Jadalnia
AutorWiadomość
Jadalnia
Jadalnia należy niewątpliwie do jednych z ulubionych pomieszczeń domowników. Bezpośrednie połączenie z kuchnią pozwala na bezproblemowe przenoszenie posiłków do stołu, bez konieczności angażowania przestrzeni salonu do spożywania posiłków. Meble znajdujące się w tym pomieszczeniu są dość stare i stanowiły prezent ślubny pradziadka Aurory i Castora dla ich prababci. Jednakże pomimo upływu lat dalej sprawują się bez zarzutu, a o ich nieskazitelny wygląd dba obecny pan domu. Podobnie jak w innych częściach domu i w jadalni można natknąć się na suszone zioła zwisające z belek dachowych, których zapach tylko pobudza apetyt.
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
24 grudnia 1957
Wrzosowisko. Dom rodzinny Sproutów w przeciągu ostatnich kilku miesięcy nie mógł narzekać na nudę i brak gości. Ukoronowaniem wszystkich tych wizyt miało być urządzenie uroczystych obchodów Wigilii Bożego Narodzenia. Pomysł zorganizowania ich właśnie tutaj i przez rodzinę bądź co bądź czystokrwistą wydawał się być takim, który co do zasady nie powinien się udać. Jednakże serca Elwooda, Cassiopei, Aurory i Castora były na tyle pojemne, że nie musieli oni do końca rozumieć, o co właściwie chodzi z całym tym obrządkiem, by zapewnić odpowiednią gościnę. Castor jednak nie zamierzał spoczywać na laurach oraz bardzo mglistym wyobrażeniu, czym właściwie są święta. Ostatnie kilka dni spędził bowiem na intensywnej lekturze, próbując lepiej zrozumieć tę konkretną tradycję. Ukoronowaniem wysiłków stała się kolacja nazwana szumnie i pięknie wigilią wigilii, którą odbył dzień przed wigilią właściwą. Czuł się zatem nawet pewnie, a przynajmniej przygotowany z punktu widzenia naukowego. Dodatkowej radości dodawało mu przeczucie, że nawet gdyby coś w tej ich idealnie chrześcijańskiej wigilii poszło nie do końca po myśli, zgromadzeni goście należeli do bardzo bliskiego dla domowników grona i z pewnością poratują ich z opresji.
Już od zejścia z głównej drogi w kierunku tej ledwo co odśnieżonej, prowadzącej tylko i wyłącznie do Wrzosowiska czuć było całą feerię zapachów, która sugerowała, że kuchnia nie próżnuje. Zgodnie z tradycją i książkami, które przy pomocy zaklęć lawirowały między trzema skupionymi w kuchni osobami — panią domu, jej córką oraz synem — potraw było dokładnie dwanaście, chociaż Castor upierał się, że jeżeli goście przyniosą coś swojego, trzeba będzie którąś z pozycji zabrać ze stołu, przynajmniej do północy i umieścić nań doniesione smakołyki. Ale hej! Tym będą martwić się później, bo trzeba było przecież zająć się też innymi, pilniejszymi rzeczami!
Na zawołanie ojca wybiegł więc z kuchni, nawet nie kusząc się o odwieszenie ręcznie haftowanego fartucha. Należało nieco przemeblować jadalnię tak, by umieścić w niej odpowiednią liczbę gości (o ile matematyka Castora nie szwankowała, potrzebowali do tego dwunastu miejsc). W rogu pomieszczenia znalazło się także miejsce na umieszczenie choinki, dzięki której przyjemny zapach igliwia otulił całe pomieszczenie. Udekorowali ją jeszcze z samego ranka, całą rodziną, układając pod nią prezenty tak dla siebie, jak i dla gości. Ze względu na dużą liczbę tych drugich wydawało się, że święta będą w tym roku całkiem bogate, a Sproutom mogło się nawet powodzić. Miła to była odmiana, takie przyjrzenie się dobrobytowi, a nie pustkom wyzierających z pustych szafek.
Inne pomieszczenia również zostały potraktowane zmianami. Szczególnie widoczne było to w salonie, gdzie znalazły się dodatkowe miejsca do spania dla gości. Wolne łóżka znajdowały się jeszcze w sypialni gościnnej oraz tej, która należała do Castora, bowiem najmłodszy ze Sproutów uznał, że w razie czego spać może przecież w szopie, którą udało się docieplić przed zimą. A były wśród nich takie osoby, które zasługiwały na spanie w wygodnym łóżku, nie zaś na kanapie czy na podłodze.
Kolejne godziny uciekały, stół został odpowiednio nakryty, a wszystkim domownikom udzielił się radośnie uroczysty nastrój. Castor zdążył nawet przebrać się w coś bardziej wyjściowego, co w jego przypadku oznaczało włożenie na grzbiet śnieżnobiałej, nowej koszuli i wreszcie dopasowanych spodni. Nadal jednak zdecydował się na bieganie po domu w fartuchu, w obawie przed przypadkowym zabrudzeniem koszuli. Wreszcie jednak zerknął na wiszący w kuchni zegarek. Dochodziła osiemnasta, godzina, na którą zaprosili wszystkich gości. Wydawało się, że wszystko zostało przygotowane tak, jak należy. Na stole poza przygotowanymi wcześniej potrawami znajdowały się jeszcze dekoracje świąteczne z bluszczu oraz ostrokrzewu, niedaleko przejścia do kuchni zawieszona została jemioła, choć Castor przeczuwał, że bardziej na wszelki wypadek. Ale kto wie, kto wie, może znajdzie się w towarzystwie ktoś, komu w głowie amory?
— Goście zaraz będą. Lećcie się przygotować, zajmiemy się z tatą witaniem — ruchem głowy wskazał w kierunku łazienki, by zapewnić mamie i Aurorze więcej czasu doprowadzenie się do perfekcji. Sam oparł się o drzwi do kuchni, przyglądając się temu, jak wyglądała jadalnia. Myślami jednak był gdzieś daleko dalej, przy przyjaciołach i kolegach, którym we własnej głowie życzył wesołych świąt. Miał nadzieję, że takie właśnie będą. Ech, zasługiwali na to.
— Oho, chyba ktoś puka.
W imieniu swoim i Aurory witam na uroczystych obchodach wigilii Bożego Narodzenia. Proszę o wybranie sobie miejsca przy stole (numery od 1 do 6 znajdują się po lewej stronie pomieszczenia, bliżej choinki, 7 do 12 bliżej kominka; 1, 6, 7 i 12 to miejsca krańcowe, pozostałe oczywiście w środku; domownicy, póki co nie zajęli miejsc).
Pod choinką znajdują się prezenty dla gości, opisane imieniem i nazwiskiem. Ich zawartość, póki co jest tajemnicą, lecz gdy weźmiecie je do rąk, poczujecie, że w środku znajduje się z pewnością więcej niż jeden przedmiot. W kolejce, w której zdecydujecie się na ich otworzenie, otrzymacie informację o zawartości. Jeżeli będziecie chcieli otworzyć prezent dopiero we zaciszu własnego domu, otrzymacie informację na PW.
Potrawy na stole:
1. Pstrąg smażony na oleju
2. Pasztet z fasoli z jabłkami
3. Brukselka duszona w marchewce
4. Kompot z suszonych owoców
5. Kompot z suszonych śliwek
6. Galaretka gruszkowa
7. Pstrąg wędzony
8. Pstrąg pieczony z cytryną
9. Śledzie z chrzanem i jabłkami
10. Kasza manna na mleku z syropem malinowym
11. Szarlotka
12. Mince pie (ciasteczka z suszonymi owocami)
Do picia:
- woda (oczywiście)
- herbata czarna
- woda z sokiem malinowym
- kawa zbożowa[bylobrzydkobedzieladnie]
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
- Yvette, popatrz, jaką tam mieli piękną ozdobę na drzwiach!
Pani Baudelaire słusznie doszła do tego, że warto na wigilię w Dolinie Godryka wyruszyć wcześniej - nie tylko przez cały bagaż, który miała ze sobą (za co w większości odpowiedzialna była Thalia), ale przez to, że panna Wellers postanowiła zachwycać się chyba wszystkim po drodze, albo ze zwykłego zachwytu mającego miejsce dzisiejszym wieczorem, albo z faktu, że starała sama siebie podnieść na duchu jakimś dziwnym wsparciem, którym mogło być zwracanie uwagi na wszystkie szczegóły po drodze.
W końcu musiała przyznać, że wpadła do Yv praktycznie na ostatnią chwilę, poganiając ją odnośnie dzisiejszego wieczoru, wiedząc, że ta najpewniej planowała odgrzać jakiś dawno zrobiony obiad i spędzić święta nad kolejną lekturą o lekarstwach, czy co tam pisali w książkach, w których większość wyrażeń była jeszcze w jakimś dziwnym języku (albo może to takie terminy były, nawet nie miała pojęcia i nie, żeby jej na tym jakkolwiek zależało). Wypadła też po przedmioty, które miała schowane w odpowiednich miejscach, wracając z zapasami, paplając jak zawsze w chwilach ekscytacji i rozluźnienia. Wydawało się, że przynajmniej na ten moment czuła się na tyle zrelaksowana i szczęśliwa, że mogła przestać skupiać się na rozdrapywaniu sytuacji z widmami i pocieszyć się chwilą. Pomogła Yvette jak mogła w przygotowaniu szarlotki do której Yvette wykorzystała jabłka i maślankę, ona zaś przyniosła mąkę i miód (odsuwając się oczywiście od kuchni, bo próba "spróbowania" jabłek skończyła się na przegonieniu jej do pokoju), samej stawiając na prostotę - ot, herbatniki posmarowane powidłami i tyle. Zabrała jeszcze ze sobą dwa opakowania fasolek wszystkich smaków, które nie wykorzystała przez poprzednie miesiące, uznając, że milszy byłby z tego prezent. Oczywiście się nie myliła, wiedząc, że więcej radości przyniesie to na wieczorze niż gdyby sama ją jadła.
Wzięła też trochę zapasów, które chciała jakoś dyskretnie przekazać jakoś na miejscu - sama nie miała z nimi co zrobić, a lepiej było je zostawić innym niż potem żałować, że mogła to wyrzucić na ląd. Trochę głupio czuła nie robiąc tego dla Yvette czy Tonksów, postanowiła więc dla nich potem przygotować takie paczki. Musiała jedynie pomyśleć, jak mogła sprawić, aby nie wyglądało to na jałmużnę. Po prostu miała więcej, więc to naturalne, że mogła dać tym, którzy mają mniej.
Teraz jednak była chwila na nieco inne rozważania, zwłaszcza, że była po nos zakopana w paczkach. W końcu co to za wejście na miejsce bez prezentów? Całe szczęście, chociaż na siebie nie wydawała wiele, to miała jeszcze rzeczy zakupione podczas podróży, a także część oszczędności, mogła więc zabrać ze sobą paczki, gotowa brnąć na Wrzosowisko chociażby i na miotle ciągnąc to za sobą. Na szczęście nie musiała.
Pozwoliła też Yvette ogarnąć się, zmieniając się wedle jej życzeń, nosząc od niej mewę-naszyjnik i dając jej wybrać sukienkę dla siebie - rude włosy wygładziła nieco, pozwalając im opadać falami, a strój na sobie pożyczyła od pani Baudelaire, teraz ostrożnie pukając do drzwi, uśmiechając się szeroko kiedy weszła do pomieszczenia (pamiętając, aby wytrzeć buty!).
- Dzień dobry! Dziękujemy za zaproszenie! - Słowa skierowane były do obecnych członków rodziny Sprout, ale zaraz też skierowała się w stronę Castora, z uśmiechem witając się i przytulając go dopiero wtedy wszystko postawiła na kuchennym blacie, ostrożnie zgarniając włosy które opadły na twarz. Cóż mógł przynajmniej być zadowolony, że dziś przyszła w czapce i szaliku. Miała wyglądać jak człowiek.
- Przyniosłam parę prezentów, mam nadzieję, że się nie obrazicie, można je położyć je...gdzieś? Dodatkowo wzięłam parę zapasów ze statku, może wam się potem przydadzą, niekoniecznie dzisiaj. No, tu są inne rzeczy, takie do jedzenia na dzisiaj. A to... - ściszyła nieco głos, marszcząc brwi - to nie na dzisiaj, bo wiem, że bez alkoholu, ale też będzie sylwester, więc jeżeli chcecie, to poświętujcie. - Wyprostowała się, rozglądając dookoła. Poznawanie domu Castora poznała od szopy, na kuchni aż tak się nie skupiając. - Inni już są? W razie czego mogę w czymś pomóc.
Przekazane poza oznaczonymi w poście: 1 słoik startego chrzanu, 1kg ziemniaków, 0,3g ziaren pieprzu, 0,5kg mąki, a od Yv marynowane grzybki. Z alkoholi przekazuję 2 butelki Toujour Pour (0,75 l), 1 butelkę skrzaciego wina i 1 butelkę Portera Starego Sue. Miejsca zajęte to 1 dla Yvette i 2 dla Thalii. Od Thalii też są prezenty dla uczestników za wyjątkiem Yvette, Castora i Michaela którzy dostali je wcześniej, jeżeli ktoś będzie otwierał swój, proszę o wspomnienie.
Pani Baudelaire słusznie doszła do tego, że warto na wigilię w Dolinie Godryka wyruszyć wcześniej - nie tylko przez cały bagaż, który miała ze sobą (za co w większości odpowiedzialna była Thalia), ale przez to, że panna Wellers postanowiła zachwycać się chyba wszystkim po drodze, albo ze zwykłego zachwytu mającego miejsce dzisiejszym wieczorem, albo z faktu, że starała sama siebie podnieść na duchu jakimś dziwnym wsparciem, którym mogło być zwracanie uwagi na wszystkie szczegóły po drodze.
W końcu musiała przyznać, że wpadła do Yv praktycznie na ostatnią chwilę, poganiając ją odnośnie dzisiejszego wieczoru, wiedząc, że ta najpewniej planowała odgrzać jakiś dawno zrobiony obiad i spędzić święta nad kolejną lekturą o lekarstwach, czy co tam pisali w książkach, w których większość wyrażeń była jeszcze w jakimś dziwnym języku (albo może to takie terminy były, nawet nie miała pojęcia i nie, żeby jej na tym jakkolwiek zależało). Wypadła też po przedmioty, które miała schowane w odpowiednich miejscach, wracając z zapasami, paplając jak zawsze w chwilach ekscytacji i rozluźnienia. Wydawało się, że przynajmniej na ten moment czuła się na tyle zrelaksowana i szczęśliwa, że mogła przestać skupiać się na rozdrapywaniu sytuacji z widmami i pocieszyć się chwilą. Pomogła Yvette jak mogła w przygotowaniu szarlotki do której Yvette wykorzystała jabłka i maślankę, ona zaś przyniosła mąkę i miód (odsuwając się oczywiście od kuchni, bo próba "spróbowania" jabłek skończyła się na przegonieniu jej do pokoju), samej stawiając na prostotę - ot, herbatniki posmarowane powidłami i tyle. Zabrała jeszcze ze sobą dwa opakowania fasolek wszystkich smaków, które nie wykorzystała przez poprzednie miesiące, uznając, że milszy byłby z tego prezent. Oczywiście się nie myliła, wiedząc, że więcej radości przyniesie to na wieczorze niż gdyby sama ją jadła.
Wzięła też trochę zapasów, które chciała jakoś dyskretnie przekazać jakoś na miejscu - sama nie miała z nimi co zrobić, a lepiej było je zostawić innym niż potem żałować, że mogła to wyrzucić na ląd. Trochę głupio czuła nie robiąc tego dla Yvette czy Tonksów, postanowiła więc dla nich potem przygotować takie paczki. Musiała jedynie pomyśleć, jak mogła sprawić, aby nie wyglądało to na jałmużnę. Po prostu miała więcej, więc to naturalne, że mogła dać tym, którzy mają mniej.
Teraz jednak była chwila na nieco inne rozważania, zwłaszcza, że była po nos zakopana w paczkach. W końcu co to za wejście na miejsce bez prezentów? Całe szczęście, chociaż na siebie nie wydawała wiele, to miała jeszcze rzeczy zakupione podczas podróży, a także część oszczędności, mogła więc zabrać ze sobą paczki, gotowa brnąć na Wrzosowisko chociażby i na miotle ciągnąc to za sobą. Na szczęście nie musiała.
Pozwoliła też Yvette ogarnąć się, zmieniając się wedle jej życzeń, nosząc od niej mewę-naszyjnik i dając jej wybrać sukienkę dla siebie - rude włosy wygładziła nieco, pozwalając im opadać falami, a strój na sobie pożyczyła od pani Baudelaire, teraz ostrożnie pukając do drzwi, uśmiechając się szeroko kiedy weszła do pomieszczenia (pamiętając, aby wytrzeć buty!).
- Dzień dobry! Dziękujemy za zaproszenie! - Słowa skierowane były do obecnych członków rodziny Sprout, ale zaraz też skierowała się w stronę Castora, z uśmiechem witając się i przytulając go dopiero wtedy wszystko postawiła na kuchennym blacie, ostrożnie zgarniając włosy które opadły na twarz. Cóż mógł przynajmniej być zadowolony, że dziś przyszła w czapce i szaliku. Miała wyglądać jak człowiek.
- Przyniosłam parę prezentów, mam nadzieję, że się nie obrazicie, można je położyć je...gdzieś? Dodatkowo wzięłam parę zapasów ze statku, może wam się potem przydadzą, niekoniecznie dzisiaj. No, tu są inne rzeczy, takie do jedzenia na dzisiaj. A to... - ściszyła nieco głos, marszcząc brwi - to nie na dzisiaj, bo wiem, że bez alkoholu, ale też będzie sylwester, więc jeżeli chcecie, to poświętujcie. - Wyprostowała się, rozglądając dookoła. Poznawanie domu Castora poznała od szopy, na kuchni aż tak się nie skupiając. - Inni już są? W razie czego mogę w czymś pomóc.
Przekazane poza oznaczonymi w poście: 1 słoik startego chrzanu, 1kg ziemniaków, 0,3g ziaren pieprzu, 0,5kg mąki, a od Yv marynowane grzybki. Z alkoholi przekazuję 2 butelki Toujour Pour (0,75 l), 1 butelkę skrzaciego wina i 1 butelkę Portera Starego Sue. Miejsca zajęte to 1 dla Yvette i 2 dla Thalii. Od Thalii też są prezenty dla uczestników za wyjątkiem Yvette, Castora i Michaela którzy dostali je wcześniej, jeżeli ktoś będzie otwierał swój, proszę o wspomnienie.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
W dniu, w którym otrzymali zaproszenie na wigilię wiedzieli z bratem, że przyjdą na kolację. Castor i Aurora byli ich rodziną, daleką ale jednak, a w tych czasach należało się trzymać blisko tych, którzy byli życzliwie nastawieni i mieli ochoty wsadzić ci nożna w plecy.
Halbert wspomniał, że przyjdzie później więc prosił brata aby ten czynił honory. Młodszemu nie pozostało wobec tego nic innego jak nałożyć odświętne ubranie, odziać się ciepłą kurtkę i ruszyć na wigilijną wieczerzę. Bracia Grey wiedzieli z czym się to wiąże ich ojciec był przecież mugolem więc obchodzenie świąt było wpisane w ich rodzinny grafik. Co roku przynosił choinkę, a oni ją ubierali w wielokolorowe bombki i łańcuchy mieniące się w świetle kominka. Stały rytuał sprawiający wiele radości zarówno starszym jak i młodszym. Hatti piekła pasztet oraz pudding świąteczny, a ojciec rąbał drewno na opał by starczył na całą noc. Po kolacji siadali przed kominkiem słuchając najróżniejszych opowieści, a czasami zwyczajnie wpatrywali się w ogień i zasypiali razem wtuleni w siebie.
Na wspomnienie tamtych chwil uśmiechnął się kiedy wylądował przed domem Sproutów. Śnieg skrzypiał pod jego butami przy każdym kroku, a widział ślady, że nie był pierwszy. Jacyś goście już się zjawili. Jego myśli mimowolnie pobiegły w kierunku Florki w Oazie. Miał nadzieję, że uda im się uzyskać chociaż namiastkę świąt i na chwilę zapomną o trudach i wojnie.
Zatrzymał się przed drzwiami gdzie otrzepał dokładnie buty ze śniegu i zapukał do drzwi. Po chwili był już w środku uśmiechając się, jak to, trochę krzywo, trochę zadziornie.
-Powitać rodzinę! - Zawołał na widok młodszego kuzyna, któremu zarzucił ramię na barki i przyciągnął do siebie w iście braterskim uścisku. -Co słychać? Czuję, że ciotka już szaleje w kuchni od białego rana. - Puścił Castora aby zaraz przywitać się z kuzynką. -Rory, dzisiaj promieniejesz. - Ucałował obydwa jej policzki, a następnie postawił na stole małe pakunki. -Upominki dla każdego, pod choinkę?
Zdjął kurtkę, którą zaraz odwiesił w odpowiednim miejscu i podwinął rękawy koszuli wraz ze swetrem wydzierganym przez Hattie w kolorze zielonym. Puchoński szalik zawisł zaraz obok kurtki, a Gery zatarł ręce. -W czym wam pomóc?
|Zajmuję miejsce 4
Halbert wspomniał, że przyjdzie później więc prosił brata aby ten czynił honory. Młodszemu nie pozostało wobec tego nic innego jak nałożyć odświętne ubranie, odziać się ciepłą kurtkę i ruszyć na wigilijną wieczerzę. Bracia Grey wiedzieli z czym się to wiąże ich ojciec był przecież mugolem więc obchodzenie świąt było wpisane w ich rodzinny grafik. Co roku przynosił choinkę, a oni ją ubierali w wielokolorowe bombki i łańcuchy mieniące się w świetle kominka. Stały rytuał sprawiający wiele radości zarówno starszym jak i młodszym. Hatti piekła pasztet oraz pudding świąteczny, a ojciec rąbał drewno na opał by starczył na całą noc. Po kolacji siadali przed kominkiem słuchając najróżniejszych opowieści, a czasami zwyczajnie wpatrywali się w ogień i zasypiali razem wtuleni w siebie.
Na wspomnienie tamtych chwil uśmiechnął się kiedy wylądował przed domem Sproutów. Śnieg skrzypiał pod jego butami przy każdym kroku, a widział ślady, że nie był pierwszy. Jacyś goście już się zjawili. Jego myśli mimowolnie pobiegły w kierunku Florki w Oazie. Miał nadzieję, że uda im się uzyskać chociaż namiastkę świąt i na chwilę zapomną o trudach i wojnie.
Zatrzymał się przed drzwiami gdzie otrzepał dokładnie buty ze śniegu i zapukał do drzwi. Po chwili był już w środku uśmiechając się, jak to, trochę krzywo, trochę zadziornie.
-Powitać rodzinę! - Zawołał na widok młodszego kuzyna, któremu zarzucił ramię na barki i przyciągnął do siebie w iście braterskim uścisku. -Co słychać? Czuję, że ciotka już szaleje w kuchni od białego rana. - Puścił Castora aby zaraz przywitać się z kuzynką. -Rory, dzisiaj promieniejesz. - Ucałował obydwa jej policzki, a następnie postawił na stole małe pakunki. -Upominki dla każdego, pod choinkę?
Zdjął kurtkę, którą zaraz odwiesił w odpowiednim miejscu i podwinął rękawy koszuli wraz ze swetrem wydzierganym przez Hattie w kolorze zielonym. Puchoński szalik zawisł zaraz obok kurtki, a Gery zatarł ręce. -W czym wam pomóc?
|Zajmuję miejsce 4
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Kiedy Pimpek wylądował na parapecie z zaproszeniem na wigilijną kolację, która miała odbyć się u Sprout'ów naprawdę się ucieszył. Czasy były jakie były, ale taka uroczystość sprawiała, że chociaż na moment mogli zapomnieć o tym co złe i cieszyć się miłymi chwilami w towarzystwie osób sobie dobrze znanych. Cieszył się na ten wieczór. Ten rok był ciężki pod wieloma względami i nie miał tu na myśli tylko swojej śmierci i niespodziewanego powrotu do życia. Na to wszystko było wiele składowych, o których nie koniecznie chciało się rozmawiać.
Kilka dni przed świętami odwiedził ojca by spędzić z nim chociaż chwilę, by ten wiedział, że dzieci o nim nie zapomniały. Dzień przed wigilią za to spotkał się w końcu z Prudence. Nie widzieli się dwa miesiące i choć przez ten czas cały czas systematycznie wymieniali listy, to nie było to w stanie w żaden sposób zastąpić spotkania twarzą w twarz. Zwłaszcza, że ich relacja się rozwinęła i kompletnie nie przeszkadzało im to, że tak naprawdę pochodzili z dwóch, kompletnie różnych światów.
Jednak 24 grudnia w domu Tonksów od rana panowała swobodna atmosfera. Gabriel nie miał zbyt wielu wyjściowych ubrań, jednak na ten wieczór przygotował dla siebie koszulę, którą nawet udało mu się wyprasować i w miarę eleganckie, nie znoszone spodnie. Znalazł nawet krawat i go sobie ładnie zamontował na szyi. Mimo wszystko była to kolacja świąteczna i należało się prezentować jak najlepiej.
Na miarę swoich możliwości przygotowali od całej rodziny upominki dla innych gości i naturalnie gospodarzy. Co prawda nie było to nic wielkiego, ale nie należało z pustymi rękami przychodzić w gości, tak ich w końcu wychowano. Jako, że ich tata był mugolem święta obchodziło się u niech w domu również co roku. Mama zawsze robiła pyszne ciasta, panowie wraz z ojcem przynosili do domu wielgaśną choinkę (w każdym razie za dzieciaka Gabriel tak to postrzegał) i wszyscy razem ją ubierali i było przy tym śmiechu co nie miara. To zawsze był szczęśliwy okres.
Na miejscu pojawili się we trójkę, on, Michael i Kerstin, Just miała do nich dołączyć chwilę później.
- Ładnie pachnie już na dworze. - zauważył kiedy do jego nozdrzy dotarł przyjemny zapach wypieków i innych potraw.
Aż wywołało to uśmiech na jego twarzy, po czym ruszył do przodu, najpierw oczywiście puszczając przodem siostrę. Upewnił się, że szalik dokładnie opatula jej szyję, będąc gotowym na jego poprawienie coby tylko Kerrie nie marzła. Przeszli przez podwórze i Gabriel zauważył, że najwyraźniej nie są pierwszymi gośćmi, którzy przybyli na dzisiejszą uroczystość, bo na śniegu odbijało się już kilka różnych par butów.
W końcu raz dwa wspięli się po kilku schodkach werandy i zapukali do drzwi.
- Dobry wieczór wszystkim i wesołych świąt! - powiedział od wejścia uśmiechając się do zgromadzonych.
Przywitał się najpierw z panem Sprout'em naturalnie, a następnie z Castorem.
- Mamy małe upominki dla wszystkich, położymy pod choinką. - odparł puszczając oczko do blondyna, po czym zwrócił się do blondwłosej, młodej kobiety (najpewniej siostry Castora) - Jeszcze nie mieliśmy okazji się poznać, Gabriel Tonks, dziękuję za zaproszenie, jest mi niezmiernie miło. - uśmiechnął się do niej łagodnie, po czym ucałował wierzch jej dłoni.
Po chwili przywitał się z panią Sprout, po czym pomógł siostrze zdjąć płaszcz, po czym powiesił go obok swojej kurtki w przedpokoju. Widząc resztę gości, również ruszył się z nimi przywitać.
- Herbert, dawno się nie widzieliśmy, świetnie wyglądasz. - powiedział z uśmiechem uciskając dłoń mężczyzny, po czym skierował się do dwóch kobiet, gdzie jedną była doskonale mu znana Thalia oraz jej towarzyszka, której przyjemności nie miał jeszcze poznać - Gabriel Tonks, bardzo mi miło. - odparł z uśmiechem.
Gabriel miejsce 9, Kerrie 10, Michael 11
Kilka dni przed świętami odwiedził ojca by spędzić z nim chociaż chwilę, by ten wiedział, że dzieci o nim nie zapomniały. Dzień przed wigilią za to spotkał się w końcu z Prudence. Nie widzieli się dwa miesiące i choć przez ten czas cały czas systematycznie wymieniali listy, to nie było to w stanie w żaden sposób zastąpić spotkania twarzą w twarz. Zwłaszcza, że ich relacja się rozwinęła i kompletnie nie przeszkadzało im to, że tak naprawdę pochodzili z dwóch, kompletnie różnych światów.
Jednak 24 grudnia w domu Tonksów od rana panowała swobodna atmosfera. Gabriel nie miał zbyt wielu wyjściowych ubrań, jednak na ten wieczór przygotował dla siebie koszulę, którą nawet udało mu się wyprasować i w miarę eleganckie, nie znoszone spodnie. Znalazł nawet krawat i go sobie ładnie zamontował na szyi. Mimo wszystko była to kolacja świąteczna i należało się prezentować jak najlepiej.
Na miarę swoich możliwości przygotowali od całej rodziny upominki dla innych gości i naturalnie gospodarzy. Co prawda nie było to nic wielkiego, ale nie należało z pustymi rękami przychodzić w gości, tak ich w końcu wychowano. Jako, że ich tata był mugolem święta obchodziło się u niech w domu również co roku. Mama zawsze robiła pyszne ciasta, panowie wraz z ojcem przynosili do domu wielgaśną choinkę (w każdym razie za dzieciaka Gabriel tak to postrzegał) i wszyscy razem ją ubierali i było przy tym śmiechu co nie miara. To zawsze był szczęśliwy okres.
Na miejscu pojawili się we trójkę, on, Michael i Kerstin, Just miała do nich dołączyć chwilę później.
- Ładnie pachnie już na dworze. - zauważył kiedy do jego nozdrzy dotarł przyjemny zapach wypieków i innych potraw.
Aż wywołało to uśmiech na jego twarzy, po czym ruszył do przodu, najpierw oczywiście puszczając przodem siostrę. Upewnił się, że szalik dokładnie opatula jej szyję, będąc gotowym na jego poprawienie coby tylko Kerrie nie marzła. Przeszli przez podwórze i Gabriel zauważył, że najwyraźniej nie są pierwszymi gośćmi, którzy przybyli na dzisiejszą uroczystość, bo na śniegu odbijało się już kilka różnych par butów.
W końcu raz dwa wspięli się po kilku schodkach werandy i zapukali do drzwi.
- Dobry wieczór wszystkim i wesołych świąt! - powiedział od wejścia uśmiechając się do zgromadzonych.
Przywitał się najpierw z panem Sprout'em naturalnie, a następnie z Castorem.
- Mamy małe upominki dla wszystkich, położymy pod choinką. - odparł puszczając oczko do blondyna, po czym zwrócił się do blondwłosej, młodej kobiety (najpewniej siostry Castora) - Jeszcze nie mieliśmy okazji się poznać, Gabriel Tonks, dziękuję za zaproszenie, jest mi niezmiernie miło. - uśmiechnął się do niej łagodnie, po czym ucałował wierzch jej dłoni.
Po chwili przywitał się z panią Sprout, po czym pomógł siostrze zdjąć płaszcz, po czym powiesił go obok swojej kurtki w przedpokoju. Widząc resztę gości, również ruszył się z nimi przywitać.
- Herbert, dawno się nie widzieliśmy, świetnie wyglądasz. - powiedział z uśmiechem uciskając dłoń mężczyzny, po czym skierował się do dwóch kobiet, gdzie jedną była doskonale mu znana Thalia oraz jej towarzyszka, której przyjemności nie miał jeszcze poznać - Gabriel Tonks, bardzo mi miło. - odparł z uśmiechem.
Gabriel miejsce 9, Kerrie 10, Michael 11
Between life and death
you will find your true self, you will know what you are and what you never expected to be
Ostatnio zmieniony przez Gabriel Tonks dnia 27.10.21 15:17, w całości zmieniany 1 raz
Gabriel Tonks
Zawód : Szpieg
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony - no nie powiedziałbym.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zaproszenie na wspólną wigilię w Dolinie Godryka było chyba najmilszym zaskoczeniem, jakie zdarzyło się Kerry tej zimy. Ostatnimi czasy niespodzianki zazwyczaj zwiastowały nieszczęścia, więc dobra odmiana zadziałała na nią budująco. Być może ten kolejny rok, który nadejdzie... może nie będzie tak całkiem zły? Racjonalność wybijała się nad marzenia, ale gdzieś tam w środku serca Kerstin nadal nosiła nadzieję, że wojna skończy się szybciej niż później, wrócą do normalnego życia, do bycia bezpieczną rodziną. Może w następne święta? Gdy pozwoliła myślom błądzić w tak odległe rejony, przeszedł ją dreszcz, więc prędko przestała. Chyba nie chciała zastanawiać się nad tym, jak będą wyglądać kolejne święta.
Poza przyjemnością ze spędzenia wigilii z przyjaciółmi, zaproszenie było też dla Kerstin sporą ulgą pod względem logistycznym - nie była pewna, czy znajdą w spiżarni dość zasobów na prawdziwą, obfitą kolację, na jaką zasługiwali podczas świąt, a naprawdę nie chciała zawieść rodziny kolacją taką jak zwykle. I tak już wypruwała żyły, żeby robić coś z niczego i wymyślać coraz to dziwniejsze dania. Buraczane ciasteczka, tarta z obierków od ziemniaków... na dobrą sprawę przydać mogło się wszystko. Przynajmniej na brak jajek nie musieli narzekać dzięki jej wspaniałemu pomysłowi z zakupem kurek.
Odetchnęła i raz jeszcze przyjrzała się swojemu odbiciu w lusterku na korytarzu. Złote włosy spięła w niskiego koka na karku, tknęła powieki odrobineczką beżowego pudru, w uszy włożyła proste kolczyki z kryształkiem, które dawno temu dostała od mamy na szesnaste urodziny. W połączeniu z białą koszulą i spódnicą w zielono-brązową kratę (za kolano!) prezentowała się skromnie i elegancko. Jeszcze tylko buciki zimowe, płaszcz i szalik i będą mogli wyruszać. Czapki nie zakładała, żeby nie zniszczyć fryzury.
Wyruszyli z Mike'iem i Gabrielem jako pierwsi, a chociaż las o tej godzinie był już mroczny i granatowy, w towarzystwie braci Kerstin czuła się nadzwyczaj bezpiecznie. Dotarli na miejsce chwilę przed czasem, po drodze pozwoliła Gabrielowi poprawić sobie szalik, choć z nadopiekuńczością bywał nieznośny.
- Dobrze go założyłam - zwróciła uwagę, ale mimowolnie się też uśmiechnęła. Dobrze było mieć rodzinę w te święta. Dobrze było spędzać je razem.
- Wesołych Świąt! - oświadczyła głośno i pogodnie, gdy tylko weszli do ciepłej jadalni. Buty otrzepała w przedsionku i zdjęła, nie chciała nanieść śniegu. Odłożyła płaszczyk i uścisnęła na powitanie Aurorę i Castora. - Witajcie, jak się macie? Dziękujemy za zaproszenie!
W środku spotkała jeszcze nieznane sobie wcześniej panie oraz pana Herberta Greya, zdolnego ogrodnika i znawcę wszelkich roślin. Przywitała się z każdym i zajęła miejsce przy stole, nie wyrywając się przed szereg z prezentami. Mieli przecież dużo czasu, prawda?
Poza przyjemnością ze spędzenia wigilii z przyjaciółmi, zaproszenie było też dla Kerstin sporą ulgą pod względem logistycznym - nie była pewna, czy znajdą w spiżarni dość zasobów na prawdziwą, obfitą kolację, na jaką zasługiwali podczas świąt, a naprawdę nie chciała zawieść rodziny kolacją taką jak zwykle. I tak już wypruwała żyły, żeby robić coś z niczego i wymyślać coraz to dziwniejsze dania. Buraczane ciasteczka, tarta z obierków od ziemniaków... na dobrą sprawę przydać mogło się wszystko. Przynajmniej na brak jajek nie musieli narzekać dzięki jej wspaniałemu pomysłowi z zakupem kurek.
Odetchnęła i raz jeszcze przyjrzała się swojemu odbiciu w lusterku na korytarzu. Złote włosy spięła w niskiego koka na karku, tknęła powieki odrobineczką beżowego pudru, w uszy włożyła proste kolczyki z kryształkiem, które dawno temu dostała od mamy na szesnaste urodziny. W połączeniu z białą koszulą i spódnicą w zielono-brązową kratę (za kolano!) prezentowała się skromnie i elegancko. Jeszcze tylko buciki zimowe, płaszcz i szalik i będą mogli wyruszać. Czapki nie zakładała, żeby nie zniszczyć fryzury.
Wyruszyli z Mike'iem i Gabrielem jako pierwsi, a chociaż las o tej godzinie był już mroczny i granatowy, w towarzystwie braci Kerstin czuła się nadzwyczaj bezpiecznie. Dotarli na miejsce chwilę przed czasem, po drodze pozwoliła Gabrielowi poprawić sobie szalik, choć z nadopiekuńczością bywał nieznośny.
- Dobrze go założyłam - zwróciła uwagę, ale mimowolnie się też uśmiechnęła. Dobrze było mieć rodzinę w te święta. Dobrze było spędzać je razem.
- Wesołych Świąt! - oświadczyła głośno i pogodnie, gdy tylko weszli do ciepłej jadalni. Buty otrzepała w przedsionku i zdjęła, nie chciała nanieść śniegu. Odłożyła płaszczyk i uścisnęła na powitanie Aurorę i Castora. - Witajcie, jak się macie? Dziękujemy za zaproszenie!
W środku spotkała jeszcze nieznane sobie wcześniej panie oraz pana Herberta Greya, zdolnego ogrodnika i znawcę wszelkich roślin. Przywitała się z każdym i zajęła miejsce przy stole, nie wyrywając się przed szereg z prezentami. Mieli przecież dużo czasu, prawda?
Nie była do końca przekonana do całego tego pomysłu. Tak naprawdę nie znała Sproutów, poza młodym Castorem, na którego natknęła się w ich domu a wczoraj w jadalni Beckettów. Jedynym Sproutem którego znała była Pomona, jednak ta nie miała tyle szczęścia co ona.
Czuła się winna i chyba dlatego najchętniej odmówiłby wizyty na Wrzosowisku. Trudno jednak było stać w opozycji do entuzjazmu które wykazywało jej rodzeństwo. Ostatecznie jeszcze miała patrol w ciągu dnia. Może i cała Anglia pogrążyła się w wesołym świętowaniu, ale licho nie spało. Nie dziwiło jej to w sumie. Była kursantką, wciskanie jej najgorszej roboty zdawało się zwyczajnie normalnie. Przywykła. Nie zamieniało to jednak faktu, że miała się spóźnić. Kiedy w końcu znalazła się w domu, reszt rodzeństwa już nie było. Ona sama wzięła szybki prysznic, wysuszając włosy zaklęciem. Przez chwilę próbowała skryć pod pudrem ciemny znak na szyi, ale w końcu odpuściła z westchnieniem, bo ten przebijał się i tak na wierzch, wyglądając jeszcze gorzej pod warstwą pudru. Starła ją z ciała, ograniczając się jedynie do podkreślenia policzków.
Nie czuła się w nastroju do świętowania. Może miała zwyczajny spadek humoru bo nadzwyczaj udanym wczorajszym wieczorze, a może brakowało jej natręta, który zaparł się, że pozostanie w domu. Wydęła usta marszcząc brwi, przy pomocy umiejętności zmusiła włosy do opadania na ramiona falami. Uniosła dłonie, żeby założyć kosmyki za uszy, do których wetknęła proste kolczyki. Nie mogła założyć tej samej sukienki co wczoraj. Więc wyciągnęła inną. Dosłownie jedną z trzech, które posiadała. Nie była idealna. Głównie dlatego, że jej rękawy kończyły się w okolicy łokci, pozostawiając brzydkie blizny na widoku. Żeby odciągnąć od nich uwagę założyła na lewy nadgarstek bransoletki, po które nie sięgała często. Dodatkowo ozdobiła większą ilość palców pierścieniami niż normalnie, przeważnie nosiła trzy na prawej dłoni, z czego jeden, był nadzwyczaj szczególny. Biorąc wdech w płuca narzuciła na ramiona ciemnoszary płaszcz. Zamknęła dom i teleportowała się na wrzosowisko.
Przywitała się z gospodarzami i kobietą w zbliżonym do niej wieku, zrozumiała, że jest spóźniona kiedy kątem oka dostrzegła że większość krzeseł była już zajęta. W końcu zerknęła na Castora.
- Trzymaj złotowłosy. - powiedziała wyciągając w jego kierunku podniszczone tomiszcze. Kiedy zaczynała zgłębiać tajniki białej magii bardzo jej pomogło zrozumieć pewne skomplikowane zagadnienia. W końcu zasiadała częstując się pstrągiem i słuchając padających przy stole rozmów. Z zaskoczeniem przyjmując obecność znajomo -nieznajomej jednostki, która zajęła ostatnie, wolne miejsce obok niej. Próbowała się udzielać, nawet uśmiechać, ale w jakiś sposób nie czuła się na miejscu. Kiedy obiad - czy raczej wigilijna kolacja się skończyła podeszła do rodzeństwa, szepcząc im na ucho krótkie życzenia i tłumaczenie. Następnie znalazła się przy starszym małżeństwie, którym podziękowała za gościnę, kończąc koło Castora, zaskoczona przyjęła wciśnięty w dłonie prezent w wypisanym jej imieniem unosząc lekko brwi, ale w końcu dziękując skinieniem głowy.
- Do zobaczenia, młody. - pożegnała jeszcze chłopaka, zanim wyszła, biorąc krótki wdech płuca, czując rozchodzące się po ciele mroźne powietrze.
Musiała iść.
| zt
przepraszam miśki, ale nie dam rady tutaj być na bieżąco.
prezent w domu otworzę <3
dziękuję za zaproszenie
Czuła się winna i chyba dlatego najchętniej odmówiłby wizyty na Wrzosowisku. Trudno jednak było stać w opozycji do entuzjazmu które wykazywało jej rodzeństwo. Ostatecznie jeszcze miała patrol w ciągu dnia. Może i cała Anglia pogrążyła się w wesołym świętowaniu, ale licho nie spało. Nie dziwiło jej to w sumie. Była kursantką, wciskanie jej najgorszej roboty zdawało się zwyczajnie normalnie. Przywykła. Nie zamieniało to jednak faktu, że miała się spóźnić. Kiedy w końcu znalazła się w domu, reszt rodzeństwa już nie było. Ona sama wzięła szybki prysznic, wysuszając włosy zaklęciem. Przez chwilę próbowała skryć pod pudrem ciemny znak na szyi, ale w końcu odpuściła z westchnieniem, bo ten przebijał się i tak na wierzch, wyglądając jeszcze gorzej pod warstwą pudru. Starła ją z ciała, ograniczając się jedynie do podkreślenia policzków.
Nie czuła się w nastroju do świętowania. Może miała zwyczajny spadek humoru bo nadzwyczaj udanym wczorajszym wieczorze, a może brakowało jej natręta, który zaparł się, że pozostanie w domu. Wydęła usta marszcząc brwi, przy pomocy umiejętności zmusiła włosy do opadania na ramiona falami. Uniosła dłonie, żeby założyć kosmyki za uszy, do których wetknęła proste kolczyki. Nie mogła założyć tej samej sukienki co wczoraj. Więc wyciągnęła inną. Dosłownie jedną z trzech, które posiadała. Nie była idealna. Głównie dlatego, że jej rękawy kończyły się w okolicy łokci, pozostawiając brzydkie blizny na widoku. Żeby odciągnąć od nich uwagę założyła na lewy nadgarstek bransoletki, po które nie sięgała często. Dodatkowo ozdobiła większą ilość palców pierścieniami niż normalnie, przeważnie nosiła trzy na prawej dłoni, z czego jeden, był nadzwyczaj szczególny. Biorąc wdech w płuca narzuciła na ramiona ciemnoszary płaszcz. Zamknęła dom i teleportowała się na wrzosowisko.
Przywitała się z gospodarzami i kobietą w zbliżonym do niej wieku, zrozumiała, że jest spóźniona kiedy kątem oka dostrzegła że większość krzeseł była już zajęta. W końcu zerknęła na Castora.
- Trzymaj złotowłosy. - powiedziała wyciągając w jego kierunku podniszczone tomiszcze. Kiedy zaczynała zgłębiać tajniki białej magii bardzo jej pomogło zrozumieć pewne skomplikowane zagadnienia. W końcu zasiadała częstując się pstrągiem i słuchając padających przy stole rozmów. Z zaskoczeniem przyjmując obecność znajomo -nieznajomej jednostki, która zajęła ostatnie, wolne miejsce obok niej. Próbowała się udzielać, nawet uśmiechać, ale w jakiś sposób nie czuła się na miejscu. Kiedy obiad - czy raczej wigilijna kolacja się skończyła podeszła do rodzeństwa, szepcząc im na ucho krótkie życzenia i tłumaczenie. Następnie znalazła się przy starszym małżeństwie, którym podziękowała za gościnę, kończąc koło Castora, zaskoczona przyjęła wciśnięty w dłonie prezent w wypisanym jej imieniem unosząc lekko brwi, ale w końcu dziękując skinieniem głowy.
- Do zobaczenia, młody. - pożegnała jeszcze chłopaka, zanim wyszła, biorąc krótki wdech płuca, czując rozchodzące się po ciele mroźne powietrze.
Musiała iść.
| zt
przepraszam miśki, ale nie dam rady tutaj być na bieżąco.
prezent w domu otworzę <3
dziękuję za zaproszenie
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
12 I 1958
Trochę słyszał o tym, że osoby zdolne w dziedzinach naukowych i wytwórstwie wszelkiej maści dalej wspierały Zakon Feniksa, czyniąc to na miarę swoich możliwości, a czasem może nawet przesuwając te własne granice wytrzymałości. O kilku osobach słyszał od Steviego, ten w jakiś sposób stał się osobą, do której zawsze można się zgłosić po radę, młodzi badacze to chyba do niego ciągnęli i to nie bez powodu, w końcu jego druh to numerolog z ogromnym doświadczeniem i pasją. Chyba dla dobra sprawy warto było stworzyć coś na wzór naukowej siatki. W samej Oazie można było znaleźć zdolne osoby, wykluczone przez władze z powodu pochodzenia lub poglądów. Rzecz jasna Kieran nie był człowiekiem wystarczająco kompetentnym, aby jakkolwiek się wypowiadać na temat teoretycznego i praktycznego podejścia do nauki. Dla niego wciąż starożytne runy były różnymi znaczkami, choć teraz przynajmniej rozumiał znacznie tych podstawowych oraz potrafił nadać sens ich odwróconym pozycjom. Numerologia wciąż była cyferkami, wzorami i obliczeniami, nad którymi nie potrafiłby spędzić długich godzin. W końcu poznał podstawy tych tajemnych sztuk – po latach musiał się przełamać i zaczął wykorzystywać wiedzę w różnych sytuacjach, zwłaszcza przy nakładaniu zabezpieczeń różnej natury.
Pojawił się w Dolinie Godryka w styczniowe popołudnie, wcześniej poinformowany o możliwości odebrania talizmanu z zaufanych rąk. Zaczął podejrzewać, że Stevie tak dobrze jest zapoznany z młodymi badaczami, ponieważ udało mu się znaleźć takich w pobliżu swojego domostwa i na dodatek trudno nie znać młodych czarodziejów i czarownic, kiedy mieszka się z bardzo przyjazną córką. To było błogosławieństwo i przekleństwo zarazem, kiedy pomyśli się jeszcze o rzeczy adoratorów napierających na mury Warsztatu – w umyśle Kierana to były sceny rodem z bitwy pomiędzy siłami Morgany a uczniami Merlina. Należało postawić zaporę z trolli w ogródku i przygotować niebiańską szarżę złożoną z aetonanów i testrali.
Niewiele wiedział o Castorze, ale już z racji nazwiska należało mu dać szansę. I trudno odmówić mu zaangażowania, bo naprawdę się wykazał. W czasie wojennej zawieruchy trudno było o ingrediencje, materiały, nie każdy też mógł bez reszty oddawać się w pełni tajemniczym i skomplikowanym projektom. Talizmany były na wagę złota, mógłby je bez problemu sprzedawać, urządzić sobie w domu małą produkcję, a tymczasem swoim talentem wspierał ewidentnie słabszą stronę konfliktu. Ale walczyli o to co słuszne, nieprawdaż?
Kieran zbliżył się do drzwi wejściowych i zapukał, potem przedstawił się głośno, ściągając kaptur z głowy. Powołał się jeszcze na Steviego, raczej wspomnienia z wigilii wciąż były świeże. – Pochlebnie skomentowałem twój kompot – dorzucił jeszcze jakże ważny w ich znajomości fakt, starając się w ten sposób potwierdzić swoją tożsamość. Tym razem auror nie miał czasu na smakowanie kompotu, nawet nie oczekiwał gościny, chciał tylko załatwić szybko ważną sprawę.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Choć Zakon Feniksa jawił się jako przede wszystkim organizacja, do której należeli rebelianci i buntownicy, trudno było przeoczyć rosnące wpływy ramienia naukowego. Cieszył się Castor z takiego rozwoju sytuacji, bowiem nawet pomimo szczerych chęci zaangażowania się w walkę w sposób bardziej... odważny i bezpośredni, niewiele z jego prób wynikło, przynajmniej do tej pory. Jednakże długoletnia przyjaźń z mieszkającymi za płotem Beckettami dodawała młodemu mężczyźnie skrzydeł, inspirowała do dalszego rozwijania talentów, co zaowocowało stworzeniem talizmanu na specjalne zamówienie.
Możliwość ponownego spotkania pana Kierana była równie ekscytująca, co paraliżująca. Mężczyzna ten miał w sobie coś... nieco niepokojącego, trochę niebezpiecznego, a jednak znajdował w sobie nawet sposobność do skomplementowania tak prostego napoju jak kompot z suszonych śliwek, co stanowiło dumę Castora przez ostatnie kilka tygodni i prawdopodobnie stanie się swego rodzaju anegdotką rozpoznawczą. Ciężko było zapomnieć człowieka tego formatu i manier, a jeszcze ciężej było spojrzeć w oczy strachom; strachom, że nie podoła zadaniu, że niebezpieczny członek Zakonu Feniksa, zwolennik Harolda Longbottoma i przeciwnik rządu będzie wyjątkowo surowym sędzią. I na nic zdadzą się kolejne litry kompotu szykowane w pocie czoła, gdy zawiedzie w elemencie, który był przecież jego forte.
Udało się. Pierścień prezentował się naprawdę dobrze, Castor niemal czuł — czuł tak, jak czują tylko i wyłącznie twórcy talizmanów — jak odpowiednio połączone minerały aż lgnęły do dotyku jakiegokolwiek czarodzieja. Magia, którą miały wspomagać, działać będzie bez zarzutu, tego mógł być pewien. Skreślił więc list informujący o możliwości odbioru talizmanu, wyznaczył dzień i godzinę, a dalej... Dalej mógł tylko czekać.
Słysząc pukanie, a w następnej kolejności także i potwierdzenie tożsamości gościa, Castor chwycił za jutowy woreczek, który miał przygotowany wcześniej. Niestety, o ile zdobycie ingrediencji było trudne, lecz wykonalne dla kogoś z jego kontaktami, o tyle otrzymanie prawdziwego pudełka do przechowywania pierścieni, takiego wyłożonego welurem, najlepiej czerwonym, było już prawie awykonalne. Oczywiście, mógłby poprosić pana Blythe, swego niegdysiejszego dobrodzieja o wysłanie mu kilku takowych, ale z głosów, które słyszał ostatnimi czasy, wiedział, że stali po dwóch stronach konfliktu. Zresztą, taka prośba ściągnęłaby na niego za dużo uwagi, stałaby się przyczynkiem do niewygodnych pytań. On miał po prostu robić swoje — swym rzemiosłem wspierać dzielnych Zakonników, być przydatnym, do czegoś, w końcu.
— Pan Kieran! Bardzo miło pana widzieć. Proszę wejść do środka i się nie krępować — powiedział zaraz po otworzeniu drzwi, gestem zapraszając mężczyznę do przestąpienia progu. Nie chciał, by człowiek ten wymarzł na jego progu.
Dopiero kolejne słowa Rinehearta sprawiły, że Castor zamarł niemal w bezruchu, jakby speszony przywołaniem najważniejszego chyba elementu ich bardzo krótkiej znajomości. Niezręcznie uradowany uśmiech zatańczył na jego wargach, gdy obracał w palcach woreczek z pierścieniem w środku.
— Pamiętam. Gdyby miał pan nieco wolnego czasu, jest pan zawsze mile widziany — dodał nieco ciszej, jednocześnie przekazując mężczyźnie woreczek. — To pana talizman. Proszę przymierzyć, powinien pasować na któryś z palców, jak teraz patrzę to pewnie na środkowy. I na mądrości Merlina, prosiłbym także, żeby nie rozstawał się z nim pan, jeżeli nie jest to konieczne. Talizmany nabierają swą moc, łącząc się z magią czarodzieja, a do tego potrzeba trochę czasu. W przeciągu tego miesiąca powinien pan poczuć przepływ energii, więcej sił witalnych. Po upływie miesiąca księżycowego będzie mógł go pan zdejmować na jakiś czas, z tym że im dłuższa będzie przerwa, tym bardziej będzie opadać jego moc.
Standardowa regułka, którą zawsze przekazywał swym klientom, wybrzmiała już w innym tonie. Castor mówił pewnie, z pozycji autorytetu, ośmielając się nawet na tyle, by szarobłękitnym spojrzeniem szukać potwierdzenia w surowym brązie tęczówek Kierana. Że rozumiał, co się do niego mówiło, że zechciał posłuchać kogoś, kto z powodzeniem mógłby być jego najmłodszym dzieckiem i kto posturę miał niemal tak imponującą jak strach na wróble. Na krótki moment pełnego profesjonalizmu Castor wdrapał się bowiem na szczyty swej asertywności, by przejąć kontrolę nad sytuacją.
Którą oddał niedługo później, powracając do obrazu nieco onieśmielonego, młodego człowieka.
— Jeżeli coś by się z talizmanem stało, pękło, czułby pan, że nie działa, jak trzeba, proszę wysłać mi sowę. I dziękuję za zaufanie, nie zmarnuję danej mi szansy.
| przekazuję Kieranowi runę kwitnącego życia
z/t Cas i Kieran
Możliwość ponownego spotkania pana Kierana była równie ekscytująca, co paraliżująca. Mężczyzna ten miał w sobie coś... nieco niepokojącego, trochę niebezpiecznego, a jednak znajdował w sobie nawet sposobność do skomplementowania tak prostego napoju jak kompot z suszonych śliwek, co stanowiło dumę Castora przez ostatnie kilka tygodni i prawdopodobnie stanie się swego rodzaju anegdotką rozpoznawczą. Ciężko było zapomnieć człowieka tego formatu i manier, a jeszcze ciężej było spojrzeć w oczy strachom; strachom, że nie podoła zadaniu, że niebezpieczny członek Zakonu Feniksa, zwolennik Harolda Longbottoma i przeciwnik rządu będzie wyjątkowo surowym sędzią. I na nic zdadzą się kolejne litry kompotu szykowane w pocie czoła, gdy zawiedzie w elemencie, który był przecież jego forte.
Udało się. Pierścień prezentował się naprawdę dobrze, Castor niemal czuł — czuł tak, jak czują tylko i wyłącznie twórcy talizmanów — jak odpowiednio połączone minerały aż lgnęły do dotyku jakiegokolwiek czarodzieja. Magia, którą miały wspomagać, działać będzie bez zarzutu, tego mógł być pewien. Skreślił więc list informujący o możliwości odbioru talizmanu, wyznaczył dzień i godzinę, a dalej... Dalej mógł tylko czekać.
Słysząc pukanie, a w następnej kolejności także i potwierdzenie tożsamości gościa, Castor chwycił za jutowy woreczek, który miał przygotowany wcześniej. Niestety, o ile zdobycie ingrediencji było trudne, lecz wykonalne dla kogoś z jego kontaktami, o tyle otrzymanie prawdziwego pudełka do przechowywania pierścieni, takiego wyłożonego welurem, najlepiej czerwonym, było już prawie awykonalne. Oczywiście, mógłby poprosić pana Blythe, swego niegdysiejszego dobrodzieja o wysłanie mu kilku takowych, ale z głosów, które słyszał ostatnimi czasy, wiedział, że stali po dwóch stronach konfliktu. Zresztą, taka prośba ściągnęłaby na niego za dużo uwagi, stałaby się przyczynkiem do niewygodnych pytań. On miał po prostu robić swoje — swym rzemiosłem wspierać dzielnych Zakonników, być przydatnym, do czegoś, w końcu.
— Pan Kieran! Bardzo miło pana widzieć. Proszę wejść do środka i się nie krępować — powiedział zaraz po otworzeniu drzwi, gestem zapraszając mężczyznę do przestąpienia progu. Nie chciał, by człowiek ten wymarzł na jego progu.
Dopiero kolejne słowa Rinehearta sprawiły, że Castor zamarł niemal w bezruchu, jakby speszony przywołaniem najważniejszego chyba elementu ich bardzo krótkiej znajomości. Niezręcznie uradowany uśmiech zatańczył na jego wargach, gdy obracał w palcach woreczek z pierścieniem w środku.
— Pamiętam. Gdyby miał pan nieco wolnego czasu, jest pan zawsze mile widziany — dodał nieco ciszej, jednocześnie przekazując mężczyźnie woreczek. — To pana talizman. Proszę przymierzyć, powinien pasować na któryś z palców, jak teraz patrzę to pewnie na środkowy. I na mądrości Merlina, prosiłbym także, żeby nie rozstawał się z nim pan, jeżeli nie jest to konieczne. Talizmany nabierają swą moc, łącząc się z magią czarodzieja, a do tego potrzeba trochę czasu. W przeciągu tego miesiąca powinien pan poczuć przepływ energii, więcej sił witalnych. Po upływie miesiąca księżycowego będzie mógł go pan zdejmować na jakiś czas, z tym że im dłuższa będzie przerwa, tym bardziej będzie opadać jego moc.
Standardowa regułka, którą zawsze przekazywał swym klientom, wybrzmiała już w innym tonie. Castor mówił pewnie, z pozycji autorytetu, ośmielając się nawet na tyle, by szarobłękitnym spojrzeniem szukać potwierdzenia w surowym brązie tęczówek Kierana. Że rozumiał, co się do niego mówiło, że zechciał posłuchać kogoś, kto z powodzeniem mógłby być jego najmłodszym dzieckiem i kto posturę miał niemal tak imponującą jak strach na wróble. Na krótki moment pełnego profesjonalizmu Castor wdrapał się bowiem na szczyty swej asertywności, by przejąć kontrolę nad sytuacją.
Którą oddał niedługo później, powracając do obrazu nieco onieśmielonego, młodego człowieka.
— Jeżeli coś by się z talizmanem stało, pękło, czułby pan, że nie działa, jak trzeba, proszę wysłać mi sowę. I dziękuję za zaufanie, nie zmarnuję danej mi szansy.
| przekazuję Kieranowi runę kwitnącego życia
z/t Cas i Kieran
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
Jadalnia
Szybka odpowiedź