Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Warwickshire
Przytułek dla ubogich w Coventry
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Przytułek dla ubogich
Założony w 1529 roku z inicjatywy Williama Forda, czarodzieja półkrwi, który postanowił wspomóc bezdomnych mieszkańców zapewniając im ciepły kąt oraz miskę gorącej zupy. W murach przytułku schronienie mogli znaleźć wszyscy członkowie magicznej społeczności, którzy z różnych powodów utracili dach nad głową oraz mugole. Obowiązkiem stałych mieszkańców była praca w budynku, aby jego funkcjonowanie nie zostało naruszone i mógł działać przez kolejne lata.
W 1621 roku wraz ze zmianą właściciela wprowadzono nowe reguły, jakie wyraźnie negowały obecność niemagicznych. Wywołało to ogromny bunt, który nie przeszedł bez echa, lecz nie przyniósł żadnych rezultatów. Prawo te nie uległo zmianie do dnia dzisiejszego, aczkolwiek coraz częściej w Coventry mówi się o nagminnym jego łamaniu.
W 1621 roku wraz ze zmianą właściciela wprowadzono nowe reguły, jakie wyraźnie negowały obecność niemagicznych. Wywołało to ogromny bunt, który nie przeszedł bez echa, lecz nie przyniósł żadnych rezultatów. Prawo te nie uległo zmianie do dnia dzisiejszego, aczkolwiek coraz częściej w Coventry mówi się o nagminnym jego łamaniu.
Głos Rigela dawał jej nadzieję i siłę, że uda im się uciec z tej pułapki. Czuła jak mieszanina strachu i poczucia beznadziei walczy w niej z chęcią przetrwania. Głos przyjaciela był kotwica, której uporczywie się trzymała. Rzucanie zaklęć było ciężkie i trudne, jakby magia je blokowała albo ograniczała możliwości samej czarownicy.
Musiała to pokonać, przeciwstawić się, choć miała ochotę płakać i uciekać jak najdalej. Jedynie strach i odrobina zdrowego rozsądku nie pozwalał jej biegać w panice, tylko stać w tym miejscu.
-Dasz radę. Razem nam się uda. Jestem tutaj chociaż cię nie widzę! - Zawołała w przestrzeń, która wydawała się jej teraz głucha i nierealna, a jednocześnie tak prawdziwa. Czy nadal byli w podziemiach przytułku czy może przeniosła się w obce miejsce i to wszystko było iluzją, z którą nie wiedziała jak walczyć. Wytężała słucha by dokładnie słyszeć co mówi przyjaciel. Nie wiedziała co on sam przechodził, ale był teraz jedyną możliwością wydostania się z tej pułapki. Sama zbierała siły, szykowała się do tego, że będzie musiała rzucić zaklęcie jeszcze raz i rozbijać runę po runie licząc, że te się nie regenerują zbyt szybko. Nie miała pojęcia z jakim rytuałem mają do czynienia, z jak potężnym splotem starych zaklęć, które mogą uderzyć w nich i być może, nawet pozbawić życia. Ucieczka nie wchodziła w grę. Musieli trwać i zwalczyć przeciwność.
Czekała w ciszy.
Ciszy, która zdawała się trwać wieczność.
Drgnęła na dźwiek triumfu w głosie Rigela.
-Wspaniale! - Zakrzyknęła dziękując w duchu wszystkim siłom jakie istniały na ziemi, że mu się udało. Nagle wszystko zaczęło się trząść jakby właśnie trwało trzęsienie ziemi. Obraz wokół pękał niczym lustrzane ściany, których wcześniej nie widziała. Cofnęła się z przerażeniem parę kroków do tyłu i zacisnęłą mocniej powieki kiedy oślepiło ją mocne światło kruszące niematerialne ściany wokół niej. Opadły na ziemię niczym strzępy spalonego materiału. Taki też zapach unosił się w powietrzu.
Chwilę trwała w bezruchu obawiając się otworzyć oczy, ale gdy to zrobiła dostrzegła przed sobą czarodzieja i jego skrzata.
-Rigel! - Zawołała i rzuciła się w jego stronę, w odruchu szczęścia zmieszanego z ulgą i strachem przytuliła przyjaciela w silnym uścisku. -Jesteś cały? Nic ci nie jest?
Upewniła się jeszcze, że lord Black nie otrzymał żadnych obrażeń. Dopiero po chwili zorientowała się, że atmosfera wokół nich nie była już tak ciężka. Choć nadal panował wewnątrz zapach stęchlizny to samo uczucie ciężkości i beznadziei zaczęło przemijać. - Udało ci się! - Powiedziała rozentuzjazmowana. - Złamałeś zapis runiczny. Spójrz tylko! - Wskazała na migające na ścianach stare zapisy, które powoli zanikały wraz z magią, którą związały. Jednak wraz z tym ich oczom ukazał się przedziwny widok. Podziemia wyglądały jak koczowisko. Pełno było materacy, koców. Coś na wzór miejsca, w którym można spędzić parę nocy. Po porozrzucanych rzeczach w postaci ubrań, kartek, książek mogli spokojnie dojść do wniosku, że jeszcze parę dni temu byli tutaj jacyś ludzie. Pozostawili po sobie nieład i bałagan. Na jednej ze skrzyń leżał dziwny przyrząd, którego wcześniej nie widziała. Zdawało się być ciężkie, zrobione z jakiegoś stopu metali. Nigdy czegoś takiego nie widziała.
-Co to jest? - Zapytała zaskoczona widokiem miejsca, które wzbudzało wiele podejrzeń. Podeszła do leżących kartek i podnosząc jedną z nich złapała gwałtownie powietrze. Kartka była ulotką, na której widniało hasło o zupie z trupa i krwawej lady. Widziała to już wcześniej. Podniosła głowę na Rigela. -Co tu się działo?
Odpowiedź na pytanie sama się nasuwała.
-Lady Burke? Lordzie Black? Czy wszystko w porządku?- Usłyszeli głos z oddali. Ich działania musiały wzbudzić nie lada zamieszanie na górze.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Głos przyjaciółki dodawał otuchy, chociaż był zagłuszany przez inne szepty - te, które za wszelką cenę chciały sprawić, by lord Black przegrał. Przestał walczyć i pogodził się ze swoim losem. Położył się na brudnej podłodze. Czekał na koniec.
Magia iskrzyła się, trzeszczała… A później wszystko się rozbiło na miliony kawałków jak delikatne lustro. Rigel obserwował całą scenę, zahipnotyzowany zniszczeniem, jakie uczynił swoją magią. Dopiero po chwili złapał się na myśli, że powinien zapamiętywać runy, aby później opisać wszystko dokładnie w raporcie dla Departamentu Tajemnic. Całe szczęście, że posiadał bardzo dobrą pamięć. I przyjaciółkę - prawdziwą mistrzynię run.
-Prim! Wszystko w porządku… - odwzajemnił jej uścisk, czując się w tamtej chwili niczym dzieciak. Dokładnie tak, jakby znowu byli w szkole i cieszyli się ze zdobycia dobrych ocen na sprawdzianie. - Nie wierzę! Udało się!
Radość i ulga, jaką odczuwał, doskonale pokrywała się z tym, jak zmieniła się atmosfera samego miejsca - nie było już tego okropnego, pulsującego w skroniach klaustrofobicznego uczucia, które odbierało dech. Teraz pozostał już tylko smród stęchlizny… i coś jeszcze.
Kiedy zniknęły ostatnie zabezpieczenia, ich oczom ukazało się miejsce, które wyglądało jak jakieś obozowisko… i to takie, które ktoś opuszczał w pośpiechu. Sienniki, porozrzucane rzeczy, jakieś papiery.
Rigel patrzył na to wszystko z szeroko otwartymi oczami, próbując zrozumieć, czy nie jest to kolejna iluzja.
-Nie wiem… - wyszeptał, podnosząc z jednego z prowizorycznych stolików - skrzyni - dziwaczny metalowy przedmiot. Toporny, z jakimś wystającym haczykiem, ale niesamowicie błyszczący. Kiedy Black go podniósł, za uchwyt, przedmiot ten w przedziwny sposób wygodnie ułożył się w jego dłoni.
-To jakieś obozowisko… - wymamrotał, przyglądając się błyszczącemu znalezisku. Zauważył wtedy, że ma ono na otwór…
Ciekawe też co robi ten ruchomy haczyk?
Black uniósł dziwaczny przyrząd bliżej twarzy, żeby lepiej obejrzeć go w świetle wyczarowanej przez Marudka świetlistej kuli, po czym nacisnął na “haczyk”...
Rozległo się głuche kliknięcie i nic więcej.
Może popsute?
Wtedy też jego wzrok natrafił na ulotkę o zupie z trupa, co sprawiło, że głośno wciągnął powietrze przez zaciśnięte zęby.
-O nie. - powiedział powoli. - To wygląda jak… jakby był tu ktoś, na kogo poluje Ministerstwo.
Mógł powiedzieć “wrogowie”, ale słowo to nie chciało mu przejść przez gardło.
-Chyba powinniśmy stąd iść. - chwycił przyjaciółkę pod ramię, kierując ją ku wyjściu. Prawie w przejściu zderzyli się z Ernestem, który najpierw rzucił zaniepokojone spojrzenie na czarodziejów, po czym bardzo powoli przeniósł wzrok na przedmiot, znajdujący się w dłoni Rigela. Momentalnie pobladł i zrobił drobny krok w tył. Wyglądał zupełnie tak, jakby dokładnie wiedział, czym jest ten przedmiot… oraz to, do czego jest zdolny.
-Wszystko w porządku, proszę Pana. - Rigel lekko uśmiechnął się do mężczyzny. - Chyba udało się nam zlikwidować problem. Teraz wszystkie zaklęcia powinny działać już w prawidłowy sposób.
Nie zamierzał poruszać tematu obozowiska. Był zbyt zmęczony, by bawić się z nim w podchody. Powinni odpocząć.
Wychodząc z ochronki, lord Black spakował dziwaczny metalowy przedmiot do torby - tak na pamiątkę. Schowa to później do swojego pudełka, które trzymał pod poluzowaną deską pod łóżkiem, gdzie trzymał wszelkie ciekawe przedmioty.
Po tym, jak odstawił Primrose do domu, Rigel wrócił do domu, by od razu siąść do raportu, w którym dokładnie opisał runy, jakie zobaczył i efekty, jakie doświadczył. Domyślał się, że będzie musiał z czasem go dopracować, skonsultować też pewne kwestie z lady Burke, żeby w przyszłości można by było to odtworzyć.
/ztx2
Magia iskrzyła się, trzeszczała… A później wszystko się rozbiło na miliony kawałków jak delikatne lustro. Rigel obserwował całą scenę, zahipnotyzowany zniszczeniem, jakie uczynił swoją magią. Dopiero po chwili złapał się na myśli, że powinien zapamiętywać runy, aby później opisać wszystko dokładnie w raporcie dla Departamentu Tajemnic. Całe szczęście, że posiadał bardzo dobrą pamięć. I przyjaciółkę - prawdziwą mistrzynię run.
-Prim! Wszystko w porządku… - odwzajemnił jej uścisk, czując się w tamtej chwili niczym dzieciak. Dokładnie tak, jakby znowu byli w szkole i cieszyli się ze zdobycia dobrych ocen na sprawdzianie. - Nie wierzę! Udało się!
Radość i ulga, jaką odczuwał, doskonale pokrywała się z tym, jak zmieniła się atmosfera samego miejsca - nie było już tego okropnego, pulsującego w skroniach klaustrofobicznego uczucia, które odbierało dech. Teraz pozostał już tylko smród stęchlizny… i coś jeszcze.
Kiedy zniknęły ostatnie zabezpieczenia, ich oczom ukazało się miejsce, które wyglądało jak jakieś obozowisko… i to takie, które ktoś opuszczał w pośpiechu. Sienniki, porozrzucane rzeczy, jakieś papiery.
Rigel patrzył na to wszystko z szeroko otwartymi oczami, próbując zrozumieć, czy nie jest to kolejna iluzja.
-Nie wiem… - wyszeptał, podnosząc z jednego z prowizorycznych stolików - skrzyni - dziwaczny metalowy przedmiot. Toporny, z jakimś wystającym haczykiem, ale niesamowicie błyszczący. Kiedy Black go podniósł, za uchwyt, przedmiot ten w przedziwny sposób wygodnie ułożył się w jego dłoni.
-To jakieś obozowisko… - wymamrotał, przyglądając się błyszczącemu znalezisku. Zauważył wtedy, że ma ono na otwór…
Ciekawe też co robi ten ruchomy haczyk?
Black uniósł dziwaczny przyrząd bliżej twarzy, żeby lepiej obejrzeć go w świetle wyczarowanej przez Marudka świetlistej kuli, po czym nacisnął na “haczyk”...
Rozległo się głuche kliknięcie i nic więcej.
Może popsute?
Wtedy też jego wzrok natrafił na ulotkę o zupie z trupa, co sprawiło, że głośno wciągnął powietrze przez zaciśnięte zęby.
-O nie. - powiedział powoli. - To wygląda jak… jakby był tu ktoś, na kogo poluje Ministerstwo.
Mógł powiedzieć “wrogowie”, ale słowo to nie chciało mu przejść przez gardło.
-Chyba powinniśmy stąd iść. - chwycił przyjaciółkę pod ramię, kierując ją ku wyjściu. Prawie w przejściu zderzyli się z Ernestem, który najpierw rzucił zaniepokojone spojrzenie na czarodziejów, po czym bardzo powoli przeniósł wzrok na przedmiot, znajdujący się w dłoni Rigela. Momentalnie pobladł i zrobił drobny krok w tył. Wyglądał zupełnie tak, jakby dokładnie wiedział, czym jest ten przedmiot… oraz to, do czego jest zdolny.
-Wszystko w porządku, proszę Pana. - Rigel lekko uśmiechnął się do mężczyzny. - Chyba udało się nam zlikwidować problem. Teraz wszystkie zaklęcia powinny działać już w prawidłowy sposób.
Nie zamierzał poruszać tematu obozowiska. Był zbyt zmęczony, by bawić się z nim w podchody. Powinni odpocząć.
Wychodząc z ochronki, lord Black spakował dziwaczny metalowy przedmiot do torby - tak na pamiątkę. Schowa to później do swojego pudełka, które trzymał pod poluzowaną deską pod łóżkiem, gdzie trzymał wszelkie ciekawe przedmioty.
Po tym, jak odstawił Primrose do domu, Rigel wrócił do domu, by od razu siąść do raportu, w którym dokładnie opisał runy, jakie zobaczył i efekty, jakie doświadczył. Domyślał się, że będzie musiał z czasem go dopracować, skonsultować też pewne kwestie z lady Burke, żeby w przyszłości można by było to odtworzyć.
/ztx2
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
| 5 kwietnia 1958
Pogoda nie rozpieszczała Anglii od bardzo dawna. Kolejne deszczowe dni zmieniały drogi w błotniste szlaki, których nie dało się przejść suchą nogą. To jednak nie zniechęciło lady Burke to działania, która właśnie była w drodze do Przytułku. Był wczesny ranek kiedy powtarzała cały plan wcześniej w głowie.
Odkrycie jakiego dokonali z Rigelem dało jej dużo do myślenia i uświadomiło jej, że za tym wszystkim dzieje się coś więcej. Skonsultowała całość z Xavierem, który teraz jej towarzyszył w drodze do Warwick. To on zasugerował, że powinna mieć wsparcie jeżeli chce skonfrontować zebrane informacje z zarządca przytułku. Nie mogła się z nim nie zgodzić, sprawy przecież nie mogła pozostawi ot tak. Jeżeli w tym miejscu miała być bezpieczna przystań dla członków społeczności magicznej to nie mógł być prowadzony przez osobę o wątpliwej moralności.
Niewiele się namyślając rozesłała sowy do członków Rycerzy Walpurgii, na których mogła polegać. Dzisiaj nie mogła pojawić się sama lub w towarzystwie jedynie skrzata domowego, niosło to ze sobą zbyt wielkie ryzyko.
Przed paroma dniami brała udział w wydarzeniach w Londynie, gdzie świętowali, gdzie Cornelius wygłosił płomienną przemowę odnośnie bohaterskich działań. Nie wszystkie takie były, nie każde zagranie było czyste, a broń mugolska siała spustoszenie ale nie mogli się poddawać. Ona nie miała zamiaru.
-Należy nie wzbudzać jego podejrzeń. - Zwróciła się do kuzyna. -Zarządca jest przekonany, że przyjeżdżam z ostateczną wizyta aby mówić warunki rozbudowy przytułku i jego modernizację. Wie, że będą ze mną obecne osoby, które mają pomóc w naprawie tego miejsca. - Oparła głowę o obicie kanap w powozie jakim jechali. Krople deszczu spływały po gładkiej szybie tworząc przedziwne wzory na jej powierzchni. -Niech powie wszystko co wie, pewnie ma wspólnika albo wspólników. Jedna osoba nie dałaby rady tak sprytnie działać pod nosem Rycerzy. Nie wiem jak bardzo jest wplątana w to jego żona, czy w ogóle jest. Ale sądzę, że warto też na nią zwrócić uwagę.
Nie wiedziała co wyniknie z tego spotkania i co się może wydarzyć, ale wolała być przygotowana na każdą ewentualność. Mogła polegać na kuzynie, zawsze i wszędzie, jako rodzina zawsze się wspierali, a Xavier jak tylko poprosiła o wsparcie stanął na wysokości zadania. Mając większe doświadczenie mógł pełnić funkcję doradcy.
W końcu powóz zatrzymał się przed przytułkiem, większość okiennic w budynku była jeszcze zamknięta oznajmiając tym samym, że przybytek jeszcze śpi ale w drzwiach stał już Ernest Beckwith, pomocnik pana Trembleya - zarządcy budynku. Przestępował z nogi na nogę nerwowo.
Był gotów wpuścić do środka pierwszych gości aby nie stali w deszczu i mokli. Wybiegł jak tylko powóz zajechał i otworzył drzwi.
-L-l- lady B-Burke! - Wydukał w całym swoim poddenerwowaniu. -M-Miło p-panią widzieć. L-lordzie B-Burke, pana r-również. Zapraszam d-do środka. - Kłaniał się w pas kiedy z parasolką w dłoni stworzoną przez różdżkę pomagał im wejść do budynku.
Wszyscy byli na czas, co ją niezwykle cieszyło, ponieważ mogli działać od razu. Rozpięła zapięcie czarnej peleryny, którą miała na sobie ukazując tym samym ubiór z najlepszej jakości materiałów, ale surowy w swoim wyglądzie. Jedwabna koszula idealnie zapięta pod samą szyją, do tego dobrze dopasowany żakiet, a całości dopełniały spódnico spodnie z miękkiej wełny, bo chociaż mieli kwiecień to nadal pogodę iście zimową. Całości dopełniały wysokie, skórzane trzewiki, których teraz było widać jedynie wypolerowane na błysk noski. Wszystko zaś utrzymane w stonowanych kolorach szarości czerni, przełamanej jedynie broszką, która przedstawiała krwistoczerwony mak, wokół którego wił się wąż.
Powitała resztę przybyłych już na miejscu.
-Erneście, miło cię widzieć. - Uśmiechnęła się delikatnie do pracownika przytułku. -Czy pan Tremblay nas już oczekuje?
-O-Oczywiście, jaśnie p-pani. - Czarodziej skłonił się w pas ponownie.
-Wraz ze mną uda się lord Burke oraz Madame Mericourt, zaś pan Macnair i panna Multon bardzo chcieli zobaczyć jeszcze raz podziemia, ponieważ obawiamy się, że zabezpieczenia nadal mogą działać. - Zwracała się do mężczyzny bardzo łagodnie i spokojnie, prawie jak do dziecka. Ten zaś gorliwie kiwał głową przyjmując wszystko do wiadomości.
-J-Jak najbardziej, l-lady. - Pozwolił sobie nawet na uśmiech w jej stronę. -Wejście jest tam, drzwi już o-otwarte. - Wskazał na koniec korytarza, na którym się znajdowali. Rzeczywiście na końcu majaczyły ciężkie, drewniane i okute drzwi, prowadzące na sam dół, do podziemi gdzie Primrose opowiedziała wcześniej Drew i Elvirze, że prawdopodobnie znajdowała się kryjówka buntowników i miała styczność dziwną, starą magią. Miała nadzieję, że ta dwójka znajdzie jakieś dodatkowe ślady, na które ona sama nie zwróciła uwagi. Podarowała im też zapis runiczny, z którym się tam spotkała, a który uruchamiał przedziwne zabezpieczenie w formie labiryntu.
-Zaprowadź nas do niego, proszę.
Ernestowi nie należało dwa razy powtarzać; ruszył od razu. Odwróciła się jeszcze do Drew i Elviry.-Gdyby coś się działo gabinet zarządcy mieści się zaraz za częścią szpitalną. - panna Multon, która już miała okazję tu być lepiej orientowała się w topografii tego miejsca. -Niedługo do was dołączymy.
Z tymi słowami udała się za Deirdre oaz Xavierem do pomieszczenia gdzie czekał ich zarządca budynku.
|Primrose, Xavier, Deirdre
Gabinet pana Tremblaya był niedużym pomieszczeniem mieszczącym się we wschodniej części przytułku. Sam mężczyzna był średniej postury, dobrze po czterdziestce o zmęczonej, trochę ziemistej twarzy ale za to spokojnym spojrzeniu.
-Lady Burke, ogromnie się cieszę na pani widok, dobrodziejko! - Zerwał się ze swojego miejsca niezgrabnie i wyszedł zza biurka aby ukłonić się w pas.
-Panie Tremblay, miło mi to słyszeć. Pozwoli pan, że przedstawię lorda Xavier Burke oraz Madame Deirdre Mericourt. Przybyli dziś ze mną aby omówić z panem interesy.
-Ooo? - Mężczyzna nie krył swojego zaskoczenia, ponieważ nie spodziewał się takiej świty, ale każdemu podarował głęboki ukłon, pełen uniżoności.
-Jako ludzie biznesu, wiedzą na co zwrócić uwagę i jakie tematy poruszyć aby to miejsce działało jak najlepiej. - Nie była świetnym kłamcą, nie musiała tego zbyt często robić, choć ponoć w teatrze pozorów jakim był świat arystokracji powinna posługiwać się rzeczoną umiejętnością biegle. Na jej szczęście nie mówiła całkowitej nieprawdy, a to było prostsze.
|Drew i Elvira
Zejście do podziemi było obskurne i niezbyt zachęcające aby się zagłębić w jego wnętrze. Panował nieprzejednany półmrok zmieszany z chłodem takiego miejsca. Jednak pomimo tego wyczuwało się pewną niepewność, jakby resztki magii i dziwnych zaklęć osiadły na starych murach niczym dawno zapomniany kurz.
Na początku nie było widać zbyt wiele, ale wyraźnie czuć było, że to nie jest zwykłe miejsce. Elvira mogła poczuć dokładnie to samo co miesiąc temu kiedy pomagała w prowizorycznej lecznicy gdy była tu za pierwszym razem.
Im głębiej wchodzili tym coraz więcej widzieli, a na starych murach widniały wyblakłe runy, ślad po tym, że ostatnio było zdjęte dość silne zabezpieczenie.
I choć podziemia wydawały się puste to jednocześnie były wysprzątane, aż za bardzo. Zbyt czyste, nie zagracone.
|Witam was bardzo serdecznie na III etapie misji sojuszniczej Prim.
Będę prowadzić rozgrywkę i wrzucać posty z kont Primrose, chyba że zajdzie potrzeba skorzystania z Ain Eingarp to wtedy taki wpis nastąpi.
Za każdym razem będę podawać datę do kiedy należy napisać post, przyjęte zostały 72h na odpis.
Miłej zabawy
Runy
Termin odpisów: do 22.04
Pogoda nie rozpieszczała Anglii od bardzo dawna. Kolejne deszczowe dni zmieniały drogi w błotniste szlaki, których nie dało się przejść suchą nogą. To jednak nie zniechęciło lady Burke to działania, która właśnie była w drodze do Przytułku. Był wczesny ranek kiedy powtarzała cały plan wcześniej w głowie.
Odkrycie jakiego dokonali z Rigelem dało jej dużo do myślenia i uświadomiło jej, że za tym wszystkim dzieje się coś więcej. Skonsultowała całość z Xavierem, który teraz jej towarzyszył w drodze do Warwick. To on zasugerował, że powinna mieć wsparcie jeżeli chce skonfrontować zebrane informacje z zarządca przytułku. Nie mogła się z nim nie zgodzić, sprawy przecież nie mogła pozostawi ot tak. Jeżeli w tym miejscu miała być bezpieczna przystań dla członków społeczności magicznej to nie mógł być prowadzony przez osobę o wątpliwej moralności.
Niewiele się namyślając rozesłała sowy do członków Rycerzy Walpurgii, na których mogła polegać. Dzisiaj nie mogła pojawić się sama lub w towarzystwie jedynie skrzata domowego, niosło to ze sobą zbyt wielkie ryzyko.
Przed paroma dniami brała udział w wydarzeniach w Londynie, gdzie świętowali, gdzie Cornelius wygłosił płomienną przemowę odnośnie bohaterskich działań. Nie wszystkie takie były, nie każde zagranie było czyste, a broń mugolska siała spustoszenie ale nie mogli się poddawać. Ona nie miała zamiaru.
-Należy nie wzbudzać jego podejrzeń. - Zwróciła się do kuzyna. -Zarządca jest przekonany, że przyjeżdżam z ostateczną wizyta aby mówić warunki rozbudowy przytułku i jego modernizację. Wie, że będą ze mną obecne osoby, które mają pomóc w naprawie tego miejsca. - Oparła głowę o obicie kanap w powozie jakim jechali. Krople deszczu spływały po gładkiej szybie tworząc przedziwne wzory na jej powierzchni. -Niech powie wszystko co wie, pewnie ma wspólnika albo wspólników. Jedna osoba nie dałaby rady tak sprytnie działać pod nosem Rycerzy. Nie wiem jak bardzo jest wplątana w to jego żona, czy w ogóle jest. Ale sądzę, że warto też na nią zwrócić uwagę.
Nie wiedziała co wyniknie z tego spotkania i co się może wydarzyć, ale wolała być przygotowana na każdą ewentualność. Mogła polegać na kuzynie, zawsze i wszędzie, jako rodzina zawsze się wspierali, a Xavier jak tylko poprosiła o wsparcie stanął na wysokości zadania. Mając większe doświadczenie mógł pełnić funkcję doradcy.
W końcu powóz zatrzymał się przed przytułkiem, większość okiennic w budynku była jeszcze zamknięta oznajmiając tym samym, że przybytek jeszcze śpi ale w drzwiach stał już Ernest Beckwith, pomocnik pana Trembleya - zarządcy budynku. Przestępował z nogi na nogę nerwowo.
Był gotów wpuścić do środka pierwszych gości aby nie stali w deszczu i mokli. Wybiegł jak tylko powóz zajechał i otworzył drzwi.
-L-l- lady B-Burke! - Wydukał w całym swoim poddenerwowaniu. -M-Miło p-panią widzieć. L-lordzie B-Burke, pana r-również. Zapraszam d-do środka. - Kłaniał się w pas kiedy z parasolką w dłoni stworzoną przez różdżkę pomagał im wejść do budynku.
Wszyscy byli na czas, co ją niezwykle cieszyło, ponieważ mogli działać od razu. Rozpięła zapięcie czarnej peleryny, którą miała na sobie ukazując tym samym ubiór z najlepszej jakości materiałów, ale surowy w swoim wyglądzie. Jedwabna koszula idealnie zapięta pod samą szyją, do tego dobrze dopasowany żakiet, a całości dopełniały spódnico spodnie z miękkiej wełny, bo chociaż mieli kwiecień to nadal pogodę iście zimową. Całości dopełniały wysokie, skórzane trzewiki, których teraz było widać jedynie wypolerowane na błysk noski. Wszystko zaś utrzymane w stonowanych kolorach szarości czerni, przełamanej jedynie broszką, która przedstawiała krwistoczerwony mak, wokół którego wił się wąż.
Powitała resztę przybyłych już na miejscu.
-Erneście, miło cię widzieć. - Uśmiechnęła się delikatnie do pracownika przytułku. -Czy pan Tremblay nas już oczekuje?
-O-Oczywiście, jaśnie p-pani. - Czarodziej skłonił się w pas ponownie.
-Wraz ze mną uda się lord Burke oraz Madame Mericourt, zaś pan Macnair i panna Multon bardzo chcieli zobaczyć jeszcze raz podziemia, ponieważ obawiamy się, że zabezpieczenia nadal mogą działać. - Zwracała się do mężczyzny bardzo łagodnie i spokojnie, prawie jak do dziecka. Ten zaś gorliwie kiwał głową przyjmując wszystko do wiadomości.
-J-Jak najbardziej, l-lady. - Pozwolił sobie nawet na uśmiech w jej stronę. -Wejście jest tam, drzwi już o-otwarte. - Wskazał na koniec korytarza, na którym się znajdowali. Rzeczywiście na końcu majaczyły ciężkie, drewniane i okute drzwi, prowadzące na sam dół, do podziemi gdzie Primrose opowiedziała wcześniej Drew i Elvirze, że prawdopodobnie znajdowała się kryjówka buntowników i miała styczność dziwną, starą magią. Miała nadzieję, że ta dwójka znajdzie jakieś dodatkowe ślady, na które ona sama nie zwróciła uwagi. Podarowała im też zapis runiczny, z którym się tam spotkała, a który uruchamiał przedziwne zabezpieczenie w formie labiryntu.
-Zaprowadź nas do niego, proszę.
Ernestowi nie należało dwa razy powtarzać; ruszył od razu. Odwróciła się jeszcze do Drew i Elviry.-Gdyby coś się działo gabinet zarządcy mieści się zaraz za częścią szpitalną. - panna Multon, która już miała okazję tu być lepiej orientowała się w topografii tego miejsca. -Niedługo do was dołączymy.
Z tymi słowami udała się za Deirdre oaz Xavierem do pomieszczenia gdzie czekał ich zarządca budynku.
|Primrose, Xavier, Deirdre
Gabinet pana Tremblaya był niedużym pomieszczeniem mieszczącym się we wschodniej części przytułku. Sam mężczyzna był średniej postury, dobrze po czterdziestce o zmęczonej, trochę ziemistej twarzy ale za to spokojnym spojrzeniu.
-Lady Burke, ogromnie się cieszę na pani widok, dobrodziejko! - Zerwał się ze swojego miejsca niezgrabnie i wyszedł zza biurka aby ukłonić się w pas.
-Panie Tremblay, miło mi to słyszeć. Pozwoli pan, że przedstawię lorda Xavier Burke oraz Madame Deirdre Mericourt. Przybyli dziś ze mną aby omówić z panem interesy.
-Ooo? - Mężczyzna nie krył swojego zaskoczenia, ponieważ nie spodziewał się takiej świty, ale każdemu podarował głęboki ukłon, pełen uniżoności.
-Jako ludzie biznesu, wiedzą na co zwrócić uwagę i jakie tematy poruszyć aby to miejsce działało jak najlepiej. - Nie była świetnym kłamcą, nie musiała tego zbyt często robić, choć ponoć w teatrze pozorów jakim był świat arystokracji powinna posługiwać się rzeczoną umiejętnością biegle. Na jej szczęście nie mówiła całkowitej nieprawdy, a to było prostsze.
|Drew i Elvira
Zejście do podziemi było obskurne i niezbyt zachęcające aby się zagłębić w jego wnętrze. Panował nieprzejednany półmrok zmieszany z chłodem takiego miejsca. Jednak pomimo tego wyczuwało się pewną niepewność, jakby resztki magii i dziwnych zaklęć osiadły na starych murach niczym dawno zapomniany kurz.
Na początku nie było widać zbyt wiele, ale wyraźnie czuć było, że to nie jest zwykłe miejsce. Elvira mogła poczuć dokładnie to samo co miesiąc temu kiedy pomagała w prowizorycznej lecznicy gdy była tu za pierwszym razem.
Im głębiej wchodzili tym coraz więcej widzieli, a na starych murach widniały wyblakłe runy, ślad po tym, że ostatnio było zdjęte dość silne zabezpieczenie.
I choć podziemia wydawały się puste to jednocześnie były wysprzątane, aż za bardzo. Zbyt czyste, nie zagracone.
|Witam was bardzo serdecznie na III etapie misji sojuszniczej Prim.
Będę prowadzić rozgrywkę i wrzucać posty z kont Primrose, chyba że zajdzie potrzeba skorzystania z Ain Eingarp to wtedy taki wpis nastąpi.
Za każdym razem będę podawać datę do kiedy należy napisać post, przyjęte zostały 72h na odpis.
Miłej zabawy
Runy
Termin odpisów: do 22.04
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Ostatnio zmieniony przez Primrose Burke dnia 27.04.22 0:58, w całości zmieniany 1 raz
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
But my peace has always depended
On all the ashes in my wake
On all the ashes in my wake
Choć ich pozycje w hierarchii uległy w ostatnich miesiącach nieprawdopodobnemu przekształceniu i teraz to Prim miała dostęp do wiedzy, planów i zadań, które dawniej Elvira uznawała za sobie niezbywalne, zmiana nie wpłynęła na łączącą wiedźmy relację. Lady Burke wciąż mogła w każdej sytuacji liczyć na jej różdżkę, Elvira lubiła też wierzyć, że było to obustronne zaangażowanie. Czarownica była wyjątkowo aktywna, uzdrowicielka natomiast z wdzięcznością przyjmowała każde zaproszenie do udziału w misjach w terenie. Dawało jej to poczucie celu, zaczepienie w rzeczywistości, stymulowało wiarę w to, że nadal jest tą samą kobietą, którą była, choć zmieniały się warunki. Wzrastała jak motyl, jak czarna ćma, nie zamierzała odstąpić od działania. Wiedziała, że zrobi wszystko, absolutnie wszystko, by nie dać zupełnie zamknąć się w domu.
Ostateczne rozwiązanie kwestii Warwickshire, za które to hrabstwo czuła się już w pewnym stopniu odpowiedzialna, miało być jednym z kroków udowadniających jej nieustające zaangażowanie w sprawę. Nie mogło ono zgasnąć nawet wówczas, gdy tyle czasu poświęcała na zgoła inne lekcje.
Ostrożnie stawiała czarne botki na błotnistych ścieżkach, jedną dłonią trzymając tren grubej, granatowej szaty, drugą natomiast przezornie opierała na miejscu, gdzie do skórzanego pasa pod płaszczem przytroczoną miała różdżkę. Pożegnała się ze swoim ukochanym czarnym płaszczem męskiego kroju; wciąż wisiał w szafie i trafiał na jej ramiona, gdy wybierała się na samotne spacery, teraz jednak, stając naprzeciw zdrajców z Coventry, ubrana była niczym najwytworniejsza wiedźma, bo wiosenny płaszcz, choć wciąż czarny, dobrze opływał jej kształty i zdobił szyję długim kołnierzem wykończonym futrem. Włosy upięła na karku, usta tknęła czerwienią, czego nie zwykła wcześniej robić na misjach. Nie czuła jednak obaw, że wygląda zbyt kobieco, by wzbudzać respekt. Przeciwnie, w tej brutalnej kobiecości zamierzała wykorzystać pełnię morderczego potencjału.
Wewnątrz przytułku, do którego weszła z wysoko uniesioną brodą, rozsupłała zapięcia wierzchniego odzienia, ale nie zsunęła płaszcza z ramion, nie zamierzając pozostawiać żadnej ze swych rzeczy niepilnowanej w miejscu skażonym plugastwem. Pod dłonią miała teraz różdżkę, więc nie omieszkała chwycić jej w palce i kilka razy obrócić w nadgarstku, z pozorną nonszalancją oczekując przybycia pozostałych.
Jednego tylko się nie spodziewała.
Że on tutaj będzie.
Dobrze pilnowała wyraz swojej twarzy, bo umiejętność ta była jej niezbędna, nie miała jednak kontroli nad patetycznym rozszerzeniem się źrenic, szybszym oddechem, który zaświszczał w jej uszach zagłuszając narastający pisk pochodzący z jej własnej głowy. Spojrzała na Drew raz i więcej tego nie zrobiła, by oszczędzić sobie bólu. Jeśli jej policzki lekko spąsowiały, zrzuciła to na pewność siebie i niecierpliwe wyczekiwanie sprawiedliwości.
- Lady Burke, Lordzie - dygnęła znacznie zgrabniej niż gdy byli tu ostatnim razem. - Prezentujesz się wybornie, lady. - Jak zawsze, niezależnie od okoliczności. Gdy Primrose obwieściła Ernestowi ich zadania, Elvira zgodziła się bez chwili wahania. - Ruszymy natychmiast. - Sama wcześniej zaoferowała Beckwithowi jedynie milczenie, ostatecznie była wyłącznie podwykonawcą zdarzeń, które miały dziś się odbyć w Coventry. Skinęła głową, odchodząc, pamiętała bowiem dobrze, gdzie znajduje się sala szpitalna. Miejsce, gdzie ostatnim razem wraz z Belviną...
Westchnęła milcząco i zacisnęła pięść na sukni dość mocno, by wymiąć starannie przygotowany materiał. W ciemnościach piwnicy jednak ciężko będzie to dostrzec, tak samo jak ciężko dostrzec będzie pochmurne spojrzenia, skrzywienie ust i trupią bladość ciała spętanego smutkiem. I tyle dobrze.
Schodząc ostrożnie po kamiennych schodach czuła wzmagające się napięcie, choć początkiem ciężko było jej zdecydować, czy jest ono związane z powiewem magii w pomieszczeniu, czy jej własną obawą przed zostaniem z Drew sam na sam. Język ją piekł, powietrze ciężej pokonywało krtań, ale gdy zatrzymała się przy jednej z wilgotnych ścian poznaczonej runami, jej głos pozostał oschły i spokojny.
- Dokładnie te same runy ostatnim razem pojawiły się w sali szpitalnej, gdy podjęto tam próbę użycia czarów leczniczych. - Bezosobowej formy użyła nie bez przyczyny. To nie czas, nie miejsce. Sama musiała powtarzać to sobie w kółko i w kółko, choć tak bardzo chciałaby złapać go za dłoń, prosić o wybaczenie, raz jeszcze. Jak żałośnie. Zacisnęła wargi i jej głos stał się, o Merlinie, jeszcze mroźniejszy: - Odwrócone ehwaz, odwrócone laguz. Hagalaz? - Pokręciła głową; jej wiedza dotycząca run wciąż nie była taka, jakby sobie tego życzyła. - Zostawiam to tobie... panie Macnair - mówiła coraz ciszej, wątlej, oddalając się. - Rozejrzę się.
Choć w piwnicach tak biednego przytułku spodziewała się ujrzeć pleśń, brud i bałagan, wyglądało na to, że nie tak dawno temu podjęto próbę dokładnego wysprzątania tego miejsca. Budziło to w Elvirze podejrzliwość i niezadowolenie. Wolałaby, gdyby nic do ich nadejścia nie zostało ruszone, lecz tego typu ingerencja aż prosiła się o to, by przyjrzeć się rzeczom bliżej. Mimo długiej sukni zaczęła kucać i przyklękać, zostawiając na materiale szare ślady kurzu, by przyjrzeć się temu, co pod ścianami i między pojedynczymi skrzyniami.
Rzucam na spostrzegawczość (II)
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 17
'k100' : 17
Kiedy tylko dochodziły mnie słuchy o konieczności podjęcia akcji, to nie wahałem się nawet chwili. Nigdy nie rozważałem trudności zadania, ani korzyści płynących z jego wykonania, gdy różdżki potrzebował jeden z Rycerzy Walpurgii. Wierzyłem w ich intencje, uważałem że honorowe miejsce przy stole zobowiązywało i wiązało się z ogromną odpowiedzialnością, jakiej nie zaprzepaściliby na indywidualne potyczki. Oczywiście takowe zawsze były, mogliśmy w nich wspomóc i ułatwić osiągnięcie celu, lecz wtem pewne informacje musiały zostać przedstawione od samego początku. Primrose była oszczędna w słowach, ale samo wspomnienie Warwickshire dawało wiele do myślenia. Były to tereny, które dopiero co udało nam się przejąć zgodnie z wolą Czarnego Pana i z pewnością zostało tam jeszcze wiele do zrobienia. Zdobycie najważniejszego punktu zapewniało nam ogromną przewagę, ale nie wykluczało to incydentów, które wciąż zdarzały się nawet w obrębie Londynu, będącego rzekomo w całości pod naszą kontrolą. Ile więc takich mogło być jeszcze na tych ziemiach? Wrogie nam jednostki chowały się po kątach, liczyły na ratunek oraz rychłe zmiany, które nigdy miały nie nadejść i tylko od nas zależało, czy taki stan rzeczy się utrzyma. Walczyli, wciąż wychylali parszywe twarze i wykrzykiwali kretyńskie hasła w oczekiwaniu na całkowitą zagładę. Nam to było nawet na rękę – nie musieliśmy ich szukać.
Wkroczywszy w progi przytułku rozejrzałem się posępnym wzrokiem po jego wnętrzu, a następnie przeniosłem wzrok na lady Burke, jaką przywitałem szybkim skinięciem głowy. Podobny gest wykonałem w kierunku Xaviera i Deirdre, choć to na niej nieco dłużej skupiłem swój wzrok. Nie mogłem powstrzymać lekkiego drżenia wargi składającej się w ironiczny uśmiech, albowiem wiedziałem, że prawdopodobnie liczyła na to co ja – rozlew krwi. To czego dokonaliśmy w Cannock Chase było pięknym obrazem, doskonałą mozaiką potęgi, jaką zyskaliśmy dzięki bezwzględnej lojalności oddaniu sprawie. Z pewnością każdy z nas przeżył tamte chwile na swój sposób, ale nie dało się ukryć, iż skala masakry i strachu potrafiła wzbudzić podziw nawet w najbardziej odpornym na podobne widoki czarodzieju. Mówić, że widziało się wszystko, to być świadkiem tego, co tam miało miejsce.
Uniosłem nieco brew, kiedy na moment spotkaliśmy się spojrzeniami i już chciałem coś powiedzieć, kiedy nagle mym oczom ukazała się Elvira. Nie przeszkadzała mi praca z nią, byłem profesjonalistą, ale mimo wszystko jej towarzystwo nie było żadną atrakcją, a już na pewno nie czystą przyjemnością. Zmierzyłem ją tylko wzrokiem i posłałem kpiący uśmiech, nie było sensu strzępić języka.
Na szczęście rychło zjawił się i właściciel przybytku, który pozornie nie wyglądał na nikogo o wątpliwej reputacji. Po krótkim wyjawieniu planów przyszedł czas działania, dlatego gestem utwierdziłem lady Burke, iż zapamiętam tą cenną informację, po czym ująłem w dłoń runiczne zapiski. -Nie mogę się doczekać- skwitowałem z szelmowskim uśmiechem nie kryjąc drugiego dna w swej wypowiedzi. Nikt nie mógł wiedzieć, co tak naprawdę wydarzyło się pomiędzy mną, a Multon, ale to właśnie do niej miały trafić owe słowa.
Leniwym, nie wzbudzającym podejrzeń, krokiem ruszyłem w kierunku wejścia do podziemi i kiedy tylko przekroczyłem progi mych nozdrzy doszedł zapach stęchlizny. Westchnąłem pod nosem zdając sobie sprawę, że chyba nigdy nie wyrwę się z podobnych, urodziwych miejsc wszak taka była uroda runicznych znaków. Nigdy nie kreślono ich w dostojnych pokojach tudzież nieopodal pięknych widoków, tylko w cuchnących trupem korytarzach. Na domiar złego przesiąkniętych magią.
-Uhm- skwitowałem jej uwagę. Wiedziałem, że Belvina tutaj była, ale nie zamierzałem poruszać jej tematu i wprowadzać jakiegokolwiek zamieszania. Planowałem skupić się tylko i wyłącznie na zadaniu, i szczerze liczyłem, że blondynka również. Jeśli miała w zanadrzu jakieś tanie sztuczki to mogła być pewna, iż tym razem przypadkiem wyjdę z podziemi sam i z fałszywym żalem opowiem o jej heroicznej śmierci. Nie wytrzymała smrodu, porwały ją szczury – nad tą kwestią jeszcze musiałem popracować, ale zwykle najlepsze kłamstwa wychodziły mi już w trakcie rozmowy. Im dłużej nad nimi myślałem, tym bardziej irracjonalne się wydawały.
Skupiłem wzrok wypalonych runach oraz pergaminie szukając jakiegoś połączenia, podobieństw mogących nasunąć nowe wnioski. Ehwaz, Hagalaz, Languz, Ingwaz, Naudhiz, Kenaz; tyle udało mi się odczytać z manuskryptu, choć ich nietypowe ułożenie wskazywało, że autor chciał coś ukryć, być może zapisać pod postacią pradawnej mowy. Przesunąłem palcami wzdłuż brody, a następnie przeniosłem je na kamienne płyty i zmrużyłem nieznacznie powieki. Czułem w tym miejscu magię, niedostrzegalne dla oka wiązki unosiły się i opadały powodując nieznaczną wibrację powietrza. Dla laika było to niedostrzegalne, lecz lata praktyki wyczuliły moje zmysły na podobne zjawiska.
-Obyś się nie zgubiła, panno Multon- rzuciłem nieco ignorując obraną przez nią drogę. Znacznie bardziej skupiłem się na ścianach, wzdłuż których podążyłem tropem kolejnych run. - Carpiene- wypowiedziałem gwoli ścisłości, albowiem panujący ład budził we mnie wątpliwości. Zwykle w takich miejscach nie dbał o to, aby można było jeść z podłogi.
|EM: 50 - 2 = 48
1. opętanie,
2. zaklęcie
Wkroczywszy w progi przytułku rozejrzałem się posępnym wzrokiem po jego wnętrzu, a następnie przeniosłem wzrok na lady Burke, jaką przywitałem szybkim skinięciem głowy. Podobny gest wykonałem w kierunku Xaviera i Deirdre, choć to na niej nieco dłużej skupiłem swój wzrok. Nie mogłem powstrzymać lekkiego drżenia wargi składającej się w ironiczny uśmiech, albowiem wiedziałem, że prawdopodobnie liczyła na to co ja – rozlew krwi. To czego dokonaliśmy w Cannock Chase było pięknym obrazem, doskonałą mozaiką potęgi, jaką zyskaliśmy dzięki bezwzględnej lojalności oddaniu sprawie. Z pewnością każdy z nas przeżył tamte chwile na swój sposób, ale nie dało się ukryć, iż skala masakry i strachu potrafiła wzbudzić podziw nawet w najbardziej odpornym na podobne widoki czarodzieju. Mówić, że widziało się wszystko, to być świadkiem tego, co tam miało miejsce.
Uniosłem nieco brew, kiedy na moment spotkaliśmy się spojrzeniami i już chciałem coś powiedzieć, kiedy nagle mym oczom ukazała się Elvira. Nie przeszkadzała mi praca z nią, byłem profesjonalistą, ale mimo wszystko jej towarzystwo nie było żadną atrakcją, a już na pewno nie czystą przyjemnością. Zmierzyłem ją tylko wzrokiem i posłałem kpiący uśmiech, nie było sensu strzępić języka.
Na szczęście rychło zjawił się i właściciel przybytku, który pozornie nie wyglądał na nikogo o wątpliwej reputacji. Po krótkim wyjawieniu planów przyszedł czas działania, dlatego gestem utwierdziłem lady Burke, iż zapamiętam tą cenną informację, po czym ująłem w dłoń runiczne zapiski. -Nie mogę się doczekać- skwitowałem z szelmowskim uśmiechem nie kryjąc drugiego dna w swej wypowiedzi. Nikt nie mógł wiedzieć, co tak naprawdę wydarzyło się pomiędzy mną, a Multon, ale to właśnie do niej miały trafić owe słowa.
Leniwym, nie wzbudzającym podejrzeń, krokiem ruszyłem w kierunku wejścia do podziemi i kiedy tylko przekroczyłem progi mych nozdrzy doszedł zapach stęchlizny. Westchnąłem pod nosem zdając sobie sprawę, że chyba nigdy nie wyrwę się z podobnych, urodziwych miejsc wszak taka była uroda runicznych znaków. Nigdy nie kreślono ich w dostojnych pokojach tudzież nieopodal pięknych widoków, tylko w cuchnących trupem korytarzach. Na domiar złego przesiąkniętych magią.
-Uhm- skwitowałem jej uwagę. Wiedziałem, że Belvina tutaj była, ale nie zamierzałem poruszać jej tematu i wprowadzać jakiegokolwiek zamieszania. Planowałem skupić się tylko i wyłącznie na zadaniu, i szczerze liczyłem, że blondynka również. Jeśli miała w zanadrzu jakieś tanie sztuczki to mogła być pewna, iż tym razem przypadkiem wyjdę z podziemi sam i z fałszywym żalem opowiem o jej heroicznej śmierci. Nie wytrzymała smrodu, porwały ją szczury – nad tą kwestią jeszcze musiałem popracować, ale zwykle najlepsze kłamstwa wychodziły mi już w trakcie rozmowy. Im dłużej nad nimi myślałem, tym bardziej irracjonalne się wydawały.
Skupiłem wzrok wypalonych runach oraz pergaminie szukając jakiegoś połączenia, podobieństw mogących nasunąć nowe wnioski. Ehwaz, Hagalaz, Languz, Ingwaz, Naudhiz, Kenaz; tyle udało mi się odczytać z manuskryptu, choć ich nietypowe ułożenie wskazywało, że autor chciał coś ukryć, być może zapisać pod postacią pradawnej mowy. Przesunąłem palcami wzdłuż brody, a następnie przeniosłem je na kamienne płyty i zmrużyłem nieznacznie powieki. Czułem w tym miejscu magię, niedostrzegalne dla oka wiązki unosiły się i opadały powodując nieznaczną wibrację powietrza. Dla laika było to niedostrzegalne, lecz lata praktyki wyczuliły moje zmysły na podobne zjawiska.
-Obyś się nie zgubiła, panno Multon- rzuciłem nieco ignorując obraną przez nią drogę. Znacznie bardziej skupiłem się na ścianach, wzdłuż których podążyłem tropem kolejnych run. - Carpiene- wypowiedziałem gwoli ścisłości, albowiem panujący ład budził we mnie wątpliwości. Zwykle w takich miejscach nie dbał o to, aby można było jeść z podłogi.
|EM: 50 - 2 = 48
1. opętanie,
2. zaklęcie
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 54
--------------------------------
#2 'k100' : 99
#1 'k100' : 54
--------------------------------
#2 'k100' : 99
Wsparcie lady Burke w jej działaniach na rzecz dobra magicznego społeczeństwa wydawało się Deirdre oczywiste, nie musiała więc długo zastanawiać się nad udzieleniem korespondencyjnej odpowiedzi. Stawła się w Warwickshire punktualnie, niezawodna jak zwykle, poważna i spokojna, bo choć ostatnie wydarzenia zrzuciły na jej barki wiele dodatkowych obowiązków, a odpowiedzialność wzrosła do niewyobrażalnego poziomu, nie zamierzała pozostawiać inicjatyw Rycerzy Walpurgii poza spektrum swego zainteresowania. Ceniła Primrose, dobrze dogadywała się z nią w kwestiach dotyczących La Fantasmagorii i nadchodzącego bankietu, ceniła też po prostu ród Burke'ów. Posępnych przedsiębiorców, odważnie działających w imieniu Czarnego Pana, jako rodzina należących do Jego najbliższych popleczników. Od niedawna do męskiego grona reprezentacji dołączyła Primrose; nie było to zaskoczeniem, umiejętności damy w zakresie tworzenia wyjątkowych amuletów cieszyły się szacunkiem, a inteligencja i pracowitość tylko uzupełniały obrazu czarownicy utalentowanej, pewnej siebie i świadomej obowiązków szlachcianki. Gdyby Deirdre była zdolna - lub w ogóle zainteresowana - do wyrażania uczuć, na pewno ucieszyłaby się na widok wysiadającej z powodu lady Burke, zamiast tego powitała z odpowiednim szacunkiem zarówno brunetkę, jak i Xaviera, a chwilę później wyłaniających się z deszczowej mgły Elvirę i Drew. Na dłużej skupiła swój wzrok właśnie na Primrose, nieco przydługim spojrzeniem przesuwając po wdzianych przez lady Burke spodniach. Na Merlina, nawet Multon wyglądała odpowiedniej od szlachcanki, chociaż ta czerwona szminka pasowała raczej na bankiet niż do zgłębiania tajemnic podziemi. Mericourt nie skomentowała jednak wyglądu czarownic, przyszła tutaj w interesach, zamierzając wspomóc czarodziejów biegłością w prowadzeniu uprzejmych konwersacji - czy tam przesłuchań, jedno i to samo, była gotowa na wyzwania, mogące czaić się w półmroku przytułku. Prosty, czarny płaszcz skrywał równie skromną suknię, na której przedzie wisiał amulet stworzony przez utalentowaną Primrose, zitanowa różdżka zaś znajdowała się w przydługim rękawie szaty, w lekko zaciśniętej dłoni.
Milczała, wchodząc do budynku, pozwalając lady Burke porozmawiać z Ernestem; dopiero, gdy grupa zamierzała się rozdzielić, zwróciła się do uśmiechniętego Drew, jak zwykle w wybitnie mrocznym - i dobrym - humorze. - Wyjdźcie z tych podziemi cali, Macnair - poleciła beznamiętnym tonem, nie tyle mając na myśli trudy w odnajdywaniu pułapek czy sekretów, co współpracę z Elvirą. Problematyczną, lecz podobno zaczynała się nawracać; blondynce także posłała spokojne, odrobinę badawcze spojrzenie, zanim ruszyła za Burke'ami w stronę gabinetu zarządcy, rozpinając po drodze płaszcz. - Na jakich informacjach zależy nam najbardziej? Kto prowadzi konwersację? I kto będzie dobrym, a kto złym aurorem? - pytania skierowała zarówno do Primrose, jak i do Xaviera; jeszcze, gdy znajdowali się na korytarzu. Przesłuchania wbrew pozorom nie były łatwe, zwłaszcza, gdy zamierzało się pozostawić rozmówcę przy życiu; chciała też przypomnieć sobie cel ich rozmowy oraz zorientować się, na jakim celu najbardziej zależało Burke'om.
Milczała, wchodząc do budynku, pozwalając lady Burke porozmawiać z Ernestem; dopiero, gdy grupa zamierzała się rozdzielić, zwróciła się do uśmiechniętego Drew, jak zwykle w wybitnie mrocznym - i dobrym - humorze. - Wyjdźcie z tych podziemi cali, Macnair - poleciła beznamiętnym tonem, nie tyle mając na myśli trudy w odnajdywaniu pułapek czy sekretów, co współpracę z Elvirą. Problematyczną, lecz podobno zaczynała się nawracać; blondynce także posłała spokojne, odrobinę badawcze spojrzenie, zanim ruszyła za Burke'ami w stronę gabinetu zarządcy, rozpinając po drodze płaszcz. - Na jakich informacjach zależy nam najbardziej? Kto prowadzi konwersację? I kto będzie dobrym, a kto złym aurorem? - pytania skierowała zarówno do Primrose, jak i do Xaviera; jeszcze, gdy znajdowali się na korytarzu. Przesłuchania wbrew pozorom nie były łatwe, zwłaszcza, gdy zamierzało się pozostawić rozmówcę przy życiu; chciała też przypomnieć sobie cel ich rozmowy oraz zorientować się, na jakim celu najbardziej zależało Burke'om.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Nie brał nawet pod uwagę, że mógłby odmówić kuzynce, kiedy ta prosiła go o radę. Zaraz po zmarłej żonie i swojej matce, Primrose była kobietą, którą szanował najbardziej. Jej umiejętności magiczne, jej determinacja i oddanie sprawie, sprawiały, że Xavier nie tylko chętnie zawsze odpowiadał pozytywnie na jej prośby, ale również brał udział w planowanych przez nią przedsięwzięciach.
Nikogo więc nie dziwiło, że dzisiaj jechał z nią do Warwickshire na przesłuchanie pewnego jegomościa o wątpliwej reputacji. Burke nie wyobrażał sobie aby przytułkiem, który miała zamiar wziąć pod swoje skrzydła jego rodzina, miał zarządzać człowiek, który mógł mieć jakiekolwiek powiązania z buntownikami i terrorystami. Należało się pozbyć przeszkód, aby dzieci mogły być bezpieczne w tym miejscu i mogły wieść spokojne życie.
- Dobrym sposobem będzie zaczęcie rozmowy od normalnych tematów związanych z przytułkiem, w ten sposób uśpimy jego czujność. - powiedział spokojnie lekko przy tym kiwając głową – Dopiero potem przejdziemy do konkretnych pytań. Obserwuj go, z pewnością zacznie się denerwować, wystarczy wpleść kilka wrażliwych słów w rozmowę by to zauważyć. - dodał spokojnie posyłając w jej kierunku delikatny uśmiech.
Ostatnio uśmiechał się coraz częściej. Nadal było mu ciężko i tęskno do żony, ale jednocześnie coraz łatwiej. Po wydarzeniach sprzed kilku dni, gdzie został wywołany na scenę i oficjalnie odznaczony, jego humor jeszcze bardziej się poprawił. Nigdy nie zabiegał o poklask i słowa podziękowania za to co robił, ale jednak kiedy jego nazwisko zostało wypowiedziane na głos poczuł dumę i był naprawdę zadowolony.
- Miałem przyjemność prowadzić już podobne rozmowy razem z Madame Mericourt, możesz być pewna, że dowiemy się wszystkiego. - dodał po chwili milczenia mimowolnie zerkając na strój swojej kuzynki.
Xavier uważał się za mężczyznę postępowego, człowieka, który wspierał kobiety w ich dążeniu do wiedzy i chętnie pomagał im w rozwijaniu swoich umiejętności. Jednak mimo wszystko nie potrafił się przekonać do kobiet występujących w spodniach. Owszem, widział jak Prim po zamku paradowała w takim ubraniu, ale była w domu, teraz szła do ludzi, reprezentowała ród Burke i w jego mniemaniu powinna ubrać się odpowiednio. Na szczęście postanowił te przemyślenia pozostawić dla siebie, nie wypowiadając ich na głos. Mimo wszystko jednak czasami jego wzrok uciekał w kierunku jej stroju.
Gdy powóz zatrzymał się przed przytułkiem pozwolił Primrose wysiąść pierwszej, a dopiero potem on wyszedł na zimne powietrze. Oj pogoda zdecydowanie ich nie rozpieszczała, czekał już z utęsknieniem na cieplejsze dni. Mężczyznę, który do nich wyszedł obdarzył tylko krótkim spojrzeniem, po czym bez słowa wraz z kuzynką weszli do budynku, gdzie czekała już na nich reszta ich dzisiejszych towarzyszy. Przywitał wszystkim oszczędnym skinieniem głowy, na dłuższą chwilę zatrzymując spojrzenie na pannie Multon. Nie przypominał sobie aby widział ją na obchodach w Londynie, co go zastanawiało. Przecież jej pomoc z całą pewnością była nieoceniona podczas ich działań na przełomie ostatnich miesięcy. W końcu jednak odwrócił wzrok kierując go na kuzynkę, która informowała mężczyznę przed nimi o powodzie ich wizyty. W głębi ducha cieszył się, że Prim skontaktowała się z Macnair’em. Widział go już nie raz w akcji i wiedział, że jego umiejętności są ponadprzeciętne.
Gdy każdy już wiedział co ma robić, Xavier w towarzystwie pań ruszył w kierunku gabinetu zarządcy.
- Myślę, że dobrym pomysłem będzie na początku rozmawiać na temat przytułku, a w międzyczasie wplatać pewne zagadnienia wrażliwe i go obserwować. - odparł spokojnie zerkając na Śmierciożerczynie.
Kiedy znaleźli się na miejscu Burke zmierzył mężczyznę spojrzeniem od razu wyrabiając sobie zdanie na jego temat. Nie powinno się oceniać książki po okładce, ale znał się już na tyle na ludziach by móc już sobie dopowiedzieć, zwłaszcza gdy zauważył zaskoczenie na jego twarzy, po tym jak Primrose ich przedstawiła.
- Jestem przekonany, że razem będziemy w stanie wszystko ustalić by to miejsce mogło służyć kolejnym młodym czarodziejom. - odparł spokojnie w kierunku zarządcy, pozwalając zając miejsca na krzesłach damom, on nie musiał siadać.
Nikogo więc nie dziwiło, że dzisiaj jechał z nią do Warwickshire na przesłuchanie pewnego jegomościa o wątpliwej reputacji. Burke nie wyobrażał sobie aby przytułkiem, który miała zamiar wziąć pod swoje skrzydła jego rodzina, miał zarządzać człowiek, który mógł mieć jakiekolwiek powiązania z buntownikami i terrorystami. Należało się pozbyć przeszkód, aby dzieci mogły być bezpieczne w tym miejscu i mogły wieść spokojne życie.
- Dobrym sposobem będzie zaczęcie rozmowy od normalnych tematów związanych z przytułkiem, w ten sposób uśpimy jego czujność. - powiedział spokojnie lekko przy tym kiwając głową – Dopiero potem przejdziemy do konkretnych pytań. Obserwuj go, z pewnością zacznie się denerwować, wystarczy wpleść kilka wrażliwych słów w rozmowę by to zauważyć. - dodał spokojnie posyłając w jej kierunku delikatny uśmiech.
Ostatnio uśmiechał się coraz częściej. Nadal było mu ciężko i tęskno do żony, ale jednocześnie coraz łatwiej. Po wydarzeniach sprzed kilku dni, gdzie został wywołany na scenę i oficjalnie odznaczony, jego humor jeszcze bardziej się poprawił. Nigdy nie zabiegał o poklask i słowa podziękowania za to co robił, ale jednak kiedy jego nazwisko zostało wypowiedziane na głos poczuł dumę i był naprawdę zadowolony.
- Miałem przyjemność prowadzić już podobne rozmowy razem z Madame Mericourt, możesz być pewna, że dowiemy się wszystkiego. - dodał po chwili milczenia mimowolnie zerkając na strój swojej kuzynki.
Xavier uważał się za mężczyznę postępowego, człowieka, który wspierał kobiety w ich dążeniu do wiedzy i chętnie pomagał im w rozwijaniu swoich umiejętności. Jednak mimo wszystko nie potrafił się przekonać do kobiet występujących w spodniach. Owszem, widział jak Prim po zamku paradowała w takim ubraniu, ale była w domu, teraz szła do ludzi, reprezentowała ród Burke i w jego mniemaniu powinna ubrać się odpowiednio. Na szczęście postanowił te przemyślenia pozostawić dla siebie, nie wypowiadając ich na głos. Mimo wszystko jednak czasami jego wzrok uciekał w kierunku jej stroju.
Gdy powóz zatrzymał się przed przytułkiem pozwolił Primrose wysiąść pierwszej, a dopiero potem on wyszedł na zimne powietrze. Oj pogoda zdecydowanie ich nie rozpieszczała, czekał już z utęsknieniem na cieplejsze dni. Mężczyznę, który do nich wyszedł obdarzył tylko krótkim spojrzeniem, po czym bez słowa wraz z kuzynką weszli do budynku, gdzie czekała już na nich reszta ich dzisiejszych towarzyszy. Przywitał wszystkim oszczędnym skinieniem głowy, na dłuższą chwilę zatrzymując spojrzenie na pannie Multon. Nie przypominał sobie aby widział ją na obchodach w Londynie, co go zastanawiało. Przecież jej pomoc z całą pewnością była nieoceniona podczas ich działań na przełomie ostatnich miesięcy. W końcu jednak odwrócił wzrok kierując go na kuzynkę, która informowała mężczyznę przed nimi o powodzie ich wizyty. W głębi ducha cieszył się, że Prim skontaktowała się z Macnair’em. Widział go już nie raz w akcji i wiedział, że jego umiejętności są ponadprzeciętne.
Gdy każdy już wiedział co ma robić, Xavier w towarzystwie pań ruszył w kierunku gabinetu zarządcy.
- Myślę, że dobrym pomysłem będzie na początku rozmawiać na temat przytułku, a w międzyczasie wplatać pewne zagadnienia wrażliwe i go obserwować. - odparł spokojnie zerkając na Śmierciożerczynie.
Kiedy znaleźli się na miejscu Burke zmierzył mężczyznę spojrzeniem od razu wyrabiając sobie zdanie na jego temat. Nie powinno się oceniać książki po okładce, ale znał się już na tyle na ludziach by móc już sobie dopowiedzieć, zwłaszcza gdy zauważył zaskoczenie na jego twarzy, po tym jak Primrose ich przedstawiła.
- Jestem przekonany, że razem będziemy w stanie wszystko ustalić by to miejsce mogło służyć kolejnym młodym czarodziejom. - odparł spokojnie w kierunku zarządcy, pozwalając zając miejsca na krzesłach damom, on nie musiał siadać.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
|Drew i Elvira
Podziemia przytułku były spore, mieściły w sobie parę pomieszczeń, po ich budowie oraz wykorzystanym materiale nawet laik mógł stwierdzić, że stoją tu od dawna. Budynek musiał pełnić różne funkcje i często bywał rozbudowywany. Pewne części bowiem wykonane były z łupanego kamienia, a inne już z cegły. Na gładkich ścianach widać było toporne gwoździe, na których swego czasu wisiały liny lub narzędzia, a nawet możliwe, że tablice z rozpiskami. Po latach ciężko było stwierdzi, ale na pewno miejsce to widziało wiele zdarzeń i osób.
Niektóre runy migotały nawet przy małej ilości światła oznajmiając tym samym, że magia w nich zawarta nadal była aktywna, choć w małym stopniu, to gdyby pokusić się o odtworzenie ich działania być może na powrót uruchomiły by się zabezpieczenia, których świadkiem wcześniej była Elvira.
Kiedy panna Multon przeszła dalej zostawiając w tyle Drew niezbyt wiele widziała i skupiona wyłącznie na patrzeniu przed siebie nie dostrzegła tego co miała pod nogami. Czubkiem buta trąciła puszkę po konserwie, która z głośnym stukotem potoczyła się po podłodze. Dopiero wtedy czarownica mogła dostrzec, że w ciemności pod ścianą majaczą stare materace, a pod nimi ktoś nieumiejętnie schował stare gazety, ewidentnie nie były one czarodziejskie, poplamione tłuszczem stronice głosiły o wojnie oraz niepokojach w świecie mugoli. Gdy wzrok przywykł dostrzec też mogła ulotki odnośnie krwawej lady i zupy z trupka. Jeżeli podążyła śladem materacy zobaczyła, że w bok od nich wychodzi odnoga wąskiego korytarza, który prowadził w głąb, ale z daleka nie mogła dostrzec czym i jak się on kończy.
Rzucone przez Drew zaklęcie sprawiło, że runy zamigotały jaśniejszym światłem ukazujac mu swoje położenie. Magia zadrżała, a czarodziej mógł ujrzeć jej resztki jakby drobinki pyłu zatrzymały się w powietrzu tworząc wspomnienie przeszłości. Dojrzał coś na wzór magicznie stworzonych ścian, które odcinały przebywających w środku od siebie tworząc tym samym zawiły labirynt, który wysysał pozytywną energię i jakąkolwiek nadzieję. Pogrążał swoją ofiarę w smutku i rezygnacji. Czarodziej był niemalże pewien, że magia, która tutaj działała jeszcze jakiś czas temu należała do tych starszych kiedy należało nakładać skomplikowane rytuały, inkantacja zaklęcia, nie raz wymagała poświęcenia własnej krwi. Rytualna magia, którą dało się odtworzyć jeżeli tylko znało się prawidłowe zapisy, co nie było ani łatwe, ani proste.
|Prim, Xav i Dei
Primrose doskonale czuła na sobie uważne spojrzenie kuzyna, takie samo potem dostrzegła u Dei. Zdawała sobie sprawę, że wychodząc w takim stroju będzie wzbudzać oburzenie, niesmak czy narazi się na wyśmianie. Ścieranie się ze wstydem kobiet oraz męskim postrzeganiem świata nie będzie należało do prostych batalii, ale ktoś kiedyś musiał zrobić pierwszy krok. Przekroczyć pewne granice, które w żadnym stopniu nie zagrażały czarodziejom, a jedynie ich ograniczały. Artykuł Ramseya zaś sprawił, że pewne decyzje i działania lady Burke zwyczajnie przyspieszyła.
Widok Elviry w sukni aż do ziemi i z czerwoną szminką ją zaskoczył. Nie pasowało jej to do butnej czarownicy, z którą miała do czynienia w jaskiniach. Coś się zmieniło, ale czy na dobre? Pozbywanie kogoś osobowości było zbrodnią samą w sobie. Nie skomentowała jednak tego, ale co swoje pomyślała to już było kwestią znaną jedynie Primrose.
-Pozwolę sobie na wstęp. - Zwróciła się do Deirdre odpowiadając jej tym samym na zadane wcześniej pytanie. -Zwrócę uwagę pana Tremblaya na stan budynku, na ewentualną rozbudowę, napomknę o zabezpieczeniach na dole. Chciałabym zobaczyć jego reakcję. Kwestię przesłuchania zostawiam w waszych rękach. Gdy uznacie, że czas wkroczyć, zróbcie to. - Spojrzała na kuzyna, a następie na Śmierciożerczynie, po czym przywitała niezwykle uprzejmie zarządcę przytułku. Zajęła miejsce siedzące, gdy Xavier niczym zły omen stanął za jej plecami. Nie widziała jego twarzy, ale miała pewność, że uśmiecha się uprzejmie choć ten gest nie obejmował zapewne jego oczu.
-To wielki gest z państwa strony. - Odezwał się zarządca wskazując Dei gestem jedno z wolnych krzeseł. Nie były wielce wygodne, raczej nie służyły długim posiedzeniom lub miały swoją niewygodą szybko wygonić potencjalnych petentów. -Wraz z małżonką robimy co możemy aby utrzymać to miejsce. Zresztą lady Burke wie.
-Wielkie mają państwo serce. - Zgodziła się z nim Primrose. -Widziałam jak wiele osób macie pod swoją opieką. Mam nadzieję, że podarki dla dzieci się przydały?
-Są zachwycone, a małżonka bardzo o nie dba. - Zapewnił gorliwie mężczyzna i zwrócił się do Xaviera. -Zaoferował bym coś mocniejszego, ale w czasach wojennych ciężko o mąkę a co dopiero mówić o alkoholu. Proszę wybaczyć.
Co do tego ostatniego Primrose nie miała wątpliwości, ale nie mogła pozwolić aby rozmowa się rozmyła.
-Nie zajmiemy wiele czasu. Przejdę więc do sedna. Panie Tremblay to miejsce należy rozbudować oraz odnowić. Lecznica musi zostać rozbudowana lub przeniesiona. Zaś podziemia… wiem pan co tam było? - Ostatnie pytanie zadała niewinnym głosem.
-Podziemia? - Zamrugał parę razy oczami robiąc zdumioną minę. -Ostatnio lady to badała prawda? Jakieś stare zapisy runiczne? Tak?
-Miałam na myśli typowe podpiwniczenie gdzie przechowuje się żywność. Nigdy w rozmowie z panem nie wspomniałam o żadnych zapisach runicznych, panie Tremblay. - Głos lady Burke nabrał ochłodzenia, ostatnie słowa wypowiedziała wręcz lodowatym tonem, który mógł mrozić powietrze.
|Czas na odpis 72h, tj. 28.04, przepraszam za opóźnienie z odpisem.
Podziemia przytułku były spore, mieściły w sobie parę pomieszczeń, po ich budowie oraz wykorzystanym materiale nawet laik mógł stwierdzić, że stoją tu od dawna. Budynek musiał pełnić różne funkcje i często bywał rozbudowywany. Pewne części bowiem wykonane były z łupanego kamienia, a inne już z cegły. Na gładkich ścianach widać było toporne gwoździe, na których swego czasu wisiały liny lub narzędzia, a nawet możliwe, że tablice z rozpiskami. Po latach ciężko było stwierdzi, ale na pewno miejsce to widziało wiele zdarzeń i osób.
Niektóre runy migotały nawet przy małej ilości światła oznajmiając tym samym, że magia w nich zawarta nadal była aktywna, choć w małym stopniu, to gdyby pokusić się o odtworzenie ich działania być może na powrót uruchomiły by się zabezpieczenia, których świadkiem wcześniej była Elvira.
Kiedy panna Multon przeszła dalej zostawiając w tyle Drew niezbyt wiele widziała i skupiona wyłącznie na patrzeniu przed siebie nie dostrzegła tego co miała pod nogami. Czubkiem buta trąciła puszkę po konserwie, która z głośnym stukotem potoczyła się po podłodze. Dopiero wtedy czarownica mogła dostrzec, że w ciemności pod ścianą majaczą stare materace, a pod nimi ktoś nieumiejętnie schował stare gazety, ewidentnie nie były one czarodziejskie, poplamione tłuszczem stronice głosiły o wojnie oraz niepokojach w świecie mugoli. Gdy wzrok przywykł dostrzec też mogła ulotki odnośnie krwawej lady i zupy z trupka. Jeżeli podążyła śladem materacy zobaczyła, że w bok od nich wychodzi odnoga wąskiego korytarza, który prowadził w głąb, ale z daleka nie mogła dostrzec czym i jak się on kończy.
Rzucone przez Drew zaklęcie sprawiło, że runy zamigotały jaśniejszym światłem ukazujac mu swoje położenie. Magia zadrżała, a czarodziej mógł ujrzeć jej resztki jakby drobinki pyłu zatrzymały się w powietrzu tworząc wspomnienie przeszłości. Dojrzał coś na wzór magicznie stworzonych ścian, które odcinały przebywających w środku od siebie tworząc tym samym zawiły labirynt, który wysysał pozytywną energię i jakąkolwiek nadzieję. Pogrążał swoją ofiarę w smutku i rezygnacji. Czarodziej był niemalże pewien, że magia, która tutaj działała jeszcze jakiś czas temu należała do tych starszych kiedy należało nakładać skomplikowane rytuały, inkantacja zaklęcia, nie raz wymagała poświęcenia własnej krwi. Rytualna magia, którą dało się odtworzyć jeżeli tylko znało się prawidłowe zapisy, co nie było ani łatwe, ani proste.
|Prim, Xav i Dei
Primrose doskonale czuła na sobie uważne spojrzenie kuzyna, takie samo potem dostrzegła u Dei. Zdawała sobie sprawę, że wychodząc w takim stroju będzie wzbudzać oburzenie, niesmak czy narazi się na wyśmianie. Ścieranie się ze wstydem kobiet oraz męskim postrzeganiem świata nie będzie należało do prostych batalii, ale ktoś kiedyś musiał zrobić pierwszy krok. Przekroczyć pewne granice, które w żadnym stopniu nie zagrażały czarodziejom, a jedynie ich ograniczały. Artykuł Ramseya zaś sprawił, że pewne decyzje i działania lady Burke zwyczajnie przyspieszyła.
Widok Elviry w sukni aż do ziemi i z czerwoną szminką ją zaskoczył. Nie pasowało jej to do butnej czarownicy, z którą miała do czynienia w jaskiniach. Coś się zmieniło, ale czy na dobre? Pozbywanie kogoś osobowości było zbrodnią samą w sobie. Nie skomentowała jednak tego, ale co swoje pomyślała to już było kwestią znaną jedynie Primrose.
-Pozwolę sobie na wstęp. - Zwróciła się do Deirdre odpowiadając jej tym samym na zadane wcześniej pytanie. -Zwrócę uwagę pana Tremblaya na stan budynku, na ewentualną rozbudowę, napomknę o zabezpieczeniach na dole. Chciałabym zobaczyć jego reakcję. Kwestię przesłuchania zostawiam w waszych rękach. Gdy uznacie, że czas wkroczyć, zróbcie to. - Spojrzała na kuzyna, a następie na Śmierciożerczynie, po czym przywitała niezwykle uprzejmie zarządcę przytułku. Zajęła miejsce siedzące, gdy Xavier niczym zły omen stanął za jej plecami. Nie widziała jego twarzy, ale miała pewność, że uśmiecha się uprzejmie choć ten gest nie obejmował zapewne jego oczu.
-To wielki gest z państwa strony. - Odezwał się zarządca wskazując Dei gestem jedno z wolnych krzeseł. Nie były wielce wygodne, raczej nie służyły długim posiedzeniom lub miały swoją niewygodą szybko wygonić potencjalnych petentów. -Wraz z małżonką robimy co możemy aby utrzymać to miejsce. Zresztą lady Burke wie.
-Wielkie mają państwo serce. - Zgodziła się z nim Primrose. -Widziałam jak wiele osób macie pod swoją opieką. Mam nadzieję, że podarki dla dzieci się przydały?
-Są zachwycone, a małżonka bardzo o nie dba. - Zapewnił gorliwie mężczyzna i zwrócił się do Xaviera. -Zaoferował bym coś mocniejszego, ale w czasach wojennych ciężko o mąkę a co dopiero mówić o alkoholu. Proszę wybaczyć.
Co do tego ostatniego Primrose nie miała wątpliwości, ale nie mogła pozwolić aby rozmowa się rozmyła.
-Nie zajmiemy wiele czasu. Przejdę więc do sedna. Panie Tremblay to miejsce należy rozbudować oraz odnowić. Lecznica musi zostać rozbudowana lub przeniesiona. Zaś podziemia… wiem pan co tam było? - Ostatnie pytanie zadała niewinnym głosem.
-Podziemia? - Zamrugał parę razy oczami robiąc zdumioną minę. -Ostatnio lady to badała prawda? Jakieś stare zapisy runiczne? Tak?
-Miałam na myśli typowe podpiwniczenie gdzie przechowuje się żywność. Nigdy w rozmowie z panem nie wspomniałam o żadnych zapisach runicznych, panie Tremblay. - Głos lady Burke nabrał ochłodzenia, ostatnie słowa wypowiedziała wręcz lodowatym tonem, który mógł mrozić powietrze.
|Czas na odpis 72h, tj. 28.04, przepraszam za opóźnienie z odpisem.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Wyciągnięcie z opiekuna przytułku cennych informacji nie wydawało się wielkim wyzwaniem, ot, zapewne mieli do czynienia z osobnikiem średnio wykształconym, o niskiej odporności na stres - czyżby Deirdre nie doceniała siły charakteru osób współpracujących z dziećmi? - spędzającym cały dzień za biurkiem. Wystarczyło umiejętnie poprowadzić rozmowę, może odrobinę postraszyć, a w razie niepowodzenia sięgnąć po różdżkę. Coś jednak podpowiadało Mericourt, że to spotkanie nie może być aż tak proste, że pod pozornie banalnym zadaniem kryje się drugie, grząskie dno, mogące wciągnąć rozluźnione ciało pod bagnistą powierzchnię. Nie zamierzała stać się ofiarą takiej pomyłki i niedocenienia przeciwnika, pozostawała więc czujna, choć uśmiechnięta. Skinęła głową na wskazania Primrose i Xaviera, zamierzała być tutaj szarą eminencją, kimś, kto zareaguje w odpowiednim momencie, nie zamierzała jednak biernie czekać na finał działań Burke'ów.
- Gdzie znajduje się teraz pana żona? - zapytała wprost, wchodząc mężczyźnie w słowo. Skoro obydwoje zajmowali się przytułkiem, również partnerka czarodzieja mogła mieć cenne informacje na temat dotychczasowych działań, zabezpieczeń i wszystkich sekretów, jakie skrywał sierociniec. Nie ciągnęła jednak tematu, dała wypowiedzieć się Primrose, konkretnej - i sprytnej, skołowany i przytłoczony eleganckim towarzystwem Trembley dał się jej podpuścić, a potem nie potrafił wybrnąć z potknięcia. Małe oczka zalśniły niepokojem, nerwowością aż nazbyt widoczną: pozostało więc pociągnąć za prujący się sznurek, by obnażyć niekompetencję oraz dwulicowość czarodzieja, a także uzyskać cenne informacje. - Wiemy już, że coś pan ukrywa. Radziłabym panu przejść do rzeczy, podzielić się każdym detalem dotyczącym tego budynku, jego rozkładu, zabezpieczeń i przeznaczenia, zarówno pomieszczeń, jak i czarów - powiedziała spokojnie tuż po Primrose. Deirdre nie okazywała chłodu, wydawała się głosem rozsądku, neutralnym centrum; oferowała Trembleyowi szansę, powinien z niej skorzystać, jeśli nie chciał ściągnąć na siebie gniewu dwójki wpływowych arystokratów. - Wszystkim nam zależy, by ten budynek służył kolejnemu pokoleniu czarodziejów. Kształcił ich, pomagał im rozwinąć magiczne zdolności, zapewniał rozwój i doskonałe warunki zgłębiania swych czarodziejskich pasji - dodała swobodnie i miękko, widocznie to jej przyszło odgrywać dobrego aurora. I nie miała z tym żadnego problemu, świadoma, że wystarczy nieposłuszeństwo lub niechęć kontaktu ze strony czarodzieja, a zmusi go do rozmowy inaczej. Mniej efektywnie, bardziej efektownie; z biegiem miesięcy nauczyła się ranić tak, by nie poprzerywać strun głosowych i nie zadławić rozmówcy swą własną krwią. Uśmiechnęła się lekko na tę myśl, równie dobrze jednak można było odebrać ten grymas jako przyjemne zachęcenie Trembleya do podzielenia się z nimi każdą ważną wieścią.
- Gdzie znajduje się teraz pana żona? - zapytała wprost, wchodząc mężczyźnie w słowo. Skoro obydwoje zajmowali się przytułkiem, również partnerka czarodzieja mogła mieć cenne informacje na temat dotychczasowych działań, zabezpieczeń i wszystkich sekretów, jakie skrywał sierociniec. Nie ciągnęła jednak tematu, dała wypowiedzieć się Primrose, konkretnej - i sprytnej, skołowany i przytłoczony eleganckim towarzystwem Trembley dał się jej podpuścić, a potem nie potrafił wybrnąć z potknięcia. Małe oczka zalśniły niepokojem, nerwowością aż nazbyt widoczną: pozostało więc pociągnąć za prujący się sznurek, by obnażyć niekompetencję oraz dwulicowość czarodzieja, a także uzyskać cenne informacje. - Wiemy już, że coś pan ukrywa. Radziłabym panu przejść do rzeczy, podzielić się każdym detalem dotyczącym tego budynku, jego rozkładu, zabezpieczeń i przeznaczenia, zarówno pomieszczeń, jak i czarów - powiedziała spokojnie tuż po Primrose. Deirdre nie okazywała chłodu, wydawała się głosem rozsądku, neutralnym centrum; oferowała Trembleyowi szansę, powinien z niej skorzystać, jeśli nie chciał ściągnąć na siebie gniewu dwójki wpływowych arystokratów. - Wszystkim nam zależy, by ten budynek służył kolejnemu pokoleniu czarodziejów. Kształcił ich, pomagał im rozwinąć magiczne zdolności, zapewniał rozwój i doskonałe warunki zgłębiania swych czarodziejskich pasji - dodała swobodnie i miękko, widocznie to jej przyszło odgrywać dobrego aurora. I nie miała z tym żadnego problemu, świadoma, że wystarczy nieposłuszeństwo lub niechęć kontaktu ze strony czarodzieja, a zmusi go do rozmowy inaczej. Mniej efektywnie, bardziej efektownie; z biegiem miesięcy nauczyła się ranić tak, by nie poprzerywać strun głosowych i nie zadławić rozmówcy swą własną krwią. Uśmiechnęła się lekko na tę myśl, równie dobrze jednak można było odebrać ten grymas jako przyjemne zachęcenie Trembleya do podzielenia się z nimi każdą ważną wieścią.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Zdawała sobie sprawę z tego, że wygląda inaczej, że jej włosy spięte są ciaśniej, obcas jest wyższy, a mocno zapięty pasek na sukni przypomina gorset - bo przecież nie ubrałaby prawdziwego gorsetu, spięty kręgosłup i cierpliwe oczekiwanie złośliwych komentarzy wystarczająco odbierały jej dech w płucach, by miała dodatkowo krępować się w żebrach. Z wdzięcznością przyjęła fakt, że w ostateczności nikt nie pozwolił sobie na zadawanie natrętnych pytań, choć na wszystkie przygotowała sobie odpowiedź już wcześniej. Wmawiała sobie, że milczenie było lepsze, nawet jeśli stawało ją w konieczności znoszenia przydługich spojrzeń, wymownych, obcych, może nawet złośliwych, gdyby pozwalała sobie jeszcze na przywilej odpowiadania nieuprzejmością na nieuprzejmość. Uśmiechnęła się blado i do Primrose i do Xaviera, unikając spojrzenia Deirdre, a Drew obserwując jedynie ukradkiem i przypadkowo. Niełatwo było udać, że nie usłyszała słów śmierciożerczyni na moment przed tym, jak wraz z Macnairem zniknęli w ciemnych, cuchnących odmętach piwnicy. Wiedziała dobrze, co żmija miała na myśli, może podświadomie, a może trochę z przewrażliwienia.
Chociaż powietrze na dolnych kondygnacjach było chłodniejsze i ciężkie od wilgoci, Elvirze zdawało się, że z każdym kolejnym stopniem jej dłonie pokrywają się mgiełką potu, a powietrze oplata niczym w najparniejsze dni lata. Nie wiedziała co sobie myślał Macnair po raz pierwszy od dawna mając okazję zostać z nią sam na sam i może tak właśnie było lepiej. Na dobrą sprawę nie powinno jej to nawet dłużej interesować, tyle przecież wysiłku wkładała w to, by skupić się na sobie, na swoich lekcjach, osobistym rozwoju, prawidłowościach, które musiała odkrywać i się z nimi oswajać. A jednak ten pieprzony, arogancki, złośliwy kurwi syn nadal tkwił w jej głowie jak drzazga między oczodołem a korą czołową i chyba powoli - bardzo powoli - uczyła się żyć z tym bólem. Czy raczej, pomimo bólu.
Nie odzywał się do niej a ona nie zamierzała wyciągać z niego odpowiedzi, bo nie pozwalała jej na to godność. Dopiero kiedy trochę się oddaliła rzucił za nią kilka ironicznych słów, na co zwolniła w pół kroku, zesztywniała, jakby dopiero co trafiono ją w plecy zaklęciem. Nie odwróciła się, nie spojrzała na niego, właściwie nie miała zamiaru odpowiadać, bo wszak w jakim celu, nie zasługiwała na to. Zdawało się jednak, że zimne stopy nie pozwolą jej ruszyć dalej, jeżeli nie wydusi z siebie krótkiego, oschłego zdania.
- No tak, byłabym zapomniała. Gratuluję nadania ziemi. Wszak zasłużyłeś na nią bardziej niż ktokolwiek, panie Macnair. Czy może raczej powinnam powiedzieć lordzie? - Przypadkiem ugryzła się w język, lecz smak krwi doskonale pasował do zgorzknienia, które czuła.
A niech go już jedno piekło pochłonie.
Zacisnęła powieki i pokręciła głową sama do siebie, idąc dalej ciemnymi pokojami, nieco nieprzytomnie, dopóki czubkiem buta nie zahaczyła o metalową puszkę.
- Lumos - powiedziała cicho, wyciągając różdżkę i oświetlając sobie drogę.
Bladoniebieskie światło padło na pożółkłe materace, jedno z głównych źródeł wszechobecnego smrodu. Przyklękła przy nich, nie zważając na kurz i przesunęła po nich dłonią mimo obrzydzenia. W materiale można było wiele ukryć, jeżeli było się wystarczająco upartym, a że nie posiadała zdolności krawieckich wystarczających do określenia, czy był ponownie szyty, rzuciła Diffindo na oba z najbliższych materacy, wypruwając z nich sprężyny i watę. Pod materacami, które podnosiła ręcznie, znalazła stare gazety z nieporuszającymi się fotografami, nie musiała przeglądać ich całych, by zrozumieć, że należały do mugoli. Jak gdyby potrzebowała większego dowodu na to, że trzymano tutaj nielegalnych mieszkańców. Zacisnęła zęby i przerzuciła resztę papierów, ostatecznie wciskając do kieszeni płaszcza jeden egzemplarz propagandowej ulotki i jedną, cieńszą gazetę, mnąc je co prawda, ale bez większego żalu. Idąc wzdłuż materacy odnalazła też odnogę wąskiego korytarza, ciemność na jego końcu wyglądała obiecująco, lecz ze swojego miejsca poświecenie Lumos nie dawało wielu możliwości. Wskazała różdżką na sufit korytarza, inkantując na głos Lumos maxima, zaklęcie jednak okazało się żałośnie wątłe, a ona i tak miała swoje wątpliwości, czy powinna błądzić tam na własną rękę. Nie zamierzała dopuszczać do siebie zgubnej myśli, że zależy jej na tym czy Drew poradzi sobie sam - dużo milsza sercu była konkluzja, że doskonale wie, że jeśli zostanie ranna, Macnair nie pójdzie jej szukać.
Spojrzała w ciemność, czując ucisk w żołądku.
Nie, co ona pieprzyła, nie była to myśl milsza.
Cofnęła się własnym śladem do ścian zarysowanych runami, ściskając w dłoni jedną z ulotek.
- Odkryłeś coś? - zapytała, nadchodząc zza jego pleców i przerywając ogłuszającą ciszę. - Ja znalazłam ślady ukrywania w piwnicach mugoli i zdrajców, ale o tym mówiła już lady Primrose. Za ich noclegownią jest jeszcze jedna odnoga znacznie węższego korytarza. - Zamilkła na moment, ale nie dlatego, że się zawahała, a jedynie po to, by dobrze wybrzmiały jej słowa. - Ostrzegłeś mnie, bym się nie gubiła, toteż poczekam, byśmy mogli udać się tam razem. - Nie uśmiechnęła się ani nie skrzywiła, ponieważ tylko martwa neutralność trzymała jej wszystkie uczucia na wodzy.
Chociaż powietrze na dolnych kondygnacjach było chłodniejsze i ciężkie od wilgoci, Elvirze zdawało się, że z każdym kolejnym stopniem jej dłonie pokrywają się mgiełką potu, a powietrze oplata niczym w najparniejsze dni lata. Nie wiedziała co sobie myślał Macnair po raz pierwszy od dawna mając okazję zostać z nią sam na sam i może tak właśnie było lepiej. Na dobrą sprawę nie powinno jej to nawet dłużej interesować, tyle przecież wysiłku wkładała w to, by skupić się na sobie, na swoich lekcjach, osobistym rozwoju, prawidłowościach, które musiała odkrywać i się z nimi oswajać. A jednak ten pieprzony, arogancki, złośliwy kurwi syn nadal tkwił w jej głowie jak drzazga między oczodołem a korą czołową i chyba powoli - bardzo powoli - uczyła się żyć z tym bólem. Czy raczej, pomimo bólu.
Nie odzywał się do niej a ona nie zamierzała wyciągać z niego odpowiedzi, bo nie pozwalała jej na to godność. Dopiero kiedy trochę się oddaliła rzucił za nią kilka ironicznych słów, na co zwolniła w pół kroku, zesztywniała, jakby dopiero co trafiono ją w plecy zaklęciem. Nie odwróciła się, nie spojrzała na niego, właściwie nie miała zamiaru odpowiadać, bo wszak w jakim celu, nie zasługiwała na to. Zdawało się jednak, że zimne stopy nie pozwolą jej ruszyć dalej, jeżeli nie wydusi z siebie krótkiego, oschłego zdania.
- No tak, byłabym zapomniała. Gratuluję nadania ziemi. Wszak zasłużyłeś na nią bardziej niż ktokolwiek, panie Macnair. Czy może raczej powinnam powiedzieć lordzie? - Przypadkiem ugryzła się w język, lecz smak krwi doskonale pasował do zgorzknienia, które czuła.
A niech go już jedno piekło pochłonie.
Zacisnęła powieki i pokręciła głową sama do siebie, idąc dalej ciemnymi pokojami, nieco nieprzytomnie, dopóki czubkiem buta nie zahaczyła o metalową puszkę.
- Lumos - powiedziała cicho, wyciągając różdżkę i oświetlając sobie drogę.
Bladoniebieskie światło padło na pożółkłe materace, jedno z głównych źródeł wszechobecnego smrodu. Przyklękła przy nich, nie zważając na kurz i przesunęła po nich dłonią mimo obrzydzenia. W materiale można było wiele ukryć, jeżeli było się wystarczająco upartym, a że nie posiadała zdolności krawieckich wystarczających do określenia, czy był ponownie szyty, rzuciła Diffindo na oba z najbliższych materacy, wypruwając z nich sprężyny i watę. Pod materacami, które podnosiła ręcznie, znalazła stare gazety z nieporuszającymi się fotografami, nie musiała przeglądać ich całych, by zrozumieć, że należały do mugoli. Jak gdyby potrzebowała większego dowodu na to, że trzymano tutaj nielegalnych mieszkańców. Zacisnęła zęby i przerzuciła resztę papierów, ostatecznie wciskając do kieszeni płaszcza jeden egzemplarz propagandowej ulotki i jedną, cieńszą gazetę, mnąc je co prawda, ale bez większego żalu. Idąc wzdłuż materacy odnalazła też odnogę wąskiego korytarza, ciemność na jego końcu wyglądała obiecująco, lecz ze swojego miejsca poświecenie Lumos nie dawało wielu możliwości. Wskazała różdżką na sufit korytarza, inkantując na głos Lumos maxima, zaklęcie jednak okazało się żałośnie wątłe, a ona i tak miała swoje wątpliwości, czy powinna błądzić tam na własną rękę. Nie zamierzała dopuszczać do siebie zgubnej myśli, że zależy jej na tym czy Drew poradzi sobie sam - dużo milsza sercu była konkluzja, że doskonale wie, że jeśli zostanie ranna, Macnair nie pójdzie jej szukać.
Spojrzała w ciemność, czując ucisk w żołądku.
Nie, co ona pieprzyła, nie była to myśl milsza.
Cofnęła się własnym śladem do ścian zarysowanych runami, ściskając w dłoni jedną z ulotek.
- Odkryłeś coś? - zapytała, nadchodząc zza jego pleców i przerywając ogłuszającą ciszę. - Ja znalazłam ślady ukrywania w piwnicach mugoli i zdrajców, ale o tym mówiła już lady Primrose. Za ich noclegownią jest jeszcze jedna odnoga znacznie węższego korytarza. - Zamilkła na moment, ale nie dlatego, że się zawahała, a jedynie po to, by dobrze wybrzmiały jej słowa. - Ostrzegłeś mnie, bym się nie gubiła, toteż poczekam, byśmy mogli udać się tam razem. - Nie uśmiechnęła się ani nie skrzywiła, ponieważ tylko martwa neutralność trzymała jej wszystkie uczucia na wodzy.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Na samym początku pozostawał milczący. Spokojnie obserwował czarodzieja, przybierając na usta lekko, uprzejmy uśmiech nie zdradzający w żaden sposób prawdziwych zamiarów. Słysząc słowa kuzynki, które ta skierowała do zarządcy, spojrzał w jej kierunku, a po chwili zerknął na Deirdre.
- Właśnie, żona nie mogła się dzisiaj pojawić? Mógłby pan po nią posłać? Z chęcią wysłuchamy jakie ona ma zdanie na temat wszystkiego. - odparł spokojnie przenosząc na nowo wzrok na mężczyznę.
Rozumiał co miała na myśli Madame Mericourt. Żona mogła być kolejnym źródłem informacji, a nawet jeśli nie to można ja było użyć bez problemu jako dźwignie. Nic tak nie ułatwiało takich rozmów jak porządna dźwignia.
- Dziękuję panie Tremblay, ale przy takich spotkaniach i tak ważnych tematach jakie mamy zamiar poruszać, alkohol nie jest wskazany. - powiedział lustrując go wzrokiem, chcąc jednocześnie wprowadzić go w pewnego rodzaju zakłopotanie.
Gdyby nie powaga całej sytuacji, z całą pewnością Xavier zaśmiał by się cicho pod nosem widząc minę zarządcy po tym jak Primrose wytknęła mu błąd. Zdenerwowanie było wręcz namacalne kiedy patrzyło się na zarządce, a to tylko potwierdzało to co dowiedział się od Prim. Facet miał coś zdecydowanie na sumieniu.
- Tak, nie ma co przedłużać. Jestem pewny, że tak zaradny człowiek jak pan przygotował się na to spotkanie. Chcielibyśmy spojrzeć na plany budynku aby móc na spokojnie ustalić, które pomieszczenia należy przebudować, a które rozbudować. - odparł ściągając rękawice i chowając je do kieszeni płaszcza.
Chociaż mężczyzna już był zdenerowany przez to, że Prim złapała go za słówko, a Deirdre, pomimo czarującego uśmiechu, postawiła sprawę jasno, Burke chciał jeszcze przez chwilę utrzymać spotkanie w oficjalnym tonie.
- Skoro jest pan świadom runicznych zapisów, chcielibyśmy o nich więcej usłyszeć. Nikt nie chce aby nie daj Merlinie, dzieci natknęły się na jakiekolwiek niebezpieczeństwa w miejscu, które ma im gwarantować spokój i bezpieczeństwo przede wszystkim. - uniósł brew ku górze. - Jeśli chodzi o zabezpieczenia to zajmą się tym wykwalifikowane osoby, a to jest rozmowa na inną porę.
Nie musiał mówić na głos, że nie byliby zadowoleni gdyby coś takiego miało miejsce. Wydawało mu się, że wystarczająco dali do zrozumienia buntownikom co ich czeka jeśli postanowią się postawić władzy.
- Właśnie, żona nie mogła się dzisiaj pojawić? Mógłby pan po nią posłać? Z chęcią wysłuchamy jakie ona ma zdanie na temat wszystkiego. - odparł spokojnie przenosząc na nowo wzrok na mężczyznę.
Rozumiał co miała na myśli Madame Mericourt. Żona mogła być kolejnym źródłem informacji, a nawet jeśli nie to można ja było użyć bez problemu jako dźwignie. Nic tak nie ułatwiało takich rozmów jak porządna dźwignia.
- Dziękuję panie Tremblay, ale przy takich spotkaniach i tak ważnych tematach jakie mamy zamiar poruszać, alkohol nie jest wskazany. - powiedział lustrując go wzrokiem, chcąc jednocześnie wprowadzić go w pewnego rodzaju zakłopotanie.
Gdyby nie powaga całej sytuacji, z całą pewnością Xavier zaśmiał by się cicho pod nosem widząc minę zarządcy po tym jak Primrose wytknęła mu błąd. Zdenerwowanie było wręcz namacalne kiedy patrzyło się na zarządce, a to tylko potwierdzało to co dowiedział się od Prim. Facet miał coś zdecydowanie na sumieniu.
- Tak, nie ma co przedłużać. Jestem pewny, że tak zaradny człowiek jak pan przygotował się na to spotkanie. Chcielibyśmy spojrzeć na plany budynku aby móc na spokojnie ustalić, które pomieszczenia należy przebudować, a które rozbudować. - odparł ściągając rękawice i chowając je do kieszeni płaszcza.
Chociaż mężczyzna już był zdenerowany przez to, że Prim złapała go za słówko, a Deirdre, pomimo czarującego uśmiechu, postawiła sprawę jasno, Burke chciał jeszcze przez chwilę utrzymać spotkanie w oficjalnym tonie.
- Skoro jest pan świadom runicznych zapisów, chcielibyśmy o nich więcej usłyszeć. Nikt nie chce aby nie daj Merlinie, dzieci natknęły się na jakiekolwiek niebezpieczeństwa w miejscu, które ma im gwarantować spokój i bezpieczeństwo przede wszystkim. - uniósł brew ku górze. - Jeśli chodzi o zabezpieczenia to zajmą się tym wykwalifikowane osoby, a to jest rozmowa na inną porę.
Nie musiał mówić na głos, że nie byliby zadowoleni gdyby coś takiego miało miejsce. Wydawało mu się, że wystarczająco dali do zrozumienia buntownikom co ich czeka jeśli postanowią się postawić władzy.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Odwróciłem się przez ramię słysząc komentarz Deirdre i posłałem jej wymowny uśmiech. -Zrobię co w mojej mocy- doskonale wiedziałem, co miała na myśli. Próbowałem wyprzeć to z pamięci, udawać iż nigdy się nie wydarzyło, ale z uwagi na jej przynależność i konieczność spotkań, nie miałem takiej możliwości. Po dziś dzień nie miałem pojęcia cóż zrodziło się wtem w jej głowie, jaki chochlik nią kierował i choć zapłaciła wysoką cenę za całokształt swych czynów, to dla mnie nie było drogi powrotnej do unormowania relacji. Działała na rzecz Rycerzy Walpurgii, wkładała w to serce i niejednokrotnie ryzykowała życiem, dlatego należał się jej szacunek, na którym zamierzałem poprzestać. Prywatny konflikt nie był jednak powodem do rezygnowania z pomocy tudzież misji związanych z organizacją, więc szczerze liczyłem, iż podejdzie do tego równie profesjonalnie. Bez zbędnych słów, ironii oraz podtekstów – nie miałem ochoty wdawać się w dziecinne przepychanki.
Może i w moich słowach była nuta ironii, ale najwyraźniej odebrała ją nader poważnie. Zwykłem rozmawiać w ten sposób, podchodziłem żartobliwie do wielu sytuacji i nagle stał się to problem, kiedy tak naprawdę nie było ku temu żadnego powodu. Nie skrytykowałem, nie rzuciłem przykrym komentarzem, a jedynie ostrzegłem, co przez pryzmat nieznanych nam tuneli mogło mieć większy sens. Skoro ukrywali się tutaj zbiegowie to z pewnością piwnice kryły wiele tajemnic i należało mieć się na baczności oraz uważać na każdym kroku. Niemniej jednak oschły ton i nieco kpiące nawiązanie do lorda wskazywały, że wzięła to do siebie. Niepotrzebnie. Przeniosłem na nią wzrok i skinąłem głową na znak podziękowania za gratulacje. -Wystarczy Drew- skwitowałem. Nie czułem się i nie byłem szlachcicem.
Dopiero, kiedy się oddaliła mogłem na dłużej przyjrzeć się runom i płynącej w nich magii. Wyblakłe rysy wciąż zdawały się chłonąć jej cząsteczki, tętnić nimi i czekać na znak, aż w końcu ponownie rozbłysną pełnym blaskiem. Miałem zbyt mało informacji, aby wywnioskować jakie rytuały miały tutaj miejsce. Jaki pomysł zrodził się w głowie zaklinacza, który najwyraźniej włożył wiele pracy w zabezpieczenie tych tuneli. Czy na pewno jego zadaniem było tylko chronić zbiegów? Wplątać w odmęty świadomości agresora i wywołać w nim obłęd? Możliwości było wiele, zbyt wiele, abym mógł postawić trafną tezę. Zmuszony byłem zbadać większą przestrzeń, poznać naturę i dotrzeć do jakichkolwiek śladów baz, jakie zostały użyte do nakreślenia znaków. Ten rodzaj magii był na tyle rozległy, iż poznanie jego prawdziwej natury nierzadko zajmował nie dni, a miesiące.
Tuż po wypowiedzeniu zaklęcia zmrużyłem oczy, albowiem dawno nie byłem świadkiem podobnego zjawiska. Pyłki zaczęły składać się w jedną całość, blade wspomnienie krętego labiryntu, który wciągał swe ofiary w pułapkę. Momentalnie zawładnęło mną uczucie beznadziejności, smutku, może nawet lęku, które zniknęły wraz z magiczną marą. Wyciągnąłem dłoń przed siebie chcąc uchwycić opadające drobinki, być może poznać jeszcze więcej ich właściwości, lecz nic takiego się nie stało. Była to stara magia, bardzo zaawansowana sztuka. Któż włożyłby tak wielki wysiłek w ochronę zwykłych szczurów? Może jednak wystarczyło odtworzyć rytuał, co z reguły było znacznie prostsze, niżeli czynić go od samego początku?
Uniosłem wzrok na Elvirę i skupiłem się na jej słowach. -Musimy się tam udać. Bez większej ilości informacji niczego tu nie zdziałam- odparłem, po czym ruszyłem przed siebie, aby na własne oczy ujrzeć zniszczone prycze.
-Co za smród- skrzywiłem się zbliżając się do materacy, prawdopodobnie swoistej noclegowni. Idealne warunki dla mugolskiej zarazy. -Dokładnie sprawdziłaś to miejsce? Żadnych innych śladów?- zerknąłem na nią pytająco, po czym obróciłem głowę w kierunku wąskiego korytarza. -Lumos Maxima- wypowiedziałem zaciskając w dłoni wężowe , kiedy znalazłem się tuż przed wejściem do tunelu.
-Masz jeszcze jakieś informacje o tych piwnicach, zabezpieczeniach?- spytałem nie patrząc na nią, albowiem lustrowałem wzrokiem kamienne ściany. -Hexa Revelio- wątpliłem, aby były tutaj klątwy, jednakże wolałem zachować ostrożność.
1. Lumos Maxima, 2. Hexa Revelio (IV poziom biegłości starożytnych run) | EM: 48 - 2 = 46
Może i w moich słowach była nuta ironii, ale najwyraźniej odebrała ją nader poważnie. Zwykłem rozmawiać w ten sposób, podchodziłem żartobliwie do wielu sytuacji i nagle stał się to problem, kiedy tak naprawdę nie było ku temu żadnego powodu. Nie skrytykowałem, nie rzuciłem przykrym komentarzem, a jedynie ostrzegłem, co przez pryzmat nieznanych nam tuneli mogło mieć większy sens. Skoro ukrywali się tutaj zbiegowie to z pewnością piwnice kryły wiele tajemnic i należało mieć się na baczności oraz uważać na każdym kroku. Niemniej jednak oschły ton i nieco kpiące nawiązanie do lorda wskazywały, że wzięła to do siebie. Niepotrzebnie. Przeniosłem na nią wzrok i skinąłem głową na znak podziękowania za gratulacje. -Wystarczy Drew- skwitowałem. Nie czułem się i nie byłem szlachcicem.
Dopiero, kiedy się oddaliła mogłem na dłużej przyjrzeć się runom i płynącej w nich magii. Wyblakłe rysy wciąż zdawały się chłonąć jej cząsteczki, tętnić nimi i czekać na znak, aż w końcu ponownie rozbłysną pełnym blaskiem. Miałem zbyt mało informacji, aby wywnioskować jakie rytuały miały tutaj miejsce. Jaki pomysł zrodził się w głowie zaklinacza, który najwyraźniej włożył wiele pracy w zabezpieczenie tych tuneli. Czy na pewno jego zadaniem było tylko chronić zbiegów? Wplątać w odmęty świadomości agresora i wywołać w nim obłęd? Możliwości było wiele, zbyt wiele, abym mógł postawić trafną tezę. Zmuszony byłem zbadać większą przestrzeń, poznać naturę i dotrzeć do jakichkolwiek śladów baz, jakie zostały użyte do nakreślenia znaków. Ten rodzaj magii był na tyle rozległy, iż poznanie jego prawdziwej natury nierzadko zajmował nie dni, a miesiące.
Tuż po wypowiedzeniu zaklęcia zmrużyłem oczy, albowiem dawno nie byłem świadkiem podobnego zjawiska. Pyłki zaczęły składać się w jedną całość, blade wspomnienie krętego labiryntu, który wciągał swe ofiary w pułapkę. Momentalnie zawładnęło mną uczucie beznadziejności, smutku, może nawet lęku, które zniknęły wraz z magiczną marą. Wyciągnąłem dłoń przed siebie chcąc uchwycić opadające drobinki, być może poznać jeszcze więcej ich właściwości, lecz nic takiego się nie stało. Była to stara magia, bardzo zaawansowana sztuka. Któż włożyłby tak wielki wysiłek w ochronę zwykłych szczurów? Może jednak wystarczyło odtworzyć rytuał, co z reguły było znacznie prostsze, niżeli czynić go od samego początku?
Uniosłem wzrok na Elvirę i skupiłem się na jej słowach. -Musimy się tam udać. Bez większej ilości informacji niczego tu nie zdziałam- odparłem, po czym ruszyłem przed siebie, aby na własne oczy ujrzeć zniszczone prycze.
-Co za smród- skrzywiłem się zbliżając się do materacy, prawdopodobnie swoistej noclegowni. Idealne warunki dla mugolskiej zarazy. -Dokładnie sprawdziłaś to miejsce? Żadnych innych śladów?- zerknąłem na nią pytająco, po czym obróciłem głowę w kierunku wąskiego korytarza. -Lumos Maxima- wypowiedziałem zaciskając w dłoni wężowe , kiedy znalazłem się tuż przed wejściem do tunelu.
-Masz jeszcze jakieś informacje o tych piwnicach, zabezpieczeniach?- spytałem nie patrząc na nią, albowiem lustrowałem wzrokiem kamienne ściany. -Hexa Revelio- wątpliłem, aby były tutaj klątwy, jednakże wolałem zachować ostrożność.
1. Lumos Maxima, 2. Hexa Revelio (IV poziom biegłości starożytnych run) | EM: 48 - 2 = 46
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 73
--------------------------------
#2 'k100' : 90
#1 'k100' : 73
--------------------------------
#2 'k100' : 90
Przytułek dla ubogich w Coventry
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Warwickshire