Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka :: Dom Bathildy Bagshot
Kuchnia
Picie na pusty żołądek jest nie tylko niezdrowe, ale grozi także katastrofą i ogromnym kacem. Właśnie dlatego najlepsi kucharze w całkiej Wielkiej Brytanii postanowili zebrać to, co mieli w swoich kuchennych szafkach i przygotować z tego wybitne specjały. Castor, Finley, Sheila, Demelza i Neala zadbali o pełne brzuchy wszystkich gości sylwestrowej zabawy.
W kuchni, na stole wyłożonym czystym, gładkim obrusem, na różnej wielkości talerzach wyłożono talerzyki, choć z różnych kompletów i sztućce, zduplikowane magią tak, aby każdy mógł nabrać dla siebie pyszności:
▲ Królik pieczony w ziołach razem z pieczonymi ziemniakami i cebulą.
▲ Sałatka z sałaty masłowej, przypraw i jadalnych kasztanów.
▲ Małe bułeczki drożdżowe z suszonymi śliwkami w środku.
Dodatkowo, przez wzgląd na szczególny charakter imprezy i jej gościa specjalnego — szanownego jubilata, kucharze własnoręcznie przygotowali wyśmienity tort biszkoptowy przekładany frużeliną zrobioną z mandarynek i żelatyny, ozdabiany migdałami.
Picie na pusty żołądek jest nie tylko niezdrowe, ale grozi także katastrofą i ogromnym kacem. Właśnie dlatego najlepsi kucharze w całkiej Wielkiej Brytanii postanowili zebrać to, co mieli w swoich kuchennych szafkach i przygotować z tego wybitne specjały. Castor, Finley, Sheila, Demelza i Neala zadbali o pełne brzuchy wszystkich gości sylwestrowej zabawy.
W kuchni, na stole wyłożonym czystym, gładkim obrusem, na różnej wielkości talerzach wyłożono talerzyki, choć z różnych kompletów i sztućce, zduplikowane magią tak, aby każdy mógł nabrać dla siebie pyszności:
▲ Królik pieczony w ziołach razem z pieczonymi ziemniakami i cebulą.
▲ Sałatka z sałaty masłowej, przypraw i jadalnych kasztanów.
▲ Małe bułeczki drożdżowe z suszonymi śliwkami w środku.
Sytuacja ostatnimi czasy była…nieciekawa, delikatnie powiedziane. Było to najłagodniejsze określenie tej sytuacji, bo musiała przyznać, że nic nie było dobrze i wszystko się sypało. Eve teraz zniknęła, najwidoczniej uważając, że ta rodzina była dla niej już niewystarczająca i chociaż rozumiała, że ostatnie zachowanie Jamesa było ciężkie do zniesienia, musiała przyznać, że Doe sama chowała swoje sekrety nie pozwalając nikomu poznać siebie tak w pełni, co wcale nie pomagało tej sytuacji. Sheila miała coraz większe wrażenie, że jej umysł był jak połamane szkło na ulicy, miażdżone kołami przejeżdżających powozów, tak że nie zostawało już z tego nic, ale trzeba było to pozbierać, bo świat nagle ciągnął się dalej. I nie mogła nic na to poradzić.
James wyjechał do pracy, Thomas jak zwykle kręcił się niewiadomo gdzie, dlatego uznała, że to był dobry moment, aby jednak poznać kobietę, która spodobała się jej bratu. Wydawało się to urocze, bo wiedziała, jak kochał Thomas – szczerze, oddanie, gotowy przychylić nieba kobiecie, która wpadła mu w oko. To nie były dziecinne odzywki i komentarze. Komplementy padały szczerze, udawało mu się zrobić coś nowego, niezwykłego, czego normalnie by nie zrobił. I kochał całym sercem.
Przygotowała drobny posiłek – naprawdę nie było to wiele, ale robiła co mogła aby jednak ugościć jakoś odwiedzającą ją osobę. Na nowo przygotowała herbatę, zastanawiając się jeszcze, co mogłaby przygotować dla Kerry, ostatecznie decydując się na drobne podpłomyki z mąki żytniej, okraszone przysmażoną marchewką. Ustawiła wszystko przy stole, otrzepując dłonie i zastanawiając się, czy wszystko będzie w porządku, dopiero wtedy podchodząc do drzwi kiedy usłyszała pukanie, otwierając je i mając nadzieję, że nie wygląda tak strasznie, mimo ostatnich wydarzeń.
- Kerstin, proszę, wejdź do środka. Mam nadzieję, że nie zmarzłaś? – Gotowa była odebrać od niej płaszcz, gdyby było potrzebne. Poprowadziła ją w stronę środka, nie wiedząc nawet, jak Tonks czuła się z faktem, że Doe pomieszkiwali w tym miejscu, gotowa jednak bronić się gdyby jednak to było przedmiotem rozmowy. – Wszystko…w porządku? – Pytanie było dość szerokie, ale nie wiedziała. Jak zacząć. Niewiele o Kerry wiedziała w ogóle.
Chasing visions of our futures
One day we'll reveal the truth
Oczywiście, że była zestresowana. Dramatyczne wydarzenia podczas ostatniej konfrontacji dwóch rodzin bardzo długo siedziały jej w głowie i wzbudzały masę wątpliwości - nie tylko tej związanej z jej miłością i rodzącym się związkiem, ale także tym, czy dokonywane przez nich, przez Tonksów, decyzje można było uznawać za słuszne. Monologi pana Marcela powracały do niej jak natrętne echo, gdy wieczorem leżała w łóżku pod trzema warstwami koców i z przestrachem wpatrywała się w dopalającą się na parapecie świecę. Ta niepewność, ciągłe napięcie i brak decyzji nie mogły trwać wiecznie. Zdała sobie sprawę, że jeśli chciała brać Thomasa na poważnie, musiała jak najszybciej przekonać do siebie jego rodzinę, pogodzić waśnie we własnej i... zgodzić się na ślub? Kilka dni temu szybko wycofała się z przyjęcia dziwacznych zaręczyn, ale im dłużej o tym myślała, tym więcej widziała w nich sensu. Na co w końcu mieli czekać, w obecnych warunkach, w tym niekończącym się kryzysie?
Mieszkanie tylko z rodzeństwem i okazyjne spotkania z przyjaciółmi nagle przestały Kerstin wystarczać. Czuła, że potrzebuje czegoś więcej - tym czymś miała być oczywiście miłość.
Spotkanie z Sheilą miało być jednak ważne nie tylko ze względu na Tomka. Chciała poznać tę miłą dziewczynę, przeprosić ją jeszcze raz - od serca - spędzić trochę czasu razem, porozmawiać... miały tyle rzeczy, o których powinny porozmawiać, że Kerry nie wiedziała nawet, od której zaczną.
Ubrana w ciepły płaszcz, wysokie buty i czapkę nasuniętą prawie na oczy zjawiła się na progu dobrze znanego domu, tym razem uprzejmie pukając do drzwi i czekając na przyjęcie gospodyni.
- Sheilo, jak dobrze cię widzieć. Nie, nie było tak źle, to tylko taki spacer - wydyszała, choć policzki miała różowe od mrozu, a na rzęsach nosiła szron. W pierwszym instynkcie chciała przytulić się do drobniejszej dziewczyny, ale powstrzymała się i powoli rozsupłała z przemokniętego płaszcza i butów, które zostawiła w sieni. - Och, jesteś kochana. - Uśmiechnęła się najcieplej jak potrafiła, gdy w kuchni zobaczyła przygotowane podpłomyki. Musiała przełknąć poczucie winy z powodu objadania biednej rodziny, nie chciała sprawić Sheili przykrości.
Pytanie z jakiegoś powodu ją zaskoczyło, choć zapewne powinna się go spodziewać. Opadła na jedno z krzeseł, wcale nie myśląc o tym, czyj był to dom ani co się z tym wiąże. Nie było jej w Dolinie Godryka, gdy żyła jeszcze Bathilda Bagshot.
- Tak mi się wydaje... chyba jest stabilnie, a... a u was? - dopytała niezręcznie, wykręcając palce. - Okropnie mi przykro z powodu... z powodu tego wszystkiego. I tego, że nie powiedziałam ci wcześniej - wyznała cicho to, co zdążyła już napisać w liście.
- Gdybyś potrzebowała…możemy poszukać jakiś ubrań do przebrania cię w coś suchego. – Co prawda Kerstin była ciut wyższa od niej, ale może znalazłoby się coś, co by na nią pasowało. Zwłaszcza, że na pewno Sheila miała gdzieś jakąś spódnicę do ziemi, więc wyglądałoby to o wiele lepiej. – I jakby co, rozpaliłam w piecyku, jeżeli byś potrzebowała posiedzieć też przy cieple, to możemy się tam przenieść. – Nawet z jedzeniem, mogła poszukać jakiegoś ciepłego koca, tak aby było to dla nich łatwiejsze. Albo wezmą poduszki z kanapy i usiądą na nich.
Spoglądała na tę sytuację, kiedy Kerstin czuje się niezręcznie. Spoglądała na nią, na jej niepewność. Czuła, że to też nie było dla niej komfortowe, że wszystko było ciężkie i dla niej. Ale chciała, aby Tonks rozumiała, czemu tak reagowali na ich towarzystwo. Czemu tak się zachowywali, gdy działo się to, co się działo.
- Kerstin…- westchnęła lekko. Nie wiedziała, jak zacząć, dlatego ostrożnie przysunęła się bliżej, wyciągając dłoń w jej kierunku i dając jej do zadecydowania, czy chce ją złapać czy nie. – Widzisz…dwa, nie, trzy lata temu, wpadli do naszego taboru ludzie. Zażądali ich pieniędzy, a kiedy ich nie dostali, wymordowali całą moją rodzinę. Pamiętam wszystko, pamiętam to do dziś. Płonące wozy, umierający ludzie, zwierzęta uciekające w przerażeniu, o ile zdołały. Kiedy Michael wszedł, nie chcąc nikogo słuchać, ja…nie umiałam nie myśleć o niczym innym tylko o tym, jak to było wtedy. Oni też nie chcieli słuchać. Chcieli efektów. – Spuściła na chwile oczy, ale zaraz podniosła spojrzenie aby wpatrywać się w młodą Tonks. Nie wiedziała, ile miała lat dokładnie, ale nie wydawała się wiele starsza od niej. – Nie porównuję tych wydarzeń między sobą aby zdyskredytować ci rodzinę. Ale wiem, jak to jest z braćmi. Zrobią wszystko, aby chronić swoje siostry. Problem w tym, że twoja rodzina może zakończyć nasze życie jednym zaklęciem, bo na to się szkolili i chętnie użyją tej przewagi. Gdyby mnie stała się krzywda, Thomas czy James nic by twojej rodzinie nie zrobili, nie umieliby. Rozumiem intencje twoje, ale twojej rodziny nie są jasne. Nie przepraszaj za nich, bo to nie twoja rola. Jeżeli chcą na spokojnie poznać tę rodzinę, jesteśmy tutaj. To wszystko zależy już tylko od nich.
To nie była kwestia Kerstin, aby nagle Tonksowie zwracali na nich uwagę. Ani też kwestia tego, aby jednak reszta zainteresowała się obecnością rodziny, do której Kerstin chciała wejść. Poważne traktowanie się musiało działać w obydwie strony i jeżeli wymagany był szacunek bez jego dawania, co im pozostawało jak nie utrzymywać jednoznacznej opinii?
- Ale też nie chcę mówić tylko o tym. Powiedz mi proszę, coś więcej o sobie. Jaki kolor lubisz, co robisz. Mogę ci też zapleść warkocze jak chcesz. – Wiedziała, że to mogło wydawać się nieco głupie, ale to było niezwykle miłe. Kiedy inna osoba siedziała obok ciebie, dłonią przesuwając po twoich włosach. Uspokajało.
- Myślę, że nie ma takiej potrzeby. Znaczy się... - Odetchnęła, przysiadając i opierając dłonie na szorstkim materiale roboczej spódnicy. Przemoknięte były tylko krawędzie, to, co wystawało z płaszcza i zaczepiało czasem o niskie trawy uginające się pod ciężarem mokrego śniegu. Zaraz przecież wyschnie, wystarczy się zbliżyć do ognia. - Jeśli bym mogła gdzieś koło kominka zawiesić czapkę i płaszcz, to myślę, że by wystarczyło. - Starała się uśmiechać i nie rumienić bardziej niż by to uznano za naturalne. Czuła się jednak niezręcznie, jak obcy, jak wróg, chociaż przyszła tu z listownego zaproszenia Sheili.
Z ulgą przyjęła wyciągniętą dłoń. Kojarzyła jej się z zaufaniem, z bliskością. Bezpośredni kontakt zawsze pomagał nawiązać więź i zachować szczerość. Złapała ciepłą rękę Sheili i splotła ich palce, mimowolnie wypuszczając wstrzymywane powietrze.
To, czego się nie spodziewała, to historii wyciągniętej na wierzch tak szybko, tak intymnej. Słuchała z rozchylonymi ustami, czując wilgoć napływającą do oczu. Nie winiła Thomasa za to, że nie zdradził jej szczegółów, ale ból wywołany żalem i wstydem za jej własne czyny uderzył ją z siłą rozpędzonego głazu.
- Och, Sheila, tak strasznie mi przykro - wydusiła, przyciskając drugą dłoń do ust i przygryzając własny kciuk. - Nigdy bym nie pozwoliła na to, by któryś z moich braci was skrzywdził. Naprawdę bym... naprawdę... - Tak strasznie chciałaby jej to przysiąc z pełnią przekonania, ale sama nie była już pewna, na ile tak naprawdę ma wpływ na to, co robią Michael, Gabriel, czy Justine. Skoro potrafili ją śledzić tylko po to, by zakraść się do czyjegoś domu... Miała wrażenie, że gdzieś w ciągu ostatnich tygodni to oni stali się tymi złymi, łącznie z Kerstin. A co jeśli byli nimi zawsze? A co jeśli miesiącami żyła w błędzie? Nie, to nie było możliwe, przecież w lecznicy przyjmowała każdego. - Chciałabym, żeby was poznali i zaakceptowali - przyznała cicho, ocierając łzy wierzchem dłoni i mocno ściskając palce Sheili.
Choć czuła, że wciąż pozostało między nimi wiele niedopowiedzeń, pozwoliła na to, by temat zszedł na przyjemniejsze sprawy. Na prośbę Sheili, by dziewczyna mogła poczuć się przy niej dobrze.
- Lubię... czerwony i żółty i pomarańczowy. Ciepłe kolory - wyznała cicho, nieprzyzwyczajona do takich pytań rodem z babskiego podwieczorka. Nie przeżywała ich odkąd skończyła przed laty szkołę w Londynie. - Pracuję tutaj w lecznicy w Dolinie Godryka. W większości są tam czarodziejscy uzdrowiciele, ja im pomagam jako pielęgniarka. Taka sanitariuszka, wiesz, opatruję rany, badam, opiekuję się. Poza tym zajmuję się kurami i sprzedaję jajka, czasami przetwory, jeżeli czas jest dobry i uda się coś przez lato nazbierać - Skinęła głową, gdy Sheila zaproponowała warkocze i zaczęła grzebać w obszernych kieszeniach fartuszka, wyciągając z nich trzy rozciągnięte, nadszarpnięte czasem gumki. - A twoje ulubione kolory? Robisz jakieś rzeczy dla przyjemności? Umiesz tańczyć? - Pamiętała jak wspaniale czuła się tańcząc z Thomasem.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Dla Kerstin chciała się jednak postarać. Głównie przez Thomasa, a w zasadzie w tym momencie, wyłącznie przez Thomasa. Jeżeli naprawdę jej brat był zainteresowany tą dziewczyną, wypadało, aby jednak się poznały. Nie chciała jej dziś oceniać, szczerze i prawdziwie nie chcąc zajmować się dzisiaj podejrzeniami i sprawdzaniem, czy Kerstin rzeczywiście szanowałaby tę rodzinę, czy zaraz po przyjściu usiadłaby na miejscu, czekając aż wszystko zostałoby jej podane. Dziś po prostu chciała porozmawiać.
- Uhum. – Jedynie ciche potaknięcie wyrwało się z jej przymkniętych ust kiedy skierowała się w stronę kominka wraz z płaszczem i czapką Kerstin, przez chwilę zastanawiając się, gdzie mogłaby je odłożyć, aby nic nie spalić ani aby nic nie zadziało się z tym ubraniem, ostatecznie rozkładając wszystko na nieco rozklekotanym krześle. Gdyby chłopcy trochę lat więcej spędzili w taborze, być może umieliby się zająć naprawą albo odświeżeniem, żaden z nich jednak nigdy nie zajmował się drewnem, musiała więc sobie radzić sama. Niemal ze wszystkim.
Ostrożnie skierowała się w stronę miejsca, gdzie obydwie mogły usiąść, bo nieprzyjemnie czuła się w sytuacjach gdzie ktoś, z kim miała przeprowadzić poważniejszą rozmowę, miał górować nad nią, nawet jeżeli miał dobre zamiary – nie czuła się pewnie w takich sytuacjach, a dyskomfort ze stanu emocjonalnego przenosił się na to, jakie słowa i zachowanie wplatała do rozmowy, nawet jeżeli nie były prawdziwe. A teraz mogła patrzeć na Kerstin tak, jakby po prostu były rówieśniczkami, chociaż była przekonana, że tak do końca nie było.
- Nie potrafiłabyś nic zrobić, Kerstin…takie są siostry ze starszymi braćmi, mamy na nich jakiś wpływ, ale kiedy mamy być głosem rozsądku, zignorują nas bez wahania bo uważają, że wiedzą, co dobre. Nawet jeżeli nie. – Ile razy boleśnie się o tym przekonywała, starając się przekonać do czegokolwiek Jamesa czy Thomasa? Oni już na zawsze mieli być jak dwa uparte koty, wiedzące o wiele lepiej, czego chcą, a w momencie próby zmiany ich zachowania, wczepiali się uparcie w obecną mentalność jak koty w zasłony i firanki.
- Nie ode mnie to zależy, tak naprawdę. Jeżeli będą chcieli, muszą sami wyjść z tą propozycją. Wiem, że nie będą traktować nas jak równych, ale…przynajmniej muszą zacząć nas traktować jak ludzi. – Nie byli przedmiotami, które można było poprzestawiać, pionkami na jakiejś dziwnej szachownicy. Byli ludźmi, potrzebowali kontaktu, ciepła, zrozumienia. Jak chyba każdy.
- Takie, które przypominają niebo, które zachodzi? – zgadywała cicho odnośnie kolorów, odniesień do nich zawsze szukając w znanych środowiskach, którym była natura. – Wiem, czym się zajmuje sanitariuszka. Nie jesteśmy z obydwu rodziców czarodziejami, jak wspominałam też, a i wychowaliśmy się z osobami niemagicznymi. Chociaż…dziwnie tak mówić. – Nie lubiła ostatnio jakoś nazwy mugole, może przez kwestię obecnego rządu, który w tym słowie dopatrywał się całego plugastwa, jednocześnie agresywnie robiąc krzywdę każdemu, kto się z nim nie zgadzał.
- Ja…zawsze lubiłam mocne kolory jak czerwony, ale też jeżeli chodzi o włosy, zawsze chciałam mieć je jasne i nigdy nie lubiłam tego, że mam je takie ciemne. Chociaż ostatnio usłyszałam, że są jak kakao. Albo czekolada? – Podniosła się jeszcze aby znaleźć szczotkę, szybko wracając do Kerstin. Nie chciała też, aby ta chodziła po domu za bardzo, bo jak miałaby wytłumaczyć, czemu śpi na ściągniętym z szafy zapasowym materacu zamiast na normalnym łóżku?
- Dla przyjemności…kiedyś czytałam, ale teraz jest tak dużo pracy, i z domem, i zwierzętami i gotowaniem, a jeszcze nie udało mi się znaleźć nowej pracy, więc…trochę też nie śpię po nocach. – Delikatnie przeczesywała włosy panny Tonks, starając się nie ciągnąć za bardzo. – Każdy z nas umie, muzyka jest dla nas ważna. Oprócz tańczenia jeszcze gram na harfie, ale takiej celtyckiej, mniejszej.
Obserwowała kątem oka jak Sheila rozkłada jej ubrania, zażenowana, że nie zrobiła tego sama - że Sheila jej na to nie pozwoliła. Jako gospodyni Kerstin pewnie postąpiłaby podobnie, przyzwyczajona do ciężkiej pracy, ale z grzeczności nic nie powiedziała, ukradkiem tylko przyglądając się starym ścianom i zaciekom na tapetach.
Przełknęła ciężko, gdy młodsza, niewinna (czy tak?) dziewczyna z taką łatwością wypowiedziała na głos największe żale Kerstin.
- Myślisz, że tak jest? - zapytała najpierw niemrawo, jakby chciała jeszcze polemizować, ale potem pokręciła głową i z gorzkim poczuciem porażki przyłożyła dłoń do serca. - Masz rację, dokładnie tak jest. Nigdy nie słuchają naszych rad. Zawsze widzą w nas tylko małe dziewczynki, które trzeba chronić... nie widzą naszych poświęceń, bo w ich oczach to oni są protektorami, nawet jeżeli dom upadłby bez nas - wyrzuciła z siebie prawie na jednym oddechu, rumieniąc się wściekle i ocierając powieki zwiniętą w pięść dłonią.
Czuła wstyd opowiadając takie rzeczy o rodzinie, czuła, że nie wypadało robić tego przed obcymi, może nawet wcale. Ale jak inaczej miałyby poznać się z Sheilą i zaufać sobie, jeżeli nie poprzez prawdę?
- Nie jestem w stanie uwierzyć, że mogliby traktować was inaczej. To by znaczyło, że ja nic o nich nie wiem. Prawda, że przez większość mojego dzieciństwa przyjeżdżali tylko na dwa miesiące, gdy wracali z Hogwartu, ale przecież teraz mieszkamy razem od prawie roku - Pokręciła głową i delikatnie, na krótką chwilę, oparła dłoń na dłoni Sheili.
Wstyd w środku narastał, spinał krtań i odbierał głos. Wstyd za siebie i za całą swoją rodzinę.
Uśmiechnęła się jednak nieco cieplej, gdy rozmowa obrała lżejsze tory.
- Na przykład takie, tak. Mam też piękne włóczki w podobnych kolorach, robię z nich swetry, jeżeli mam ich dość. Zwykle jednak staram się oszczędzać na koce, firanki, pościel, takie ważne rzeczy. - W ostatniej chwili powstrzymała się przed odwróceniem głowy, by przyjrzeć się zasłonom w kuchni domu Doe'ów. To byłoby zbyt nachalne, zbyt oczywiste. - Nie ma nic złego w mówieniu osoba niemagiczna. Nawet mugol jest w porządku, jeżeli mówi to właściwa osoba - zapewniła cichutko, opuszczając spojrzenie na swoje kolana. - Przyzwyczaiłam się do tego, że mnie tak nazywają. Mój tatuś też nie był czarodziejem, a mama żyła raczej bez magii. Ale moje rodzeństwo całe poszło do Hogwartu, a ja nie, więc siłą rzeczy się w tych waszych towarzystwach obracałam. A jak było u ciebie? - Była ciekawa, ale taktowna w zadawanych pytaniach, nie chcąc spłoszyć Sheili źle wypowiedzianym słowem. Przyjrzała się uważnie włosom dziewczyny, gdy o nich wspomniała. - U mnie w domu tyle osób miało jasne włosy, że mi zbrzydły. Ale bardzo mi się podoba twoja uroda. Wasza uroda. Jesteś taka... - ugryzła się w język nim mogłaby powiedzieć egzotyczna. - ...wyjątkowa. Twoje włosy są ciemne i gęste, przypominają mi baśnie o leśnych driadach i elfich królewnach. Masz też bardzo ciepłe oczy, są takie duże i łagodne. - Uśmiechnęła się szerzej i poczekała cierpliwie aż Sheila wróci ze szczotką.
Pozwoliła jej poczesać swoje złociste loki, nieco tłuste przy głowie, bo przecież nie kąpała się codziennie, kto miał na to czas.
- Och... - Westchnęła cichutko, gdy Sheila powiedziała, że nie śpi. - Też tak robiłam kiedyś. Cały dzień zajmowałam się domem pod nieobecność rodziny, potem szłam na noc do pracy do lecznicy, wracałam, pieliłam ogródek i tak w kółko. Bardzo szybko opada się z sił, nie może tak być, w końcu padniesz i nie zrobisz nic... - Zagryzła dolną wargę w namyśle. - Może... Może mogłabym zapytać w lecznicy, czy nie potrzebują kogoś do pracy? Przyjmujemy tych pacjentów, którzy nie mogą obecnie leczyć się nigdzie indziej. Coś do roboty zawsze się znajdzie. Mogę cię uczyć jak być pielęgniarką na przykład. - Zasugerowała niewinnie, nie znając cygańskiego podejścia do spraw krwi i ran. - Są też inne rzeczy jak ci się nie spodoba. - Z westchnieniem oddała się w ręce zdolnej fryzjerki i przymknęła powieki. - Harfa? Ojej, to brzmi super. Thomas mi pokazywał swoją harmonijkę. Zagrałabyś kiedyś dla mnie?
Nie czuła się więc wcale źle, kiedy przejmowała obowiązki gospodyni, jakby to miejsce już należało do nich. Nie był to ich dom, ale w tym momencie jakie to miało znaczenie? Michael parę dni temu robił im wyrzuty, ale czy nie wiedział jak to miejsce popadło w ruinę? Jeżeli miało to jakieś znacznie, czemu każdy potraktował dom jak ciśniętą w kąt zabawkę, zapominając o nim całkowicie?
- Tak to jest. – Ścisnęła jeszcze dłoń Kerstin, przyjmując jej słowa i wiedząc, że również rozumie co miała na myśli. I że w jakiś sposób potrafiła zrozumieć, przez co przechodzi starsza od niej panna Tonks. – Tak to jest, prawda? Mam czasem wrażenie, że niezależnie od tego, co się dzieje, wciąż w ich oczach jesteśmy kilkulatkami. I nawet, jeżeli mamy w czymś doświadczenie, to i tak nie będą tego rozpoznawać bo jesteśmy za młode. Nawet jeżeli sami nie pomyślą nawet przed tym, jak coś zrobią. – Uśmiechnęła się tym razem słabiej, kiedy przypomniało jej się to, jak panikowała kiedy Thomas i James, i jak później okazało się też Marcel trafili do Tower. I jaka spotkała ich za to kara.
- Znasz ich już bardziej ode mnie, ale…wiesz, nie widziałam się z moją rodziną dwa lata, nie mając pewności, czy w ogóle ktoś z nich żyje albo i nie. I mam wrażenie, że zbudowało to jakieś mury między nami, których do końca nie potrafię przebić. Podejrzewam, że twoje rodzeństwo na plakaty też nie trafiło za siedzenie w domu, a tym bardziej podejrzewam, że zupełnie nie wiesz, tak jak ja, co robi twoje rodzeństwo kiedy nie ma ich w domu. I to ciężko ocenić jak zawsze. – Bycie gdzieś tam na zewnątrz zmieniało człowieka. Małymi krokami, niespodziewanymi wydarzeniami, nie pozostawało się jednak nieodpowiedzialnym za to, czym się stawało.
Rozmowa jednak zeszła na przyjemniejsze tematy i musiała przyznać, że taką ją wolała. Rozmowę, bo Kerstin nie musiała się wcale wysilać, a spojrzenie Sheili łagodniało na widok kobiety która zdenerwowana była chyba tym spotkaniem równie mocno co ona.
- Jeżeli byś chciała, mogę zobaczyć co mam w swoich zestawach z guzików, włóczek i koronek i jeżeli coś by ci się spodobało, mogłabyś wymienić się ze mną. – Miała wrażenie, że próba sprezentowania ich pannie Tonks mogła skończyć się na protestach, dlatego spokojnie sięgnęła po kwestię wymiany. Ta wydawała się uczciwsza, zwłaszcza że obydwie zajmowały się szyciem a i Doe mogła coś zyskać jeżeli chodziło o nowe szycie.
- Nie wiem, dla mnie to…dziwne. Wychowywałam się bez magii większość mojego dzieciństwa, dowiadując się czym to w zasadzie jest dopiero po tym jak Thomas udał się do Hogwartu. Nasza babka zawsze miała pewnego rodzaju…instynkt, a przynajmniej tak wierzyliśmy. Ale nie widzę nic złego w niemagicznych działaniach, wręcz przeciwnie, uważam że wiele razy jest to lepsze rozwiązanie. W końcu sowa może zabłądzić, telefon raczej nie. – Nie miała pojęcia, jak korzystać dokładnie z tego urządzenia, ale widziała parę razy jak ludzie rozmawiali przez takowe i wydawało jej się to strasznie fascynujące.
Zarumieniła się na słowa Kerstin odnośnie jej urody, delikatnie spuszczając spojrzenie, a kiedy wróciła ze szczotką i skrzynką z krawieckimi zapasami, usiadła tym razem tak aby móc już delikatnie rozczesywać włosy, które były niczym zboże w jej dłoniach.
- Brzmi to wyjątkowo. Miło by było być takim elfem, wtedy można by tańczyć i grać na instrumentach cały dzień i niczym się nie martwić. – To byłoby dobre życie, ale na takie nawet nie miała co liczyć. Delikatnie za to splatała włosy Kerstin w dwa warkocze, wykańczając je wstążkami po które mogła sięgnąć.
- Czy masz jakiś sposób? Na to żeby zasnąć, w sensie? – Miała wrażenie, że to obawy najbardziej trzymały ją rozbudzona, ale może był jakiś sposób na spanie? Przygryzła lekko wargę, zastanawiając się jak uprzejmie odrzucić ofertę od Kerstin – To…bardzo miłe. Ale kulturowo nie powinniśmy się zajmować leczeniem. To przez kontakt z krwią. Nie to, że nie szanujemy lekarzy czy uzdrowicieli, ale sami nie powinniśmy… - Miała nadzieję, że Kerstin nie odbierze tego w zły sposób, bo nie wiedziała nawet jak się wytłumaczyć. – Pewnie, zagram co tylko zechcesz. O ile to znam, oczywiście.
- Dokładnie tak jest! Nie chcę udawać, że moja praca jest bardziej ważna, bo to przecież nieprawda, ale od czasu do czasu dobrze byłoby zostać docenioną. Ty też na to zasługujesz, Sheila, jesteś właściwie głową domu, spoiwem rodziny nawet. - Nie obawiała się takiej oceny, nie ujmując ani Michaelowi ani Thomasowi jako gospodyni na pełen etat wiedziała już doskonale ile zależy od tego, by ognisko domowe było prowadzone starannie, gospodarnie i bez najmniejszego zastoju. Jedną z obaw jaką miała w odniesieniu do swojego (miała nadzieję) rychłego założenia własnej rodziny było właśnie to jak Justine i reszta poradzą sobie bez jej opieki. Żadne ze starszych Tonksów nie miało czasu ani predyspozycji do prowadzenia domu. - Masz rację, bo ja też mało wiem o tym co robi moje rodzeństwo. Rozumiem oczywiście, że wiele ich działań jest sekretem, ale często nie wiem nawet, czy powinnam spodziewać się, że wrócą do domu. Nie mówią mi gdzie wychodzą ani na ile wychodzą... a potem dowiaduję się na przykład, że moja siostra jest w więzieniu - wyszeptała ze ściśniętym gardłem, szybko kręcąc głową, bo nie chciała wracać do tego strasznego miesiąca, podczas którego każdej nocy przewracała się z boku na bok dręczona koszmarami o jej śmierci. Zawsze w takich sytuacjach obawiała się, że zrobiła dla niej za mało, że za słabo okazywała swoją miłość... nawet jeśli były to myśli bezpodstawne. - A mogę zapytać... nie musisz odpowiadać, jeśli nie chcesz! Żona Jamesa mieszka z wami? - Nie było jej tu teraz ani ostatnio gdy przyszła do ich domu w feralnym towarzystwie.
Z ramion Kerstin zeszło napięcie, a spojrzenie rozjaśniło się niecko, kiedy padła propozycja wymian akcesoriów krawieckich. Och, tego właśnie potrzebowała, koleżanki, z którą będzie mogła rozmawiać o projektach i wspólnie nad nimi pracować!
- Chętnie! Bardzo bym chciała, może będziemy się spotykać, żeby razem szyć? Jeśli będzie czas oczywiście. - Szeroki uśmiech pojawiający się nagle po poprzednich nerwach mógł wydać się Sheili przytłaczający, ale im większą ulgę odczuwała Kerry z powodu klejącej się rozmowy, tym chętniej składała propozycje. - To prawda, poza tym sowa może się zmęczyć i co wtedy? Nie miałabym serca jej zmuszać, to żywe stworzenie - podjęła chętnie, gdy już usiadła wygodniej i oddała się troskliwym dłoniom Sheili. Dawno już nikt nie układał jej włosów, odkąd wyjechała z Londynu pozwalała na to jedynie siostrze. - Wiesz, mi zazwyczaj pomagają ziołowe herbaty, mam trochę ususzonych ziół, które zbieram na wiosnę i lato, teraz zostało ich już bardzo mało, ale mogłybyśmy pójść poszukać jak znów zrobi się ciepło. Zawsze też śpię ze swoim kotem, kiedy leży mi na poduszce czuję się bezpieczniej. - Ostrożnie dotknęła grubego warkocza, którego Sheila wyczarowała na jej lekko już spłowiałych włosach. - Ojej, ale super. Masz może gdzieś lusterko, chciałabym zobaczyć! - zawołała, żeby dodać dziewczynie odwagi i pewności siebie, nie miała zresztą wątpliwości, że Cyganka umiała zaplatać piękne warkocze. Jej entuzjazm zatrzymały dopiero słowa Sheili o leczeniu w ich kulturze. - Och. Och. To znaczy, to nic złego oczywiście! - podkreśliła prędko. - Ale w takim razie kto was leczy? I czy jak się jest żoną Cygana, to można być pielęgniarką? - Zrobiła wielkie oczy, teraz już bardzo zaniepokojona. Skoro nie urodziła się w taborze, to może jej nie będzie to dotyczyć? Miała wielką nadzieję.
- Naprawdę, nie musisz mi tego powtarzać, ja bym bardzo chętnie spróbowała wyobrazić sobie Jamesa, który musi ugotować obiad dla całej rodziny, albo Thomasa próbującego zacerować swoje własne skarpetki. Musisz mi uwierzyć, Tommy by prędzej zadźgał siebie niż zrobił jakieś porządne cerowanie. Dobrze, że uczyłam się pracować jako krawcowa. – Gdyby jeszcze w ogóle mogła znaleźć pracę na ten temat. Spoglądając teraz na Kerstin, wydawało się, że jest Sheili bliska, podobnie jak Eve a jednak w nieco inny sposób. Starsza Doe kochała Sheilę i była jej wsparciem, rozumiejąc ją na wielu płaszczyznach. Ale Eve kochała wolność, a Kerstin bliżej było do własnego domowego ogniska i w tym momencie to akurat Sheila potrafiła zrozumieć.
- Nie wiem, dla mnie bardziej szkodzą tym sobie niż pomagają. Znaczy ja rozumiem, że nie mogą powiedzieć wszystkiego, ale jak wiedzieć, kiedy i gdzie ich szukać, kogo alarmować? Niewiedze w ogóle nikogo nie chroni. – Przygryzła lekko wargę, kiedy usłyszała, że siostra Kerstin również była w więzieniu. Nie miała o tym pojęcia i teraz tym bardziej współczuła Kerstin…i nawet trochę Justine, chociaż podejrzewała, że ta ostatnia współczucia absolutnie nie chce.
- Tak. – Pojaśniała od razu kiedy temat przeszedł na Eve. – Mam nadzieję, że poznasz ją całkiem niebawem! Jest cudowna, zarówno pod względem charakteru jak i urody. Ma w sobie sporo opiekuńczości i z nią mogę porozmawiać o chłopcach. Bo wiesz, z rodzeństwem to ciężko. – Wywróciła oczyma, nawet nieco teatralnie, ale zaraz też uśmiechnęła się w stronę panny Tonks, wiedząc, że to kolejny temat rzeka ale nie było co wchodzić w jego mniej przyjemne nurty.
- Uczę się trochę szycia magicznych szat. Nie wiem, czy widziałaś kiedyś takie tkaniny, ale mogę kiedyś cię zaprosić jakbyś chciała je zobaczyć. Nie są niebezpiecznie, tak jakby coś. – Uniosła lekko dłonie, upewniając że naprawdę nie stoi za tym jakiś żart albo nieprzyjemna sytuacja. – Właśnie, odnośnie sów. Tam siedzi Bluszczyk. – Wskazała jeden z regałów, gdzie aktualnie urzędowała jasna sówka, czyszcząca zapamiętale swoje pióra i nie do końca zwracając uwagi na otoczenie. – Jakbyś chciała, możesz go pogłaskać, jest bardzo kochany i lubi pieszczoty.
Delikatnie przesuwała szczotką po włosach Kerry, czesząc od doły aby najpierw rozplątać tam włosy i potem nie ciągnąć za bardzo. Małe dłonie o wąskich palcach sprawnie układały warkocz z jasnych włosów, między które Sheila wplatała czerwoną wstążkę, tak aby ta znajdywała się pomiędzy włosami.
- Bardzo chętnie się wybiorę razem, może na początku kwietnia będzie coś lepiej z pogodą, tak aby się dało znaleźć owoce na ciasta? W maju Thomas ma urodziny, Eve też, James w kwietniu a ja w czerwcu. Zabawnie się ułożyło, prawda? Możemy długo świętować. Ah, no, ja śpię na materacu i tam za dużo miejsca na zwierzaka nie ma, a Marsiu, mój pies, jest no…duży, widziałaś. – Nie chciała przypominać, jak obronną postawę miał pies, więc szybko pominęła ten temat.
- Oczywiście, zaraz ci przyniosę. – Gdzieś tutaj znajdowało się lusterko, nieco pęknięte ale najważniejsze, że dawało się w nim przejrzeć. Przyjrzała się nieco krytycznie znalezisku, ale zaraz wyciągnęła je w stronę panny Tonks, dając jej możliwość przejrzenia się w lusterku.
- Cóż… - zastanawiała się, jak ładnie wybrnąć z tej sytuacji. – Mamy swoich własnych zielarzy którzy pilnują chorób. I to nie tak, że nie można w ogóle leczyć, tutaj w grę wchodzi przeprowadzanie działań w których możesz się zakrwawić. Nikt nie będzie miał nic przeciwko jeżeli będziesz leczyć lekkie choroby. – Chyba nie wyszło najlepiej, ale też chciała być szczera.
- Bycie krawcową to taka przydatna umiejętność! Ja nigdy się nie uczyłam w tym kierunku, ale trochę pomagała mi Trixie i pamiętam, że mama potrafiła... - czuła się na tyle swobodnie w towarzystwie Sheili, że po raz pierwszy od dawna nie okazała jak bardzo wciąż wstrząsa nią pamięć okrutnie zamordowanej matki. - No a wcześniej sama trochę, no wiesz, ściągałam szwy. Patrzyłam jak lekarz zakłada, czasem zakładałam nawet. To zawsze trochę nauki. - Chociaż nie miała wątpliwości, że James Doe był w kuchni dokładnie tak zdolny jak Michael Tonks, mimo wszelkiego rozumu uśmiechnęła się ciepło na myśl o Thomasie z drutami w rękach. Jego nieporadność w wyobrażeniu wydała jej się urocza; och, jakże oślepiająca była miłość!
- Żebyś wiedziała, że ja też tak uważam. Ale jak Tonks się uprze... - westchnęła i nawet przez myśl jej nie przeszło, że właściwie mówi także o sobie. Ucieszyła ją jednak bardzo perspektywa poznania drugiej kobiety w rodzinie Thomasa. Do tego młodziutkiej żony! Nie miała pojęcia, że właściwie miała już okazję ją zobaczyć, zupełnie wyleciało jej to z głowy, cieszyła się jednak szczerze i nieco naiwnie. - Brzmi jak ktoś bardzo sympatyczny. Możesz jej powiedzieć o mnie, a kto wie, może przyjdzie nam się spotkać we trójkę! Tęsknię za czasami, gdy mogłam częściej chodzić na takie kobiece grupki... - Wydęła wargę i wzruszyła ramieniem. - A twoje szaty muszę zobaczyć. Czuję, że mogą się okazać magiczne w więcej niż jednym znaczeniu - uśmiechnęła się ciepło.
Na widok Bluszczyka jej oczy rozbłysły, żwawo zebrała się z krzesła, a potem powolutku, z rezerwą, zbliżyła do sowy. Wiedziała, że dumne ptaki nie lubiły gwałtownych ruchów ani głośnych dźwięków, więc chociaż w gardle wzbierały jej słowa zachwytu nad tym jaki był przesłodki, powstrzymała je i delikatnie podrapała jego miękkie piórka.
Niestety, Bluszczyk nie podążył za nią na ramieniu z powrotem na krzesło, gdzie Sheila zabrała się do czesania - no ale nie była księżniczką ani nawet czarodziejką, żeby sowy miały lgnąć do niej jak pszczoła do pyłku.
- Naprawdę? O ja cię kurka, będę musiała się prędko zabrać do szycia - palnęła, a potem zaśmiała się cicho, zdając sobie sprawę, że właśnie zaczęła spalać własne pomysły na prezenty. - No i bardzo chętnie, musimy nazbierać najlepsze owoce! - zmieniła więc szybko temat. - Właściwie nie pomyślałam, czy kura wam nie przeszkadza? Tak ją zostawiłam, a wiesz... - Zarumieniła się nieco. - Ona nie potrzebuje dużo, może w sieni być albo... gdzieś... - zażenowała się, zdając sobie sprawę, że Doe'owie prawdopodobnie nie mają kurnika, a nie chciała sugerować trzymania kurki na zewnątrz.
Gdy Sheila przyniosła lustereczko, Kerry nawet nie zwróciła uwagi na małe pęknięcie, ich lusterka też nie były wszystkie niepobite, a poza tym całą jej uwagę pochłonęła fryzura, którą raz za razem chwaliła. Sheila zręcznie plotła warkocze, tego nie można jej było odmówić!
- Hmm - zamyśliła się, słuchając wytłumaczeń Sheili. Nie była w pełni przekonana, ale też nie chciała z góry niczego skreślać. - A jeśli ktoś jest ranny, to też pomaga mu zielarz? - spytała, lekko skonfundowana, a potem konspiracyjnie ściszyła głos i nachyliła się do Sheili, żeby szepnąć jej do ucha, choć poza nimi nie było w kuchni nikogo. - A co z, no wiesz, kobiecą przypadłością? Czasami może coś przeciec i dotknie się krwi. - Kerry wydawała się autentycznie przestraszona myślą, że byłoby to zakazane.
Ufała jednak Sheili tak samo jak Thomasowi, wierzyła silnie i z uczuciem w to, że będą w stanie dopasować się do siebie nawzajem, pójść na ustępstwa, może nawet chwileczkę przecierpieć, by być w stanie kochać się dalej tak jak się kochali.
/zt <3
Zbudził się dziś wcześniej niż zwykle. Znów dręczyły go koszmary, paskudne wspomnienia. Pojawiały się coraz rzadziej — na tyle, by przestał się nimi przejmować. Obrazom z przeszłości towarzyszył strach, choć nie o prawdziwość tych zdarzeń. Bał się, że coś z tego mogłoby się powtórzyć, a on, oni, musieliby przechodzić przez to wszystko kolejny raz. Przetarł wilgotne czoło dłonią, odgarnął z niego pokręcone kosmyki i powoli podniósł się z łóżka. Zaskrzypiało lekko, było zresztą dość wąskie, ale oboje z Eve zajmowali niewiele miejsca, mieszcząc się na nim bez problemu, szczególnie kiedy wtulała się w niego. Zerknął na śpiącą obok dziewczynę. Burza ciemnych włosów zasłaniała jej twarz, dłoń ułożona była przy twarzy. Miała delikatne, szczupłe palce. Stworzone do gry na jakimś instrumencie, pewnie nawet wyszywania, czy innych ręcznych robót. Ale ona tańczyła. Ruch jej ciała wypływał ze środka, z wnętrza. Kołyszące się biodra, piersi, ramiona, kokieteryj uśmiech sprawiały, że zapominał o wszystkim. Uśmiechnął się lekko, do siebie, po czym zsunął się z wąskiego, jednoosobowego łóżka i wyszedł z sypialni zgarniając po drodze ubrania. Na schodach naciągnął na siebie spodnie, a u ich podstawy założył koszulkę wraz ze swetrem (w komplecie, jak zdjął). W kuchni zauważył siostrę. I choć jej widok wcale go nie zdziwił, spytał:
— Sissy? Nie śpisz już?—Wszedł do kuchni na bosaka. Z kieszeni spodni wystawały mu skarpetki. Zerknął na zegarek, miał jeszcze chwilę. Na dworze powoli się rozjaśniało, ale konie wciąż spały, a jego praca zaczynała się w chwili śniadania. Mógł posiedzieć z nią nim deportuje się do stajni. Uniósł wzrok na siostrę i podrapał się po czubku nosa, zupełnie nie wiedząc jak zacząć. Rozmowa nie była nigdy jego mocną stroną; zwykle działał, po prostu robił to, co uważał za słuszne, a jednak nikt nie poruszał tych tematów, nikt nie próbował wypędzić tego koszmaru, który zalęgł się w ich domu. W domu, w którym mieszkali, szczęśliwie, bez zbędnych interwencji sąsiadów. Jeszcze. — Myślę, że musimy pogadać...
maladilem baxtale Romensa
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
Nie mogła się teraz nawet dziwić - nie lubiła nigdy kraść, ale bardzo korciło ją wejść do sklepu zielarskiego, wsunąć parę pęków do kieszeni i spokojnie wyjść, mając nadzieję, że nikt nie zauważy.
Kiedy rozległy się znajome kroki, uniosła głowę, uśmiechając się na widok brata i sięgając po kubek, aby przygotować mu herbatę. Ten ostatni zresztą postawiła niedaleko gotującego wodę czajnika, tak aby do tej pory mógł jeszcze się nieco ogrzać, a więc herbata nie wystygnie aż tak zaraz po przelaniu jej do naczynka.
- Co tam, Jimmy? - Przechyliła głowę, aby teraz móc spojrzeć na niego, nawet jeżeli wciąż stała nad kuchenką. Wiedziała, że zaraz będzie musiał uciekać do pracy, nie chciała go więc zatrzymywać na długo, musiał jednak coś zjeść aby mieć potem siłę. No i herbatę - chłod na zewnątrz potrafił ściąć z nóg niemal natychmiastowo, dlatego miała wielką nadzieję, że uda mu się jeszcze przez tę krótką chwilę zaczerpnąć ciepła domu zanim nie wybierze się do pracy.
— Znalazłaś dokumenty od Marcela? — spytał ostrożnie, pochylając się nad blatem obok niej, by zobaczyć co gotowała. Ostatecznie obrócił się i oparł o niego pośladkami, z boku spoglądając na siostrę. Przygryzł wargę, trochę walcząc z samym sobą. Co powinien powiedzieć, jak zacząć tę rozmowę? — Chodzi o Thomasa. — Uniósł na nią wzrok w końcu. Była mądrą czarownicą, jego oczkiem w głowie. Jeśli ktoś miał mieć trzeźwy osąd na sytuację to właśnie ona. — Pamiętasz jak zniknął miesiąc temu? — Szukali go przez parę dni, byli nawet u Kerstin. Martwili się potwornie.— Ta lady wpakowała go w kłopoty. W jakieś koszmarne kłopoty. Wylądowali w jakiś podziemiach. Byli tam strażnicy z Tower. I handlowali dziećmi. Byli też szmalcownicy, rozpętała się walka. Jeden ze strażników go rozpoznał. To musiał być któryś z tych, którzy... kazali mu zbierać informacje. Próbował się wyłgać, ale... — Urwał, nie wiedząc, czy powinien mówić to siostrze. Na samą myśl zrobiło mu się niedobrze, zebrało mu się na mdłości. Wezbrała w nim tez złość i rozczarowanie. Łatwo przychodziło mu zakładanie, że inaczej zachowałby się w identycznej sytuacji.— Nie pamięta co się stało, bo później schwytał go Zakon i przetrzymywał kilka dni. Przesłuchiwali go. Oddał im to wspomnienie. Nic mu nie zrobili, ale... Od tamtej pory coś jest nie tak, Sissy. Wiem, że też to widzisz. Trzeba mu jakoś pomóc. Zaprowadzić go do uzdrowiciela, albo... wróżki — W taborze leczyli ziołami, kadzidłami. Ciotki i babki miały swoje sposoby. Wzruszył ramionami. — Powiedział ci co się stało z Celiną? — Spuścił wzrok, unosząc brew. — Rozmawiałaś z Marcelem o tym? — Może pisał do niej też. Wciąż nie odpisał mu na ostatni list, ale po rozmowie z rodzeństwem musiał po prostu tam pójść.
maladilem baxtale Romensa
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka :: Dom Bathildy Bagshot