Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka :: Dom Bathildy Bagshot
Salon
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salon
Każdy kto znał Bathildę Bagshot wiedział, że jej dom mieścił w sobie niewyobrażalną ilość książek. Każdy regał, każdy kąt obudowany był rzędem półek z woluminami. Niektóre z nich były magiczne — nie dało się ich otworzyć i przeczytać, umykały niegodnym kartkowania stron osobom, by na koniec każdemu kto nie zna się na literaturze zatrzasnąć się na nosie. Pokój jest duży i przestronny. Mieści się w nim zielona, welurowa kanapa, i dwa niedopasowane do niej fotele naprzeciw kominka, w którym od dawna nie trzaskał ogień. Na ścianach pokoju widnieją obrazy przedstawiające ukochanego kota Ptysia.
— Wierzę, że jest doskonałe — odparł Demelzie, wymieniając z nią krótkie, porozumiewawcze spojrzenie, po czym pokręcił głową. Nie musiał oglądać; kiedy przyjdzie odpowiednia pora będzie mogła to wyciągnąć. — Może przy odrobinie szczęścia sami nie będą. Może zaszaleją na zapleczu— mruknął w zastanowieniu, choć znając Marcela nie upijałby się po drodze w samotności — nie licząc Finley, po prostu nie mógł pić bez przyjaciół. Bez chłopaków. Kiedy Dem spytała o znajomość z Eve, oderwał od niej wzrok, by spojrzeć na Fancourt jeszcze przez chwilę bez żadnej reakcji. —Ta— mruknął, spuszczając wzrok i uśmiechnął się lekko. — Piętnaście lat. — Szmat czasu. Nie bez powodu od zawsze była jego rodziną. I nie bez powodu znała go prawdopodobnie lepiej niż ktokolwiek inny.
Jeszcze kiedy pan prefekt kazał mu poczekać, zwrócił wzrok w jego kierunku i wbrew prośbie ruszył na górę, udając, że nie słyszy. Przez chwilę przemknęła przez niego obawa, że zamiast napić się, postanowi analizować tajemniczą recepturę i sposób warzenia tego jakże cennego i wartościowego eliksiru. To właśnie strach o własne dziecko zmusiła go do przemknięcia na piętro i pozostawienia słoju samego, byle jak najdalej od podejrzliwego Castora. Jeszcze go spiją dziś. Nie miał pojęcia na co się porwał stając między nimi. Kiedy jednak znalazł się obok i spytał o Pięść Hagrida, zmarszczył lekko brwi.
— Nie, nie, skąd— zaprzeczył od razu otwarcie, by za chwilę też zniżyć ton do konspiracyjnego szeptu, mrużąc lekko oczy. — Pięść Hagrida jest bardzo mocna, to jest jak soczek owocowy. Ale nie mów dziewczynom.— Obejrzał się jeszcze za siebie na schodach, jeszcze bardziej do niego zbliżając. — Niech myślą, że jest piekielnie dużo alkoholu w tym. Poczują się wtedy… wiesz, jakby miały mocną głowę po tym. Nie upiły się babciną nalewką, sam rozumiesz. — Uśmiechnął się szybko i szeroko. Już sam nie pamiętał, ile wlali tu czystego spirytusu, ale całe mnóstwo. Był pewien, że dzisiejszego wieczora żaden eliksir Castora nie odkażałby lepiej ran niż Mocarz. Gdy zeszli na dół, stanął znów w towarzystwie.
— Czas ucieka nam przez palce, Dem— odpowiedział dziewczynie, gdy zarzuciła mu pośpiech. — Nie marnujmy ani sekundy.— Niewinny uśmiech przyozdobił jego twarz, kiedy udawał, że nie słyszy pytania, czy wszyscy obecni są pełnoletni. Wszyscy byli, prawda? Nie licząc Anne, pamiętał, że była młodsza, ale po Lynmouth nie miał najmniejszych wątpliwości, że wiek nie stanowił dla niej żadnej przeszkody.
Po drodze ujął też dłoń Aidana, powtarzając cicho jego imię, jakby zamierzał je z jakiegoś powodu zapamiętać, a może dla przypomnienia, uważniej niż wcześniej go obserwując. Kojarzył go ze szkoły, z towarzystwa Sheili, oczywiście, ale nigdy szczególnie nie angażował się w szkolne środowisko młodszej siostry.
Gdy znalazł się przy dziewczynach, a przy nim Thomas, skinął mu porozumiewawczo głową, patrząc chwilę w oczy, zanim obrócił głowę w stronę dziewczyn. Stanąwszy między Sheilą i Eve, mając naprzeciw siebie Nealę i zaraz potem i Anne, rozłożył ręce szeroko i zawiesił je na ramionach dziewczyn, przyciągając je obie do siebie. Zerknął na bukiecik Sheili, gdy dziewczyny wymieniły się kilkoma słowami w ich rodzinnym języku.
— Może — odpowiedział Eve, zatrzymując na kilka sekund wzrok na jej umalowanych ustach, zamiast błyszczących oczach. Czerwony potwornie przykuwał uwagę, kobiety były za cwane, zaklął w myślach.— Więc? — spytał żywiej, próbując powstrzymać ten obrazek przed oczami. —To jest to, co dziewczyny robią, kiedy chłopców nie ma w pobliżu?— spojrzał na jedną i na drugą zaraz potem. — Przegadują się w komplementach? Która jest piękniejsza? Wszystkie jesteście piękne. I tak różne — zerknął na Sissy, później Eveline, Nealę i Anne. — Wiem co mówię, widziałem już brzydkie — zapewnił z całym przekonaniem, kiwając lekko głową. To miał być fakt, nie próbował być przesadnie miły.— Dobrze— odpowiedział jeszcze Weasley, przechylając głowę w bok, kiedy przyjęła wyzwanie. Uśmiech poszerzył mu się wyraźnie. Wciąż wisiał na ramionach obu cyganek. — Postaram się nie odpaść przed tobą — dodał niewinnie, szybko zerkając na siostrę, która spytała go o słój. — Tajemniczy eliksir rozluźniający — odpowiedział jej enigmatycznie i puścił jej oczko. Kiedy zagaiła go Anne zerknął na nią.— Twoją lady?— spytał unosząc brwi, a później przeniósł wzrok na rudowłosą dziewczynę. — Ja? Spójrz na mnie. Czy ja mógłbym kogokolwiek deprawować? — Wzruszył ramionami i uśmiechnął się niewinnie.
Piosenka się zmieniła. To był jego wybór, gdy zwijał płyty ze sklepu, jedna z tych piosenek swingowo-jazzowych, których nie mógł wyrzucić z głowy, odkąd tylko je usłyszał po raz pierwszy. Nie mógł do tego nie zatańczyć. Ujął dłoń Eve i pociągnął ją w stronę parkietu, który był po prostu wolną przestrzenią w salonie, w którym specjalnie odsunęli meble. Zatrzymał się tuż przy Thomasie/ Stanął z nim ramię w ramię, tak, że się stykali ze sobą nimi, nie puszczając lewej dłoni cyganki. Obrócił lekko głowę i spojrzał na profil swojego czarującego brata, tak, by jego głos bez trudu dotarł do niego pomimo grającej muzyki, a był mniej słyszalny przez pozostałych wokół nich. Przekornie odezwał się po romsku: — Zadbasz o to, by dobrze się bawiły, prawda? Tylko, błagam, spróbuj być bardziej jak ja, kiedy podrywasz dziewczyny na mój rachunek, okej? Powodzenia, James — dodał już po angielsku głośno, poklepując brata po piersi z wymownym spojrzeniem. Ruszył dalej, koncentrując się już tylko na dziewczynie, której smukłą dłoń wciąż mocno ściskał. Zanucił piosenkę po drodze, ruchem ręki zwracając ją ku sobie, a później stanął przy niej, blisko, układając rugą dłoń na jej talii. Wysoko, dokładnie tam, gdzie powinna się znajdować w tańcu. Bez zwłoki zrobił kołyszący się krok do przodu, napierając na nią delikatnie. Swing był łatwiejszy od rock'n'rolla, poruszał się więc płynnie, trzymając ją przy tym zdecydowanie.
— Po co to? — spytał ją w końcu, po chwili patrzenia jej w oczy. — Ta zmiana. Zmuszasz mnie, żebym cały wieczór miał na ciebie oko — pożalił się cicho, ale kąciki ust drgnęły mu w górę. — Na wypadek jakby jakiś sztywny prefekt próbował się do ciebie przystawiać.— Zwiększył dystans między nimi i obrócił ją w tańcu, a jej sukienka zafalowała, odsłaniając jej nogi wyraźnie. Westchnął z niezadowoleniem, przyciągając ją znów bliżej do siebie, jeszcze bliżej, tak, że stykali się ze sobą wyraźnie. — Igrasz ze mną — wiedział, że tak. Robiła to celowo, drażniła się z nim. Był niezadowolony, gdy w domu zdecydowała się na sukienkę odsłaniającą zbyt wiele. A teraz? Jego dłoń na krótką chwilę znalazła się na plecach, palcami dotknął jej nagiej skóry, ale zaraz potem znów ją odsunął i obrócił, a potem obrócił się sam w tanecznym kroku. — Wyglądasz obłędnie.— Wyznał cicho, poważniejąc.
| wybaczcie długość i rozjazd czasoprzestrzenny, ale musiałam się do wszystkiego odnieść
Jeszcze kiedy pan prefekt kazał mu poczekać, zwrócił wzrok w jego kierunku i wbrew prośbie ruszył na górę, udając, że nie słyszy. Przez chwilę przemknęła przez niego obawa, że zamiast napić się, postanowi analizować tajemniczą recepturę i sposób warzenia tego jakże cennego i wartościowego eliksiru. To właśnie strach o własne dziecko zmusiła go do przemknięcia na piętro i pozostawienia słoju samego, byle jak najdalej od podejrzliwego Castora. Jeszcze go spiją dziś. Nie miał pojęcia na co się porwał stając między nimi. Kiedy jednak znalazł się obok i spytał o Pięść Hagrida, zmarszczył lekko brwi.
— Nie, nie, skąd— zaprzeczył od razu otwarcie, by za chwilę też zniżyć ton do konspiracyjnego szeptu, mrużąc lekko oczy. — Pięść Hagrida jest bardzo mocna, to jest jak soczek owocowy. Ale nie mów dziewczynom.— Obejrzał się jeszcze za siebie na schodach, jeszcze bardziej do niego zbliżając. — Niech myślą, że jest piekielnie dużo alkoholu w tym. Poczują się wtedy… wiesz, jakby miały mocną głowę po tym. Nie upiły się babciną nalewką, sam rozumiesz. — Uśmiechnął się szybko i szeroko. Już sam nie pamiętał, ile wlali tu czystego spirytusu, ale całe mnóstwo. Był pewien, że dzisiejszego wieczora żaden eliksir Castora nie odkażałby lepiej ran niż Mocarz. Gdy zeszli na dół, stanął znów w towarzystwie.
— Czas ucieka nam przez palce, Dem— odpowiedział dziewczynie, gdy zarzuciła mu pośpiech. — Nie marnujmy ani sekundy.— Niewinny uśmiech przyozdobił jego twarz, kiedy udawał, że nie słyszy pytania, czy wszyscy obecni są pełnoletni. Wszyscy byli, prawda? Nie licząc Anne, pamiętał, że była młodsza, ale po Lynmouth nie miał najmniejszych wątpliwości, że wiek nie stanowił dla niej żadnej przeszkody.
Po drodze ujął też dłoń Aidana, powtarzając cicho jego imię, jakby zamierzał je z jakiegoś powodu zapamiętać, a może dla przypomnienia, uważniej niż wcześniej go obserwując. Kojarzył go ze szkoły, z towarzystwa Sheili, oczywiście, ale nigdy szczególnie nie angażował się w szkolne środowisko młodszej siostry.
Gdy znalazł się przy dziewczynach, a przy nim Thomas, skinął mu porozumiewawczo głową, patrząc chwilę w oczy, zanim obrócił głowę w stronę dziewczyn. Stanąwszy między Sheilą i Eve, mając naprzeciw siebie Nealę i zaraz potem i Anne, rozłożył ręce szeroko i zawiesił je na ramionach dziewczyn, przyciągając je obie do siebie. Zerknął na bukiecik Sheili, gdy dziewczyny wymieniły się kilkoma słowami w ich rodzinnym języku.
— Może — odpowiedział Eve, zatrzymując na kilka sekund wzrok na jej umalowanych ustach, zamiast błyszczących oczach. Czerwony potwornie przykuwał uwagę, kobiety były za cwane, zaklął w myślach.— Więc? — spytał żywiej, próbując powstrzymać ten obrazek przed oczami. —To jest to, co dziewczyny robią, kiedy chłopców nie ma w pobliżu?— spojrzał na jedną i na drugą zaraz potem. — Przegadują się w komplementach? Która jest piękniejsza? Wszystkie jesteście piękne. I tak różne — zerknął na Sissy, później Eveline, Nealę i Anne. — Wiem co mówię, widziałem już brzydkie — zapewnił z całym przekonaniem, kiwając lekko głową. To miał być fakt, nie próbował być przesadnie miły.— Dobrze— odpowiedział jeszcze Weasley, przechylając głowę w bok, kiedy przyjęła wyzwanie. Uśmiech poszerzył mu się wyraźnie. Wciąż wisiał na ramionach obu cyganek. — Postaram się nie odpaść przed tobą — dodał niewinnie, szybko zerkając na siostrę, która spytała go o słój. — Tajemniczy eliksir rozluźniający — odpowiedział jej enigmatycznie i puścił jej oczko. Kiedy zagaiła go Anne zerknął na nią.— Twoją lady?— spytał unosząc brwi, a później przeniósł wzrok na rudowłosą dziewczynę. — Ja? Spójrz na mnie. Czy ja mógłbym kogokolwiek deprawować? — Wzruszył ramionami i uśmiechnął się niewinnie.
Piosenka się zmieniła. To był jego wybór, gdy zwijał płyty ze sklepu, jedna z tych piosenek swingowo-jazzowych, których nie mógł wyrzucić z głowy, odkąd tylko je usłyszał po raz pierwszy. Nie mógł do tego nie zatańczyć. Ujął dłoń Eve i pociągnął ją w stronę parkietu, który był po prostu wolną przestrzenią w salonie, w którym specjalnie odsunęli meble. Zatrzymał się tuż przy Thomasie/ Stanął z nim ramię w ramię, tak, że się stykali ze sobą nimi, nie puszczając lewej dłoni cyganki. Obrócił lekko głowę i spojrzał na profil swojego czarującego brata, tak, by jego głos bez trudu dotarł do niego pomimo grającej muzyki, a był mniej słyszalny przez pozostałych wokół nich. Przekornie odezwał się po romsku: — Zadbasz o to, by dobrze się bawiły, prawda? Tylko, błagam, spróbuj być bardziej jak ja, kiedy podrywasz dziewczyny na mój rachunek, okej? Powodzenia, James — dodał już po angielsku głośno, poklepując brata po piersi z wymownym spojrzeniem. Ruszył dalej, koncentrując się już tylko na dziewczynie, której smukłą dłoń wciąż mocno ściskał. Zanucił piosenkę po drodze, ruchem ręki zwracając ją ku sobie, a później stanął przy niej, blisko, układając rugą dłoń na jej talii. Wysoko, dokładnie tam, gdzie powinna się znajdować w tańcu. Bez zwłoki zrobił kołyszący się krok do przodu, napierając na nią delikatnie. Swing był łatwiejszy od rock'n'rolla, poruszał się więc płynnie, trzymając ją przy tym zdecydowanie.
— Po co to? — spytał ją w końcu, po chwili patrzenia jej w oczy. — Ta zmiana. Zmuszasz mnie, żebym cały wieczór miał na ciebie oko — pożalił się cicho, ale kąciki ust drgnęły mu w górę. — Na wypadek jakby jakiś sztywny prefekt próbował się do ciebie przystawiać.— Zwiększył dystans między nimi i obrócił ją w tańcu, a jej sukienka zafalowała, odsłaniając jej nogi wyraźnie. Westchnął z niezadowoleniem, przyciągając ją znów bliżej do siebie, jeszcze bliżej, tak, że stykali się ze sobą wyraźnie. — Igrasz ze mną — wiedział, że tak. Robiła to celowo, drażniła się z nim. Był niezadowolony, gdy w domu zdecydowała się na sukienkę odsłaniającą zbyt wiele. A teraz? Jego dłoń na krótką chwilę znalazła się na plecach, palcami dotknął jej nagiej skóry, ale zaraz potem znów ją odsunął i obrócił, a potem obrócił się sam w tanecznym kroku. — Wyglądasz obłędnie.— Wyznał cicho, poważniejąc.
| wybaczcie długość i rozjazd czasoprzestrzenny, ale musiałam się do wszystkiego odnieść
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Nie miało go tu być. Margaret byłaby zła, gdyby dowiedziała się, że ciągle wracał do Doliny Godryka, do tej samej, z której uciekli zaraz po tym, jak znaleźli ich rodziców z szeroko otwartymi oczami na podłodze. A jednak wciąż wracał, często potajemnie; do ruin ich starego domu, do ogrodu, w którym nienaturalne cztery wybrzuszenia latem porosły dzikie róże. Zawsze po zmroku, by nikogo nie spotkać. Nie chciał z nikim na ten temat rozmawiać, ale zbyt ciężko było mu się rozstać z dawnym życiem.
Teraz miał jego namiastkę, siedząc w salonie w domu Bathildy Bagshot pośród znajomych i niekoniecznie znanych mu twarzy. To jednak w żaden sposób mu nie przeszkadzało; uśmiechał się od ucha do ucha szczęśliwy, że zaprosili go do wspólnej zabawy, mimo, że zjawił się tutaj całkiem niezapowiedzianie i właściwie, to przypadkowo. — Również nie mogę się doczekać, lady Nealu — odparł nieco onieśmielony faktem, że odezwała się do niego lady Weasley. — A ty, Aidan? — zwrócił się do jasnowłosego chłopaka. Och, tak dawno ich wszystkich nie widział. I miał ochotę wyściskać, wszystkich po kolei, ale obawiał się, że zostanie to źle odebrane, dlatego też siedział sobie w kącie cichutko, podnosząc się tylko, gdy do salonu wchodził ktoś nowy. — Cześć, jestem Monty — przedstawił się najpierw Olliemu (którego imię z jakiegoś powodu usłyszał jako Holly?), a następnie Steffenowi. Mimo wcześniejszych żarliwych zapewnień, że jego niezapowiedziana wizyta nie stanowiła dla nikogo problemu, wolał wycofać się, stanąć z boku i obserwować wszystkich obecnych oraz przebywających gości. Jeżeli ktoś znajomy postanowił do niego podejść, to witał się serdecznie, a nieznajomym przedstawiał się jako Monty. Poza tym, nie angażował się w zabawę; obecność tak wielu osób była dla niego nieco przytłaczająca i potrzebował chwili, żeby się do niej przyzwyczaić. Ostatnie pół roku nie było dla niego łaskawę.
Niby od niechcenia przyglądał się z boku Olliemu oraz ślicznej dziewczynie, której imienia nie pamiętał (Demelza? Delmeza? Dalzema? Demi, niech zostanie po prostu Demi), kiedy niewiadomo skąd pojawił się obok nich posiadacz miodowych loków. Znał je, jeszcze w poprzednie wakacje, te przed piątym rokiem, widywał je dosyć często.
Castor?, zmrużył powieki, przyglądając się kuzynowi, jakby nie do końca wierzył, że to naprawdę on. Zaraz potem jego twarz rozjaśniła szczera radość. Chciał do niego podejść, mocno objąć, powiedzieć, że jest cały i zdrowy, że Maggie też się trzyma, że babcia się nimi opiekuje. Ale nie potrafił zdobyć się na odwagę, by zagadać, nie, kiedy wokół krewniaka znajdowali się inni, z którymi nie chciał dzielić się świeżymi tragediami. Nie wiedział, że za kilka dni przyjdzie mu prosić o pomoc Olliego-Holly'ego, do którego podszedł zaraz po tym, jak Castor wciągnął na parkiet ich koleżankę.
— Cześć, nie chciałbyś... Nie chciałbyś może podpierać ściany razem ze mną? — zapytał z nieśmiałym uśmiechem.
Dobrze było być z nimi wszystkimi w Dolinie Godryka. Szczególnie teraz, w czasie burzy targającej całą Anglią.
Teraz miał jego namiastkę, siedząc w salonie w domu Bathildy Bagshot pośród znajomych i niekoniecznie znanych mu twarzy. To jednak w żaden sposób mu nie przeszkadzało; uśmiechał się od ucha do ucha szczęśliwy, że zaprosili go do wspólnej zabawy, mimo, że zjawił się tutaj całkiem niezapowiedzianie i właściwie, to przypadkowo. — Również nie mogę się doczekać, lady Nealu — odparł nieco onieśmielony faktem, że odezwała się do niego lady Weasley. — A ty, Aidan? — zwrócił się do jasnowłosego chłopaka. Och, tak dawno ich wszystkich nie widział. I miał ochotę wyściskać, wszystkich po kolei, ale obawiał się, że zostanie to źle odebrane, dlatego też siedział sobie w kącie cichutko, podnosząc się tylko, gdy do salonu wchodził ktoś nowy. — Cześć, jestem Monty — przedstawił się najpierw Olliemu (którego imię z jakiegoś powodu usłyszał jako Holly?), a następnie Steffenowi. Mimo wcześniejszych żarliwych zapewnień, że jego niezapowiedziana wizyta nie stanowiła dla nikogo problemu, wolał wycofać się, stanąć z boku i obserwować wszystkich obecnych oraz przebywających gości. Jeżeli ktoś znajomy postanowił do niego podejść, to witał się serdecznie, a nieznajomym przedstawiał się jako Monty. Poza tym, nie angażował się w zabawę; obecność tak wielu osób była dla niego nieco przytłaczająca i potrzebował chwili, żeby się do niej przyzwyczaić. Ostatnie pół roku nie było dla niego łaskawę.
Niby od niechcenia przyglądał się z boku Olliemu oraz ślicznej dziewczynie, której imienia nie pamiętał (Demelza? Delmeza? Dalzema? Demi, niech zostanie po prostu Demi), kiedy niewiadomo skąd pojawił się obok nich posiadacz miodowych loków. Znał je, jeszcze w poprzednie wakacje, te przed piątym rokiem, widywał je dosyć często.
Castor?, zmrużył powieki, przyglądając się kuzynowi, jakby nie do końca wierzył, że to naprawdę on. Zaraz potem jego twarz rozjaśniła szczera radość. Chciał do niego podejść, mocno objąć, powiedzieć, że jest cały i zdrowy, że Maggie też się trzyma, że babcia się nimi opiekuje. Ale nie potrafił zdobyć się na odwagę, by zagadać, nie, kiedy wokół krewniaka znajdowali się inni, z którymi nie chciał dzielić się świeżymi tragediami. Nie wiedział, że za kilka dni przyjdzie mu prosić o pomoc Olliego-Holly'ego, do którego podszedł zaraz po tym, jak Castor wciągnął na parkiet ich koleżankę.
— Cześć, nie chciałbyś... Nie chciałbyś może podpierać ściany razem ze mną? — zapytał z nieśmiałym uśmiechem.
Dobrze było być z nimi wszystkimi w Dolinie Godryka. Szczególnie teraz, w czasie burzy targającej całą Anglią.
Fleamont Potter
Zawód : pracownik drukarni
Wiek : 17
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Rozpacz? Więc za przykładem trzeba iść skorpiona, co się zabija, kiedy otoczą go żarem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Właśnie sugerujesz, że są piękne na tle brzydkich? - zapytał na słowa brata. - Każda jest piękna na swój własny sposób przecież, oj Jimmy, Jimmy. Zresztą, komplementów nigdy za wiele. Nie mogą zapominać jak są piękne przecież - dodał po chwili, nie przejmując się za bardzo tym, ze lady Neali mógł działać na nerwy. Nie zaczepiał jej, poza przyjaznym uśmiechem. Nie zwracał bezpośrednio do niej. Po prostu… był obok. Nie musiała go uwielbiać, a on też nie dawał jej powodów do tego, aby się na nim wyżywać w tym momencie, prawda?
- Jest piękny. Od kogo prezent? - zapytał spokojnie, spoglądając na siostrę. To nie tak, że chciał ją bronić za wszelką cenę przed każdym chłopcem, ale… wolał wiedzieć, kto interesuje się jego siostrzyczką. Po prostu wolał sam sprawdzić kandydata - a poza tym, sam doskonale wiedział jakim cudownym uczuciem był stan zakochania. Nie broniłby tego ani Sheili, ani Jamesowi gdyby ten nie miał żony. I lepiej było jeśli w takich kwestiach, jeśli ktoś poważny pojawiał się na horyzoncie, wszyscy byli ze sobą szczerzy, prawda?
- Jeszcze potańczę, Eve, nie martw się. Ciebie też porwę, chyba że mi Jimmy zabroni - rzucił z wesołym uśmiechem, chociaż jego wzrok skierował się na Aidana, kiedy ten tylko stanął przy nich. Wbił w niego spojrzenie, jakby czegoś oczekując - a dokładniej to odpowiedzi na pytanie, które zadał mu poprzedniego dnia. Nelka czy Sheila…
Ale nie mógł tak wprost powiedzieć, powtórzyć pytania. Musiał je ukryć nieco bardziej.
- Paprotko, musisz koniecznie zachować taniec dla mnie. Ale jeszcze nie przywitałem się ze wszystkimi, więc co powiesz, żeby to Aidan dostał pierwszy taniec? - powiedział, ale nie patrzył na siostrę, a właśnie na młodszego chłopaka, wyczekując reakcji. Sheila czy Nelka - nie mógłby ryzykować sugerowaniem czegoś o rudowłosej lady, bo ta byłaby jeszcze gotowa, żeby go zaatakować ponownie, a po co bura na imprezie tak wcześnie!
- Twoje metody po prostu są marne, braciszku - odpowiedział Jamesowi, kiedy ten go minął, a sam już po chwili też pozostawił towarzystwo. - Idę do reszty, widzę że ktoś ściany podpiera - rzucił z uśmiechem, chociaż zerkał co rusz na grupę czy Aidan rzeczywiście poprosi jego siostrę do tańca.
W drodze do Olliego i Montiego sięgnął ręką do wazonu po wyzwanie, a po tym stanął przy kolegach, których do końca twarzy nie kojarzył z żadnym imieniem.
- Thomas, miło mi. Nie ma podpierania ścian! Widzicie tam? - rzucił z uśmiechem, zaraz palcem wskazując w kierunku Anne i Nelki. - Dwie panny czekają aż ktoś je poprosi do tańca. No już, już, śmiało. Dom się trzymał przez lata na ścianach, nie musicie go podpierać, nie zawali się.
Rzut na wyzwanie, nikt nic nie widział
- Jest piękny. Od kogo prezent? - zapytał spokojnie, spoglądając na siostrę. To nie tak, że chciał ją bronić za wszelką cenę przed każdym chłopcem, ale… wolał wiedzieć, kto interesuje się jego siostrzyczką. Po prostu wolał sam sprawdzić kandydata - a poza tym, sam doskonale wiedział jakim cudownym uczuciem był stan zakochania. Nie broniłby tego ani Sheili, ani Jamesowi gdyby ten nie miał żony. I lepiej było jeśli w takich kwestiach, jeśli ktoś poważny pojawiał się na horyzoncie, wszyscy byli ze sobą szczerzy, prawda?
- Jeszcze potańczę, Eve, nie martw się. Ciebie też porwę, chyba że mi Jimmy zabroni - rzucił z wesołym uśmiechem, chociaż jego wzrok skierował się na Aidana, kiedy ten tylko stanął przy nich. Wbił w niego spojrzenie, jakby czegoś oczekując - a dokładniej to odpowiedzi na pytanie, które zadał mu poprzedniego dnia. Nelka czy Sheila…
Ale nie mógł tak wprost powiedzieć, powtórzyć pytania. Musiał je ukryć nieco bardziej.
- Paprotko, musisz koniecznie zachować taniec dla mnie. Ale jeszcze nie przywitałem się ze wszystkimi, więc co powiesz, żeby to Aidan dostał pierwszy taniec? - powiedział, ale nie patrzył na siostrę, a właśnie na młodszego chłopaka, wyczekując reakcji. Sheila czy Nelka - nie mógłby ryzykować sugerowaniem czegoś o rudowłosej lady, bo ta byłaby jeszcze gotowa, żeby go zaatakować ponownie, a po co bura na imprezie tak wcześnie!
- Twoje metody po prostu są marne, braciszku - odpowiedział Jamesowi, kiedy ten go minął, a sam już po chwili też pozostawił towarzystwo. - Idę do reszty, widzę że ktoś ściany podpiera - rzucił z uśmiechem, chociaż zerkał co rusz na grupę czy Aidan rzeczywiście poprosi jego siostrę do tańca.
W drodze do Olliego i Montiego sięgnął ręką do wazonu po wyzwanie, a po tym stanął przy kolegach, których do końca twarzy nie kojarzył z żadnym imieniem.
- Thomas, miło mi. Nie ma podpierania ścian! Widzicie tam? - rzucił z uśmiechem, zaraz palcem wskazując w kierunku Anne i Nelki. - Dwie panny czekają aż ktoś je poprosi do tańca. No już, już, śmiało. Dom się trzymał przez lata na ścianach, nie musicie go podpierać, nie zawali się.
Rzut na wyzwanie, nikt nic nie widział
The member 'Thomas Doe' has done the following action : Rzut kością
'k60' : 40
'k60' : 40
— Tak myślisz? — spytał może nieco zbyt nieśmiało w kontekście wcześniejszego entuzjazmu, spoglądając na Olliego uważnie, w sposób tak dobrze młodszemu blondynowi znany. Castor bardzo ciężko przyjmował jakiekolwiek opinie — czy to komplementy, czy słowa rozczarowania, nie było to ważne. Każde starał się podważyć, wszystkie z innego powodu, bo zazwyczaj wybierał pierwszy, jaki trafił mu do głowy. Chude palce na moment zatrzymały się na czerwonym materiale, bawiąc się szczególnie odstającymi od węzła rożkami, lecz ładnie skrojone usta wygięły się we wdzięcznym uśmiechu. Dziś chciał wierzyć, że wszystkie komplementy były szczere.
Szerzej uśmiechnął się, dopiero gdy uzyskał entuzjastyczną reakcję na próbę przypisania wokalistki do piosenki. Ech, Ollie pewnie nie miał za dużo czasu, który mógłby przeznaczyć na spokojne słuchanie muzyki, ale i to może się w niedługim czasie zmienić. Castor oczywiście nie życzył przyjacielowi utraty pracy, ale takiego rozłożenia codziennych obowiązków, by mógł odnaleźć także chwilę na relaks.
— Będę przypominać. Od tego też jestem — dodał, raz jeszcze posługując się ściszonym tonem głosu, lecz gdy przy ich boku znalazła się olśniewająca Demelza, wyprostował się już zupełnie, nie chcąc utrzymywać ciężkiego powietrza konspiracji, które zalęgło się wokół dwójki przyjaciół ze szkolnych lat. Nie było ładnie prowadzić rozmów z podwójnym dnem w obecności osoby trzeciej, toteż Castor postanowił skupić się na czymś innym. Wyłapał bowiem spojrzenie, które zostało mu posłane przelotem, lecz zamiast odwracać wzrok, czy starać się wykonać jakikolwiek gest, który wykonałby normalnie, czyli nie przy ludziach... Posłał jej kolejny uśmiech, przechylając przy tym nieco głowę w bok. Nie myśl o tym, nie dzisiaj.
Zmiana tematu na Finley złapała go nieco nieprzygotowanego, dlatego też w pierwszej chwili zrobił to, co potrafił najlepiej — głupią minę z lekko rozchylonymi ustami, spomiędzy których nie chciało wydostać się nic, nawet jeden, najmniejszy dźwięk sprzeciwu. Dopiero po upływie kilku sekund i paru intensywnych mrugnięciach zaśmiał się cicho, przykładając dłoń do ust. Nawyk pozostał mu jeszcze z czasów szkolnych, nie lubił bowiem swego specyficznego uzębienia.
— Demi, ty to jesteś... człowiek do ciebie z sercem na dłoni, a ty je odsyłasz — zażartował, choć chyba policzki pokryły mu się pierwszą warstwą różu. To, że darzył Finnie uczuciem nie było przez niego ukrywane, bowiem Castor... nie potrafił szczególnie przekonująco kłamać. Poza tym początek jego znajomości z tancerką ognia był skutkiem randki w ciemno umówionej przez Thomasa, wierzył więc, że większości zgromadzonych na sylwestrze okoliczności te są znane. — Ale wino, pamiętam. Tobie przyniosę to, co sobie — raz jeszcze przyjrzał się Demi i Olliemu, po czym odłączył się od towarzystwa, chcąc zrównać się z młodszym z braci Doe.
Nie spodobało mu się to zmarszczenie brwi. Gdzieś podskórnie czuł, że powinien chyba uważać, ale dobra atmosfera i konspiracyjne zniżenie głosu pozwoliło Castorowi na danie młodemu Doe szansy. Czy będzie tego żałował? Prawdopodobnie. Czy był tego świadomy? Raczej nie.
— Soczek owocowy, czy nie, biorę dwa kieliszki — zarządził wreszcie, ostrożnie przelewając Mocarza do szkieł, po czym zerknął jeszcze przez ramię w poszukiwaniu zamówionego przez Deme wina. I wtedy uderzył go zapach, który zwiastował dosłownie wszystko, tylko nie to, że żółtawy płyn, który miał w dwóch kieliszkach przed sobą będzie jak soczek. Woń alkoholu, a właściwie alkoholi, w liczbie mnogiej, od razu przyniosła mu na myśl najgorsze londyńskie speluny, do których oczywiście się nie zapuszczał, a więc wspominać je musiał fantomowo, z historii opowiadanych przez Silasa najpewniej. Przebijało się spośród nich coś kwaskowego, coś, czym Sprout zaciągnął się mocniej, gdy poruszył płynem zgromadzonym w kieliszku.
Pigwa. Za późno dodana, nie puściła soków.
Kto by pomyślał, że myśl alchemiczna w połączeniu z zasłyszaną kiedyś od ojca mądrością z zakresu domowych alkoholi przyda mu się akurat teraz.
Z dwoma kieliszkami z Mocarzem w jednej ręce oraz kieliszkiem Toujour Pur dla Demelzy w drugiej pojawił się znowu przy swych zagadanych wcześniejszych towarzyszach.
Wino dla Demelzy, Mocarz dla Olliego. Swój kieliszek odstawił tymczasowo na jedną z półek, niedaleko książek.
— No popatrz, akurat zaczyna się piosenka, obiecuję, że będę się podwójnie starać nie deptać po palcach — uśmiechnął się do panny Fancourtraz jeszcze, oferując swą dłoń do poprowadzenia jej na prowizoryczny parkiet. Wybór akurat takiej partnerki do pierwszego tego wieczoru tańca mógł wydać się porwaniem z motyką na księżyc, jednakże Fancourt miała tę przewagę, że znała niedociągnięcia przyjaciela, ufali sobie na tyle, by nie poobrażać się na siebie przez brak koordynacji psychoruchowej, a poza tym... Bywały czasy, gdy marzył o tej scenie. Starał się więc skupić na piosence, na rytmie, bo podobno każdy gdzieś tam w środku go czuł, więc czemu miałoby być inaczej? Przez jakiś czas patrzył się głównie pod nogi, szczerze przejęty dotrzymaniem złożonej wcześniej obietnicy, aż wreszcie, gdzieś przy pierwszym refrenie, uniósł szarobłękitne spojrzenie na twarz partnerki. — Jak ci jest w Londynie? Jakbyś czegoś potrzebowała, to wiesz, że wystarczy tylko napisać, prawda? — z jego głosu biła wręcz szczera troska. Po wczorajszej informacji, ostrzeżeniu czuł się zobowiązany do odwdzięczenia się jakimś dobrym uczynkiem. Choć Demelza Fancourt mogła liczyć na takowe nawet bez okazji.
Gdy utwór zakończył się, podziękował Demelzie kolejnym ukłonem.
— Już nie będę wam przeszkadzał — szepnął rozbawiony na odchodne, by stanąć wreszcie przy regale celem konsumpcji Mocarza.
| rzucam na efekt wypicia Mocarza
oraz upojenie alkoholowe (1k6+3)
i wytrzymałość alkoholowa (przed Mocarzem): 82/82
Szerzej uśmiechnął się, dopiero gdy uzyskał entuzjastyczną reakcję na próbę przypisania wokalistki do piosenki. Ech, Ollie pewnie nie miał za dużo czasu, który mógłby przeznaczyć na spokojne słuchanie muzyki, ale i to może się w niedługim czasie zmienić. Castor oczywiście nie życzył przyjacielowi utraty pracy, ale takiego rozłożenia codziennych obowiązków, by mógł odnaleźć także chwilę na relaks.
— Będę przypominać. Od tego też jestem — dodał, raz jeszcze posługując się ściszonym tonem głosu, lecz gdy przy ich boku znalazła się olśniewająca Demelza, wyprostował się już zupełnie, nie chcąc utrzymywać ciężkiego powietrza konspiracji, które zalęgło się wokół dwójki przyjaciół ze szkolnych lat. Nie było ładnie prowadzić rozmów z podwójnym dnem w obecności osoby trzeciej, toteż Castor postanowił skupić się na czymś innym. Wyłapał bowiem spojrzenie, które zostało mu posłane przelotem, lecz zamiast odwracać wzrok, czy starać się wykonać jakikolwiek gest, który wykonałby normalnie, czyli nie przy ludziach... Posłał jej kolejny uśmiech, przechylając przy tym nieco głowę w bok. Nie myśl o tym, nie dzisiaj.
Zmiana tematu na Finley złapała go nieco nieprzygotowanego, dlatego też w pierwszej chwili zrobił to, co potrafił najlepiej — głupią minę z lekko rozchylonymi ustami, spomiędzy których nie chciało wydostać się nic, nawet jeden, najmniejszy dźwięk sprzeciwu. Dopiero po upływie kilku sekund i paru intensywnych mrugnięciach zaśmiał się cicho, przykładając dłoń do ust. Nawyk pozostał mu jeszcze z czasów szkolnych, nie lubił bowiem swego specyficznego uzębienia.
— Demi, ty to jesteś... człowiek do ciebie z sercem na dłoni, a ty je odsyłasz — zażartował, choć chyba policzki pokryły mu się pierwszą warstwą różu. To, że darzył Finnie uczuciem nie było przez niego ukrywane, bowiem Castor... nie potrafił szczególnie przekonująco kłamać. Poza tym początek jego znajomości z tancerką ognia był skutkiem randki w ciemno umówionej przez Thomasa, wierzył więc, że większości zgromadzonych na sylwestrze okoliczności te są znane. — Ale wino, pamiętam. Tobie przyniosę to, co sobie — raz jeszcze przyjrzał się Demi i Olliemu, po czym odłączył się od towarzystwa, chcąc zrównać się z młodszym z braci Doe.
Nie spodobało mu się to zmarszczenie brwi. Gdzieś podskórnie czuł, że powinien chyba uważać, ale dobra atmosfera i konspiracyjne zniżenie głosu pozwoliło Castorowi na danie młodemu Doe szansy. Czy będzie tego żałował? Prawdopodobnie. Czy był tego świadomy? Raczej nie.
— Soczek owocowy, czy nie, biorę dwa kieliszki — zarządził wreszcie, ostrożnie przelewając Mocarza do szkieł, po czym zerknął jeszcze przez ramię w poszukiwaniu zamówionego przez Deme wina. I wtedy uderzył go zapach, który zwiastował dosłownie wszystko, tylko nie to, że żółtawy płyn, który miał w dwóch kieliszkach przed sobą będzie jak soczek. Woń alkoholu, a właściwie alkoholi, w liczbie mnogiej, od razu przyniosła mu na myśl najgorsze londyńskie speluny, do których oczywiście się nie zapuszczał, a więc wspominać je musiał fantomowo, z historii opowiadanych przez Silasa najpewniej. Przebijało się spośród nich coś kwaskowego, coś, czym Sprout zaciągnął się mocniej, gdy poruszył płynem zgromadzonym w kieliszku.
Pigwa. Za późno dodana, nie puściła soków.
Kto by pomyślał, że myśl alchemiczna w połączeniu z zasłyszaną kiedyś od ojca mądrością z zakresu domowych alkoholi przyda mu się akurat teraz.
Z dwoma kieliszkami z Mocarzem w jednej ręce oraz kieliszkiem Toujour Pur dla Demelzy w drugiej pojawił się znowu przy swych zagadanych wcześniejszych towarzyszach.
Wino dla Demelzy, Mocarz dla Olliego. Swój kieliszek odstawił tymczasowo na jedną z półek, niedaleko książek.
— No popatrz, akurat zaczyna się piosenka, obiecuję, że będę się podwójnie starać nie deptać po palcach — uśmiechnął się do panny Fancourtraz jeszcze, oferując swą dłoń do poprowadzenia jej na prowizoryczny parkiet. Wybór akurat takiej partnerki do pierwszego tego wieczoru tańca mógł wydać się porwaniem z motyką na księżyc, jednakże Fancourt miała tę przewagę, że znała niedociągnięcia przyjaciela, ufali sobie na tyle, by nie poobrażać się na siebie przez brak koordynacji psychoruchowej, a poza tym... Bywały czasy, gdy marzył o tej scenie. Starał się więc skupić na piosence, na rytmie, bo podobno każdy gdzieś tam w środku go czuł, więc czemu miałoby być inaczej? Przez jakiś czas patrzył się głównie pod nogi, szczerze przejęty dotrzymaniem złożonej wcześniej obietnicy, aż wreszcie, gdzieś przy pierwszym refrenie, uniósł szarobłękitne spojrzenie na twarz partnerki. — Jak ci jest w Londynie? Jakbyś czegoś potrzebowała, to wiesz, że wystarczy tylko napisać, prawda? — z jego głosu biła wręcz szczera troska. Po wczorajszej informacji, ostrzeżeniu czuł się zobowiązany do odwdzięczenia się jakimś dobrym uczynkiem. Choć Demelza Fancourt mogła liczyć na takowe nawet bez okazji.
Gdy utwór zakończył się, podziękował Demelzie kolejnym ukłonem.
— Już nie będę wam przeszkadzał — szepnął rozbawiony na odchodne, by stanąć wreszcie przy regale celem konsumpcji Mocarza.
| rzucam na efekt wypicia Mocarza
oraz upojenie alkoholowe (1k6+3)
i wytrzymałość alkoholowa (przed Mocarzem): 82/82
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
The member 'Castor Sprout' has done the following action : Rzut kością
#1 'k20' : 18
--------------------------------
#2 'k6' : 6
#1 'k20' : 18
--------------------------------
#2 'k6' : 6
- Tak myślę. - dodał nieco pewniej, tym razem odwzajemniając gest nieco mocniejszym szturchnięciem łokcia w bok Castora, aby nieco rozładować jego zwątpienie. Pamiętał jak trudno było go skomplementować, zawsze próbował się w jakiś sposób bronić i nie dopuścić do siebie prawdziwości tych słów. Zdarzało się że obrony te były całkowicie irracjonalne, byle tylko nie zgodzić się z czyimkolwiek zdaniem, ale Ollie miał nadzieję że przynajmniej dzisiaj, tego szczególnego dnia, wszelkie komplementy trafią przyjaciela bezpośrednio, nie zmienione. I zostaną odebrane tak, jak pierwotnie odebrane być powinny - bez zbędnej obróbki i wielokrotnego przemielenia w głowie.
Uśmiechnął się szerzej na słowa przyjaciela o przypilnowaniu go, aby Marlowe mógł wreszcie poczuć się jak swój. Często o tym zapominał, a myśli że nie pasował do tego świata towarzyszyły mu nagminnie i uporczywie. Z dużą ulgą więc przyjął swoistą troskę Sprouta i zadbanie o jego poczucie przynależności, które było mocno osłabione i chwiejne. Dla uzdrowiciela był to temat trudny, budzący dużo lęku i niepokoju, ale alchemik zawsze wiedział jak go od tej strony podejść i poprawić mu humor, co zdecydowanie się starszemu blondynowi udało.
- Dużo się dzieje, to i czas zdaje się płynąć szybciej. Wiem wiem Demi, zamartwiacie się za nas jak za dwoje. - odpowiedział dziewczynie z uśmiechem. Jakoś sobie radzę, to chyba było najlepsze określenie, którego już wolał nie używać. Zawsze było jakoś, ostatnimi czasy. Odwzajemnił puszczone oczko mimowolnie, ale chyba już nie chciał słuchać więcej o niczyim życiu romantycznym. Spojrzał uważnie i z nieukrywanym zaciekawieniem na Castora, zastanawiając się co miał na myśli mówiąc, że bierze to co sobie. Intuicyjnie chyba wiedział, ale wolałby się w tej kwestii mylić... Jak na złość, intuicja go nie oszukała i został wręczony mu kieliszek dziwacznego płynu ze słoja. Śmierdział gorzej jak wszystko, co zdarzało mu się wąchać na oddziale. Nawet smród wojny nie był tak odrzucający. Odstawił kieliszek na bok, podobnie też zrobił z piwem które mu wręczono. Musiał bardzo dziwnie wyglądać z taką ilością alkoholu w rękach.
- Dajcie spokój i nie przepraszajcie, bawcie się. Po to tu w końcu jesteśmy, tak? - dodał jeszcze w kierunku Castora i Demi, samemu delikatnie wypychając ich na parkiet.
Niedługo po tym dopadł do niego nowy, nieznany mu chłopak... Monty? Tak mu było?
- Hej. - odpowiedział mu, a zadane pytanie nieco zbiło go z tropu. Podpierać ściany? Aż tak nisko upadli tego wieczora? - To już chyba nie jest podpieranie ścian, jak ze sobą rozmawiamy, prawda? - spróbował nieco rozchmurzyć atmosferę żartem, obdarzając chłopaka lekkim uśmiechem. Do głowy Olliego wpadł jednak pewien mało ambitny plan. Przyjrzał się uważnie Montiemu, próbując określić jego wiek, niespecjalnie będąc w stanie stwierdzić ile tak właściwie ma lat, ani czy jest pełnoletni. Konspiracyjnie rozejrzał się dookoła i korzystając z okazji że nikt im się nie przygląda, zwinnym ruchem, ukradkiem podał Montiemu piwo do ręki. To samo które wcześniej sam dostał. - Trzymaj. Nie ode mnie jak coś. - rzucił do niego szeptem. Nie chciał rozpijać nieznajomych, ale pewien starszy pan na oddziale powiedział mu kiedyś, że najlepszych przyjaciół poznaje się przy alkoholu. Dla dobra ogółu, pomińmy jednak stan zdrowia tego pana...
- Cześć. Ollie. - przywitał się z Thomasem, który ochoczo namawiał ich do zabawy z dziewczynami. Uzdrowicielowi niespieszno jednak było jeszcze do tańczenia, miał póki co trochę inne plany. - Spokojnie, nic nie ucieknie! Rozmawiamy, poznajemy się, jeszcze nie mieliśmy okazji wypić nawet. - spojrzał wymownie na Thomasa, mając nadzieję że argument picia będzie wystarczający i da im sobie spokojnie poegzystować na uboczu.
W międzyczasie z powrotem pojawili się Demi i Castor, których powitał z entuzjazmem.
- Nogi całe? - rzucił z rozbawieniem i widząc, jak jego przyjaciel sięga po mocarza, sam postanowił pójść w jego ślady. Kątem oka spojrzał również na Montiego dając mu ukradkiem do zrozumienia, że jeśli ma ochotę wypić alkohol, to jest to najlepszy moment.
rzucam na efekt wypicia Mocarza uraz upojenie (1k6+3)
stan upojenia: 78/78
Uśmiechnął się szerzej na słowa przyjaciela o przypilnowaniu go, aby Marlowe mógł wreszcie poczuć się jak swój. Często o tym zapominał, a myśli że nie pasował do tego świata towarzyszyły mu nagminnie i uporczywie. Z dużą ulgą więc przyjął swoistą troskę Sprouta i zadbanie o jego poczucie przynależności, które było mocno osłabione i chwiejne. Dla uzdrowiciela był to temat trudny, budzący dużo lęku i niepokoju, ale alchemik zawsze wiedział jak go od tej strony podejść i poprawić mu humor, co zdecydowanie się starszemu blondynowi udało.
- Dużo się dzieje, to i czas zdaje się płynąć szybciej. Wiem wiem Demi, zamartwiacie się za nas jak za dwoje. - odpowiedział dziewczynie z uśmiechem. Jakoś sobie radzę, to chyba było najlepsze określenie, którego już wolał nie używać. Zawsze było jakoś, ostatnimi czasy. Odwzajemnił puszczone oczko mimowolnie, ale chyba już nie chciał słuchać więcej o niczyim życiu romantycznym. Spojrzał uważnie i z nieukrywanym zaciekawieniem na Castora, zastanawiając się co miał na myśli mówiąc, że bierze to co sobie. Intuicyjnie chyba wiedział, ale wolałby się w tej kwestii mylić... Jak na złość, intuicja go nie oszukała i został wręczony mu kieliszek dziwacznego płynu ze słoja. Śmierdział gorzej jak wszystko, co zdarzało mu się wąchać na oddziale. Nawet smród wojny nie był tak odrzucający. Odstawił kieliszek na bok, podobnie też zrobił z piwem które mu wręczono. Musiał bardzo dziwnie wyglądać z taką ilością alkoholu w rękach.
- Dajcie spokój i nie przepraszajcie, bawcie się. Po to tu w końcu jesteśmy, tak? - dodał jeszcze w kierunku Castora i Demi, samemu delikatnie wypychając ich na parkiet.
Niedługo po tym dopadł do niego nowy, nieznany mu chłopak... Monty? Tak mu było?
- Hej. - odpowiedział mu, a zadane pytanie nieco zbiło go z tropu. Podpierać ściany? Aż tak nisko upadli tego wieczora? - To już chyba nie jest podpieranie ścian, jak ze sobą rozmawiamy, prawda? - spróbował nieco rozchmurzyć atmosferę żartem, obdarzając chłopaka lekkim uśmiechem. Do głowy Olliego wpadł jednak pewien mało ambitny plan. Przyjrzał się uważnie Montiemu, próbując określić jego wiek, niespecjalnie będąc w stanie stwierdzić ile tak właściwie ma lat, ani czy jest pełnoletni. Konspiracyjnie rozejrzał się dookoła i korzystając z okazji że nikt im się nie przygląda, zwinnym ruchem, ukradkiem podał Montiemu piwo do ręki. To samo które wcześniej sam dostał. - Trzymaj. Nie ode mnie jak coś. - rzucił do niego szeptem. Nie chciał rozpijać nieznajomych, ale pewien starszy pan na oddziale powiedział mu kiedyś, że najlepszych przyjaciół poznaje się przy alkoholu. Dla dobra ogółu, pomińmy jednak stan zdrowia tego pana...
- Cześć. Ollie. - przywitał się z Thomasem, który ochoczo namawiał ich do zabawy z dziewczynami. Uzdrowicielowi niespieszno jednak było jeszcze do tańczenia, miał póki co trochę inne plany. - Spokojnie, nic nie ucieknie! Rozmawiamy, poznajemy się, jeszcze nie mieliśmy okazji wypić nawet. - spojrzał wymownie na Thomasa, mając nadzieję że argument picia będzie wystarczający i da im sobie spokojnie poegzystować na uboczu.
W międzyczasie z powrotem pojawili się Demi i Castor, których powitał z entuzjazmem.
- Nogi całe? - rzucił z rozbawieniem i widząc, jak jego przyjaciel sięga po mocarza, sam postanowił pójść w jego ślady. Kątem oka spojrzał również na Montiego dając mu ukradkiem do zrozumienia, że jeśli ma ochotę wypić alkohol, to jest to najlepszy moment.
rzucam na efekt wypicia Mocarza uraz upojenie (1k6+3)
stan upojenia: 78/78
Ollie Marlowe
Zawód : uzdrowiciel i magipsychiatra w lecznicy
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Ollie Marlowe' has done the following action : Rzut kością
#1 'k20' : 18
--------------------------------
#2 'k6' : 2
#1 'k20' : 18
--------------------------------
#2 'k6' : 2
Komplementy wydawały się dzisiaj padać i nie mogła powstrzymać się od tego, aby jej policzki nie pokrywały się bezwstydnym różem. Wszyscy postarali się wyglądać dobrze na dzisiejszy wieczór, czy to ze względu na jakieś zasady niepisane, towarzyszące ludziom kiedy mieli gromadzić się na uroczystościach, czy to po prostu każde z nich czuło, że drugiej takiej okazji na zabawę szybko nie dostaną. Nie było to ważne – mogła podziwiać przepiękne stroje, ostrożnie i za przyzwoleniem dotykając ich materiałów, fakturę delikatnie wyczuwając pod palcami. Nie uważała, aby mniej bądź bardziej skromny strój miał tutaj znaczenie dla urody – dla niej, nawet gdyby Neala była ubrana w ubrania najgorszego sortu, wcale nie odjęłoby to jej urodzie. Dla niej w końcu wciąż byłaby królową Maeve!
Obserwowała jak grupka się miesza, jak ludzie przechodzą z miejsca na miejsce, jak wkrótce do nich podchodzi też Anne czy Thomas. Chyba razem przed chwilą tańczyli, miała nadzieję, że jej brat zachował się nienagannie! Kolejne spojrzenie przeniosło się twarzy Jamesa na twarz Aidana kiedy się witali, zaraz też przypatrując się z uśmiechem kiedy Nela i Eve wymieniały powitania.
- Ja wam każdej zazdroszczę! Rude włosy są takie prześliczne, potrafią się tak pięknie błyszczeć w słońcu! Eve ma takie piękne loki! A Anne…blondynki, te włosy niczym zborze! – Zachwycała się wszystkim, zwłaszcza kimś innym. Nie mówiła o sobie, że była brzydka, ale zawsze kochała komplementować szczerze innych. I podziwiać to, czym natura ją jednak nie obdarzyła.
Spojrzała jeszcze za Demelzą, ciekawa, co tam słychać u niej, ale widziała, że otoczona wianuszkiem chłopców miała też towarzystwo i nie była sama. Dobrze! Castora widziała dnia poprzedniego, ale Ollie był dawno niewidzianą osobą – cieszyła się, że postanowił dołączyć do nich. Jeszcze nowe osoby, cóż, tłum to właśnie kompania. Oby wszyscy bawili się dobrze! Pewnie stresowała się jednak bardziej od Marsa…
- Po prostu lubimy się doceniać, Jimmy! Bo chłopcy to często zapominają o komplementach… - Nie był to przytyk w stronę Aidana, nie! Raczej ogólne obserwacje, że kiedy mężczyzna zdobył już serce jednej, często zapominał, że nie ma go na własność, bo pomijanie jej obecności zdecydowanie nie pomagało, kiedy spojrzenia biegły ku innym.
- To prezent od Aidana. – Spojrzenie bystro podleciało w stronę Thomasa, pilnując, aby ten nie komentował tego bardziej. Dzisiaj mógłby sobie odpuścić złośliwości! Albo jakieś dziwne komentarze. Albo no, ogólnie, coś Thomasowego! Eve zniknęła na parkiecie z Jamesem, starszy Doe skierował się w stronę ściany…widziała, jak zachęcał dwóch obecnych do podejścia do nich, ci jednak chyba nie byli skorzy.
- Oh, weźmy ten „eliksir” od Jamesa i skorzystajmy, bo zanim chłopcy zaczną się bawić to przestoimy w miejscu wszystkie utwory! Jakby każdy się wstydził prosić do tańca…ach, wybacz Aidan, chyba, że chcesz potańczyć z którąś z nas? Nie chciałam ci nic zarzucać! – Wydawało się, że najrozsądniej będzie po prostu się napić, aby nikt nie powiedział nic więcej złego. Chociaż…spoglądała na towarzystwo dookoła.
- Albo może...może…ja porwę cię Anne do tańca, a Aidan weźmiesz Nelę?
Obserwowała jak grupka się miesza, jak ludzie przechodzą z miejsca na miejsce, jak wkrótce do nich podchodzi też Anne czy Thomas. Chyba razem przed chwilą tańczyli, miała nadzieję, że jej brat zachował się nienagannie! Kolejne spojrzenie przeniosło się twarzy Jamesa na twarz Aidana kiedy się witali, zaraz też przypatrując się z uśmiechem kiedy Nela i Eve wymieniały powitania.
- Ja wam każdej zazdroszczę! Rude włosy są takie prześliczne, potrafią się tak pięknie błyszczeć w słońcu! Eve ma takie piękne loki! A Anne…blondynki, te włosy niczym zborze! – Zachwycała się wszystkim, zwłaszcza kimś innym. Nie mówiła o sobie, że była brzydka, ale zawsze kochała komplementować szczerze innych. I podziwiać to, czym natura ją jednak nie obdarzyła.
Spojrzała jeszcze za Demelzą, ciekawa, co tam słychać u niej, ale widziała, że otoczona wianuszkiem chłopców miała też towarzystwo i nie była sama. Dobrze! Castora widziała dnia poprzedniego, ale Ollie był dawno niewidzianą osobą – cieszyła się, że postanowił dołączyć do nich. Jeszcze nowe osoby, cóż, tłum to właśnie kompania. Oby wszyscy bawili się dobrze! Pewnie stresowała się jednak bardziej od Marsa…
- Po prostu lubimy się doceniać, Jimmy! Bo chłopcy to często zapominają o komplementach… - Nie był to przytyk w stronę Aidana, nie! Raczej ogólne obserwacje, że kiedy mężczyzna zdobył już serce jednej, często zapominał, że nie ma go na własność, bo pomijanie jej obecności zdecydowanie nie pomagało, kiedy spojrzenia biegły ku innym.
- To prezent od Aidana. – Spojrzenie bystro podleciało w stronę Thomasa, pilnując, aby ten nie komentował tego bardziej. Dzisiaj mógłby sobie odpuścić złośliwości! Albo jakieś dziwne komentarze. Albo no, ogólnie, coś Thomasowego! Eve zniknęła na parkiecie z Jamesem, starszy Doe skierował się w stronę ściany…widziała, jak zachęcał dwóch obecnych do podejścia do nich, ci jednak chyba nie byli skorzy.
- Oh, weźmy ten „eliksir” od Jamesa i skorzystajmy, bo zanim chłopcy zaczną się bawić to przestoimy w miejscu wszystkie utwory! Jakby każdy się wstydził prosić do tańca…ach, wybacz Aidan, chyba, że chcesz potańczyć z którąś z nas? Nie chciałam ci nic zarzucać! – Wydawało się, że najrozsądniej będzie po prostu się napić, aby nikt nie powiedział nic więcej złego. Chociaż…spoglądała na towarzystwo dookoła.
- Albo może...może…ja porwę cię Anne do tańca, a Aidan weźmiesz Nelę?
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Zamyślił się, nie wiedząc, jak odpowiedzieć na stwierdzienie Holly (Olliego); nowy znajomy miał rację co do tego, że skoro rozmawiają, to nie może być to rozpatrywane w kategorii podpierania ścian (tym Fleamont zajmował się samotnie przez ostatni kwadrans, albo i dwa), ale zanim zdążył się zebrać na jakąś błyskotliwą wiadomość, podszedł do nich Thomas, którego obserwował już od jakiegoś czasu. — Cześć, jestem Monty — przedstawił się, obdarzając chłopaka (a może już mężczyznę?) najbardziej promiennym uśmiechem, na jaki było go stać. — Przyszedłeś z Jamesem, prawda? Jesteś do niego strasznie podobny! Nie jesteście przypadkiem braćmi? Albo kuzynami?
Nie lubił przyglądać się swojemu odbiciu w lustrze (właściwie, to unikał tego jak ognia), ale czuł, że jego wygląd nieco się zmienił, że coraz mniej przypomina siebie wysiadającego z pociągu na King's Cross po raz ostatni. Nie spodziewał się jednak, że zmienił się aż tak bardzo, żeby Castor, jego własny rodzony kuzyn z Doliny, nawet go nie rozpoznał. Mało tego, nawet nie zwrócił na niego uwagi!
Och, jak niegrzecznie.
Nieco zaskoczony jednak przyjął piwo z rąk Olliego, zaglądając do środka, jakby niepewny, czy zawartość jest tym, na co wyglądała. Cóż, różne rzeczy działy się w Hogwarcie, ale to był pierwszy raz, kiedy miał spróbować dorosłego alkoholu, a nie kremowego piwa. — Jasne, nikomu nie powiem! — pokiwał głową porozumiewawczo, z konspiracyjnym uśmiechem na twarzy, jakby właśnie robił coś, za co może dostać szlaban. Ale nie było tu nikogo, kto mógłby mu go dać, był p e ł n o l e t n i m czarodziejem i wolno mu było korzystać z uroków osiągnięcia pewnego wieku, prawda? Łącznie z tym, że pojutrze miał stawić się punkt szósta rano w pracy.
— Och... chciałbym, ale wygląda na to, że te dwie panny chyba lepiej bawią się w swoim własnym towarzystwie — odparł, zerkając w stronę Sheilii i Anne oraz towarzyszących im Aidana wraz z lady Nealą. — Trudno, może następnym razem się uda i... w ogóle, to co jest w tym wazonie, do którego sięgałeś zanim do nas podszedłeś? Mogę też, cokolwiek to jest? — nie czekając na zgodę, podszedł do wazonu z wyzwaniami i wyciągnął jedno, po czym wrócił do Olliego i Thomasa z powagą na twarzy i upił pierwszy łyk alkoholu. Nie smakowało mu, był gorzki i niedobry, ale nie chciał wychodzić na miękkiego, więc wypił resztę duszkiem.
Nie lubił przyglądać się swojemu odbiciu w lustrze (właściwie, to unikał tego jak ognia), ale czuł, że jego wygląd nieco się zmienił, że coraz mniej przypomina siebie wysiadającego z pociągu na King's Cross po raz ostatni. Nie spodziewał się jednak, że zmienił się aż tak bardzo, żeby Castor, jego własny rodzony kuzyn z Doliny, nawet go nie rozpoznał. Mało tego, nawet nie zwrócił na niego uwagi!
Och, jak niegrzecznie.
Nieco zaskoczony jednak przyjął piwo z rąk Olliego, zaglądając do środka, jakby niepewny, czy zawartość jest tym, na co wyglądała. Cóż, różne rzeczy działy się w Hogwarcie, ale to był pierwszy raz, kiedy miał spróbować dorosłego alkoholu, a nie kremowego piwa. — Jasne, nikomu nie powiem! — pokiwał głową porozumiewawczo, z konspiracyjnym uśmiechem na twarzy, jakby właśnie robił coś, za co może dostać szlaban. Ale nie było tu nikogo, kto mógłby mu go dać, był p e ł n o l e t n i m czarodziejem i wolno mu było korzystać z uroków osiągnięcia pewnego wieku, prawda? Łącznie z tym, że pojutrze miał stawić się punkt szósta rano w pracy.
— Och... chciałbym, ale wygląda na to, że te dwie panny chyba lepiej bawią się w swoim własnym towarzystwie — odparł, zerkając w stronę Sheilii i Anne oraz towarzyszących im Aidana wraz z lady Nealą. — Trudno, może następnym razem się uda i... w ogóle, to co jest w tym wazonie, do którego sięgałeś zanim do nas podszedłeś? Mogę też, cokolwiek to jest? — nie czekając na zgodę, podszedł do wazonu z wyzwaniami i wyciągnął jedno, po czym wrócił do Olliego i Thomasa z powagą na twarzy i upił pierwszy łyk alkoholu. Nie smakowało mu, był gorzki i niedobry, ale nie chciał wychodzić na miękkiego, więc wypił resztę duszkiem.
Piję piwo, rzucam k6 na stan upojenia i k60 na wyzwanie.
Stan upojenia: 56/56.
Stan upojenia: 56/56.
Fleamont Potter
Zawód : pracownik drukarni
Wiek : 17
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Rozpacz? Więc za przykładem trzeba iść skorpiona, co się zabija, kiedy otoczą go żarem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Fleamont Potter' has done the following action : Rzut kością
#1 'k6' : 1
--------------------------------
#2 'k60' : 18
#1 'k6' : 1
--------------------------------
#2 'k60' : 18
– Niekoniecznie, troszkę nas porozrzucało, Nelka jest młodsza o rok, ale od zawsze traktowałam ją jak siostrę – wytłumaczyła szybko Demelzie, nim starszy z braci Doe porwał ją w wir tańca.
Cichy chichot uleciał spomiędzy jej ust, zaraz potem uniosły się brwi.
– Ta? I w co transmutujesz moją spódnicę? W błyszczącą, tiulową suknię? – rozbawiona kontynuowała rozmowę z Thomasem, kręcąc nieco głową – Nie trzeba, naprawdę. Nie przeszkadza mi to – nie ubiór był dziś ważny, a ona, choć odziana była bardziej w skromną, schludną kreację niźli iście karnawałowy strój, nie czuła się jakkolwiek gorsza.
Wciąż rozbawiona przeszła dalej, a zajmując miejsce obok Nelki próbowała nie roześmiać się na głos – pierw widząc oburzoną minę przyjaciółki, później tę, która zaszczyciła twarz Jamesa grającego niewiniątko; nie zamierzała ich umoralniać, ostatnie czego chciała to odmawiać pannie Weasley czegokolwiek w noc taką jak ta, kiedy mogli choć na króciutką chwilę poczuć się wolni.
– Na zdrowie – mruknęła z rozbawieniem, samej decydując się jednak nie zaczynać od tak ciężkich atrakcji; nie pijała alkoholu, smakowanie procentów mogła policzyć na palcach dłoni, toteż głowę miała raczej słabą.
– Elvis? Ikona, żywa legenda – stwierdziła, kiedy Demelza zapytała o króla rock 'n' rolla – To mugolski wykonawca, piosenkarz, jest naprawdę świetny – stwierdziła, przytakując głową; cóż, młody wokalista naprawdę robił furorę, i nawet ona, która żyła bardziej po magicznej stronie, słyszała o sensacjach, jakimi żył świat zwykłych ludzi.
Lecz teraz muzyka rozbrzmiewała nieco inaczej, niemniej pięknie; lustrowała spojrzeniem zmierzające w stronę parkietu sylwetki, wciąż przyłapując samą siebie na nieustannym uśmiechu przyozdobionym rumianymi policzkami.
Kiedy Sheila wspomniała o płomiennych barwach szczycących włosy Neali, przytaknęła głową; kiedy usłyszała o swoich własnych, przypominających dojrzałe zboże, nieco zawstydzona posłała dziewczynie perlisty uśmiech – Och, dziękuję, są całkiem zwyczajne... – nigdy nie patrzyła na nie w ten sposób; może faktycznie miały kolor sierpniowych pól?
– No dobrze, ale może tylko mały łyk? Niech starczy na... dłużej – nieco rozbawiona uniosła brew ku górze, kiedy Sheila zaproponowała im degustację eliksiru, a zaraz potem wspólny taniec – Ależ oczywiście, nie śmiałabym ci odmówić!
Cichy chichot uleciał spomiędzy jej ust, zaraz potem uniosły się brwi.
– Ta? I w co transmutujesz moją spódnicę? W błyszczącą, tiulową suknię? – rozbawiona kontynuowała rozmowę z Thomasem, kręcąc nieco głową – Nie trzeba, naprawdę. Nie przeszkadza mi to – nie ubiór był dziś ważny, a ona, choć odziana była bardziej w skromną, schludną kreację niźli iście karnawałowy strój, nie czuła się jakkolwiek gorsza.
Wciąż rozbawiona przeszła dalej, a zajmując miejsce obok Nelki próbowała nie roześmiać się na głos – pierw widząc oburzoną minę przyjaciółki, później tę, która zaszczyciła twarz Jamesa grającego niewiniątko; nie zamierzała ich umoralniać, ostatnie czego chciała to odmawiać pannie Weasley czegokolwiek w noc taką jak ta, kiedy mogli choć na króciutką chwilę poczuć się wolni.
– Na zdrowie – mruknęła z rozbawieniem, samej decydując się jednak nie zaczynać od tak ciężkich atrakcji; nie pijała alkoholu, smakowanie procentów mogła policzyć na palcach dłoni, toteż głowę miała raczej słabą.
– Elvis? Ikona, żywa legenda – stwierdziła, kiedy Demelza zapytała o króla rock 'n' rolla – To mugolski wykonawca, piosenkarz, jest naprawdę świetny – stwierdziła, przytakując głową; cóż, młody wokalista naprawdę robił furorę, i nawet ona, która żyła bardziej po magicznej stronie, słyszała o sensacjach, jakimi żył świat zwykłych ludzi.
Lecz teraz muzyka rozbrzmiewała nieco inaczej, niemniej pięknie; lustrowała spojrzeniem zmierzające w stronę parkietu sylwetki, wciąż przyłapując samą siebie na nieustannym uśmiechu przyozdobionym rumianymi policzkami.
Kiedy Sheila wspomniała o płomiennych barwach szczycących włosy Neali, przytaknęła głową; kiedy usłyszała o swoich własnych, przypominających dojrzałe zboże, nieco zawstydzona posłała dziewczynie perlisty uśmiech – Och, dziękuję, są całkiem zwyczajne... – nigdy nie patrzyła na nie w ten sposób; może faktycznie miały kolor sierpniowych pól?
– No dobrze, ale może tylko mały łyk? Niech starczy na... dłużej – nieco rozbawiona uniosła brew ku górze, kiedy Sheila zaproponowała im degustację eliksiru, a zaraz potem wspólny taniec – Ależ oczywiście, nie śmiałabym ci odmówić!
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
- Daj spokój, Fleamont, ta lady jest niepotrzebna wcale. - odpowiedziałam chłopakowi jeszcze przed wejściem, posyłając mu krótki uśmiech, w końcu znajdując się w środku, włączając od razy w rozmowy. Na chwilę przystając przy Demelzie, kiedy tak mi Anne porwano.
- Jakbym znała, albo była, to na pewno byłoby prostsze. Gdybym miała wybierać skusiłabym się na bezsprzecznie piękną, niźli naturalnie miłą. - odparłam Demelzie. Jej kolejne słowa sprawiły, że nabrałam powietrza w poliki marszcząc trochę brwi. Już miałam coś powiedzieć, kiedy ta przejechałam po moim policzku. - Nie jestem. - mruknęłam odrobinę niezadowolona.
Spojrzałam na Sheile z początku trochę zaskoczona, a potem wywróciłam odrobinę oczami. Ładnie, jak na mnie, może i tak, ale więcej się zrobić nie dało niż zrobiłam - wiedziałam że nie. Wyznanie uniosło mi wargi w uśmiech. A późniejsze tłumaczenie, drgnęło moją brwią.
- Też cię kocham! - odpowiedziałam Sheili, przyciągając ją ramionami i ściskając ją mocno, bo nie miała po co w ogóle brać i się tłumaczyć. Dopiero kiedy zaczęła mówić w innym języku spoglądałam, to na nią, to na Eve niewiele rozumiejąc. Może powinnam się jakiegoś nauczyć? Przez myśl mi przeszło.
- A nie możecie obie dźwigać korony? - zapytałam dziewczyn zastanawiając się chwilkę. - Oh! - wypadło z moich ust. - Oh! Pokażecie dzisiaj ten wasz taniec? - zapytałam przesuwając spojrzeniem do Sheilii do Eve.
- Pełnoletnich mieć nie będziesz? - zapytałam Demelzy kiedy o tej pełnoletności całej mówić zaczęła, na razie postanawiając milczeć w tej sprawie. Cóż, chyba tego i tak nie dało się tak przemilczeć całkiem, bo i Anne wiedziała i Sheila, a Sheila może powiedziała braciom. Ale no trudno, najwyżej. A zaraz też Aidan wziął i zaczął mówić o próbowaniu. Uniosłam jedną z brwi ku górze. Przypominając sobie coś. - Wznieśmy toast Aidan. - zaproponowałam, kiedy wysunął w moją stronę butelkę z piwem. - Za co? - zapytałam, go, jednocześnie jakby oczekując, że znajdzie dobry powód. Uniosłam brew kiedy James zawiesił się na ramionach Eve i Sheilii, ale bardziej na jego słowa, niż na to co właściwie robił.
- To tajemna wiedza, co robimy kiedy was obok nie ma - zdziwiłbyś się. - odcięłam się zaraz, mimo że trochę zdradzieckiej czerwieni poczułam na szyi po tych stwierdzeniach o pięknościach. Jemu też nie wierzyłam, a może bardziej, wierzyłam ze mówi tak o dziewczynach ja obok po prostu byłam. Thomasowi tym bardziej. Jemu to już w ogóle, każde jego słowo przez konkretne sito przypuszczałam po Blackpool. Kiedy James zaproponował taniec Eve patrzyłam jak wkłada dłoń w tą należącą do niego. Odprowadziłam ich spojrzeniem, patrząc chwilę jak zaczynają tańczyć ale uciekając wzrokiem niewiele później. Wypowiadane przez Sheilę słowa i propozycja zwróciły moją uwagę ponownie ku nim.
- Chyba będzie wojna o Anne, Sheila. Jest mi winna lekcje tańca. Więc też chcę ją porywać. - zaśmiałam się, cofając o krok, żeby teatralnie zgiąć się przed nią w pół. - O pani leśnych wróżek, uczyni mi pani ten zaszczyt i pokaże kroków parę? Oczywiście, po Sheili być może. - zapytałam przyjaciółki, by wyprostować się z uśmiechem.
- Jakbym znała, albo była, to na pewno byłoby prostsze. Gdybym miała wybierać skusiłabym się na bezsprzecznie piękną, niźli naturalnie miłą. - odparłam Demelzie. Jej kolejne słowa sprawiły, że nabrałam powietrza w poliki marszcząc trochę brwi. Już miałam coś powiedzieć, kiedy ta przejechałam po moim policzku. - Nie jestem. - mruknęłam odrobinę niezadowolona.
Spojrzałam na Sheile z początku trochę zaskoczona, a potem wywróciłam odrobinę oczami. Ładnie, jak na mnie, może i tak, ale więcej się zrobić nie dało niż zrobiłam - wiedziałam że nie. Wyznanie uniosło mi wargi w uśmiech. A późniejsze tłumaczenie, drgnęło moją brwią.
- Też cię kocham! - odpowiedziałam Sheili, przyciągając ją ramionami i ściskając ją mocno, bo nie miała po co w ogóle brać i się tłumaczyć. Dopiero kiedy zaczęła mówić w innym języku spoglądałam, to na nią, to na Eve niewiele rozumiejąc. Może powinnam się jakiegoś nauczyć? Przez myśl mi przeszło.
- A nie możecie obie dźwigać korony? - zapytałam dziewczyn zastanawiając się chwilkę. - Oh! - wypadło z moich ust. - Oh! Pokażecie dzisiaj ten wasz taniec? - zapytałam przesuwając spojrzeniem do Sheilii do Eve.
- Pełnoletnich mieć nie będziesz? - zapytałam Demelzy kiedy o tej pełnoletności całej mówić zaczęła, na razie postanawiając milczeć w tej sprawie. Cóż, chyba tego i tak nie dało się tak przemilczeć całkiem, bo i Anne wiedziała i Sheila, a Sheila może powiedziała braciom. Ale no trudno, najwyżej. A zaraz też Aidan wziął i zaczął mówić o próbowaniu. Uniosłam jedną z brwi ku górze. Przypominając sobie coś. - Wznieśmy toast Aidan. - zaproponowałam, kiedy wysunął w moją stronę butelkę z piwem. - Za co? - zapytałam, go, jednocześnie jakby oczekując, że znajdzie dobry powód. Uniosłam brew kiedy James zawiesił się na ramionach Eve i Sheilii, ale bardziej na jego słowa, niż na to co właściwie robił.
- To tajemna wiedza, co robimy kiedy was obok nie ma - zdziwiłbyś się. - odcięłam się zaraz, mimo że trochę zdradzieckiej czerwieni poczułam na szyi po tych stwierdzeniach o pięknościach. Jemu też nie wierzyłam, a może bardziej, wierzyłam ze mówi tak o dziewczynach ja obok po prostu byłam. Thomasowi tym bardziej. Jemu to już w ogóle, każde jego słowo przez konkretne sito przypuszczałam po Blackpool. Kiedy James zaproponował taniec Eve patrzyłam jak wkłada dłoń w tą należącą do niego. Odprowadziłam ich spojrzeniem, patrząc chwilę jak zaczynają tańczyć ale uciekając wzrokiem niewiele później. Wypowiadane przez Sheilę słowa i propozycja zwróciły moją uwagę ponownie ku nim.
- Chyba będzie wojna o Anne, Sheila. Jest mi winna lekcje tańca. Więc też chcę ją porywać. - zaśmiałam się, cofając o krok, żeby teatralnie zgiąć się przed nią w pół. - O pani leśnych wróżek, uczyni mi pani ten zaszczyt i pokaże kroków parę? Oczywiście, po Sheili być może. - zapytałam przyjaciółki, by wyprostować się z uśmiechem.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Na pytanie Demelzy o znajomość z Jamesem, odpowiedziała jedynie uśmiechem, pozostawiając to w gestii chłopaka. Powstrzymała ciche prychnięcie, gdy skontrował to prawdą, lecz ominął dość istotny szczegół. Kolejny uśmiech posłała znajomej, kiedy próbowała umniejszyć temu, co zrobiła. Była jej za to naprawdę wdzięczna, lecz o tym Fancourt już wiedziała z jej poprzednich słów.
Ilość osób i głosów zaczęła ją jednak odrobinę przytłaczać, lecz pogodny uśmiech nie znikał ani na moment. Z rozbawieniem spoglądała na Nealę, gdy odpowiedziała Paprotce oraz na samą Sheilę, gdy zdradzała, czego zazdrościła każdej z nich. Pokiwała głową, zdecydowanie zarówno rude włosy, jak i blond były przepiękne, a stojące obok dziewczyny były najlepszym tego przykładem. Można było zapatrzeć się na ich urodę.
- Ciężko się z Tobą nie zgodzić, ale sama jesteś prześliczna.- przyznała szczerze. Czasami zazdrościła Paprotce urody, delikatniejszej, łatwiejszej do zniknięcia w tłumie, chociaż nadal zdradzającej pochodzenie. Spojrzała na Nealę i zaśmiała się cicho.
- Chyba możemy.- odwróciła głowę w kierunku szwagierki, delikatnie unosząc brew.- Co o tym myślisz? – sama kochała taniec, nie miała więc problemu z tym, lecz wolała upewnić się czy młodsza dziewczyna miała na to chęć. Nie chciała nakłaniać jej do czegoś, co dziś mogło wywołać dyskomfort.
Zerknęła na Jamesa, gdy zarzucił im ramiona na barki. Widziała, gdzie podążył jego wzrok, miała ochotę spytać, czy aż tak go rozpraszają, ale ugryzła się w język. Milczała, gdy stojące obok dziewczyny postanowiły wyjaśnić interesującą chłopaka kwestię. Nie dodała nic od siebie, zgadzając się zarówno z Sheilą, jak i panną Weasley. Potrzebowały komplementów, gdy panowie często zawodzili, nie potrafiąc wydusić z siebie zbyt dużo satysfakcjonujących określeń.
Przeniosła swą uwagę na Thomasa, gdy zareagował na jej pytanie.
- Trzymam za słowo i upomnę się.- odparła pogodnie i żartobliwie, nie mogła sobie dziś odmówić tańca. Za bardzo ciągnęło ją na parkiet, chociaż uświadomiła sobie to dopiero teraz, mając możliwość.- Spróbowałby tylko zabronić.- prychnęła, zerkając na młodszego Doe. Na moment spojrzała nieco oceniająco na stojącego obok Aidana, posyłając mu jednak łagodny uśmiech.
Kiedy została pociągnięta w kierunku parkietu, ruszyła za nim. Spojrzała z uwagą na braci Doe, gdy szybko wymienili parę zdań. Podążyła za Jamesem, płynnym ruchem obracając w jego stronę. Pozwoliła mu prowadzić, jak zawsze wytyczyć szlak dla każdego miękkiego kroku. Lubiła tańczyć z nim, kiedyś i teraz. Nie uciekała spojrzeniem, spoglądając w tęczówki kolorem przypominające jej własne. Uśmiechnęła się mocniej, kiedy w końcu padło pytanie, którego tak naprawdę spodziewała się wcześniej.
- Dla Siebie i dla Ciebie.- właśnie po to była ta zmiana, ale również z drobnej złośliwości, której domyślał się. Znał ją przecież za dobrze.- Nie musisz. Chyba że mi nie ufasz? – uniosła brew, ale liczyła, że nie w tym rzecz. Bardzo wątpiła, aby którykolwiek ze znajdujących się tu chłopaków był nią zainteresowany, dlatego tym zabawniejsze wydały jej się słowa Jamesa, a raczej wybranie tego konkretnego znajomego ze wszystkich.- Niech próbuje i poczuje ukłucie rozczarowania, gdy nic nie wskóra. Zdecydowanie bardziej wolę ciemnookich, ciemnowłosych łobuzów, niż grzecznych prefektów.- szepnęła, zanim płynnie i lekko, obróciła się wokół własnej osi, czując, jak sukienka unosi się lekko, reagując na jej ruch. Zdusiła w sobie śmiech, gdy dostrzegła jego niezadowolenie.- Zawsze.- szepnęła, kiedy przyciągnął ją tak blisko. Palcami musnęła jego kark, cofając dłoń szybciej niż zwykle. Poczuła lekki dreszcz, gdy ciepła dłoń znalazła się na odsłoniętej części pleców. Przygryzła lekko wargę z zadowoleniem reagując na ponowne odsunięcie i odzyskanie potrzebnej jej przestrzeni. Ruchy miała płynne i pewne, czując muzykę, która wygrywała im idealny rytm na pierwszy taniec tej nocy.- Na to liczyłam.- chciała podobać się jemu, nikomu innemu nie potrzebowała. Przymknęła na moment oczy, wsłuchując się bardziej. Ciało płynęło w takt każdej nuty, własnego kaprysu i woli partnera.
Ilość osób i głosów zaczęła ją jednak odrobinę przytłaczać, lecz pogodny uśmiech nie znikał ani na moment. Z rozbawieniem spoglądała na Nealę, gdy odpowiedziała Paprotce oraz na samą Sheilę, gdy zdradzała, czego zazdrościła każdej z nich. Pokiwała głową, zdecydowanie zarówno rude włosy, jak i blond były przepiękne, a stojące obok dziewczyny były najlepszym tego przykładem. Można było zapatrzeć się na ich urodę.
- Ciężko się z Tobą nie zgodzić, ale sama jesteś prześliczna.- przyznała szczerze. Czasami zazdrościła Paprotce urody, delikatniejszej, łatwiejszej do zniknięcia w tłumie, chociaż nadal zdradzającej pochodzenie. Spojrzała na Nealę i zaśmiała się cicho.
- Chyba możemy.- odwróciła głowę w kierunku szwagierki, delikatnie unosząc brew.- Co o tym myślisz? – sama kochała taniec, nie miała więc problemu z tym, lecz wolała upewnić się czy młodsza dziewczyna miała na to chęć. Nie chciała nakłaniać jej do czegoś, co dziś mogło wywołać dyskomfort.
Zerknęła na Jamesa, gdy zarzucił im ramiona na barki. Widziała, gdzie podążył jego wzrok, miała ochotę spytać, czy aż tak go rozpraszają, ale ugryzła się w język. Milczała, gdy stojące obok dziewczyny postanowiły wyjaśnić interesującą chłopaka kwestię. Nie dodała nic od siebie, zgadzając się zarówno z Sheilą, jak i panną Weasley. Potrzebowały komplementów, gdy panowie często zawodzili, nie potrafiąc wydusić z siebie zbyt dużo satysfakcjonujących określeń.
Przeniosła swą uwagę na Thomasa, gdy zareagował na jej pytanie.
- Trzymam za słowo i upomnę się.- odparła pogodnie i żartobliwie, nie mogła sobie dziś odmówić tańca. Za bardzo ciągnęło ją na parkiet, chociaż uświadomiła sobie to dopiero teraz, mając możliwość.- Spróbowałby tylko zabronić.- prychnęła, zerkając na młodszego Doe. Na moment spojrzała nieco oceniająco na stojącego obok Aidana, posyłając mu jednak łagodny uśmiech.
Kiedy została pociągnięta w kierunku parkietu, ruszyła za nim. Spojrzała z uwagą na braci Doe, gdy szybko wymienili parę zdań. Podążyła za Jamesem, płynnym ruchem obracając w jego stronę. Pozwoliła mu prowadzić, jak zawsze wytyczyć szlak dla każdego miękkiego kroku. Lubiła tańczyć z nim, kiedyś i teraz. Nie uciekała spojrzeniem, spoglądając w tęczówki kolorem przypominające jej własne. Uśmiechnęła się mocniej, kiedy w końcu padło pytanie, którego tak naprawdę spodziewała się wcześniej.
- Dla Siebie i dla Ciebie.- właśnie po to była ta zmiana, ale również z drobnej złośliwości, której domyślał się. Znał ją przecież za dobrze.- Nie musisz. Chyba że mi nie ufasz? – uniosła brew, ale liczyła, że nie w tym rzecz. Bardzo wątpiła, aby którykolwiek ze znajdujących się tu chłopaków był nią zainteresowany, dlatego tym zabawniejsze wydały jej się słowa Jamesa, a raczej wybranie tego konkretnego znajomego ze wszystkich.- Niech próbuje i poczuje ukłucie rozczarowania, gdy nic nie wskóra. Zdecydowanie bardziej wolę ciemnookich, ciemnowłosych łobuzów, niż grzecznych prefektów.- szepnęła, zanim płynnie i lekko, obróciła się wokół własnej osi, czując, jak sukienka unosi się lekko, reagując na jej ruch. Zdusiła w sobie śmiech, gdy dostrzegła jego niezadowolenie.- Zawsze.- szepnęła, kiedy przyciągnął ją tak blisko. Palcami musnęła jego kark, cofając dłoń szybciej niż zwykle. Poczuła lekki dreszcz, gdy ciepła dłoń znalazła się na odsłoniętej części pleców. Przygryzła lekko wargę z zadowoleniem reagując na ponowne odsunięcie i odzyskanie potrzebnej jej przestrzeni. Ruchy miała płynne i pewne, czując muzykę, która wygrywała im idealny rytm na pierwszy taniec tej nocy.- Na to liczyłam.- chciała podobać się jemu, nikomu innemu nie potrzebowała. Przymknęła na moment oczy, wsłuchując się bardziej. Ciało płynęło w takt każdej nuty, własnego kaprysu i woli partnera.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Najczęściej stał po drugiej stronie — podczas wieczornych biesiad i zabaw przygrywał na skrzypcach, by kobiety takie jak ona mogły do skocznej muzyki kręcić lekko piruety przy ogniskach, bosymi stopami ledwie muskając piach. Nie dorównywał jej w tym, ale nie przestawał próbować — nie tyle, aby grać na parkiecie pierwsze skrzypce tym razem, co stworzyć dla niej najlepsze tło, dać jej szansę właściwym prowadzeniem, rytmem i tempem stworzyć nieprawdopodobny spektakl, który oczaruje wszystkich. Lekka melodia prowadziła ich sama. Był miękki w kroku, ciało gięło się do muzyki, biodra kołysały do rytmu bez cienia wstydu czy wahania. Odważnie, z ręką na jej talii, przez sekundę na plecach a potem znów na talii prowadził ją, bez przerwy patrząc jej w oczy. Prawie bez przerwy, chwilami zerkając na pomalowane czerwoną pomadą usta.
— Wiesz, że ufam. Bardziej niż samemu sobie — dodał ciszej, z nutą rozbawienia w głosie. W lustrzanym geście uniósł brew, przeskakując pomiędzy jej ciemnymi tęczówkami. Złapał jej dłonie własnymi i odsunął. Piruet, a potem znów obrót i trzeci, prawie, cofnął go z powrotem i przyciągnął ją do siebie, lekko zmieniając kierunek tańca. Wyglądała zjawiskowo. Jej ruch był lekki, płynny, pociągający. — Nie igraj z nim. Zdeptane ambicje prefektów potrafią wyzwolić z nich najgorsze bestie — zadrwił, mrużąc z powagą oczy, nie obawiając się nawet, że mógłby go usłyszeć. Muzyka grała na tyle głośno, że musiałby tańczyć tuż obok, by dotarł do Castora sens jego słów. Kąciki ust po chwili rozciągnęły się w wilczym uśmiechu, przyciągnął ją do siebie znów bliżej, lewa dłoń zsunęła się po jej talii na biodro, które ruszało się do rozbrzmiewającej muzyki. Ruchy blisko siebie ułożonych ciał przez chwilę były płynniejsze, zdawały się wolniejsze. Przechylił głowę prawie nosem dotykając jej policzka. Pachniała kwiatami.Przymknął na moment powieki, a później znów pozwolił jej odstąpić o krok i obrócić się wokół własnej osi. Złapał jej dłonie, obrócił do siebie tyłem, tańcząc krok za nią. Spojrzał bezczelnie na jej nagie plecy, które częściowo okrywały długie, kręcone włosy i zbliżył się całkiem. — Jeśli zniknę na dziesięć minut — zaczął szeptem do jej ucha. — Zadbasz, żeby Sheila nas nie szukała? Mnie i Thomasa? — Położył dłoń na jej biodrze i obrócił przodem do siebie, ani na moment nie przestając kołysać się do rytmu. — Kilka minut, dosłownie— powiedział bezgłośnie i uśmiechnął się niewinnie.
— Wiesz, że ufam. Bardziej niż samemu sobie — dodał ciszej, z nutą rozbawienia w głosie. W lustrzanym geście uniósł brew, przeskakując pomiędzy jej ciemnymi tęczówkami. Złapał jej dłonie własnymi i odsunął. Piruet, a potem znów obrót i trzeci, prawie, cofnął go z powrotem i przyciągnął ją do siebie, lekko zmieniając kierunek tańca. Wyglądała zjawiskowo. Jej ruch był lekki, płynny, pociągający. — Nie igraj z nim. Zdeptane ambicje prefektów potrafią wyzwolić z nich najgorsze bestie — zadrwił, mrużąc z powagą oczy, nie obawiając się nawet, że mógłby go usłyszeć. Muzyka grała na tyle głośno, że musiałby tańczyć tuż obok, by dotarł do Castora sens jego słów. Kąciki ust po chwili rozciągnęły się w wilczym uśmiechu, przyciągnął ją do siebie znów bliżej, lewa dłoń zsunęła się po jej talii na biodro, które ruszało się do rozbrzmiewającej muzyki. Ruchy blisko siebie ułożonych ciał przez chwilę były płynniejsze, zdawały się wolniejsze. Przechylił głowę prawie nosem dotykając jej policzka. Pachniała kwiatami.Przymknął na moment powieki, a później znów pozwolił jej odstąpić o krok i obrócić się wokół własnej osi. Złapał jej dłonie, obrócił do siebie tyłem, tańcząc krok za nią. Spojrzał bezczelnie na jej nagie plecy, które częściowo okrywały długie, kręcone włosy i zbliżył się całkiem. — Jeśli zniknę na dziesięć minut — zaczął szeptem do jej ucha. — Zadbasz, żeby Sheila nas nie szukała? Mnie i Thomasa? — Położył dłoń na jej biodrze i obrócił przodem do siebie, ani na moment nie przestając kołysać się do rytmu. — Kilka minut, dosłownie— powiedział bezgłośnie i uśmiechnął się niewinnie.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Salon
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka :: Dom Bathildy Bagshot