Fleamont "Monty" Potter
Nazwisko matki: Rineheart
Miejsce zamieszkania: Walia, okolice Llymon Brook
Czystość krwi: Czysta ze skazą
Status majątkowy: ubogi
Zawód: pracownik drukarni
Wzrost: 170cm
Waga: 54kg
Kolor włosów: ciemny brąz
Kolor oczu: bursztynowe
Znaki szczególne: cienka podłużna blizna na lewym nadgarstku, mniejsze blizny w charakterystycznym kształcie półksiężyców na wewnętrznej stronie dłoni oraz ramionach
10 cali Czarny bez Jad śmierciotuli
Hogwart, Gryffindor
—
nagrobka siostry, tuż obok grobu rodziców.
rumiankiem, tuszem drukarskim, drewnem miotły, starymi książkami i suszonymi ziołami.
Siebie, z moimi bliskimi. Całymi i zdrowymi, żywymi.
literaturą i quidditchem — zdaję sobie sprawę z tego, że to dziwaczne połączenie.
Chlubom Portree
latam na miotle szukając złotego znicza
mugolskiego Rock'n'rolla
Martin Conte
Boję się pamięci o tych wszystkich ludziach, z którymi coś mnie łączyło, a z którymi rozdzieliło mnie milczenie.
Boję się wielu sekund, godzin, dni i lat, które zwolniłem z obowiązku istnienia.
Było ich czworo przeciwko światu.
Ojciec, Edward, który nade wszystkie ziemskie przyjemności, ukochał sobie obcowanie z literaturą. Poważny, lecz nie śmiertelnie poważny, życzliwie nastawiony do otaczających go ludzi, z zapałem czytający na głos rozpalające serce oraz wyobraźnię opowieści o wielkich czarodziejach, cnotliwych rycerzach i odważnych zdobywcach. Jego królestwem był salon z półkami uginającymi się od książek oraz pracownia introligatorska, w której spędzał całe dnie. To on zaraził syna miłością do czytelnictwa, a w późniejszych latach sam ochoczo zachęcał go do pisania.
Matka, Cecilie, uśmiechała się tak często, aż wokół jej oczu zrobiły się zmarszczki. Gdyby Fleamont miał wymienić definicję dobra, wskazałby właśnie na nią; usobienie serdeczności, matczynej troski, miłości. Pachniała jak zioła, które suszyły się rozwieszone w ich kuchni oraz rosły w szklarni za domem. Epatowała ciepłem i życzliwością wobec każdej żywej istoty, która potrzebowała pomocy; umiała leczyć i próbowała też nauczyć Monty’ego, lecz ta dziedzina magii okazała się być dla chłopca zbyt trudna i nauczył się jedynie jej podstaw; wystarczająco dużo, by w przyszłości leczyć drobne urazy swych przyjaciół. Przekazała mu też wiedzę z podstaw zielarstwa, którą następnie chłopiec rozwijał już w murach Hogwartu, lecz bez większego entuzjazmu.
Siostra, Margaret, była najmądrzejszą osobą, jaką Fleamont znał. Umiała znaleźć odpowiedź na każde nurtujące go pytanie; wiedziała dlaczego niebo jest niebieskie, po co drzewa gubią swe liście na jesieni oraz skąd biorą się pieniądze. Opowiadała mu o świecie; o Hogwarcie, o Anglii, o książkach i ludziach, których spotkała na swojej drodze. Była autorytetem, jaśniejącym słońcem, radą na wszystkie problemy. Dzieliło ich dziewięć lat różnicy, lecz byli związani niewidzialną nicią porozumienia. Dlatego tak rzewnie i głośno płakał, kiedy pierwszego września przyszło im się żegnać na King’s Cross, dlatego pisał do niej listy niemalże codziennie, opowiadając jej o swym dniu, nawet jeżeli nie było w nich nic
I był też on, Monty, zupełnie niepodobny do żadnego z nich. Mimo zasianej w nim wrażliwości, próżno było oczekiwać łagodności w obyciu, którą mogli poszczycić się jego krewni. Miał dwie lewe ręce do introligatorstwa, rośliny, którymi się zajmował szybko więdły, los również pożałował mu inteligencji Maggie. Otrzymał natomiast odwagę i hart ducha, które pozwoliły mu rozprawiać się z czyhającymi na nich niebezpieczeństwami — począwszy od pokrzyw poskramianych kijem, po łobuzów z miasteczka, z którymi bił się na śmierć i życie (używając dzielnie dziecięcych piąstek), gdy któryś śmiał powiedzieć coś niemiłego o Margaret. Największą pasją okazał się jednak quidditch.
Było ich czworo, mieszkali w Dolinie Godryka i byli bardzo szczęśliwi.
Tiara Przydziału nie miała wątpliwości co do tego, że młody Potter powinien trafić do Gryffindoru; wszak od najmłodszych lat wykazywał cechy reprezentujące dom lwa. Nie był wybitnym uczniem; już od dziecka cierpiał na poważne problemy z koncentracją podczas nauki — potrafi skupić się tylko na tym, co sprawiało mu prawdziwą przyjemność. Wprawdzie książki stanowiły ważną część jego życia (wypełniały cały dom Potterów, towarzyszyły Fleamontowi od najmłodszych lat, odkąd tylko nauczył się czytać) i pochłaniał je w ogromnych ilościach, to na (nie)szczęście dla chłopca nie były to podręczniki szkolne, ani publikacje naukowe; umiłował powieści przygodowe, niekoniecznie związane z aktualnie przerabianym materiałem i nierzadko porzucane w połowie, gdy lektura zaczęła go nudzić. Mimo czytelniczej wybredności udało mu się poznać masę autorów oraz ich dzieł, zarówno tych czarodziejskich, jak i mugolskich.
Wśród szkolnych przedmiotów radził sobie najlepiej z urokami, obroną przed czarną magią oraz lataniem na miotle. Z zielarstwem jakoś sobie radził, przynajmniej w części teoretycznej, głównie za sprawą wiedzy, którą przekazała mu matka. Opieka nad magicznymi stworzeniami oraz historia magii nie były może najnudniejszymi przedmiotami, lecz nie udało im się zdobyć zaangażowania młodego Pottera. Numerologia natomiast była odprężającym zajęciem, ale tylko wtedy, kiedy miał dobry humor. Nie można jednak długo się na niego gniewać za brak naukowych sukcesów i zaczepnego charakteru; pogodna natura i dobroć (zawsze przecież stawał w obronie słabszych, nie był dręczycielem!), jakie wyniósł z domu rodzinnego szybko koiły gniew nauczycieli (którzy, swoją drogą, nierzadko patrzyli na niego przez pryzmat zdolniejszej Maggie) i zaskarbiły mu duże grono czarodziejów, na których zawsze mógł liczyć.
Nie był też najgrzeczniejszym chłopcem — stawanie w obronie słabszych nierzadko kończyło się pojedynkiem; jeżeli nie na zaklęcia, to na pięści. Nie zawsze wychodził z tych bitew zwycięsko, lecz nigdy z opuszczoną głową. Zdarzało mu się też wyciągnąć ręce po cudzą własność (a mowa tu oczywiście o odpowiedziach na klasówki zachomikowanych w profesorskich szufladach; poza tym kradzieży się brzydzi) czy przemykać się szkolnymi korytarzami długo po ciszy nocnej. I nikt nie przypuszczałby, że ta szelma potajemnie uwielbiała pisać opowiadania, powtarzając sobie, że jeżeli nie wyjdzie mu ze sportem, to spróbuje swych sił w pisaniu.
Do szkolnej drużyny quidditcha dołączył jako szukający na drugim roku i szybko został chlubą Gryffindoru. Z tej okazji otrzymał od siostry najszybszą miotłę, jaka tylko była dostępna na rynku; po latach zrozumiał, że Margaret musiała wydać na nie fortunę. Wywalczył dla swego domu pierwszy od lat puchar, a dzięki przelaniu całej swej energii na rozgrywkę, nie było mu już tak śpieszno do psot. Ostatecznie spoważniał na piątym roku, kiedy przejął obowiązki kapitana drużyny.
Lata spędzone wśród murów Hogwartu wspomina dobrze — wspólne kąpiele w jeziorze i ściganie się, kto pierwszy dopłynie do starego pomostu, pierwsze potańcówki, chłopięce wygłupy, zauroczenia. Gdzieś jednak na czarodziejskim społeczeństwie pojawiła się rysa (być może była tam już zawsze, ale Monty tego nie widział?), która pogłębiała się z każdym kolejnym dniem, napełniając najmłodszego Pottera niepokojem. Całym sobą czuł, że zbliża się coś niepokojącego; śmiał się więc głośniej i serdeczniej, by dodać otuchy sobie i innym.
Przecież Lwy nie mogą się bać.
Rosemary poznał w ‘55 na weselu w Dolinie Godryka. Nie pamiętał już, czy Potterowie zostali zaproszeni na uroczystość z racji dalekiego pokrewieństwa z panem młodym, czy zwykłej sympatii, w jakiej od lat żyły ich rodziny; to nie miało znaczenia, gdy zobaczył wirującą na parkiecie złotowłosą Mary. Nie była obdarzona darem magii jak jej siostra, która wychodziła za mąż, lecz czarowała swoim łagodnym uśmiechem. Zachwycała się wszystkim, co dla Fleamonta było codziennością, a on z przyjemnością odkrywał przed nią czarodziejski świat. W zamian za to pokazała mu jak wyglądało życie pośród mugolskich wynalazków, pokazała mu niemagiczną muzykę i sztukę, polecała książki, cierpliwie tłumaczyła jak radzą sobie bez magii, a on odwdzięczał się tym samym. Wkrótce zdał sobie sprawę z tego, że wie o mugolach więcej, niż przeciętny czarodziej, lecz wciąż za mało, by móc żyć pomiędzy nimi bez wzbudzania podejrzeń. Zderzenie dwóch różnych kultur przerodziło się w przyjaźń, z której z czasem wykiełkowało coś więcej.
Kochali się, szczerze i poważnie, jak tylko poważna mogła być miłość dwójki nastolatków. Kiedy przebywał w Hogwarcie, pisali do siebie długie, przepełnione tęsknotą listy — wszystkie z nich zachował, uważając je za swój najcenniejszy skarb — natomiast w wakacje starał się spędzać z nią jak najwięcej czasu, odwiedzając ją w Londynie. Oczywiście, wycieczki te były kosztowne; nieco zbyt kosztowne jak na kieszeń Potterów, dlatego w miesiące wolne od nauki Fleamont zaczął dorabiać sobie w miejscowej drukarni, by odciążyć rodziców i mieć pieniądze na swoje wydatki. Praca nie należała do najłatwiejszych, szczególnie dla chłopaka, który nie ukończył żadnych szkół poligraficznych, lecz ten szybko się uczył; miał w końcu ku temu odpowiednią motywację, a przy okazji zdobywał fach.
Obiecał sobie, że oświadczy się Mary, gdy tylko oboje skończą szkołę, a on stanie nogi i zacznie zarabiać tyle, by utrzymać ich oboje. Albo też troje, lub czworo.
Zostało ich zaledwie dwoje przeciwko całemu wielkiemu i okrutnemu światu.
Do dziś targają nim koszmary i wyrzuty sumienia; może gdyby nie poprosił rodziców, aby zajęli się Mary i jej ojcem, nie doszłoby do tragedii, a jego bliscy wciąż by żyli. Czy mógł jednak pozwolić na to, aby jego ukochana zginęła w Londynie? Nie wiedział kto doniósł na Potterów, że ukrywają mugoli, ani kiedy ich zabito; ciała zdawały się być już zimne i sztywne, gdy wraz z Margaret przekroczyli próg domu w Dolinie. Nie wiedział o tym, że zaledwie dwa miesiące wcześniej przybyli do nich Strażnicy z Ministerstwa Magii, a przynajmniej tak twierdzili sąsiedzi unikając kontaktu wzrokowego. Ktoś zdradził ich rodzinę, przekazał służbom, że dwójka niemagicznych mieszka pod ich dachem. O ile pierwsza wizyta obyła się bez ofiar, głównie za sprawą determinacji Cecilie, tak za drugim razem trafili na mniej skorego do rozmów urzędnika kata.
Wraz z życiem, które uszło z ich szeroko otwartych oczu, ze świata uleciało wszystko, co czyniło Fleamonta szczęśliwym. Kiedy on lejąc łzy zakopywał ich ciała w ogródku, Margaret pakowała ich rzeczy. Wiedział już, że nie wróci, że wszystko, w co wierzył legło w gruzach. W pewnym momencie sam zapragnął położyć się wraz z nimi w dole pomiędzy jaśminem, a krzewami róż. Próbował raz, lecz w ostatniej chwili się przestraszył, drżącymi palcami opatrzył ranę, po której została mu paskudna blizna na nadgarstku. Nie przyznał się siostrze, że śmierć rodziców to jego wina; było mu zbyt wstyd, za bardzo bał się, że znienawidzi go za to i również ją straci.
Z pomocą babki uciekli do Walii, gdzie dzięki swojemu doświadczeniu znalazł pracę w innej drukarni w położonym o dwanaście mil od ich obecnego miejsca zamieszkania miasteczku Abergavenny; obecnie zajmuje stanowisko drukarza w małym magicznym przedsiębiorstwie, drukującym lokalną prasę, ulotki i inne drobnostki. Wystarczająco, żeby się utrzymać i zająć czymś myśli. Oczywiście, do Hogwartu już nie wrócił; ukończył naukę po piątej klasie, zdając uprzednio SUMy, a jesienią stał się pełnoletnim czarodziejem.
Śmierć bliskich odcisnęła na nim swoje piętno; schudł, nie wyspia się, a nocami tłumi płacz w poduszkę — tylko na tyle może sobie pozwolić. Zerwał kontakty z większością szkolnych znajomych, tłumacząc się z troski o ich bezpieczeństwo; w rzeczywistości potrzebuje ich bardziej niż zwykle, lecz zawsze, kiedy próbuje nawiązać dialog czuje, jak wielki czarny potwór trzyma go za gardło i nie pozwala wyrazić mu myśli. Stał się cieniem osoby, którą był zaledwie kilka miesięcy wcześniej.
Zbyt młody i niedoświadczony, by nazwać go mężczyzną, lecz równocześnie zbyt poważny, by nadal być chłopcem; rozdarty pomiędzy Montym, a Fleamontem, powoli uczy się swojej nowej roli. Teraz to on musi wziąć na siebie odpowiedzialność za rodzinę; zrobi to, przysięga sobie każdego dnia, że będzie wzorem, lecz nie dziś, nie teraz, kiedy czuje się tak bardzo chory i zmęczony, że aż wstawanie z łóżka jest jak wyczerpująca wspinaczka na Everest.
O radośniejszych czasach przypomina mu jedynie szalik w czerwono-złote pasy oraz nieruchoma mugolska fotografia, z której uśmiecha się do niego Mary.
Zostało ich zaledwie dwoje przeciwko światu i muszą sobie dać radę.
A ja mówię, że strach nie ma w ogóle oczu.
Bo gdyby miał oczy, to ja bym mu te oczy własnymi rękami wydłubał.
Statystyki | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 10 | 2 (rożdżka) |
Uroki: | 10 | 3 (rożdżka) |
Czarna magia: | 0 | 0 |
Magia lecznicza: | 1 | 0 |
Transmutacja: | 0 | 0 |
Eliksiry: | 0 | 0 |
Sprawność: | 5 | Brak |
Zwinność: | 10 | Brak |
Reszta: 14 |
Biegłości | ||
Język | Wartość | Wydane punkty |
angielski | II | 0 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Historia Magii | I | 2 |
Kokieteria | I | 2 |
Numerologia | I | 2 |
ONMS | I | 2 |
Spostrzegawczość | II | 10 |
Skradanie | I | 2 |
Zielarstwo | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Mugoloznawstwo | I | 2 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Neutralny | - | - |
Rozpoznawalność | I | - |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Literatura (tworzenie prozy) | I | 0.5 |
Literatura (wiedza) | II | 7 |
Drukowanie (obsługa maszyn, przygotowanie tekstów do druku) | I | 0.5 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Latanie na miotle | I | 0,5 |
Quidditch | II | 7 |
Pływanie | I | 0.5 |
Walka wręcz | I | 0.5 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | (+0) |
Reszta: 29,5 |
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Fleamont Potter dnia 28.08.21 12:25, w całości zmieniany 7 razy
Witamy wśród Morsów
Kartę sprawdzała: Deirdre Mericourt