Wydarzenia


Ekipa forum
Ogrody różane
AutorWiadomość
Ogrody różane [odnośnik]07.08.21 16:43
First topic message reminder :

Ogrody rózane

Zadbane ogrody, będące chlubą zamku. Traktowane z odpowiednią starannością kwiaty, ze szczególnym namaszczeniem rzecz jasna dba się tutaj o białe róże. Sztab ogrodników dba o ich piękno, a sami mieszkańcy zamku odnajdują się wśród alejek i wysokich krzewów. Zapach w okresie kwitnienia potrafi przyprawić o zawrót głowy, a jednak nie ma nic bardziej zachwycającego jak stare drzewa otoczone młodymi kwiatami. Dziesiątki ławek, zaułków i wierzb sprzyjają rozmowom tym mniej i bardziej dyskretnym. Na tyłach zaś znajduje się szereg niedużych oczek wodnych, gdzie pomieszkują rzadkie okazy ryb, ale i często można słychać koncert dzikich ptaków, czy rechotanie żab.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ogrody różane - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Ogrody różane [odnośnik]08.11.21 13:02
Ciało zareagowało jako pierwsze. Przebywanie na obcym terenie zmuszało do ciągłego zachowania ostrożności. Wykrzesywanie niekończących się pokładów szlacheckiej etykiety męczyły nie tylko umysł, ale i przede wszystkim kruche ciało. Juno jeszcze nie rozumiała czego się od niej oczekuje dla tego dla własnego bezpieczeństwa zachowywała się jak na prawdziwą lordowską córkę przystało. Tylko od czasu do czasu z błękitnych oczu wydzierała prawdziwa dzikość Traversów. Krótkie momenty, były niczym wentyl bezpieczeństwa mający pomóc jej przetrwać do kolejnego wschodu słońca. Fakt, że nie zmruży oka było dla niej dość oczywisty. Nie chodziło o ten dom, ani nawet o jego mieszkańców. To po prostu nie było jej miejsce.
W jednej chwili poczuła wszechogarniający spokój, niezrozumiałą pewność, że wszystko jeszcze się ułoży. Gdy tylko dźwięk głosu Aresa przebił się przez pokój i dotarł do Juno, wszystko zniknęło. Na młodym czole pojawiły się delikatne zmarszczki świadczące o zaskoczeniu. Uczucie to nie było spowodowane jednak obecnością Aresa, ale reakcją jej własnego organizmu na jego obecność. Podobne niezrozumiałe zachowania, sprawiły, że jeszcze szybciej chciała się wydostać z Sandal. Zamknęła książkę z głośnym trzaskiem i uśmiechnęła się w ten dziwny na wpół ciepły, na wpół radosny sposób. Typowy, dla których osób jedynym zmartwieniem jest ułożenie kwiatów w wazonach, nie odbijał się on jednak w niebieskich oczach co jedynie podkreślało jego nienaturalność. Ukłoniła się przed nim, jakby próbując na siłę podkreśli groteskowość tej sytuacji. I dopiero w tej chwili, gdy jej oczy zwrócone były w geście świadczącym o skromności, w stronę podłogi, rudowłosa pozwoliła sobie na rozbawiony uśmiech. - Lordzie Carrow-Przywitała się, czego przecież wymagał od niej ogólnie przyjęty protokół. Wciąż przecież pamiętała, że w murach Sandal musiała się odpowiednio zachowywać. Poza tym ostatnie tygodnie zmusiły ją do bardzo ponurej konkluzji. Próbowała zrozumieć, czego właściwie oczekiwał od niej Ares. Ta wiedza była dla niej kluczowa, by móc stworzyć na własny użytek bezpieczne ścieżki postępowania. Doszła w końcu do wniosku, że musiała być na wpół oswojoną wersją samej siebie. Miała go zabawiać, może czasem nawet intrygować swoimi nieskrępowanymi wypowiedziami, ale jednocześnie trzymać się form, które tak dobrze znał. Logika podpowiadała, że w ten sposób zapewni potrzebny spokój. Nawet jeśli to oznaczało zepchnięcie jej samej do roli salonowej małpki. Gdy w końcu to zrozumiała poczuła niechęć do samej siebie i do Aresa, który przecież niejako zmuszał ją do podobnych zachowań. W imię wyższego dobra należało jednak zepchnąć gniew w najdalszych kąt świadomości. Liczyło się przetrwanie i spełnienie oczekiwań. Po tym jak już ponownie zostanie sama będzie mogła sobie pozwolić na wszystko to na co będzie miała ochotę. -Z radością. - odpowiedziała na jego pytanie, choć owej radości ciężko było się doszukiwać w zachowaniu dziewczyny. Odsunęła się od okna i przeszła w stronę półki, z której wyciągnęła swoją książkę, by wsadzić ją na miejsce. Odwrócona do niego tyłem odpowiedziała na drugą część jego propozycji. - Powinniśmy zatem być wdzięczni losowi. Ja za to muszę się postarać, by być godną obrończynią dziedzictwa twojej rodziny lordzie Carrow. - Jakaś część osobowości Juna, która wciąż była obrażona na Aresa właśnie śmiała się w głos. Sama czarownica, uświadomiwszy sobie jak mogły wybrzmieć te zdania ledwo sama powstrzymała się od śmiechu. Jednak gdy się odwróciła nie było po tym nawet śladu. Nie poświęcając Aresowi choćby jednego spojrzenia patrzyła jak skrzat wchodzi do pokoju i stawia na stole talerze z zjedzeniem. - Pozostaje mi jedynie przeprosić, że zajęłam te pokoje, jak zakładam wbrew twojej woli. Wydałeś się lordzie zaskoczony moją obecnością. - Nieświadomie pragnąc zachować dystans pomiędzy nimi nie usiadła. Podeszła jedynie do stolika, na którym stał jeszcze imbryk z herbatką i wypełniła swoją filiżankę. Trzymając naczynie w dłoniach skierowała kroki ponownie w stronę okna. Upijając kolejne łyki patrzyła na opadające płatki śniegu. - Jestem przecież gościem i powinnam znać swoje miejsce- Dodała słabo ukrywając już rozbawienie. Głos w jej głowie przestał się nagle śmiać i z przejętą miną spytał, czy przypadkiem zbyt dobrze się nie bawi przy tym całym udawaniu. Skrzat w końcu zniknął a oni zostali całkiem sami. Teoretycznie mogliby sobie pozwolić teraz na więcej swobody, ale wydawało się, że wspomnienie ich ostatniego spotkania im na to nie pozwoli. Teoretycznie jako ludzie dorośli powinni porozmawiać o tym co zaszło o raz o tym jak widzą swoją wspólną przeszłość. Jednakże koncept zabawy „kto pierwszy pęknie” wydawał się znacznie…ciekawszy. Przeniosła wzrok z ośnieżonych krzewów róż wprost na Aresa. - Wydajesz się lordzie zbyt zmęczony, by zmuszać cię do kurtuazyjnych rozmów. - Rzuciła zaczepnie. Czekała cierpliwie aż przełknie kolejny kęs swojego posiłku i zaleje ją potokiem słów zapewniających jak to cieszy się z jej obecności. Nawet jeśli okaże się, że jawni przyzna się do swych antypatii, to też będzie ważna informacja. Wspominając o owym zmęczeniu nawiązywała również do tego prostego faktu, że Ares jej unikał. -Kto tu przed kim ucieka? Ja dzielnie odgrywam swoją część! - Fuknęła wciąż urażona część osobowości młodej lady Travers. Ona natomiast znów uśmiechnęła się aż nazbyt wesoło. Paranoja, w której oboje utkwili zasługiwała na całe salwy śmiechu i wesołych żartów. Cóż im innego pozostało?


Come out, sea demons wherever you are
your queen summons you

Junona Travers
Junona Travers
Zawód : geograf, podróżnik teoretyczny, naukowiec
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Samotność ma swoje przywileje; w samotności można robić to, na co ma się ochotę.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ogrody różane - Page 2 8c6f5322fc5d1cd28ee44f2c67beee1b
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7691-junona-travers#212825 https://www.morsmordre.net/t7707-tryton#213478 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t7792-skrytka-bankowa-nr-1852#217645 https://www.morsmordre.net/t9944-j-travers#300621
Re: Ogrody różane [odnośnik]03.06.24 19:28
Jesteśmy tak oderwani od rzeczywistości, że nie sposób brać nas na poważnie. Ja, wciąż smutny i zdemobilizowany, wój, który bawi w Egipcie, mój kuzyn, który ukrywa córkę gdzieś w Irlandii i cała masa tych mniej istotnych Carrowów, którzy pokładają w nas swoją nadzieję i oddają naszym głowom opowiedzialność za działanie, sobie zachowując jedynie prawo do krytykowania i szerzenia szyderczych komentarzy.
Jedynym już chyba głosem rozsądku pozostaje nestor, który pomimo setki na karku (mogę przesadzać, ale niekiedy widząc go podejrzewam go nawet o dwie), ma jeszcze do nas jakiekolwiek słowa rozsądku. Jak te, które wystosował tydzień po sierpniowych meteorytach, wnosząc, bym mu dał znac kiedy dokładnie zamierzam się udać z misją obejrzenia szkód w East Riding i jakie mam plany wobec naszych sąsiadów w Lancashire i Derbyshire. Dotarło do mnie wtedy, że moja pierwotna reakcja na deszcz meteorytów (siedziałem w ogrodzie zimowym i zachwycałem się zjawiskiem pogodowym, po czym wypiłem do końca szampana i dałem się portretować jakiejś biednej malarce, która akurat bardzo potrzebowała wsparcia jakiegoś szanowanego lorda), nie była w żadnym wypadku akceptowalna. I znalazła się w ciemności myśli moich ta jedna iskra rozsądku, kazałem zaraz zawieźć się na miejsce.
Tłum okazał się nie być wdzięcznym. Patrzyli na mnie niepewnie, chociaż jeszcze przed rokiem na mój widok prześcigali się w tym, który obdarzy mnie lepszym świniakiem. Oderwana moja rzeczywistość nie dała mi poznać, że problem leży w ich ruinie, zmartwiłem się mocno i obiecałem im, że przyjmę każdego świniaka, nawet jeżeli nie jem mięsa. Okazało się, że to jeszcze mocniej rozwścieczyło masę, która przeklinała pod nosem swój los.
I faktycznie spustoszenie, które spadło na wieś tą, czy kolejną było widoczne coraz dosadniej z każdą kolejną milą, która zagłębiała mnie w Riding Wschodni. Żal było mi szczególnie oglądać spalone lasy i połamane drzewa, ale to ludzi niezadowolenie słyszałem głośniej niż płacz ptaków.
Wróciłem z oględzin wyjątkowo przybity i kiedy pisałem sprawozdanie do nestora, napomknąłem, że nie jestem w najlepszej sytuacji, by podnieść odpowiedzialność, którą powinien jak sądzę wziąć mój kuzyn.
A przecież nie śpię już trzeci miesiąc, rozmyślając nad planem odbudowy East Riding - nie jeżdżę tam, ale czasami dostaję informację o tym, że niewiele zmienia się w tym regionie, może tylko pomijając ludzi, którzy coraz głośniej wyrażaja swoje niezadowolenie wobec naszego panowania.
Jesteśmy tak oderwani od rzeczywistości. Myślę o tym pierwszy raz dziś, gdy wracam z North Ridding. Widziałem zniszczone pola uprawne, bosych ludzi i brud, którego brzydziły się moje oczy. Czarna peleryna, miękko opadająca mi na ramionach, ciążyła, gdy pomyślałem, że jej cena mogłaby pomóc biedakom. Bo przecież pieniądze mogą załatwić wszystko, jak mniemam.
Zsiadając z konia, dowiedziałem się, że mam gościa. Gościa? Kto to widział przyjmować teraz gości, przecież muszę zaraz jechać po pieniądze od nestora dla tych biedaków, muszę im kupić buty na zimę. I prawie nie poszedłem się przywitać, ale oni byli już w stajniach. Oni, bo chociaż jedno było wysokości dopiero małego kucyka - była ich dwójka. Mały chłopiec, dziesięcioletni i moja kuzynka, kuzynka, której widok odpędził chmury z czoła.
Constance Flint.
- Przyjechaliście na lekcję pani? - moje słowa brzmią niemiło, jakbym chciał się pozbyć muchy która usiadła nieproszona na obrazie. Orientuję się zbyt późno jednak jaki jest ich wybrzmienie, orientuję się również, że to pierwsze słowa wypowiedziane nie do mebli (służących-skrzatów) od kilku dni. Wzrok mój odruchowo przesuwa się na zamek Sandal, który w kontraście do obrazu rodziny Flint, zdaje się być jeszcze bardziej pusty. Zaraz znów wracam wzrokiem do kuzynki i moment poświęcam jej synowi, lordowi Flintowi. - Mój koniuszy może dziś sam przeprowadzić lekcję dla lorda Flint.
Jego widok mnie drażni, czuję jakby mrowienie w żyłach, jakby moja krew była gazowana. Z jednej strony to syn Constance, więc kochać go nie byłoby mi ciężko, z drugiej jednak, to syn Lorda Flint, który nadarzył się na męża w odpowiedniej w chwili mojej nieuwagi. A kiedy wróciłem z Egiptu, okazało sie, że na odwołanie zaręczyn jest już zbyt późno. Bo przecież honor młodej panny mierzy się tym, jak wiele układ jej zaślubin dał rodzinie. Ten układ dał zdecydowanie same plusy, mi podniósł na przykład ciśnienie.
Przypominam sobie, że jeszcze mogę oddychać i wypuszczam powietrze nosem, a jakiś niby uśmiech się maluje na mojej twarzy. Załatwione, dzieciak moze zostac sam bez matki, a matka, matka może zostawić dziecko. Dla mnie te sprawy są proste, sam też byłem podobnie chowany. A dzieciak, przepraszam, lord Flint, zdaje się być zachwycony że pójdzie na lekcję bez matki. Wyciągam w jej stronę ramię, jak na brata-kuzyna przystało. Powinna zrozumieć mnie bez słów, nieprawdaż? Kiedyś rozumiała.
- My możemy przejść do ogrodu
Ares Carrow
Ares Carrow
Zawód : biznesman, zarządca w stajniach
Wiek : 33
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Hard work and ambition are vulgar.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8988-ares-carrow https://www.morsmordre.net/t9000-cooper#270633 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t9139-skrytka-nr-2118#276166 https://www.morsmordre.net/t9066-a-carrow#319475
Re: Ogrody różane [odnośnik]08.06.24 11:25
Poczułam jak mała dłoń wyślizguj się spomiędzy moich placów i za nim zdążyłam spostrzec mój syn biegł już w stronę stajni należących do Sandal Castle. Śledziła wzrokiem jego ciemną czuprynę dziękując wszystkim znanym mi bogom, że nie odziedziczył po mnie cech wyglądu typowych dla Malfoyów. Niech ta przeklęta krew skończy się wraz ze mną i nie niszczy kolejnych pokoleń. Przecież właśnie z jej powodu tu byłam. Charnwood chciało raportu czy te wszystkie plotki na temat opieszałości lordów Yorku są prawdą. Jeśli pojawiłby się choć cień szansy, że to prawda należało działać i to jak najszybciej. Skaza rzucana przez taką bierność nie mógł dosięgnąć jednych z najbliższych sojuszników Sandal. Z kim jednak miałam rozmawiać? Z pomnikiem mojego ojca, który przecież od lat spoczywa na rodzinnym cmentarzu, o dziwo tuż obok mojej matki która przecież gdy jeszcze żyła była jednym z jego największy wrogów. Czy może z moimi braćmi którzy zniknęli gdy tylko pojawiła się ku temu sposobność. Gardząc przy tym wszystkich co łączyło się ze światem w którym przyszli na świat. Jeśli ja byłam córką mojego ojca oni z całą pewnością byli synami swej matki. Nieważne, nawet jeśli moja wizyta nie miała oficjalnego charakteru nie mogła przejść niezauważona.
Patrzyłam na mury Sandal Castle zastanawiając się kiedy straciły swój dawny blask, kiedy tętniące w nich życie zostało zastąpione przez niekończący się marazm. - Maamooo!-- dziecięcy krzyk wyrwał mnie z zamyślenia. Przeniosłam wzrok na małą postać machającą do mniej gdzieś z połowy drogi oddzielającej zamek i stajnie. Ruszyłam w jego stronę starając sobie przypomnieć kiedy czułam podobny entuzjazm, który teraz tak widocznie rozsadzał małego lorda. Miał nadzieję, że w końcu dostanie pozwolenie na lot na aetonie. Czy mogłam się temu dziwić? Oddałabym wszystko by móc wsiąść na jednego z tak dobrze niegdyś znanych mi ogierów i wznieść się wysoko ponad okropieństwa dzisiejszego świata. Choć minęło wiele tygodni odkąd po raz ostatni siedziałam w siodle wydawało mi się, że jeszcze nigdy nie czułam się tak obolała. Każdy mięsień krzyczał z bólu i chyba tylko brutalnie mocno zawiązany gorset mojej sukni sprawiał, że trzymałam się prosto. Ciągła jazda od wioski do wioski, cało dniowa pomoc w opatrywaniu rannych i karmieniu tych, którzy najbardziej tego potrzebowali. Łzy, krew, pył i pot, które dzień w dzień oblepiały moją skórę powodując, że każdy mój oddech wydawał się obrazą dla świata. Przynajmniej połowę obowiązków powinien był przejąć lord Flint on jednak zamknięty w swojej pracowni zapomniał, że miał żonę, dzieci i ludzi o których powinien dbać. Zostałam sama i sama sobie poradzę, jak zwykle zresztą.
Gdy tylko przekroczyliśmy próg stajni poczułam w powietrzu dziwne poruszenie. Kątem oka dostrzegłam jak jeden z młodych stajennych wymyka się i biegnie w stronę zamku by powiadomić o pojawieniu się lady Flint, tutaj już chyba nikt nie pamiętał, że jeszcze tak niedawno byłam lady Carrow. Mówiłam, moja wizyta nie pozostanie niezauważona. Obdarzyłam każdego z pracowników stajni jednym z dobrze wypracowanych uśmiechów, tym łagodnym i matczynym mówiącym o tym, że w każdej chwili jestem gotowa wysłuchać i pomoc jak tylko będę mogła. Podstawowa technika, brutalnie skuteczna, miała tylko jeden wadę, a mianowicie niszczyła jej użytkownika bardziej niż chłód i zdrowy dystans. Nie minęło wiele czasu, a do moich uszu dobiegł znajomy głos. Niezadowolenie to złe słowo, zaskoczenie też nie najlepiej pasuje. Z braku lepszego kreślenie powiedzmy, że pojawienie się Aresa było problemem do którego szybko należało się dostosować. Odwróciłam się od syna i przeniosłam wzrok na kuzyna nie zmieniając wyrazu twarzy ani na jotę. Kiwnęłam potakująco głową w odpowiedzi na jego pytanie. Skąd ta gula w gardle, która nie pozwalała wydać z siebie choć jednego dźwięku? I nagle pada zapewnienie, że jego ludzie zajmą się moim dzieckiem. „Jego ludzie” jak to dziwnie brzmi. Co zaś się tyczy młodego lorda Flinta to wizja lekcji bez bacznego wzroku matki jedynie pogłębiła jego entuzjazm. Byłam pewna, że jeszcze chwila a nie potrzebny będzie mu aeton by wzbić się w powietrze. Czym prędzej wyrzucił z siebie zapewnienie, że będzie posłuszny i pobiegł za stajennymi. Zostaliśmy sami, bez cienia zawahania delikatnie położyłam dłoń na jego ramieniu. - Prowadź- dziwna mieszanina spokoju i radości czająca się w tych kilku dźwiękach zaskoczyła nawet mnie. Jeszcze nie mogłam sobie pozwolić na wyjście z roli dobre lady, dobrej matki, dobrej żony i w tym przypadku co nieco komiczne dobrej kuzynki. Pozwoliłam prowadzić się Aresowi zupełnie tak jakby nie była wstanie odnaleźć drogi do ogrodów z zamkniętymi oczami. Sama pozwoliłam by dawna więź z ziemią Yorku i z potężnymi murami Sandal powoli zanikała by w końcu zmienić się w odległe wspomnienie. Rola dobre lady, dobrej matki, dobrej żony. - Cieszę się, że znów cię widzę mój drogi kuzynie. Zdecydowanie zbyt dużo czasu minęło. - Delikatnie ścisnęłam jego ramie próbując odwołać się tym samym do niegdyś łączącej nas przyjaźni. Jakoś przecież trzeba było zacząć to rozmowę prawda?
Constance Flint
Constance Flint
Zawód : żona i matka
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Ludzie garną się ku sobie, ponieważ wzajemnie siebie się obawiają.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t12005-constance-flint https://www.morsmordre.net/t12009-maeve#370703 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f327-leicestershire-charnwood
Re: Ogrody różane [odnośnik]18.06.24 20:58
- Dużo - potwierdzam, ledwo zauważalne skinienie głowy idzie w parze ze słowami. Zdaję się być skupiony na stawianiu nogi przed nogą, zbyt zajęty czynnością, by swoje spojrzenie utkwić tylko w kuzynce. Nie wypada się wgapiać, chociaż faktycznie dawno się nie widzieliśmy (to już kilka miesięcy!) i możliwe, że odkryłbym na jej twarzy nowostki: może zmarszczkę pomiędzy brwiami, która wyrysowała się w przeciągu ostatnich lat, kiedy mały lord Flint zaczął przysparzać matce więcej stresu, może tik na lewej powiece, od kawy, którą pije podczas popołudniowych spotkań z toną odwiedzających ją dam. Ale nie patrzyłem, nie widziałem.
- Niedobrze dzieje się i w Rutland, jak słyszałem * - próbuje rozmawiać na tematy, które są poważne, a poważnie wolałbym usłyszeć o nowym stroju do jazdy, w który Constance przysposobiła chłopca, albo o książce którą odziedziczyła po matce i która pozwala jej teraz na nowo odkryć tą czarownicę. Prowadząc powoli lady Flint przez ogród, przypominałem sobie, jak w tym samym ogrodzie dyskutowaliśmy o okrucieństwie związanym z jedzeniem mięsa i jak zarzekałem się na wszystkie stworzenia, że nie tknę już ani grama pochodzenia zwierzęcego. Jak zwykle żyjąc w osiemdziesięciu procentach w swojej głowie i wspomnieniach - nie mogłem zauważyć dokładnie reakcji na pytanie, czy może stwierdzenie. Nic nie wiedziałem o tym, że Constance faktycznie włączyła się w jakąkolwiek pomoc. W moich myślach wciąż tkwi obraz lady, która poza załamywaniem rąk czy głębokim wzdychaniem, nie wystawia nosa poza bezpieczeństwo przestronnych salonów wiejskich willi. Nie chodzi na pewno opatrywać wieśniaków. Ale nieświadom miny na którą właśnie wchodzę, wybrałem ten temat jakby był prostym. Może zaraz otrzymam reprymendę, albo przynajmniej skrót wszystkich działań, jakie podjęła, a od których słuchania włos zjeży mi się na karku. Póki co temat wydawał mi się być dość neutralny, a w jakimś stopniu mógł posłużyć jako pretekst do wybielenia się w oczach drogiej kuzynki.
Kuzynki, z którą trzeba było interwencji starszych, byśmy nie poszli w ślady Lastrange'ów. Dziś podejrzewam, że wracamy na dobry trakt. Nigdy już nie będziemy tak bliscy jak przed jej zaręczynami z lordem Flint, ale przynajmniej mogliśmy w spokoju spacerować ogrodami różanymi. Wąchać te białe i te czerwone, omijać przeszłość i snuć w głowie scenariusze w których wybaczamy sobie już na dobre i na wieczność. Zostajemy przyjaciółmi i wcale jedno nie marzy o śmierci ukochanej tego drugiego, a drugie nie planuje starokawalerstwa które nie będzie takie złe, jeżeli miałoby się je spędzić z wdową.
Gdzie tkwi więc wina, którą chcę wybaczać. We mnie, jak sądzę, bo z wielu relacji, które tworzą moją naturę, ta którą mam z Constance jest zatruta z mojego powodu. Bo chociaż zawsze byliśmy bardzo sobie bliscy, to dość szybko po zaręczynach z lordem Flintem, nasz kontakt urwałem, i jak obrażony, wyjechałem do Egiptu. Napisałem do nowożeńców może jeden list w którym poza gratulacjami dostali sprawozdanie z kształtu piramidy i ilości galeonów, które można pod nimi znaleźć. Do samej kuzynki Constance nie pisałem już, uznając, że to nie wypada - nie, kiedy jej nazwisko jest już Flint. Kiedy później wróciłem odmieniony, z sercem przebitym strzałą amora, odwiedziłem przyjaciółkę z dzieciństwa. Wstyd mnie ogarnął, kiedy odpłaciła mi podobnym chłodem, który wysyłałem jej z Egiptu. Z tego wstydu, znów się oddaliliśmy i wkrótce okazało się, że nawet bliżej mi było znów do lady Evandry. Ktoś powiedziałby, że to przyjaźń zrodzona przez złość - może właśnie ten ogień sprawił, że z takim entuzjazmem stałem się przyjacielem lady Evandry. Od tamtego okresu niezmiennie, bardzo przepadam za odwiedzaniem jej i wzdychaniem za różnymi pięknymi kobietami, jednocześnie nie szczędząc jej aluzji, że mogłaby być równie piękną lady Carrow, co jest lady Rosier. Ale ością w gardle był obraz naszej przyjaźni dla lady Constance - albo sobie tak to wmawiam, bo przecież zaraz po urodzeniu małego lorda Flint, odbudowaliśmy znów przyjaźń. Na tyle, bym mógł i jej zwierzyć się z tego, jak odkryłem miłości meandry w samej Dolinie Godryka. Ta otwartość niestety nie spotkała się z dużym aplauzem ze strony lady Flint - podejrzewam, że znienawidziła moją historię o Aurorze równie mocno, jak każdy kto wierzy w wielkość arystokracji i pluje na uczucie. Ale pomimo tego, jak odebrała moją historię Constance, w głębi duszy cieszyłem się, że znów mogę z nią dzielić swoje myśli. Może coś podświadomie ucieszyło mnie, że już spełniła swój obowiązek jako lady - dała dziedzica, więc mogła wrócić do bawienia się w moją przyjaciółkę.
Niestety poza wegetarianizmem, mam również inne problemy, a one nie pozwalały mi dalej być radosnym przy drogiej kuzynce. Może znów zobaczyła we mnie ucieczkiniera, spektakularnie niezainteresowanego kondycją kraju, bo ostatnie trzy lata nie były dla nas dobre. Może to dlatego, że wolałem spędzać czas z Aurorą, może to dlatego, że chciałem dla niej rzucić wszystko - w tym przyjaźń z Constance. Może dlatego, że na prawdę nie interesowała mnie polityka.
A teraz wręcz ściskało mnie, by podzielić się tym, co pod wpływem rodziny zrobiłem. Bo może to taki krok znów na łono naszej przyjaźni.




*link do mapki, zebys miala pod reka
Ares Carrow
Ares Carrow
Zawód : biznesman, zarządca w stajniach
Wiek : 33
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Hard work and ambition are vulgar.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8988-ares-carrow https://www.morsmordre.net/t9000-cooper#270633 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t9139-skrytka-nr-2118#276166 https://www.morsmordre.net/t9066-a-carrow#319475

Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Ogrody różane
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach