Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Warwickshire
Przytułek dla ubogich w Coventry
AutorWiadomość
Przytułek dla ubogich
Założony w 1529 roku z inicjatywy Williama Forda, czarodzieja półkrwi, który postanowił wspomóc bezdomnych mieszkańców zapewniając im ciepły kąt oraz miskę gorącej zupy. W murach przytułku schronienie mogli znaleźć wszyscy członkowie magicznej społeczności, którzy z różnych powodów utracili dach nad głową oraz mugole. Obowiązkiem stałych mieszkańców była praca w budynku, aby jego funkcjonowanie nie zostało naruszone i mógł działać przez kolejne lata.
W 1621 roku wraz ze zmianą właściciela wprowadzono nowe reguły, jakie wyraźnie negowały obecność niemagicznych. Wywołało to ogromny bunt, który nie przeszedł bez echa, lecz nie przyniósł żadnych rezultatów. Prawo te nie uległo zmianie do dnia dzisiejszego, aczkolwiek coraz częściej w Coventry mówi się o nagminnym jego łamaniu.
W 1621 roku wraz ze zmianą właściciela wprowadzono nowe reguły, jakie wyraźnie negowały obecność niemagicznych. Wywołało to ogromny bunt, który nie przeszedł bez echa, lecz nie przyniósł żadnych rezultatów. Prawo te nie uległo zmianie do dnia dzisiejszego, aczkolwiek coraz częściej w Coventry mówi się o nagminnym jego łamaniu.
|06.03.1958
Wszystko musiało być perfekcyjne i dopięte na ostatni guzik. Lady Burke nie wyobrażała sobie aby choć jeden aspekt spotkania pozostawić losowi. Nie wtedy kiedy miała pojawić się prasa, która będzie wszystko dokładnie zrelacjonować. Każde potknięcie będzie zauważony i wypomniane. Nazwisko Burke spoczywało teraz na jej barkach, a Tristan Rosier dał jej jasno do zrozumienia, że nie przewiduje porażki w jej działaniach. Przede wszystkim nie chciała zawieść swoich własnych ambicji oraz rodziny, która pokładała w niej wielkie nadzieje. Edgar podkreślał jak bardzo jest dumny, że zdecydowała się zmienić swoje podejście, a Primrose zwyczajnie musiała pogrzebać mrzonki i skierować swój umysł tam gdzie mogła coś zdziałać i realnie zmienić, wpłynąć na bieg wydarzeń. Jako szlachcianka miała głęboko osadzone poczucie misji i służby społeczności magicznej. To na nich spoczywała odpowiedzialność za innych, wykręcanie się z tej powinności było lenistwem lub zwykłym tchórzostwem, obelgą dla innych, którzy ciężko pracowali. Z każdym miesiącem trwającej wojny utwierdzała się w przekonaniu, że nie można być pobłażliwym, nie można przymykać oka na niedbalstwo innych i należy wskazywać im błędy. Niestety, nie każdy rozumiał swoich powinności i tego nie mogła pojąć.
Na szczęście otaczali ją ludzie, którzy chcieli działać i na prośbę do nich skierowaną odpowiedzieli niemalże od razu. Nauczona wydarzeniami z akcji w Londynie brała poprawkę na to, że może wydarzyć się coś nieoczekiwanego, dlatego też cieszyła się, że tego dnia towarzyszył jej Cornelius Sallow. Ostatnio była dla niego zbyt sroga w swojej ocenie, ale spowodowane było to całym zamieszaniem jakie miało miejsce na konferencji. Doskonale wiedziała, że człowiek ten wie jak mówić i jak sprzedawać wydarzenia aby utkwiły w pamięci. Z jego osobą u boku miała pewność, że wszelkie wpadki zostaną sprawnie zażegnane lub przykryte. Zdecydowała się też zabrać ze sobą Orianę, która siedziała teraz wraz z nią w powozie, który wiózł je do Warwickshire, gdzie miały odwiedzić przytułek dla ubogich. Z tego co się dowiedziała było tam wiele sierot, dzieci w wieku Oriany, a jej obecność mogła zachęcić je do spotkania z gośćmi i poddać się oględzinom medycznym. Mała Makowa Panna miała ogromne zadanie, którego z pewnością siebie wzięła na swoje barki, uczona od małego odpowiedzialności i pochylania się nad potrzebującymi.
-Dzieci mogą być trochę onieśmielone tym wydarzeniem. - Mówiła spokojnie do bratanicy. -Twoim zadaniem jest je uspokoić, zachęcić aby poddały się badaniom medycznym. Rozdasz im słodkości. Uważnie słuchaj tego co mówią. - Uśmiechnęła się delikatnie i stonowanie do dziewczynki, a potem spojrzała na paczki, które przygotowały dzień wcześniej z żywnością, nie tylko słodyczami. Nie mogli przyjść z pustymi rękoma. Oprócz tego nieśli pomoc medyczną, dwie uzdrowicielki miały spotkać się z nimi na miejscu. Z panną Multon miała okazję już współpracować, panna Blythe była jej obca, widziała ją przelotnie, ale nie miała sposobności poznać. Nie przeszkadzało to jednak lady Burke aby przyjąć jej wsparcie w niesieniu pomocy medycznej potrzebującym, a z tego co zrozumiała to w przytułku było paru chorych którym należało natychmiast przynieść ulgę.
Powóz zatrzymał się przed przytułkiem gdzie miała spotkać się z rzeczonymi osobami. Wysiadła z powozu ubrana w szary płaszcza podbity czarnym, lisim futrem. Upięte ciemne włosy zdobił toczek w kolorze wierzchniego okrycia, a rąbek ciemnej sukni zdradzał jaki kolor dominował w stroju spodnim lady Burke. Szaro zielone spojrzenie potoczyło po zebranych i każdemu skinęła uprzejmie głową.
-Dziękuję za państwa pomoc. Nasze działania tego dnia odbiją się echem w społeczności magicznej więc musimy być bardzo dokładni i uważni. Pozwolą państwo, że przedstawię moją bratanicę lady Oriana Burke. Oriano to jest panna Elvira Multon, panna Belvina Blythe oraz pan Cornelius Sallow. Panno Multon, panno Blythe, panie Sallow, lady Oriana Burke. - Dokonała pełnej prezentacji zebranych osób. Zwróciła się do kobiet. -Z zebranych informacji wiem, że na terenie przytułku znajduje się wiele dzieci oraz całkiem spora grupa dorosłych, których zasoby medyczne są bardzo uszczuplone. Oprócz doraźnej pomocy, proszę aby panie zorientowały się jaki jest ogólnie stan chorych, jakich leków brakuje i w co należy przytułek zaopatrzyć. - Mówiła głosem spokojnym i melodyjnym, ale z delikatną twardszą nutą świadczącą o jej pochodzeniu i pozycji społecznej. Następnie zwróciła się do czarodzieja. -Panie Sallow, będę polegać na pana zdolnościach oratorskich oraz umiejętności przekazywania informacji. Będzie dziś z nami prasa, jak pan zapewne wie, więc wszystko musi być idealne, każde słowo ważone. Jest pan osobą, która zna się na tym jak nikt inny. - Posłała mężczyźnie delikatny i wdzięczny uśmiech. Zorientowała się, że stawała się w tym coraz lepsza. - Jednak jest jeszcze jedna paląca kwestia, na którą chcę zwrócić wszystkich uwagę. - Wzięła głębszy wdech bo sprawa była dość delikatna i należało ją umiejętnie przeprowadzić. -Istnieje prawdopodobieństwo, że w przytułku przebywają osoby mugolskiego pochodzenia, które skutecznie się maskują, a które też mogą chcieć sabotować naszą akcję. - Tak jak to miało miejsce w Londynie, gdzie jedzenie zostało zmarnowane przez kłamliwe ulotki. Ludzie bali się sięgać po żywność i głodowali. Nadal nie rozumiała jak można było być tak okrutnym człowiekiem. Służący za jej plecami zaczął wyciągać paczki z żywnością jakby czytał w myślach swojej pani. -Proszę mieć uszy i oczy szeroko otwarte, zwracać uwagę na drobne detale. Być wyczulonym. Nie możemy pozwolić aby wśród porządnych obywateli gnieździli się zdrajcy. - Ostatnie zdanie wypowiedziała stanowczym i chłodnym tonem, a następnie spojrzała na Orianę. -Idziemy?
Przed budynkiem stała już mała delegacja z zarządcą przytułku i jego małżonką u boku. Ukłonili się głęboko przed gośćmi i zaprosili aby weszli do środka.
|Czas na odpis 72h, 7.01, godzina 23.00, mg nadzorujący Thomas Doe
Wszystko musiało być perfekcyjne i dopięte na ostatni guzik. Lady Burke nie wyobrażała sobie aby choć jeden aspekt spotkania pozostawić losowi. Nie wtedy kiedy miała pojawić się prasa, która będzie wszystko dokładnie zrelacjonować. Każde potknięcie będzie zauważony i wypomniane. Nazwisko Burke spoczywało teraz na jej barkach, a Tristan Rosier dał jej jasno do zrozumienia, że nie przewiduje porażki w jej działaniach. Przede wszystkim nie chciała zawieść swoich własnych ambicji oraz rodziny, która pokładała w niej wielkie nadzieje. Edgar podkreślał jak bardzo jest dumny, że zdecydowała się zmienić swoje podejście, a Primrose zwyczajnie musiała pogrzebać mrzonki i skierować swój umysł tam gdzie mogła coś zdziałać i realnie zmienić, wpłynąć na bieg wydarzeń. Jako szlachcianka miała głęboko osadzone poczucie misji i służby społeczności magicznej. To na nich spoczywała odpowiedzialność za innych, wykręcanie się z tej powinności było lenistwem lub zwykłym tchórzostwem, obelgą dla innych, którzy ciężko pracowali. Z każdym miesiącem trwającej wojny utwierdzała się w przekonaniu, że nie można być pobłażliwym, nie można przymykać oka na niedbalstwo innych i należy wskazywać im błędy. Niestety, nie każdy rozumiał swoich powinności i tego nie mogła pojąć.
Na szczęście otaczali ją ludzie, którzy chcieli działać i na prośbę do nich skierowaną odpowiedzieli niemalże od razu. Nauczona wydarzeniami z akcji w Londynie brała poprawkę na to, że może wydarzyć się coś nieoczekiwanego, dlatego też cieszyła się, że tego dnia towarzyszył jej Cornelius Sallow. Ostatnio była dla niego zbyt sroga w swojej ocenie, ale spowodowane było to całym zamieszaniem jakie miało miejsce na konferencji. Doskonale wiedziała, że człowiek ten wie jak mówić i jak sprzedawać wydarzenia aby utkwiły w pamięci. Z jego osobą u boku miała pewność, że wszelkie wpadki zostaną sprawnie zażegnane lub przykryte. Zdecydowała się też zabrać ze sobą Orianę, która siedziała teraz wraz z nią w powozie, który wiózł je do Warwickshire, gdzie miały odwiedzić przytułek dla ubogich. Z tego co się dowiedziała było tam wiele sierot, dzieci w wieku Oriany, a jej obecność mogła zachęcić je do spotkania z gośćmi i poddać się oględzinom medycznym. Mała Makowa Panna miała ogromne zadanie, którego z pewnością siebie wzięła na swoje barki, uczona od małego odpowiedzialności i pochylania się nad potrzebującymi.
-Dzieci mogą być trochę onieśmielone tym wydarzeniem. - Mówiła spokojnie do bratanicy. -Twoim zadaniem jest je uspokoić, zachęcić aby poddały się badaniom medycznym. Rozdasz im słodkości. Uważnie słuchaj tego co mówią. - Uśmiechnęła się delikatnie i stonowanie do dziewczynki, a potem spojrzała na paczki, które przygotowały dzień wcześniej z żywnością, nie tylko słodyczami. Nie mogli przyjść z pustymi rękoma. Oprócz tego nieśli pomoc medyczną, dwie uzdrowicielki miały spotkać się z nimi na miejscu. Z panną Multon miała okazję już współpracować, panna Blythe była jej obca, widziała ją przelotnie, ale nie miała sposobności poznać. Nie przeszkadzało to jednak lady Burke aby przyjąć jej wsparcie w niesieniu pomocy medycznej potrzebującym, a z tego co zrozumiała to w przytułku było paru chorych którym należało natychmiast przynieść ulgę.
Powóz zatrzymał się przed przytułkiem gdzie miała spotkać się z rzeczonymi osobami. Wysiadła z powozu ubrana w szary płaszcza podbity czarnym, lisim futrem. Upięte ciemne włosy zdobił toczek w kolorze wierzchniego okrycia, a rąbek ciemnej sukni zdradzał jaki kolor dominował w stroju spodnim lady Burke. Szaro zielone spojrzenie potoczyło po zebranych i każdemu skinęła uprzejmie głową.
-Dziękuję za państwa pomoc. Nasze działania tego dnia odbiją się echem w społeczności magicznej więc musimy być bardzo dokładni i uważni. Pozwolą państwo, że przedstawię moją bratanicę lady Oriana Burke. Oriano to jest panna Elvira Multon, panna Belvina Blythe oraz pan Cornelius Sallow. Panno Multon, panno Blythe, panie Sallow, lady Oriana Burke. - Dokonała pełnej prezentacji zebranych osób. Zwróciła się do kobiet. -Z zebranych informacji wiem, że na terenie przytułku znajduje się wiele dzieci oraz całkiem spora grupa dorosłych, których zasoby medyczne są bardzo uszczuplone. Oprócz doraźnej pomocy, proszę aby panie zorientowały się jaki jest ogólnie stan chorych, jakich leków brakuje i w co należy przytułek zaopatrzyć. - Mówiła głosem spokojnym i melodyjnym, ale z delikatną twardszą nutą świadczącą o jej pochodzeniu i pozycji społecznej. Następnie zwróciła się do czarodzieja. -Panie Sallow, będę polegać na pana zdolnościach oratorskich oraz umiejętności przekazywania informacji. Będzie dziś z nami prasa, jak pan zapewne wie, więc wszystko musi być idealne, każde słowo ważone. Jest pan osobą, która zna się na tym jak nikt inny. - Posłała mężczyźnie delikatny i wdzięczny uśmiech. Zorientowała się, że stawała się w tym coraz lepsza. - Jednak jest jeszcze jedna paląca kwestia, na którą chcę zwrócić wszystkich uwagę. - Wzięła głębszy wdech bo sprawa była dość delikatna i należało ją umiejętnie przeprowadzić. -Istnieje prawdopodobieństwo, że w przytułku przebywają osoby mugolskiego pochodzenia, które skutecznie się maskują, a które też mogą chcieć sabotować naszą akcję. - Tak jak to miało miejsce w Londynie, gdzie jedzenie zostało zmarnowane przez kłamliwe ulotki. Ludzie bali się sięgać po żywność i głodowali. Nadal nie rozumiała jak można było być tak okrutnym człowiekiem. Służący za jej plecami zaczął wyciągać paczki z żywnością jakby czytał w myślach swojej pani. -Proszę mieć uszy i oczy szeroko otwarte, zwracać uwagę na drobne detale. Być wyczulonym. Nie możemy pozwolić aby wśród porządnych obywateli gnieździli się zdrajcy. - Ostatnie zdanie wypowiedziała stanowczym i chłodnym tonem, a następnie spojrzała na Orianę. -Idziemy?
Przed budynkiem stała już mała delegacja z zarządcą przytułku i jego małżonką u boku. Ukłonili się głęboko przed gośćmi i zaprosili aby weszli do środka.
|Czas na odpis 72h, 7.01, godzina 23.00, mg nadzorujący Thomas Doe
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Zadanie, które zostało przed nią postawione, było jasne, nawet jak na zdolności poznawcze ośmiolatki. Oriana nie musiała bowiem znać wszystkich szczegółów — tego, kto zachęcił cioteczkę Primrose do działania tak daleko od Durham, dlaczego tak się działo i czemu w Warwickshire nie było rodziny, która mogła się tym zająć osobiście. Uznała jednak, że to wyjątkowy zaszczyt, móc otoczyć opieką ludzi nie tylko w rodzinnym hrabstwie, ale też w innych. Podobno gościnność, opiekuńczość i czułość były głównymi cnotami, jakie należało w sobie pielęgnować, gdy pochodziło się ze szlachetnych rodzin. Tak mawiała jej ulubiona guwernantka, pani Allegra i w to Oriana szczerze wierzyła. To właśnie powtarzała sobie w myślach w trakcie dłużącej się nieco drogi do Warwickshire, w której trakcie starała się nie wiercić zanadto by nie pognieść nowego prezentu — matka i opiekunki wyprawiły ją odzianą w ciepły, ciemnoszary płaszcz, który podobnie do tego noszonego przez Primrose obszyty był lisim futrem, choć w jej przypadku futro należało do lisa srebrnego. Srebrne były również guziki płaszcza, na których umiejętnie umieszczono rodowy herb — włócznię z oplecionym wokół rękojeści wężem. Ojciec nalegał ostatnimi czasy, by odpowiedzialne za zamawianie strojów Oriany i jej siostry bliźniaczki czarownice zwróciły uwagę i nie skupiały się wyłącznie na motywach makowych, zwłaszcza w kreacjach wyjściowych.
— Rozumiem, ciociu — dziewczynka skinęła energicznie głową, poruszył się gruby, ciemnobrązowy warkocz. Oczy w barwie burzowego nieba skierowała w stronę Primrose — urzekająco spokojnej, metodycznej, skupionej na zadaniu. Ciotka od zawsze była jednym z jej wzorów a możliwość podróżowania z nią, dotrzymywania jej kroku w wielu sytuacjach wymagających kobiecej ręki stanowiła istotną okoliczność, która na pewno zbierze dobre plony za kilka lat. Oriana lubiła uczyć się w trakcie akcji, choć książki również porywały zdecydowaną większość jej uwagi. Czy kiedyś, gdy już będzie duża, uda jej się być tak dobrą damą jak ciocia? Szczerze wierzyła, że jeżeli się odpowiednio postara, osiągnie odpowiedni rezultat. — To wszystko jest dla ich dobra, żeby były zdrowe i silne. Ja też się kiedyś bałam, wie ciocia? Wtedy... — powrót do wspomnień jednego z pierwszych ataków choroby genetycznej był dla Oriany trudny. Transmutacyjne zaniki organowe nie stanowiły ledwie niedogodności, wpływały realnie na jej możliwości dalszego rozwoju, niemal zatrzymały ją przed poznawaniem świata poza bezpiecznymi murami komnat. — Jak zachorowałam pierwszy raz. Bo bolało. Ale tata przecież też jest na to chory i jest potężnym i zajętym czarodziejem. I jak pomożemy tym dzieciom, to one też będą mogły być silne i pracować — ciągnęła dalej, zanurzona we własnych wspomnieniach i nadziei, za którą szły dumne plany na przyszłość. Przeszłości zmienić nie mogła, to jedna z pierwszych świadomych lekcji, które odebrała jeszcze jako mały brzdąc. Ale z Primrose u boku i całą dziecięcą wiarą w uproszczony obraz świata mogła przecież wszystko.
— Będą tam uzdrowiciele? Panowie czy panie? — dopytała chwilę później, przechylając ciekawsko głowę na bok. To też istotne, ona na przykład ufała głównie kobietom, mężczyźni nie wzbudzali w niej zaufania, o ile nie byli członkami jej najbliższej rodziny lub nie wiedziała, że z rodziną wiążą ich głębsze relacje.
Gdy dotarły, jeszcze przed wyjściem z powozu nałożyła ostrożnie na głowę czapkę, a na dłonie rękawiczki. Po wyjściu i dotarciu do czekających na nie czarownic i czarodzieja (zwłaszcza on wydawał się być Orianie dziwnie znajomy), również skinęła towarzystwu głową, mimikując uprzejmość i maniery ciotki. Gdy została przedstawiona z imienia i nazwiska dygnęła grzecznie, zbierając rąbki płaszcza i znajdującej się pod nim sukienki w palce. Panny Multon i Blythe wyglądały naprawdę przyjemnie, co Oriana przyjęła z ulgą, stawiając się w roli małego pacjenta. Byłaby skłonna im zaufać.
Pan Cornelius Sallow.
Dopasowanie imienia i nazwiska do dziwnie znajomej twarzy sprawiło, że Oriana szybko ściągnęła ciemne brwi w zamyśleniu, a brodę uniosła wysoko, nieustępliwie burzowe spojrzenie zawieszając prosto w twarzy polityka. Różane od mrozu policzki nadęły się nieco w wyrazie dziecięcej złości, usta zacisnęły się w wąską kreskę. Wyraźnie była niezadowolona z jego obecności, a jej mina wskazywała na to, że pragnęła go nawet skarcić za lekceważący stosunek do słanych mu listów.
Minęły ponad trzy miesiące, a loteria wciąż łamie serca dzieci. Teraz ten pan ma tu im pomagać?
Nie powiedziała jednak nic. Wyrazista cisza musiała wystarczyć. Była nie tylko krwią z krwi Edgara Burke, rzadko zdradzającego się ze swymi przemyśleniami na głos, człowieka czynu, nie pustych słów, ale także damą. Może i młodą, może ledwie sięgającą brodą ponad stół, ale i ją obowiązywały zasady kultury i dobrego wychowania. Powie ciotce później.
Teraz należało słuchać.
A to, jakie informacje przekazywała im Primrose, sprawiło, że mimika Oriany zelżała na moment. Gniew ustąpił pewnemu zaniepokojeniu. Mugole? Wydawała się pytać, bo to byłaby pierwsza sytuacja, w której miałaby okazję przyjrzeć się... temu czemuś. Słyszała, że byli równie okropni, co świnie, że pachnieli bekonem i tłuszczem i bekali tak głośno, że czasami można było pomylić ich z olbrzymami. Ostrożnie zbliżyła się do Primrose, tym razem zadzierając głowę, by zajrzeć w jej twarz. Nie byli tu sami; w razie zagrożenia było komu je bronić, a zresztą Primrose już raz ją obroniła. W Durham, przed szaloną panią Clarkson.
Skinęła głową, zgadzając się na wejście do środka.
— Dzień dobry państwu — przywitała się grzecznie z zarządcą, jego żoną i pozostałą częścią delegacji. W szczególności małżonka zarządcy wydawała się być zachwycona postawą Makowej Panny, od razu zajmując ją krótką rozmową, gdy zarządca, delikatnie zmieszany, może onieśmielony obecnością szlachcianki, przeszedł do konkretów.
— Nie mogę znaleźć odpowiednich słów na wyrażenie naszej wdzięczności, lady Burke — zaczął, uciekając wzrokiem przed spojrzeniem Primrose. Ułożone płasko po obu stronach tułowia dłonie wystukiwały miarowy rytm. Niezbyt głośno, ale wystarczająco by zdradzać delikatne sfrapowanie. — Więc pozwoli lady, że powiem to jak prosty człowiek. Spadła nam lady, właściwie to spadłyście nam z nieba. Proszę, zapraszam. Wszystko lady pokażę. Ernest, chodź tu, tylko szybko! Ach, przepraszam za śmiałość, towarzysze lady to uzdrowiciele? Ernest, nie stój tak, podejdź do państwa i pokaż im, co trzeba! — zarządca uśmiechnął się przepraszająco, szerokim gestem zapraszając Primrose i Orianę do środka. Wspomniany wcześniej Ernest natomiast oddzielił się od grupy delegacyjnej, podchodząc wprost do Elviry, Belviny i Corneliusa.
— Dzień dobry państwu. Nazywam się Ernest Beckwith, obecnie zajmuję się naszym personelem medycznym. Jeżeli panie — mężczyzna w średnim wieku, z ciemnymi lokami przyprószonymi siwizną i niemal w całości siwą brodą zatrzymał spojrzenie na Corneliusie. Coś w jego prezencji podpowiadało mu, że nie mógł mieć nic wspólnego z medycyną. A może to tylko wrażenie? — I pan pozwoli, poprowadziłbym państwa najpierw do gabinetów. Zarządca wspominał, że lady Burke pragnie porozmawiać z naszymi mieszkańcami, i że państwo ciekawi będą naszego wyposażenia...
To tylko drobna sugestia. Ernest nie wyglądał na kogoś, kogo trudno było przekonać do zmiany planów i poprowadzenia w innym kierunku.
— Rozumiem, ciociu — dziewczynka skinęła energicznie głową, poruszył się gruby, ciemnobrązowy warkocz. Oczy w barwie burzowego nieba skierowała w stronę Primrose — urzekająco spokojnej, metodycznej, skupionej na zadaniu. Ciotka od zawsze była jednym z jej wzorów a możliwość podróżowania z nią, dotrzymywania jej kroku w wielu sytuacjach wymagających kobiecej ręki stanowiła istotną okoliczność, która na pewno zbierze dobre plony za kilka lat. Oriana lubiła uczyć się w trakcie akcji, choć książki również porywały zdecydowaną większość jej uwagi. Czy kiedyś, gdy już będzie duża, uda jej się być tak dobrą damą jak ciocia? Szczerze wierzyła, że jeżeli się odpowiednio postara, osiągnie odpowiedni rezultat. — To wszystko jest dla ich dobra, żeby były zdrowe i silne. Ja też się kiedyś bałam, wie ciocia? Wtedy... — powrót do wspomnień jednego z pierwszych ataków choroby genetycznej był dla Oriany trudny. Transmutacyjne zaniki organowe nie stanowiły ledwie niedogodności, wpływały realnie na jej możliwości dalszego rozwoju, niemal zatrzymały ją przed poznawaniem świata poza bezpiecznymi murami komnat. — Jak zachorowałam pierwszy raz. Bo bolało. Ale tata przecież też jest na to chory i jest potężnym i zajętym czarodziejem. I jak pomożemy tym dzieciom, to one też będą mogły być silne i pracować — ciągnęła dalej, zanurzona we własnych wspomnieniach i nadziei, za którą szły dumne plany na przyszłość. Przeszłości zmienić nie mogła, to jedna z pierwszych świadomych lekcji, które odebrała jeszcze jako mały brzdąc. Ale z Primrose u boku i całą dziecięcą wiarą w uproszczony obraz świata mogła przecież wszystko.
— Będą tam uzdrowiciele? Panowie czy panie? — dopytała chwilę później, przechylając ciekawsko głowę na bok. To też istotne, ona na przykład ufała głównie kobietom, mężczyźni nie wzbudzali w niej zaufania, o ile nie byli członkami jej najbliższej rodziny lub nie wiedziała, że z rodziną wiążą ich głębsze relacje.
Gdy dotarły, jeszcze przed wyjściem z powozu nałożyła ostrożnie na głowę czapkę, a na dłonie rękawiczki. Po wyjściu i dotarciu do czekających na nie czarownic i czarodzieja (zwłaszcza on wydawał się być Orianie dziwnie znajomy), również skinęła towarzystwu głową, mimikując uprzejmość i maniery ciotki. Gdy została przedstawiona z imienia i nazwiska dygnęła grzecznie, zbierając rąbki płaszcza i znajdującej się pod nim sukienki w palce. Panny Multon i Blythe wyglądały naprawdę przyjemnie, co Oriana przyjęła z ulgą, stawiając się w roli małego pacjenta. Byłaby skłonna im zaufać.
Pan Cornelius Sallow.
Dopasowanie imienia i nazwiska do dziwnie znajomej twarzy sprawiło, że Oriana szybko ściągnęła ciemne brwi w zamyśleniu, a brodę uniosła wysoko, nieustępliwie burzowe spojrzenie zawieszając prosto w twarzy polityka. Różane od mrozu policzki nadęły się nieco w wyrazie dziecięcej złości, usta zacisnęły się w wąską kreskę. Wyraźnie była niezadowolona z jego obecności, a jej mina wskazywała na to, że pragnęła go nawet skarcić za lekceważący stosunek do słanych mu listów.
Minęły ponad trzy miesiące, a loteria wciąż łamie serca dzieci. Teraz ten pan ma tu im pomagać?
Nie powiedziała jednak nic. Wyrazista cisza musiała wystarczyć. Była nie tylko krwią z krwi Edgara Burke, rzadko zdradzającego się ze swymi przemyśleniami na głos, człowieka czynu, nie pustych słów, ale także damą. Może i młodą, może ledwie sięgającą brodą ponad stół, ale i ją obowiązywały zasady kultury i dobrego wychowania. Powie ciotce później.
Teraz należało słuchać.
A to, jakie informacje przekazywała im Primrose, sprawiło, że mimika Oriany zelżała na moment. Gniew ustąpił pewnemu zaniepokojeniu. Mugole? Wydawała się pytać, bo to byłaby pierwsza sytuacja, w której miałaby okazję przyjrzeć się... temu czemuś. Słyszała, że byli równie okropni, co świnie, że pachnieli bekonem i tłuszczem i bekali tak głośno, że czasami można było pomylić ich z olbrzymami. Ostrożnie zbliżyła się do Primrose, tym razem zadzierając głowę, by zajrzeć w jej twarz. Nie byli tu sami; w razie zagrożenia było komu je bronić, a zresztą Primrose już raz ją obroniła. W Durham, przed szaloną panią Clarkson.
Skinęła głową, zgadzając się na wejście do środka.
— Dzień dobry państwu — przywitała się grzecznie z zarządcą, jego żoną i pozostałą częścią delegacji. W szczególności małżonka zarządcy wydawała się być zachwycona postawą Makowej Panny, od razu zajmując ją krótką rozmową, gdy zarządca, delikatnie zmieszany, może onieśmielony obecnością szlachcianki, przeszedł do konkretów.
— Nie mogę znaleźć odpowiednich słów na wyrażenie naszej wdzięczności, lady Burke — zaczął, uciekając wzrokiem przed spojrzeniem Primrose. Ułożone płasko po obu stronach tułowia dłonie wystukiwały miarowy rytm. Niezbyt głośno, ale wystarczająco by zdradzać delikatne sfrapowanie. — Więc pozwoli lady, że powiem to jak prosty człowiek. Spadła nam lady, właściwie to spadłyście nam z nieba. Proszę, zapraszam. Wszystko lady pokażę. Ernest, chodź tu, tylko szybko! Ach, przepraszam za śmiałość, towarzysze lady to uzdrowiciele? Ernest, nie stój tak, podejdź do państwa i pokaż im, co trzeba! — zarządca uśmiechnął się przepraszająco, szerokim gestem zapraszając Primrose i Orianę do środka. Wspomniany wcześniej Ernest natomiast oddzielił się od grupy delegacyjnej, podchodząc wprost do Elviry, Belviny i Corneliusa.
— Dzień dobry państwu. Nazywam się Ernest Beckwith, obecnie zajmuję się naszym personelem medycznym. Jeżeli panie — mężczyzna w średnim wieku, z ciemnymi lokami przyprószonymi siwizną i niemal w całości siwą brodą zatrzymał spojrzenie na Corneliusie. Coś w jego prezencji podpowiadało mu, że nie mógł mieć nic wspólnego z medycyną. A może to tylko wrażenie? — I pan pozwoli, poprowadziłbym państwa najpierw do gabinetów. Zarządca wspominał, że lady Burke pragnie porozmawiać z naszymi mieszkańcami, i że państwo ciekawi będą naszego wyposażenia...
To tylko drobna sugestia. Ernest nie wyglądał na kogoś, kogo trudno było przekonać do zmiany planów i poprowadzenia w innym kierunku.
my daddy's got a wand
you better run
you better run
Oriana Burke
Zawód : lady Durham, córka nestora Burke
Wiek : 8 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I'll clean my room. In exchange for your immortal soul.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
And if you're still breathing, you're the lucky ones
'Cause most of us are heaving through corrupted lungs
'Cause most of us are heaving through corrupted lungs
Zaproszenie do wspólnej misji w przytułku dla potrzebujących nie było rodzajem misji, które Elvira najbardziej sobie ceniła - niemniej jednak, gdy napłynęło spod adresu Primrose Burke, uznała je za pewną formę wyróżnienia. Lady chciała, aby uzdrowicielka pojawiła się przy jej boku wraz z innymi uzdrowicielami, politykami i prasą, oznaczało to, że ufa jej wizerunkowi; od nieszczęsnego pogrzebu minęło pięć miesięcy, niewiele czasu, ale widać wystarczająco, aby wśród szlachciców nie pozostawała dłużej persona non grata. Nie miała wątpliwości, że wpływ na to miały jej ostatnie wyczyny publiczne w hrabstwach budzących zainteresowanie Czarnego Pana oraz nienajgorszy debiut na Sabacie. Impreza, choć nie wspominała jej dobrze, przeminęła bez większych wpadek.
Cokolwiek doprowadziłoby do tej interesującej oferty współpracy, nie zamierzała odmawiać. Chętnie podejmowała się wyzwań, zwłaszcza medycznych, a w zapuszczonym przytułku spodziewała się organizmów trawionych miesiącami zaniedbań. Wiedziała, że będą tam dzieci, niesmaczny szczegół. Pocieszające jednak, że nie miała być jedynym uzdrowicielem, łatwiej będzie bowiem skupić się na pracy i zrzucić obowiązek zabawiania smarków na kogoś cierpliwszego.
Teleportowała się w okolice przytułku, gdzie przyszło im oczekiwać przyjazdu karocy Burke'ów. Rozpoznała Sallowa, ale tylko skinęła mu głową w ramach przywitania - minął już czas, gdy czułaby się skrępowana jego obecnością, ostatecznie wspólnie podjęli się odbicia punktu kontrolnego nad rzeką Severn, nie oznaczało to jednak, że darzyła go sympatią. Obecność Belviny skwitowała uniesieniem brwi i zbliżyła się, by w formalny i chłodny nieco sposób uścisnąć jej dłoń. Wszyscy w towarzystwie wiedzieli zapewne, że nie jest orędowniczką ciepłych powitań i kontaktu fizycznego.
- Praca w kompetentnym zespole, jak widzę... - mruknęła, lustrując Corneliusa spojrzeniem. Potem zwróciła się do Belviny. - Dalej pracujesz w Mungu? Oddział urazów pozaklęciowych, jeżeli dobrze zapamiętałam?... - Ugryzła się w język, zanim zdążyłaby powiedzieć, że praca w szpitalu jest już przereklamowana. Nie była. Elvira zwyczajnie nie odnalazłaby się tam na powrót, nawet gdyby wpływy pozwoliły jej wywrzeć nacisk na ordynatorów. Spędzając ostatni rok poza murami jednotorowej pracy, zachłysnęła się swobodą, poszanowała ją jako nieodłącznego towarzysza.
Przybycie Primrose przyjęła w ciszy, pozwalając jej podsumować nadchodzące zadania. Dopiero po tym pochyliła się nieco, aby uścisnąć dłoń małej Oriany - bo być może tak należało - a potem posłała Primrose porozumiewawczy uśmiech skwitowany dygnięciem. Robiła się w tych całych protokołach coraz sprawniejsza.
- Nie pozwolimy na sabotaż żadnej zbłąkanej szlamy - zapewniła z nieznacznie tylko złowieszczą satysfakcją.
Gdy weszli do środka, Elvira pozostawała na tyle grupy, w milczeniu chłonąc zaniedbane umeblowanie, wilgoć przy parapetach i poszarzałe twarze obecnych.
- Proszę prowadzić - odparła grzecznie na ofertę Beckwitha i w ten właśnie sposób rozpoczął się krótki i smutny pochód do mieszczących się na parterze gabinetów uzdrowicielskich.
Choć sama preferowała niewielkie przestrzenie, a na oddziale w Mungu korzystała z przerobionej na jej potrzeby pracowni alchemicznej, nie mogłaby nie zauważyć, że w porównaniu do standardów pomieszczenie jest mikroskopijne. Ledwo co dało się w nim upchnąć biurko, kozetkę i regał na książki, dokumenty i przyrządy. Przez jedno, wąskie okno wpadało mleczne światło, rozpraszane przez dogodnie wybarwioną szybę.
W powietrzu unosił się charakterystyczny swąd zaschłej ropy, Elvira rzuciła więc krytyczne spojrzenie wepchniętemu pod biurko koszowi na śmieci.
- Odpadów biologicznych trzeba się pozbywać natychmiast - wymamrotała, zastanawiając się, dlaczego to nie było oczywiste. - Cóż, to niewielki gabinet, ale wystarczający do przyjęcia jednego pacjenta. Czy przytułek posiada też salę szpitalną, pokój do izolacji chorych? - spojrzała z góry na Ernesta, który nie spłoszył się, lecz szybko odpowiedział:
- Owszem, pani. Dokładnie naprzeciw gabinetu, bytuje tam też nasza sanitariuszka, uzdrowicielka na stażu. Jeżeli chciałyby panie poznać - Przywołał kogoś dłonią z korytarza.
W drzwiach stanęła koścista dziewczyna o topornych rysach twarzy, której płowy warkocz spoczywał skromnie ponad dużą szarfą ze skrzyżowanymi kością i różdżką.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Po propagandowej porażce (nigdy nie nazwałby jej tak na głos, ale w myślach musiał przyznać się do gorzkiej kapitulacji) na Connaught Square nie miał zamiaru pozostawić kolejnej charytatywnej akcji bez odpowiedniego nadzoru. Nie mógł wspomóc zbiórki żywności osobiście, zmogło go wtedy przeziębienie po wymagającym pojedynku z rebeliantami. Uczył się na własnych błędach i tym razem musiał zaoferować odpowiednie wsparcie. Cieszył się zresztą, że lady Primrose Burke nie zniechęciła się do działalności charytatywnej po skandalicznych wydarzeniach z Londynu. Przedsięwzięcie w Warwickshire miało mniejszą skalę, ale może nawet większe znaczenie strategiczne i propagandowe. Hrabstwo wciąż pozostawało w rękach mugoli, a uzyskanie kontroli nad tymi ziemiami stanowiło priorytet Rycerzy Walpurgii tej zimy i wiosny. Primrose Burke nie było na spotkaniu, na którym dyskutowali o Warwickshire i Suffolk, ale Cornelius domyślał się, że przekazano jej odpowiednie informacje, a wysiłki są skoordynowane z resztą działań w kluczowych hrabstwach. Primrose potwierdziła to zresztą, zwracając się do zebranych i przedstawiając plan.
-Powinienem znać reprezentanta "Walczącego Maga". - obwieścił, przezornie nie wspominając nic o "Czarownicy". Nie ufał tamtejszym reporterom, ale ostatnio zintensyfikował wysiłki na rzecz kontroli mediów - to kwestia czasu, zanim znajdą się w jego kieszeni. Może dzisiaj nawiąże owocne kontakty?
-Po przemowie mogę przyjrzeć się dzieciom, wyczuć emocje personelu - nie zorientują się, że sprawdzam ich magią. Może da to nam jakiś trop w kwestii promugolskich sympatii. - zaproponował Primrose ściszonym głosem. Doskonale wiedziała o jego talentach, sama przygotowała mu talizman wspomagający legilimencję i wyczuwanie kłamstw, miał go dzisiaj przy sobie.
Przeniósł wzrok na resztą zgromadzonych. Jakaś dziewczynka mierzyła go spojrzeniem tak lodowatym, że aż się zdziwił - szybko rozpoznał w niej jednak...
-Lady Burke. - skłonił się lekko Orianie i rozciągnął usta w łagodnym uśmiechu. Lubił dzieci, nieskromnie mówiąc miał do nich podejście. Niedługo zostanie zresztą ojczymem panienki Vanity-Krueger. -Miło panienkę poznać. - ledwo powstrzymał śmiech, gdy Oriana zaproponowała pracę ozdrowiałych dzieci. Faktycznie była córką swojego ojca. Ojca, z którym wczoraj przekopywał groby w Sutton Hoo, po czym nadal miał koszmarne zakwasy.
Skinął głową Elvirze, z którą po przejęciu rzeki Severn doszedł do jakiegoś rodzaju milczącego porozumienia. Rozstawał się z jednorazowymi kochankami w gorszy sposób, kilkakrotnie musiał się nawet uciec do wymazania im pamięci, więc status quo mu odpowiadał. Bladym uśmiechem powitał pannę Blythe. Kojarzył, że wspierała ich sprawę, ale nie wiedział, czy jest równie doświadczona w terenie jak Multon. Nawet jeśli nie, to nie obawiał się o bezpieczeństwo dam - tutejszy personel powinien być po ich stronie, ewentualnych zdrajców się wyłapie (magia pokaże ich stres), a on i Elvira współpracowali już w walce. Może i musiał podszlifować umiejętności z zakresu defensywy, ale był w stanie kogoś unieszkodliwić jednym urokiem. Rzecznik Ministerstwa Magii i nieformalna obstawa.
Zwrócił się z uśmiechem do Ernesta:
-Dziękujemy za oprowadzenie. W imieniu Ministerstwa Magii chciałbym podziękować za pańskie wysiłki i zaoferować wsparcie. Panna Multon i panna Blythe to doświadczone uzdrowicielki, proszę nie wahać się prosić mnie o środki, które można przesłać ze stolicy. - nie znał się na uzdrawianiu ani eliksir, ale miał dostęp do Ministra, do funduszy i ludzi. Następnie zerknął na uzdrowicielki, kierując się wgłąb budynku za ich przykładem. Próbował oddychać przez usta, nie czuć smrodu biedy i chorób.
-Powinienem znać reprezentanta "Walczącego Maga". - obwieścił, przezornie nie wspominając nic o "Czarownicy". Nie ufał tamtejszym reporterom, ale ostatnio zintensyfikował wysiłki na rzecz kontroli mediów - to kwestia czasu, zanim znajdą się w jego kieszeni. Może dzisiaj nawiąże owocne kontakty?
-Po przemowie mogę przyjrzeć się dzieciom, wyczuć emocje personelu - nie zorientują się, że sprawdzam ich magią. Może da to nam jakiś trop w kwestii promugolskich sympatii. - zaproponował Primrose ściszonym głosem. Doskonale wiedziała o jego talentach, sama przygotowała mu talizman wspomagający legilimencję i wyczuwanie kłamstw, miał go dzisiaj przy sobie.
Przeniósł wzrok na resztą zgromadzonych. Jakaś dziewczynka mierzyła go spojrzeniem tak lodowatym, że aż się zdziwił - szybko rozpoznał w niej jednak...
-Lady Burke. - skłonił się lekko Orianie i rozciągnął usta w łagodnym uśmiechu. Lubił dzieci, nieskromnie mówiąc miał do nich podejście. Niedługo zostanie zresztą ojczymem panienki Vanity-Krueger. -Miło panienkę poznać. - ledwo powstrzymał śmiech, gdy Oriana zaproponowała pracę ozdrowiałych dzieci. Faktycznie była córką swojego ojca. Ojca, z którym wczoraj przekopywał groby w Sutton Hoo, po czym nadal miał koszmarne zakwasy.
Skinął głową Elvirze, z którą po przejęciu rzeki Severn doszedł do jakiegoś rodzaju milczącego porozumienia. Rozstawał się z jednorazowymi kochankami w gorszy sposób, kilkakrotnie musiał się nawet uciec do wymazania im pamięci, więc status quo mu odpowiadał. Bladym uśmiechem powitał pannę Blythe. Kojarzył, że wspierała ich sprawę, ale nie wiedział, czy jest równie doświadczona w terenie jak Multon. Nawet jeśli nie, to nie obawiał się o bezpieczeństwo dam - tutejszy personel powinien być po ich stronie, ewentualnych zdrajców się wyłapie (magia pokaże ich stres), a on i Elvira współpracowali już w walce. Może i musiał podszlifować umiejętności z zakresu defensywy, ale był w stanie kogoś unieszkodliwić jednym urokiem. Rzecznik Ministerstwa Magii i nieformalna obstawa.
Zwrócił się z uśmiechem do Ernesta:
-Dziękujemy za oprowadzenie. W imieniu Ministerstwa Magii chciałbym podziękować za pańskie wysiłki i zaoferować wsparcie. Panna Multon i panna Blythe to doświadczone uzdrowicielki, proszę nie wahać się prosić mnie o środki, które można przesłać ze stolicy. - nie znał się na uzdrawianiu ani eliksir, ale miał dostęp do Ministra, do funduszy i ludzi. Następnie zerknął na uzdrowicielki, kierując się wgłąb budynku za ich przykładem. Próbował oddychać przez usta, nie czuć smrodu biedy i chorób.
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Obiecała pomóc na tyle, na ile była w stanie. Obiecała to sobie i temu, który pierwszy zauważył jej umiejętności oraz wiedzę, którą potrafiła wykorzystywać. Czuła się pewnie w tym, czym zajmowała się na co dzień, dlatego, kiedy nadarzyła się okazja, aby wesprzeć działania lady Burke, nie wahała się ani przez moment. Przytułków takich, jak ten w którym miała się dziś pojawić było wiele i w większości nie prezentowały wysokiego poziomu medycznego. Mogła przypuszczać, że tym razem nie będzie to odbiegać od normy, skoro z tego, co dowiedziała się w porę, miała być jednym z dwójki uzdrowicieli. Nie dociekała, kto będzie drugi, nie miało to większego znaczenia. Współpraca nie była jej straszna, a w murach szpitala nie mogła działać w pojedynkę. Nie było na to miejsca. Zarzucając na ramiona płaszcz, teleportowała się w pobliże okazałego budynku mieszczącego się w Coventry. Zauważyła na miejscu już dwie znajome osoby, którym poświęciła chwilę uwagi. Skinięciem przywitała się z Sallowem, odwzajemniając oszczędny uśmiech. Od czasu krótkiej współpracy, przestała traktować go jak zło konieczne, nieprzyjemne wspomnienie sprzed lat i kiepskiego przyjaciela rodziny. Stał się neutralny na tyle, by przestała być sztucznie uprzejma w jego towarzystwie i wobec niego.
Zatrzymała swą uwagę na Multon, kiedy ta podeszła i zagadnęła sama z siebie. Uniosła lekko brew, nieco zdziwiona tym gestem. Nie miała nic do niej, ale z ostatniego spotkania pamiętała, że kobieta nie była nad wyraz towarzyską osobą, która potrzebuje zagadywać do innych. Była za to trudna w obyciu, ale nie widziała w tym większego problemu. Wysunęła rękę z kieszeni płaszcza, by uścisnąć dłoń Elviry.- Powinnam doszukiwać się ironii czy przyznać, że ciebie też dobrze widzieć? – spytała z lekkim uśmieszkiem, zanim ugryzła się w język. Podobnie, jak blondynka na moment spojrzała na stojącego kawałek dalej Corneliusa.- Tak, nadal na urazach pozaklęciowych. Chociaż zobaczymy, co przyniosą najbliższe tygodnie albo miesiące.- odparła. Pewna rozmowa nadal zaprzątała jej myśli, pomysł, którego wtedy nie wzięła na poważnie. Praca w Mungu była jednak pewniejsza, oferowała stabilność, jaka w obecnych czasach była wyjątkowo potrzebna.
Przeniosła wzrok na Primrose Burke, kiedy zjawiła się na miejscu i nie była sama. Słuchała tej krótkiej prezentacji, szybko dowiadując się, kim była dziewczynka. Przyjrzała jej się uważniej, by zaraz uśmiechnąć łagodnie i przywitać z Orianą. Pamiętała, że kiedyś wujek dziewczynki wspominał o niej i była tak urocza, jak pamiętała ze słów mężczyzny, a może nawet bardziej. Pozostawiła jednak ten wniosek tylko dla siebie, nikomu nie przyznają się do pogrzebanych już powiązaniach z jednym z Burke.
Wysłuchała ostrzeżenia o możliwości przebywania tutaj osób, których zdecydowanie nie powinno być. Bez słowa podążała za Ernestem Beckwithem, kiedy zaproponował, że wprowadzi wszystkich do środka i wskaże gabinety. Nie spodziewała się, że będą tak małe, chyba zbyt przyzwyczajona do dużych sal szpitala i faktu, że tam nawet gabinety miały jednak nieco większą powierzchnię. W tym przypadku tego brakowało, a dwa przylegające do siebie i wyposażone identycznie pomieszczenia przeznaczone dla uzdrowicielek, zdawały jej się klaustrofobiczne. Elvira miała rację, nikt tu nie przykładał uwagi do podstaw, tak oczywistych dla uzdrowicieli.- Sami przykładacie rękę do rozprzestrzeniania się chorób wśród osób, które się tu znajdują.- stwierdziła, ale z głosu nie biła ostrość, a łagodność i pewne zrozumienie. To miejsce było w kiepskim stanie, przytułek bez wątpienia nie radził sobie najlepiej. Po to jednak była tu ich obecność dziś, by to nieco poprawić... i naprawić cudze błędy w jakimś znośnym stopniu. Obejrzała się na stażystkę, która została przywołana.
- Ile osób wymaga pomocy uzdrowicieli? Podane im zostały jakieś eliksiry? Wprowadzone zostało jakiekolwiek leczenie u wszystkich? – spytała dość rzeczowo, chcąc jak najwięcej informacji teraz. To mogło pomóc w określeniu, co spadnie na barki jej oraz Elviry.- Jeśli założyłaś przebadanym nawet skąpe w informację karty, dobrze byłoby, abyśmy je dostały.- dodała zaraz, bardziej przyjaźnie. To mogła być dobra podkładka w razie niechęci do współpracy, któregoś z pacjentów. Jakby nie patrzeć były tu obce, ona i Multon, a kobieta, która pracowała w przytułku, mogła dotąd dowiedzieć się więcej. Odprowadziła stażystkę wzrokiem, kiedy przytaknęła, że udostępni im wszystko, co miała.
Zatrzymała swą uwagę na Multon, kiedy ta podeszła i zagadnęła sama z siebie. Uniosła lekko brew, nieco zdziwiona tym gestem. Nie miała nic do niej, ale z ostatniego spotkania pamiętała, że kobieta nie była nad wyraz towarzyską osobą, która potrzebuje zagadywać do innych. Była za to trudna w obyciu, ale nie widziała w tym większego problemu. Wysunęła rękę z kieszeni płaszcza, by uścisnąć dłoń Elviry.- Powinnam doszukiwać się ironii czy przyznać, że ciebie też dobrze widzieć? – spytała z lekkim uśmieszkiem, zanim ugryzła się w język. Podobnie, jak blondynka na moment spojrzała na stojącego kawałek dalej Corneliusa.- Tak, nadal na urazach pozaklęciowych. Chociaż zobaczymy, co przyniosą najbliższe tygodnie albo miesiące.- odparła. Pewna rozmowa nadal zaprzątała jej myśli, pomysł, którego wtedy nie wzięła na poważnie. Praca w Mungu była jednak pewniejsza, oferowała stabilność, jaka w obecnych czasach była wyjątkowo potrzebna.
Przeniosła wzrok na Primrose Burke, kiedy zjawiła się na miejscu i nie była sama. Słuchała tej krótkiej prezentacji, szybko dowiadując się, kim była dziewczynka. Przyjrzała jej się uważniej, by zaraz uśmiechnąć łagodnie i przywitać z Orianą. Pamiętała, że kiedyś wujek dziewczynki wspominał o niej i była tak urocza, jak pamiętała ze słów mężczyzny, a może nawet bardziej. Pozostawiła jednak ten wniosek tylko dla siebie, nikomu nie przyznają się do pogrzebanych już powiązaniach z jednym z Burke.
Wysłuchała ostrzeżenia o możliwości przebywania tutaj osób, których zdecydowanie nie powinno być. Bez słowa podążała za Ernestem Beckwithem, kiedy zaproponował, że wprowadzi wszystkich do środka i wskaże gabinety. Nie spodziewała się, że będą tak małe, chyba zbyt przyzwyczajona do dużych sal szpitala i faktu, że tam nawet gabinety miały jednak nieco większą powierzchnię. W tym przypadku tego brakowało, a dwa przylegające do siebie i wyposażone identycznie pomieszczenia przeznaczone dla uzdrowicielek, zdawały jej się klaustrofobiczne. Elvira miała rację, nikt tu nie przykładał uwagi do podstaw, tak oczywistych dla uzdrowicieli.- Sami przykładacie rękę do rozprzestrzeniania się chorób wśród osób, które się tu znajdują.- stwierdziła, ale z głosu nie biła ostrość, a łagodność i pewne zrozumienie. To miejsce było w kiepskim stanie, przytułek bez wątpienia nie radził sobie najlepiej. Po to jednak była tu ich obecność dziś, by to nieco poprawić... i naprawić cudze błędy w jakimś znośnym stopniu. Obejrzała się na stażystkę, która została przywołana.
- Ile osób wymaga pomocy uzdrowicieli? Podane im zostały jakieś eliksiry? Wprowadzone zostało jakiekolwiek leczenie u wszystkich? – spytała dość rzeczowo, chcąc jak najwięcej informacji teraz. To mogło pomóc w określeniu, co spadnie na barki jej oraz Elviry.- Jeśli założyłaś przebadanym nawet skąpe w informację karty, dobrze byłoby, abyśmy je dostały.- dodała zaraz, bardziej przyjaźnie. To mogła być dobra podkładka w razie niechęci do współpracy, któregoś z pacjentów. Jakby nie patrzeć były tu obce, ona i Multon, a kobieta, która pracowała w przytułku, mogła dotąd dowiedzieć się więcej. Odprowadziła stażystkę wzrokiem, kiedy przytaknęła, że udostępni im wszystko, co miała.
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Atmosfera panująca w samym mieście nie była aż tak przytłaczająca jak podczas grudniowej charytatywnej akcji w Londynie, którą niektórzy z dzisiejszych uczestników mogli wspominać przez plotki czy osobisty udział. Na ulicach czarodzieje nie spoglądali na przybyłych z nieufnością - choć z łatwością było rozpoznać, że cierpieli oni na wojnę i zimę. Czasy nie były łaskawe dla obywateli, dla prostych mieszkańców próbujących łączyć koniec z końcem i było to bardziej niż widoczne po ich pozbawionych koloru i zapadłych twarzach. Byli nieufni i zlęknieni, nie wiedząc czego mogą spodziewać się kolejnego dnia trwającego konfliktu.
Po wstępnych przedstawieniach i uprzejmościach zarówno wśród niosących pomoc, jak i właścicieli przytułku, tuż zanim jeszcze panny Blythe oraz Multon zdążyły się oddalić, wbiegł dość zdyszany i wyraźnie roztrzepany mężczyzna, którego Cornelius mógł znać jako przedstawiciela Walczącego Maga - Arthura Edwardsa, odzianego w należyty do sytuacji elegancki strój z zielonymi akcentami w postaci szalika czy krawatu. Sama marynarka również pod odpowiednie światło wydawała się przebłyskiwać na zielonawe barwy.
Jednak twarz mężczyzny po trzydziestce stanowczo sugerowała chorobę i nienajlepsze samopoczucie. Zmęczenie, opuchnięte i zaczerwienione oczy.
Swoje kroki od razu skierował w stronę grupy czarodziejów, zwracając się do zastępcy ministra magii.
- Panie Sallow, przepraszam za o... opó... - zaczął, czując zaraz jak kręci go w nosie przez nieszczęsny układ gwiazd, jednak zdążył dobyć chusteczki na czas, zanim zdążyłby podzielić się własnymi zarazkami z wyżej postawionym czarodziejem odpowiedzialnym za propagandę w kraju. - Opóźnienie... Miałem nieco problemów po drodze.
W tym czasie do dam z domu Burke wręcz niezauważona podeszła niska kobieta, nieco pulchna na twarzy. Wyglądała niczym egzotyczny barwny ptak w fioletowym płaszczu podszytym pomarańczowym futrem, jak i w kanarkowo-żółtej sukni. Do tego beret, krótko upięte blond loki i na koniec krzycząca pomadka - ciężko było ją ominąć wzrokiem, a tym bardziej nie domyślić się, jakie też pismo reprezentowała.
- Dorothea Pinkstone, niezwykle mi miło na dzisiejsze zaproszenie, lady Primrose Burke. Oh, czyż to młoda lady Oriana Burke? Muszę przyznać, że dama ma niezwykły gust co do książek jak na swój wiek, niesamowite. Oh, czy mogę prosić zdjęcie szybko, tutaj jeszcze przy wejściu? - kontynuowała kobieta ciepłym i przyjemnym głosem, napierając i nie dając nawet miejsca na protest, kiedy ruchem różdżki przywołała aparat i wykonała zdjęcie. - Pomoc medyczna z pewnością jest niezwykle ważna i istotna, krótki komentarz odnośnie aktualnej sytuacji w Warwickshire? Czy działania rodu będą skupiać się jedynie na pomocy humanitarnej przedstawicielom czarodziejskiego świata? Możemy spodziewać się pomocy na granicach miast w związku z poborem czarodziejskiej młodzieży? - kontynuowała zapytania bez momentu na wytchnienie, a zza pleców kobiety również magiczne pióro zaczęło notować słowa szlachcianki.
Mistrz Gry wita wszystkich uczestników!
Prasa przybyła, aby czujnym okiem obserwować poczynania w Coverty i zdać - pozytywną lub nie - relację z działań w hrabstwie podjętych przez Primrose. Dorothea Pinkstone jako reprezentantka Czarownicy oraz Arthur Edwards jako reprezentant Walczącego Maga będą wam towarzyszyć.
Dla porządku Mistrz Gry przypomina również o zadeklarowanie ekwipunku posiadanego przez postać - możecie zrobić to w formie uzupełnienia wsiąkiewki, zadeklarowania w następnym poście lub wysłania drogą prywatnej wiadomości.
Wątek bez zmian jest prowadzony pod przewodnictwem Primrose.
Życzę powodzenia. W razie wątpliwości lub pytań, zapraszam do kontaktu. <3
Po wstępnych przedstawieniach i uprzejmościach zarówno wśród niosących pomoc, jak i właścicieli przytułku, tuż zanim jeszcze panny Blythe oraz Multon zdążyły się oddalić, wbiegł dość zdyszany i wyraźnie roztrzepany mężczyzna, którego Cornelius mógł znać jako przedstawiciela Walczącego Maga - Arthura Edwardsa, odzianego w należyty do sytuacji elegancki strój z zielonymi akcentami w postaci szalika czy krawatu. Sama marynarka również pod odpowiednie światło wydawała się przebłyskiwać na zielonawe barwy.
Jednak twarz mężczyzny po trzydziestce stanowczo sugerowała chorobę i nienajlepsze samopoczucie. Zmęczenie, opuchnięte i zaczerwienione oczy.
Swoje kroki od razu skierował w stronę grupy czarodziejów, zwracając się do zastępcy ministra magii.
- Panie Sallow, przepraszam za o... opó... - zaczął, czując zaraz jak kręci go w nosie przez nieszczęsny układ gwiazd, jednak zdążył dobyć chusteczki na czas, zanim zdążyłby podzielić się własnymi zarazkami z wyżej postawionym czarodziejem odpowiedzialnym za propagandę w kraju. - Opóźnienie... Miałem nieco problemów po drodze.
W tym czasie do dam z domu Burke wręcz niezauważona podeszła niska kobieta, nieco pulchna na twarzy. Wyglądała niczym egzotyczny barwny ptak w fioletowym płaszczu podszytym pomarańczowym futrem, jak i w kanarkowo-żółtej sukni. Do tego beret, krótko upięte blond loki i na koniec krzycząca pomadka - ciężko było ją ominąć wzrokiem, a tym bardziej nie domyślić się, jakie też pismo reprezentowała.
- Dorothea Pinkstone, niezwykle mi miło na dzisiejsze zaproszenie, lady Primrose Burke. Oh, czyż to młoda lady Oriana Burke? Muszę przyznać, że dama ma niezwykły gust co do książek jak na swój wiek, niesamowite. Oh, czy mogę prosić zdjęcie szybko, tutaj jeszcze przy wejściu? - kontynuowała kobieta ciepłym i przyjemnym głosem, napierając i nie dając nawet miejsca na protest, kiedy ruchem różdżki przywołała aparat i wykonała zdjęcie. - Pomoc medyczna z pewnością jest niezwykle ważna i istotna, krótki komentarz odnośnie aktualnej sytuacji w Warwickshire? Czy działania rodu będą skupiać się jedynie na pomocy humanitarnej przedstawicielom czarodziejskiego świata? Możemy spodziewać się pomocy na granicach miast w związku z poborem czarodziejskiej młodzieży? - kontynuowała zapytania bez momentu na wytchnienie, a zza pleców kobiety również magiczne pióro zaczęło notować słowa szlachcianki.
Prasa przybyła, aby czujnym okiem obserwować poczynania w Coverty i zdać - pozytywną lub nie - relację z działań w hrabstwie podjętych przez Primrose. Dorothea Pinkstone jako reprezentantka Czarownicy oraz Arthur Edwards jako reprezentant Walczącego Maga będą wam towarzyszyć.
Dla porządku Mistrz Gry przypomina również o zadeklarowanie ekwipunku posiadanego przez postać - możecie zrobić to w formie uzupełnienia wsiąkiewki, zadeklarowania w następnym poście lub wysłania drogą prywatnej wiadomości.
Wątek bez zmian jest prowadzony pod przewodnictwem Primrose.
Życzę powodzenia. W razie wątpliwości lub pytań, zapraszam do kontaktu. <3
Thomas Doe
|Primrose i Oriana, Elvira, Belvina, Cornelius i dziennikarze (powóz i przed przytułkiem)
Słuchała uważnie słów Oriany, poświęcając jej całą swoją uwagę. Dzieci należało traktować poważnie i być dla nich kiedy tego potrzebowały. Nauczyła się od pani Peadbody, że stawianie ram było ważne, ale równie konieczne było pokazywanie im, że są częścią rodziny i nie są pomijane. Oriana zaś zawsze starała się naśladować swoją matkę czy czasami też Prim, co młoda czarownica zauważyła parę razy. Uśmiechała się wtedy pod nosem, bo uświadomiła sobie jakie przejścia z córką może mieć Edgar jeśli choć trochę odziedziczyła charakteru po niej. Nie był to jednak nic złego, silne kobiety były teraz potrzebne. Jak zauważył sam Tristan w liście, wielu mężczyzn uciekało od powinności i okazywało słabość charakteru. To one, kobiety musiały wykazywać się niezłomnością.
-Masz rację. - Zgodziła się z bratanicą. -Jak będą silne i zdrowe, będą mogły się uczyć, a później pracować i żyć w dostatku. - Było to wielkie uproszczenie z jej strony. Ekonomia, którą zgłębiała pod czujnym okiem Xaviera, lorda Black i Lennoxa uświadomiła jej tak mało wiedziała o zwykłym życiu. Miała jakieś pojęcie, ale zrozumienie pewnych mechanizmów pokazało zupełnie inne oblicze tego świata, w którym przyszło jej żyć. Kontrast był ogromny i należało wykorzystać swoją pozycję. -Będą dwie bardzo utalentowane panie.- Odpowiedziała nim wysiadły z powozu.
Na miejscu rozdzieliła dokładnie informacje wiedząc, że nie musi nikogo pilnować i trzymać za rączkę. Każdy miał swoje zadanie do wykonania i oczekiwała, że wywiąże się z niego perfekcyjnie. Nic nie mogło im umknąć. Prasa miała być też obecna i notować każdy ich ruch. Podziękowała Elvirze za jej zapewnienie. Nie miała podstaw aby sądzić, że ta nie wypełni zadania jakie na siebie wzięła. Skupiła następnie wzrok na Corneliusie.
-Będę panu za to ogromnie wdzięczna. - Na taką pomoc właśnie liczyła.-Naszym zadaniem jest utwierdzić tych ludzi, że nie są sami. Mogą liczyć na pomoc i opiekę. Pod naszymi skrzydłami mają czuć się bezpiecznie. - Siłą i terrorem nie dało się wiecznie rządzić państwem, co historia winna być dla nich przykładem.
Nie było czasu zwlekać i mitrężyć przed wejściem. Szybkie powitanie i wymiana uprzejmości z zarządcą, który oczekiwał ich od jakiegoś czasu. Dało się wyczuć w powietrzu lekkie napięcie i niepewność co przyniesie ten dzień.
-Panie Tremblay to dla nas bardzo ważne aby tu być - Odpowiedziała mężczyźnie, który wyraźnie unikał jej wzroku. - Panna Multon i Blythe są tutaj po to aby przyjrzeć się kwestii medycznej. Pana Sallowa sądzę, że nie muszę przedstawiać. Głęboko na sercu leży mu sprawa jakości życia najbardziej potrzebujących, tak jak i mnie. Reprezentuje tutaj Ministerstwo Magii, proszę niczego nie ukrywać i mówić jak jest. Jesteśmy tu po to aby pomóc. - Powiedziała jeszcze przedstawiając wszystkich uczestników tej wyprawy.
Nim zdążyła wejść do środka stanęła obok niej i Oriany dziennikarka Czarownicy, co do tego nie miała wątpliwości. -Miło mi panią poznać, pani Pinkstone. - Uśmiechnęła się do niej uprzejmie Primrose starając się przebić przez słowotok jaki płynął z ust czarownicy. -Lady Oriana Burke. - Przedstawiła bratanicę nim jeszcze aparat zrobił im zdjęcie. Entuzjazm kobiety wręcz przytłaczał. Pytania ulatywały z jej ust z szybkością znicza w trakcie meczu. Uniosła dłoń w skórzanej rękawiczce ku górze. -Może wejdźmy do środka? Nie możemy pozwolić aby wszyscy na nas czekali, to by źle o nas świadczyło. Zobaczy pani jak wygląda sytuacja i w międzyczasie odpowiem na pani pytania. - Zachęciła kobietę aby ta weszła wraz z nią do środka. Skinęła głową na zarządcę i jego żonę aby ich poprowadzili gdzie trzeba.
|Prim i Oriana w środku (parter, sala główna)
Weszli do sporego przedsionka, gdzie na ścianie wisiało wiele płaszczy i peleryn, znoszonych oraz wielokrotnie używanych. Stan ubrań świadczył o tym, że nie należały one do osób majętnych. W powietrzu unosił się zapach gotowanej kapusty zmieszany z pastą do podłóg. Było schludnie ale biednie i przytłaczająco. Primrose zdjęła swój płaszcz zostajac w prostej, z dobrej jakości wełnianej, czarnej sukni, bez zbędnych zdobień. Strój był elegancki i świadczący o pozycji kobiety, ale nie miał na celu onieśmielenia i poniżenia innych przebywających w jej otoczeniu. Jedynie na piersi pyszniła się brosza z rodowym herbem. Całości dopełniała srebrna szpila, którą miała upięte włosy. Poczekała aż Oriana również odda swoje okrycie wierzchnie. -Warwickshire jest ważnym hrabstwem na mapie magicznej Anglii. Ludzie zamieszkujący te tereny mogą być dumni ze swoich osiągnięć. Bardzo martwi nas to, że nie mają opiekuna, rodu, który by pochylał się nad sytuacją mieszkańców i starał się znaleźć rozwiązania ich problemów. Dlatego chcemy dokładnie poznać sytuację jaka panuje w hrabstwie. Dzisiejsze działania oraz wcześniejsze jakie były podjęte mają na celu zebranie jak najwięcej informacji i wdrożenie odpowiedniego planu. - Wyjaśniła dziennikarce, która podążyła za nią. We trzy wkroczyły do pomieszczenia zaraz za żoną zarządcy.
-Moi drodzy, lady Burke nas odwiedziła! - Zawołała od progu pani Tremblay, a w pomieszczeniu zawrzało. Była to zarówno sala spotkań oraz stołówka. Ciężkie, drewniane stoły widziały lepsze czasy, ławy były parokrotnie zbijane i naprawiane. W kamiennym piecu palono ogniem, ale kopcił dość mocno więc uchylono okna aby pozbyć się gryzącego dymu. W rogach stały kubły zbierające ściekającą wodę. Nawet magia nie była w stanie wszystkiego naprawić. W środku siedziało paru dorosłych, ale przeważająca ilość stanowiły dzieci, które dużymi oczami z wielkim zainteresowaniem patrzyły na gości.
-Dzień dobry. - Primrose weszła do środka i podeszła bliżej do ludzi ale zachowując odpowiedni dystans by nie czuli się, że im się narzuca. -Nazywam się lady Primrose Burke, a to jest moja bratanica Oriana Burke. - Przedstawiła się ponownie wyczuwając rosnące napięcie w sali. Należało przełamać pierwsze lody. -Wiele słyszałam o tym miejscu, jako tym, które stara się pomóc najbardziej potrzebującym. Ministerstwo Magii oraz Rycerze Walpurgii pragną pomóc. Jednak to wy jesteście w stanie nam powiedzieć czego najbardziej potrzebujecie. - Patrzyła na każdego z osobna, na niektórych zatrzymując dłużej spojrzenie tym samym zachęcając do podjęcia rozmowy. -Przywieźliśmy podarki.
Skinęła głową na służbę, która zaczęła wnosić paczki z jedzeniem, to sprawiło, że mieszkańcy przytułku zafalowali i ożywili się. -To dla was. Zdaję sobie sprawę, że to kropla w morzu potrzeb, ale nie bójcie się mówić. Jesteśmy tu dla was.
Jak zwykle w takich sytuacjach bywało to dzieci wykazywały większą śmiałość i zaczęły podchodzić do paczek zaintrygowane ich zawartością. Małe, wychudzone buzie rozjaśniły się na widok landrynek czy innych łakoci, o które teraz było bardzo trudno. Część z nich patrzyła z zainteresowaniem na Oriankę. Jak na barwnego ptaka z książek dla dzieci.
-To wielki i hojny gest lady Burke.- Odezwała się żona zarządcy otwierając powoli podarunki, a Primrose skinęła jedynie głową.
-Tak, bardzo ale to nie wystarczy. - Usłyszeli głos z głębi sali gdzie siedział siwy mężczyzna z pooraną twarzą przez zmarszczki i wiatr. Kobieta obok niej trąciła go łokciem nakazując ciszę.
-Ma pan rację. - Zgodziła się z nim Primrose, powoli kierując w jego stronę kroki. -Proszę więc mówić. - Usiadła na przeciwko niego co sprawiło, że parę osób złamało gwałtownie powietrze czekając na dalszy rozwój wypadków.
|Elvira, Belvina i Cornelius (parter, pomieszczenia uzdrowicieli)
Sanitariusza pod czujnym okiem Ernesta przyniosła teczki i akta każdego przebywającego w przytułku. Ułożyła je na małym biurku jakie znajdowało się w pomieszczeniu.
-Przede wszystkim są niedożywieni. - Zaczęła mówić i rozkładać akta chorych. -Było parę poronień. Odmrożenia i wiele urazów. Każdy z nich łapie jaką tylko może pracę i nie zwraca uwagi na swój stan zdrowia. - Tłumaczyła dalej, a Ernest spojrzał na kubeł, który wytknęła mu Elvira i już po niego sięgał kiedy odezwał się Cornelius.
-O tym najlepiej rozmawiać z zarządcą, ale po prawdzie to brakuje wszystkiego. - Zaczął mówić niepewnie przestępując z nogi na nogę. - Wie pan… zwyczajnie brakuje miejsca. Jest przeludnione. Może tego tak nie widać, ale… nocuje tu wiele osób. Części teraz nie ma bo poszli pracować, szukając gdzie się da zarobku. Część przychodzi tu tylko po jedzenie i poskładanie kończyn czy coś…
Sanitariuszka podała kobietom wszystkie karty aby mogły je przejrzeć. Nie uszło im uwadze, że większość to dzieci sieroty albo półsieroty, a część nawet miała rodziców, ale ci podrzucali dzieci do przytułku kiedy sami udawali się do pracy. Nie mieli z kim zostawić pociech to uznawali, że lepiej im będzie tutaj kiedy oni sami harowali od świtu do nocy. Były też zaznaczone akta u paru chłopców, którzy regularnie uciekali z przytułku by żłobić przeręble na zamarzniętym jeziorze by łowić ryby. Jeden z nich doznał hipotermii kiedy lód pod nim pękł i wpadł do lodowatej wody.
|Czas na odpis 72 h, tj do 11.01 do godziny 12.00
Słuchała uważnie słów Oriany, poświęcając jej całą swoją uwagę. Dzieci należało traktować poważnie i być dla nich kiedy tego potrzebowały. Nauczyła się od pani Peadbody, że stawianie ram było ważne, ale równie konieczne było pokazywanie im, że są częścią rodziny i nie są pomijane. Oriana zaś zawsze starała się naśladować swoją matkę czy czasami też Prim, co młoda czarownica zauważyła parę razy. Uśmiechała się wtedy pod nosem, bo uświadomiła sobie jakie przejścia z córką może mieć Edgar jeśli choć trochę odziedziczyła charakteru po niej. Nie był to jednak nic złego, silne kobiety były teraz potrzebne. Jak zauważył sam Tristan w liście, wielu mężczyzn uciekało od powinności i okazywało słabość charakteru. To one, kobiety musiały wykazywać się niezłomnością.
-Masz rację. - Zgodziła się z bratanicą. -Jak będą silne i zdrowe, będą mogły się uczyć, a później pracować i żyć w dostatku. - Było to wielkie uproszczenie z jej strony. Ekonomia, którą zgłębiała pod czujnym okiem Xaviera, lorda Black i Lennoxa uświadomiła jej tak mało wiedziała o zwykłym życiu. Miała jakieś pojęcie, ale zrozumienie pewnych mechanizmów pokazało zupełnie inne oblicze tego świata, w którym przyszło jej żyć. Kontrast był ogromny i należało wykorzystać swoją pozycję. -Będą dwie bardzo utalentowane panie.- Odpowiedziała nim wysiadły z powozu.
Na miejscu rozdzieliła dokładnie informacje wiedząc, że nie musi nikogo pilnować i trzymać za rączkę. Każdy miał swoje zadanie do wykonania i oczekiwała, że wywiąże się z niego perfekcyjnie. Nic nie mogło im umknąć. Prasa miała być też obecna i notować każdy ich ruch. Podziękowała Elvirze za jej zapewnienie. Nie miała podstaw aby sądzić, że ta nie wypełni zadania jakie na siebie wzięła. Skupiła następnie wzrok na Corneliusie.
-Będę panu za to ogromnie wdzięczna. - Na taką pomoc właśnie liczyła.-Naszym zadaniem jest utwierdzić tych ludzi, że nie są sami. Mogą liczyć na pomoc i opiekę. Pod naszymi skrzydłami mają czuć się bezpiecznie. - Siłą i terrorem nie dało się wiecznie rządzić państwem, co historia winna być dla nich przykładem.
Nie było czasu zwlekać i mitrężyć przed wejściem. Szybkie powitanie i wymiana uprzejmości z zarządcą, który oczekiwał ich od jakiegoś czasu. Dało się wyczuć w powietrzu lekkie napięcie i niepewność co przyniesie ten dzień.
-Panie Tremblay to dla nas bardzo ważne aby tu być - Odpowiedziała mężczyźnie, który wyraźnie unikał jej wzroku. - Panna Multon i Blythe są tutaj po to aby przyjrzeć się kwestii medycznej. Pana Sallowa sądzę, że nie muszę przedstawiać. Głęboko na sercu leży mu sprawa jakości życia najbardziej potrzebujących, tak jak i mnie. Reprezentuje tutaj Ministerstwo Magii, proszę niczego nie ukrywać i mówić jak jest. Jesteśmy tu po to aby pomóc. - Powiedziała jeszcze przedstawiając wszystkich uczestników tej wyprawy.
Nim zdążyła wejść do środka stanęła obok niej i Oriany dziennikarka Czarownicy, co do tego nie miała wątpliwości. -Miło mi panią poznać, pani Pinkstone. - Uśmiechnęła się do niej uprzejmie Primrose starając się przebić przez słowotok jaki płynął z ust czarownicy. -Lady Oriana Burke. - Przedstawiła bratanicę nim jeszcze aparat zrobił im zdjęcie. Entuzjazm kobiety wręcz przytłaczał. Pytania ulatywały z jej ust z szybkością znicza w trakcie meczu. Uniosła dłoń w skórzanej rękawiczce ku górze. -Może wejdźmy do środka? Nie możemy pozwolić aby wszyscy na nas czekali, to by źle o nas świadczyło. Zobaczy pani jak wygląda sytuacja i w międzyczasie odpowiem na pani pytania. - Zachęciła kobietę aby ta weszła wraz z nią do środka. Skinęła głową na zarządcę i jego żonę aby ich poprowadzili gdzie trzeba.
|Prim i Oriana w środku (parter, sala główna)
Weszli do sporego przedsionka, gdzie na ścianie wisiało wiele płaszczy i peleryn, znoszonych oraz wielokrotnie używanych. Stan ubrań świadczył o tym, że nie należały one do osób majętnych. W powietrzu unosił się zapach gotowanej kapusty zmieszany z pastą do podłóg. Było schludnie ale biednie i przytłaczająco. Primrose zdjęła swój płaszcz zostajac w prostej, z dobrej jakości wełnianej, czarnej sukni, bez zbędnych zdobień. Strój był elegancki i świadczący o pozycji kobiety, ale nie miał na celu onieśmielenia i poniżenia innych przebywających w jej otoczeniu. Jedynie na piersi pyszniła się brosza z rodowym herbem. Całości dopełniała srebrna szpila, którą miała upięte włosy. Poczekała aż Oriana również odda swoje okrycie wierzchnie. -Warwickshire jest ważnym hrabstwem na mapie magicznej Anglii. Ludzie zamieszkujący te tereny mogą być dumni ze swoich osiągnięć. Bardzo martwi nas to, że nie mają opiekuna, rodu, który by pochylał się nad sytuacją mieszkańców i starał się znaleźć rozwiązania ich problemów. Dlatego chcemy dokładnie poznać sytuację jaka panuje w hrabstwie. Dzisiejsze działania oraz wcześniejsze jakie były podjęte mają na celu zebranie jak najwięcej informacji i wdrożenie odpowiedniego planu. - Wyjaśniła dziennikarce, która podążyła za nią. We trzy wkroczyły do pomieszczenia zaraz za żoną zarządcy.
-Moi drodzy, lady Burke nas odwiedziła! - Zawołała od progu pani Tremblay, a w pomieszczeniu zawrzało. Była to zarówno sala spotkań oraz stołówka. Ciężkie, drewniane stoły widziały lepsze czasy, ławy były parokrotnie zbijane i naprawiane. W kamiennym piecu palono ogniem, ale kopcił dość mocno więc uchylono okna aby pozbyć się gryzącego dymu. W rogach stały kubły zbierające ściekającą wodę. Nawet magia nie była w stanie wszystkiego naprawić. W środku siedziało paru dorosłych, ale przeważająca ilość stanowiły dzieci, które dużymi oczami z wielkim zainteresowaniem patrzyły na gości.
-Dzień dobry. - Primrose weszła do środka i podeszła bliżej do ludzi ale zachowując odpowiedni dystans by nie czuli się, że im się narzuca. -Nazywam się lady Primrose Burke, a to jest moja bratanica Oriana Burke. - Przedstawiła się ponownie wyczuwając rosnące napięcie w sali. Należało przełamać pierwsze lody. -Wiele słyszałam o tym miejscu, jako tym, które stara się pomóc najbardziej potrzebującym. Ministerstwo Magii oraz Rycerze Walpurgii pragną pomóc. Jednak to wy jesteście w stanie nam powiedzieć czego najbardziej potrzebujecie. - Patrzyła na każdego z osobna, na niektórych zatrzymując dłużej spojrzenie tym samym zachęcając do podjęcia rozmowy. -Przywieźliśmy podarki.
Skinęła głową na służbę, która zaczęła wnosić paczki z jedzeniem, to sprawiło, że mieszkańcy przytułku zafalowali i ożywili się. -To dla was. Zdaję sobie sprawę, że to kropla w morzu potrzeb, ale nie bójcie się mówić. Jesteśmy tu dla was.
Jak zwykle w takich sytuacjach bywało to dzieci wykazywały większą śmiałość i zaczęły podchodzić do paczek zaintrygowane ich zawartością. Małe, wychudzone buzie rozjaśniły się na widok landrynek czy innych łakoci, o które teraz było bardzo trudno. Część z nich patrzyła z zainteresowaniem na Oriankę. Jak na barwnego ptaka z książek dla dzieci.
-To wielki i hojny gest lady Burke.- Odezwała się żona zarządcy otwierając powoli podarunki, a Primrose skinęła jedynie głową.
-Tak, bardzo ale to nie wystarczy. - Usłyszeli głos z głębi sali gdzie siedział siwy mężczyzna z pooraną twarzą przez zmarszczki i wiatr. Kobieta obok niej trąciła go łokciem nakazując ciszę.
-Ma pan rację. - Zgodziła się z nim Primrose, powoli kierując w jego stronę kroki. -Proszę więc mówić. - Usiadła na przeciwko niego co sprawiło, że parę osób złamało gwałtownie powietrze czekając na dalszy rozwój wypadków.
|Elvira, Belvina i Cornelius (parter, pomieszczenia uzdrowicieli)
Sanitariusza pod czujnym okiem Ernesta przyniosła teczki i akta każdego przebywającego w przytułku. Ułożyła je na małym biurku jakie znajdowało się w pomieszczeniu.
-Przede wszystkim są niedożywieni. - Zaczęła mówić i rozkładać akta chorych. -Było parę poronień. Odmrożenia i wiele urazów. Każdy z nich łapie jaką tylko może pracę i nie zwraca uwagi na swój stan zdrowia. - Tłumaczyła dalej, a Ernest spojrzał na kubeł, który wytknęła mu Elvira i już po niego sięgał kiedy odezwał się Cornelius.
-O tym najlepiej rozmawiać z zarządcą, ale po prawdzie to brakuje wszystkiego. - Zaczął mówić niepewnie przestępując z nogi na nogę. - Wie pan… zwyczajnie brakuje miejsca. Jest przeludnione. Może tego tak nie widać, ale… nocuje tu wiele osób. Części teraz nie ma bo poszli pracować, szukając gdzie się da zarobku. Część przychodzi tu tylko po jedzenie i poskładanie kończyn czy coś…
Sanitariuszka podała kobietom wszystkie karty aby mogły je przejrzeć. Nie uszło im uwadze, że większość to dzieci sieroty albo półsieroty, a część nawet miała rodziców, ale ci podrzucali dzieci do przytułku kiedy sami udawali się do pracy. Nie mieli z kim zostawić pociech to uznawali, że lepiej im będzie tutaj kiedy oni sami harowali od świtu do nocy. Były też zaznaczone akta u paru chłopców, którzy regularnie uciekali z przytułku by żłobić przeręble na zamarzniętym jeziorze by łowić ryby. Jeden z nich doznał hipotermii kiedy lód pod nim pękł i wpadł do lodowatej wody.
|Czas na odpis 72 h, tj do 11.01 do godziny 12.00
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Słowa Primrose niosły za sobą oczekiwaną ulgę. Każde wysunięcie nosa poza bezpieczne mury Durham Castle było dla Oriany lekcją nowego. W kontrolowanych warunkach domowego nauczania wszystko wydawało się proste i klarowne — pomoc przy obowiązkach cioteczki pokazywała jednak, raz za razem, jak trudno było o spokój i metodyczność (brak porządku był dla Oriany niezwykle trudny do zrozumienia) w życiu codziennym. Wiedziała, że dzieci przebywające w ośrodku nie będą mogły chadzać na bale, czy być wprowadzanymi na salony. Praca stanowiła dla nich odpowiednią alternatywę. Taką, by oddali swej ojczyźnie otrzymane dziś dobro.
Cierpliwość jest cnotą, mawiała pani Allegra, mawiał i pan ojciec, gdy coś w zachowaniu córki zmusiło go do przerwania komfortu ciszy. Oriana znów poznała prawdziwość tego stwierdzenia, gdy jej nieustanne wpatrywanie się w oblicze Corneliusa przyniosło oczekiwany skutek. Sposób, w jaki uśmiechał się ten człowiek, pewnie wzbudziłby zachowanie w każdym innym dziecku, dziecku, które nie miało pojęcia, że oto miało przed sobą człowieka (w swoim mniemaniu) odpowiedzialnego za loteryjne fiasko. Korzystając jednak z tego, że wciąż pozostawali w swym dość zamkniętym gronie, Oriana zdecydowała się na ruch, który zdecydowanie przypadłby do gustu przynajmniej jednemu z jej wujów od strony matki.
— Gdyby odpisał pan na list, mógłby pan dostąpić zaszczytu prędzej — Primrose nie musiała wiedzieć o pisarskich sprawkach swojej bratanicy, najważniejsze, że wiedział o tym jej ojciec. Cóż takiego kryło się w korespondencji, którą dziewczynka przywołała z jednej strony z typową dla dzieci szczerością, ale jednocześnie jakąś chłodną rezerwą? Najwyraźniej coś na tyle ważnego, że konstytuowałoby osobiste spotkanie rzecznika Ministra Magii z lady Durham.
Uściśnięcie dłoni przez Elvirę zostało przez Orianę odebrane z delikatną rezerwą, zdradzającą się tylko i wyłącznie przez to, w jaki sposób ręka została podana. Nie równolegle, w sposób, w który zwykło się podawać dłonie do uścisku, a jej wierzchem do góry, jakby Makowa Panna oczekiwała, że uzdrowicielka postąpi tak, jak postępować mieli względem niej lordowie — muśnie ją ustami na znak szarmanckiego, choć momentami postrzeganego przez Burke'ów jako ekstrawaganckiego, powitania. Poza tym sytuacja wydawała się być w dalszym ciągu pod kontrolą. Nawet nagłe pojawienie się wyraźnie chorego zielonego człowieka, który okazał się być jednym z reporterów, z którym Oriana również się przywitała, czy wspomnienie szorstko brzmiącego słowa szlamy sprawiło tylko, że Oriana powłóczyła ciekawsko spojrzeniem po licach pozostałych dorosłych, szukając w nich jakiejkolwiek oznaki przejawianych względem tego określenia emocji. Mała lady Burke naturalnie słyszała je tylko w negatywnym kontekście — mugole przez zdecydowanie długi czas stanowili coś w rodzaju straszaka, potwora czyhającego pod łóżkiem. Dziś, możliwe, że przestaną być tylko nieokreślonym bytem, przed którym broniono ją od początku życia.
Ciężkie czasy tworzą silne czarownice.
Chociaż może wcale nie? Belvina uśmiechała się w jej kierunku tak przyjemnie, że z powodzeniem stopiła lód, który pokrywał serce dziewczynki na samo wspomnienie pana Sallow. Przywitanie z nią przeszło bez komplikacji, choć Oriana nie mogła wiedzieć, że istniała już w umyśle panny Blythe, że to któryś z jej wujków — Xavier? Pewnie wujek Xavier, który nazywał ją Słoneczkiem, wuj Craig, choć czuły, przejawiał bardziej pragmatyczne podejście do wychowania małych Maczków — przedstawił ją w sposób, który zbiegł się z obrazem, jaki sobą przedstawiała.
Pan Tremblay z kolei z wyraźną ulgą powłóczył wzrokiem za wszystkimi, których wymieniała właśnie Primrose. Obecność uzdrowicieli wydawała się ściągnąć przynajmniej część ciężaru z jego ramion, gdyż pociągnął zaczerwienionym od mrozu nosem, spoglądając kontrolnie na żonę, której lico z kolei, choć noszące wyraźne ślady zmęczenia, rozświetliło się przyjemnym dla oka uśmiechem.
— Oczywiście, milady! My nie mamy tu wiele, sama lady widzi, więc rzeczy do ukrycia nam już nie starczyło... — mężczyzna próbował rozładować swe własne przejęcie żartem, uśmiechając się przy tym niepewnie, choć szczerze. To, czy żart trafił na podatny grunt, stanowiło już inną kwestię.
Pojawienie się pani Pinkstone nie mogło pozostać niezauważone. Makowa Panna spróbowała przyjrzeć się czarownicy w sposób jak najbardziej nienachalny, ale wydawało się, że każdy element jej dzisiejszej prezencji wręcz krzyczał o to, by poświęcić mu uwagę. Stanowiła całkowite przeciwieństwo stonowanych garderób tak Primrose, jak i Oriany, ale było w tej ekstrawagancji coś, co spodobało się dziewczynce na tyle, że zamiast poczuć się przytłoczoną kolorowym ptakiem, uśmiechnęła się do dziennikarki szeroko (jak na standardy rodziny Burke), dając się natychmiast wciągnąć w rozmowę. Czy tym razem odezwało się dziedzictwo rodu Parkinson, z którym spokrewiona była podwójnie po kądzieli?
— Dzień dobry, pani Pinkstone, bardzo nam miło — niemalże odtworzyła przywitanie Primrose, lecz nie można było odmówić jej entuzjazmu w tym małym zadaniu aktorskim. Jakie zwierzę miało takie pomarańczowe futro? Czy było miękkie w dotyku? — Książki są, poza pomaganiem potrzebującym, najlepszą formą spędzania czasu w tak długą zimę — dodała po chwili, całkiem rezolutnie. Nie szukała potwierdzenia w mimice Primrose; wydawała się być w stu procentach skoncentrowania na zadaniu, a to rolą Oriany było kradnięcie serc. Także tego należącego do pani Pinkstone.
Po wykonaniu zdjęcia, na którym Oriana w dalszym ciągu się uśmiechała, lecz nie tak szeroko jak wcześniej, pamiętając upomnienia matki w trakcie świątecznej kolacji, również wkroczyła do środka. Zapach kapusty zmieszanej z pastą do podłóg nie należał do przyjemnych, ale nie mogła przecież przedstawić się jako kręcąca na wszystko nosem panienka! Burke'owie byli zbyt silną rodziną, by cierpieć na mdłości od zapachów tego pokroju.
Zamiast tego samodzielnie poradziła sobie ze zdjęciem płaszcza, prezentując swą suknię, prawie idealne odwzorowanie tej, którą miała na sobie Primrose. Jej ozdobiona była na górze białym kołnierzykiem. Poza tym również posiadała broszkę z rodowym herbem, choć mniejszą niż ta, która zdobiła suknię ciotki. Gdy zwróciła się w kierunku oczekujących na nie w sali ludzi, ucieszyła się, że tyle z nich było dziećmi. Niektóre z nich również miały cienie pod oczami, podobne do tych, które pozostawiła po sobie jej choroba. Gdy Primrose ponownie ją przedstawiła, Oriana raz jeszcze dygnęła, choć tym razem w geście tym i towarzyszącym mu uśmiechu było coś, co zdradzało drzemiącą w niej energię. Była bowiem przede wszystkim ciekawa. Dzieci, tego, kim były i czego chciały, co było im potrzebne, słów, które miały jej do przekazania.
Gdy Primrose zakończyła przywitanie, a służba rozpoczęła rozdawanie jedzenia, Oriana odłączyła się od ciotki, wchodząc między ławy, jednocześnie uważając, by nie wmanewrować prosto w jedno z wiader łapiących spływającą z dachu wodę.
— Przywieźliśmy ze sobą dużo landrynek, dla każdego starczy — powiedziała całkiem radośnie, przesuwając wzrokiem pomiędzy znajdującymi się najbliżej rudym chłopcem o zapadniętych policzkach a siedzącą kawałek dalej dziewczynką, której przydługa grzywka najwyraźniej sprawiała istotny dyskomfort, gdyż co rusz odgarniała ją sobie na bok, a ta, złośliwie, wracała do pozycji wyjściowej. Chłopiec jako pierwszy sięgnął do darów, od razu wsuwając sobie trzy landrynki do ust. — I nie tylko landrynki. Mamy też zabawki i ciepłe ubrania, czapki, rękawiczki, o czym tylko pomyślicie. Co byście chcieli najpierw?
Ech, ta dziecięca nieporadność. Dziewczynka z przydługą grzywką po chwili wahania wskazała na miejsce obok siebie, zapraszając tym samym Orianę do zajęcia miejsca obok.
— Miałam w domu misia z wełny, ale zgubiłam go, jak jechaliśmy tutaj z tatą... Jakby był taki miś, mogłybyśmy się nim pobawić. Rzadko ktokolwiek nas odwiedza, a już na pewno nigdy nie było tu księżniczki, prawda, Lenny? — dziewczynka stuknęła lekko rudego chłopca, który zaśmiał się, niemal krztusząc się landrynkami. Nie wyglądało to poważnie, tylko chwila urwanego oddechu.
— To prawda, księżniczki nigdy u nas nie było — Księżniczki? Księżniczki bywały wyłącznie w bajkach, a Oriana nie przywykła do takiego nazewnictwa, była przecież przede wszystkim damą. Ten szczegół wskazujący na niskie pochodzenie dzieci zapadł jej jednak w pamięć dość dokładnie. Będzie musiała powtórzyć te słowa ciotce, gdy znów będą przy sobie. Póki co zajęła jednak miejsce przy stole, plecami do wejścia, a przez to też Primrose i pani Pinkstone.
| rzut na ciekawość
1 - Jedno z dzieci siedzące dwa stoliki od Oriany ucieszyło się z łakoci tak bardzo, że zgromadzona w nim magia postanowiła wydostać się na zewnątrz. Ściany głównej sali zmieniły barwę na soczystozieloną, w dodatku podłogowe deski były teraz upstrzone czerwonymi wzorkami w kształcie śladów kurzych stópek.
2 - Siedząca niedaleko trącającej staruszka łokciem kobiety dziewczynka poczerwieniała groźnie na twarzy. Chyba wyczuła, że dalsze uwagi, które kierował jej dziadek w kierunku Primrose, mogą zagrozić jej dostępowi do słodyczy. Stojące najbliżej wiadro eksplodowało nagle, deski i drzazgi rozprysły się po najbliższym otoczeniu.
3 - Kilkoro dzieci, zachęconych przyjazną postawą Oriany postanowiło zerwać się ze swoich siedzeń. Zrobiły to jednak na tyle niefortunnie, że jedno z nich omal się nie wywróciło. Magia uratowała je jednak przed bolesnym zderzeniem z podłogą, a podłoga w całym pomieszczeniu zafalowała niebezpiecznie, tracąc swe twarde właściwości; teraz stąpanie po niej przypominało bardziej spacer po mokradle lub łóżku wodnym.
Cierpliwość jest cnotą, mawiała pani Allegra, mawiał i pan ojciec, gdy coś w zachowaniu córki zmusiło go do przerwania komfortu ciszy. Oriana znów poznała prawdziwość tego stwierdzenia, gdy jej nieustanne wpatrywanie się w oblicze Corneliusa przyniosło oczekiwany skutek. Sposób, w jaki uśmiechał się ten człowiek, pewnie wzbudziłby zachowanie w każdym innym dziecku, dziecku, które nie miało pojęcia, że oto miało przed sobą człowieka (w swoim mniemaniu) odpowiedzialnego za loteryjne fiasko. Korzystając jednak z tego, że wciąż pozostawali w swym dość zamkniętym gronie, Oriana zdecydowała się na ruch, który zdecydowanie przypadłby do gustu przynajmniej jednemu z jej wujów od strony matki.
— Gdyby odpisał pan na list, mógłby pan dostąpić zaszczytu prędzej — Primrose nie musiała wiedzieć o pisarskich sprawkach swojej bratanicy, najważniejsze, że wiedział o tym jej ojciec. Cóż takiego kryło się w korespondencji, którą dziewczynka przywołała z jednej strony z typową dla dzieci szczerością, ale jednocześnie jakąś chłodną rezerwą? Najwyraźniej coś na tyle ważnego, że konstytuowałoby osobiste spotkanie rzecznika Ministra Magii z lady Durham.
Uściśnięcie dłoni przez Elvirę zostało przez Orianę odebrane z delikatną rezerwą, zdradzającą się tylko i wyłącznie przez to, w jaki sposób ręka została podana. Nie równolegle, w sposób, w który zwykło się podawać dłonie do uścisku, a jej wierzchem do góry, jakby Makowa Panna oczekiwała, że uzdrowicielka postąpi tak, jak postępować mieli względem niej lordowie — muśnie ją ustami na znak szarmanckiego, choć momentami postrzeganego przez Burke'ów jako ekstrawaganckiego, powitania. Poza tym sytuacja wydawała się być w dalszym ciągu pod kontrolą. Nawet nagłe pojawienie się wyraźnie chorego zielonego człowieka, który okazał się być jednym z reporterów, z którym Oriana również się przywitała, czy wspomnienie szorstko brzmiącego słowa szlamy sprawiło tylko, że Oriana powłóczyła ciekawsko spojrzeniem po licach pozostałych dorosłych, szukając w nich jakiejkolwiek oznaki przejawianych względem tego określenia emocji. Mała lady Burke naturalnie słyszała je tylko w negatywnym kontekście — mugole przez zdecydowanie długi czas stanowili coś w rodzaju straszaka, potwora czyhającego pod łóżkiem. Dziś, możliwe, że przestaną być tylko nieokreślonym bytem, przed którym broniono ją od początku życia.
Ciężkie czasy tworzą silne czarownice.
Chociaż może wcale nie? Belvina uśmiechała się w jej kierunku tak przyjemnie, że z powodzeniem stopiła lód, który pokrywał serce dziewczynki na samo wspomnienie pana Sallow. Przywitanie z nią przeszło bez komplikacji, choć Oriana nie mogła wiedzieć, że istniała już w umyśle panny Blythe, że to któryś z jej wujków — Xavier? Pewnie wujek Xavier, który nazywał ją Słoneczkiem, wuj Craig, choć czuły, przejawiał bardziej pragmatyczne podejście do wychowania małych Maczków — przedstawił ją w sposób, który zbiegł się z obrazem, jaki sobą przedstawiała.
Pan Tremblay z kolei z wyraźną ulgą powłóczył wzrokiem za wszystkimi, których wymieniała właśnie Primrose. Obecność uzdrowicieli wydawała się ściągnąć przynajmniej część ciężaru z jego ramion, gdyż pociągnął zaczerwienionym od mrozu nosem, spoglądając kontrolnie na żonę, której lico z kolei, choć noszące wyraźne ślady zmęczenia, rozświetliło się przyjemnym dla oka uśmiechem.
— Oczywiście, milady! My nie mamy tu wiele, sama lady widzi, więc rzeczy do ukrycia nam już nie starczyło... — mężczyzna próbował rozładować swe własne przejęcie żartem, uśmiechając się przy tym niepewnie, choć szczerze. To, czy żart trafił na podatny grunt, stanowiło już inną kwestię.
Pojawienie się pani Pinkstone nie mogło pozostać niezauważone. Makowa Panna spróbowała przyjrzeć się czarownicy w sposób jak najbardziej nienachalny, ale wydawało się, że każdy element jej dzisiejszej prezencji wręcz krzyczał o to, by poświęcić mu uwagę. Stanowiła całkowite przeciwieństwo stonowanych garderób tak Primrose, jak i Oriany, ale było w tej ekstrawagancji coś, co spodobało się dziewczynce na tyle, że zamiast poczuć się przytłoczoną kolorowym ptakiem, uśmiechnęła się do dziennikarki szeroko (jak na standardy rodziny Burke), dając się natychmiast wciągnąć w rozmowę. Czy tym razem odezwało się dziedzictwo rodu Parkinson, z którym spokrewiona była podwójnie po kądzieli?
— Dzień dobry, pani Pinkstone, bardzo nam miło — niemalże odtworzyła przywitanie Primrose, lecz nie można było odmówić jej entuzjazmu w tym małym zadaniu aktorskim. Jakie zwierzę miało takie pomarańczowe futro? Czy było miękkie w dotyku? — Książki są, poza pomaganiem potrzebującym, najlepszą formą spędzania czasu w tak długą zimę — dodała po chwili, całkiem rezolutnie. Nie szukała potwierdzenia w mimice Primrose; wydawała się być w stu procentach skoncentrowania na zadaniu, a to rolą Oriany było kradnięcie serc. Także tego należącego do pani Pinkstone.
Po wykonaniu zdjęcia, na którym Oriana w dalszym ciągu się uśmiechała, lecz nie tak szeroko jak wcześniej, pamiętając upomnienia matki w trakcie świątecznej kolacji, również wkroczyła do środka. Zapach kapusty zmieszanej z pastą do podłóg nie należał do przyjemnych, ale nie mogła przecież przedstawić się jako kręcąca na wszystko nosem panienka! Burke'owie byli zbyt silną rodziną, by cierpieć na mdłości od zapachów tego pokroju.
Zamiast tego samodzielnie poradziła sobie ze zdjęciem płaszcza, prezentując swą suknię, prawie idealne odwzorowanie tej, którą miała na sobie Primrose. Jej ozdobiona była na górze białym kołnierzykiem. Poza tym również posiadała broszkę z rodowym herbem, choć mniejszą niż ta, która zdobiła suknię ciotki. Gdy zwróciła się w kierunku oczekujących na nie w sali ludzi, ucieszyła się, że tyle z nich było dziećmi. Niektóre z nich również miały cienie pod oczami, podobne do tych, które pozostawiła po sobie jej choroba. Gdy Primrose ponownie ją przedstawiła, Oriana raz jeszcze dygnęła, choć tym razem w geście tym i towarzyszącym mu uśmiechu było coś, co zdradzało drzemiącą w niej energię. Była bowiem przede wszystkim ciekawa. Dzieci, tego, kim były i czego chciały, co było im potrzebne, słów, które miały jej do przekazania.
Gdy Primrose zakończyła przywitanie, a służba rozpoczęła rozdawanie jedzenia, Oriana odłączyła się od ciotki, wchodząc między ławy, jednocześnie uważając, by nie wmanewrować prosto w jedno z wiader łapiących spływającą z dachu wodę.
— Przywieźliśmy ze sobą dużo landrynek, dla każdego starczy — powiedziała całkiem radośnie, przesuwając wzrokiem pomiędzy znajdującymi się najbliżej rudym chłopcem o zapadniętych policzkach a siedzącą kawałek dalej dziewczynką, której przydługa grzywka najwyraźniej sprawiała istotny dyskomfort, gdyż co rusz odgarniała ją sobie na bok, a ta, złośliwie, wracała do pozycji wyjściowej. Chłopiec jako pierwszy sięgnął do darów, od razu wsuwając sobie trzy landrynki do ust. — I nie tylko landrynki. Mamy też zabawki i ciepłe ubrania, czapki, rękawiczki, o czym tylko pomyślicie. Co byście chcieli najpierw?
Ech, ta dziecięca nieporadność. Dziewczynka z przydługą grzywką po chwili wahania wskazała na miejsce obok siebie, zapraszając tym samym Orianę do zajęcia miejsca obok.
— Miałam w domu misia z wełny, ale zgubiłam go, jak jechaliśmy tutaj z tatą... Jakby był taki miś, mogłybyśmy się nim pobawić. Rzadko ktokolwiek nas odwiedza, a już na pewno nigdy nie było tu księżniczki, prawda, Lenny? — dziewczynka stuknęła lekko rudego chłopca, który zaśmiał się, niemal krztusząc się landrynkami. Nie wyglądało to poważnie, tylko chwila urwanego oddechu.
— To prawda, księżniczki nigdy u nas nie było — Księżniczki? Księżniczki bywały wyłącznie w bajkach, a Oriana nie przywykła do takiego nazewnictwa, była przecież przede wszystkim damą. Ten szczegół wskazujący na niskie pochodzenie dzieci zapadł jej jednak w pamięć dość dokładnie. Będzie musiała powtórzyć te słowa ciotce, gdy znów będą przy sobie. Póki co zajęła jednak miejsce przy stole, plecami do wejścia, a przez to też Primrose i pani Pinkstone.
| rzut na ciekawość
1 - Jedno z dzieci siedzące dwa stoliki od Oriany ucieszyło się z łakoci tak bardzo, że zgromadzona w nim magia postanowiła wydostać się na zewnątrz. Ściany głównej sali zmieniły barwę na soczystozieloną, w dodatku podłogowe deski były teraz upstrzone czerwonymi wzorkami w kształcie śladów kurzych stópek.
2 - Siedząca niedaleko trącającej staruszka łokciem kobiety dziewczynka poczerwieniała groźnie na twarzy. Chyba wyczuła, że dalsze uwagi, które kierował jej dziadek w kierunku Primrose, mogą zagrozić jej dostępowi do słodyczy. Stojące najbliżej wiadro eksplodowało nagle, deski i drzazgi rozprysły się po najbliższym otoczeniu.
3 - Kilkoro dzieci, zachęconych przyjazną postawą Oriany postanowiło zerwać się ze swoich siedzeń. Zrobiły to jednak na tyle niefortunnie, że jedno z nich omal się nie wywróciło. Magia uratowała je jednak przed bolesnym zderzeniem z podłogą, a podłoga w całym pomieszczeniu zafalowała niebezpiecznie, tracąc swe twarde właściwości; teraz stąpanie po niej przypominało bardziej spacer po mokradle lub łóżku wodnym.
my daddy's got a wand
you better run
you better run
Oriana Burke
Zawód : lady Durham, córka nestora Burke
Wiek : 8 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I'll clean my room. In exchange for your immortal soul.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Oriana Burke' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 3
'k3' : 3
Z rezerwą przyjęła pojawienie się dziennikarzy i reporterów. Ich uwaga przywodziła jej na myśl drapieżniki gotowe do tego, by rzucić się z wystawionymi szponami na najmniejszą oznakę niepewności. Sępy sensacji. Primrose i Cornelius, całe życie na świeczniku i przyzwyczajeni do udzielania wywiadów, mogli czuć się jak salamandry w ognisku, ale dla Elviry była to niechętna nowość. Jako taka prasa, przynajmniej ta przedwojenna i należąca do głupców, kojarzyła jej się z kłamstwami, bezwartościowymi informacjami mającymi zabawiać gawiedź. Nie miała na to czasu, rzadkimi wolnymi popołudniami preferowała książki. Podejrzewała, że tym razem dziennikarze znajdują się tu dla celów propagandowych, z tego też powodu pozostawiła rozmowy ekspertom, a sama powitała dwójkę uprzejmymi skinieniami głową i uśmiechami, a następnie usunęła się w cień.
Rozmowę z Belviną uznała za ciekawszą.
- Doszukuj się ironii wszędzie, a przysporzysz sobie wrogów - stwierdziła poważnym tonem, przechylając głowę w bok i przyglądając się kobiecie niczym czujny kot. Była ponętniejsza niż zapamiętała. Kiedyś być może rozbudziłoby to nieczyste instynkty, obecnie jednak myśli Elviry pochłonięte były miłością gorejącą mocniej od Szatańskiej Pożogi. I podobnie niszczycielską. - Naprawdę cieszę się z takiego towarzystwa. Powtórzę się jednak, że marnujesz się w szpitalu. Dobry uzdrowiciel jest na wagę złota, łatwo znaleźć zarobek i posadę godniejszą od Munga. - Odwróciła się, zwracając uwagę na mężczyznę, który podjął się oprowadzenia ich po przytułku.
Jeszcze jeden uśmiech dla dziennikarzy, nieszczery, ale przekonujący.
Poczuła ulgę, gdy oddalili się od sępów, miast tego poświęcając rzetelnej ocenie warunków sanitarnych i medycznych. Gabinet nie należał do takich, w których chętnie podjęłaby pracę, ale wystarczał. Zanim dotarli do sali szpitalnej Ernest i zmęczona sanitariuszka wepchnęli im w ramiona karty pacjentów, wszelkie dokumenty dające ogólny obraz najczęstszych w tym miejscu przypadków.
- Niedożywienia są kwestią zaopatrzenia, niemniej jednak przydałoby się przebadać dzieci pod tym kątem, niektóre mogą wykazywać oznaki opóźnienia w rozwoju - mruknęła, przypominając sobie wszystkie przebyte szkolenia pediatryczne. W czasach, gdy ona pracowała w Mungu, głód pojawiał się, ale nie był plagą; w przeciwieństwie do obecnej zimy. - Poronienia... - wymamrotała, czując nagłe uderzenie chłodu, wędrujące ciarkami po ramionach. Nienawidziła poronień, porodów, czarownic w ciąży... wszystkiego, co przypominało o tym jak śmiertelna była kobieta hodująca w sobie nowe życie. Powstrzymała mdłości i zacisnęła usta w wąską, surową linię. - Odnotujemy problemy z warunkami, chorzy potrzebują łóżek, pościeli, właściwej żywności i ciepła, inaczej leczenie nie będzie skuteczne - Powolnym krokiem dotarli do sali szpitalnej i Elvira wydała z siebie krótkie, zrezygnowane westchnienie. Łóżka o metalowych barierkach stały jedne przy drugich, ciasno upakowane, dla lżej rannych pacjentów położono też materace w tylnej części pomieszczenia.
Przynajmniej było większe od gabinetu.
- Czy te okna są szczelne? - zapytała, natychmiast otrzymując odpowiedź od Ernesta, ewidentnie zaangażowanego w to, by wskazać tyle problemów ile mógł w tak krótkim czasie. Ciężko było się mu dziwić, skoro od tego zależały możliwe dotacje i pomoc.
Wyglądało na to, że okna zostały uszczelnione zaklęciami, ale to nie zawsze wystarczało, czasami mijało wiele godzin nim ktoś orientował się, że czar uległ osłabieniu. Nie mieli nikogo dość potężnego, aby uszczelnić je na stałe.
- Trzeba będzie to wszystko zapisać. Najpierw jednak powinnyśmy zajrzeć na pacjentów, ostatecznie do tego nas oddelegowano. Belvino... - zwróciła się do towarzyszki, rzucając jej spojrzenie, w którym prawie czaiła się prośba. - Chciałabyś przebadać dzieci? Ja zajmę się dorosłymi. - Nie powiedziała, że ma w tym większe doświadczenie, choć słowa same cisnęły się na usta. Najbardziej sensowne byłoby rozdzielenie zadań na uzdrowicielkę urazową, którą byłaby Belvina i chorobową, za którą po latach pracy na oddziale wewnętrznym mogłaby podać się Multon. Elvira jednak naprawdę nie lubiła pracować z dziećmi.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Rozmowę z Belviną uznała za ciekawszą.
- Doszukuj się ironii wszędzie, a przysporzysz sobie wrogów - stwierdziła poważnym tonem, przechylając głowę w bok i przyglądając się kobiecie niczym czujny kot. Była ponętniejsza niż zapamiętała. Kiedyś być może rozbudziłoby to nieczyste instynkty, obecnie jednak myśli Elviry pochłonięte były miłością gorejącą mocniej od Szatańskiej Pożogi. I podobnie niszczycielską. - Naprawdę cieszę się z takiego towarzystwa. Powtórzę się jednak, że marnujesz się w szpitalu. Dobry uzdrowiciel jest na wagę złota, łatwo znaleźć zarobek i posadę godniejszą od Munga. - Odwróciła się, zwracając uwagę na mężczyznę, który podjął się oprowadzenia ich po przytułku.
Jeszcze jeden uśmiech dla dziennikarzy, nieszczery, ale przekonujący.
Poczuła ulgę, gdy oddalili się od sępów, miast tego poświęcając rzetelnej ocenie warunków sanitarnych i medycznych. Gabinet nie należał do takich, w których chętnie podjęłaby pracę, ale wystarczał. Zanim dotarli do sali szpitalnej Ernest i zmęczona sanitariuszka wepchnęli im w ramiona karty pacjentów, wszelkie dokumenty dające ogólny obraz najczęstszych w tym miejscu przypadków.
- Niedożywienia są kwestią zaopatrzenia, niemniej jednak przydałoby się przebadać dzieci pod tym kątem, niektóre mogą wykazywać oznaki opóźnienia w rozwoju - mruknęła, przypominając sobie wszystkie przebyte szkolenia pediatryczne. W czasach, gdy ona pracowała w Mungu, głód pojawiał się, ale nie był plagą; w przeciwieństwie do obecnej zimy. - Poronienia... - wymamrotała, czując nagłe uderzenie chłodu, wędrujące ciarkami po ramionach. Nienawidziła poronień, porodów, czarownic w ciąży... wszystkiego, co przypominało o tym jak śmiertelna była kobieta hodująca w sobie nowe życie. Powstrzymała mdłości i zacisnęła usta w wąską, surową linię. - Odnotujemy problemy z warunkami, chorzy potrzebują łóżek, pościeli, właściwej żywności i ciepła, inaczej leczenie nie będzie skuteczne - Powolnym krokiem dotarli do sali szpitalnej i Elvira wydała z siebie krótkie, zrezygnowane westchnienie. Łóżka o metalowych barierkach stały jedne przy drugich, ciasno upakowane, dla lżej rannych pacjentów położono też materace w tylnej części pomieszczenia.
Przynajmniej było większe od gabinetu.
- Czy te okna są szczelne? - zapytała, natychmiast otrzymując odpowiedź od Ernesta, ewidentnie zaangażowanego w to, by wskazać tyle problemów ile mógł w tak krótkim czasie. Ciężko było się mu dziwić, skoro od tego zależały możliwe dotacje i pomoc.
Wyglądało na to, że okna zostały uszczelnione zaklęciami, ale to nie zawsze wystarczało, czasami mijało wiele godzin nim ktoś orientował się, że czar uległ osłabieniu. Nie mieli nikogo dość potężnego, aby uszczelnić je na stałe.
- Trzeba będzie to wszystko zapisać. Najpierw jednak powinnyśmy zajrzeć na pacjentów, ostatecznie do tego nas oddelegowano. Belvino... - zwróciła się do towarzyszki, rzucając jej spojrzenie, w którym prawie czaiła się prośba. - Chciałabyś przebadać dzieci? Ja zajmę się dorosłymi. - Nie powiedziała, że ma w tym większe doświadczenie, choć słowa same cisnęły się na usta. Najbardziej sensowne byłoby rozdzielenie zadań na uzdrowicielkę urazową, którą byłaby Belvina i chorobową, za którą po latach pracy na oddziale wewnętrznym mogłaby podać się Multon. Elvira jednak naprawdę nie lubiła pracować z dziećmi.
[bylobrzydkobedzieladnie]
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Obserwowała dziennikarzy z lekkim uśmiechem błąkającym się po ustach, ciesząc się w duchu, że nigdy nie musiała mieć z nimi do czynienia. To był przyjemny aspekt nieistnienia dla większego grona ludzi i życia poza świecznikiem społeczeństwa. Prasa była pazerna na informacje i wszystko, co szokowało, dlatego lepiej było nie mieć z nimi po drodze. Mimowolnie zawiesiła spojrzenie na Corneliusie, który wydawał się naturalnie wejść w swą rolę, jako osoba publiczna. Widząc go takiego, porównując z poprzedniego spotkania i konfrontując ze wspomnieniami, coraz bardziej zastanawiała się, jakim cudem Sallow i stary Blythe znaleźli wspólny język, by Cornelius dawniej nosił miano przyjaciela rodziny. Chwilę uwagi, skoro przez moment musiała tu jeszcze być, poświęciła dwóm lady.
Przeniosła wzrok na Elvirę, która podobnie trzymała się z boku. Widać, zgadzały się w tej kwestii, żeby nie zwracać na siebie ani odrobiny uwagi. Czyżby ceniły spokój w podobnym stopniu?
- Wątpię. W ostatnich miesiącach wyszło mi to na dobre.- odparła najbardziej neutralnie, jak tylko mogła, ale nie zagłębiała się już w temat. Zamiast tego posłała blondynce kolejny lekki uśmiech, dostrzegając uwagę z jaką przyglądała się jej. Przywykła do oceniających spojrzeń, zwykle je ignorując, ale w tym przypadku, poczuła cień zaciekawienia, co kierowało kobietą.- Nie jesteś pierwsza, która tak sądzi i może jest w tym sporo racji. Jednak w obecnym momencie, bezpieczniej jest trzymać ciepłą posadę w szpitalu- przyznała, powstrzymując się przed powiedzeniem czegoś więcej. To nie było miejsce na takie pogawędki, były tutaj z pewnego powodu, a nie całkowicie towarzysko.
Bez wahania zostawiła za sobą prasę, podążając za oprowadzającym ich mężczyzną. Poświęciła swą uwagę młodej uzdrowicielce, która zaraz po przyniesieniu kart i akt pacjentów, zaczęła krótko przedstawiać najczęstsze przypadki. Nie dziwiło ją to. W takich warunkach było to do przewidzenia, chociaż podobnie jak Multon zwróciła uwagę na kwestię poronień. Skomentowała to jednak ciszą, sięgając po jedną z kilku teczek, by zająć czymś dłonie. Przewertowała te parę stron, przyjmując z pewną ulgą, że prowadzone były wystarczająco drobiazgowo, aby dało się z nich cokolwiek wyciągnąć. Zerknęła na imię i nazwisko młodej dziewczyny, przesunęła wzrokiem po zapisanych ostatnich problemach ze zdrowiem na które się uskarżała. Odłożyła w końcu jej akta, by przejść na zdecydowanie większą salę, chociaż nadal zbyt małą, a już na pewno przy takiej liczbie łóżek i samych osób znajdujących się wewnątrz.
Spojrzała na Elvirę, kiedy ta wspomniała o zapisaniu wszystkiego, co brakuje i na Sallowa będącego nadal w zasięgu wzroku.- Niech sporządzą listę braków w zaopatrzeniu przytułku, kiedy my będziemy zajmować się pacjentami. Ktoś to później sprawdzi.- odparła, przenosząc wzrok na Ernesta, bo miało to pozostać w gestii jego i pracującej tu uzdrowicielki. Zaraz powróciła z uwagą do towarzyszki.- Mogę. Jak skończę, pomogę Ci, jeśli będzie trzeba.- nie chciała dodawać, że jeśli trafi na jakiś problematyczny przypadek z urazem, mogła go również zostawić dla niej. Musiały dziś współpracować przy tylu osobach, co sama udowadniała, biorąc na siebie dzieciaki zgodnie z niewypowiedzianą prośbą. To byli trudni pacjenci, wymagający masy cierpliwości i łagodności, które nawet u niej potrafiły się wyczerpać. Cicho liczyła, że ci dzisiejsi nie będą tacy.
Przeniosła wzrok na Elvirę, która podobnie trzymała się z boku. Widać, zgadzały się w tej kwestii, żeby nie zwracać na siebie ani odrobiny uwagi. Czyżby ceniły spokój w podobnym stopniu?
- Wątpię. W ostatnich miesiącach wyszło mi to na dobre.- odparła najbardziej neutralnie, jak tylko mogła, ale nie zagłębiała się już w temat. Zamiast tego posłała blondynce kolejny lekki uśmiech, dostrzegając uwagę z jaką przyglądała się jej. Przywykła do oceniających spojrzeń, zwykle je ignorując, ale w tym przypadku, poczuła cień zaciekawienia, co kierowało kobietą.- Nie jesteś pierwsza, która tak sądzi i może jest w tym sporo racji. Jednak w obecnym momencie, bezpieczniej jest trzymać ciepłą posadę w szpitalu- przyznała, powstrzymując się przed powiedzeniem czegoś więcej. To nie było miejsce na takie pogawędki, były tutaj z pewnego powodu, a nie całkowicie towarzysko.
Bez wahania zostawiła za sobą prasę, podążając za oprowadzającym ich mężczyzną. Poświęciła swą uwagę młodej uzdrowicielce, która zaraz po przyniesieniu kart i akt pacjentów, zaczęła krótko przedstawiać najczęstsze przypadki. Nie dziwiło ją to. W takich warunkach było to do przewidzenia, chociaż podobnie jak Multon zwróciła uwagę na kwestię poronień. Skomentowała to jednak ciszą, sięgając po jedną z kilku teczek, by zająć czymś dłonie. Przewertowała te parę stron, przyjmując z pewną ulgą, że prowadzone były wystarczająco drobiazgowo, aby dało się z nich cokolwiek wyciągnąć. Zerknęła na imię i nazwisko młodej dziewczyny, przesunęła wzrokiem po zapisanych ostatnich problemach ze zdrowiem na które się uskarżała. Odłożyła w końcu jej akta, by przejść na zdecydowanie większą salę, chociaż nadal zbyt małą, a już na pewno przy takiej liczbie łóżek i samych osób znajdujących się wewnątrz.
Spojrzała na Elvirę, kiedy ta wspomniała o zapisaniu wszystkiego, co brakuje i na Sallowa będącego nadal w zasięgu wzroku.- Niech sporządzą listę braków w zaopatrzeniu przytułku, kiedy my będziemy zajmować się pacjentami. Ktoś to później sprawdzi.- odparła, przenosząc wzrok na Ernesta, bo miało to pozostać w gestii jego i pracującej tu uzdrowicielki. Zaraz powróciła z uwagą do towarzyszki.- Mogę. Jak skończę, pomogę Ci, jeśli będzie trzeba.- nie chciała dodawać, że jeśli trafi na jakiś problematyczny przypadek z urazem, mogła go również zostawić dla niej. Musiały dziś współpracować przy tylu osobach, co sama udowadniała, biorąc na siebie dzieciaki zgodnie z niewypowiedzianą prośbą. To byli trudni pacjenci, wymagający masy cierpliwości i łagodności, które nawet u niej potrafiły się wyczerpać. Cicho liczyła, że ci dzisiejsi nie będą tacy.
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Uśmiechnął się uprzejmie do Edwardsa - solidnego i sumiennego dziennikarza, którego obecności tutaj się spodziewał. Nie zdziwiło go, że Arthur jest chorowity, taki już bywał. Uniósł za to lekko brew na słowa powitania.
-Dzień dobry,panie Edwards. Problemów? Wszystko w porządku? - upewnił się, marszcząc lekko brwi. Słyszał, że w lecie jakiś żartowniś rzucił Confundusa na sprzęt fotograficzny jednego z redaktorów "Walczącego Maga", w jesieni napadnięto dwukrotnie samego Corneliusa (przeklęty Beckett...), dziennikarze i propagandziści byli łatwymi kozłami ofiarnymi dla rebeliantów i mącicieli.
-Pani Pinkstone, jak miło tu panią widzieć. Lady Burke z pewnością odpowie na wszystkie pani pytania. - zmierzył Dorotheę uważnym spojrzeniem, "Czarownicy" ufał mniej niż "Walczącemu Magowi", choć bardziej niż "Horyzontom." Następnie przeniósł wzrok na Primrose, mając nadzieję, że grad pytań jej nie speszy. -Prosiłbym jednak trzymać się tematu i pozostawić lady czas na działania w przytułku - z przyjemnością widzimy państwa w Warwickshire, ale dzisiejszy dzień jest realną działalnością charytatywną, a nie konferencją prasową. - przypomniał Dorothei nieco chłodniejszym głosem, reagując na natarczywe pytania o pobór młodzieży. Lady Burke nie miała czasu, by rozwodzić się teraz nad wszystkimi problemami Wielkiej Brytanii, przybyli tu w innym celu.
Przeniósł wzrok na lady Orianę, a na jego twarzy odmalowało się (nie)szczere zaskoczenie. Inny człowiek zapomniałby o liście, ale Cornelius Sallow niczego nie zapominał. Młoda dama najwyraźniej też.
-List? Proszę wybaczyć, milady, ale jeśli na niego nie odpisałem, to moja sekretarka musiała mi go nie przekazać. Nie otrzymała pani odpowiedzi od Silke Multon? - zerknął kątem oka na Elvirę, a potem uśmiechnął się przepraszająco do Oriany. -Zajmę się tym karygodnym przeoczeniem osobiście. - zapewnił jeszcze obłudnie, zanim zajęli się innymi sprawami.
Podążył za Elvirą i Belviną, a gdy uzdrowicielki zaczęły oglądać karty pacjentów, zajął się rozmową z Ernestem.
-Skoro przewija się tu tak wiele osób, to jak utrzymują państwo porządek i orientują się, kto i kiedy tu sypia? Prowadzona jest ewidencja potrzebujących, spis nazwisk...? - i czystości krwi? Miał nadzieję, że nie panuje tu nadmierny chaos - bałagan sprzyjał wykorzystaniu przytułka przez niecne osoby do niecnych celów. Jeśli można było pojawiać się i znikać, w dodatku anonimowo, to miejsce samo prosiło się o wizyty podejrzanych osób. -Mam na myśli wszystkich, nie tylko tych, korzystających z medycznej pomocy. - uściślił, mając na myśli również nocujących w przytułku i przychodzących po zaopatrzenie.
-Wiem, że chcecie pomóc wszystkim, ale wojna sprzyja oszustwom i naciągaczom. Jeśli tożsamość i realna potrzeba przybywających do przytułku zostaną zweryfikowane, zwolni się trochę miejsca. - doradził.
-Gdy panie będą badać pacjentów, proszę podyktować mi listę najbardziej potrzebnych artykułów spożywczych, czego brakuje teraz w Warwickshire? Zobaczę, co da się zrobić. - zaproponował, wyciągając notes.
-Dzień dobry,
-Pani Pinkstone, jak miło tu panią widzieć. Lady Burke z pewnością odpowie na wszystkie pani pytania. - zmierzył Dorotheę uważnym spojrzeniem, "Czarownicy" ufał mniej niż "Walczącemu Magowi", choć bardziej niż "Horyzontom." Następnie przeniósł wzrok na Primrose, mając nadzieję, że grad pytań jej nie speszy. -Prosiłbym jednak trzymać się tematu i pozostawić lady czas na działania w przytułku - z przyjemnością widzimy państwa w Warwickshire, ale dzisiejszy dzień jest realną działalnością charytatywną, a nie konferencją prasową. - przypomniał Dorothei nieco chłodniejszym głosem, reagując na natarczywe pytania o pobór młodzieży. Lady Burke nie miała czasu, by rozwodzić się teraz nad wszystkimi problemami Wielkiej Brytanii, przybyli tu w innym celu.
Przeniósł wzrok na lady Orianę, a na jego twarzy odmalowało się (nie)szczere zaskoczenie. Inny człowiek zapomniałby o liście, ale Cornelius Sallow niczego nie zapominał. Młoda dama najwyraźniej też.
-List? Proszę wybaczyć, milady, ale jeśli na niego nie odpisałem, to moja sekretarka musiała mi go nie przekazać. Nie otrzymała pani odpowiedzi od Silke Multon? - zerknął kątem oka na Elvirę, a potem uśmiechnął się przepraszająco do Oriany. -Zajmę się tym karygodnym przeoczeniem osobiście. - zapewnił jeszcze obłudnie, zanim zajęli się innymi sprawami.
Podążył za Elvirą i Belviną, a gdy uzdrowicielki zaczęły oglądać karty pacjentów, zajął się rozmową z Ernestem.
-Skoro przewija się tu tak wiele osób, to jak utrzymują państwo porządek i orientują się, kto i kiedy tu sypia? Prowadzona jest ewidencja potrzebujących, spis nazwisk...? - i czystości krwi? Miał nadzieję, że nie panuje tu nadmierny chaos - bałagan sprzyjał wykorzystaniu przytułka przez niecne osoby do niecnych celów. Jeśli można było pojawiać się i znikać, w dodatku anonimowo, to miejsce samo prosiło się o wizyty podejrzanych osób. -Mam na myśli wszystkich, nie tylko tych, korzystających z medycznej pomocy. - uściślił, mając na myśli również nocujących w przytułku i przychodzących po zaopatrzenie.
-Wiem, że chcecie pomóc wszystkim, ale wojna sprzyja oszustwom i naciągaczom. Jeśli tożsamość i realna potrzeba przybywających do przytułku zostaną zweryfikowane, zwolni się trochę miejsca. - doradził.
-Gdy panie będą badać pacjentów, proszę podyktować mi listę najbardziej potrzebnych artykułów spożywczych, czego brakuje teraz w Warwickshire? Zobaczę, co da się zrobić. - zaproponował, wyciągając notes.
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dziennikarz już miał odpowiedzieć, kiedy tylko podczas pojawienia się kobiety z Czarownicy chwycił Corneliusa za ramię i nachylił do niego, jakby informacja, którą miał mu przekazać była ogromną tajemnicą.
- To ona. Kręciła się przy naszym budynku, niedługo jak dostaliśmy list z zaproszeniem tutaj. Coś węszą plotkarskie szmatławce, a ona to samo problemy - powiedział Arthur konspiracyjnym tonem, z lekką paranoją. Możliwe, że nawet aż nazbyt przekonany w swej racji, co do kobiety. - Trzeba mieć otwarte szeroko oczy... mówię panu panie Sallow, ta czarownica to problem.
Mężczyźni mogli dojrzeć, że mimo iż reporterka była zajęta rozmową z damami z domu Burke, kiedy tak stali przy sobie w konspiracyjnej manierze, aparat wykonał im zdjęcie.
W momencie, w którym lady Primrose zdecydowała się na odpowiedź, magiczne pióro zaczęło notować, aby nie przepuścić żadnego słowa, a sama Dorothea z promiennym uśmiechem kiwała głową, uważnie przyglądając się rozmówczyni jak i po tym małej lady. Wydawała się zupełnie niezrażona dziewczynką, traktując ją równie poważnie co jej starszy wzór.
- Nie mogę się doczekać efektów. Przerażające były wydarzenia na Connaught Square, naprawdę... - powiedziała, akcentując nazwę placu w Londynie, jakby przez moment przypatrując się jeszcze organizatorce dzisiejszego wydarzenia, a po tym potrząsnęła głową na co jej loki podskoczyły nieco. - Bądźmy jednak dobrej myśli - powiedziała, a po tych słowach przeniosła wzrok na lady Orianę.
- Od momentu, w którym dostaliśmy list lady do redakcji wiedziałam, że jest dama niezwykłą panną. Nie mogę się doczekać, pozwoli lady, że będę towarzyszyć również przy dzieciach? Ah, to młode pokolenie tak szybko rośnie! Czytałam z listów wiele dobrego na temat lady również od szanownych lordów, to oni wspomnieli o zainteresowaniu książkami - zachwycała się reporterka, choć nie trwało to długo, bo jakby wyczuła, że to był już czas, aby przywitać się również i z mężczyznami ze stolicy.
Dorothea, kiedy tylko podszedł do niej pan Sallow, pewnym ruchem wyciągnęła do niego dłoń i uścisnęła twardo. Pewna siebie, wydająca się zupełnie niezrażona obecnością jednej z najważniejszych twarzy w magicznej polityce, a nim mężczyzna zdążyłby się odsunąć, kolejna fotografia została wykonana.
- Doskonale pana widzieć tutaj. Proszę się nie martwić moją osobą, jestem pewna że Walczący Mag skorzysta z przyjemnością z pańskich porad jak robią to dotychczas - powiedziała entuzjastycznie rozszerzając czerwone od szminki usta w uśmiechem, a tak szybko jak skończyła mówić, przestała się interesować postacią Corneliusa, odchodząc raczej w stronę Primrose, kiedy jeden z mężczyzn się odezwał. Dorothea była wręcz od razu na posterunku poruszając, a aparat wykonał zdjęcie jak tylko lady Burke zasiadła przy stole ku zdziwieniu wszystkich.
Po tym przedstawicielka Czarownicy ruszyła za młodą lady, aby obserwować jej poczynienia, nawet jeśli onieśmielała przy tym niektóre z dzieci.
Arthur Edwards za to zanim ruszył do pomieszczenia uzdrowicieli niczym cień za Cornelliusem, pozostawił na sali głównej oculusa, aby nie przeoczyć żadnego istotnego wydarzenia.
Stanął najbardziej w drzwiach niewielkiego gabinetu, nieporadne przesuwając się kiedy tylko ktoś z obecnych potrzebował wejść lub wyjść, notując skrawki rozmów i skupiając się na rzetelnej pracy i spisywaniu faktów.
- Belvina Blythe, Elvira Multon... - mruczał pod nosem wyraźnie zapisując kobiety. W przeciwieństwie do przedstawicielki Czarownicy wydawał się być zwykłym obserwatorem, nie zadającym pytań ani nie rozpraszający swoją osobą zebranych.
Dziecięce zmysły Oriany były niezwykle wyostrzone dzisiejszego dnia, a naturalna ciekawość wzmożona magią wydawała się nie mieć lepszego momentu na błysk niż teraz. Przed młodą czarownicą sala, jak i otoczenia w pobliżu wydawały się nie mieć najmniejszych sekretów, a sama dama mogła nie tylko usłyszeć szum wiatru w podziemnych korytarzach, stukot cichych kroków gdzieś pod nimi jak i wyczuła zapach wilgoci, stanowczo docierający skądś, a nie unoszący się stale w pomieszczeniu.
Również emocje dzieci nie pozostawały dla lady Burke sekretem. Mogła dostrzec, że czwórka w wieku między trzy a pięć lat stanowczo była zbyt zestresowane nagłą zmianą stanu podłogi. Szczególnie młodsze wydawały się nie do końca dobrze na to zareagować, zupełnie jakby czegoś się bały. Były również jednymi z tych, które z obawą spoglądały w kierunku łakoci, pomimo stanowczo przyjaznego przyjęcia ich przez znaczną większość młodych podopiecznych ośrodka.
W razie wątpliwości lub pytań, zapraszam do kontaktu.
- To ona. Kręciła się przy naszym budynku, niedługo jak dostaliśmy list z zaproszeniem tutaj. Coś węszą plotkarskie szmatławce, a ona to samo problemy - powiedział Arthur konspiracyjnym tonem, z lekką paranoją. Możliwe, że nawet aż nazbyt przekonany w swej racji, co do kobiety. - Trzeba mieć otwarte szeroko oczy... mówię panu panie Sallow, ta czarownica to problem.
Mężczyźni mogli dojrzeć, że mimo iż reporterka była zajęta rozmową z damami z domu Burke, kiedy tak stali przy sobie w konspiracyjnej manierze, aparat wykonał im zdjęcie.
W momencie, w którym lady Primrose zdecydowała się na odpowiedź, magiczne pióro zaczęło notować, aby nie przepuścić żadnego słowa, a sama Dorothea z promiennym uśmiechem kiwała głową, uważnie przyglądając się rozmówczyni jak i po tym małej lady. Wydawała się zupełnie niezrażona dziewczynką, traktując ją równie poważnie co jej starszy wzór.
- Nie mogę się doczekać efektów. Przerażające były wydarzenia na Connaught Square, naprawdę... - powiedziała, akcentując nazwę placu w Londynie, jakby przez moment przypatrując się jeszcze organizatorce dzisiejszego wydarzenia, a po tym potrząsnęła głową na co jej loki podskoczyły nieco. - Bądźmy jednak dobrej myśli - powiedziała, a po tych słowach przeniosła wzrok na lady Orianę.
- Od momentu, w którym dostaliśmy list lady do redakcji wiedziałam, że jest dama niezwykłą panną. Nie mogę się doczekać, pozwoli lady, że będę towarzyszyć również przy dzieciach? Ah, to młode pokolenie tak szybko rośnie! Czytałam z listów wiele dobrego na temat lady również od szanownych lordów, to oni wspomnieli o zainteresowaniu książkami - zachwycała się reporterka, choć nie trwało to długo, bo jakby wyczuła, że to był już czas, aby przywitać się również i z mężczyznami ze stolicy.
Dorothea, kiedy tylko podszedł do niej pan Sallow, pewnym ruchem wyciągnęła do niego dłoń i uścisnęła twardo. Pewna siebie, wydająca się zupełnie niezrażona obecnością jednej z najważniejszych twarzy w magicznej polityce, a nim mężczyzna zdążyłby się odsunąć, kolejna fotografia została wykonana.
- Doskonale pana widzieć tutaj. Proszę się nie martwić moją osobą, jestem pewna że Walczący Mag skorzysta z przyjemnością z pańskich porad jak robią to dotychczas - powiedziała entuzjastycznie rozszerzając czerwone od szminki usta w uśmiechem, a tak szybko jak skończyła mówić, przestała się interesować postacią Corneliusa, odchodząc raczej w stronę Primrose, kiedy jeden z mężczyzn się odezwał. Dorothea była wręcz od razu na posterunku poruszając, a aparat wykonał zdjęcie jak tylko lady Burke zasiadła przy stole ku zdziwieniu wszystkich.
Po tym przedstawicielka Czarownicy ruszyła za młodą lady, aby obserwować jej poczynienia, nawet jeśli onieśmielała przy tym niektóre z dzieci.
Arthur Edwards za to zanim ruszył do pomieszczenia uzdrowicieli niczym cień za Cornelliusem, pozostawił na sali głównej oculusa, aby nie przeoczyć żadnego istotnego wydarzenia.
Stanął najbardziej w drzwiach niewielkiego gabinetu, nieporadne przesuwając się kiedy tylko ktoś z obecnych potrzebował wejść lub wyjść, notując skrawki rozmów i skupiając się na rzetelnej pracy i spisywaniu faktów.
- Belvina Blythe, Elvira Multon... - mruczał pod nosem wyraźnie zapisując kobiety. W przeciwieństwie do przedstawicielki Czarownicy wydawał się być zwykłym obserwatorem, nie zadającym pytań ani nie rozpraszający swoją osobą zebranych.
Dziecięce zmysły Oriany były niezwykle wyostrzone dzisiejszego dnia, a naturalna ciekawość wzmożona magią wydawała się nie mieć lepszego momentu na błysk niż teraz. Przed młodą czarownicą sala, jak i otoczenia w pobliżu wydawały się nie mieć najmniejszych sekretów, a sama dama mogła nie tylko usłyszeć szum wiatru w podziemnych korytarzach, stukot cichych kroków gdzieś pod nimi jak i wyczuła zapach wilgoci, stanowczo docierający skądś, a nie unoszący się stale w pomieszczeniu.
Również emocje dzieci nie pozostawały dla lady Burke sekretem. Mogła dostrzec, że czwórka w wieku między trzy a pięć lat stanowczo była zbyt zestresowane nagłą zmianą stanu podłogi. Szczególnie młodsze wydawały się nie do końca dobrze na to zareagować, zupełnie jakby czegoś się bały. Były również jednymi z tych, które z obawą spoglądały w kierunku łakoci, pomimo stanowczo przyjaznego przyjęcia ich przez znaczną większość młodych podopiecznych ośrodka.
|Primrose
Była wdzięczna za szybką i stanowczą reakcję Corneliusa, który przybył jej z pomocą znad aktywną dziennikarką, która zadawała wiele pytań. Wewnętrzny spokój lady Burke został zaburzony, a był wielce kruchy. Ledwo trzy dni wcześniej zmarła żona Xaviera. Ceremonia pogrzebowa była skromna i w gronie rodzinnym, a żałoba kładła się cieniem na murach Durham. Nie mogła jednak pozwolić aby rodowa tragedia odbiła się na jej działaniach w przytułku. Mimo wszystko atencja czarownicy mocną ją wybijała z równowagi. Zanotowała w pamięci aby podziękować panu Sallowa za jego interwencję. Starała się nie słyszeć stukania obcasów kobiety, która za nią dreptała, taką miała rolę; pisać o tym co się dzieje, patrzeć lady Burke i innym na ręce. Po tym wszystkim zapewne zaszyje się w sali muzycznej i odda graniu na skrzypcach, która to czynność ją uspokajała i koiła nerwy.
Usiadła przed mężczyzną, który nie spodziewał się takiej reakcji lady Burke ale nie dał tego po sobie poznać. Pozostawał poważny i uważny, wręcz czujny jakby spodziewał się ataku czy złości. Primrose złożyła ręce na kolanach i czekała. Kobieta, która siedziała obok mężczyzny gniotła materiał starej sukienki nie wiedząc gdzie podziać wzrok.
-Możecie nam dawać jedzenie, karmić dzieci słodyczami, które u was zalegają w spiżarniach, ale to nie zmieni prawdy jaka tam się dzieje. - Powiedział w końcu mężczyzna wyczuwając napięcie jakie rośnie kiedy wszyscy czekali aż zacznie mówić.
-Shhhh, nie mów nic więcej… - Próbowała znów kobieta, ale ten pokręcił głową.
-Nie, dość milczenia! - Złość wypłynęła na jego policzki oraz pojawiła się w oczach, które skupił teraz na lady Burke. -Ta wojna nas niszczy. Umieramy z głodu, z braku pracy. Mój syn został rozniesiony na widłach przez mugoli, za to że jest…. że był czarodziejem! Trzymałem go w ramionach umierającego! I nikt nawet nie wystawił mu pomnika, bo był biedny! - Uderzył pięścią w stół.
-Ma pan rację. - Zgodziła się z nim Primrose, bo przecież takie same myśli towarzyszyły jej od jakiegoś czasu. Nie była zwolenniczką wojny, wręcz ją krytykowała i uważała, że działania jakie zostały podjęte szkodziły wszystkim. Nie mogła tego powiedzieć na głos, ale mogła sprawić, że głosy innych zostaną usłyszane. Jej odpowiedź spotkała z niemym zdumieniem jej rozmówcy, który zamrugał parę razy oczami. -Mówiąc otwarcie, zgadzam się, że wojna nas niszczy. Całe nasze magiczne społeczeństwo, które przecież należy do dumnych ludzi. - Mówiła spokojnie ale mocnym głosem, tak że ludzie zebrani obok mogli usłyszeć jej słowa. -Wojna niszczy domy, miejsca pracy. Rozbija rodziny. Widziałam śmierć, na rękach miałam krew poległych, którym nie można było pomóc rozerwani przez silną Bombardę. - Pokazała swoje dłonie, teraz jasne i czyste ale gest sprawił, że skupiło się wokół nich więcej osób. -Nie wiedziałam co robić, byłam w rozsypce. Byłam naiwna. Byłam zaślepiona. - Wciąż pamiętała spotkanie z Cassandrą i Zlatą oraz opiekuńczość lorda Shafiqa, który starał się ją zebrać w jedną całość. Każdy kawałeczek. -Nie rozumiałam mechanizmów wojny i to jak wpływa na zwykłych ludzi. Dlatego tu jestem. Pragnę was wysłuchać, usłyszeć o waszych problemach, jak sobie z nimi radzicie. Co sprawia wam największą trudność. Gdzie leży wasz żal. Nie obiecuję, nie chcę wam składać obietnic, że rozwiążę każdy wasz problem. - Posłała słaby uśmiech do zebranych wokół niej ludzi. -Nie mam takiej mocy, nie mam takich środków. Jestem tu po to aby z pomocą pana Corneliusa Sallow powiedzieć co tu się dzieje i wraz z innymi wpływowymi czarodziejami znaleźć rozwiązania, które mogą wam pomóc. - Zachęciła ich aby mówili. Miała nadzieję, że to zadziała. Nauczyła się, że otwartość i proste słowa lepiej trafiały do ludzi. Lady Burke nie lubiła być na świeczniku, ta akcja sprawiała, że musiała wyjść poza strefę swojego komfortu, po raz kolejny. Zdawała sobie jednak sprawę, że to był jej obowiązek. To była jej praca i chciała ją wykonać najlepiej jak potrafiła.
Wtem podłoga zafalowała i zaraz obejrzała się czujnie szukając wzrokiem Oriany. Nad nią czuwać miał jeden ze służących, ale ona sama nie mogła bratanicy pozostawić całkowicie samej.
|Oriana
Podłoga jak zafalowała tak wywołała piski radości i strachu ze strony dzieci. Dorośli zaś skupili na nich swoją uwagę. Jedna z kobiet podeszła do dziecka, które upadło na ziemię i zaniosło się płaczem. Przytuliła je do siebie i cicho uspokajała. Te, które stały już w okolicy Oriany sięgały po łakocie i to tak łapczywie, że żona zarządcy musiała zareagować zabierając pudła.
-James, powoli, dostaniecie więcej po obiedzie. - Powiedziała stanowczym głosem.
-Pani Tremblay nie może pani!
-Właśnie, że mogę i to robię. Reszta po obiedzie. Wróci twój brat, Miky. Chyba chcesz się z nim podzielić?
-No chcę…- Mruknął chłopak niepocieszony.
-Pokażcie… panience lady Burke wasz pokój zabaw, co wy na to? - Kobieta nie wiedziała za bardzo jak się zwracać do Makowej Panny, ale uznała, że dziecko jest dzieckiem niezależnie z jakiego świata pochodzi i gdzie się wychowało. Dziewczyna o przy długiej grzywce podskoczyła z radości i zaraz się zachwiała kiedy nie wylądowała na twardym podłożu, tylko na tym miękkim, ruchomym. Zaśmiała się cicho.
-Pan Trevor zbudował nam zamek! Może będzie jak twój, Księżniczko! - Zawołała i złapała Orianę na rękę nie bacząc na to, że to przecież wysoko urodzona lady. Teraz emocje wzięły w górę i chęć pokazania swojego kącika.
|Cornelius
Ernesta ewidentnie speszyło pytanie jakie zadał mu Sallow. Podrapał się po bujnej czuprynie i westchnął ciężko kiedy zbierał myśli by następnie ułożyć je w słowa.
-Nie będę ukrywać, że nie… - Mężczyzna rozłożył bezradnie dłonie. -Czasami przychodzą w środku nocy. Dajemy im siennik do spania, a rano już ich nie ma. - Wskazał górę sienników, które leżały poukładane w korytarzu. -Miejsc do spania brakuje, szaf brakuje, wygódek i ustronnych miejsc. Zwyczajnie… to miejsce jest za małe. Myśleliśmy aby je rozbudować, ale… brak środków. Trzeba dach załatać, lepsze okna wstawić. Magia pomaga, ale im słabsi ludzie, tym słabsze czary… Sam pan rozumie. - Mężczyźnie nie było łatwo mówić o tym co jest nie tak, nie chciał wychodzić na marudę, która nie potrafi sobie z niczym poradzić, ale prawda była taka, że trzymali się tutaj na słowo honoru. Na obietnicy tego, że będzie lepiej. -Proszę pójść za mną. Pokażę panu naszą spiżarnię i kuchnię. - Ernest ruchem dłoni wskazał kierunek w jakim powinni się udać. Poprowadził Corneliusa na główny korytarz gdzie dało się słyszeć głos Primrose jak rozmawia z ludźmi, a następnie skręcił w lewo i wskazał przejście do części kuchennej. Mieściły się tam zużyte ale solidne stoły, sporo szafek i komód gdzie piętrzyły się talerze, każdy innego rodzaju, jedne w lepszym, drugie w gorszym stanie. A z nimi wysokie i wąskie drzwi prowadzące do spiżarni, w której stało parę worków mąki, trochę pojemników z makaronami, suszonym mięsem i rybami, sporo słoików z przetworami. -Okoliczni mieszkańcy też się dzielą tym co mają. Rodzice, którzy przychodzą zostawić swoje dzieci pod naszą opieką starają się przynosić jakieś przetwory by nakarmić ich dzieci. Brakuje świeżych produktów, panie Sallow. Nikt tu od miesięcy nie widział mięsa innego niż suszone, ale z drugiej strony to suszone dłużej można przechowywać. Robimy na nim często zupy i polewki. Treściwsze posiłki na pewno byłyby lepsze. O warzywa i owoce trudno jak to zimą, okoliczne szklarnie nie działają, bo nie ma ziaren i sadzonek. Gdyby były ludzie mogli by je uprawiać. - Mówił Ernest już coraz swobodniej jakby tama wstydu puściła. -Prawda jest taka panie Sallow, że ludziom brakuje godności. Praca daje im godność, a tej nie ma. Ludzie mają depresje, nic im się nie chce. Nie widzą... jak to się mówi... światełka w tunelu.
|Elvira i Belvina
Sanitariuszka przekazała wszystkie akta i czekała cierpliwie aż kobiety wszystko dokładnie przejrzą. Wiedziała w jakim są tutaj celu i w głębi ducha liczyła, że ta szopka, jaka uważała, że właśnie się dzieje, pomoże mieszkańcom Warwickshire i wpłynie pozytywnie na ich stan życia. Nie chciała aby kosztem ludzkich nieszczęść jakaś lady się wypromowała i zostawiając za sobą zapach drogich perfum wraz z pustymi obietnicami odebrała nadzieję.
-Jeżeli panie pozwolą… - Odezwała się słysząc jak uzdrowicielki ustalają podział zadań. Przeszła do kolejnego pomieszczenia gdzie na paru łóżkach leżeli lub siedzieli chorzy. Jedni widocznie przyszli przed chwilą, inni już tu leżeli od jakiegoś czasu. Kobieta wskazała jednego chłopca. -Tommy, nasz udzielny urwis. Ostatnio skarży się na bóle brzucha, po lekach przechodzą ale po jakimś czasie ból wraca. Niestety nie wiem co mu jest, zastanawiałam się nad odesłaniem go do Munga, ale Tommy odmawia.
-Mimi nie wróciła! - Zawołał chłopiec.
-Mimi to jego starsza siostra, wyszła z przytułku tydzień temu i nie wróciła do tej pory. - Wyszeptała Sanitariusza i pogładziła chłopca po głowie.
Dalej siedziała starsza kobieta, której dłonie wskazywały na odmrożenia, miała je spracowane i sękate, ale wzrok uparty, świadczący o sile charakteru. W pomieszczeniu tłoczyli się też inni ludzie, jedni ze złamaniami, inni z gorączką, z bólami brzucha. Wszyscy patrzyli na uzdrowicielki, jedni z zaciekawieniem, inni z podejrzliwością. Wtedy nagle drzwi się gwałtownie otworzyły i wpadł przez dnie młody mężczyzna, cały zasapany.
-Panno Stonewall! - Zawołał patrząc na Sanitariuszkę. -Fred potrzebuje pomocy! Jest poturbowany!
-Co się stało? - Sanitariuszka wyprostowała się gotowa do podjęcia pracy.
-Wdał się w bójkę… - Powiedział mężczyzna, a za nim zaraz dwóch innych wniosło nieprzytomnego Freda.
|Czas na odpis 72h, tj. 15.01 do godz.20.00
Była wdzięczna za szybką i stanowczą reakcję Corneliusa, który przybył jej z pomocą znad aktywną dziennikarką, która zadawała wiele pytań. Wewnętrzny spokój lady Burke został zaburzony, a był wielce kruchy. Ledwo trzy dni wcześniej zmarła żona Xaviera. Ceremonia pogrzebowa była skromna i w gronie rodzinnym, a żałoba kładła się cieniem na murach Durham. Nie mogła jednak pozwolić aby rodowa tragedia odbiła się na jej działaniach w przytułku. Mimo wszystko atencja czarownicy mocną ją wybijała z równowagi. Zanotowała w pamięci aby podziękować panu Sallowa za jego interwencję. Starała się nie słyszeć stukania obcasów kobiety, która za nią dreptała, taką miała rolę; pisać o tym co się dzieje, patrzeć lady Burke i innym na ręce. Po tym wszystkim zapewne zaszyje się w sali muzycznej i odda graniu na skrzypcach, która to czynność ją uspokajała i koiła nerwy.
Usiadła przed mężczyzną, który nie spodziewał się takiej reakcji lady Burke ale nie dał tego po sobie poznać. Pozostawał poważny i uważny, wręcz czujny jakby spodziewał się ataku czy złości. Primrose złożyła ręce na kolanach i czekała. Kobieta, która siedziała obok mężczyzny gniotła materiał starej sukienki nie wiedząc gdzie podziać wzrok.
-Możecie nam dawać jedzenie, karmić dzieci słodyczami, które u was zalegają w spiżarniach, ale to nie zmieni prawdy jaka tam się dzieje. - Powiedział w końcu mężczyzna wyczuwając napięcie jakie rośnie kiedy wszyscy czekali aż zacznie mówić.
-Shhhh, nie mów nic więcej… - Próbowała znów kobieta, ale ten pokręcił głową.
-Nie, dość milczenia! - Złość wypłynęła na jego policzki oraz pojawiła się w oczach, które skupił teraz na lady Burke. -Ta wojna nas niszczy. Umieramy z głodu, z braku pracy. Mój syn został rozniesiony na widłach przez mugoli, za to że jest…. że był czarodziejem! Trzymałem go w ramionach umierającego! I nikt nawet nie wystawił mu pomnika, bo był biedny! - Uderzył pięścią w stół.
-Ma pan rację. - Zgodziła się z nim Primrose, bo przecież takie same myśli towarzyszyły jej od jakiegoś czasu. Nie była zwolenniczką wojny, wręcz ją krytykowała i uważała, że działania jakie zostały podjęte szkodziły wszystkim. Nie mogła tego powiedzieć na głos, ale mogła sprawić, że głosy innych zostaną usłyszane. Jej odpowiedź spotkała z niemym zdumieniem jej rozmówcy, który zamrugał parę razy oczami. -Mówiąc otwarcie, zgadzam się, że wojna nas niszczy. Całe nasze magiczne społeczeństwo, które przecież należy do dumnych ludzi. - Mówiła spokojnie ale mocnym głosem, tak że ludzie zebrani obok mogli usłyszeć jej słowa. -Wojna niszczy domy, miejsca pracy. Rozbija rodziny. Widziałam śmierć, na rękach miałam krew poległych, którym nie można było pomóc rozerwani przez silną Bombardę. - Pokazała swoje dłonie, teraz jasne i czyste ale gest sprawił, że skupiło się wokół nich więcej osób. -Nie wiedziałam co robić, byłam w rozsypce. Byłam naiwna. Byłam zaślepiona. - Wciąż pamiętała spotkanie z Cassandrą i Zlatą oraz opiekuńczość lorda Shafiqa, który starał się ją zebrać w jedną całość. Każdy kawałeczek. -Nie rozumiałam mechanizmów wojny i to jak wpływa na zwykłych ludzi. Dlatego tu jestem. Pragnę was wysłuchać, usłyszeć o waszych problemach, jak sobie z nimi radzicie. Co sprawia wam największą trudność. Gdzie leży wasz żal. Nie obiecuję, nie chcę wam składać obietnic, że rozwiążę każdy wasz problem. - Posłała słaby uśmiech do zebranych wokół niej ludzi. -Nie mam takiej mocy, nie mam takich środków. Jestem tu po to aby z pomocą pana Corneliusa Sallow powiedzieć co tu się dzieje i wraz z innymi wpływowymi czarodziejami znaleźć rozwiązania, które mogą wam pomóc. - Zachęciła ich aby mówili. Miała nadzieję, że to zadziała. Nauczyła się, że otwartość i proste słowa lepiej trafiały do ludzi. Lady Burke nie lubiła być na świeczniku, ta akcja sprawiała, że musiała wyjść poza strefę swojego komfortu, po raz kolejny. Zdawała sobie jednak sprawę, że to był jej obowiązek. To była jej praca i chciała ją wykonać najlepiej jak potrafiła.
Wtem podłoga zafalowała i zaraz obejrzała się czujnie szukając wzrokiem Oriany. Nad nią czuwać miał jeden ze służących, ale ona sama nie mogła bratanicy pozostawić całkowicie samej.
|Oriana
Podłoga jak zafalowała tak wywołała piski radości i strachu ze strony dzieci. Dorośli zaś skupili na nich swoją uwagę. Jedna z kobiet podeszła do dziecka, które upadło na ziemię i zaniosło się płaczem. Przytuliła je do siebie i cicho uspokajała. Te, które stały już w okolicy Oriany sięgały po łakocie i to tak łapczywie, że żona zarządcy musiała zareagować zabierając pudła.
-James, powoli, dostaniecie więcej po obiedzie. - Powiedziała stanowczym głosem.
-Pani Tremblay nie może pani!
-Właśnie, że mogę i to robię. Reszta po obiedzie. Wróci twój brat, Miky. Chyba chcesz się z nim podzielić?
-No chcę…- Mruknął chłopak niepocieszony.
-Pokażcie… panience lady Burke wasz pokój zabaw, co wy na to? - Kobieta nie wiedziała za bardzo jak się zwracać do Makowej Panny, ale uznała, że dziecko jest dzieckiem niezależnie z jakiego świata pochodzi i gdzie się wychowało. Dziewczyna o przy długiej grzywce podskoczyła z radości i zaraz się zachwiała kiedy nie wylądowała na twardym podłożu, tylko na tym miękkim, ruchomym. Zaśmiała się cicho.
-Pan Trevor zbudował nam zamek! Może będzie jak twój, Księżniczko! - Zawołała i złapała Orianę na rękę nie bacząc na to, że to przecież wysoko urodzona lady. Teraz emocje wzięły w górę i chęć pokazania swojego kącika.
|Cornelius
Ernesta ewidentnie speszyło pytanie jakie zadał mu Sallow. Podrapał się po bujnej czuprynie i westchnął ciężko kiedy zbierał myśli by następnie ułożyć je w słowa.
-Nie będę ukrywać, że nie… - Mężczyzna rozłożył bezradnie dłonie. -Czasami przychodzą w środku nocy. Dajemy im siennik do spania, a rano już ich nie ma. - Wskazał górę sienników, które leżały poukładane w korytarzu. -Miejsc do spania brakuje, szaf brakuje, wygódek i ustronnych miejsc. Zwyczajnie… to miejsce jest za małe. Myśleliśmy aby je rozbudować, ale… brak środków. Trzeba dach załatać, lepsze okna wstawić. Magia pomaga, ale im słabsi ludzie, tym słabsze czary… Sam pan rozumie. - Mężczyźnie nie było łatwo mówić o tym co jest nie tak, nie chciał wychodzić na marudę, która nie potrafi sobie z niczym poradzić, ale prawda była taka, że trzymali się tutaj na słowo honoru. Na obietnicy tego, że będzie lepiej. -Proszę pójść za mną. Pokażę panu naszą spiżarnię i kuchnię. - Ernest ruchem dłoni wskazał kierunek w jakim powinni się udać. Poprowadził Corneliusa na główny korytarz gdzie dało się słyszeć głos Primrose jak rozmawia z ludźmi, a następnie skręcił w lewo i wskazał przejście do części kuchennej. Mieściły się tam zużyte ale solidne stoły, sporo szafek i komód gdzie piętrzyły się talerze, każdy innego rodzaju, jedne w lepszym, drugie w gorszym stanie. A z nimi wysokie i wąskie drzwi prowadzące do spiżarni, w której stało parę worków mąki, trochę pojemników z makaronami, suszonym mięsem i rybami, sporo słoików z przetworami. -Okoliczni mieszkańcy też się dzielą tym co mają. Rodzice, którzy przychodzą zostawić swoje dzieci pod naszą opieką starają się przynosić jakieś przetwory by nakarmić ich dzieci. Brakuje świeżych produktów, panie Sallow. Nikt tu od miesięcy nie widział mięsa innego niż suszone, ale z drugiej strony to suszone dłużej można przechowywać. Robimy na nim często zupy i polewki. Treściwsze posiłki na pewno byłyby lepsze. O warzywa i owoce trudno jak to zimą, okoliczne szklarnie nie działają, bo nie ma ziaren i sadzonek. Gdyby były ludzie mogli by je uprawiać. - Mówił Ernest już coraz swobodniej jakby tama wstydu puściła. -Prawda jest taka panie Sallow, że ludziom brakuje godności. Praca daje im godność, a tej nie ma. Ludzie mają depresje, nic im się nie chce. Nie widzą... jak to się mówi... światełka w tunelu.
|Elvira i Belvina
Sanitariuszka przekazała wszystkie akta i czekała cierpliwie aż kobiety wszystko dokładnie przejrzą. Wiedziała w jakim są tutaj celu i w głębi ducha liczyła, że ta szopka, jaka uważała, że właśnie się dzieje, pomoże mieszkańcom Warwickshire i wpłynie pozytywnie na ich stan życia. Nie chciała aby kosztem ludzkich nieszczęść jakaś lady się wypromowała i zostawiając za sobą zapach drogich perfum wraz z pustymi obietnicami odebrała nadzieję.
-Jeżeli panie pozwolą… - Odezwała się słysząc jak uzdrowicielki ustalają podział zadań. Przeszła do kolejnego pomieszczenia gdzie na paru łóżkach leżeli lub siedzieli chorzy. Jedni widocznie przyszli przed chwilą, inni już tu leżeli od jakiegoś czasu. Kobieta wskazała jednego chłopca. -Tommy, nasz udzielny urwis. Ostatnio skarży się na bóle brzucha, po lekach przechodzą ale po jakimś czasie ból wraca. Niestety nie wiem co mu jest, zastanawiałam się nad odesłaniem go do Munga, ale Tommy odmawia.
-Mimi nie wróciła! - Zawołał chłopiec.
-Mimi to jego starsza siostra, wyszła z przytułku tydzień temu i nie wróciła do tej pory. - Wyszeptała Sanitariusza i pogładziła chłopca po głowie.
Dalej siedziała starsza kobieta, której dłonie wskazywały na odmrożenia, miała je spracowane i sękate, ale wzrok uparty, świadczący o sile charakteru. W pomieszczeniu tłoczyli się też inni ludzie, jedni ze złamaniami, inni z gorączką, z bólami brzucha. Wszyscy patrzyli na uzdrowicielki, jedni z zaciekawieniem, inni z podejrzliwością. Wtedy nagle drzwi się gwałtownie otworzyły i wpadł przez dnie młody mężczyzna, cały zasapany.
-Panno Stonewall! - Zawołał patrząc na Sanitariuszkę. -Fred potrzebuje pomocy! Jest poturbowany!
-Co się stało? - Sanitariuszka wyprostowała się gotowa do podjęcia pracy.
-Wdał się w bójkę… - Powiedział mężczyzna, a za nim zaraz dwóch innych wniosło nieprzytomnego Freda.
|Czas na odpis 72h, tj. 15.01 do godz.20.00
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Przytułek dla ubogich w Coventry
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Warwickshire