Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Staffordshire
Leśny trakt
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Leśny trakt
W samym sercu Staffordshire natknąć się można na wyjątkowe miejsce. Leśny trakt, utworzony został pod koniec XIX wieku. Ścieżki pokryto drewnianymi podestami, które wiją się pośród drzew, niezwykłych pomników przyrody, rzeki i wodospadów. Trakt rozwidla się, tworzy kręte połączenia, a drogi schodzą i rozchodzą w różnych punktach. Wielu zachwyca się widokami, pięknem przyrody, szumem drzew i wodospadów. Każdy, kto uwielbia chodzić lub szuka wytchnienia w trudnych chwilach, wybiera się na Leśny trakt, w poszukiwaniu ukojenia, rozwiązania problemów, przemyślenia istotnych kwestii.
- 05 I 1958 -
Rycerze, godzina 15
Rycerze, godzina 15
Gruby czarny płaszcz trzepotał na wietrze, gdy wyłonił się zza gęstwiny drzew, wchodząc prosto na leśny trakt. Ścieżki wiły się i kluczyły, w swoim naturalnym pięknie przywodząc Rhysandowi na myśl dużo mniej pozytywne skojarzenia. W tym momencie były nie tyle bogactwem natury, ile wygodną luką dla uciekających mugoli, żałośnie próbujących uniknąć ich siły. Zadarł głowę w górę, obserwując ułożenie drzew. Nie znał się na florze ani faunie, ale z pewnością kilka trafnych zaklęć rzuconych w odpowiednim kierunku mogłoby uniemożliwić przejście przez trakt większym grupom. Droga prowadziła do niewielkiej wioski mugolskiej, zapewne w części opustoszałej, ale sama jej bliskość nie sprzyjała planowanym operacjom i spokojowi ducha Selwyna. Nie bał się ubrudzić sobie ręce, zwłaszcza w sprawie tak bliskiej jego poglądom. Pomyśleć, że sprowadzili to sami na siebie, wpuszczając zarazę do magicznego świata, dopiero teraz reagując ze zdwojoną siłą na konsekwencje zaniedbań poprzedniego rządu. Pokręcił głową, wyjmując z kieszeni papieros i odpalając go różdżką. Ciszy roślin towarzyszył chłodny szum wodospadu, odbijający się o częściowo zamrożoną taflę wody. Może gdyby przekierowali nurt rzeki, udałoby się zalać wodą całą okolicę, aby ostatecznie rozprawić się z mugolami?
Dostrzegając za sobą cienie towarzyszów, obrócił się do nich profilem i skinął głową na powitanie.
— Jakieś propozycje poradzenia sobie z sytuacją? Możemy spróbować zawalić drzewa, lub uwolnić siłę uderzenia wodospadu, ale musimy przy tym sami wykazać się ostrożnością. Żeby nie sparzyć się na conséquences zaklęcia, ani też nie skrzywdzić czarodziejów mieszkających w okolicy. — Nie przebywał w Anglii od długiego czasu, jeszcze mniej zajęło mu wdrożenie się w sprawy dotyczące ich organizacji, ale podstawowa wiedza i chęci wystarczyły na wytrwałość w procesie dalszego wtajemniczania się. Miał dużo energii zapału, a także doświadczenie z zagranicznych obserwacji politycznych strategii, by móc zaoferować swoje własny usługi. Wiedział, że ma do czynienia z najbardziej ambitnymi i godnymi zaufania ludźmi swojego środowiska, toteż w momentach niepewności nie wahał się spytać o kierunek działań. Dochodziła godzina piętnasta, spokój popołudnia i błoga nieświadomość ofiar wywoływała w mężczyźnie satysfakcję, a zarazem gotowość do wcielenia planu w życie.
— Coś szybkiego i skutecznego. Mugole nie mogą przetrwać, ale nimi możemy zająć się później. — Dumał dalej, zastanawiając się po cichu w kolejnych krokach ich trójki.
Ufał planom matki i jej kierownictwu, ale wiedział też, iż samodzielnie kobieta nie będzie w stanie nadzorować kontroli wpływów w Essex. Zdobywając doświadczenie u boku innych, mógł następnie przenieść przyuczone praktyki na ich własne ziemie, zabezpieczając czarodziejską ludność przed wpływem mugoli i rebeliantów. Wszystko, co robił, robił zawsze najlepiej, jak potrafił i pod żadnym pozorem nie zamierzał pozostawić sprawy niedokończonej.
angels would damn themselves for me
Odwiedzone do spółki z Sigrun miasto stało w płomieniach, pozostawiając na ponurym niebie łunę równie krwawą, co pozostawione przez nich ulice, na których gęsto ścieliły się ciała śmiertelnie poparzonych lub potraktowanych czarnomagicznymi klątwami mugoli. Operacja podjęta w Staffordshire była szeroko zakrojona i nadzwyczaj śmiała - jednocześnie skazana na sukces, zważywszy na ogrom sił, jakie rzucili w ten punkt mapy kraju, stosując zmasowany atak, którego nie mógł spodziewać się nikt, nie wspominając już nawet o stanięciu im na drodze. Działania prowadzone pod przewodnictwem Rookwood musiały, ku ich obopólnemu rozczarowaniu, ulec przedwczesnemu skróceniu, gdy kapryśna magia zwróciła się przeciwko nim, jednak ich drobny udział został w pełni wykorzystany, a w czasie, w którym Śmierciożerczyni udała się po szybką pomoc medyczną, Bulstrode odtransportował trójkę pojmanych gości specjalnych wieczoru w umówione miejsce, a następnie skierował się w okolice pobliskiego traktu wiodącego przez las, aż do wioski, która jeszcze jakimś cudem się ostała. Trakt należało uszkodzić, podobnie jak wcześniej tory kolejowe, by odciąć jedyną sensowną drogę prowadzącą do skupiska szlamu, które następnie mieli wytępić, upewniając się przy tym, że w okolicy nie ma żadnego czarodzieja - o ile, oczywiście, ewentualna napotkana postać władająca magią nie dopuściła się zdrady ideałów czystościowych. Maghnus skinął głowom napotkanym współtowarzyszom w ramach powitania. Gdy ruszyli w głąb lasu, a Rhysand rozpoczął rozważania odnośnie możliwych działań, starając się wybrać te najrozsądniejsze, Bulstrode otworzył usta, by przedstawić skalkulowane wcześniej scenariusze, lecz spomiędzy nich nie wydobyły się żadne słowa, wyparte przez strzępy czarnego dymu, którym zakrztusił się po raz kolejny. Kaszel był uporczywy, zginający go w pół i sprawiający, że oczy szkliły się automatycznie z braku powietrza, którego nie mógł zaczerpnąć pomiędzy kolejnymi, niekontrolowanymi spazmatycznymi ruchami klatki piersiowej. Uniósł rękę ku górze, dając tym samym znak, że wszystko jest pod względną kontrolą i będzie żył, tylko potrzebuje chwili na powrót do normalności, a w międzyczasie nie pozostaje mu do zrobienia nic innego, jak przeprosić za wątpliwe efekty dźwiękowe godne delikwenta z doków, a nie szanowanego powszechnie lorda. Gdy atak kaszlu ustał ostatecznie, na wargach poczuł gorzki smak i fakturę przypominającą piasek... a może popiół? Dotknął dłonią ust, by na palcach dostrzec czarny ślad, lecz nie tracąc rezonu, wciąż pokasłując, wyciągnął z kieszeni jedwabną chusteczkę i starł z całej twarzy pozostałości po wydobywającym się z jego płuc dymie.
- Proste... rozwiązania... - wydusił z siebie pomiędzy kolejnymi kaszlnięciami i niech szlag trafi cały jego zaplanowany opis działań. Dobre Orcumiano czy szybkie Reducto było w stanie rozprawić się z traktem w parę chwil, od biedy wystarczyłoby również zatarasowanie przejścia utkanymi misternie przez magię pajęczynami. - Nie traćmy... czasu... - wykaszlał kolejne słowa, licząc na to, że choć jego samego dopadła chwilowa, oby jak najkrótsza, niedyspozycja, to jego towarzysze nie pozwolą dłużej marnować cennych minut. Harmonogram reszty dnia był wszak niezwykle napięty.
| smutny rzut na kaszelek po k1 na Plumosę w Dolinie
- Proste... rozwiązania... - wydusił z siebie pomiędzy kolejnymi kaszlnięciami i niech szlag trafi cały jego zaplanowany opis działań. Dobre Orcumiano czy szybkie Reducto było w stanie rozprawić się z traktem w parę chwil, od biedy wystarczyłoby również zatarasowanie przejścia utkanymi misternie przez magię pajęczynami. - Nie traćmy... czasu... - wykaszlał kolejne słowa, licząc na to, że choć jego samego dopadła chwilowa, oby jak najkrótsza, niedyspozycja, to jego towarzysze nie pozwolą dłużej marnować cennych minut. Harmonogram reszty dnia był wszak niezwykle napięty.
| smutny rzut na kaszelek po k1 na Plumosę w Dolinie
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Niewiele ostało się z odpoczynku, którego dostąpił i zażył po unicestwieniu wioski mugoli w towarzystwie Deirdre oraz nieznanej mu dotąd czarownicy. Nim samemu teleportował się na obrzeża wioski, dłuższą chwilę obserwował jeszcze gęstą mgłę unoszącą się w powietrzu za Śmierciożerczynią. Spisali się dobrze. Cała trójka. Czuł to w kościach. Czuł całym sobą, powoli biorąc kolejne porcje ostrego, zimnego powietrza w płuca. W palcach powoli obracał różdżkę, wciąż czując w niej ciepło, wręcz gorąco, wytworzone gwałtownymi porywami klątw. Nie miał wiele czasu. Kolejne zadanie tego dnia wciąż na niego czekało.
Trzask teleportacji rozbił się echem pośród drzew otaczających leśny trakt po obu stronach. Wiatr zdawał się dąć znacznie ciszej niż w otwartej przestrzeni wymarłej już wsi. Było wręcz cieplej, przyjemniej, nie licząc śniegu, w którym niezmiennie dzisiaj brodził. Zostawiali za sobą ślady; szereg oczywistych kroków, którymi dało się podążać i odtwarzać ich kolejne działania. Wątpił jednak, aby stanowiły poszlakę zdolną do zidentyfikowania ich wszystkich. Skrupulatnie zaplanowany szereg wystąpień niósł dezinformację i popłoch. Wciąż miał przed oczami mugoli próbujących uciec z rynku, a teraz w milczeniu spoglądał na dwójkę szlachciców. Uprzejme skinienie głowy posłał każdemu z nich, zjawiając się jako ostatni, starając się tym samym przyjąć pełnię słów formułujących ich plan.
— Musimy zająć większy teren, jeśli mamy odnaleźć lokalne siedlisko. To niedaleko — odparł, unosząc wzrok. — Rhysand, idź przodem. Maghnusie — spojrzał na Bulstrode'a, łatwo, pomimo zmęczenia, identyfikując nie tyle styczność ze skutkami czarnej magii, co z człowiekiem, któremu brakowało oddechu. Nie podjął więc tematu dalej, a obszedł mężczyznę i wymierzył drżącą w dłoni różdżkę, po czym przytknął do pleców gdzieś między łopatkami. — Respiro — wyszeptał nerwowym tonem, kreśląc gest po obu stronach kręgosłupa, już po pierwszej głosce inkantacji czując, jak magia tym razem nie usłuchała się jego woli. — Bogowie, nie teraz — wymamrotał w ojczystym języku, robiąc krok w tył tylko po to, by oprzeć się wolną ręką o konar drzewa. Kilka głębokich, dość głośnych oddechów przyjął i powoli dozował dla samego siebie, próbując odzyskać równowagę między ciałem, duchem oraz umysłem. — Maghnusie, weźmiesz lewą stronę. Ja obejmę prawą. — Sformułował wreszcie pełnię początku drogi do siedliska mugoli, po czym odepchnął się od drzewa i zrobił kilka kroków, chcąc zyskać nieco więcej przestrzeni.
— Homenum Revelio — zaintonował formułę półszeptem, lecz starał się brzmieć przy tym pewnie. Obszernym gestem zakreślił teren wokół, a następnie pozwolił magii rozlać się. Ciepła różdżka była mu znakiem, że inkantacja powiodła się, a krótkie spojrzenie na jaśniejące sylwetki towarzyszy tylko utwierdziło w tym Zachary'ego. Zamrugał parokrotnie, rozglądając się pośród drzew, poszukując jaśniejących blasków w oddali. Utrzymywał wzrok raz w jednym, raz w drugim miejscu, potrzebują jedynie zapewnienia, że się nie pomylił. Wreszcie uniósł wiodącą rękę, wskazując na kierunek pomiędzy Rhysandem a pobliskim drzewem. — Tam — odezwał się i bez większej opieszałości ruszył we wskazanym kierunku, obejmując, jak zaproponował, prawą stronę. Nie oglądał się na Bulstrode'a i Selwyna. Wiedział, że musieli wspólnie podążać w jednym kierunku, a ten póki co pozostawał jedynym, którego Zachary był pewny. — Spróbujmy obejść zabudowania tak, by nikt nie uciekł w las. Pozbądźmy się tylko mugoli. Nie chcemy większego rozlewu magicznej krwi. — Wypowiedział jeszcze głośno, póki znajdowali się blisko siebie, po czym skręcił w prawą, oddalając się nieco, lecz wciąż niezmiennie utrzymując kontakt wzrokowy z lśniącą poświatą, którą odnalazł zaklęciem.
zaklęcia
Trzask teleportacji rozbił się echem pośród drzew otaczających leśny trakt po obu stronach. Wiatr zdawał się dąć znacznie ciszej niż w otwartej przestrzeni wymarłej już wsi. Było wręcz cieplej, przyjemniej, nie licząc śniegu, w którym niezmiennie dzisiaj brodził. Zostawiali za sobą ślady; szereg oczywistych kroków, którymi dało się podążać i odtwarzać ich kolejne działania. Wątpił jednak, aby stanowiły poszlakę zdolną do zidentyfikowania ich wszystkich. Skrupulatnie zaplanowany szereg wystąpień niósł dezinformację i popłoch. Wciąż miał przed oczami mugoli próbujących uciec z rynku, a teraz w milczeniu spoglądał na dwójkę szlachciców. Uprzejme skinienie głowy posłał każdemu z nich, zjawiając się jako ostatni, starając się tym samym przyjąć pełnię słów formułujących ich plan.
— Musimy zająć większy teren, jeśli mamy odnaleźć lokalne siedlisko. To niedaleko — odparł, unosząc wzrok. — Rhysand, idź przodem. Maghnusie — spojrzał na Bulstrode'a, łatwo, pomimo zmęczenia, identyfikując nie tyle styczność ze skutkami czarnej magii, co z człowiekiem, któremu brakowało oddechu. Nie podjął więc tematu dalej, a obszedł mężczyznę i wymierzył drżącą w dłoni różdżkę, po czym przytknął do pleców gdzieś między łopatkami. — Respiro — wyszeptał nerwowym tonem, kreśląc gest po obu stronach kręgosłupa, już po pierwszej głosce inkantacji czując, jak magia tym razem nie usłuchała się jego woli. — Bogowie, nie teraz — wymamrotał w ojczystym języku, robiąc krok w tył tylko po to, by oprzeć się wolną ręką o konar drzewa. Kilka głębokich, dość głośnych oddechów przyjął i powoli dozował dla samego siebie, próbując odzyskać równowagę między ciałem, duchem oraz umysłem. — Maghnusie, weźmiesz lewą stronę. Ja obejmę prawą. — Sformułował wreszcie pełnię początku drogi do siedliska mugoli, po czym odepchnął się od drzewa i zrobił kilka kroków, chcąc zyskać nieco więcej przestrzeni.
— Homenum Revelio — zaintonował formułę półszeptem, lecz starał się brzmieć przy tym pewnie. Obszernym gestem zakreślił teren wokół, a następnie pozwolił magii rozlać się. Ciepła różdżka była mu znakiem, że inkantacja powiodła się, a krótkie spojrzenie na jaśniejące sylwetki towarzyszy tylko utwierdziło w tym Zachary'ego. Zamrugał parokrotnie, rozglądając się pośród drzew, poszukując jaśniejących blasków w oddali. Utrzymywał wzrok raz w jednym, raz w drugim miejscu, potrzebują jedynie zapewnienia, że się nie pomylił. Wreszcie uniósł wiodącą rękę, wskazując na kierunek pomiędzy Rhysandem a pobliskim drzewem. — Tam — odezwał się i bez większej opieszałości ruszył we wskazanym kierunku, obejmując, jak zaproponował, prawą stronę. Nie oglądał się na Bulstrode'a i Selwyna. Wiedział, że musieli wspólnie podążać w jednym kierunku, a ten póki co pozostawał jedynym, którego Zachary był pewny. — Spróbujmy obejść zabudowania tak, by nikt nie uciekł w las. Pozbądźmy się tylko mugoli. Nie chcemy większego rozlewu magicznej krwi. — Wypowiedział jeszcze głośno, póki znajdowali się blisko siebie, po czym skręcił w prawą, oddalając się nieco, lecz wciąż niezmiennie utrzymując kontakt wzrokowy z lśniącą poświatą, którą odnalazł zaklęciem.
zaklęcia
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przelotnie spojrzał na Maghnusa, a kiedy upewnił się, że nie dzieje się nic poważnego, kiwnął głową na znak zgody z planem Shafiqa. — Spotkajmy się po drugiej stronie. — Rzucił, skupiając wzrok na horyzoncie. Podczas gdy tamten skręcił w prawa, Rhysand udał się prosto przed siebie, wyciągając różdżkę i gotując się do pierwszego ataku. Nie oczekiwał oporu, ani spektakularnej walki, mając nadzieję na szybką akcję, której nie będą musieli poświęcać kolejnej myśli. Poły płaszcza uniosły się na silnym wietrze, gdy dłoń mężczyzny skierowała się w stronę pierwszego domu osady wypełnionego brudnokrwistymi. Jeden z nich najwyraźniej pilnował zagrody, odwrócony do Selwyna tyłem, zupełnie nieświadomy marnego końca swojego żywotu. — Lamino. — Rzucił cichym, spokojnym głosem. Jego inkantacja zawiodła, ale na szczęście ofiara nie zdążyła zwrócić uwagę na jego obecność, toteż powtórzył po raz kolejny, odrobinę rozczarowany własnymi umiejętnościami, nie chcąc się dłużej ukrywać. — Lamino. — Po raz kolejny jego zaklęcie nie udało się, toteż na ostateczną próbę zdecydował się na coś prostszego i wypowiedział słowo Saggitia. Ciało padło na ziemię w bezruchu, głuchy tąpnięcie oznajmiające Rhysowi sukces zaklęcia. Dalsze towarzystwo znajdowało się przed chatą, zajęte swoimi marnymi czynnościami, marnującymi miejsce dla słusznie urodzonych czarodziejów. Wyciągnął różdżkę po raz kolejny, bez wahania. — Bombarda. — Wybuch nie mógł być bardzo groźny, ale miał nadzieję, że rykoszetem ucierpią również od wyrzuconych w powietrze przedmiotów codziennego użytku rolnego, rozrzuconych po podwórzu. Przytłumione krzyki przelatywały obok jego uszu, płacz, panika i strach nie wywoływały żadnej reakcji prócz zdawkowego przewrotu oczami na widok ich godnej pożałowania słabości. Nawet nie próbowali odpowiedzieć, bo przecież jak mogliby? Pozbawieni magicznego pierwiastka talentu, gorsi nie tylko przez ich słowa, ale najprostsze prawa natury, czyniące czarodziejów lepszymi pod tak wieloma, jak nie wszystkimi aspektami. Godne pożałowania istoty, którym pod pewnymi względami ułatwiał szybkiego usunięcia się z planu świata i krajobrazu, w jaki mnie powinny zaistnieć na pierwszym miejscu. Po bokach liczył na to, że jego towarzysze radzą sobie równie dobrze, a może nawet lepiej. W końcu, dopiero od niedawna przebywający na brytyjskiej ziemi ponownie, musiał przywyknąć do ich stylu walki i zaadaptować zmiany we swoim własnymi najszybciej jak mógł. Robiąc gwałtowny skręt, skierował kroki do następnego domu, położonego obok szerszej drogi, na której dostrzegł już kilka osób.
| zaklęcia 1 2 3
| zaklęcia 1 2 3
angels would damn themselves for me
Napawał się tym pozornym chaosem, jaki ogarnął Staffordshire - popłochem, z jakim rozpierzchali się mugole, czyniąc z siebie jeszcze wyborniejszą ofiarę łowną, przerażeniem malującym się w oczach szukających litości, lecz odnajdujących tylko nienawiść i pogardę. To, co dla postronnych osób mogło się wydawać w pełni losowe i niezrozumiałe, w rzeczywistości było doskonale skoordynowaną akcją, a nici poszczególnych wydarzeń rozgrywających się równocześnie i następująco po sobie, łączyły się wszystkie razem, tworząc obraz godzien uwiecznienia i godzien powtarzania. Do tego, co rozgrało się i będzie się rozgrywać do końca dnia, Bulstrode z pewnością będzie chętnie wracał we wspomnieniach.
Te jednak, na razie, należało odpowiednio ukształtować. Paskudny kaszel był dość uciążliwym przerywnikiem, uniemożliwiającym w dodatku normalną komunikację i omówienie planu. Przytaknął głową, uznając słowa Zachary'ego za wystarczające nakreślenie programu spotkania. Chociaż zaklęcie lecznicze nie przyniosło upragnionych efektów, po paru chwilach kaszel ustąpił, a Maghnus wyprostował się ostatecznie, mimo wszystko wdzięczny za próbę pomocy. Czekał cierpliwie aż Shafiq rozejrzy się, w pełnym skupieniu szukając wszystkich rozświetlonych punktów oznaczających obecność ludzi, którzy mieli stać się ich celami. Gdy zapadł werdykt, momentalnie ruszył we wskazanym kierunku.
- Naturalnie. Nikt, kto na to nie zasługuje, nie poniesie jej z naszych rąk - uściślił jeszcze, że faktycznie w tej kwestii znajdują się na jednej stopie, gdy szli ramię w ramię, a następnie, zgodnie z ustaleniami, odbił w lewą stronę i zaczął okrążać niezbyt liczną zabudowę skrytej w ostępach leśnych wioski. Szedł spokojnym, acz zdecydowanym krokiem, skrywając się za linią drzew i obserwując uważnie domy i kręcące się pomiędzy nimi pojedyncze osoby - przemieszczał się do obranego punktu, by do spółki z towarzyszami w miarę możliwości okrążyć osadę i zmniejszyć do minimum ryzyko tego, że ktokolwiek wymknie im się z rąk. - Prevaricator ossis - tylko tyle usłyszał dziwnie ubrany, zdecydowanie po mugolsku mężczyzna, który akurat wyszedł z domu, niczego się nie spodziewając i napatoczył się wprost na wychodzącego spomiędzy drzew Maghnusa. Pomimo zdziwienia, najwidoczniej cechował się całkiem niezłym refleksem, bo zaklęcie przemknęło tuż koło niego. - Sangelio - kontynuował Bulstrode, zbliżając się do niego, lecz mugol i tym razem jakimś psim swędem odskoczył w bok, co zagrało nieprzyjemnie na strunie irytacji we wnętrzu szlachcica. - Vulnerario - zainkantował z naciskiem, lecz tym razem nie zwrócił już nawet uwagi na to czy zaklęcie faktycznie trafiło celu; cofnął się o krok, nagle rozproszony, gdy kapryśna czarna magia zebrała swoje żniwo. Oczy zapiekły go gwałtownie, jakby nagle popękały w nich drobne naczynka, był pewny tego, że osłabienie wkradło się w pełnej krasie na jego twarz. Na domiar złego, poczuł palący ból w okolicy prawej strony żeber, pieczenie, jakby nagle pod jego skórą rozlało się coś gorącego. Nie musiał odsłaniać okrywających go warstw materiału, by wiedzieć, że na bladym ciele malował się pokaźnych rozmiarów krwiak - ten ból znał już z autopsji, niejednokrotnie wcześniej padając ofiarą magii żądającej zapłaty.
|nieudane zaklęcia, obrażenia → żywotność: 200/212 (-7 tłuczone, -5 osłabienie)
Te jednak, na razie, należało odpowiednio ukształtować. Paskudny kaszel był dość uciążliwym przerywnikiem, uniemożliwiającym w dodatku normalną komunikację i omówienie planu. Przytaknął głową, uznając słowa Zachary'ego za wystarczające nakreślenie programu spotkania. Chociaż zaklęcie lecznicze nie przyniosło upragnionych efektów, po paru chwilach kaszel ustąpił, a Maghnus wyprostował się ostatecznie, mimo wszystko wdzięczny za próbę pomocy. Czekał cierpliwie aż Shafiq rozejrzy się, w pełnym skupieniu szukając wszystkich rozświetlonych punktów oznaczających obecność ludzi, którzy mieli stać się ich celami. Gdy zapadł werdykt, momentalnie ruszył we wskazanym kierunku.
- Naturalnie. Nikt, kto na to nie zasługuje, nie poniesie jej z naszych rąk - uściślił jeszcze, że faktycznie w tej kwestii znajdują się na jednej stopie, gdy szli ramię w ramię, a następnie, zgodnie z ustaleniami, odbił w lewą stronę i zaczął okrążać niezbyt liczną zabudowę skrytej w ostępach leśnych wioski. Szedł spokojnym, acz zdecydowanym krokiem, skrywając się za linią drzew i obserwując uważnie domy i kręcące się pomiędzy nimi pojedyncze osoby - przemieszczał się do obranego punktu, by do spółki z towarzyszami w miarę możliwości okrążyć osadę i zmniejszyć do minimum ryzyko tego, że ktokolwiek wymknie im się z rąk. - Prevaricator ossis - tylko tyle usłyszał dziwnie ubrany, zdecydowanie po mugolsku mężczyzna, który akurat wyszedł z domu, niczego się nie spodziewając i napatoczył się wprost na wychodzącego spomiędzy drzew Maghnusa. Pomimo zdziwienia, najwidoczniej cechował się całkiem niezłym refleksem, bo zaklęcie przemknęło tuż koło niego. - Sangelio - kontynuował Bulstrode, zbliżając się do niego, lecz mugol i tym razem jakimś psim swędem odskoczył w bok, co zagrało nieprzyjemnie na strunie irytacji we wnętrzu szlachcica. - Vulnerario - zainkantował z naciskiem, lecz tym razem nie zwrócił już nawet uwagi na to czy zaklęcie faktycznie trafiło celu; cofnął się o krok, nagle rozproszony, gdy kapryśna czarna magia zebrała swoje żniwo. Oczy zapiekły go gwałtownie, jakby nagle popękały w nich drobne naczynka, był pewny tego, że osłabienie wkradło się w pełnej krasie na jego twarz. Na domiar złego, poczuł palący ból w okolicy prawej strony żeber, pieczenie, jakby nagle pod jego skórą rozlało się coś gorącego. Nie musiał odsłaniać okrywających go warstw materiału, by wiedzieć, że na bladym ciele malował się pokaźnych rozmiarów krwiak - ten ból znał już z autopsji, niejednokrotnie wcześniej padając ofiarą magii żądającej zapłaty.
|nieudane zaklęcia, obrażenia → żywotność: 200/212 (-7 tłuczone, -5 osłabienie)
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nakreślony bez większych szczegółów plan Zachary'ego, w czystej, niewzruszonej praktyką teorii, w jego własnym odczuciu, nie mógł być lepszy. Nie przeprowadzili żadnego większego rekonesansu, nie podjęli wielodniowej obserwacji, dzięki której mogli wiele zyskać. Szereg innych przygotowań musiał wystarczyć. Mugole nie posiadali broni, która mogłaby zagrozić im w jakikolwiek sposób, a to stanowiło nieoceniony element przewagi; wręcz miażdżący i stawiający brudną krew na przegranej pozycji.
Kroki stawiane w śniegu, choć ostrożne, miały w sobie coś z drapieżnika. Zmęczonego i doświadczonego już poprzednim starciem w zupełnie innym miejscu, lecz nadal gotowego do wypełnienia zadania drapieżnika. Nie wątpił, że dwójce lordów towarzyszyły podobnego rodzaju odczucia i żadnemu z nich nie przychodziła myśl niszcząca koncentrację. Nie musiał spoglądać w ich stronę. Wiedział, że poruszali się zgodnie z planem. Otaczali maleńką wioskę wokół. Z wolna zacieśniali krąg, nie dając szansy na ucieczkę i to pomimo tego, że Zachary wyłaniał się z leśnej gęstwiny, oznajmiając swoją obecność. Na krótką chwilę przystanął, rozglądając się po raptem kilku budynkach widocznych z jego strony, w myślach wytyczając dwie przeciwległe ściany, które zamierzał wykorzystać do odgrodzenia drogi ucieczki. Wpierw jednak musiał zbliżyć się, co też bez zbędnej zwłoki uczynił, odważnie stawiając kolejne kroki ścieżkę pomiędzy domostwami, aż znalazł się w pożądanej przez siebie pozycji. W palcach obrócił przestygniętą różdżkę, obejrzał się za siebie i obrócił w pół kroku tak, aby bezpiecznie wytyczyć szlaku muru, który pragnął wznieść.
— Murusio — wypowiedział głośno formułę zaklęcia, mierząc we fragment budynku po lewej. Czując wzbierającą magię, przeciągnął ręką do drugiej ze ścian, wyznaczając koniec. Dostrzegłszy pierwsze cegły tworzące fizyczną barierę, odwrócił się z powrotem do wnętrza wioski i ruszył śmiałym krokiem. — Ściągnijcie ich wszystkich do środka! — wykrzyczał donośnie, całkowicie nie w sposób, w jaki wyrażał się na co dzień, dostrzegając jednego z mugoli, który zatrzymał się zwabiony głosem. Shafiq bez cienia wątpliwości uniósł i skierował ku niemu różdżkę, jednocześnie posyłając ostre spojrzenie. — Adolebitque — wywarczał inkantację, wykonując dość sztywny gest różdżką. Łańcuch, który posłał w pierwszą z ofiar, chybił. Mężczyzna wykazał się zwinnością, unikając klątwy, lecz jednocześnie zmierzał w kierunku centrum wioski tak, jak Zachary sobie tego życzył. Nie przejmował się nieskuteczną magią w tym momencie. Zagonienie bydła w jedno miejsce znacznie ułatwiało sprawę i na tym powinni skupić się w pierwszej kolejności.
— Betula — wysunął kolejny krok, tym razem w grupkę mugoli pośpiesznie zmierzających razem z innymi. Wiązka czarnej magii wystrzeliła tam, gdzie powinna, lecz uzdrowiciel nie dojrzał jak sięga celu. Nie usłyszał żadnego wrzasku bólu, jedynie okrzyki przerażenia tych, którzy spotykali się z obcą i nieznana im siłą po raz pierwszy. Czerń przesłoniła mu widok, a gdy zniknęła, rzeczywistość stała się czarno-biała, przecięta szarościami. Intensywne mruganie nie zniwelowało doznania osłabienia. Wiedział, że raz jeszcze przyszło mu zapłacić cenę za używanie czarnej magii.
Murusio, Adolebitque, Betula i rzut na obrażenia od CM
Kroki stawiane w śniegu, choć ostrożne, miały w sobie coś z drapieżnika. Zmęczonego i doświadczonego już poprzednim starciem w zupełnie innym miejscu, lecz nadal gotowego do wypełnienia zadania drapieżnika. Nie wątpił, że dwójce lordów towarzyszyły podobnego rodzaju odczucia i żadnemu z nich nie przychodziła myśl niszcząca koncentrację. Nie musiał spoglądać w ich stronę. Wiedział, że poruszali się zgodnie z planem. Otaczali maleńką wioskę wokół. Z wolna zacieśniali krąg, nie dając szansy na ucieczkę i to pomimo tego, że Zachary wyłaniał się z leśnej gęstwiny, oznajmiając swoją obecność. Na krótką chwilę przystanął, rozglądając się po raptem kilku budynkach widocznych z jego strony, w myślach wytyczając dwie przeciwległe ściany, które zamierzał wykorzystać do odgrodzenia drogi ucieczki. Wpierw jednak musiał zbliżyć się, co też bez zbędnej zwłoki uczynił, odważnie stawiając kolejne kroki ścieżkę pomiędzy domostwami, aż znalazł się w pożądanej przez siebie pozycji. W palcach obrócił przestygniętą różdżkę, obejrzał się za siebie i obrócił w pół kroku tak, aby bezpiecznie wytyczyć szlaku muru, który pragnął wznieść.
— Murusio — wypowiedział głośno formułę zaklęcia, mierząc we fragment budynku po lewej. Czując wzbierającą magię, przeciągnął ręką do drugiej ze ścian, wyznaczając koniec. Dostrzegłszy pierwsze cegły tworzące fizyczną barierę, odwrócił się z powrotem do wnętrza wioski i ruszył śmiałym krokiem. — Ściągnijcie ich wszystkich do środka! — wykrzyczał donośnie, całkowicie nie w sposób, w jaki wyrażał się na co dzień, dostrzegając jednego z mugoli, który zatrzymał się zwabiony głosem. Shafiq bez cienia wątpliwości uniósł i skierował ku niemu różdżkę, jednocześnie posyłając ostre spojrzenie. — Adolebitque — wywarczał inkantację, wykonując dość sztywny gest różdżką. Łańcuch, który posłał w pierwszą z ofiar, chybił. Mężczyzna wykazał się zwinnością, unikając klątwy, lecz jednocześnie zmierzał w kierunku centrum wioski tak, jak Zachary sobie tego życzył. Nie przejmował się nieskuteczną magią w tym momencie. Zagonienie bydła w jedno miejsce znacznie ułatwiało sprawę i na tym powinni skupić się w pierwszej kolejności.
— Betula — wysunął kolejny krok, tym razem w grupkę mugoli pośpiesznie zmierzających razem z innymi. Wiązka czarnej magii wystrzeliła tam, gdzie powinna, lecz uzdrowiciel nie dojrzał jak sięga celu. Nie usłyszał żadnego wrzasku bólu, jedynie okrzyki przerażenia tych, którzy spotykali się z obcą i nieznana im siłą po raz pierwszy. Czerń przesłoniła mu widok, a gdy zniknęła, rzeczywistość stała się czarno-biała, przecięta szarościami. Intensywne mruganie nie zniwelowało doznania osłabienia. Wiedział, że raz jeszcze przyszło mu zapłacić cenę za używanie czarnej magii.
Murusio, Adolebitque, Betula i rzut na obrażenia od CM
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Zachary Shafiq' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 6, 1, 5
'k6' : 6, 1, 5
Rozpoczynał się taneczny chaos, w którym przyszło Rhysandowi się odnaleźć. Śnieg splamił kuszący rozlew krwi, a dotychczas łagodna cisza niezmącona dźwiękiem kroków, teraz przeorana była śladami stóp, błota i upadających na ziemię mugoli. Świadomi już ich obecności, nie mieli dokąd uciec kiedy ze wszystkich stron pojawiły się znajome sylwetki dwóch pozostałych mężczyzn. Działali szybko, rzucając kolejne skuteczne wyroki na wiatr przetykany trwogą legnących wrogów. Nie zamierzał pozostawać z tyłu, sumiennie wykonując swoją pracę i zagradzając drogę kolejnej grupce. Z pewnej odległości usłyszał okrzyk towarzysza, zaraz przyspieszając własną wędrówkę. W jego stronę kierowało się przestraszone stadko, a zagradzając drogę jednemu z mugoli, uśmiechnął się lekko. Miał swoją pewność w tym co reprezentował, ale potwierdzenie bez trudu mógł rozszyfrować z twarzy ofiary. Pusta, nieznajoma, więcej niż żałosna, aż wreszcie przerażona. Źrenice rozszerzone w próbie ucieczki, zapewne marnych resztek nadziei na przeżycie, które on sam miał zaraz z bagatelną oczywistością wytrącić. - Bucco. - Warknął, celując różdżką w twarz ofiary. Uderzony upadł na ziemię, odsłaniając Rhysandowi widok kolejnego uciekinierki, która w panice potykała się o własne nogi, próbując najwyraźniej zejść mu z drogi. Podszedł kilka kroków, ponownie podnosząc trzymany oręż w górę i wyrzucił z siebie kolejne zaklęcie. - Slugulus Erecto. - Bezskutecznie rzucone, bowiem mugolka zdołała odskoczyć na bok przed niedokładnie wypowiedzianą inkantacją. Selwyn zniesmaczony zmarszczył brwi, wzdychając w duchu na kolejną, drobną komplikację. Drobne przeszkody kłuły w oczy perfekcjonistyczne zapędy, które pielęgnował w sobie przez lata, nauczony był bowiem robić wszystko najlepiej, jak potrafi, a takiego rodzaju zaklęcie z pewnością nie reprezentowało pełni jego możliwości. Ponieważ jednak mieli dzisiaj przede wszystkim być skuteczni, nie pełni finezji, pozwolił brudnokrwistej na ostatnią chwilę ucieczki, a następnie ponownie wymówił zaklęcie. - Capillumo. - Skierował cel w czaszkę ofiary, ponownie nie udało mu się osiągnąć pożądanego efektu, toteż mlasnął zdegustowany, pod nosem przeklinając pojedynczym francuskim słowem. Zmienił kierunek chodu, mając nadzieję, że nowa perspektywa sceny pozwoli mu na skuteczniejszy atak w kolejnym momencie nieuwagi celu.
| bucco, nieudane slugulus, nieudane capillumo
| bucco, nieudane slugulus, nieudane capillumo
angels would damn themselves for me
- Reducto - skierował zitan na większy budynek na skraju wioski, lecz zaklęcie rozminęło się z brzydką, amatorską konstrukcją zaledwie o włos. Westchnął ciężko, nie kryjąc niezadowolenia nie do końca udanym przedstawieniem. - Reducto - ponowił formułę i tym razem dom został zmiażdżony przez niewidzialną siłę, a lecące w powietrze cegły i pył odcięły drogę ucieczki do lasu. Chociaż jego zaklęcia nie zawsze sięgały upragnionego celu, efekt końcowy był mimo wszystko zadowalający, bo śmigające na wszystkie strony promieniste wiązki wprowadziły wystarczający popłoch wśród mieszkańców tej niewielkiej wioski, by wszyscy zgodnie niczym stado owiec próbowali zbiec przed Bulstrodem - tylko po to, by z jednej strony napotkać Rhysanda, a z drugiej Zachary'ego. Wszystkie drogi prowadziły ich do jednego miejsca, do centralnego punktu wioski, biegli więc tam ochoczo, nie myśląc wcale o tym, że właśnie tam czeka ich zagłada. Z jakiegoś powodu najwidoczniej wciąż łudzili się, że może się to dla nich skończyć inaczej. W jak wielkim błędzie się znajdowali, dowiedzieć się mieli już za parę chwil, do tego czasu jednak Maghnus wykazywał się ogromną cierpliwością, robiąc jeden krok za drugim, zbliżając się powoli, acz stanowczo w kierunku serca osady i zaganiając przerażone robactwo w upragnioną stronę. W głuchym trzeszczeniu śniegu pod jego ciężkimi, ocieplanymi butami z czarnej skóry było coś nieodwołalnego, tak samo jak w zaciętym wyrazie twarzy, gdy piwne tęczówki odnalazły młodą kobietę, wybiegającą z bojowym okrzykiem z wiejskiej chaty; w dłoni miała nóż, niewielki, zapewne kuchenny, służący do krojenia bochnów chleba lub ewentualnie patroszenia mniejszych zwierząt. Zdobyła się na szaleńczą odwagę - a może było to uwarunkowane świadomością beznadziejnego położenia i tego, że nie ma już nic do stracenia? Pędziła prosto na szlachcica, unosząc rękę dzierżącą nóż w górę, jakby miała zamiar zabawić się w waleczną walkirię, lecz jej nadzieje były płonne. Maghnus wycelował różdżkę w jej tors, a ślina sama przyniosła na jego język odpowiednią inkantację. - Sectumsempra - wypowiedział miękko, niemalże pieszczotliwie, by zaledwie uderzenie serca później oglądać cudowny spektakl, w którym klatka piersiowa kobiety była dogłębnie rozcinana niewidzialnymi ostrzami. Upadła na kolana, chwilę później obaliła się na bok, a gorąca krew tryskająca z jej ran barwiła szkarłatem pedantycznie białe podłoże i topiła śnieg naokoło ciała, które wydawało właśnie ostatnie tchnienie.
| rzuty: reducto, ponowne reducto, sectumsempra
| rzuty: reducto, ponowne reducto, sectumsempra
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
178/190
Pełne napięcia chwile mijały powoli. Serce rytmicznie, choć znacznie szybciej, pompowało krew, a wraz z nią adrenalinę wywołując sytuację bliźniaczo podobną do tych, w których znajdował się jako uzdrowiciel, jako ordynator oddziału, na którym spoczywały obowiązki, a przede wszystkim odpowiedzialność. Wziąwszy ją na siebie w tym starciu, nie oczekiwał aż tak podobnej reakcji własnego ciała. Liczył na inność, odmianę od codziennego prowadzenia grupy uzdrowicieli oraz alchemików w szpitalu, lecz – mimo to – nie uległ rozczarowaniu, które pojawiłoby się, gdy Zachary był kimś innym. Zdecydowanie łatwiej przychodziło mu działanie w znanym i doświadczonym otoczeniu. Jedyną różnicą była ekscytacja rosnąca z każdym oddechem do stanu, w którym jeszcze nad nią panował, jeszcze ją kontrolował, nie ulegając presji otoczenia ani nowym doznaniom. Opanowany i skupiony zbliżał się powoli w stronę ofiar. Kroczył główną ścieżką mugolskiej wsi z dumnie uniesionym wzrokiem niczym pan, który wizytował swoje włości. Z różdżką wyciągniętą przed siebie, machnął nią, zamierzając pochwycić jak największą ilość osób.
— Orcumiano — zaintonował, lecz wiązka magii jedynie nikle zatrzęsła ziemią pod stopami, wzrokiem odchodząc w stronę kobiety próbującej zaatakować Bulstrode. Nie był pewien, co trzymała w ręce. Jedynie przypuszczał, że był to nóż; w kpiącym uśmiechu zastanawiał się, czy miała pojęcie, w jaki sposób go użyć, aby zranić i unieszkodliwić swojego oprawcę. W odpowiedzi usłyszał kolejną inkantację, która uderzyła w słabe ciało, niemal od razu znacząc śnieg krwią, a mugolkę przebijając na wylot. — Was spotka to samo — wybrzmiał cicho, praktycznie pod nosem. Powoli obrócił w palcach różdżkę, nie mogąc powstrzymać się przed ponowną próbą spętania kogoś w głębokim dole. — Orcumiano — powtórzył raz jeszcze inkantację, kierując akacjowe drewno pod nogi poruszającej się grupy. Ziemia tym razem zadrżała chętniej, a i skupienie Zachary'ego, wykonany gest, okazały się lepiej usytuowane. Niezdolni do obrony przed magią mugole nie mieli szansy obrony. Patrzył pełnym satysfakcji wzrokiem na uciekających, ledwie zdających sobie sprawę, że nadchodzili z trzech stron i nie zamierzali pozwolić im uciec. Wszyscy mieli zginąć.
Nieprzerwanie poruszając się, zbliżał się w stronę dołu, by finalnie przystanąć tuż nad nim. Nie spojrzał pod nogi. Krzyki, błagania o litość wzbudziły w Zacharym drżenie. Palce wolnej ręki zacisnęły się w pięść, a wiodąca, dzierżąca różdżkę skierowała ku młodemu mężczyźnie pędzącemu na ratunek kobiecie potraktowanej solidną klątwą przez Maghnusa. — Sangelio — wyszeptał cicho formułę, posyłając wiązkę magii w ruchomy cel. Nieskutecznie. Klątwa krwi, jedna z tych, w których Zachary odnajdywał spełnienie, studiując czarną magię, chybiła. Nie zamierzał wmawiać sobie, że to ostre porywy wiatru. Skupienie drżało. Równowaga łatwo mogła przepaść, szczególnie po niedawnym obróceniu się mocy przeciwko niemu samemu. Musiał jednak zaufać sobie, zaufać im, położyć wiarę w ich umiejętności. I potrafił to zrobić.
zaklęcia
i rzut na rozmiar dołu orcumiano z drugiej próby
Pełne napięcia chwile mijały powoli. Serce rytmicznie, choć znacznie szybciej, pompowało krew, a wraz z nią adrenalinę wywołując sytuację bliźniaczo podobną do tych, w których znajdował się jako uzdrowiciel, jako ordynator oddziału, na którym spoczywały obowiązki, a przede wszystkim odpowiedzialność. Wziąwszy ją na siebie w tym starciu, nie oczekiwał aż tak podobnej reakcji własnego ciała. Liczył na inność, odmianę od codziennego prowadzenia grupy uzdrowicieli oraz alchemików w szpitalu, lecz – mimo to – nie uległ rozczarowaniu, które pojawiłoby się, gdy Zachary był kimś innym. Zdecydowanie łatwiej przychodziło mu działanie w znanym i doświadczonym otoczeniu. Jedyną różnicą była ekscytacja rosnąca z każdym oddechem do stanu, w którym jeszcze nad nią panował, jeszcze ją kontrolował, nie ulegając presji otoczenia ani nowym doznaniom. Opanowany i skupiony zbliżał się powoli w stronę ofiar. Kroczył główną ścieżką mugolskiej wsi z dumnie uniesionym wzrokiem niczym pan, który wizytował swoje włości. Z różdżką wyciągniętą przed siebie, machnął nią, zamierzając pochwycić jak największą ilość osób.
— Orcumiano — zaintonował, lecz wiązka magii jedynie nikle zatrzęsła ziemią pod stopami, wzrokiem odchodząc w stronę kobiety próbującej zaatakować Bulstrode. Nie był pewien, co trzymała w ręce. Jedynie przypuszczał, że był to nóż; w kpiącym uśmiechu zastanawiał się, czy miała pojęcie, w jaki sposób go użyć, aby zranić i unieszkodliwić swojego oprawcę. W odpowiedzi usłyszał kolejną inkantację, która uderzyła w słabe ciało, niemal od razu znacząc śnieg krwią, a mugolkę przebijając na wylot. — Was spotka to samo — wybrzmiał cicho, praktycznie pod nosem. Powoli obrócił w palcach różdżkę, nie mogąc powstrzymać się przed ponowną próbą spętania kogoś w głębokim dole. — Orcumiano — powtórzył raz jeszcze inkantację, kierując akacjowe drewno pod nogi poruszającej się grupy. Ziemia tym razem zadrżała chętniej, a i skupienie Zachary'ego, wykonany gest, okazały się lepiej usytuowane. Niezdolni do obrony przed magią mugole nie mieli szansy obrony. Patrzył pełnym satysfakcji wzrokiem na uciekających, ledwie zdających sobie sprawę, że nadchodzili z trzech stron i nie zamierzali pozwolić im uciec. Wszyscy mieli zginąć.
Nieprzerwanie poruszając się, zbliżał się w stronę dołu, by finalnie przystanąć tuż nad nim. Nie spojrzał pod nogi. Krzyki, błagania o litość wzbudziły w Zacharym drżenie. Palce wolnej ręki zacisnęły się w pięść, a wiodąca, dzierżąca różdżkę skierowała ku młodemu mężczyźnie pędzącemu na ratunek kobiecie potraktowanej solidną klątwą przez Maghnusa. — Sangelio — wyszeptał cicho formułę, posyłając wiązkę magii w ruchomy cel. Nieskutecznie. Klątwa krwi, jedna z tych, w których Zachary odnajdywał spełnienie, studiując czarną magię, chybiła. Nie zamierzał wmawiać sobie, że to ostre porywy wiatru. Skupienie drżało. Równowaga łatwo mogła przepaść, szczególnie po niedawnym obróceniu się mocy przeciwko niemu samemu. Musiał jednak zaufać sobie, zaufać im, położyć wiarę w ich umiejętności. I potrafił to zrobić.
zaklęcia
i rzut na rozmiar dołu orcumiano z drugiej próby
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Zachary Shafiq' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 3
'k3' : 3
Skupienie wygięło brwi w zmarszczkę, a czoło uniosło się na widok kolejnych istot przed jego wzrokiem.
- Nie ma sensu uciekać. Nie ma sensu dla was. - Wypowiedział słowa beznamiętnie, prawie do siebie, upewniając się tylko, że to oni byli jedynymi życiami zdolnymi do zrobienia czegoś więcej. Mugole nigdy nie mieli pełnej władzy. Brakowało im talentu, umiejętności i pewności w wykonywanych czynach, historia, którą Selwyn znał od poszewki, mówiła jasno, precyzyjnie określając nazwiska tych przysłużonych dla świata, w którym żyli. Nie było tam miejsca na spaczone związki, ledwo w granicach jego znoszenia mieszcząc półkrew sługów, zbrukaną niepoważnymi decyzjami przodków.
Skręcił w boczną ścieżkę pomiędzy domami, kopiąc przy tym taczkę z ziemią i przewracając belę siana. Z daleka dostrzegł swoich towarzyszy, zbliżających się do siebie w tanecznych krokach walki z wrogiem, ale wiedząc, że mają pod kontrolą sytuację, dał sobie jeszcze chwilę na przyłapanie jednego mugola, schowanego pod dachem ochronki na ich obce dla Rhysanda narzędzia. Wyciągnął różdżkę, wcześniej uchybiając się lecącej w jego stronę deski. Istnie żałosna próba. - Betula. - Wygrzmiał ponurym głosem, pragnąc czym prędzej ukrócić ich spotkanie. Wiązka minęła cel, za słaba na sprostanie jego wymaganiom, toteż podirytowany, pragnąc jak najszybciej dołączyć do reszty Rycerzy, cofnął się o krok, dla lepszego zmierzenia powoli zdobywającego się z paniki na agresję mugola i powtórzył razy jeszcze, tym razem nieco prostsze zaklęcie. - Bucco. - Silny cios magii znokautował przeciwnika i Selwyn nie poświęcił mu ani jednej swojej myśli. Tym właśnie dla niego byli, marnym prochem pod stopami, którego jedno dmuchnięcie przywracało do nicości. Swoje kroki następnie skierował do centrum małego placu, marne zabudowania niechroniące przed ich skutecznymi atakami, w statecznym tempie doprowadzające wioskę do stanu upojnej masakry. Skinął mężczyzną na znak i potwierdzenie skuteczności własnych działań podczas wędrówki drogą, a następnie szybkim ruchem odwrócił się przez swoje ramię, unosząc ramię i różdżkę na wysokość starego drzewa stojącego pomiędzy rozwidleniem i czterema chałupami na głównej drodze. - Reducto. - Rzucił, obserwując z zadowoleniem, jak stara kora łuszczy się, a następnie łamie i wybuch, a załamując dachy domostw. - Czas na końcówkę panowie? - Spytał spokojnie, pozwalając tylko na sekundę uśmiechowi zadowolenia z ich pracy przemknąć przez twarz.
| nieudana betula i udane reducto, bucoo
- Nie ma sensu uciekać. Nie ma sensu dla was. - Wypowiedział słowa beznamiętnie, prawie do siebie, upewniając się tylko, że to oni byli jedynymi życiami zdolnymi do zrobienia czegoś więcej. Mugole nigdy nie mieli pełnej władzy. Brakowało im talentu, umiejętności i pewności w wykonywanych czynach, historia, którą Selwyn znał od poszewki, mówiła jasno, precyzyjnie określając nazwiska tych przysłużonych dla świata, w którym żyli. Nie było tam miejsca na spaczone związki, ledwo w granicach jego znoszenia mieszcząc półkrew sługów, zbrukaną niepoważnymi decyzjami przodków.
Skręcił w boczną ścieżkę pomiędzy domami, kopiąc przy tym taczkę z ziemią i przewracając belę siana. Z daleka dostrzegł swoich towarzyszy, zbliżających się do siebie w tanecznych krokach walki z wrogiem, ale wiedząc, że mają pod kontrolą sytuację, dał sobie jeszcze chwilę na przyłapanie jednego mugola, schowanego pod dachem ochronki na ich obce dla Rhysanda narzędzia. Wyciągnął różdżkę, wcześniej uchybiając się lecącej w jego stronę deski. Istnie żałosna próba. - Betula. - Wygrzmiał ponurym głosem, pragnąc czym prędzej ukrócić ich spotkanie. Wiązka minęła cel, za słaba na sprostanie jego wymaganiom, toteż podirytowany, pragnąc jak najszybciej dołączyć do reszty Rycerzy, cofnął się o krok, dla lepszego zmierzenia powoli zdobywającego się z paniki na agresję mugola i powtórzył razy jeszcze, tym razem nieco prostsze zaklęcie. - Bucco. - Silny cios magii znokautował przeciwnika i Selwyn nie poświęcił mu ani jednej swojej myśli. Tym właśnie dla niego byli, marnym prochem pod stopami, którego jedno dmuchnięcie przywracało do nicości. Swoje kroki następnie skierował do centrum małego placu, marne zabudowania niechroniące przed ich skutecznymi atakami, w statecznym tempie doprowadzające wioskę do stanu upojnej masakry. Skinął mężczyzną na znak i potwierdzenie skuteczności własnych działań podczas wędrówki drogą, a następnie szybkim ruchem odwrócił się przez swoje ramię, unosząc ramię i różdżkę na wysokość starego drzewa stojącego pomiędzy rozwidleniem i czterema chałupami na głównej drodze. - Reducto. - Rzucił, obserwując z zadowoleniem, jak stara kora łuszczy się, a następnie łamie i wybuch, a załamując dachy domostw. - Czas na końcówkę panowie? - Spytał spokojnie, pozwalając tylko na sekundę uśmiechowi zadowolenia z ich pracy przemknąć przez twarz.
| nieudana betula i udane reducto, bucoo
angels would damn themselves for me
Panika rozgorzała w najlepsze, otaczając ich zewsząd - i będąc muzyką dla jego uszu, odczytujących krzyki rozpaczy i przerażenia jako najsłodsze dźwięki. Była to właściwie jedyna przyjemność, jaką mogli mu sprawić mugole; stać się ulotną rozrywką, gdy próbowali uciekać w płonnej nadziei, że jakimś cudem uda im się jednak uratować swe marne życia i okazją do samodoskonalenia, gdy niczym króliki eksperymentalne padali rażeni coraz to wymyślniejszymi klątwami. Ostatnie miesiące obfitowały w okazje do rozwoju swych umiejętności praktycznych, a Bulstrode chętnie z nich korzystał, dostrzegając zarazem z zadowoleniem, że jego ruchy są już zdecydowanie pewniejsze, inkantacje wypływają gładko spomiędzy jego ust, a nienawistna moc zaklęta w zitanie, z którego stworzono jego różdżkę, jest w stanie przywołać coraz to ambitniejsze efekty rzucanych zaklęć. Wciąż jednak było mu mało, wciąż było to zaledwie preludium do umiejętności, które pragnął posiąść w dłuższej perspektywie czasu. Zastanawiały go właściwie te mało zrozumiałe, idiotyczne wręcz wybory szlamu. Dlaczego wybiegali z domostw prosto w ich ramiona? Dlaczego krzykiem zdradzali swoją obecność, nie nakazując im nawet robić dokładnego obchodu i szukać zlęknionych dusz? Nie było w tym za knuta zdrowego rozsądku ani instynktu samozachowawczego, lecz cóż, ułatwiało im to znacząco pracę, nie zamierzał więc narzekać.
- Im bardziej będziecie się opierać, tym dłużej to będzie trwało - rzucił głosem wypranym z emocji, czysto informacyjnie, by mieli już kompletną klarowność co do opłakanego położenia, w którym się znaleźli. Młoda kobieta wykrwawiła się na śniegu w mgnieniu oka, lecz najwidoczniej jej los nie był wystarczającą przestrogą, bo oto w stronę Maghnusa biegł młody mężczyzna. - Vulnerario - zainkantował szlachcic, lecz młodzian poruszał się sprawniej od kobiety, przez co zbyt powolna wiązka minęła jego lewe ramię, nie dotykając go jednak. Wielka szkoda. - Sangelio - kontynuował Bulstrode i tym razem już zaklęcie raziło go prosto w twarz, chłopak cofnął się o krok, jakby zamroczony, gdy z jego nosa trysnęła nadzwyczaj obfita fontanna krwi. Wyminął go niespiesznie, wiedząc, że nie stanowi już większego zagrożenia, że zaledwie po paru minutach podzieli los kobiety, której bezskutecznie spieszył na ratunek. - Reducto - wycelował różdżkę w budynek po prawej stronie, pragnąc jeszcze kolejnym aktem zniszczenia nakłonić ludzi do biegu prosto do głębokiego dołu, który na środku wioski przywołał Zachary i chociaż zaklęcie przeleciało ze świstem pomiędzy budynkami, zaganiani przez trójkę szlachciców robactwo i tak udawało się w wybranym przez nich kierunku, by z okrzykiem zdziwienia wpaść prosto do zagłębienia i czekać na ostateczny akt niełaski z ich strony.
- Zdaje się, że to pora na wielki finał - przytaknął w odpowiedzi Selwynowi, a na jego ustach również zatańczył wilczy uśmiech. To był dobry dzień, lecz wciąż nie koniec. Najlepsze dopiero przed nimi.
| rzuty: udane sangelio, nieudane vulnerario, nieudane reducto
- Im bardziej będziecie się opierać, tym dłużej to będzie trwało - rzucił głosem wypranym z emocji, czysto informacyjnie, by mieli już kompletną klarowność co do opłakanego położenia, w którym się znaleźli. Młoda kobieta wykrwawiła się na śniegu w mgnieniu oka, lecz najwidoczniej jej los nie był wystarczającą przestrogą, bo oto w stronę Maghnusa biegł młody mężczyzna. - Vulnerario - zainkantował szlachcic, lecz młodzian poruszał się sprawniej od kobiety, przez co zbyt powolna wiązka minęła jego lewe ramię, nie dotykając go jednak. Wielka szkoda. - Sangelio - kontynuował Bulstrode i tym razem już zaklęcie raziło go prosto w twarz, chłopak cofnął się o krok, jakby zamroczony, gdy z jego nosa trysnęła nadzwyczaj obfita fontanna krwi. Wyminął go niespiesznie, wiedząc, że nie stanowi już większego zagrożenia, że zaledwie po paru minutach podzieli los kobiety, której bezskutecznie spieszył na ratunek. - Reducto - wycelował różdżkę w budynek po prawej stronie, pragnąc jeszcze kolejnym aktem zniszczenia nakłonić ludzi do biegu prosto do głębokiego dołu, który na środku wioski przywołał Zachary i chociaż zaklęcie przeleciało ze świstem pomiędzy budynkami, zaganiani przez trójkę szlachciców robactwo i tak udawało się w wybranym przez nich kierunku, by z okrzykiem zdziwienia wpaść prosto do zagłębienia i czekać na ostateczny akt niełaski z ich strony.
- Zdaje się, że to pora na wielki finał - przytaknął w odpowiedzi Selwynowi, a na jego ustach również zatańczył wilczy uśmiech. To był dobry dzień, lecz wciąż nie koniec. Najlepsze dopiero przed nimi.
| rzuty: udane sangelio, nieudane vulnerario, nieudane reducto
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Milcząca satysfakcja gościła na jego twarzy mimo nieudanej klątwy krwi. Wciąż obserwował mężczyznę biegnącego w stronę Bulstrode'a, lecz nie musiał reagować ani tym bardziej ostrzegać go w jakikolwiek sposób. Maghnus dopełnił dzieła, czyniąc to, co Zachary'emu się nie powiodło. Z uznaniem skinął jedynie, nie czując potrzeby wygłaszania dodatkowych komentarzy aprobaty. Niezmiennie zajmował swoją pozycję przy krawędzi stworzonego więzienia w ziemi i wreszcie opuścił nań spojrzenie, napotykając przerażone, plugawe pary oczu ziejące czystym, niemożliwym do porównania z niczym innym przerażeniem. Ciche prychnięcie pod nosem było jedyną reakcją, jedynym fizycznym znamieniem satysfakcji, ale także pogardy żywionej do niemagicznych. Kara, która ich spotykała, była najsurowsza z możliwych; a na odkupienie win było zdecydowanie za późno. Stulecia ukrywania się pośród nich dobiegły końca. Interesy czarodziejskiej nacji wreszcie stanęły na pierwszym miejscu i, choć jeszcze kiedyś nie wzbudziłoby to zainteresowania Zachary'ego – to dzisiaj stanowiło priorytet, liczył, że pozostałe dumne narody czarodziejów pójdą angielskim przykładem, w którym on, egipski szajch, syn króla Egiptu, uczestniczył z podniesioną głową.
— Plumosa — wybrzmiał cicho, kreśląc w powietrzu gest, po czym koniec różdżki skierował prosto na pierwszego z mugoli, który jeszcze próbował wdrapać się po pionowej ścianie przymarzniętej dotkliwymi mrozami ziemi. Koniec różdżki błysnął, lecz magiczna wiązka nie była dostatecznie silna. O ile mężczyzna wycofał się i upadł, to Zachary nie był przekonany, aby wydarzyło się to dzięki niemu. Nie zaczął się dusić, a opary gęstego, gryzącego dymu nie opuściły nędznych ust. Zagryzł zęby na wnętrzu policzka, ostrym wzrokiem mierząc grupę ściskających się ciał w dole. — Dokończmy to — podjął, odpowiadając towarzyszom, gdy tylko trzeszczenie oraz trzaski opadającego drzewa dobiegły końca. Poruszył barkami, chcąc nieco rozluźnić napięte mięśnie. Lekki ruch karkiem wywołał cichy, ledwie słyszalny trzask, na który zareagował z uśmiechem i obnażonymi zębami.
— Sangelio — wyszeptał, tym razem posyłając magię w znacznie posuniętą w czasie twarz kobiety, może nawet staruszki. I tym razem mu się nie udało, a z ust Zachary'ego popłynął potok słów w ojczystym języku, wzrok wznosząc ku niebu niczym w kapłańskiej modlitwie. — Maghnus, Rhysand, zechcecie? — Zapytał, końcem różdżki wskazując na dół w ziemi, pytanie stawiając nieco zdenerwowanym tonem, po czym sam wyciągnął akacjowe drewno i wymierzył nim w kolejną ofiarę. — Gladium — warknął tonem pełnym stłumionej w zaciśniętych zębach złości, odrywając się od ścisłej kontroli nad własnym umysłem, wreszcie dając upust pragnieniu, które nasilało się z każdym oddechem poczynionym w maleńkiej wsi. Błysk magii przez moment oślepił go. Nie wiedział, czy mu się powiodło. Dopiero krzyk któregoś z więźniów sprawił, że spojrzał na brudnokrwistego mugola, którego stara, zszarzała koszula nasiąkła krwią w rękawach. Strużki krwi spływały po palcach i to właśnie tam skierował swój wzrok, sycąc się nim, niemal delektując, aż potok życia zwolnił, a pozbawione go ciało upadło. Wtedy też doznał bolesnego pulsowania w skroniach, wolną dłonią chwytając się za nie i zaciskając powieki. Metaliczny zapach i posmak krwi cieknącej z nosa rozbudził go na moment pomimo osłabienia. Nie zamierzał jednak nic na ten temat mówić. Cena czarnej magii nie przerażała Zachary'ego. Jeszcze miał dość sił, by stać na własnych nogach.
zaklęcia
i obrażenia z k1 na cm
178/190
— Plumosa — wybrzmiał cicho, kreśląc w powietrzu gest, po czym koniec różdżki skierował prosto na pierwszego z mugoli, który jeszcze próbował wdrapać się po pionowej ścianie przymarzniętej dotkliwymi mrozami ziemi. Koniec różdżki błysnął, lecz magiczna wiązka nie była dostatecznie silna. O ile mężczyzna wycofał się i upadł, to Zachary nie był przekonany, aby wydarzyło się to dzięki niemu. Nie zaczął się dusić, a opary gęstego, gryzącego dymu nie opuściły nędznych ust. Zagryzł zęby na wnętrzu policzka, ostrym wzrokiem mierząc grupę ściskających się ciał w dole. — Dokończmy to — podjął, odpowiadając towarzyszom, gdy tylko trzeszczenie oraz trzaski opadającego drzewa dobiegły końca. Poruszył barkami, chcąc nieco rozluźnić napięte mięśnie. Lekki ruch karkiem wywołał cichy, ledwie słyszalny trzask, na który zareagował z uśmiechem i obnażonymi zębami.
— Sangelio — wyszeptał, tym razem posyłając magię w znacznie posuniętą w czasie twarz kobiety, może nawet staruszki. I tym razem mu się nie udało, a z ust Zachary'ego popłynął potok słów w ojczystym języku, wzrok wznosząc ku niebu niczym w kapłańskiej modlitwie. — Maghnus, Rhysand, zechcecie? — Zapytał, końcem różdżki wskazując na dół w ziemi, pytanie stawiając nieco zdenerwowanym tonem, po czym sam wyciągnął akacjowe drewno i wymierzył nim w kolejną ofiarę. — Gladium — warknął tonem pełnym stłumionej w zaciśniętych zębach złości, odrywając się od ścisłej kontroli nad własnym umysłem, wreszcie dając upust pragnieniu, które nasilało się z każdym oddechem poczynionym w maleńkiej wsi. Błysk magii przez moment oślepił go. Nie wiedział, czy mu się powiodło. Dopiero krzyk któregoś z więźniów sprawił, że spojrzał na brudnokrwistego mugola, którego stara, zszarzała koszula nasiąkła krwią w rękawach. Strużki krwi spływały po palcach i to właśnie tam skierował swój wzrok, sycąc się nim, niemal delektując, aż potok życia zwolnił, a pozbawione go ciało upadło. Wtedy też doznał bolesnego pulsowania w skroniach, wolną dłonią chwytając się za nie i zaciskając powieki. Metaliczny zapach i posmak krwi cieknącej z nosa rozbudził go na moment pomimo osłabienia. Nie zamierzał jednak nic na ten temat mówić. Cena czarnej magii nie przerażała Zachary'ego. Jeszcze miał dość sił, by stać na własnych nogach.
zaklęcia
i obrażenia z k1 na cm
178/190
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Leśny trakt
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Staffordshire