must not fear
fear is the mind-killer
fear is the
little-death
fear is the mind-killer
fear is the
little-death
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 30 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Zajęła się wilkami do końca. Ted powinien oszczędzać siebie - w końcu ludzie po których (albo do) których szli, mogli potrzebować pomocy uzdrowiciela. Co prawda znała jakieś podstawowe zaklęcia medyczne - w końcu wiele lat spędziła na pogotowiu, ale te ostatnie głównie walczyła, uczyła się białej magii i zaklęć, nic dziwnego, że jej umiejętności w dziedzinie uzdrowicielstwa przykurzyły się trochę. Wypuściła między nich pytanie, by skinąć później krótko głową spoglądając na ścieżkę, którą wskazywał. Zajęła się wilkami - a może bardziej dopilnowała, by nie był niebezpieczeństwem, gdyby ogień przygasł. Miała o nich teraz już więcej informacji - choć nadal nie odpowiadały one na żadne z pytań które pojawiały się w jej głowie. Nie miała problemu z tym, żeby przypilnować okolicy jaskini - znalezienie niebezpieczeństwa szybciej, mogło pozwolić im na to, by nie zostali otoczeni. W końcu celem ich działań było wyjście - a bardziej wyprowadzenie - ludzi, którzy ukrywali się w jaskiniach nie będąc w stanie razem z rannymi przejść przez bagna, jednocześnie chroniąc się przed cieniami. Te, jak i Ted miał okazję zauważyć dzisiaj były szybkie i dość wytrzymałe. - Ja? - zdziwiła się trochę spoglądając na Teda z zastanowieniem. Zamilkła na chwilę, szczerze wątpiłam że była. Głównie dlatego, że wojna ją zmieniła a relacje z większość zepsuła byciem sobą, albo odzywaniem się po prostu. Może utraciła umiejętności społeczne, na rzecz tych magicznych - trudno było jej powiedzieć, nie chciało jej się nad tym zastawiać więc wygodnie tego nie robiła. Zastanowiła się chwilę, ale nie powiedziała wiele więcej. Wzruszyła ramionami. - Jesteś uzdrowicielem, twoim zadaniem jest nie zginąć i nie dać zginąć innym, nie? - wyrzuciła w jego stronę w trochę innej formie słowa, których kiedyś - jeszcze na kursie - nauczyła ich Alba. A może próbowała wbić im w głowę je dostatecznie mocno. Przekonanie, że martwy ratownik, to żaden ratownik. Było w tym coś logicznego, martwi, nie mogli nikomu pomóc. Proste i całkowicie prawdziwe. Niewiele więcej zdążyła powiedzieć, bo chwilę później poczuła na ramieniu rękę Teda. Zatrzymała się i zamilkła nie mówiąc wiele więcej. Wsunęła jedną z dłonie w kieszeń spodni w drugiej nadal trzymała różdżkę - pozornie lekko, ale zaatakować i bronić była zdolna w każdym momencie. Milcząco zawiesiła spojrzenie na sylwetce, która wyłoniła się spomiędzy drzew.
- Serwus, Bing. - odpowiedziała wychodząc w jego stronę. - Wyglądasz jak z pięć nieszczęść. - oznajmiła w krótkim żarcie sugerującym, że mogło być gorzej bo nie doliczyła do pięciu. - To Ted, jest uzdrowicielem, zabierzemy was stąd, gdzie reszta? - zapytała mężczyzny, ten brodą wskazał wejście do jaskini. - Zajmę się nim. Zostaniemy tutaj na wszelki wypadek. - zerknęła na Binga a potem na Teda, była jeszcze w stanie rzucić kilka leczniczych zaklęć. Zostaną też na zewnątrz, żeby przypilnować wejście do jaskini i nie pozwolić by cokolwiek dostało się do środka, kiedy Moore będzie pomagał tym wewnątrz.
- Serwus, Bing. - odpowiedziała wychodząc w jego stronę. - Wyglądasz jak z pięć nieszczęść. - oznajmiła w krótkim żarcie sugerującym, że mogło być gorzej bo nie doliczyła do pięciu. - To Ted, jest uzdrowicielem, zabierzemy was stąd, gdzie reszta? - zapytała mężczyzny, ten brodą wskazał wejście do jaskini. - Zajmę się nim. Zostaniemy tutaj na wszelki wypadek. - zerknęła na Binga a potem na Teda, była jeszcze w stanie rzucić kilka leczniczych zaklęć. Zostaną też na zewnątrz, żeby przypilnować wejście do jaskini i nie pozwolić by cokolwiek dostało się do środka, kiedy Moore będzie pomagał tym wewnątrz.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Miał ochotę odwrócić się i stać tak w zawieszeniu, obserwować pole bitwy, żeby każdym zmysłem przekonać się, że Cienie odeszły bezpowrotnie i nie zagrażają już nie tylko im, ale i ludziom, których mogli jeszcze uratować. Ale parł naprzód, zerkając tylko szybko przez ramię, tej pokusie nie będąc w stanie się oprzeć. Chciał być pewny, że zagrożenie minęło - teraz, w tych szybkich gestach, zdradzając jednak większą obawę o swoje własne życie. Spojrzał na Just, ale ona wyglądała... stabilnie. Właściwie wyszła z bitwy bez szwanku. To samo mógł faktycznie powiedzieć o sobie, ale właściwie niewiele wniósł prócz kilku słabszych zaklęć i porzuconej chęci ucieczki. Zaczynał zastanawiać się nad tym, co by się stało, gdyby jednak zostawił ją samą, jak dalej potoczyłaby się walka.
- W czasie wojny ten podział przestaje być tak oczywisty - odparł nieco mrukliwszym tonem, słabszym, bo przecież chciał uciec. Uciec. Jak najzwyklejszy w świecie tchórze. Zagryzł mocniej zęby, zacisnął palce w pięści, aż krótkie paznokcie wpiły się nieprzyjemnie w skórę. Różdżka Penny zapiekła w skórę, jakby kumulowała już drobne iskry magii, która za chwilę miała nieść innym pomoc.
Rozmowy o przyszłych treningach w swoim towarzystwie musiały być odłożone na później, bo okazało się, że dotarli do celu - Ted zauważył wejście do jaskini graniczące nikłą szarością w ciemności bagien, gdzieś mignęła ludzka sylwetka, jakby gładki materiał przemykający na wietrze po kanciastych ścianach skalnych. Bing, jak nawała go Just, przyjrzał się Tedowi uważniej, bo oboje raczej nie mieli szans się poznać, ale nie przedłużał tej chwili niepewności w nieskończoność.
- Tam - wskazał wejście do jaskini, by oboje mogli być już pewni swojego znaleziska. - Dziewczyna i dwóch chłopaków. Za dużo, żeby opowiadać, zajmiesz się nimi? - skierował pytanie do Teda.
- Jasne - posłał ostatnie spojrzenie Just i ruszył w stronę jaskini, w dłoni mocniej ściskając różdżkę, nigdy bardziej cenną jak właśnie teraz. Rozejrzał się ostrożnie, zanim zajrzał do środka.
- Bałem się, że już nas tak zostawicie... - odetchnął ciężko chłopak, lekko drżącą lewą dłonią otarł z czoła pot. - Że sir... że nikt się nie dowie. Te Cienie są parszywe, Tonks. Zajrzeć im w te palące ślepia... parszywa robota.
W jaskini unosiła się cisza przeplatana cichymi stęknięciami, gdy akurat jeden z rannych uniósł się, by sprawdzić, kto odwiedził ich schronienie.
- Bing jest na zewnątrz z Justine Tonks. Jesteśmy tutaj, żeby wam pomóc się stąd wydostać. Jestem uzdrowicielem, pomogę wam odzyskać część sił - uśmiechnął się do nich kątem ust, blado i nerwowo, ale z dobrymi intencjami.
Dziewczyna, która zachowała najwięcej sił, wskazywała po kolei Tedowi ułożone na skalnym podłożu posłania zrobione z kurtek i koszul, mówiąc mniej więcej, co każdemu dolegało.
| Przenoszę się do szafki - tutaj
- W czasie wojny ten podział przestaje być tak oczywisty - odparł nieco mrukliwszym tonem, słabszym, bo przecież chciał uciec. Uciec. Jak najzwyklejszy w świecie tchórze. Zagryzł mocniej zęby, zacisnął palce w pięści, aż krótkie paznokcie wpiły się nieprzyjemnie w skórę. Różdżka Penny zapiekła w skórę, jakby kumulowała już drobne iskry magii, która za chwilę miała nieść innym pomoc.
Rozmowy o przyszłych treningach w swoim towarzystwie musiały być odłożone na później, bo okazało się, że dotarli do celu - Ted zauważył wejście do jaskini graniczące nikłą szarością w ciemności bagien, gdzieś mignęła ludzka sylwetka, jakby gładki materiał przemykający na wietrze po kanciastych ścianach skalnych. Bing, jak nawała go Just, przyjrzał się Tedowi uważniej, bo oboje raczej nie mieli szans się poznać, ale nie przedłużał tej chwili niepewności w nieskończoność.
- Tam - wskazał wejście do jaskini, by oboje mogli być już pewni swojego znaleziska. - Dziewczyna i dwóch chłopaków. Za dużo, żeby opowiadać, zajmiesz się nimi? - skierował pytanie do Teda.
- Jasne - posłał ostatnie spojrzenie Just i ruszył w stronę jaskini, w dłoni mocniej ściskając różdżkę, nigdy bardziej cenną jak właśnie teraz. Rozejrzał się ostrożnie, zanim zajrzał do środka.
- Bałem się, że już nas tak zostawicie... - odetchnął ciężko chłopak, lekko drżącą lewą dłonią otarł z czoła pot. - Że sir... że nikt się nie dowie. Te Cienie są parszywe, Tonks. Zajrzeć im w te palące ślepia... parszywa robota.
W jaskini unosiła się cisza przeplatana cichymi stęknięciami, gdy akurat jeden z rannych uniósł się, by sprawdzić, kto odwiedził ich schronienie.
- Bing jest na zewnątrz z Justine Tonks. Jesteśmy tutaj, żeby wam pomóc się stąd wydostać. Jestem uzdrowicielem, pomogę wam odzyskać część sił - uśmiechnął się do nich kątem ust, blado i nerwowo, ale z dobrymi intencjami.
Dziewczyna, która zachowała najwięcej sił, wskazywała po kolei Tedowi ułożone na skalnym podłożu posłania zrobione z kurtek i koszul, mówiąc mniej więcej, co każdemu dolegało.
| Przenoszę się do szafki - tutaj
jesteś wolny
a jeśli nie uwierzysz, będziesz w dłoń ujęty
przez czas, przez czas - przeklęty
przez czas, przez czas - przeklęty
Ted Moore
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
i must not fear
fear is the mind-killer
fear is the
little-death
fear is the mind-killer
fear is the
little-death
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 30 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Wychodziło na to, że zasadnie, że Ted zabrał ją z sobą. Ale czy nie powinni spodziewać się od samego początku, że natkną się tutaj na cienie, skoro tego dotyczyło właśnie wezwanie które wysłał do Moore’a Harold? Powinni. Miała z nimi styczność już wcześniej, co wcale nie znaczyło, że z cholerstwami łatwo się walczyło. Były szybkie i wytrwałe, trudne do zatrzymania. Zerknęła na mężczyznę, kiedy jej odpowiedział. W czasie wojny podział przestawał być oczywisty. Ale czy rzeczywiście? Nie była całkowicie pewna, pozostawiła za sobą Pogotowie Ratownicze bo chciała walczyć, chciała patrzeć prosto w oczy największym szaleńcom i by móc to zrobić, potrzebowała sposobności i miejsca by podciągnąć własne umiejętności. Dlatego przeniosła się na kurs na którym korzystanie z uroków i białej magii było na porządku dziennym.
Zamilkła wstrzymana gestem, jej czujność nadal pozostawał w najwyższym alercie, ale wychodząca jednostka okazała się posiadać znajomą twarz. Milcząco słuchała padających słów. Nie miała za wiele do powiedzenia. Takie myśli zdawały się naturalne, wiara jedynie potrafiła być silniejsza, ale nie raz była już zamknięta i w potrzasku, wiedziała jak czarnowidztwu łatwo było się poddać, jak obejmowała ramionami mocniej i mocniej. Zwłaszcza kiedy każda chwila była wypełniona niepewnością, albo cierpieniem.
- Nie zostawiamy ludzi za sobą. - powiedziała jedynie, unosząc rękę, żeby klepnąć go lekko w zdrowe ramię. - Usiądź i powiedz mi co dokucza ci najbardziej. Moje umiejętności a magii leczniczej trochę zardzewiały ale powinnam dać radę naprawić cię na tyle, byś dotrwał do Senatorium. - powiedziała do niego łagodnym żartem mającym przynieść odrobinę humoru i pocieszenia, chociaż oczy miała poważne. - Może zamiast z nimi walczyć powinniśmy rzucać im patyk, czy coś. Trafiliśmy na wilki, to prawie jak takie wielkie psy, co nie? - zastanawiała się na głos, kiedy chłopak wskazywał głową na obitą nogę. Kucnęła obok, obracając białą różdżkę w palcach. Zajęła się leczeniem, noga i ręką - na więcej nie miała energii. Kiedy skończyła usiadła obok. - Tylko musi wystarczyć. - powiedziała do niego, na co skinął głową. Chodzenie powinno być mniej upierdliwe, a krew nie uciekała mu już z rany na ramieniu. - Muszę wziąć kilka oddechów i zanim ruszymy w drogę powrotną. - przyznała zgodnie z prawdą. Nie była niepokonana. Wręcz przeciwnie, była tylko człowiekiem - nikim więcej i mniej. Tedowi zajęło to dłużej, ale pozwoliło jej odpocząć trochę. Kiedy w końcu pojawili się na zewnątrz podniosła się, podając rękę Bingowi. - Zabierajmy się. - powiedziała do nich wszystkich licząc, że drogi powrotnej nic już im nie zakłóci, nie chowała jednak różdżki pozostając czujną.
| ztx2?
Zamilkła wstrzymana gestem, jej czujność nadal pozostawał w najwyższym alercie, ale wychodząca jednostka okazała się posiadać znajomą twarz. Milcząco słuchała padających słów. Nie miała za wiele do powiedzenia. Takie myśli zdawały się naturalne, wiara jedynie potrafiła być silniejsza, ale nie raz była już zamknięta i w potrzasku, wiedziała jak czarnowidztwu łatwo było się poddać, jak obejmowała ramionami mocniej i mocniej. Zwłaszcza kiedy każda chwila była wypełniona niepewnością, albo cierpieniem.
- Nie zostawiamy ludzi za sobą. - powiedziała jedynie, unosząc rękę, żeby klepnąć go lekko w zdrowe ramię. - Usiądź i powiedz mi co dokucza ci najbardziej. Moje umiejętności a magii leczniczej trochę zardzewiały ale powinnam dać radę naprawić cię na tyle, byś dotrwał do Senatorium. - powiedziała do niego łagodnym żartem mającym przynieść odrobinę humoru i pocieszenia, chociaż oczy miała poważne. - Może zamiast z nimi walczyć powinniśmy rzucać im patyk, czy coś. Trafiliśmy na wilki, to prawie jak takie wielkie psy, co nie? - zastanawiała się na głos, kiedy chłopak wskazywał głową na obitą nogę. Kucnęła obok, obracając białą różdżkę w palcach. Zajęła się leczeniem, noga i ręką - na więcej nie miała energii. Kiedy skończyła usiadła obok. - Tylko musi wystarczyć. - powiedziała do niego, na co skinął głową. Chodzenie powinno być mniej upierdliwe, a krew nie uciekała mu już z rany na ramieniu. - Muszę wziąć kilka oddechów i zanim ruszymy w drogę powrotną. - przyznała zgodnie z prawdą. Nie była niepokonana. Wręcz przeciwnie, była tylko człowiekiem - nikim więcej i mniej. Tedowi zajęło to dłużej, ale pozwoliło jej odpocząć trochę. Kiedy w końcu pojawili się na zewnątrz podniosła się, podając rękę Bingowi. - Zabierajmy się. - powiedziała do nich wszystkich licząc, że drogi powrotnej nic już im nie zakłóci, nie chowała jednak różdżki pozostając czujną.
| ztx2?
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Opowiadała ze spokojem, referując bardziej, statycznie, spokojnie, powoli, starając się nie pominąć żadnej informacji i pozwalając jej je zapisać w tempie, którego potrzebowała kiedy to robiła siedząc na łupinkowej pufie, w pewnym momencie podciągając na nią nogę. Przez chwilę na nią patrzyła, kiedy z jej ust potoczyła się prośba. W końcu skinęła krótką głową. Jeśli Riana nie chciała dostępu do tego wspomnienia, nie sięgała po nie, nie zastanawiając się nad powodującymi nią motywami.
- Okrąg rozlał się wokół mnie, krwią która poleciała ze mnie, a może mazią które za sobą przywlekły. - wyciągnęła rękę po jej notatnik. - linie zdawały się geometryczne albo wygięte w łuki - mówiła dalej, kreśląc kilka koślawych linii. - rozlewały wokół mnie coraz dalej i dalej, a wszystko czego dotknęły umierało. Ziemia czarniała, rośliny usychały, wilki pojawiały się z mgły - miały rogi, nie wiem czy mówiłam wcześniej. Potem się rozbiegły, nie atakując mnie, szukając może nowej ofiary, ja byłam na skraju przytomności. Krwawiłam też z oczu, uszu, nosa. Słyszałam też szepty, ciche, ponure, przyprawiające o gęsią skórkę. - potrząsnęła ramionami, po raz pierwszy z obrzydzeniem, jakby chciała wyrzucić wspomnienie tych dźwięków z głowy.
- Mogą mieć częściowe, żeby atakować w jakiś sposób muszą być materialne. Jak mocno? O tym trudno zadecydować jak sądze. Może pozostają im instynkty zwierząt, których formę przyjmują, każdy organizm wie, że ogień oznacza niebezpieczeństwo, może są wrażliwe na jasność, albo ciepło. Ogólnie jak sądzę, jest wiele możliwości. - przyznała wprost wzruszając ramionami - gdyby poznali odpowiedź, byłoby im łatwiej.
- Nie widzę problemu - jeśli uważasz że to pomoże. - orzekła po krótkiej chwili zapytana o możliwość pojawienia się na miejscu. - To miejsce biegło przez las, od rzeki w dolinie do jaskiń. Na tej trasie je spotkaliśmy. - wyjaśniła słowem wstępu marszcząc na chwilę brwi w zastanowieniu. - W Staffordshire znajduje się wioska Flash - byłaś kiedyś? - zapytała spoglądając na kobietę. - Musimy dostać się co najmniej na teren hrabstwa, potem możemy polecieć. - powiedziała czekając aż nie ustalą miejsca w którym spotkają się za chwilę ponownie. Nie widziała problemu, żeby jej je pokazać. Jeśli istniała szansa, że Vane dojdzie do jakiś wniosków, że będzie w stanie je przebadać - wtedy lepiej dla nich. Nie wątpiła, że podzieli się informacjami.
| to co, skaczemy tutaj?
- Okrąg rozlał się wokół mnie, krwią która poleciała ze mnie, a może mazią które za sobą przywlekły. - wyciągnęła rękę po jej notatnik. - linie zdawały się geometryczne albo wygięte w łuki - mówiła dalej, kreśląc kilka koślawych linii. - rozlewały wokół mnie coraz dalej i dalej, a wszystko czego dotknęły umierało. Ziemia czarniała, rośliny usychały, wilki pojawiały się z mgły - miały rogi, nie wiem czy mówiłam wcześniej. Potem się rozbiegły, nie atakując mnie, szukając może nowej ofiary, ja byłam na skraju przytomności. Krwawiłam też z oczu, uszu, nosa. Słyszałam też szepty, ciche, ponure, przyprawiające o gęsią skórkę. - potrząsnęła ramionami, po raz pierwszy z obrzydzeniem, jakby chciała wyrzucić wspomnienie tych dźwięków z głowy.
- Mogą mieć częściowe, żeby atakować w jakiś sposób muszą być materialne. Jak mocno? O tym trudno zadecydować jak sądze. Może pozostają im instynkty zwierząt, których formę przyjmują, każdy organizm wie, że ogień oznacza niebezpieczeństwo, może są wrażliwe na jasność, albo ciepło. Ogólnie jak sądzę, jest wiele możliwości. - przyznała wprost wzruszając ramionami - gdyby poznali odpowiedź, byłoby im łatwiej.
- Nie widzę problemu - jeśli uważasz że to pomoże. - orzekła po krótkiej chwili zapytana o możliwość pojawienia się na miejscu. - To miejsce biegło przez las, od rzeki w dolinie do jaskiń. Na tej trasie je spotkaliśmy. - wyjaśniła słowem wstępu marszcząc na chwilę brwi w zastanowieniu. - W Staffordshire znajduje się wioska Flash - byłaś kiedyś? - zapytała spoglądając na kobietę. - Musimy dostać się co najmniej na teren hrabstwa, potem możemy polecieć. - powiedziała czekając aż nie ustalą miejsca w którym spotkają się za chwilę ponownie. Nie widziała problemu, żeby jej je pokazać. Jeśli istniała szansa, że Vane dojdzie do jakiś wniosków, że będzie w stanie je przebadać - wtedy lepiej dla nich. Nie wątpiła, że podzieli się informacjami.
| to co, skaczemy tutaj?
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
Rzeka w dolinie
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Staffordshire