Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Yorkshire
Opuszczone zakłady tkackie
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Opuszczone zakłady tkackie
Chodzą słuchy, że te stare zakłady tkackie położone kilka mil od Towtown w Yorkshire są nawiedzone. Rzadko kiedy zapuszczają się tu śmiałkowie inni poza zdesperowanymi podróżnikami poszukującymi schronienia na jedną noc, niemogący zapłacić za bezpieczny pokój w karczmie. Podobno wiele lat temu ciężko przepracowana szwaczka - doprowadzona na skraj psychicznej i fizycznej wytrzymałości - powiesiła się na balustradzie schodów prowadzących z gabinetu kierownica do głównej komory z krosnami, przeklinając wyzyskującego całą załogę pracodawcę. Istotnie, w nocy słychać tu niepokojące odgłosy: jedni sądzą, że to tylko zwierzęta zakładające swoje gniazda pośród starych mebli, inni natomiast, szczególnie dzieci z pobliskiej wioski, twierdzą, że widzieli tu najprawdziwszego ducha snującego się między maszynami z rękami ciężkimi od lat pracy i dziwnie skręconą szyją.
|01.03.1958
Charakterystyczna symfonia - trzask, mokre mlaśnięcie, a później miarowy, uspokajający dźwięk piły odbijał się echem po pustym budynku, dziwacznie rezonując dzięki porzuconej maszynerii. Do powietrza, ciężkiego od kurzu i impregnatu do drewna, powoli wkradały się nowe nuty zapachu - ostry, metaliczny. Świeży zapach krwi.
Usadowiłam się wygodnie na znalezionym przypadkiem taboreciku, opierając się o stare krosna i delektując się przepysznym cygarem. A przede mną rozciągał się rozkoszny widok rozkrajanego przez zaczarowaną piłę trupa. Oczywiście mogłam użyć do tego siekiery, ale to by było zbyt głośne i brudne. A później trzeba zapierdalać i czyścić te resztki krwi, mięsa i innych resztek ze ścian i ciuchów. Siekiera była efektywna… ale nie tym razem. Dziś postawiłam na piłę o ostrych zębach.
Pracy było dużo. Zleceń tyle, że mogłam spokojnie w nich przebierać. Tu pobij, tu ukradnij, tam znajdź i zastrasz.
Dlatego lubiłam czasem brać zadania takie jak to.
“On ma zniknąć.”
W obecnych czasach tak łatwo było sprawić, żeby człowiek przysłowiowo rozpłynął się w powietrzu. Wojna bardzo w tym pomagała. A jeszcze budziła ona w ludziach wszystko to, co najgorsze, przez co stawali się łatwymi ofiarami.
Ponownie wybrałam sprawdzony trik. Znaleźć przyjemniaczka, udać małego słabego dzieciaka, który zrobi wszystko za jedzenie i pieniądze. Będzie tańszy niż dziwka i bardziej milczący, bo tak łatwo go przecież zastraszyć...
Później idziemy w ustronne miejsce.
I cyk. Wystarczy w pewnej chwili, najczęściej, kiedy ofiara zamyka oczy i odchyla głowę do tyłu - oni zawsze mają taki odruch - wbić ostry przedmiot w brzuch i pociągnąć.
Nie widziałam jeszcze nikogo, kto by próbował czarować z wypadającymi jelitami. Zawsze je łapią. Kolejny odruch.
Dalej to już wszystko idzie zgodnie ze sprawdzonym scenariuszem.
Sprawnie dobić, trupa zmniejszyć, posprzątać ślady, zabrać w spokojniejsze miejsce, żeby oprawić zdobycz.
Później robi się zabawnie, bo umarlaka można wykorzystać na wiele sposobów. No bo czemu tyle dobrego ma się marnować? Zabieram więc to, co da się sprzedać, a resztę wykorzystuję do innych "zadań". Ten tu nie jest mi potrzebny do zastraszania, więc zostanie pokrojony i rozrzucony w różnych częściach kraju, wcześniej jeszcze spalony.
A może coś innego z nim zrobię?
Nie wiem.
Nie jest to przecież nikt istotny. Ot. Drobna uliczna szuja.
Piła przyjemnie mruczy, aż można by było tu zakimać.
Charakterystyczna symfonia - trzask, mokre mlaśnięcie, a później miarowy, uspokajający dźwięk piły odbijał się echem po pustym budynku, dziwacznie rezonując dzięki porzuconej maszynerii. Do powietrza, ciężkiego od kurzu i impregnatu do drewna, powoli wkradały się nowe nuty zapachu - ostry, metaliczny. Świeży zapach krwi.
Usadowiłam się wygodnie na znalezionym przypadkiem taboreciku, opierając się o stare krosna i delektując się przepysznym cygarem. A przede mną rozciągał się rozkoszny widok rozkrajanego przez zaczarowaną piłę trupa. Oczywiście mogłam użyć do tego siekiery, ale to by było zbyt głośne i brudne. A później trzeba zapierdalać i czyścić te resztki krwi, mięsa i innych resztek ze ścian i ciuchów. Siekiera była efektywna… ale nie tym razem. Dziś postawiłam na piłę o ostrych zębach.
Pracy było dużo. Zleceń tyle, że mogłam spokojnie w nich przebierać. Tu pobij, tu ukradnij, tam znajdź i zastrasz.
Dlatego lubiłam czasem brać zadania takie jak to.
“On ma zniknąć.”
W obecnych czasach tak łatwo było sprawić, żeby człowiek przysłowiowo rozpłynął się w powietrzu. Wojna bardzo w tym pomagała. A jeszcze budziła ona w ludziach wszystko to, co najgorsze, przez co stawali się łatwymi ofiarami.
Ponownie wybrałam sprawdzony trik. Znaleźć przyjemniaczka, udać małego słabego dzieciaka, który zrobi wszystko za jedzenie i pieniądze. Będzie tańszy niż dziwka i bardziej milczący, bo tak łatwo go przecież zastraszyć...
Później idziemy w ustronne miejsce.
I cyk. Wystarczy w pewnej chwili, najczęściej, kiedy ofiara zamyka oczy i odchyla głowę do tyłu - oni zawsze mają taki odruch - wbić ostry przedmiot w brzuch i pociągnąć.
Nie widziałam jeszcze nikogo, kto by próbował czarować z wypadającymi jelitami. Zawsze je łapią. Kolejny odruch.
Dalej to już wszystko idzie zgodnie ze sprawdzonym scenariuszem.
Sprawnie dobić, trupa zmniejszyć, posprzątać ślady, zabrać w spokojniejsze miejsce, żeby oprawić zdobycz.
Później robi się zabawnie, bo umarlaka można wykorzystać na wiele sposobów. No bo czemu tyle dobrego ma się marnować? Zabieram więc to, co da się sprzedać, a resztę wykorzystuję do innych "zadań". Ten tu nie jest mi potrzebny do zastraszania, więc zostanie pokrojony i rozrzucony w różnych częściach kraju, wcześniej jeszcze spalony.
A może coś innego z nim zrobię?
Nie wiem.
Nie jest to przecież nikt istotny. Ot. Drobna uliczna szuja.
Piła przyjemnie mruczy, aż można by było tu zakimać.
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Nieaktywni
2.03
Dzisiejsza wizyta u jednego z myśliwych w Yorkshire przebiegła nieco bezowocnie. Mężczyzna, który stracił nogę na polowaniu, nadal nie mógł dojść do siebie i miewał stany lękowe. Nić porozumienia, jaką znaleźli z kulawym Hectorem wcale nie pomagała. Wizyta przeciągała się, Vale wlał w sobie sporo herbaty (oszczędzał tą domową, więc był wdzięczny za gościnę) i po wyjściu z domu pacjenta postanowił rozchodzić frustrację (lubił widzieć postępy u swoich klientów, dziś widział raczej regres) krótkim spacerem. Zima zelżała, dzisiaj nie przewieje sobie nogi.
Po kilkunastu minutach zrozumiał jednak, że dolega mu co innego - irytujący ucisk na pęcherz. Inny mężczyzna odlałby się tak, jak stał, na leśnej alejce, ale Hector Vale był dobrze wychowany i (nie licząc wizyt w Wenus) bywał do bólu zachowawczy. Odszukał wzrokiem budynki opuszczonych zakładów tkackich - klient opowiadał mu, że prawie nikt tu nie bywa, i że chyba są nawiedzone. Duchów nigdy się nie bał, chyba dzięki wychowywaniu Deimosa. A skoro zazna tam trochę prywatności, to...
...zboczył ze ścieżki, a wchodząc do budynków zapomniał o naglącej potrzebie. Pomimo całkowicie przeciętnego węchu odór, którego nie mógł pomylić z niczym innym. Pamiętał swoją pierwszą sekcję zwłok, walkę z odruchem wymiotnym, smród, którego się nie zapomina.
Co...?
Chwycił za różdżkę, choć był ponuro świadom, że jest raczej całkiem bezbronny i ostrożnie ruszył w kierunku dalszych pomieszczeń. Jeśli ktoś miał go usłyszeć, to pewnie już zdradził się z własną obecnością, laska nie była zbyt dyskretna.
-Halo? Jestem uzdrowicielem, czy wszystko w porządku...? - zawołał, nie chcąc wydać się wrogiem. Tylko uzdrowicielem, choć w gabinecie z dumą nazywał się magipsychiatrą. Długo pracował na specjalizację, cenił swój zawodowy tytuł.
Próbował się skupić. Oprócz odoru, słyszał coś dziwnego. Jakby... warkot narzędzia?
Ostrożnie zajrzał za drzwi i...
-...co pani robi? - wypalił, a szczęka dosłownie mu opadła, twarz pobladła. Spodziewał się wielu rzeczy, ale nie swojej - robiącej powolne postępy! - pacjentki, która z upiornym wyrazem twarzy patrzyła na rozkrajanego magiczną piłą trupa.
-Tym się teraz zajmują komornicy? - zmarszczył lekko brwi, zanim przemyślał tą kąśliwą uwagę. Początkowy strach ustąpił świadomości, że to jego pacjentka - i Hector Vale wyraźnie oczekiwał wyjaśnień.
ekwipunek: zarejestrowana różdżka i dokumenty, Eliksir uspokajający (1 porcja), Mieszanka antydepresyjna (2 porcje), 30 PM, 100 gramów suszonej baraniny i jabłko
Dzisiejsza wizyta u jednego z myśliwych w Yorkshire przebiegła nieco bezowocnie. Mężczyzna, który stracił nogę na polowaniu, nadal nie mógł dojść do siebie i miewał stany lękowe. Nić porozumienia, jaką znaleźli z kulawym Hectorem wcale nie pomagała. Wizyta przeciągała się, Vale wlał w sobie sporo herbaty (oszczędzał tą domową, więc był wdzięczny za gościnę) i po wyjściu z domu pacjenta postanowił rozchodzić frustrację (lubił widzieć postępy u swoich klientów, dziś widział raczej regres) krótkim spacerem. Zima zelżała, dzisiaj nie przewieje sobie nogi.
Po kilkunastu minutach zrozumiał jednak, że dolega mu co innego - irytujący ucisk na pęcherz. Inny mężczyzna odlałby się tak, jak stał, na leśnej alejce, ale Hector Vale był dobrze wychowany i (nie licząc wizyt w Wenus) bywał do bólu zachowawczy. Odszukał wzrokiem budynki opuszczonych zakładów tkackich - klient opowiadał mu, że prawie nikt tu nie bywa, i że chyba są nawiedzone. Duchów nigdy się nie bał, chyba dzięki wychowywaniu Deimosa. A skoro zazna tam trochę prywatności, to...
...zboczył ze ścieżki, a wchodząc do budynków zapomniał o naglącej potrzebie. Pomimo całkowicie przeciętnego węchu odór, którego nie mógł pomylić z niczym innym. Pamiętał swoją pierwszą sekcję zwłok, walkę z odruchem wymiotnym, smród, którego się nie zapomina.
Co...?
Chwycił za różdżkę, choć był ponuro świadom, że jest raczej całkiem bezbronny i ostrożnie ruszył w kierunku dalszych pomieszczeń. Jeśli ktoś miał go usłyszeć, to pewnie już zdradził się z własną obecnością, laska nie była zbyt dyskretna.
-Halo? Jestem uzdrowicielem, czy wszystko w porządku...? - zawołał, nie chcąc wydać się wrogiem. Tylko uzdrowicielem, choć w gabinecie z dumą nazywał się magipsychiatrą. Długo pracował na specjalizację, cenił swój zawodowy tytuł.
Próbował się skupić. Oprócz odoru, słyszał coś dziwnego. Jakby... warkot narzędzia?
Ostrożnie zajrzał za drzwi i...
-...co pani robi? - wypalił, a szczęka dosłownie mu opadła, twarz pobladła. Spodziewał się wielu rzeczy, ale nie swojej - robiącej powolne postępy! - pacjentki, która z upiornym wyrazem twarzy patrzyła na rozkrajanego magiczną piłą trupa.
-Tym się teraz zajmują komornicy? - zmarszczył lekko brwi, zanim przemyślał tą kąśliwą uwagę. Początkowy strach ustąpił świadomości, że to jego pacjentka - i Hector Vale wyraźnie oczekiwał wyjaśnień.
ekwipunek: zarejestrowana różdżka i dokumenty, Eliksir uspokajający (1 porcja), Mieszanka antydepresyjna (2 porcje), 30 PM, 100 gramów suszonej baraniny i jabłko
We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.
Ostatnio zmieniony przez Hector Vale dnia 03.03.22 5:51, w całości zmieniany 1 raz
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight
Hidin' all of our sins from the daylight
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Hector Vale' has done the following action : Rzut kością
'Zdarzenia' :
'Zdarzenia' :
Nie uważałam się nigdy za pechowca, ale ostatnio ilość ludzi, którzy wpierdalali mi się na teren podczas wykonywania roboty była… zatrważająca. Pierdoleni uzdrowiciele, gdzie wy wszyscy byliście, kiedy bito moje dzieci?
Chuje.
Zacisnęłam palce na różdżce i zsunęłam się ze stołka, czekając na nieproszonego gościa w pełnej gotowości, żeby uderzyć jako pierwsza. Powinnam była to zrobić, a nie z pewnym zaskoczeniem wlepiać spojrzenie w osobnika, którego nie powinno tu być. Stanowczo. Nie. Powinno.
Miał nigdy się nie dowiedzieć, co jeszcze robiłam oprócz zleceń, związanych z Bankiem, o czym opowiadałam, kiedy opisywałam na spotkaniach tą wyjątkowo trudna i stresującą pracę.
-Panie doktorze, jaka miła niespodzianka. - uśmiechnęłam się szeroko, drapieżnie, idąc powoli w jego stronę. Dla niepoznaki opuściłam różdżkę, chociaż w każdej chwili byłam gotowa zaatakować.
No cóż. Jak już przyszedł, to co mam czas marnować. Zróbmy sobie terapię tu i teraz.
-Ludzie, a szczególnie osoby takie jak ja, obecnie łapią się różnych prac, by przeżyć. - odpowiedziałam spokojnie, zupełnie jak podczas terapii. - Tyrają za marne grosze na wielu etatach, dają dupy za jedzenie, albo… - tu kiwnęłam głową w stronę zwłok. - sprzątają po kimś różne brudy.
Może przynajmniej ten kawałek tajemnicy zachowam dla siebie. Bezpieczniej będzie wykreować siebie na prostego szarego typa od brudnej roboty. Ot sprzątanie zwłok po mafijnych przepychankach.
-Chciał Pan doktor wiedzieć, jak wygląda moje życie zawodowe. Proszę bardzo. Oto ono. - czubkiem buta kopnęłam w jego stronę odciętą stopę w dziurawej skarpecie. - Jeszcze jakieś pytania, na temat moich problemów ze snem?
Nie wiem, w jakim świecie żył, ale jego zadupiasta Walia to co innego niż reszt kraju. Brudna, śmierdząca, głodna, gdzie na każdym kroku ktoś kogoś mordował. Dla jedzenia, żeby się ustawić. Dla przyjemności. I niech piszą ile wlezie o pięknej i spokojnej Anglii, kwitnącym Londynie - gówno warte słowa. Każdy człowiek, posiadający oczy wiedział, jaka jest prawda.
-To teraz zrobimy tak. Pan sobie stąd pójdzie i nie będziemy wracać do tej sprawy. Niczego i nikogo Pan tu nie widział, zrozumiano? - byłam już bardzo blisko. - Myślę, że problemy to Panu nie są potrzebne.
Wystarczyło złamać mu laskę, sprawić by upadł, po czym pozbawić reszty sprawnych kończyn. Mógłby tu zostać, zamarznąć na śmierć albo zdechnąć z głodu. Tak bym go schowała, że żaden kolejny wycieczkowicz by go nie znalazł.
-Ja chce zwyczajnie wykonać moją pracę i wrócić do domu. - lekko przekrzywiłam głowę, świdrując go spojrzeniem. - Pan, jak zgaduję, również?
|zastraszanie II
Chuje.
Zacisnęłam palce na różdżce i zsunęłam się ze stołka, czekając na nieproszonego gościa w pełnej gotowości, żeby uderzyć jako pierwsza. Powinnam była to zrobić, a nie z pewnym zaskoczeniem wlepiać spojrzenie w osobnika, którego nie powinno tu być. Stanowczo. Nie. Powinno.
Miał nigdy się nie dowiedzieć, co jeszcze robiłam oprócz zleceń, związanych z Bankiem, o czym opowiadałam, kiedy opisywałam na spotkaniach tą wyjątkowo trudna i stresującą pracę.
-Panie doktorze, jaka miła niespodzianka. - uśmiechnęłam się szeroko, drapieżnie, idąc powoli w jego stronę. Dla niepoznaki opuściłam różdżkę, chociaż w każdej chwili byłam gotowa zaatakować.
No cóż. Jak już przyszedł, to co mam czas marnować. Zróbmy sobie terapię tu i teraz.
-Ludzie, a szczególnie osoby takie jak ja, obecnie łapią się różnych prac, by przeżyć. - odpowiedziałam spokojnie, zupełnie jak podczas terapii. - Tyrają za marne grosze na wielu etatach, dają dupy za jedzenie, albo… - tu kiwnęłam głową w stronę zwłok. - sprzątają po kimś różne brudy.
Może przynajmniej ten kawałek tajemnicy zachowam dla siebie. Bezpieczniej będzie wykreować siebie na prostego szarego typa od brudnej roboty. Ot sprzątanie zwłok po mafijnych przepychankach.
-Chciał Pan doktor wiedzieć, jak wygląda moje życie zawodowe. Proszę bardzo. Oto ono. - czubkiem buta kopnęłam w jego stronę odciętą stopę w dziurawej skarpecie. - Jeszcze jakieś pytania, na temat moich problemów ze snem?
Nie wiem, w jakim świecie żył, ale jego zadupiasta Walia to co innego niż reszt kraju. Brudna, śmierdząca, głodna, gdzie na każdym kroku ktoś kogoś mordował. Dla jedzenia, żeby się ustawić. Dla przyjemności. I niech piszą ile wlezie o pięknej i spokojnej Anglii, kwitnącym Londynie - gówno warte słowa. Każdy człowiek, posiadający oczy wiedział, jaka jest prawda.
-To teraz zrobimy tak. Pan sobie stąd pójdzie i nie będziemy wracać do tej sprawy. Niczego i nikogo Pan tu nie widział, zrozumiano? - byłam już bardzo blisko. - Myślę, że problemy to Panu nie są potrzebne.
Wystarczyło złamać mu laskę, sprawić by upadł, po czym pozbawić reszty sprawnych kończyn. Mógłby tu zostać, zamarznąć na śmierć albo zdechnąć z głodu. Tak bym go schowała, że żaden kolejny wycieczkowicz by go nie znalazł.
-Ja chce zwyczajnie wykonać moją pracę i wrócić do domu. - lekko przekrzywiłam głowę, świdrując go spojrzeniem. - Pan, jak zgaduję, również?
|zastraszanie II
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Nieaktywni
Naprawdę myślał, że zrobią postępy. Podczas rozmowy w Wenus przebił się przez jej uparty mur niedomówień, skłonił ją do opowiedzenia o swojej córce, niespodziewanie (dla samego siebie, myślał, że potrwa to dłużej) odkrył sedno niemocy przy próbie wyczarowania patronusa. Drugie spotkanie, w połowie lutego, było już spokojniejsze. Nie naciskał tak bardzo, jak wcześniej, pozwalając Zlacie Raskolnikovej narzucić tempo współpracy. Podpytał o rzeczy, które sprawiają jej radość i satysfakcję, usłyszał coś o pracy. Wyobrażał sobie, jak siedzi w Gringottcie i przelicza pieniądze - nie tyle kierowany stereotypami o goblinach i półgoblinach, ale faktem, że jemu samemu sprawiało to satysfakcję. Rytm obliczeń uspokajał, pełna sakiewka zapewniała bezpieczną przyszłość. Wiedział, że to zbyt monotonny motyw do wyczarowania patronusa, ale mógł z tym pracować, skłonić ją do znalezienia potężniejszych wspomnień. Mieli spotkać się za kilka dni, porozmawiać o postępach.
Tymczasem patrzył na jej upiorny uśmiech i słuchał zgrzytu piły.
Grdyka drgnęła lekko, gdy nazwała tego człowieka brudem, ale słuchał jej w milczeniu. Całkowitym milczeniu. Twarz miał bez wyrazu, utrzymywał minę w doskonale wyćwiczonych ryzach. Oddychał przez usta i próbował nie patrzeć na mężczyznę. Wyobrazić sobie, że to nie człowiek, tylko jeleń zarzynany na dziedzińcu domu przez pana ojca i Ulyssessa. Patrzył na nich zawsze z okna, zza grubej szyby, matka nie pozwalała mu dołączyć. Nie upolował zwierzęcia, nie miał prawa go dobić - choć chciał, czasem tak strasznie chciał.
Jak wiele wysiłku zajęło Zlacie upolowanie tego człowieka?
Brew drgnęła dopiero - w górę, trochę nerwowo, trochę z niedowierzaniem - gdy przypomniała mu, że nie szuka problemów.
Nie szukał, chciał się tylko wysikać.
-Ja również. - przyznał suchym, bezbarwnym głosem. Pobladła twarz i czujne spojrzenie mogły zdradzać, że osiągnęła upragniony efekt. Przez głowę przemknęło mu wspomnienie ich ostatniej rozmowy, pożałował, że zdradził jej, że ma dziecko.
-Proszę sobie nie przeszkadzać. - słowa zabrzmiały chłodno i gorzko. Próbował sobie wmówić, że robił różne rzeczy w Wenus, że widział zarzynane zwierzęta, ale to... to co innego.
-Prześlę pani listę polecanych magipsychiatrów, pani Raskolnikova. - przełknął ślinę, zmuszając się do wypowiedzenia tych kilku prostych słów. -Robi pani postępy, z pewnością osiągnie pani upragniony cel. - blady uśmiech, doskonale wyćwiczony, jeden z tych perfekcyjnych. -Przywykłem do tego, że pacjenci mnie okłamują i zatajają... nieistotne ze swojego punktu widzenia informacje, nie mam tego za złe. - dodał dla precyzji. Lubił precyzję. -Ale nie będę pracował z kimś, kto mi grozi.
Tymczasem patrzył na jej upiorny uśmiech i słuchał zgrzytu piły.
Grdyka drgnęła lekko, gdy nazwała tego człowieka brudem, ale słuchał jej w milczeniu. Całkowitym milczeniu. Twarz miał bez wyrazu, utrzymywał minę w doskonale wyćwiczonych ryzach. Oddychał przez usta i próbował nie patrzeć na mężczyznę. Wyobrazić sobie, że to nie człowiek, tylko jeleń zarzynany na dziedzińcu domu przez pana ojca i Ulyssessa. Patrzył na nich zawsze z okna, zza grubej szyby, matka nie pozwalała mu dołączyć. Nie upolował zwierzęcia, nie miał prawa go dobić - choć chciał, czasem tak strasznie chciał.
Jak wiele wysiłku zajęło Zlacie upolowanie tego człowieka?
Brew drgnęła dopiero - w górę, trochę nerwowo, trochę z niedowierzaniem - gdy przypomniała mu, że nie szuka problemów.
Nie szukał, chciał się tylko wysikać.
-Ja również. - przyznał suchym, bezbarwnym głosem. Pobladła twarz i czujne spojrzenie mogły zdradzać, że osiągnęła upragniony efekt. Przez głowę przemknęło mu wspomnienie ich ostatniej rozmowy, pożałował, że zdradził jej, że ma dziecko.
-Proszę sobie nie przeszkadzać. - słowa zabrzmiały chłodno i gorzko. Próbował sobie wmówić, że robił różne rzeczy w Wenus, że widział zarzynane zwierzęta, ale to... to co innego.
-Prześlę pani listę polecanych magipsychiatrów, pani Raskolnikova. - przełknął ślinę, zmuszając się do wypowiedzenia tych kilku prostych słów. -Robi pani postępy, z pewnością osiągnie pani upragniony cel. - blady uśmiech, doskonale wyćwiczony, jeden z tych perfekcyjnych. -Przywykłem do tego, że pacjenci mnie okłamują i zatajają... nieistotne ze swojego punktu widzenia informacje, nie mam tego za złe. - dodał dla precyzji. Lubił precyzję. -Ale nie będę pracował z kimś, kto mi grozi.
We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight
Hidin' all of our sins from the daylight
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sytuacja z każdą sekundą robiła się coraz ciekawsza. Układ, który zaproponowałam, spotkał się ze ścianą. Oczywiście. Mogłam przewidzieć, że jak tylko wszystko wyjdzie na jaw, to sprawy potoczą się w taki sposób. Bo oni, ci parszywi ludzie nie rozumieją prostych rzeczy. W pewnym sensie było to śmieszne.
Najpierw cicho parsknęłam, ale już po chwili zaśmiałam się głośno, histerycznie, aż poczułam ostry ból w przeponie.
-Miałam tak po prostu do Was przyjść i powiedzieć coś w rodzaju… no nie wiem. - mlasnęłam, już czując na języku tę obrzydliwą słodycz, po czym kontynuowałam wysokim, zupełnie niepasującym tonem, durnej baby. - Drogi Panie doktorze, mam problem ze snem a jeszcze oprócz pracy w banku, robię różne mało legalne rzeczy.
Rzuciłam niedopałek cygara za siebie i ten zgasł z cichym sykiem, wpadając w kałużę krwi.
-Naprawdę myśleliście, że coś podobnego Wam powiem? - wiedziałam, że pewnie chciał to usłyszeć, no bo po co zadawać pytania o kłamstwach?
Chcesz się dowiedzieć?
Proszę bardzo.
-Że prawie codziennie robię rzeczy, po których normalny człowiek nigdy nie spojrzałby w lustro? - mój głos stał się niski, pełen dziwacznej pasji. - I do tej pracy idę z radością i uśmiechem na ustach? Czekam na kolejne zlecenia jak dziewka na swojego kochasia? Że z rozkoszą patrzę, jak ofiary uciekają, błagają o litość, płaczą i krzyczą?
Chwyciłam doktorka za brzeg płaszcza, próbując przyciągnąć bliżej, zniżyć do mojego poziomu. Chciałam, żeby patrzył mi prosto w oczy.
-Że lubię karmić moje demony krwią. Ugłaskać je, żeby stały się potulne, przestały wyć i szeptać. I zasnęły, zasnęły syte i zadowolone do następnego razu, kiedy znowu trzeba będzie wziąć się za robotę?
Było mi gorąco. Przyjemne ciepło rozlewało się po moim ciele z każdym dźwiękiem wypowiadanych przeze mnie słów. Nawet nie sądziłam jaką ulgę mi to przyniesie. Lekkość, którą da się porównać tylko z lotem.
Albo bezwładnym upadkiem.
-Mojego podopiecznego prawie zabili w Tower przez to, że przez przypadek wylał na jakąś babę wino. - kontynuowałam już ostrzej. - Ledwo żyje, mimo że magomedycy od tygodni próbują go poskładać. Nawet sobie kurwa nie wyobrażacie, ile to już złota pochłonęło… Dlatego nie pozwolę, żeby ktokolwiek wpierdalał mi się do roboty i rozgadywał później, co tu zobaczył. Bo jak mnie zabraknie, to chłopak umrze.
Może wystarczyło zacząć właśnie od tego? Wyjaśnić od razu, że chodzi tu o rodzinę? Nie. Bo tu chodzi nie tylko o rodzinę, tylko o coś więcej, coś, co zagnieździło się gdzieś w mojej głowie lata temu. Nigdy też nie wiadomo, czy ten, który obiecał pomóc, tak naprawdę słucha, czy tylko udaje i czeka, aż ktoś powie coś za dużo, żeby go sprzedać władzom.
W tym kraju to już nigdy nic nie wiadomo.
-Droga wolna. - zrobiłam krok w tył. Na wszelki wypadek, gdybym musiała zaraz bawić się w wymazywanie pamięci. - A listę tych całych medyków możecie wsadzić sobie w dupę. Wystarczy mi tych waszych szarlatańskich psychicznych gierek.
Najpierw się otwórz, a później wypierdalaj. A czego ja się w ogóle spodziewałam?
|rzucam, czy uda mi się pociągnąć Hectora za płaszcz
Najpierw cicho parsknęłam, ale już po chwili zaśmiałam się głośno, histerycznie, aż poczułam ostry ból w przeponie.
-Miałam tak po prostu do Was przyjść i powiedzieć coś w rodzaju… no nie wiem. - mlasnęłam, już czując na języku tę obrzydliwą słodycz, po czym kontynuowałam wysokim, zupełnie niepasującym tonem, durnej baby. - Drogi Panie doktorze, mam problem ze snem a jeszcze oprócz pracy w banku, robię różne mało legalne rzeczy.
Rzuciłam niedopałek cygara za siebie i ten zgasł z cichym sykiem, wpadając w kałużę krwi.
-Naprawdę myśleliście, że coś podobnego Wam powiem? - wiedziałam, że pewnie chciał to usłyszeć, no bo po co zadawać pytania o kłamstwach?
Chcesz się dowiedzieć?
Proszę bardzo.
-Że prawie codziennie robię rzeczy, po których normalny człowiek nigdy nie spojrzałby w lustro? - mój głos stał się niski, pełen dziwacznej pasji. - I do tej pracy idę z radością i uśmiechem na ustach? Czekam na kolejne zlecenia jak dziewka na swojego kochasia? Że z rozkoszą patrzę, jak ofiary uciekają, błagają o litość, płaczą i krzyczą?
Chwyciłam doktorka za brzeg płaszcza, próbując przyciągnąć bliżej, zniżyć do mojego poziomu. Chciałam, żeby patrzył mi prosto w oczy.
-Że lubię karmić moje demony krwią. Ugłaskać je, żeby stały się potulne, przestały wyć i szeptać. I zasnęły, zasnęły syte i zadowolone do następnego razu, kiedy znowu trzeba będzie wziąć się za robotę?
Było mi gorąco. Przyjemne ciepło rozlewało się po moim ciele z każdym dźwiękiem wypowiadanych przeze mnie słów. Nawet nie sądziłam jaką ulgę mi to przyniesie. Lekkość, którą da się porównać tylko z lotem.
Albo bezwładnym upadkiem.
-Mojego podopiecznego prawie zabili w Tower przez to, że przez przypadek wylał na jakąś babę wino. - kontynuowałam już ostrzej. - Ledwo żyje, mimo że magomedycy od tygodni próbują go poskładać. Nawet sobie kurwa nie wyobrażacie, ile to już złota pochłonęło… Dlatego nie pozwolę, żeby ktokolwiek wpierdalał mi się do roboty i rozgadywał później, co tu zobaczył. Bo jak mnie zabraknie, to chłopak umrze.
Może wystarczyło zacząć właśnie od tego? Wyjaśnić od razu, że chodzi tu o rodzinę? Nie. Bo tu chodzi nie tylko o rodzinę, tylko o coś więcej, coś, co zagnieździło się gdzieś w mojej głowie lata temu. Nigdy też nie wiadomo, czy ten, który obiecał pomóc, tak naprawdę słucha, czy tylko udaje i czeka, aż ktoś powie coś za dużo, żeby go sprzedać władzom.
W tym kraju to już nigdy nic nie wiadomo.
-Droga wolna. - zrobiłam krok w tył. Na wszelki wypadek, gdybym musiała zaraz bawić się w wymazywanie pamięci. - A listę tych całych medyków możecie wsadzić sobie w dupę. Wystarczy mi tych waszych szarlatańskich psychicznych gierek.
Najpierw się otwórz, a później wypierdalaj. A czego ja się w ogóle spodziewałam?
|rzucam, czy uda mi się pociągnąć Hectora za płaszcz
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Nieaktywni
The member 'Zlata Raskolnikova' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 29
'k100' : 29
-A chce pani wyczarować patronusa, czy wiązkę kłamstw? - odciął się, przechylając lekko głowę. -Jeśli to pierwsze to tak, miała pani tak powiedzieć. Nie prowadzimy tych rozmów dla mnie. - przypomniał chłodno. W głębi duszy czuł, że nie powinien w ogóle prowadzić tej dyskusji, że powinien wycofać się prędko, wziąć kilka głębokich wdechów, teleportować do domu i wysikać we własnej łazience, ale obowiązkowość magipsychiatry nie dawała mu spokoju.
Utkwił w niej uważny wzrok, gdy zaczęła opowiadać o swojej pracy, o swoich uczuciach. Tym razem brzmiała szczerze. Zacisnął mocniej szczękę, usiłując nadal wyglądać na urażonego i wstrząśniętego, ale...
...mało co było w stanie nim wstrząsnąć.
Ból, rozkosz, radość.
Dlaczego to brzmiało tak znajomo?
Cofnął się zanim zdążyła chwycić go za płaszcz, nie tyle z poczucia zagrożenia, co z powodu gwałtownej realizacji, że może wcale nie są tak różni. Tyle, że jej rozkosz cuchnęła agonią i brzmiała jak piła, a jego miała zapach opium w Wenus i głuchego stukotu laski.
I tak spojrzał jej w oczy. Tym razem z zaciekawieniem.
-No proszę. Demony potrafisz karmić, a patronusa nie. - trzymaj język za zębami, Hectorze, ale nie wytrzymał, cholerna, naukowa ciekawość wygrała. -Może tu jest klucz? - zaryzykował.
-Nie rozgadam. Jak mnie zabraknie, nikt nie zajmie się moim dzieckiem. - odpowiedział, z pozoru chłodno, ale głos zadrżał lekko, oczy złagodniały. Też miała... kogoś? O tym nie mówiła, nic o podopiecznych, o rodzinie. -Co mu jest? Temu podopiecznemu? - wtrącił, zaciskając dłoń na lasce. Pożałuje tego, ale... -Znam się na uzdrawianiu. To nie powinno pochłaniać worka złota, o ile... - o ile nie jest nieuleczalnie chory. -...masz zaufanych tych specjalistów? - odchrząknął nerwowo, umykając spojrzeniem. To, jak na złość, zatrzymało się na mężczyźnie.
-Czym podpadł? Zrobił... coś złego? - zawiesił lekko głos, rzęsy zadrżały. Nie chcę wiedzieć, ale chcę wiedzieć. Powiedz, że tak, że kogoś skrzywdził, może kobietę, może dziecko. Okłam mnie skutecznie choć ten jeden raz, Zlato Raskolnikova.
Uwagę o meagipsychiatrach zbył wymownym milczeniem. Nikt ich nie lubił, już się z tym pogodził.
Utkwił w niej uważny wzrok, gdy zaczęła opowiadać o swojej pracy, o swoich uczuciach. Tym razem brzmiała szczerze. Zacisnął mocniej szczękę, usiłując nadal wyglądać na urażonego i wstrząśniętego, ale...
...mało co było w stanie nim wstrząsnąć.
Ból, rozkosz, radość.
Dlaczego to brzmiało tak znajomo?
Cofnął się zanim zdążyła chwycić go za płaszcz, nie tyle z poczucia zagrożenia, co z powodu gwałtownej realizacji, że może wcale nie są tak różni. Tyle, że jej rozkosz cuchnęła agonią i brzmiała jak piła, a jego miała zapach opium w Wenus i głuchego stukotu laski.
I tak spojrzał jej w oczy. Tym razem z zaciekawieniem.
-No proszę. Demony potrafisz karmić, a patronusa nie. - trzymaj język za zębami, Hectorze, ale nie wytrzymał, cholerna, naukowa ciekawość wygrała. -Może tu jest klucz? - zaryzykował.
-Nie rozgadam. Jak mnie zabraknie, nikt nie zajmie się moim dzieckiem. - odpowiedział, z pozoru chłodno, ale głos zadrżał lekko, oczy złagodniały. Też miała... kogoś? O tym nie mówiła, nic o podopiecznych, o rodzinie. -Co mu jest? Temu podopiecznemu? - wtrącił, zaciskając dłoń na lasce. Pożałuje tego, ale... -Znam się na uzdrawianiu. To nie powinno pochłaniać worka złota, o ile... - o ile nie jest nieuleczalnie chory. -...masz zaufanych tych specjalistów? - odchrząknął nerwowo, umykając spojrzeniem. To, jak na złość, zatrzymało się na mężczyźnie.
-Czym podpadł? Zrobił... coś złego? - zawiesił lekko głos, rzęsy zadrżały. Nie chcę wiedzieć, ale chcę wiedzieć. Powiedz, że tak, że kogoś skrzywdził, może kobietę, może dziecko. Okłam mnie skutecznie choć ten jeden raz, Zlato Raskolnikova.
Uwagę o meagipsychiatrach zbył wymownym milczeniem. Nikt ich nie lubił, już się z tym pogodził.
We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight
Hidin' all of our sins from the daylight
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
-Mniej wiesz, lepiej śpisz. - mówię stare i oklepane powiedzenie z moich stron. I chyba zaczynałam rozumieć. Tu nie chodziło o terapię czy moje emocje. Jemu chodziło o wiedzę. Chciał pożreć każdy szczegół mojego życia. Dlaczego? Po co? Może to po prostu jakieś pierdolone zboczenie zawodowe? Cóż, mogłabym sprawić, żeby się tym udławi. I z radością powiedziałam mu wszystko, podając tę wiedzę jak przepyszne danie na pieprzonej srebrnej tacy.
Zadowolony?
Miło?
Palce jedynie lekko musnęły materiał płaszcza, bo Vale się wycofał, nie chcąc spojrzeć w mi w twarz, jakby w obawie, że zobaczy tam coś albo nawet kogoś, kogo nie chciałby oglądać. Ale ostatecznie w końcu coś się w nim zmieniło i w końcu nasze spojrzenia się skrzyżowały.
-Tak, panie Doktorze. - zgodziłam się z nim lodowatym głosem i uśmiechem, który kompletnie nie pasował do sytuacji. - Najwyraźniej jedyne, co potrafię, to karmić swoje demony.
Myśl o tym, żeby ponownie stworzyć piękną Srebrną Niedźwiedzicę, przywołując wspomnienia pełne metalicznego zapachu krwi, trzasku łamanych kości, rozdzierających duszę krzyków i całego tego gówna, w którym musiałam tonąć każdego dnia, wywoływała u mnie dreszcze. Było w tym coś plugawego, niewłaściwego. Jak wyrzyganie się na czystą, pachnącą świeżością pościel, albo trzymanie za włosy małego dziecka, aby mogło w pełni obserwować, jak na jego oczach ćwiartują ukochaną rodzinę. To była czysta profanacja tej ostatniej ludzkiej cząstki, która może miałam gdzieś tam wewnątrz - pogrzebanej wśród ciemności.
Byłam potworem, obrzydliwą morderczynią, pijaczką, łamiącą normy społeczne, ale nawet dla mnie istniały pewne nieprzekraczalne granice - takie jak ta. Są zjawiska i rzeczy na tym świecie, które nigdy nie powinny utonąć w rynsztoku. Mimo wszystko.
-Jeśli uważacie, że to jest ten typ przyjemności, który sprawi, że wyczaruję Patronusa, - czułam głębokie obrzydzenie, mówiąc to na głos i nawet nie próbowałam tego ukrywać. - To chyba sami potrzebujecie pomocy specjalisty.
Zmierzyłam go spojrzeniem, chciałam czuć współczucie, ale nie mogłam. Byliśmy podobni, jednak im dłużej o tym myślałam, tym bardziej byłam wściekła.
-Dobrze, że w tej kwestii się rozumiemy. - odpowiedziałam krótko i wycofałam się w stronę zwłok, celując w nie różdżką, tym samym nakazując pile się zatrzymać. Wykonała dobrą robotę. Pozostawało tylko popakować to odpowiednio i spalić. A popiół rozsypać gdzieś w dziczy.
-Potraficie wyleczyć powikłania po pobiciu i skrofungulus? - zapytałam ironicznie, unosząc brew. Nie wiem, czy chciałam tego kogoś wpuszczać przez próg mojego domu. Są rzeczy, których nie należy przekraczać w relacjach pacjenta i lekarza, nawet poza godzinami spotkań. Wpuszczenie do domu, pozwolenie, aby zobaczył, jak wygląda miejsce, gdzie przychodzę się schronić, moją twierdzę, wykraczało stanowczo po za te ramy.
-Mam takich, którzy nie plują mi w twarz, kiedy mówię, że trzeba leczyć osobę półkrwi. - chyba mu to wystarczy.
Doktorek ponownie przeszedł na “ty”, ale ja nie zamierzałam zniżać się do tego poziomu. W pewnym sensie się przyzwyczaiłam, że czystokrwiści, Übermenschen - jak mówili na siebie te spierdoliny od Grindewalda, zawsze i na każdym kroku będą próbować udowodnić swoją wyższość. Ale ja to jestem profesjonalistka do samego końca.
Podążyłam za spojrzeniem Vale’a w stronę poćwiartowane truchła.
-Miłośnik obłapiania i zastraszania dzieciarni. - rzuciłam, po czym splunęłam na zwłoki, żeby pozbyć się przy okazji obrzydliwego posmaku w ustach, który cały czas towarzyszył mi podczas tej rozmowy. -Nikt nie będzie płakać po tym ścierwie. No... chyba że wam się chce.
Zadowolony?
Miło?
Palce jedynie lekko musnęły materiał płaszcza, bo Vale się wycofał, nie chcąc spojrzeć w mi w twarz, jakby w obawie, że zobaczy tam coś albo nawet kogoś, kogo nie chciałby oglądać. Ale ostatecznie w końcu coś się w nim zmieniło i w końcu nasze spojrzenia się skrzyżowały.
-Tak, panie Doktorze. - zgodziłam się z nim lodowatym głosem i uśmiechem, który kompletnie nie pasował do sytuacji. - Najwyraźniej jedyne, co potrafię, to karmić swoje demony.
Myśl o tym, żeby ponownie stworzyć piękną Srebrną Niedźwiedzicę, przywołując wspomnienia pełne metalicznego zapachu krwi, trzasku łamanych kości, rozdzierających duszę krzyków i całego tego gówna, w którym musiałam tonąć każdego dnia, wywoływała u mnie dreszcze. Było w tym coś plugawego, niewłaściwego. Jak wyrzyganie się na czystą, pachnącą świeżością pościel, albo trzymanie za włosy małego dziecka, aby mogło w pełni obserwować, jak na jego oczach ćwiartują ukochaną rodzinę. To była czysta profanacja tej ostatniej ludzkiej cząstki, która może miałam gdzieś tam wewnątrz - pogrzebanej wśród ciemności.
Byłam potworem, obrzydliwą morderczynią, pijaczką, łamiącą normy społeczne, ale nawet dla mnie istniały pewne nieprzekraczalne granice - takie jak ta. Są zjawiska i rzeczy na tym świecie, które nigdy nie powinny utonąć w rynsztoku. Mimo wszystko.
-Jeśli uważacie, że to jest ten typ przyjemności, który sprawi, że wyczaruję Patronusa, - czułam głębokie obrzydzenie, mówiąc to na głos i nawet nie próbowałam tego ukrywać. - To chyba sami potrzebujecie pomocy specjalisty.
Zmierzyłam go spojrzeniem, chciałam czuć współczucie, ale nie mogłam. Byliśmy podobni, jednak im dłużej o tym myślałam, tym bardziej byłam wściekła.
-Dobrze, że w tej kwestii się rozumiemy. - odpowiedziałam krótko i wycofałam się w stronę zwłok, celując w nie różdżką, tym samym nakazując pile się zatrzymać. Wykonała dobrą robotę. Pozostawało tylko popakować to odpowiednio i spalić. A popiół rozsypać gdzieś w dziczy.
-Potraficie wyleczyć powikłania po pobiciu i skrofungulus? - zapytałam ironicznie, unosząc brew. Nie wiem, czy chciałam tego kogoś wpuszczać przez próg mojego domu. Są rzeczy, których nie należy przekraczać w relacjach pacjenta i lekarza, nawet poza godzinami spotkań. Wpuszczenie do domu, pozwolenie, aby zobaczył, jak wygląda miejsce, gdzie przychodzę się schronić, moją twierdzę, wykraczało stanowczo po za te ramy.
-Mam takich, którzy nie plują mi w twarz, kiedy mówię, że trzeba leczyć osobę półkrwi. - chyba mu to wystarczy.
Doktorek ponownie przeszedł na “ty”, ale ja nie zamierzałam zniżać się do tego poziomu. W pewnym sensie się przyzwyczaiłam, że czystokrwiści, Übermenschen - jak mówili na siebie te spierdoliny od Grindewalda, zawsze i na każdym kroku będą próbować udowodnić swoją wyższość. Ale ja to jestem profesjonalistka do samego końca.
Podążyłam za spojrzeniem Vale’a w stronę poćwiartowane truchła.
-Miłośnik obłapiania i zastraszania dzieciarni. - rzuciłam, po czym splunęłam na zwłoki, żeby pozbyć się przy okazji obrzydliwego posmaku w ustach, który cały czas towarzyszył mi podczas tej rozmowy. -Nikt nie będzie płakać po tym ścierwie. No... chyba że wam się chce.
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Nieaktywni
Nigdy nie rozumiał tego powiedzenia. Vale'owie byli wychowani w poszanowaniu do nauki, ojciec zachęcał ich do bycia ciekawymi świata. Hectorowi podtykał książki, Ulyssessa brał na polowania - nawet, gdy byli zbyt mali na pewne literackie treści i patroszenie zwierząt. Może życie Hectora potoczyłoby się inaczej, gdyby nie sięgnął przed ukrywaną przed nim książkę i nie dowiedział się o przewlekłych skutkach klątwy, której padł ofiarą... ale nie żałował. Chyba nie.
Nie żałował również wiedzy o własnych pacjentach. Żałował tylko tego, co mu umknęło. Czy mógł przewidzieć to wcześniej? Zauważyć cień uśmiechu na jej twarzy, gdy mówiła o pracy?
Drgnął lekko, mając wrażenie, że gdyby wzrok mógł mrozić - to stałby się już lodową figurą.
-Wspomnienia nie są aniołami ani demonami. To tylko wspomnienia. Emocje, których używamy, by osiągnąć cel. - odpowiedział równie chłodno, rzeczowo. Bezbarwnie. Jak o nich świadczyło, jeśli odczuwali radość na myśl o strasznych czynach, pustkę gdy powinni czuć smutek, gdy żal zatruł dawne szczęśliwe wspomnienia? Pewnie nie najlepiej, ale przyszła przecież do niego z konkretnym celem - nie chciała się naprawić, chciała móc wyczarować patronusa.
Albo się jej uda, albo zrozumie, że osiągnie cel tylko dzięki fundamentalnej zmianie i dłuższej terapii - ale nie mógł i chyba nie chciał jej pośpieszać ani stawiać ultimatum. Pacjenci niejednokrotnie zaskakiwali - na przykład Zlata, teraz.
-Chodzi o pani patronusa, nie mojego. - wzruszył lekko ramionami, gdy zarzuciła mu nieobliczalność. Skutki uboczne, zaburzenia psychiczne. Wzdrygnął się lekko. Wybrał magipsychiatrię, by z jednej strony uciec od swojej klątwy, a z drugiej - by zawsze o niej pamiętać. Sam był dla siebie najlepszym katem - może mieli to ze sobą wspólnego, może niemożność przywołania patronusa to podświadomie wymierzana sobie kara.
Zerknął na trupa - jemu nie zdoła już pomóc. Nie było wątpliwości, że nie żyje. Temat jej podopiecznego przyjął z paradoksalną ulgą. Chciał pomyśleć o kimkolwiek innym, niż przepiłowany trup. Czymkolwiek innym, niż własne sumienie.
-Potrafię wyleczyć fizyczne obrażenia, przeszedłem cały kurs zanim wybrałem specjalizację. Ale skrofungulus... wymaga pobytu w szpitalu. Domowe leczenie nie zdaje egzaminu. Mung nie powinien pani odprawić. - zamrugał szybciej, słysząc o tym, jak ją traktowano... i myśląc o możliwych powikłaniach tej trudnej do wyleczenia choroby. -Od jak dawna choruje?
Zmrużył lekko oczy, słysząc o domniemanych winach zamordowanego człowieka. Naprawdę krzywdził dzieci, czy Zlata mówiła tak tylko po to, by Hector poczuł się lepiej i przestał dociekać?
Nawet jeśli to drugie, to może powinien przyjąć ten prezent. Oczyścić własne sumienie, wmówić sobie, że tak będzie lepiej.
-Płakać? Po kim? Przecież byliśmy tu sami. - zapewnił sztywno, potwierdzając, że nikomu nie powie. A potem oddalił się, oglądając asekuracyjnie przez ramię - by uspokoiwszy własny oddech teleportować się prędko.
/zt : (
Nie żałował również wiedzy o własnych pacjentach. Żałował tylko tego, co mu umknęło. Czy mógł przewidzieć to wcześniej? Zauważyć cień uśmiechu na jej twarzy, gdy mówiła o pracy?
Drgnął lekko, mając wrażenie, że gdyby wzrok mógł mrozić - to stałby się już lodową figurą.
-Wspomnienia nie są aniołami ani demonami. To tylko wspomnienia. Emocje, których używamy, by osiągnąć cel. - odpowiedział równie chłodno, rzeczowo. Bezbarwnie. Jak o nich świadczyło, jeśli odczuwali radość na myśl o strasznych czynach, pustkę gdy powinni czuć smutek, gdy żal zatruł dawne szczęśliwe wspomnienia? Pewnie nie najlepiej, ale przyszła przecież do niego z konkretnym celem - nie chciała się naprawić, chciała móc wyczarować patronusa.
Albo się jej uda, albo zrozumie, że osiągnie cel tylko dzięki fundamentalnej zmianie i dłuższej terapii - ale nie mógł i chyba nie chciał jej pośpieszać ani stawiać ultimatum. Pacjenci niejednokrotnie zaskakiwali - na przykład Zlata, teraz.
-Chodzi o pani patronusa, nie mojego. - wzruszył lekko ramionami, gdy zarzuciła mu nieobliczalność. Skutki uboczne, zaburzenia psychiczne. Wzdrygnął się lekko. Wybrał magipsychiatrię, by z jednej strony uciec od swojej klątwy, a z drugiej - by zawsze o niej pamiętać. Sam był dla siebie najlepszym katem - może mieli to ze sobą wspólnego, może niemożność przywołania patronusa to podświadomie wymierzana sobie kara.
Zerknął na trupa - jemu nie zdoła już pomóc. Nie było wątpliwości, że nie żyje. Temat jej podopiecznego przyjął z paradoksalną ulgą. Chciał pomyśleć o kimkolwiek innym, niż przepiłowany trup. Czymkolwiek innym, niż własne sumienie.
-Potrafię wyleczyć fizyczne obrażenia, przeszedłem cały kurs zanim wybrałem specjalizację. Ale skrofungulus... wymaga pobytu w szpitalu. Domowe leczenie nie zdaje egzaminu. Mung nie powinien pani odprawić. - zamrugał szybciej, słysząc o tym, jak ją traktowano... i myśląc o możliwych powikłaniach tej trudnej do wyleczenia choroby. -Od jak dawna choruje?
Zmrużył lekko oczy, słysząc o domniemanych winach zamordowanego człowieka. Naprawdę krzywdził dzieci, czy Zlata mówiła tak tylko po to, by Hector poczuł się lepiej i przestał dociekać?
Nawet jeśli to drugie, to może powinien przyjąć ten prezent. Oczyścić własne sumienie, wmówić sobie, że tak będzie lepiej.
-Płakać? Po kim? Przecież byliśmy tu sami. - zapewnił sztywno, potwierdzając, że nikomu nie powie. A potem oddalił się, oglądając asekuracyjnie przez ramię - by uspokoiwszy własny oddech teleportować się prędko.
/zt : (
We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight
Hidin' all of our sins from the daylight
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 2 • 1, 2
Opuszczone zakłady tkackie
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Yorkshire