Wydarzenia


Ekipa forum
Przed domem
AutorWiadomość
Przed domem [odnośnik]08.08.21 15:32

Przed domem

Chatka porzucona w krzaczej gęstwinie, w cieniu drzew, z widokiem na zaklęte w dolinie jezioro. Nie ma tu zbyt wiele, zdaje się, że natura dawno temu przejęła okolice domu. Porośnięty bardzo ogród kryje swe tajemnice, gdzieniegdzie natrafić można na porzucony konar czy niewielki dół wykopany przez tajemnicze stworzenie. Kawałek jednej ze ścian chatki porośnięty jest dzikim pnączem. By dostać się do głównego wejścia od leśnej dróżki, należy obejść dom dookoła. Nie chronią go płoty, całość wygląda na dość zapuszczoną. To miejsce zdecydowanie potrzebuje odświeżenia. O poranku pukają w szyby chłodne wiatry znad wody, a nocami gałęzie postukują w starą, drewnianą konstrukcję.
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Przed domem [odnośnik]17.08.21 21:58
3 stycznia 1958, wieczór

Tupnęła lekko ośnieżonymi butami, jeszcze zanim weszła do środka małej chatki. Wysłużone deski na werandzie wydały dość osobliwy dźwięk – jakby zmęczone westchnięcie. Pozostawiła rozproszone śniegi, choć część białego pyłu wpadła razem z nią do środka. Zamknęła za sobą drzwi. Pilnowała, by blokada opadła i nikt nie mógł się wedrzeć do ich domu tak po prostu. Na podłogę zrzuciła ciężką torbę. Z ulgą wciągnęła do nosa znacznie cieplejsze powietrze. Nie zdążyła zsunąć z palców drugiej rękawiczki, a porzucony pakunek poruszył się i magicznie przedostał kawałek dalej, w głąb domostwa. Była to ścieżka krzywa, powolna i zdecydowanie podejrzana. Kwiknięcie wydostało się z wnętrza magicznego ekwipunku. Zmrużyła oczy. Kilka metrów od wędrującej torby, przy kominku, drzemał Nochal. Rozleniwiony nie podszedł nawet do niej, by się przywitać i pociągnąć nosem w poszukiwaniu przytarganych z obcych krain zapachów. Ach, tak? Pochyliła się nad zakamuflowanymi złodziejaszkami, którzy myśleli, że nikt ich nie widzi. Czyżby elfi pył przyciągał ich głodne błyskotki spojrzenia? Trwała tak przyczajona i dokładnie obserwowała drogę wędrującej torby. W końcu opuściła dłoń i błyskawicznie chwyciła skórzany pas. Materiał uniósł się i zakołysał, a z jego wnętrza wydostała się prawdziwa orkiestra niezadowolonych smyków. Wydobyła je z torby. Bimber i Knut. Cwaniaki małe. Usadziła stworzenia na ramieniu i upewniła się, że dobrze wczepiły się w sweter. Ten gruby, przydługi sweter, który dawał jej dużo ciepła. Ten jego sweter, który przekazał jej tamtego dnia. I którego nigdy nie oddała. Zsunęła jeszcze tylko buty i poprawiła obsunięte skarpety. Później razem z torbą wyruszyła do kuchniosalonu. Resztka śniegu rozpuściła się w jej włosach, nos miała zimny i lekko wilgotny, policzki podrapane od ostrych temperatur. W oczach jednak kryła się ekscytacja, której wciąż nie mógł dostrzec. Jeden z kretów wkradł się jej pod sweter przez kołnierz i zaczepił na znajdującej się pod wełną bluzce. Przy szyi wystawał tylko podłużny, żółtawy dziób.
– Urienie? – zawołała, rozglądając się po wszystkich czterech ścianach. Jak dobrze było wrócić, jak dobrze było poczuć wreszcie żar z kominka i skryć się przed śnieżycą. Burczało jej w brzuchu, a w stopach czuła mrowienie. Miała ochotę schować się gdzieś pod pierzyną i wypić coś ciepłego. Mieli cos jeszcze? Cokolwiek? Odgarnęła kilka pasm wytrąconych z upięcia podczas podróży. To był kawałek drogi, to było coś, co musiała jak najszybciej załatwić. Nie cierpiała go tutaj zostawiać samego. Za każdym razem czuła nieznośny niepokój. Jak ten zły dreszcz pełzał po plecach, by poszczypać ją potem w ramiona i połaskotać w szyję. Przekleństwo. Nie cierpiała go tutaj zostawiać, ponieważ tracił wtedy jej oczy, jedyne oczy, które teraz miał. Ponieważ coś mogło się stać, coś nieprzewidzianego i parszywego. A jej nie byłoby przy nim. Ale jakoś przecież musieli sobie radzić, prawda? – Jestem już – oznajmiła ciepło, donośnie. Podniosła nieco kuperek niuchacza, który pod swetrem zaczął zsuwać się w dół. Bimber wciąż był młodziutki i potrzebował najwięcej opieki z nich wszystkich. No i przestraszona niedawną zmianą właściciela Abstynencja. Dwa maluchy.
Wytargała z torby obydwie szaty i umieściła je na ramieniu. Powinna dać mu już teraz czy poczekać z tym? Oczy stworzeń zwróciły się mimowolnie w stronę diamentowego materiału. Część połyskujących drobinek opadła na czarną skórę wsiąkiewki. Ogarnęło ją jakieś głębokie przejęcie. To nie były łatwe dni, to nie był czas słodyczy. Wciąż zmagali się z czymś. Wciąż nie wypędzili wszystkich koszmarów, ale ten nowy rok miał zacząć się inaczej, miał przynieść... jakąś pieprzoną pociechę w całej tej wojnie. Może herbata? Mieli w ogóle herbatę?
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Przed domem [odnośnik]17.08.21 22:11
Palec powoli sunął po zgłębieniach specyficznych krzywizn, a raczej okrągłości owocu, który jeszcze z rana podsunęła mu przy śniadaniu. Żołądek odmawiał posłuszeństwa, był niespełniony, niepełny, można nawet powiedzieć, że trochę przypominał ten owoc, który na pierwszy dotyk mógł wydawać się jabłkiem. Dopiero zaciskając je w pełnej dłoni, wyczuwał drobne zwężenie szyjki tego, co kolorem powinno być zielone. Nie był w stanie dojrzeć koloru, wciąż pozostawała z nim ta sama ciemność. Wydawało się, że tak już miało zostać. Czerń i przerażająca świadomość, że martwi kogoś głowę, bo nawet teraz nie był w stanie odpowiednio zadbać o samego siebie. Zaprowadzony na kanapę na parterze dobrze wiedział po w jaki sposób poruszać się po małej chatce, która była mu przekleństwem i zbawieniem w jednym. Równie dużo był w stanie powiedzieć o tej, która dzieliła z nim… wszystko. Delikatny, chłodny wiatr wydychanego powietrza przez zimny nos psidwaka przywołał go do rzeczywistości. Nie wszystko było stracone, nie mogło być. Słyszał wszystkie te historyjki o sile umysłu, który w rzeczywistości mógł powstrzymywać go od prawdziwego dojrzenia tego, co tu i teraz, ale czy faktycznie był na to gotów? Czy ponownie zobaczy tą, która zesłała na niego wszystkie koszmary? Mogła tu wejść? Była wystarczająco przebiegła, żeby go zmiażdżyć, choć wydawało się, że złamało go własne przerażenie. Wciąż nie do końca zaakceptował wszystko, co stało się w minionym miesiącu. Przecież dzień wcześniej zdołał zbiec z samego serca Londynu, a tam? Elkstone, piątek 13 grudnia, wciąż nie potrafił znaleźć tego złotego środka, który pozwoliłby mu błądzić spracowanym, utwardzonym opuszkiem palców po gładkiej powierzchni gruszki. Musiała być magiczna, bo jakie było inne wytłumaczenie na jej soczystość, o której opowiadała mu ta nieobecna?
Wszystko było złudne. Wolna ręka powędrowała do stworzenia poszukującego jakiegoś potwierdzenia w obecności ludzkiej. Nie ważne jak bardzo chciał się oszukać, sam również potrzebował zapewnienia, że wszystko jeszcze wróci na swoje tory, mogło?
Stworzeniu wystarczyło zwyczajne klepnięcie w kanapę i już wyczuwalne stało się to ugięcie poduszek pod drobnymi łapkami czworonoga. Machinalnie wręcz odnalazł pysk stworzenia, tarmosząc go po łebku od góry, też wyczuwał, że bez niej było inaczej? – Wróci – stwierdził cicho jeszcze zanim oboje usłyszeli niepokojące skrzypnięcie kogoś obecności na ganku przed wejściem. Starał się nie przykuwać uwagi do tego, że na dłoni, którą trzymał gruszkę, zasklepił się strumyk krwi. Wbrew wszystkim regułom próbował odnaleźć jakiś trunek, bo tego wszystkiego było zbyt wiele. Przytłaczające poczucie ciężkości uchodziło wraz z kroplami, które zatrzymały się jakoś godzinę temu. Nie było to umyślne, po prostu zbił jakiś przeklęty wazon i próbując pozbierać kawałki, nadział się na jeden z ostrzejszych kantów. Nie musiała wiedzieć, że złapał go w dłonie i cisnął w podłogę, mogło to przecież wyglądać na wypadek. Po pewnym czasie drżenie rąk nasiliło się tylko po to, by w końcu się ustabilizować. Być może kurczowe trzymanie się tej gruszki, którą podarowała mu z rana, było rozwiązaniem? Właśnie to mu zostawiła, jeden z tych małych, choć znaczących elementów jej cholernej obecności. Dlaczego musiała na niego patrzeć, kiedy był… taki.
Daleko nie uciekłem. – warknął na powitanie, wbijając nieco już bardziej zaostrzone paznokcie w wazonowy wręcz kształt gruszki. Z dotyku przypominała jej miniaturkę; nie Philippy, wazonu, chociaż… westchnął przeciągle. Nochal już jakiś czas temu ułożył się wygodnie gdzieś indziej, bo przecież przy nim nie było możliwości na otrzymanie jakiegoś ciepła. Zdziwił go jedynie brak charakterystycznych dźwięków łap gnających do właścicielki, któż inny mógłby przestąpić przez ich próg tak pewnie? Przyzwyczaił się do tych konkretnych skrzypień podłogi, kiedy sunęła po podłodze. Wiedział, że z pewnością było jej zimno. Pomimo żaru z dogasającego paleniska poczuł ten powiew zimna z dworu. Z pewnością miała coś ważnego do załatwienia. Kojący głos, którym wcześniej go potraktowała, nie zasługiwał na taką odpowiedź. Przytrzymał względnie czystą dłonią swój łuk brwiowy, masując go powoli. Nie powinien taki być. Nie był taki. Co się z nim działo? Czy ta ślepota w pełni odbierała rozum? Przecież jeszcze dwa dni temu wszystko było takie… inne. – Bardzo zimno? – spytał jakoś tak nieco naiwnie, trochę też z nadzieją, że wcale nie przeczytała jego słów w sposób prawdziwy i możliwie najgorszy. Mimo przebłysków rozżalonego zachowania wciąż mu zależało.


Serce mnie bije
Dusza zapije

Żyję

Reggie Weasley
Reggie Weasley
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 28/29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
... here we go again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8733-regi-weasley https://www.morsmordre.net/t9176-poczta-uriena#278014 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f378-devon-okolice-plymouth-krecia-nora https://www.morsmordre.net/t9072-skrytka-bankowa-2069#273565 https://www.morsmordre.net/t9055-u-r-weasley#273095
Re: Przed domem [odnośnik]17.08.21 22:17
– Tylko byś spróbował – podchwyciła równie szorstko i potraktowała go ostrym jak brzytwa spojrzeniem. Szkoda, że nie mógł dojrzeć tych niepokornych ogników, które rozświetliły brązy do słonecznej jasności. W ostatnich tygodniach mało było w tych oczach promieni. O wiele częściej kąpały się w półmrokach i bezradności. Zahartowany duch jednak nie mógł pozwolić, by tęczówki zupełnie zmętniały, by tak po prostu spoczęła na laurach. Nigdy w życiu. Mimo koszmarów, ataków wstrętnych emocji i różnych form zwątpienia – wciąż trzymali się siebie. Byli tu. Daleko od portu, od głośnych, zabrudzonych doków i trzaskających w tawernie szkieł. Byli tu. Oni i całe stado. O ile maluchy się do niej lepiły, tak Nochal wyraźnie senny nie zamierzał podarować jej wdzięcznej uwagi. Podarowała psu jedno dłuższe spojrzenie, ale ten nawet nie uniósł łba. Wylegiwał się wciąż na kawałku poszarpanego dywanu. – Coś dla ciebie mam, ale muszę się zastanowić, czy zasłużyłeś… – oświadczyła, dosiadając się wreszcie, tuż obok, choć lekkie ciało prawie nie zapadło się w poduszkach kanapowych. Obserwowała go, zastanawiała się, jak wiele teraz czuł, jak bardzo była mu potrzebna, dostępna dla pozostałych zmysłów. Czy pod opuszkami wychwytywał więcej? Czy słyszał łomot serca, kiedy tylko znajdowała się dość blisko? – Sam poczuj – odpowiedziała na pytanie, którym poniekąd zdradził troskę. Troskę, która nijak nie pasowała do niedawnego wzburzenia. Krótko po tych słowach wychyliła się w jego stronę i przycisnęła wargi do piegowatego policzka. Długo. Jakby składała swój niebanalny podpis, przystawiała pieczęć, jakby oznaczała, że to jest jej. Że on był jej. A były to usta zimne, suche, być może nie tak przyjemne, jak to czasami bywały. Nim się odsunęła, drasnęła jeszcze skórę Uriena końcówką zamarzniętego nosa. Chyba bardzo. – Nie pamiętam tak mroźnej zimy – wyjawiła ponuro i naciągnęła bardziej rękawy swetra na dłonie. Wcale nie musiała się przy tym starać, bo długiego materiału starczyło. I to nawet z zapasem. – Dołożę drewna, zanim znów się wychłodzi, a ty… weź to. – Sięgnęła po czarny materiał przewieszony przez oparcie. Drobiny pyłu wzbiły się w powietrze. Niuchacze wychyliły się w stronę świecącej fontanny magicznych drobin. Nie poderwały się jednak z ciepłej kryjówki przy jej ciele. Zachwycony kwik zagłuszył ich oddechy. Materiał położyła mu na kolanach. Prosto pod dłonie. Spomiędzy nich zdążyła jeszcze wysunąć gruszkę. Przy okazji palce przemknęły tuż obok rozciętej skóry. Wstrzymała na moment oddech. – Co się stało? – zapytała od razu, ale bez większych emocji. Trudno było poruszać się w tej ciemności. Potykał się, strącał rzeczy, złościł. Nie tak to miało wyglądać, ale na razie musieli jakoś sobie radzić. Starała się zrozumieć.
Wstała z kanapy. Dłonie wyciągnęły się w górę, by poprawić rozluźnione upięcie włosów. Jeden z kretów zeskoczył z jej ramienia i przysunął się do Uriena. Śledził oczkami świetlisty pył osiadły na pelerynie. Łapką chwycił czarny kawałek skóry wsiąkiewki. Spróbował wcisnąć sobie rękaw do kieszonki. To był Knut. Czarny w rude plamki. Moss w tym czasie sięgnęła po kilka ułożonych niedaleko kominka kawałków drzewa. Przerzuciła je do dogasającego paleniska i szturchnęła rozpadające się resztki, budząc jednocześnie falę iskier. Odwrócona tyłem do niego, zastanawiała się, czy to miało w ogóle sens. Ten prezent, którego nie mógł ujrzeć, który póki co raczej mu się nie przyda. Miała nadzieję, że jednak zrozumie. Zamyślona bawiła się jeszcze przez chwilę przy żarze. Na szczypcach palce zacisnęły się bardziej niż zwykle, kiedy kolejny raz dotarła do tej strefy myśli, w której nigdy nie spodziewała się odnaleźć siebie. Pośrodku takich uczuć. Pośrodku tak silnego przywiązania, które przecież nie miało być jej dane. I nie mogło być prawdziwe. – Kiedy następnym razem wyruszysz, będzie cię chroniła – obwieściła, prostując powoli nogi. Obróciła się w jego stronę i pogłaskała łeb wychylającego się z kołnierza swetra stworzenia. Bo on taki już był, chodził swoimi drogami, miał swoje tajemnice i swoje mdłe sprawki. Zupełnie tak samo jak jej brat, ale może właśnie dlatego rozumiała to. Mogła się złościć, ale to coś, czego nie da się powstrzymać. Do Uriena kleiło się chętnie nieszczęście. Chociaż tak mogła mu więc pomóc.


przekazuję Urienowi pelerynę
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Przed domem [odnośnik]17.08.21 23:54
Nie było czasu na westchnięcia, a tym bardziej rozmyślania jak strasznie potrafił ją traktować swoim głosem i zachowaniem. Był bezsilny w stosunku do całego tego zamieszania, gdzie ona stanowiła jedyny ratunek, bo pozostawiony samemu sobie pewnie by zginął. Oczywiste wydawało się, że nie zwróciłby się do rodziny z prośbą o pomoc, bo tak wielki ciężar nie powinien zostać zrzucony na nikogo barki, nawet te znajome, które znał ze wszystkich nocnych uścisków, w których już przestał bać się chować. Dni spędzone w ciemności mijały wolno, a ona pozwalała mu przypominać sobie, że miał po co myśleć w przód o lepszym jutrze. Wciąż nie był w stanie tego dostrzec, ale dla niej... dla niej próbował wszystkiego, bo miała ogromny wpływ. Właśnie dlatego ten ton odpowiadający na jego frustrację spowodował kolejną falę złości. Nie na nią, na siebie. Ponownie pozwalał, żeby wściekłość zadawała rany i psuła jej humor. Jeszcze miesiąc temu nie pomyślałby, że zdoła denerwować się na jej obecność tak bardzo. W rzeczywistości jedyne co sprawiało mu przykrość, to on sam i ta niedołężność spowodowana brakiem jednego ze zmysłów. Białe oczy bez tęczówek i źrenic musiały wyglądać przerażająco. Wciąż dziwił się, że nie wyszła raz na zawsze, choć za każdym razem sądził, że więcej jej nie usłyszy. Tak samo, jak tych charakterystycznych dźwięków uginających się pod jej małym ciężarem desek podłogowych.
Spuszczona lekko głowa zdołała wyłapać ruch bliżej, uszy stały się jednym z najczęściej używanych zmysłów, tuż obok dotyku. Próbował zwizualizować sobie jej rumianą twarz, jak wyglądała przy wejściu do domu. Miała na sobie tamten sweter? Wiedział, że uwielbiała w nim chodzić, jego przypadkowy podarek w Londynie, który tak bardzo do niej pasował. Wyczuł jak przysiadła na kanapie. Palce odgięły się lekko od gruszki, jakby miał zaraz ją wypuścić, żeby niczym pies pognać do właścicielki tego zbawiennego głosu. Powstrzymał się, bo przecież wciąż mogła być zła. Ponownie palce oplotły mały owoc, ciekawe czy też miał na sobie ślady czerwieni. Kolejne słowa go zaskoczyły. Wciąż się martwiła. W piersi ponownie zapalił się cholerny wstyd.
Złożyła na jego poliku pocałunek. Jej wargi były zimne, nos trzykrotnie bardziej, nie poruszył się, choć zamrugał kilkukrotnie, jakby potrafił cokolwiek zobaczyć. Nawet przez myśl mu nie przeszło, żeby pomyśleć o chłodzie, który czuł, gdy leżał wtedy na ziemi, kiedy piątek 13 stał się jego prawdziwym przekleństwem. Próbował szybko jakoś zripostować na jej słowa, podziękować i zapewnić, że tęsknił, ale ponownie była szybsza. Jakby nie chciała, żeby jakkolwiek zareagował, może tak było lepiej? Niedługo czekał, aż ponownie wypowiedziane zostaną tak kalające jego uszy słowa. Dołoży drewna, ona... ta, którą miał się zajmować... Płynność, z jaką jedno przejmowało rolę opiekuna, było niesamowite, choć wydawać by się mogło, że to od początku ona dominuje w tym wszystkim i jakoś szczerze powiedziawszy nie zawsze miał co do tego obiekcje. Teraz jedynie żałował, że to nie on mógł sprawować porządek w tych tradycyjnych podziałach domowych, które obserwował już od małego w rodzinnym domu. Tylko oni mieli własne zasady, które różniły się, od wszystkiego co znał o 180 stopni. Bardzo je lubił, bo bardzo lubił ją.
Dźwięk ze strony niuchaczy dał mu całkiem sporo informacji, bo przedmiot musiał mieć coś błyszczącego. W ciągu tych minionych dni wspólnego pomieszkiwania, a potem nawet mieszkania razem, wiedział, jak małe stworzenia reagują na poszczególne elementy dotyczące błyskotek. Co chciała mu podarować? Gruszka została wyjęta z jego dłoni. Zimne, drobne palce nie zatrzymały się w tych jego na długo, uciekła, znowu nie zdołał jej przytrzymać. Zamiast tego zastąpiła pustkę materiałem i pytaniem. Tradycyjnie wręcz musiał się tłumaczyć. - Tylko wazon. - stwierdził krótko, charcząc od zaschniętego gardła, które nie było w stanie przekazać zbyt wielu informacji.
Wstała, znowu się oddaliła. Wszystko było tak powierzchowne. Lekko spuścił głowę, zwracając twarz na kolana, gdzie znajdował się płaszcz, choć w rzeczywistości chodziło głównie o to, żeby nie musiała patrzeć na jego ściągnięte brwi. Nie zwracał uwagi na to, że mogła go obserwować, był w swoim świecie własnych win i ślepoty. Już nawet próbował wstać i odnaleźć jej zmarzniętą rękę, kiedy poczuł małe szarpnięcie materiału, którego nie zdołał nawet przebadać. Nochal, czy któryś z niuchaczy? Powolnym gestem zaczął gładzić powierzchnię dziwacznego prezentu, napotykając w końcu najdłuższym z palców małe, włochate cielsko. Niuchacz. Złapał pomiędzy palec wskazujący, a kciuka skrawek materiału przy kieszonce, do której stworzenie zaczęło już pakować swój skarb. - Oddawaj złodziejaszku. To moje. - szepnął do niego z jakąś taką obrazą w głosie, jakby maluch naprawdę próbował go obrabować. Może tak właśnie było? Mimo wszystko jego mimika nijak mówiła o tym, że się złości, był chyba bardziej rozbawiony, bo na chwilę zapomniał... aż się nie odezwała. Wciąż wierzyła, że wszystko wróci do normy, tej nowej i innej od dotychczas znanej normy. Wypuścił materiał z rąk, przekładając go na bok kanapy, bliżej niuchacza żądnego wsadzić sobie poszczególne elementy odzienia do kieszonki. Ze zwierzętami w domu, kiedy był niewidomy. musiał być podwójnie uważny, szczególnie kiedy je wypuszczała.
Podźwignął się z kanapy, wyciągając rękę w niedalekim kierunku, z którego dochodził wcześniej je głos. Jeśli nie zamierzała przyjść do niego sama, on zrobi to za nią. Znał tę drogę. Półtorej jego pełnego kroku po ukosie i już stał przy palenisku, a raczej bezpośrednio przed nią. Stopami zdołał nawet nadziać się na jej buty. Odsunął się ten cal, żeby tylko było jej wygodnie, choć czuł bliskość tego zziębniętego, drobniejszego ciała. Odnalazł jej ramiona, wzdłuż których przejechał dłońmi w dół, szukając dopełnienia w postaci drobniejszych palców. - Dziękuję. - powiedział cicho tym samym zdartym gardłem; lekko przemienione tęskniłem, które był w stanie powtarzać praktycznie bez przerwy, żeby tylko była tuż obok. Chciał ją przytulić, ale dobrze wiedział, jak często maluchy uwielbiały wchodzić w poszczególne części jej garderoby. - Otwórz pozytywkę na kominku. - wyszeptał do niej jakby w tajemnicy, tylko dla ich dwójki. Głowę miał pochyloną pod znajomym kątem, co z tego, że nie był w stanie jej zobaczyć, skoro dobrze wiedział, że ona tam była; ta, bez której nie byłby w stanie przeżyć nawet dnia. W jaki sposób był w stanie funkcjonować wcześniej? Schowany amulet był dla niej, bo w końcu nie miał okazji dać jej świątecznego prezentu...


Serce mnie bije
Dusza zapije

Żyję

Reggie Weasley
Reggie Weasley
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 28/29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
... here we go again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8733-regi-weasley https://www.morsmordre.net/t9176-poczta-uriena#278014 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f378-devon-okolice-plymouth-krecia-nora https://www.morsmordre.net/t9072-skrytka-bankowa-2069#273565 https://www.morsmordre.net/t9055-u-r-weasley#273095
Re: Przed domem [odnośnik]18.08.21 1:59
Nie oczekiwała wylewnych słów, właściwie żadnej formy słodyczy. Nie chodziło o to, że wcale do niej to nie pasowało (tak myślała), że takie formy obcowania z bliską osobą znała może jedynie z ckliwych historyjek żarliwie wygłaszanych przez panienki nad parszywym kontuarem. Urien był teraz jak naczynie, zatrzaśnięte, wypełnione do granic możliwości emocjami, sprawami, koszmarami, a na horyzoncie nie było żadnej ulgi. Tak go widziała. Jakby się wypełniał. Wciąż i wciąż, a ona nie mogła nic na to poradzić, a ona nie mogła upuścić tej złości, wydrapać serc tych nocnych mar. Tak myślała, tak sobie bezgłośnie powtarzała, ale zawsze wtedy pojawiał się jeszcze jeden głos. Zachęcany przez pojedyncze momenty, przez przebłyski ciepła, czułości i przyjazne poczucie obecności. Odkrywała wtedy, że to nieprawda, że w jakiś pokrętny sposób na niego działała. Że on działał na nią do tego stopnia, że poszła za nim. Aż tutaj, do obcej krainy, tak daleko od miasta, które miało ja pochować, którego nigdy nie miała już opuścić. Zrobił to, wybawił ją z coraz bardziej kolczastych ulic. Nie udało się to Keatonowi, nie udało się to Kieranowi. A za Urienem poszła. Bez walki, trochę nawet potulnie, choć przecież jeszcze niedawno nie wyobrażała sobie innego życia. Mała chatka? Lasy, jeziora, morze? Ktoś bliski na tyle, by wszystko w niej na samo jego wejrzenie wołało mój. Tak nie powinna, tak mogła zapaść się na samo dno najgłębszego z oceanów. Tak mogłaby przestać istnieć. Wciąż się bała, ale teraz to jakiś inny rodzaj strachu. Nie dane jej było zapomnieć o tym, co zostawiła tam za sobą, wciąż bywała nieobecna tutaj, poszukująca tamtych ulic i twarzy, potrzebująca zapuścić korzenie i w tym nowym miejscu. Wciąż się bała. Bała tego, że nagle wszystko to się pokruszy, że ucieczka popędzana uczuciem i zaufaniem, może marzeniem, tak naprawdę nie była jej drogą. Chciała, by ten lęk przerodził się w szansę, rozkwitającą, dobrą szansę. Jedyną miłą rzecz w tak wypłowiałym świecie, zimnym, mrocznym i gorzkim. Ani grama cukru. Jedynie ten przyłapywany na jego ustach. – No to trudno. Kiedyś sobie skombinujemy jeszcze lepszy – odniosła się do kwestii wazonu. Gdzieś miała to, że się roztrzaskał. – Nie musiałeś tego tykać. Raczej nie wygląda to groźnie, prawie już nie widać – mówiła, pochylając spojrzenie ku jego palcom. Trochę zaschniętej krwi, trochę zadrapań, więcej jednak bólu i trzasku, niż prawdziwej katastrofy. Widywała te dłonie w o wiele gorszej formie.
Przyciągnięta odgłosem zmagań Uriena z włochatym cwaniakiem, oderwała się od swojego zajęcia, by skontrolować, co się tam działo. Szatę chyba będzie musiała jednak oczyścić z tego pyłu. Jeszcze kilka dni mógł się sypać, ale później powinno być już dobrze. Te dwie peleryny nie powinny obcować ze sobą aż tak blisko. Chociaż… Uśmiechnęła się mimowolnie, podglądając te żartobliwe zmagania mężczyzny z głodnym błyskotki maleństwem. Naprawdę chciał wcisnąć do kieszonki aż całą szatę? Dziwne, że się nie dorwały do tej drugiej. Miała ochotę mu powiedzieć o tym, że to nie był jedyny przytargany od krawcowej materiał, że zainteresowanie niuchaczy wcale nie wzięło się przez jego płaszcz. I że chciała, by ujrzał ją w nim. Ujrzał. Postanowiła, że nie będzie jej zakładać, dopóki Urien nie odzyska wzroku. Miała czekać. Philippa nie czuła potrzeby, by wykorzystywać ją już teraz, więc nic nie stało na przeszkodzie. – Mały zazdrośnik. Dla niego nic nie mam – szepnęła, nim poderwał się z kanapy i ruszył w jej stronę. Potem tylko obserwowała spokojnie te ruchy. Nieźle sobie radził, opanował dość dobrze kąty małej chatki, choć nie mieszkali tutaj przecież długo. W tej ciasnocie jednak nie mogli się wzajemnie pogubić. Gdy ciepłymi dłońmi zsunął się po jej ramionach, wzdrygnęła się, reagując na ciepło walczące z chłodem. Coraz mniej już było tego nieprzyjemnego powietrza ze śnieżnych dróg. W pobliżu ognia stopniowo wyparowywało zimno. Splotła z nim palce, kiedy dotarł wreszcie na dół. Zastygła potem jak posąg, kamienna, nieporuszona, choć wewnątrz działo się o wiele więcej, niedostrzegalnie, choć gdyby tylko zbliżył się bardziej, może poczułby coś, czego nie potrafiła zatrzymać już w żaden sposób. Między nimi tkwił Bimber. Zerkał ciekawsko na rudowłosego, ale wydawało się, że dobrze ułożony pod swetrem, stał się nagle zbyt leniwy i niechętny do rozboju. – Chodź – wymówiła miękko, niewiele robiąc sobie z obecności niuchacza. Zrobiła ten jedyny krok, aby tylko znaleźć się bliżej. Poczuć go. Powieki mimowolnie opadły. Odetchnęła głęboko, a ciepło spomiędzy ust mogło go połaskotać. Puściła jedną dłoń i owinęła się nią wokół jego pasa. Tylko na chwilę. Nie wiedziała, nie rozumiała, jak on to robił, jak ją tak roztapiał. Natychmiast zapomniała, że jest głodna. Wkrótce zachęcona jego tajemniczymi słowami obróciła się tyłem, aby dostać się do kominka i sięgnąć po pozytywkę. – Co tam znajdę? – zapytała dziwnym szeptem, zdradziła zaintrygowanie. Dość szybko odnalazła wspomniany przedmiot. Ostrożnie, wręcz z pieszczotą przesunęła palcami po wysłużonej szkatule. Za sobą miała jego. Nie mógł dostrzec promienia uśmiechu przesuwającego się przez jej twarz, nie mógł zauważyć lekko drżących palców. Przedłużała to. Przedłużała, aż w końcu otworzyła pudełko. Palce zanurkowały w środku. Wydobyły mniejszy przedmiot. Dla niej. Zrobił jej prezent. Amulet. Przecież prawie sam nigdzie nie wychodził. Skąd go miał? Jak… długo? Skryła go we wnętrzu dłoni jak wielki skarb. – Powinieneś mi go założyć. Któregoś dnia. Jest wspaniały – wypowiedziała ciepłym tonem, szczęśliwym tonem. Wiedziała jednak, że z tą czynnością mógł mieć problem, ale to przecież nie musiało być dziś. A potem nagle, dość chyba gwałtownie, obróciła się w jego stronę i mocno zatopiła w ramionach. Powieki zacisnęła, palce wczepiła w plecy. Pachniał domem. Zachłysnęła się tym uczuciem.
Ściśnięty niuchacz pisnął i prędko wydostał się spod swetra. Popędził gdzieś w swój kąt, choć pewnie wkrótce wróci zaintrygowany nową błyskotką.
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Przed domem [odnośnik]19.08.21 14:39
Wiedza była jednym z tych elementów, którymi starał się jej nie zaśmiecać głowy. Świadom tego, że niektóre kwestie powinny zostać w strefie niewiedzy, próbował trzymać język za zębami, choć wydawało się, że ona wie. Nie powinna być świadoma tego, że to jego dziełem była cała ta scysja związana z rozwaloną ręką i wazonem, bo co by jej powiedział? "Mam już dość?" Przecież nie robił tego specjalnie, starał się przez cały czas mieć na uwadze to, że po domu krzątały się magiczne stworzenia, którym nie chciał oferować traumy, a tym bardziej złego podejścia do siebie. Nie był agresywny, starał się nie być, przynajmniej wtedy, kiedy już nie miał siły do tego przemożnego pragnienia wypicia czegoś na gardło. Głód czasem dodawał jedynie do pieca kłębiącego się w tych wszystkich odczuciach, które odnajdywały ujście w warczeniu na nią, choć przecież nie była winna...
Trochę nie rozumiał, do czego się zwracała, ale potrafił jej to wybaczyć, w końcu nie wiedziała, jak to jest, kiedy gesty i oczy podpowiadają tak wiele o temacie, do którego odnoszą się zdania. Czego nie powinien tykać? Gruszki? Wazonu? Przecież nie widział, nawet jeśli twierdziła, że już prawie nie jest widoczne. Wciąż praktycznie połowa tych komunikatów pałętała się w jego głowie jako niedopowiedziane elementy, których nawet nie próbował drążyć.
Niedługo musiał czekać na znajomy, ciepły oddech, który przemknął po jego szyi, jakby w przypomnieniu, że już nie jest sam. Zdecydowanie nie był to czas na złości, z nią u boku nigdy nie powinien się denerwować, a przecież robił to non stop. Wolną dłonią również ją objął, spokojnie trzymając rękę na jej plecach. Chciał to zobaczyć na własne oczy, a zamiast tego jego uwaga skupiała się na szmerach z podłogi. Jeden z niuchaczy wędrował gdzieś do kąta... pewnie ten sam mały złodziej szura jego prezentem po deskach podłogowych. Nie bardzo mu to przeszkadzało, szczególnie kiedy się obróciła, wypuszczając jedną z dłoni, a on przecież wciąż trzymał dłoń przemienionych z pleców na brzuch po jej obrocie. Ani przez chwilę nie przebiegła mu żadna myśl mogąca zepsuć tę chwilę, bo nie było czasu na namiętności. Przypomniał sobie o tym małym elemencie, który schował jeszcze w przeddzień 13 grudnia z przeznaczeniem na prezent świąteczny. Był jeszcze zegar, ale gdzie on go położył? Kilka palców leżących na jej brzuchu poruszyło się mimowolnie w impulsie ciała na odpowiedź do jej słów. Potrafił wyczuć, jak oddycha, momentami zamiera, żeby zaraz złapać głębszy oddech, prawie jakby uczył się tego wszystkiego na nowo. Chciał nachylić się i coś powiedzieć do jej ucha, kiedy go uprzedziła, ponownie odwracając się do niego przodem. Ruchliwa kobieta.
Nie oponował, po prostu przyjął wszystko, co chciała mu oddać, a było w tym więcej ciepła niż mrozu, którym zawiało, kiedy otworzyła drzwi. Rozpalony kominek nie miał tu nic do rzeczy. Stworzenie, które zaplątało się gdzieś w jej ubiorze, zapiszczało i uciekło. Dokładnie tak jak zakładał, wypuszczone, czy też zabrane ze sobą maluchy nie zamierzały opuszczać swojej opiekunki, tak łatwo, a on nie miał im tego za złe, bo przecież sam wyciągnął te swoje ręce i nie zważając na możliwość ubrudzenia jej, oddał stęsknionym uściśnięciem całą tę moc. Czasem musiała mieć chwilę dla siebie, nie mógł zabierać całej uwagi i właśnie dlatego przyłożył usta do tego zmarzniętego nosa, kładąc na nich nikły pocałunek. Zaraz jedną z dłoni pokierował do jej włosów, powoli głaszcząc w zapewnieniu, że już wszystko jest w porządku. - Już... już... to tylko prezent... - uspokajał, samemu nie wiedząc nawet, czy chodziło o siebie, czy o nią. Dlaczego musiał być taką zmorą czarodziejskiego świata? - Jesteś przemarznięta... - stwierdził cicho, pozwalając sobie na przyłożenie swojego polika do jej skroni. Przez cały ten czas nie przerywał głaskania jej włosów i pleców, bo jakoś musiała się przecież rozgrzać. Chyba w międzyczasie poczuł ścisk w brzuchu. - musisz coś zjeść. - zadecydował krótko, nie była to komenda, zwyczajne słowa, które splatały się w logiczne zdanie. Nawet teraz wiedział, że skoro on odczuwał głód, to ona z pewnością miała to samo. Nie podejrzewał, żeby zatrzymywała się gdzieś na jedzenie, bo przecież ich status zamożności nie przyprawiał o zachwyt, wręcz przeciwnie. Powinien lepiej o nią zadbać, a wychodziło jak zwykle... - Jeszcze powinna być ta zupa selerowa z wczoraj. - mruknął do niej, traktując to wszystko bardzo przyziemnie, musiał, nie ważne, jak bardzo nie zamierzał pozwalać, żeby ten cały zapach domu i poczucie bezpieczeństwa odeszło z jego ramion. Bał się, że mógłby ją stracić. W swoich snach widział już ten scenariusz, rzeczywistość nie musiała być taka odległa i tego bał się najbardziej. Być może jeszcze wcześniej zorientował się, że powinna mieć coś ułatwiającego jej skupić myśli, nawet jeśli miałyby to być bójki. Wolał żyć z pewnością, że nie wróci z własnej woli, a nie przez kogoś. Prezent miał konkretne przeznaczenie, ale nie był to żaden znak, że godzi się na jakieś potyczki, choć przecież niczego jej nie bronił. Była wolną kobietą.

| przekazuję Philippie amulet wyciszenia


Serce mnie bije
Dusza zapije

Żyję

Reggie Weasley
Reggie Weasley
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 28/29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
... here we go again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8733-regi-weasley https://www.morsmordre.net/t9176-poczta-uriena#278014 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f378-devon-okolice-plymouth-krecia-nora https://www.morsmordre.net/t9072-skrytka-bankowa-2069#273565 https://www.morsmordre.net/t9055-u-r-weasley#273095
Re: Przed domem [odnośnik]20.08.21 12:48
Chociaż byli tutaj tylko we dwójkę, obecność stworzeń rozpraszała spokój. Nie bała się zostawiać go samego, kiedy Nochal czuwał. Przynajmniej nie aż tak. Kwiki i szelesty stworzeń broniły go przed zamykaniem się w tej ciemności. Nie chciała, by siedział w ciszy i pozwalał torturować się niektórym myślom. Wyobrażała sobie, że męczy go to jednak. Dlatego najchętniej nie zostawiałaby go wcale. Tęskniła za wodzącymi za nią miodowymi tęczówkami, ale to wszystko nie miało znaczenia, nie aż tak. Wystarczyło, że był, a ona miękła i przestawała budować chroniące wysokie mury. Chroniące przed przywiązaniem. Uczuciem, które wyciągnęło ją z ulubionego Londynu. To był inny rodzaj szczęścia, nieoczywisty, niesłodki. Musieli się przecież przedrzeć przez wiele zawiłości, pokonać pętające przykrości i ból ciągnący się za nimi z dawnych lat. Albo i z ostatnich tygodni. Bo kiedy koszmary wypędzały go ze snów, coś w niej rozpadało się na pół. Nie chciała go opuszczać, nie chciała, by tak się czuł. Pamiętała swoje własne traumy, krzywe cienie i iluzje krzyków. Mała dziewczynka w kawałku szmaty, skulona w zimnym kącie, roztrzęsiona. Tęskniąca za czymś, czego nigdy nie miała. Długi czas wierzyła, że udało jej się to wszystko pokonać. Przecież pewnie unosiła głowę, przecież odważnie krzyczała. Przecież wyrywała dla siebie rozmaite skarby losu. A on?
Głaskał powoli, pozwalał się zapaść w ramionach, wsunąć nos w wiązankę ulubionych zapachów, odsunąć się od mroku, który szczerzył kły. Powalał, choć sam w nim tkwił. Nie widziała, jak to się dzieje, jak on to zrobił, że ostre krawędzie duszy stawały się łagodniejsze, otwarte. Dla niego. Utraciła zainteresowanie gromadą rozproszoną po skąpej chatce. Ciepło promieniujące od jego ciała zaczęło ją całą przenikać. Pod skórą czuła parzące skupiska. To przecież niemożliwe. Podarunku nie chciała wypuścić z rąk, ale atak emocji sprowokował ją, by tylko mocniej do niego przyległa, by bez żadnego ratunku skryła się w drugim ciele. To była bzdura? To wszystko, co czuła? Obezwładniająca, zbyt żywa. Chciała coś powiedzieć, ale utraciła słowa. Chociaż do pewnych rzeczy przyznawała się tak po prostu, tak teraz milczała, chłonąc dotyk, czułość, która była między nimi właściwie od samego początku. Wtedy niejasna, ale również niezmiennie ekscytująca. Teraz tylko trochę spokojniejsza. Trochę. – Już pracujesz nad tym, żebym nie była – zauważyła, odklejając się odrobinę. Tylko tyle, by unieść spojrzenie na jego twarz. Złapać oczy. Nie widział, ale ona wciąż poszukiwała tych kolorów i błysków. Uniosła dłoń i skubnęła palcami jego szyję, by później pobłądzić nimi w górę, aż do linii szczęki, aż do policzka i ucha. – W dodatku jesteś moim głosem rozsądku – skomentowała zaczepnie, a pozostająca gdzieś na jego boku druga dłoń ścisnęła lekko materiał. Więc miała iść jeść? Nie musiał mieć sprawnych oczu, by poczuć, że znikała w oczach. Wystarczyły palce pilnujące jej przez cały ten czas. Nieznośnik. – Podgrzeję i zjemy razem. Ty też – zawyrokowała, darując sobie wszelki kłótnie i kaprysy związane z tym, że przecież nie jest głodna. Dbał o nią na przynajmniej kilka sposobów. Albo na wszystkie możliwe. Zwykle to ona stawała w takiej roli. Portowe dziwki, małe smarki, zrozpaczeni marynarze. Przychodzili do niej, a ona pociągała ich do pionu. Każdy, kto upadnie, mógł bowiem się wznieść. Mówiła im wtedy o losie, który można odmienić, choć sama pozwoliła zakorzenić się głęboko myśli o własnym niechwalebnym przeznaczeniu. – A ty opowiesz mi o tym amulecie w międzyczasie? – zapytała, rozłączając ich ciała ostrożnie, niechętnie. Zimowa pora zarażała lenistwem. Ale musiała pracować, musiała ich strzec. Skręciła w stronę kąta kuchennego. Rozpaliła ogień nad garem, mugolską metodą. Nie było jej to straszne, a Urien był spokojniejszy, kiedy nie chwytała różdżki. – Szaty są dwie. Ta druga też na ciebie czeka, choć trochę… w innej formie – zakomunikowała tajemniczo, ale doskonale znał ten ton. Kusicielski, czarujący, obfitujący w niedopowiedzenia. Po małym wnętrzu głos niósł się bez trudu. Przemieszała chłodny wywar, kiedy pierwsze ogniste łaskotki dorwały się do dna. Uśmiechnęła się ponad tym garem, zupełnie dla siebie. Zainteresowany ruchem w kuchni Nochal ruszył się sprzed kominka i przylazł do Philippy. Usiadł tuż obok i śledził każdy ruch dłoni. Bo przecież jakiś smaczny kąsek mógł skapnąć. W przelocie wytargała mu kudłaty pysk. Wciąż myślała o tym, jak to będzie, gdy ciemność przestanie go uciskać. Ten moment, ta chwila, kiedy jeszcze raz będzie mógł na nią spojrzeć. Chciała być wtedy przy nim.
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Przed domem [odnośnik]24.08.21 18:51
Nieświadomie przynosiła ukojenie, bo jak inaczej nazwać moment, w którym przyłożyła palec do jego gardła? Ból w udzie momentami wciąż potrafił doskwierać, szczególnie kiedy po zbyt raptownym przejściu kilku kroków docierało do jego umysłu, jak bardzo potrafi nadwyrężać własne ciało. Minione dni pozwalały na coraz to lepszą i swobodniejszą władność we własnym ciele, jednakże efekty wciąż pozostawały na dłużej. Ślady po Runcorn nie pozostawiały po sobie złudzeń, zamierzała go wtedy zamordować. Zamiast skupiać swoje myśli na tym incydencie i nieco mrożącej krew w żyłach wizji, poddał się temu palcowi, który sunął po szczęce, sięgając nawet po ucho. Dopiero wtedy zorientował się, co miała na myśli, a raczej przyszło mu na myśl, cóż takiego mogło jej przygrywać w głowie. Zaraz doprawiła wszystko kolejnym komplementem, na który nie potrafił nawet odpowiedzieć, bo przecież do cholery jasnej to ona była tą, która trzymała wszystko w ryzach i rzeczywistości, nie on; przynajmniej takie miał założenia. Sam odpowiedział na jej uścisk gdzieś w pasie swoim własnym, bo przecież zwiększyła dystans, powodując, że jego dłonie zsunęły się lekko z tego drobnego ciała, zagnieżdżając się na jej talii i tyle ramienia. Nie zdążył zauważyć, że jego boczki zniknęły. Wciąż miał inne problemy. Kiwnął tylko głową na znak zgody, żeby po drugim takim przytaknięciu poczuć, jak ucieka spod jego rąk. Ociągała się, sam nie chciał, żeby to ciepło odchodziło, bo przecież przypominała mu, że wciąż miał do czego wrócić, choć to właśnie ona wychodziła poza granice chatki.
Stał tam jeszcze przez chwilę, kiedy podeszła do blatu kuchennego i zapaliła ogień. Nie słyszał inkantacji, charakterystyczny dźwięk zapalanego po mugolsku ognia sprawił, że coś w piersi odpuściło lekko. Stosowała się do tych wszystkich zasad, które nie istniałyby, gdyby nie te przeklęte okoliczności. Miał przecież wszystko zabezpieczyć, żeby faktycznie mogli żyć tam spokojnie. Wyrwała go z zamyślenia kolejnymi słowami. Kusicielka wróciła do domu. Niestety jemu nie było do śmiechu, bo chciał wszystko zobaczyć, pytanie tylko jak? Wymusił na twarzy lekki uśmiech i słysząc łapy psidwaka, potrafił ulokować go na podłodze. Zwierzaki nieco utrudniały poruszanie się po chatce, choć był już wprawiony w parcelowanie ich na podłodze.
Powoli, trochę już pewniej niż na samym początku ruszył w zapamiętanym przez siebie kierunku do krzeseł przy części kuchennej. Nie było daleko, musiał jedynie uważać, żeby nikogo nie przydeptać. Pierwsza była noga, dokładnie ta, która wciąż cierpiała na pewne defekty związane z konsekwencjami po spotkaniu z Ritą. Uzdrowiciele wspominali, że będzie doskwierać jeszcze przez jakiś czas. Tylko zagryzł zęby, zmuszając się do w miarę normalnego chodu bez utykania. Niepotrzebnie tak gwałtownie do niej wstał, ale inaczej przecież nie potrafił. Jeden krok, drugi i przy trzecim usłyszał jakieś poruszenie przed sobą, dlatego zastygł na chwilę, pozwalając zwierzęciu zejść sobie z drogi; niuchacz przemknął w swoją stronę, znikając z pola rażenia; trzeci położył już nieco spokojniej. Zostało jeszcze pół kroku, wyciągnął rękę i spokojnie wymierzył odpowiednio, żeby nie polecieć na stół. Wyczuł drewniane oparcie, nieco dalej niż sądził, ale to nie było przeszkodą, bo już niemal w trymiga usadowił się nam miejscu, splatając ręce przed sobą. Nienawidził tych momentów nieporadności.
- Ten amulet... - zaczął powoli, pozwalając dźwiękowi trzaskającego ognia pod garem dać wybrzmieć przez chwilę - pozwoli skupić się na walce... - dokończył w końcu, trochę jakby walcząc z sensem wypowiadanych słów, bo przecież nie chciał jej nigdzie posyłać bez siebie w roli protektora. - Dzięki niemu będziesz w stanie skupić się na tym, co tu i teraz, gdyby przyszło do jakiegoś starcia. - powiedział nieco już bardziej składnie, choć brak szczególnie zadowolonego wyrazu twarzy raczej mówił sam za siebie, co o tym sądzi, tak samo nieco oschły ton. Był kompletnie bezużyteczny. - Chciałbym, żebyś go od teraz nosiła, bo kiedy wychodzisz - boję się - może coś się zdarzyć. - wyjaśnił z gulą w gardle. Musiał przecież być jej wsparciem, nawet wtedy, gdy jest niezdolny do walki.


Serce mnie bije
Dusza zapije

Żyję

Reggie Weasley
Reggie Weasley
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 28/29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
... here we go again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8733-regi-weasley https://www.morsmordre.net/t9176-poczta-uriena#278014 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f378-devon-okolice-plymouth-krecia-nora https://www.morsmordre.net/t9072-skrytka-bankowa-2069#273565 https://www.morsmordre.net/t9055-u-r-weasley#273095
Re: Przed domem [odnośnik]26.08.21 13:24
Potrzebowali jeszcze tylko chwili. Ostatnich podrygów ciemności, po których nastąpić miały obrazy, za którymi tęsknił. Tak jak i ona za świdrującym ja spojrzeniem, za miodowymi plamkami, za większą pewnością i odrobiną śmiałości. Wydawało jej się, że tamten pojedynek odebrał mu coś więcej niż tylko patrzenie. Wygaszony zbyt nagle żart, zaczepność jej uwodzących słów. Przygnębienie łamało, przygnębienie ogołociło jego skrzydła z piór, a przecież tak świetnie latał. Szukała drogi, by go pocieszyć. Chciała nieść siłę, bo przecież diagnozy były jasne. To nie potrwa w nieskończoność. Mieli więcej jeszcze trochę przetrzymać. Smutniała na myśl, że tak naprawdę nie zdążyli tutaj pomieszkać, że Urien nie mógł czuć się swobodnie, jak domownik, jak filar w ich wspólnym gnieździe. Nie mógł, kiedy ogołocony z tego zmysłu stał się bardziej bezbronny. Philippa jednak chciała wierzyć, że to nieprawda. Musiała dawać mu podporę, kiedy jego własne zbyt łatwo mogły się pokruszyć. Jej uczucia jednak wcale się nie zmieniły, a nawet stały jakieś takie mocniejsze. Nie mogłaby go odepchnąć, bo przez te kilka tygodni był słabszy, potargany przez wojnę i koszmary. Nie mogłaby za nic. I obiecała sobie, że nie pozwoli, by zakiełkowało w nim jeszcze więcej gorzkich myśli. Że nie pozwoli wątpić w nich, w ten dom, w przyszłość. Czy istniała szansa, że jej się uda? Wszystkie niespodzianki spłynąć miały na niego już wkrótce.
Chociaż stała tyłem do niego, nie mogła powstrzymać się przed obejrzeniem, jak sobie radził. Nie, nie chodziło wyłącznie o to. Po prostu mogła na niego patrzeć. Wolałaby, by bardzo dobrze widział, wiedział, że to się dzieje. By mógł przyłapać ją na tym soczystym, bezczelnym spojrzeniu, ale… ale może przeczucie podpowiadało mu, że właśnie to się dzieje? Nie mogła dostać się do wnętrza jego głowy, nie mogła rozczesać myśli i odkryć, co tak naprawdę tam siedziało. Domysły pozostawały domysłami. Słowa mogły nie prowadzić do faktów. A może jednak? Przemieszała wywar w garnku, zaczynał powoli bulgotać. Łaskotało ją ciepło promieniujące od ognia. Nochal zaszczekał dwa razy i oblizał się wymownie. – O nie, to nie dla ciebie – zwróciła się ciszej i pogroziła mu lekko palcem, ale ostatecznie jej dłon i tak przemierzyła czule drogę od psiego ucha aż gdzieś po szyję i kark. – Nie wypierasz tego, że być może przyjdzie mi walczyć. Ani tego, że robiłam to już wcześniej – zauważyła z ulgą i przelała wywar do misek. Nie wszyscy myśleli tak jak on. – Nie urodziłam się damą, urodziłam się wojowniczką. Choć może ta rozmazana sierota nie zapowiadała się na taką – zawyrokowała sucho i pokręciła lekko głową. Kolejne słowa rudowłosego pozwoliły jej jednak przejrzeć lęki, wyrażaną zaszyfrowaną metodą troskę. Zabrzęczały naczynia postawione na stole. Potem zamyślona wsunęła łyżkę przy jego palcach. Coś się mogło zdarzyć. Nawet tutaj, nawet w krainie, której ufał i uznawał za bezpieczniejszą od stolicy. Nawet w ich domu. Przymknęła na moment oczy, a potem zgięła posztywniałe ciało i usiadła. – Dziękuję. Będę go nosić. Już zawsze. A kiedy coś się wydarzy, będę gotowa. Muszę być, choć chciałabym więcej ćwiczyć. Wtedy, z Hagridem w dokach, coś mnie rozsadza, jak pomyślę o tym, że nie daliśmy rady pieprzonym policjantom – mruknęła z niezadowoleniem. Połknęła pierwszą łyżkę ciepłej zupy, a potem znów obróciła głowę w jego stronę. – Kiedy wychodzę… - zaczęła, powtarzając jakby słowa, które sam wykorzystał. – Zawsze obiecuję, że wrócę, Urienie. Zawsze chcę do ciebie wrócić – powiedziała ostrożnie, a jej dłoń pod stołem objęła lekko jego udo. Bo przecież dawno temu przyrzekła, że zawsze, że go nie opuści. Miała nadzieję, że uwierzył, że pojmował jej oddanie, które nie do końca umiała inaczej wyrazić poza tym, że… że naprawdę nie kombinowała i nie zaszywała się gdzieś w świecie, pozostawiając go bez żadnej wieści. Tym bardziej teraz. Wciągnęła więcej powietrza, odrzuciła bure wyobrażenie o wydarzeniach, które mogłyby ich dwie drogi rozciąć. Gdy już będę wychodzić razem, o wiele łatwiej będzie przetrwać. Dopełniali się. Mogli na sobie polegać. Mogli stawić czoło niespodziewanym przeszkodom. Jeszcze tylko chwila, jeszcze tylko chwila. Spowite mrokiem tęczówki miały wkrótce odżyć. A gdyby nawet to nigdy nie miało się stać, wiedziała, że nie zrazi się i nie opuści go. Chyba mieli z Nochalem jednak więcej wspólnego. Byli wierni.
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Przed domem [odnośnik]31.08.21 21:23
W ciemności wszystko wydawało się z niego śmiać, podpuszczać inne zmysły na pokuszenie, żeby zaraz mógł się przekonać, że ta odległość nie była wcale taka duża. Uczył się, powoli, boleśnie i zdecydowanie zbyt wolno, żeby móc faktycznie poczuć się jak w domu, a nie na uwięzi. Własny umysł stawał się wirażem – huraganem wręcz, w którym nic nie było pewne, nawet przelotna myśl, a tych bywało wiele. Nie zamierzał tak po prostu się temu poddawać, bo przecież miał się kim zajmować, a raczej ktoś miał się zajmować nim i dobrze pamiętał te momenty, gdy umysł pochłonięty złością na wszechświat uspokajał się z dręczącym sumieniem. Obrywała ona, nikt inny. Głównie były to słowa, zawsze były to słowa, bo przecież zaczął leczenie tego dziwnego, regularnego pociągu do alkoholu właśnie przez to, że niemal ją wtedy skrzywdził. Nie chodziło już nawet o samą sytuację podniesienia na nią ręki, raczej fakt, że był do tego zdolny wtedy, kiedy umysł zdawał się na krawędzi ze wszelką niepoprawnością, która doprowadziła ich właśnie do tego punktu. Chyba naprawdę nie powinien się zadręczać, a jednak myśli schodzące do tej straszliwej pieszczoty, jaką jest szczypiące gardło od trunku, momentami odbierały mu rozumu. Wtedy było łatwiej oddychać. Nie myśleć o tym, co dalej, wtedy było tylko to, co tu i teraz, właśnie tak samo, jak starali się robić to w tej chwili.
Poprawił się na krześle, słysząc jej mocne słowa. Wojowniczka, nie dama… rodzice… rodzice z pewnością by ją polubili. Dał wsunąć sobie łyżkę do ręki, choć nienawidził, kiedy próbowała zrobić z niego fajtłapę większą, niż był. Myślał dosyć intensywnie, bo przecież musiał się w końcu z tym sprostać, choć wydawałoby się, że przecież były ważniejsze kwestie, a może właśnie taka była ucieczka od wszystkiego? Sztuciec wydawał się lekko wypadać mu z ręki, co szybko poprawił porządnym chwytem, na całe szczęście nie rujnując przy tym miski i nie rozlewając wszystkiego na stole. Ten etap miał już za sobą. Wziął pierwszy kęs, nie próbując już zabawy z jedzeniem. Był głodny, pogoda dobrze nie sprzyjała.
Przemilczał również kolejne słowa, gdzie kryła się złość uspokojona później jakimś nieokreślonym... czymś. Drgnął dopiero kiedy jej ręka pojawiła się na jego udzie. Zaskoczony pozwolił, żeby łyżka wylądowała w zupie, bo znał ten rodzaj dotyku. Chciała go zapewnić, że jest tutaj i będzie nie tylko przez tę chwilę, a cały czas, jakby składali sobie nieme obietnice, bo te wypowiedziane już dawno zdołali przerwać. Pozostawał im tylko dotyk. Wolną dłonią potarł czoło, zasysając powietrze przez zęby. Klatka się uniosła, chciał chyba nawet coś powiedzieć, ale skrzek jednookiej sowy z listem przywiązanym do nogi go uprzedził. Nie spodziewał się poczty, choć ta zdawała się momentami przygniatać swoją ilością. Chciał przecież uciec, zaszyć się, dać jej i sobie szansę, a zamiast tego otrzymywali poważne listy, które dotychczas odkładane były na bok. Miał je wszystkie przeczytać razem z nią, kiedy odzyska wzrok, chciał podarować jej namiastkę tego, co dotychczas nieznane, bo przecież nie znała jego pochodzenia. Mimo to wciąż siedzieli w tej norze, kreciej norze.
Nie wiedział, jaka to była poczta, a tym bardziej kto pisze, zaryzykował, bo nie chciał, żeby miała wątpliwości co do jego zaufania.
- Poczta... sprawdź proszę – mruknął szeptem. Brakowało mu towarzystwa. Złapał jej dłoń na swojej nodze i zacisnął ją jakby w zapewnieniu, że może, bo co taki jeden list może zrobić, nie mówił przecież, że ma zaraz sprawdzać całą zawartość…
Ciekawość bywała stopniem do piekła, ale co może być gorszego, kiedy wydawało się, że już się takie zna?


Serce mnie bije
Dusza zapije

Żyję

Reggie Weasley
Reggie Weasley
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 28/29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
... here we go again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8733-regi-weasley https://www.morsmordre.net/t9176-poczta-uriena#278014 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f378-devon-okolice-plymouth-krecia-nora https://www.morsmordre.net/t9072-skrytka-bankowa-2069#273565 https://www.morsmordre.net/t9055-u-r-weasley#273095
Re: Przed domem [odnośnik]25.10.21 20:49
23 I

To nie był jej dom - uparcie, w zacietrzewieniu zapętlił tę jedną myśl; uczepił się resztkami niezgody rozpadającego się wspomnienia dokowej rodziny. Surowa stal zmierzyła drewniany szkielet, który pokrywały szare smugi śnieżnej brei, i właśnie ta portowa szarość była jedynym znanym mu akcentem - nic poza nią.
Gdzieś przed wejściem, na jednym z krzeseł, przez oparcie ktoś przerzucił męski sweter. Ostrzeżenie, że on też tu był; wiedział jednak, że dziś ich tu nie zastanie, pozwolił sobie więc na okrążenie chaty i przyjrzenie się uważnie okalającej ją przestrzeni.
Wkraczając do środka poczuł się jak intruz, choć przecież znalazł się tu na jej zaproszenie.
- Phillie? - upewnił się, czy nie została w środku; odpowiedziało mu jednak tylko wesołe szczeknięcie - chwilę później dwie łapy oparły się o jego uda, gdy klęcząc na podłodze witał się z Nochalem. - No cześć, kolego, szmat czasu, co? - za siedmioma portami, za siedmioma piwnicami spotkali się po raz pierwszy - zdawało się być to całą wieczność temu. - Porywam cię dzisiaj, ale tylko na kilka dni, zanim Phills nie wróci - wymamrotał pod nosem, wodząc wzrokiem po wnętrzu, w którym próbował dostrzec obecność Philippy. Miał wrażenie, że nie ma jej tu wcale, nie tylko fizycznie.
Na kuchennym stole, zgodnie z treścią listu, znalazł magiczną torbę - jeszcze jedną zgubę, o którą miał się zatroszczyć. Gdy niedbale zarzucił ją sobie na ramię, coś w środku wydało z siebie szklany dźwięk; buteleczka potarła brzdękiem o buteleczkę. Phills musiała więc dorzucić tam coś więcej - poza samym radiem. Zajrzał do środka, dokonując pobieżnych oględzin; to eliksiry tak się tłukły, było ich sporo, stracił rachubę, próbując je zliczyć. - Oszalała - mruknął tylko, grymaśnie; po co mu ich tyle, przecież jej też się przydadzą, nie miał zamiaru ich używać; ściągnął jednak szalik z szyi, opatulając fiolki w ten sposób, by nie rozbiły się po drodze. Nie próbował nawet rozczytywać etykietek z nazwami, po prostu odda je Phillie w komplecie, kiedy będzie zwracał torbę i radio. Oraz Nochala.
Rozproszony ponownie domagającym się uwagi psidwakiem przeoczył dziwny przedmiot, leżący na samym dnie. Przeznaczenia oka ślepego w gruncie rzeczy i tak nie znał; nie rozpoznałby, czym jest to ustrojstwo. Torba skrywała jednak coś jeszcze; starannie zaszyte w niej oszczędności Moss. Ale o tym Burroughs dowie się dopiero za jakiś czas.
Zagwizdał przeciągle, skinąwszy głową na czworonożnego towarzysza.
- Chodź, muszę ci kogoś przedstawić - Szanta w końcu będzie miała, choć przez chwilę, towarzystwo.
Drzwi zamknęły się za nimi same.

| zt



from underneath the rubble,
sing the rebel song
Keat Burroughs
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
I will survive, somehow I always do
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7770-keaton-burroughs https://www.morsmordre.net/t7784-sterta-nieprzeczytanych-listow#217101 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f128-oaza-chata-nr-69 https://www.morsmordre.net/t7785-skrytka-bankowa-nr-1866#217105 https://www.morsmordre.net/t7787-keaton-burroughs#217189
Re: Przed domem [odnośnik]31.12.23 11:08
| 9―11 sierpnia

W czasie rozejmu Londyn wywietrzył się nieco od przejmującego zapachu trupa, ale lato dawało w kość falą nienormalnych upałów, więc spomiędzy gruzów wyłaził zewsząd fetor śmierci. Na horyzoncie wyrosła mu zresztą kolejna sposobność do zabawy poza dręczącymi ciało i ducha murami stolicy, więc ochoczo przystał na propozycję kumpla. Tak wszakże mógł go już chyba nazwać? Jeszcze dawno temu z niefortunną porażką próbował go okraść pomiędzy tłocznymi alejkami; jakoś tak wyszło, że poza torturą złości i lęku ofiarował mu wówczas litość. Być może sam dobrze wiedział, jak życie okrutnie potrafiło zagmatwać człowiekiem, albo twarz młodzieńca jawiła się większym zagubieniem, niż byle nikczemnością, więc odpuścił całą sprawę, a nawet wychylił z nim kielicha. Potem zapadła między nimi głucha cisza niewiadomej, na chwilę przerwana prośbą o niewinną kradzież, którą z dobroci serca wypełnił pokornie, jakby w imię uregulowania dawnego długu. Dziwacznym, niezrozumiałym dla niego torem, zyskał tym sposobem bliskiego towarzysza ― na tyle bliskiego, że bodaj parę tygodni temu usłyszał od niego rewelacje o tym, jak można sprytnie wejść na zaplecze burżujskiego lokalu. Zasłyszana porada gwarantowała mu udane łowy po zaopatrzenie, zamówione wcześniej przez enigmatyczną panią Carter, pilnie potrzebującej przypraw i cukru. Sprawdził się w robocie, dostał za nią wynagrodzenie, wreszcie ― mógł spożytkować je na czymś przyjemnym, jak to miesięczny bilans posiadanych środków nierozsądnie podpowiadał. Niekiedy większą satysfakcją od cienkiej, warzywnej zupy był wieczór uciech, skąpany w kieliszeczkach podłego sikacza, albo w niepokojących dawkach narkotycznej matni. Tak też, zupełnie nie po dorosłemu, po raz kolejny zgodził się pomóc przyjacielowi (wcześniej altruistycznie dowodził remontem jego nory), a przy tym nieco zabalować, z dala od ciasnoty czterech ścian; prawie nic nie smakowało bowiem równie dobrze, co hulaszczy wyraz swawoli, gdzieś na drugim końcu kraju, w taniej noclegowni, albo pod gołym niebem. Tamten miał do załatwienia w Devon jakieś bliżej nieznane mu sprawy, więc stanowczo rozgraniczyli plan wspólnego wypadu. Przylatują na miejsce jego lichą szczotą, rozchodzą się, każdy w swoją stronę, potem spotykają o poranku (albo chwilę później, jeśli trzymać go jeszcze będzie wieczorny haj) i wracają do szarej rzeczywistości. Szybki wypad, okraszony dość trudną przeprawą nie niósł ze sobą żadnej korzyści, ale względem tego złośliwca miał jakieś miękkie serce. Przecież nie mógł kazać mu wsiadać na rower?
Gdzie mam wylądować?! ― podpytał niepewnie, przekrzykując wszechobecny w uszach szum wiatru; już miał wykonywać dyskretny manewr, już miał stąpać po twardym gruncie pobliskiej łąki, gdy ten siedzący z tyłu bęcwał oszalał do reszty. Niespodziewane szarpnięcie poniosło ich w dół, a pojazd za nic nie chciał współpracować; daremne były próby wyratowania ich z tej kraksy, bo przeciążona bagażem i nadprogramowym pasażerem miotła runęła wprost do cudzego ogrodu. Jeszcze chwila a przyszłoby im ratować się żałośnie z odmętów pobliskiego jeziora; szczęśliwie skończyli natomiast na zielonej, wołającej o przystrzyżenie trawie, niespecjalnie poobijani, bo prędkość nie była duża, jednak nie mniej wkurwieni. Wygrzebał się szybko spod ciężaru tego wyrodnego Filcha, zaraz czepiał się go słowem, zarazem dawał obolałym kościom odpocząć, ciesząc się z ciepła tutejszej ziemi.
Czy ktoś cię, kurwa, prosił o kierowanie? Żeś się obudził! ― stwierdził poirytowany, choć więcej w tym tonie było chęci przytyku, niż faktycznego oburzenia. Teatralnie począł masować nadgarstek, ale po wszystkim skóry nie miał szpecić choćby siniak. Trzeba ten cały syf posprzątać, zanim właściciel(ka) wkurzy się o zajechaną darń.
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Przed domem [odnośnik]31.12.23 11:29
Postrzępione krawędzie listu szczuły niewygodnymi domysłami i dobrze znanym uczuciem - nic nie wierciło żołądka tak sprawnie, jak niepokój. Dobre parę sekund obracał pergamin w długich palcach, nim podejrzliwie podążył szlakiem słów, mimowolnie doszukując się między wierszami tajemniczych haseł, zakodowanych w niuansach długiej znajomości. W tle straumatyzowana sowa za punkt honoru powzięła zaznajomienie najbliższej okolicy ze swoją tragiczną historią. Oburzony skrzek niósł się echem w las i wpadał do salonu, zaś argusowym oczom nie umknął rażący brak obrączki nad szponami potarganego ptaszyska, gdy pazury niecierpliwie drapały drewnianą barierkę werandy - ktoś ewidentnie dobierał się albo do listu, albo...
- Stul dziób - prychnął w irytacji, gromiąc pożyczone zwierzę wściekłym spojrzeniem, by w odpowiedzi usłyszeć obruszoną wiązankę niezrozumiałych skrzeków, i nim zdołał dodać coś więcej, trzepot skrzydeł omiótł szczupłą twarz lekkim powiewem. - Jasne, spierdalaj - zakończył zgrabnie, nie spodziewając się, że mógłby wydusić z sowy jakieś szczegóły. Przed jej właścicielem jeszcze się wytłumaczy, lecz nie ta menda zaprzątała mu obecnie głowę.
Decydując się na spontaniczną wyprawę, próbował nie wnikać zanadto w swoje pobudki. Powodów było kilka - poczynając od przytłaczającej atmosfery Doliny, od której pragnął uciec tak, jak od odpowiedzialności za życie dziecka, przez idiotyczną chęć ruszenia się gdzieś dalej, w nieznane, aż po zmartwienie losem Philippy. Niegdyś wystarczyło przeciąć parę ulic rowerem, ale londyński świat utknął pod wojennym gruzem i wszyscy rozpierzchli się po wyspach - jeśli zdołali przeżyć. Biegłym w teleportacji czarodziejom było nieco prościej, nie musieli gimnastykować się i wysilać żeby dotrzeć z krańca Kornwalii na kraniec Szkocji - on, niestety, musiał. Nawet jeśli za cel obierał mniej odległe Plymouth.
Tak właśnie wpłynął na błękitnego przestwór sklepienia, wznosząc się ze Scalettą na chwiejnej miotle - tuż po zjechaniu towarzysza od góry do dołu zmrużonym spojrzeniem, gdy wtłaczał między nich opryskliwe pytanie - czy na pewno potrafił latać tym nieprzekonującym ustrojstwem? Argus obdarzał ludzi kruchym zaufaniem, nauczony, że byle trzask przesypywał przez palce budowane latami relacje i nawet w błahych sprawach wybrzmiewała w nim podejrzliwość - do umiejętności, motywów, zaangażowania. Cierpki charakter nie ułatwiał zacieśniania więzi, lecz młodszy mężczyzna jakimś cudem ostał się w wąskim gronie bliskich, na swój sposób wpisał się na mapę jako stały punkt. Musiał być albo wyjątkowo uparty, albo wyjątkowo odporny, albo wyjątkowo głupi - wszak ludzkie zaangażowanie zawsze trzeba było jakoś wytłumaczyć i zakwestionować. Bez względu na okoliczności, wsparcie przyjaciela było nieocenione, a proszenie o pomoc pozostawało jednym z największych wyzwań w charłaczym życiu, dlatego musiało ulec równoważeniu nieprzystępną manierą drwin rzucanych co kilometr, zresztą - wierzył, że wyprawą robi gnojkowi przysługę. Spięte miał nie tylko mięśnie, umęczone przedłużającą się podróżą w niezmienianej pozycji - niewiedza trawiła myśli zmartwieniem. Czujne spojrzenie wyłapało punkt orientacyjny, pieprzoną świętą statuę i zarys kapliczki, miejsce chorego mugolskiego kultu jaśnie wszechmogącego typa. Krótkim szturchnięciem zwrócił uwagę przyjaciela, informując go, że ma zniżać lot i po paru minutach wytężonego przeczesywania krajobrazu - znalazł niewielką chatkę nad jeziorem. Listowne opisy oddawały miejsce z wystarczającą dokładnością, aby nabrał pewności, gdy zbliżali się do posesji.
- Ląduj gdziekolwiek, a nie pierdolisz - warknął, nie mając pojęcia, co i w jakim stanie znajdzie w zaciszu drewnianych ścian. Słowem się nie zająknął, że chodzi o Philippę, gdy mówił o wyprawie do Plymouth; pod skórą ślizgało się przeczucie, że nie powinien mieszać się zbyt głęboko w sprawy tej dwójki, dopóki któreś z nich nie wyśpiewa czegokolwiek w temacie. Mógł za to mieszać się w lądowanie, kiedy wydawało mu się, że Michael interpretuje "gdziekolwiek" zbyt dosłownie - dwie sekundy i wywlecze go siedem kilometrów od wejścia, jeszcze co! Musiał dołożyć swoje trzy knuty, szarpiąc gwałtownie miotłę, która ochoczo runęła w dół i zaryła czubkiem w murawę. Smuga wydrążona w ziemi zginęła pod zwaliskiem ciał, lecz Filch nie wydawał się tym wypadkiem poruszony - powstał z dumną miną i rozejrzał się wokół, słuchając brzęczenia słów.
- Dostałeś lekcję latania, korzystaj - odgryzł się z wyjątkową skromnością, zaaferowany otoczeniem i uchylonymi drzwiami - dopóki zza framugi nie wystrzeliła smuga, przebierająca ekspresowo czterema łapami. Psidwak ujadał przez chwilę, wyraźnie zaskoczony towarzystwem, nim przypuścił atak na nogawkę Michaela, zaciskając zęby na materiale, którym szarpnął gwałtownie.


note by note
bruise by bruise




Argus Filch
Argus Filch
Zawód : strażnik porządku w lecznicy, pianista
Wiek : 29
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Kawaler

I crossed a line a life ago

OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8 + 3
Genetyka : Charłak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11606-argus-morpheus-filch https://www.morsmordre.net/t11618-panie-filch#359353 https://www.morsmordre.net/t12161-argus-filch#374483 https://www.morsmordre.net/f223-somerset-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t11619-szuflada-filcha#359354 https://www.morsmordre.net/t11617-argus-filch#359351
Re: Przed domem [odnośnik]31.12.23 12:11
Zatopiony w wysokim garze szczaw dusił się w ramionach płomieni, a gdzieś za moimi plecami wydobywał się dźwięk sfrustrowanego bulgotania. Szanta spała rozwalona w fotelu, jednym ledwie okiem podglądając moją żałosną walkę z obkłaczonym dywanem. Tymczasem Nochal raz za razem posuwał łbem, by dokładnie obserwować ruchy starej, zużytej szczoty, która próbowała zebrać bagno cholernej sierści. Kurwiłam przy tym co nie miara, bo ledwie godzinę wcześniej uznałam, że zrobię to ręcznie. Kłaki właziły do nosa i zlepiały się w łaskoczące kulki na języku, aż w końcu uznałam, że czas wywalić te psy z domu na zbity pysk – oczywiście nigdy bym tego nie zrobiła, ale kilka kropli suchego wkurwienia musiało znaleźć jakieś ujście. Przez moment przeszło mi przez myśl, że trzeba było kupić w Plymouth garść złotego, lepkiego proszku i obsypać nim całą miękką płachtę, a wtedy miałabym problem z głowy, choć… zapewne przez rok wyciągałabym te błyszczące drobiny z każdej pieprzonej szpary w tym domu. Jeszcze raz z zajadłym spojrzeniem objęłam palcami trzonek miotły, by wymieść wyjątkowo czepliwe kłęby psiego jestestwa. Pociągnęłam raz, a potem drugi, aż w końcu ożywiona stwierdziłam, że koniec tego przekleństwa i zabieram dywan na dwór. Jakoś go przewieszę przez gałąź, a potem będę trzepać, kurwa, do rana, aż w końcu wszystkie kłaki znikną. A jeżeli nie, zrobię to, jak na porządną wiedźmę przystało. Nie miałam jednak pewności, czy znane mi czary zdołają sobie odpowiednio poradzić z tym chaosem. Kopnęłam ze złością fotel, by zsunął się z dywanu, a potem, już pomagając sobie wreszcie różdżką, popchnęłam kanapę tak, że wbiła się w ścianę na drugim końcu salonu, słyszalnie poruszając cała trzaskającą drobnicą z metalu i szkła. Nieważne. Odgoniłam psidwaka ze środka tkaniny i przykucnęłam, by jakoś to ustrojstwo zwinąć i dalej przeciągnąć aż na werandę. Na szczęście nie widziałam, jak Szanta zakryła oko uchem, jednocześnie w bonusie wywalając wyprostowaną jak struna łapę poza obszar wygodnego siedziska. Widok był rozkoszny, ale ja byłam teraz piekielnie zajęta.
A kiedy już otworzyłam sobie drzwi i cofnęłam się, by przeciągnąć zwinięty dywan, z ogrodu dobiegły niepokojące odgłosy – jakby banda trolli urządziła sobie tam nielegalny piknik – a ciekawski Nochal natychmiast przeleciał przez dom, by zbadać tajemniczą sprawę. Wytarłam dłonie w spódnice i jeszcze raz pokaleczyłam głośno język, bo przecież nic nie mogło iść w tym domu gładko. Wiedząc, że Nochal zeżre nawet pieprzonego trolla, wypełzłam z chałupy krótko po nim i po odegraniu gamy na spróchniałych schodkach znalazłam się wreszcie przed… gośćmi. Najpierw popatrzyłam na dwie gęby, potem na ich potargane ubrania, biedną poszkodowaną trawę i wreszcie obślinioną łydkę zajętą przez zębiska prawdziwego psiego bohatera – bo nogawka była już rozerwana, a Nochal zdawał się mieć apetyt na więcej.
– Dobry pies – zwróciłam się do czworonoga, patrząc to na jednego, to na drugiego mężczyznę. Ostatecznie jednak utkwiłam spojrzenie w tym jednym, konkretnym gnojku, który z jakiegoś powodu postanowił porzucić swoje ulubione nudne życie, by robić rozróbę w moim ogrodzie. - Zawsze złapie złodzieja – wymruczałam, krzyżując dłonie na ramionach i ofiarowując Michaelowi dość sugestywne spojrzenie. W końcu jednak okazałam chłopakowi z miasta litość. – Wystarczy, poradzę sobie z nim, Nochal. Chodź do mnie – przywołałam gagatka, który trochę opornie wypuścił z pyska włochatą łydkę i podszedł w końcu do mnie, oglądając się jeszcze złowrogo na nieproszonego gościa. Dwa ogony zamerdały jednak ostatecznie, znajdując spokój u mojego boku.
– A ty to co? Obijałeś sobie dupsko na tej miotle? Z nim? zwróciłam się do Filcha, unosząc wysoko brew. – Co wam do łba strzeliło? – wydusiłam, jednocześnie odgarniając włosy z twarzy, bo zaczynały już włazić mi od nosa. A może to jednak tamta sierść?
I może to wcale nie byli oni, a jakaś marna podróbka? W końcu była wojna i o różnych parszywych zdarzeniach się słuchało. Nie sądziłam, bym miała cokolwiek cennego lub sama była na tyle cenna, by komukolwiek chciało się podszywać pod dwóch znanych mi typów. Kto w ogóle wiedział o tym, że znałam akurat ich? Nawet jeżeli to naprawdę byli oni (a w tym momencie zrobiłam dość duży krok w ich stronę, by móc się lepiej przyjrzeć i w razie co wyjąć spod spódniczki różdżkę i wbić oszustom między żebra), to przecież niemożliwym było, by ci dwaj zgadali się ze sobą i wpadli na pomysł, żeby… Zmrużyłam oczy, obdarowując ich wyjątkowo nieufnym spojrzeniem. W tym samym czasie psidwak pozwolił sobie na groźne warknięcie gdzieś przy moich kolanach. Złapałam jednego i drugiego za fraki, zaciskając pięści na dwóch różnych materiałach i pociągając ich ku sobie. Mogłam ich dotknąć, a więc musieli być prawdziwi. W dodatku śmierdzieli bardzo autentycznie. – Gadać, albo zaraz zrobię z wami porządek po swojemu – zagroziłam, sunąc wyczekującym okiem od jednego do drugiego.
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Przed domem
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach