Alkierz
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Alkierz
Mniejszy i przytulniejszy niż główne pomieszczenie przeznaczone do przyjmowania gości. Można tu swobodnie rozsiąść się na wygodnych kanapach, krzesłach i fotelach, przy których stoi całkiem spory stolik kawowy, a poczucie estetyki dopieszczą wszechobecne rośliny, które cieszą zielenią niezależnie od pory roku. Przy ścianach widać wysokie regały zapełnione książkami, a w kącie pomieszczenia - obowiązkowy gramofon.
and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
— Zupełnie jak jakiś dobry duszek — odpowiedział Trixie bez żadnego namysłu, starając się utrzymać na ustach przyjemny dla oka uśmiech. Może nie był w najlepszym nastroju, może daleko mu było nawet do takiego prawdziwie poprawnego, jednakże uwaga o nowym swetrze na lato prędko odgoniła większość trosk, które nagromadziły się nad głową Sprouta, powodując bardzo prędkie, instynktowne wręcz przyciśnięcie dłoni do ust, aby jak najbardziej stłumić parsknięcie śmiechem. — Sweter letni... aż człowiek by chciał prędkiego nadejścia lata...
Byłoby wspaniale, Trix. Te słowa dodał już w myślach, bo nie chciał tak stać w przejściu i utrudniać jej witanie coraz to kolejnych gości. To, że będzie ich sporo mógł z powodzeniem odgadnąć po przejściu do alkierza i przyjrzeniu się przygotowanym miejscom. Powoli rozwiewały się wątpliwości względem tego, kto będzie towarzyszył im w dzisiejszym spotkaniu. Charlene wydawała się być całkiem spokojna, choć nie wydawało mu się, żeby widział ją wcześniej w Dolinie, a tym bardziej u Beckettów. Ale to dobrze, Warsztat zawsze kojarzył mu się z domem, nie Wrzosowiskiem, ale pewną idealną atmosferą, za którą kiedyś gonił znacznie chętniej, a która teraz potrafiła wbijać się w jego wnętrzności ostrzami nadchodzących wyrzutów sumienia i widma rozstania, którego nie potrafił od siebie odgonić.
Pojawienie się pani Flume, która ostatecznie zasiadła na kanapie obok niego, zmusiło go do jakiegoś dziwnego skupienia, lecz nie wyłącznie na niej, a także na wujku, który wydawał się być nieco... speszony? Nie miał powodu, by dziwić się podobnej reakcji, pani Flume sprawiała wrażenie osoby niezwykle eleganckiej i jego samego onieśmieliła tak bardzo, że aż przesunął się nieco w bok, chcąc udostępnić jej jak najwięcej miejsca do zasiądnięcia.
Pojawienie się Vincenta uratowało go od konieczności intensywnego wpatrywania się w dzbanek z herbatą. Niby mógłby nalać sobie jej trochę do kubka i popijać od czasu do czasu, ale nie miał ochoty niemal na nic, poza sprawianiem pozorów, że wszystko było w miarę w porządku. Umiarkowanie źle, ale nie gorzej, niż zazwyczaj. Odpowiedział jednakże na uśmiech, którym obdarował go Rineheart, aby później, przez swą nieszczęsną ciekawość, spróbować podejrzeć, cóż takiego znajduje się na wyciągniętych przez mężczyznę notatkach. Całe szczęście miał na nosie okulary, nie zamierzał ich dziś oddawać Trixie, więc przy odrobinie wysiłku i zmrużenia oczu dostrzegł kształty, których nie można było pomylić z niczym innym. Pismo runiczne. Od razu wrócił myślami do ich rozmowy na wigilii Wigilii oraz obietnicy małej lekcji. Ale nie o tym teraz!
— Cześć, Hal — odezwał się wreszcie, by przywitać się porządnie z kuzynem. Zobaczenie go tutaj stanowiło dość przyjemną, ale dalej niespodziankę. Halbert również był utalentowanym zielarzem, oczywiście, że nie mogło go tutaj zabraknąć. Jak poszła mu podróż z Dorset? Och, ile ze sobą nie rozmawiali! Nagłe szarpnięcie bólu w prawym boku przypomniało mu, dlaczego właściwie nie mieli jeszcze okazji nadrobić straconego czasu. Lewa dłoń odruchowo przesunęła się po materiale swetra w tamtym rejonie, a jemu samemu nie pozostało już nic innego jak prosić się o uspokojenie.
Z pomocą przyszedł lord Greengrass, którego szlachetna obecność nie mogła pozostać bez zauważenia. Castor uniósł się prędko z miejsca, przedstawił się i przywitał uściskiem dłoni, cały czas zastanawiając się, czy zajmujący miejsce po jego lewicy lord był tym samym, o którym tyle razy opowiadał mu przyjaciel.
Pojawienie się Isabelli nie mogło umknąć niczyjej uwadze, ale gdy zwróciła się do niego bezpośrednio, wspominając przy tym o większym niż zazwyczaj złoceniu jego włosów, od razu wsunął dłoń (lewą, tą samą, która jeszcze przed chwilą spoczywała na prawym boku) pomiędzy kosmyki, jakby przy przeczesaniu ich starał się dostrzec, czy aby faktycznie tak było. Po wszystkim posłał jej rozbawione, bądź co bądź, spojrzenie, dodając:
— Skoro tak uważasz, na pewno musi tak być. Ocenę złota i srebra zawsze pozostawiam Twemu uważnemu oku — ech, czymże sobie zasłużył na tak wspaniały komplement?
W odpowiedzi na kolejne słowa Trixie znowu pozwolił sobie na półuśmiech, wreszcie kładąc obie ręce na udach, by wygładzić nieco materiał spodni. Pogrążony w myślach prawie ominął wejście kolejnej kobiety, tym razem nieznajomej, lecz gdy tylko jej obecność potwierdzona została przez resztę zmysłów, zanotował sobie w pamięci, by nadgonić znajomościowe zaległości.
Ostatnim gościem okazał się nikt inny jak pan Ingisson, na którego odruchowo podniósł spojrzenie swych szarobłękitnych tęczówek, jednak widząc, jak bardzo Norweg próbuje zlać się z otoczeniem w całość (i jak przez jego dość charakterystyczny wygląd starania te wydają się być niewystarczające), znów powrócił do wwiercania się spojrzeniem w stolik z herbatą, a następnie jabłka, których krojeniem zajęła się Trixie.
Gdy wszyscy znaleźli się na swych miejscach, a wujek rozpoczął zapoznawanie ich z celem dzisiejszego spotkania oraz problemami, przed którymi stanęli, Castor zatopił się w równych częściach w uwadze, jak i we własnych myślach. Jego umysł od razu bowiem przeszedł do analizowania postawionych przed nim problemów tak, by odnaleźć przynajmniej tymczasowe rozwiązanie. Poczekał, aż Trixie i Charlene skończą mówić, by samemu zabrać głos.
— Szklarnie to rozwiązanie najprostsze, ale nie wszystkie rośliny jesteśmy w stanie hodować w podobnych warunkach. Całoroczna uprawa wymaga dużego nakładu sił, ale mamy też do dyspozycji na przykład eliksir wspomagający kiełkowanie. Problem tylko w tym, że możliwości jednej szklarni są ograniczone, więc moim zdaniem potrzebne byłoby skoordynowanie ich... sieci? — uniósł wzrok na siedzących niemal naprzeciwko Halberta i Vincenta. Znali się na roślinach podobnie jak on sam, ich opinia mogłaby wiele wnieść. — Co sądzicie? Bo moim zdaniem nawet przy użyciu Floreat Crevi, choć to ostateczność, zajmie to trochę czasu, ale lepiej zacząć jak najszybciej i to w wielu miejscach...
Zamilkł na moment, gdy wujek zaczął poruszać temat zabezpieczeń. Nie była to bowiem jego dziedzina zainteresowań, także nawet jakby postanowił wygłosić jakiś pomysł, prawdopodobnie zbłaźniłby się tylko i tyle by z tego było. Ożywił się ponownie, gdy w rozmowie pojawiła się kwestia edukacji przyszłego pokolenia.
— Byłem w Oazie w listopadzie, wujku — odezwał się, jednak zerknął raz jeszcze w kierunku Charlene. Ciekawe, czy Billy powiedział jej o planie, o którym wtedy rozmawiali? Jeżeli nie, dowie się teraz. — Rozmawialiśmy z Williamem na temat lekcji, o których wspomniała Charlene. Sam zadeklarowałem się z pomocą w zielarstwie i astronomii, ale wobec tego, co pisali w tym... — gównie, chciał powiedzieć, ale po pierwsze, obiecał mamie, że będzie się odzywał grzecznie, po drugie, nie wypadało mu tak mówić przy wujku i pani Flume, przy części nieznajomych, a tym bardziej przy lordzie czy kobietach, więc pauza musiała wystarczyć — Chodzi mi o to, że dzieci z mugolskich rodzin już oficjalnie nie zostaną przyjęte do Hogwartu... Nasze potrzeby w tym zakresie wzrosną. Ja mam jeszcze swoje podręczniki z Hogwartu, ale też książki dla młodszych dzieci, z których uczyłem się jeszcze wcześniej. Zielarstwo, starożytne runy, astronomia, eliksiry oczywiście... Myślę, że lord Macmillan pozwoli mi wygospodarować trochę czasu, by wspomóc ważną sprawę. — oho, czyżby ktoś właśnie wygadał się, u kogo dostał nową pracę? [bylobrzydkobedzieladnie]
Byłoby wspaniale, Trix. Te słowa dodał już w myślach, bo nie chciał tak stać w przejściu i utrudniać jej witanie coraz to kolejnych gości. To, że będzie ich sporo mógł z powodzeniem odgadnąć po przejściu do alkierza i przyjrzeniu się przygotowanym miejscom. Powoli rozwiewały się wątpliwości względem tego, kto będzie towarzyszył im w dzisiejszym spotkaniu. Charlene wydawała się być całkiem spokojna, choć nie wydawało mu się, żeby widział ją wcześniej w Dolinie, a tym bardziej u Beckettów. Ale to dobrze, Warsztat zawsze kojarzył mu się z domem, nie Wrzosowiskiem, ale pewną idealną atmosferą, za którą kiedyś gonił znacznie chętniej, a która teraz potrafiła wbijać się w jego wnętrzności ostrzami nadchodzących wyrzutów sumienia i widma rozstania, którego nie potrafił od siebie odgonić.
Pojawienie się pani Flume, która ostatecznie zasiadła na kanapie obok niego, zmusiło go do jakiegoś dziwnego skupienia, lecz nie wyłącznie na niej, a także na wujku, który wydawał się być nieco... speszony? Nie miał powodu, by dziwić się podobnej reakcji, pani Flume sprawiała wrażenie osoby niezwykle eleganckiej i jego samego onieśmieliła tak bardzo, że aż przesunął się nieco w bok, chcąc udostępnić jej jak najwięcej miejsca do zasiądnięcia.
Pojawienie się Vincenta uratowało go od konieczności intensywnego wpatrywania się w dzbanek z herbatą. Niby mógłby nalać sobie jej trochę do kubka i popijać od czasu do czasu, ale nie miał ochoty niemal na nic, poza sprawianiem pozorów, że wszystko było w miarę w porządku. Umiarkowanie źle, ale nie gorzej, niż zazwyczaj. Odpowiedział jednakże na uśmiech, którym obdarował go Rineheart, aby później, przez swą nieszczęsną ciekawość, spróbować podejrzeć, cóż takiego znajduje się na wyciągniętych przez mężczyznę notatkach. Całe szczęście miał na nosie okulary, nie zamierzał ich dziś oddawać Trixie, więc przy odrobinie wysiłku i zmrużenia oczu dostrzegł kształty, których nie można było pomylić z niczym innym. Pismo runiczne. Od razu wrócił myślami do ich rozmowy na wigilii Wigilii oraz obietnicy małej lekcji. Ale nie o tym teraz!
— Cześć, Hal — odezwał się wreszcie, by przywitać się porządnie z kuzynem. Zobaczenie go tutaj stanowiło dość przyjemną, ale dalej niespodziankę. Halbert również był utalentowanym zielarzem, oczywiście, że nie mogło go tutaj zabraknąć. Jak poszła mu podróż z Dorset? Och, ile ze sobą nie rozmawiali! Nagłe szarpnięcie bólu w prawym boku przypomniało mu, dlaczego właściwie nie mieli jeszcze okazji nadrobić straconego czasu. Lewa dłoń odruchowo przesunęła się po materiale swetra w tamtym rejonie, a jemu samemu nie pozostało już nic innego jak prosić się o uspokojenie.
Z pomocą przyszedł lord Greengrass, którego szlachetna obecność nie mogła pozostać bez zauważenia. Castor uniósł się prędko z miejsca, przedstawił się i przywitał uściskiem dłoni, cały czas zastanawiając się, czy zajmujący miejsce po jego lewicy lord był tym samym, o którym tyle razy opowiadał mu przyjaciel.
Pojawienie się Isabelli nie mogło umknąć niczyjej uwadze, ale gdy zwróciła się do niego bezpośrednio, wspominając przy tym o większym niż zazwyczaj złoceniu jego włosów, od razu wsunął dłoń (lewą, tą samą, która jeszcze przed chwilą spoczywała na prawym boku) pomiędzy kosmyki, jakby przy przeczesaniu ich starał się dostrzec, czy aby faktycznie tak było. Po wszystkim posłał jej rozbawione, bądź co bądź, spojrzenie, dodając:
— Skoro tak uważasz, na pewno musi tak być. Ocenę złota i srebra zawsze pozostawiam Twemu uważnemu oku — ech, czymże sobie zasłużył na tak wspaniały komplement?
W odpowiedzi na kolejne słowa Trixie znowu pozwolił sobie na półuśmiech, wreszcie kładąc obie ręce na udach, by wygładzić nieco materiał spodni. Pogrążony w myślach prawie ominął wejście kolejnej kobiety, tym razem nieznajomej, lecz gdy tylko jej obecność potwierdzona została przez resztę zmysłów, zanotował sobie w pamięci, by nadgonić znajomościowe zaległości.
Ostatnim gościem okazał się nikt inny jak pan Ingisson, na którego odruchowo podniósł spojrzenie swych szarobłękitnych tęczówek, jednak widząc, jak bardzo Norweg próbuje zlać się z otoczeniem w całość (i jak przez jego dość charakterystyczny wygląd starania te wydają się być niewystarczające), znów powrócił do wwiercania się spojrzeniem w stolik z herbatą, a następnie jabłka, których krojeniem zajęła się Trixie.
Gdy wszyscy znaleźli się na swych miejscach, a wujek rozpoczął zapoznawanie ich z celem dzisiejszego spotkania oraz problemami, przed którymi stanęli, Castor zatopił się w równych częściach w uwadze, jak i we własnych myślach. Jego umysł od razu bowiem przeszedł do analizowania postawionych przed nim problemów tak, by odnaleźć przynajmniej tymczasowe rozwiązanie. Poczekał, aż Trixie i Charlene skończą mówić, by samemu zabrać głos.
— Szklarnie to rozwiązanie najprostsze, ale nie wszystkie rośliny jesteśmy w stanie hodować w podobnych warunkach. Całoroczna uprawa wymaga dużego nakładu sił, ale mamy też do dyspozycji na przykład eliksir wspomagający kiełkowanie. Problem tylko w tym, że możliwości jednej szklarni są ograniczone, więc moim zdaniem potrzebne byłoby skoordynowanie ich... sieci? — uniósł wzrok na siedzących niemal naprzeciwko Halberta i Vincenta. Znali się na roślinach podobnie jak on sam, ich opinia mogłaby wiele wnieść. — Co sądzicie? Bo moim zdaniem nawet przy użyciu Floreat Crevi, choć to ostateczność, zajmie to trochę czasu, ale lepiej zacząć jak najszybciej i to w wielu miejscach...
Zamilkł na moment, gdy wujek zaczął poruszać temat zabezpieczeń. Nie była to bowiem jego dziedzina zainteresowań, także nawet jakby postanowił wygłosić jakiś pomysł, prawdopodobnie zbłaźniłby się tylko i tyle by z tego było. Ożywił się ponownie, gdy w rozmowie pojawiła się kwestia edukacji przyszłego pokolenia.
— Byłem w Oazie w listopadzie, wujku — odezwał się, jednak zerknął raz jeszcze w kierunku Charlene. Ciekawe, czy Billy powiedział jej o planie, o którym wtedy rozmawiali? Jeżeli nie, dowie się teraz. — Rozmawialiśmy z Williamem na temat lekcji, o których wspomniała Charlene. Sam zadeklarowałem się z pomocą w zielarstwie i astronomii, ale wobec tego, co pisali w tym... — gównie, chciał powiedzieć, ale po pierwsze, obiecał mamie, że będzie się odzywał grzecznie, po drugie, nie wypadało mu tak mówić przy wujku i pani Flume, przy części nieznajomych, a tym bardziej przy lordzie czy kobietach, więc pauza musiała wystarczyć — Chodzi mi o to, że dzieci z mugolskich rodzin już oficjalnie nie zostaną przyjęte do Hogwartu... Nasze potrzeby w tym zakresie wzrosną. Ja mam jeszcze swoje podręczniki z Hogwartu, ale też książki dla młodszych dzieci, z których uczyłem się jeszcze wcześniej. Zielarstwo, starożytne runy, astronomia, eliksiry oczywiście... Myślę, że lord Macmillan pozwoli mi wygospodarować trochę czasu, by wspomóc ważną sprawę. — oho, czyżby ktoś właśnie wygadał się, u kogo dostał nową pracę? [bylobrzydkobedzieladnie]
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Ostatnio zmieniony przez Castor Sprout dnia 21.08.21 14:29, w całości zmieniany 1 raz
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
Na chwilę skrzyżował spojrzenie chyba z każdym w pomieszczeniu i na ten moment było to raczej dostatecznie interakcji międzyludzkich. Może gdyby jednak spojrzał znad liczenia płatków kwiatów, że nie tylko on patrzył się uporczywie w stolik, to może by się uśmiechnął pod rudym zarostem.
Atak zostało mu tylko czekać momentu, w którym Stevie rozpocznie spotkanie. Na szczęście chwila ta nadeszła prędko i uwaga pomieszczenia została skupiona w jednym konkretnym punkcie.
Alchemik również powiódł spojrzeniem ku Steviemu, uważnie słuchając co ten ma do powiedzenia. Atmosfera już od początku różniła się od tej z oficjalnych zakonnych spotkań, była mniej... formalna? Bardziej swobodna, nie tak przytłaczająca. Jak tylko Ingisson to zrozumiał to przestał tak rozpaczliwie wtapiać się w fotel, siadając nieco inaczej. Jego palce wciąż jednak gładziły krawędź podłokietnika, ale przynajmniej chaos w jego głowie zdawał się uspokajać.
Na poruszony temat produkowania żywności pokiwał głową.
— Mogę udostępnić część mojej szklarni — zaoferował się, lecz jego umiejętności hodowli roślin ograniczały się do minimum. Dlatego też spojrzał na Castora, Vincenta i tego trzeciego przedstawiającego się nazwiskiem Grey, na których zdawała się w tej chwili skupić uwaga. — Poza wspomnianym eliksirem wspomagającym kiełkowanie nie przychodzi mi nic do głowy. Ewentualnie... — urwał i sięgnął do torby, wyciągając z niej notatnik i go kartkując. Ostatecznie otworzył go na jednej z pokrytych notatkami stron. — Gdyby spisać numerologię zaklęcia Floreat Crevi... — mruknął, spoglądając na krótki moment na Steviego — można spróbować przenieść jego charakterystykę na podstawę działania eliksiru Rosno-Włos. To eliksir powodujący przyspieszony wzrost włosów. W ten sposób moglibyśmy stworzyć super-nawóz — stwierdził swoim typowym pół głosem, pół pomrukiem, spoglądając to na Steviego, to na Castora, który pierwszy wspomniał Floreat Crevi. Oczywiście to rozwiązanie wymagało czasu, ale jeżeli by się pospieszyli i gdyby mógł liczyć na wsparcie w tej materii to na wiosnę byliby w stanie rozpocząć produkcję takiego specyfiku.
Dalej rozmowa przeszła na temat prowadzenia szkoły i tu Norweg westchnął cicho. Wiedział, że posiada rozległą wiedzę, którą mógłby przekazać, jednak nie do końca wiedział jak. Radził sobie z dorosłymi w sytuacjach jeden na jeden, ale dzieci... Przełknął ciężko, nieco panikując na myśl o tym, że miałby wyjaśniać coś całej ich grupie. Może ewentualnie dałby radę z kilkoma prawie-dorosłymi, jakieś bardziej zaawansowane nauki astronomiczne... ale potrzebował to przemyśleć. I zastanowić się, jak to ugryźć i jak się do tego przygotować.
Atak zostało mu tylko czekać momentu, w którym Stevie rozpocznie spotkanie. Na szczęście chwila ta nadeszła prędko i uwaga pomieszczenia została skupiona w jednym konkretnym punkcie.
Alchemik również powiódł spojrzeniem ku Steviemu, uważnie słuchając co ten ma do powiedzenia. Atmosfera już od początku różniła się od tej z oficjalnych zakonnych spotkań, była mniej... formalna? Bardziej swobodna, nie tak przytłaczająca. Jak tylko Ingisson to zrozumiał to przestał tak rozpaczliwie wtapiać się w fotel, siadając nieco inaczej. Jego palce wciąż jednak gładziły krawędź podłokietnika, ale przynajmniej chaos w jego głowie zdawał się uspokajać.
Na poruszony temat produkowania żywności pokiwał głową.
— Mogę udostępnić część mojej szklarni — zaoferował się, lecz jego umiejętności hodowli roślin ograniczały się do minimum. Dlatego też spojrzał na Castora, Vincenta i tego trzeciego przedstawiającego się nazwiskiem Grey, na których zdawała się w tej chwili skupić uwaga. — Poza wspomnianym eliksirem wspomagającym kiełkowanie nie przychodzi mi nic do głowy. Ewentualnie... — urwał i sięgnął do torby, wyciągając z niej notatnik i go kartkując. Ostatecznie otworzył go na jednej z pokrytych notatkami stron. — Gdyby spisać numerologię zaklęcia Floreat Crevi... — mruknął, spoglądając na krótki moment na Steviego — można spróbować przenieść jego charakterystykę na podstawę działania eliksiru Rosno-Włos. To eliksir powodujący przyspieszony wzrost włosów. W ten sposób moglibyśmy stworzyć super-nawóz — stwierdził swoim typowym pół głosem, pół pomrukiem, spoglądając to na Steviego, to na Castora, który pierwszy wspomniał Floreat Crevi. Oczywiście to rozwiązanie wymagało czasu, ale jeżeli by się pospieszyli i gdyby mógł liczyć na wsparcie w tej materii to na wiosnę byliby w stanie rozpocząć produkcję takiego specyfiku.
Dalej rozmowa przeszła na temat prowadzenia szkoły i tu Norweg westchnął cicho. Wiedział, że posiada rozległą wiedzę, którą mógłby przekazać, jednak nie do końca wiedział jak. Radził sobie z dorosłymi w sytuacjach jeden na jeden, ale dzieci... Przełknął ciężko, nieco panikując na myśl o tym, że miałby wyjaśniać coś całej ich grupie. Może ewentualnie dałby radę z kilkoma prawie-dorosłymi, jakieś bardziej zaawansowane nauki astronomiczne... ale potrzebował to przemyśleć. I zastanowić się, jak to ugryźć i jak się do tego przygotować.
Asbjorn Ingisson
Zawód : Alchemik na oddziale zatruć w św. Mungu, eks-truciciel
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Wiem dokładnie, Odynie
gdzieś ukrył swe oko
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Chciałaby jej odpowiedzieć. Szepnąć Beatrix kilka wyjaśniających słówek, a właściwie to całą ich lawinę. Między dwoma młodymi dziewczętami nawiązało się pewne porozumienie, trudne jednak do wychwycenia przez pozostałych gości. Ależ ulga! Niemniej pan Beckett już się szykował do poważnych słów, goście rozsiadali się wygodnie na miękkich kanapach, a herbatka wkrótce miała wystygnąć. Być może więc nie należało już przeszkadzać. Pozwoliła sobie jednak na cichy głos, drobny i symboliczny: - To nie kociołek, Trixie – wyjawiła z błyszczącymi oczami. To miłość. Miłość, która nie miała stać się tematem poruszanym w tym gronie. I jednocześnie miłość, która ich tu wszystkich sprawdziła. Byli dobrymi ludźmi, angażowali się i tworzyli, chcieli swymi umiejętnościami nieść wzmocnienie dla wszystkich, którzy sprzeciwiali się władzy. Którzy występowali w obronie wszystkich czarodziejów i mugoli. Którym leżało na sercu dobro całej społeczności. Z dnia na dzień przychodziły listy, pojawiały się informacje, rodziły nowe potrzeby. Nic nie było uporządkowane i na nic nie mogli być przygotowanie. Pozostały im jednak próby. Próby przeciwdziałania i zduszenie smutnej, wypalającej serca bezczynności. Zima pochowała wielu w chatach. Nie mogło im zabraknąć ognia. Musieli go dla nich podtrzymywać. Choćby nie wiadomo co.
Bella opanowała energię. Nim Stevie zaczął wyjawiać kwestie istotne dla tego zebrania, zdołała jeszcze posłać przyjemny uśmiech w stronę panny Wright, która usiadła po drugiej stronie, tuż obok. Jej towarzystwo zawsze miało dobry wpływ na nią. Wzięła więc głęboki wdech, a później skupiła się już całkiem na przedstawionych problemach. Posłuchała także pierwszych głosów przerywających ciszę, w której zalęgła się pewna gorycz. Pewien smutek. Nie rozpacz jednak wybawić ich miała z tych kajdan, ale pomysł. Pomysł, który rozpalał mrok. Z jednej pojedynczej iskry rodziły się przecież ściany ognia. O gotowaniu i żywności nie miała pojęcia – poza ciągłymi próbami w Kurniku, do których niejako zmusił ją los i przy których naprawdę starała się czynić postępy. Wiedziała jednak, jak funkcjonują rośliny, czego im potrzeba. Jak obronić je przed upiorną pogodą, jak pobudzić. Czy jednak dało się aż tak ingerować w ich porost? Z zaintrygowaniem śledziła przebieg tej dyskusji. Pan Asbjorn poruszył naprawdę ciekawe zagadnienia. Powinna naprawdę któregoś dnia odwiedzić go wraz ze swoim kociołkiem. – Zima nie jest czasem roślin. Ale nim przeminie, my musimy być gotowi. Dobrze funkcjonujące cieplarnie i przyspieszony porost roślin to jedno, ale opieka nad nimi… gdy nadejdzie wiosna, rozpocznie się czas siewów, przebudzi się natura. Wielu ludzi nie ma pojęcia, jak korzystać z jej darów, jak między nimi rozpoznać pożywnie i jak poprowadzić własne warzywne ogrody. Wraz z nadejściem jesieni wzrosła ilość zatruć – wyjawiła, próbując złapać spojrzenie Roselyn. Zmagali się z tym w lecznicy. Na pewno też zdołała to dostrzec. Niedożywienie i toksyny w organiźmie. – Przyroda bywa zdradliwa. To efekty przeraźliwego głodu i niewiedzy. Zmuszeni do poszukiwania jedzenia po lasach i dzikich zakątkach ludzie mylą rośliny i szkodzą sobie i swojej rodzinie. Ja wierzę, że moglibyśmy pomóc w inny sposób. Dając im wiedzę. Praktyczną, potrzebną. W przyszłości może ona być bardzo owocna. Tym bardziej gdy mówimy i o tym, co nadejdzie po zimie… - Wiosna, piękna wiosna. Kwitnąca i kolorowa. Dlaczego teraz przed oczami odnalazła tak ponure obrazy? Miała nadzieje, że jej pomysł nie zostanie uznany za całkowicie zbędny, miała nadzieję, że zabrani dostrzegą w tym działaniu pewien sens. W szerzeniu wiedzy, która pomoże w uprawach i w zbieractwie. Popatrzyła na Castora, który o roślinach wiedział pewnie prawie tyle co Archiblad! A może i jeszcze więcej?
Choć w pomieszczeniu było ciepło, mróz przeszył ją całą, kiedy tylko Beckett wspomniał o sytuacji w Hogwarcie. Jak to możliwe? Jak można odebrać dzieciom możliwość nauki? Krew. Szlamy. Rosnące podziały. Elity próbujące swój jad pozostawić w każdym miejscu. Magiczna szkoła była jednym z najcenniejszych. Odpłynęła na moment zbyt daleko. Wróciła do tych czasów, kiedy sama była jedną z tych... tych, które odgradzały się od słabo urodzonych, które widziały wokoło lepsze i gorsze dzieci. – To okrutne. Nie pozwólmy na to. Przecież tak nie można! Nie można odbierać im wiedzy. Nie można. Zakon gromadzi wokół siebie wiele potrzebujących rodzin. To nasi przyjaciele i krewni. Znamy ich. Albo poznamy już wkrótce. My... możemy dać im wiedzę. To już się dzieje – stwierdziła, niejako podkreślając nauki wspomniane przez Charlie i Steviego. Organizacja. Popatrzyła na Trixie, która wspomniała o miejscu. – Z chęcią pouczę dzieci – obwieściła od razu. – Tego tylko, co potrafię, ale obawiam się, że w tej złej godzinie nie wystarczy tylko znalezienie miejsca i zorganizowanie nauczycieli. Dotarcie i powrót dzieci z lekcji… Powinniśmy pomyśleć także o kwestii bezpieczeństwa. By mogły do nas dotrzeć. By nasze nauki nie były strachem, z którym i tak już muszą się mierzyć. Charlie wspomniała o organizacji. Większość z nas jest z pewnością bardzo zapracowana, ale wszyscy pragniemy dla nich dobrze. Myślę, że moglibyśmy się jakoś podzielić i w tej kwestii. Dać tym dzieciom nadzieję. Zadbać o nie, kiedy wszystko dookoła gaśnie – opowiedziała przejęta.
Utworzenie lekcji, wsparcia i spotkań, które spróbują chociaż utrzymać ciągłość nauki, z pewnością będzie wymagało od nich dodatkowych przygotowań. Nie miał być to jednak drugi Hogwart. Miała to być szansa dla wszystkich tych, którym ją brutalnie odebrano. Nie musieli uczyć ich tak jak w szkole. Wystarczyło pozostać przy dzieciach. Ofiarować im w tym krytycznym momencie namiastkę normalności.
Bella opanowała energię. Nim Stevie zaczął wyjawiać kwestie istotne dla tego zebrania, zdołała jeszcze posłać przyjemny uśmiech w stronę panny Wright, która usiadła po drugiej stronie, tuż obok. Jej towarzystwo zawsze miało dobry wpływ na nią. Wzięła więc głęboki wdech, a później skupiła się już całkiem na przedstawionych problemach. Posłuchała także pierwszych głosów przerywających ciszę, w której zalęgła się pewna gorycz. Pewien smutek. Nie rozpacz jednak wybawić ich miała z tych kajdan, ale pomysł. Pomysł, który rozpalał mrok. Z jednej pojedynczej iskry rodziły się przecież ściany ognia. O gotowaniu i żywności nie miała pojęcia – poza ciągłymi próbami w Kurniku, do których niejako zmusił ją los i przy których naprawdę starała się czynić postępy. Wiedziała jednak, jak funkcjonują rośliny, czego im potrzeba. Jak obronić je przed upiorną pogodą, jak pobudzić. Czy jednak dało się aż tak ingerować w ich porost? Z zaintrygowaniem śledziła przebieg tej dyskusji. Pan Asbjorn poruszył naprawdę ciekawe zagadnienia. Powinna naprawdę któregoś dnia odwiedzić go wraz ze swoim kociołkiem. – Zima nie jest czasem roślin. Ale nim przeminie, my musimy być gotowi. Dobrze funkcjonujące cieplarnie i przyspieszony porost roślin to jedno, ale opieka nad nimi… gdy nadejdzie wiosna, rozpocznie się czas siewów, przebudzi się natura. Wielu ludzi nie ma pojęcia, jak korzystać z jej darów, jak między nimi rozpoznać pożywnie i jak poprowadzić własne warzywne ogrody. Wraz z nadejściem jesieni wzrosła ilość zatruć – wyjawiła, próbując złapać spojrzenie Roselyn. Zmagali się z tym w lecznicy. Na pewno też zdołała to dostrzec. Niedożywienie i toksyny w organiźmie. – Przyroda bywa zdradliwa. To efekty przeraźliwego głodu i niewiedzy. Zmuszeni do poszukiwania jedzenia po lasach i dzikich zakątkach ludzie mylą rośliny i szkodzą sobie i swojej rodzinie. Ja wierzę, że moglibyśmy pomóc w inny sposób. Dając im wiedzę. Praktyczną, potrzebną. W przyszłości może ona być bardzo owocna. Tym bardziej gdy mówimy i o tym, co nadejdzie po zimie… - Wiosna, piękna wiosna. Kwitnąca i kolorowa. Dlaczego teraz przed oczami odnalazła tak ponure obrazy? Miała nadzieje, że jej pomysł nie zostanie uznany za całkowicie zbędny, miała nadzieję, że zabrani dostrzegą w tym działaniu pewien sens. W szerzeniu wiedzy, która pomoże w uprawach i w zbieractwie. Popatrzyła na Castora, który o roślinach wiedział pewnie prawie tyle co Archiblad! A może i jeszcze więcej?
Choć w pomieszczeniu było ciepło, mróz przeszył ją całą, kiedy tylko Beckett wspomniał o sytuacji w Hogwarcie. Jak to możliwe? Jak można odebrać dzieciom możliwość nauki? Krew. Szlamy. Rosnące podziały. Elity próbujące swój jad pozostawić w każdym miejscu. Magiczna szkoła była jednym z najcenniejszych. Odpłynęła na moment zbyt daleko. Wróciła do tych czasów, kiedy sama była jedną z tych... tych, które odgradzały się od słabo urodzonych, które widziały wokoło lepsze i gorsze dzieci. – To okrutne. Nie pozwólmy na to. Przecież tak nie można! Nie można odbierać im wiedzy. Nie można. Zakon gromadzi wokół siebie wiele potrzebujących rodzin. To nasi przyjaciele i krewni. Znamy ich. Albo poznamy już wkrótce. My... możemy dać im wiedzę. To już się dzieje – stwierdziła, niejako podkreślając nauki wspomniane przez Charlie i Steviego. Organizacja. Popatrzyła na Trixie, która wspomniała o miejscu. – Z chęcią pouczę dzieci – obwieściła od razu. – Tego tylko, co potrafię, ale obawiam się, że w tej złej godzinie nie wystarczy tylko znalezienie miejsca i zorganizowanie nauczycieli. Dotarcie i powrót dzieci z lekcji… Powinniśmy pomyśleć także o kwestii bezpieczeństwa. By mogły do nas dotrzeć. By nasze nauki nie były strachem, z którym i tak już muszą się mierzyć. Charlie wspomniała o organizacji. Większość z nas jest z pewnością bardzo zapracowana, ale wszyscy pragniemy dla nich dobrze. Myślę, że moglibyśmy się jakoś podzielić i w tej kwestii. Dać tym dzieciom nadzieję. Zadbać o nie, kiedy wszystko dookoła gaśnie – opowiedziała przejęta.
Utworzenie lekcji, wsparcia i spotkań, które spróbują chociaż utrzymać ciągłość nauki, z pewnością będzie wymagało od nich dodatkowych przygotowań. Nie miał być to jednak drugi Hogwart. Miała to być szansa dla wszystkich tych, którym ją brutalnie odebrano. Nie musieli uczyć ich tak jak w szkole. Wystarczyło pozostać przy dzieciach. Ofiarować im w tym krytycznym momencie namiastkę normalności.
Gorąca herbata rozgrzewała, rozchodząc się po ciele nieco zmarzniętym po wcześniejszym spacerze. Isaiah uśmiechał się do wchodzących do pomieszczenia osób, obserwując wszystkich ze swojego fotela. Wyciągnął rękę w stronę Castora w odpowiedzi na jego uprzejmy gest. Przybycie panny Preslesy niewątpliwie uświetniło całe spotkanie, jej niespożyta energia i optymizm wniosły ze sobą tak potrzebne uczucie orzeźwienia i mobilizowało do wspólnego działania. Skinął również głową, podnosząc się z miejsca i skłaniając się lekko, gdy w polu jego widzenia pojawiła się Rose. - Panno Wright - odparł tylko, uważnie przyglądając się jej twarzy, może szukając na niej cienia ich ostatniego spotkania, gdy rozstali się we wzburzeniu, zagubieni w swych refleksjach może jeszcze bardziej niż wcześniej. Doskonale wiedział jednak, że to nie był najlepszy czas na to, aby powracać, nawet myślami, do tamtej chwili, zmieniło się w końcu tak wiele, ewoluowały również jego wewnętrzne refleksje, z którymi nie zdążył się jeszcze z nią podzielić. Czekały ich przy tym zupełnie nowe, przynajmniej dla niego, wyzwania. Do tej pory skupiał się przede wszystkim na dobru swojej rodziny, a także pracowników i mieszkańców terenów należących do Greengrassów. Teraz stawka stawała się jeszcze większa.
- Halbert, jak dobrze cię widzieć, przyjacielu. - Wyszczerzyłby się najchętniej w zawadiackim uśmiechu, widok Greya zawsze z miejsca przywoływał beztroskie wspomnienia ze szkolnych lat i zagarnął go w przyjacielskim uścisku, gospodarz jednak właśnie powstał z miejsca i zabierał głos. Isaiaih pozostał więc na swoim miejscu posyłając w stronę toksykologa jedynie porozumiewawcze spojrzenie. Nie wiedzieli się od miesięcy, o ile nie jeszcze dłużej. Ich drogi nieco się rozeszły, nic jednak nie było w stanie wymazać łączącej ich przed laty przyjaźni.
Oparł łokieć na oparciu fotela, a brodę w zagłębieniu dłoni. Uważnie wsłuchiwał się w słowa pana Becketta, niekiedy potakująco kiwając głową. Jego wzrok wędrował następnie od jednego do drugiego rozmówcy, gdy ci decydowali się wziąć głos. Było to pierwsze tak liczne spotkanie osób popierających działanie Zakonu w jego karierze, z uwagą śledził więc ich wymianę zdań, lekko unosząc brwi, gdy padło słowo Oaza. Niewiele wiedział o tym miejscu, jak do tej pory ta nazwa jedynie obiła mu się o uszy, dlatego z zainteresowaniem spojrzał w stronę Charlene, która najwyraźniej była jego stałą mieszkanką. Westchnął głęboko zdając sobie sprawę ze złożonego charakteru i ogromnego zasięgu poruszanych przez nich problemów.
- Mogą państwo oczywiście liczyć na pełne wsparcie nestora rodu Greengrassów, jak i wszystkich jego członków - zaczął, robiąc krótką pauzę, starannie dobierając słowa.- Z przyjemnością podzielę się także moją wiedzą z zakresu zielarstwa i botaniki. W związku z wydarzeniami Staffordshire, o których zapewne państwo słyszeli, nie mogę już teraz obiecać, choć chciałbym, że udostępnię do wspomnianej przez pana Sprouta sieci, jednej z naszych rodowych cieplarni. Wiązałoby się to mimo wszystko z zagrożeniem dla wspólnych plonów. Mimo że głęboko wierzę, że uda się nam zażegnać niebezpieczeństwo, Derbyshire na pewno nie podda się bez walki, to nie chciałbym narażać naszej sprawy na podobne ryzyko, nie zwykłem również składać pustych obietnic. Moje umiejętności, wiedza i doświadczenie powierzam jednak całkowicie do państwa dyspozycji. Jestem gotowy zarówno wspierać państwa przy samej uprawie roślin, jak i przygotowaniu odpowiednich eliksirów wspomagających wzrost naszych upraw. Tak się składa, że mam w tym pewne doświadczenie. - Przerwał na moment, aby pociągnąć z kubka kolejny łyk herbaty i odrobinę zwilżyć usta. - Jeśli chodzi o kwestię edukacji dzieci, które obecna władza pozbawiła takiej możliwości, to również z chęcią podzielę się z nimi moją wiedzą z dziedziny eliksirów, astronomii czy wcześniej wspomnianego zielarstwa. Nasze rodowe biblioteki pełne są woluminów przystępnych w swej treści także dla najmłodszych, już teraz zobowiązuje się więc do dostarczenia państwo choć części potrzebnych do nauki materiałów.
Mimo że jak na razie nie przychodziły mu na myśl żadne rewolucyjne pomysły dotyczące samej uprawy, chciał utwierdzić wszystkie zgromadzone w pomieszczeniu osoby w swojej całkowitej gotowości do pomocy. Doskonale wiedział, że jako przedstawiciel wyższych sfer mógł nie wzbudzać w swoich rozmówcach stuprocentowego zaufania, choć do tej pory miał wrażenie, że wszyscy okazywali mu niezwykłą życzliwość, co tylko utwierdzało go w przekonaniu, że znajdował się dokładnie w tym miejscu, w którym być powinien.[bylobrzydkobedzieladnie]
- Halbert, jak dobrze cię widzieć, przyjacielu. - Wyszczerzyłby się najchętniej w zawadiackim uśmiechu, widok Greya zawsze z miejsca przywoływał beztroskie wspomnienia ze szkolnych lat i zagarnął go w przyjacielskim uścisku, gospodarz jednak właśnie powstał z miejsca i zabierał głos. Isaiaih pozostał więc na swoim miejscu posyłając w stronę toksykologa jedynie porozumiewawcze spojrzenie. Nie wiedzieli się od miesięcy, o ile nie jeszcze dłużej. Ich drogi nieco się rozeszły, nic jednak nie było w stanie wymazać łączącej ich przed laty przyjaźni.
Oparł łokieć na oparciu fotela, a brodę w zagłębieniu dłoni. Uważnie wsłuchiwał się w słowa pana Becketta, niekiedy potakująco kiwając głową. Jego wzrok wędrował następnie od jednego do drugiego rozmówcy, gdy ci decydowali się wziąć głos. Było to pierwsze tak liczne spotkanie osób popierających działanie Zakonu w jego karierze, z uwagą śledził więc ich wymianę zdań, lekko unosząc brwi, gdy padło słowo Oaza. Niewiele wiedział o tym miejscu, jak do tej pory ta nazwa jedynie obiła mu się o uszy, dlatego z zainteresowaniem spojrzał w stronę Charlene, która najwyraźniej była jego stałą mieszkanką. Westchnął głęboko zdając sobie sprawę ze złożonego charakteru i ogromnego zasięgu poruszanych przez nich problemów.
- Mogą państwo oczywiście liczyć na pełne wsparcie nestora rodu Greengrassów, jak i wszystkich jego członków - zaczął, robiąc krótką pauzę, starannie dobierając słowa.- Z przyjemnością podzielę się także moją wiedzą z zakresu zielarstwa i botaniki. W związku z wydarzeniami Staffordshire, o których zapewne państwo słyszeli, nie mogę już teraz obiecać, choć chciałbym, że udostępnię do wspomnianej przez pana Sprouta sieci, jednej z naszych rodowych cieplarni. Wiązałoby się to mimo wszystko z zagrożeniem dla wspólnych plonów. Mimo że głęboko wierzę, że uda się nam zażegnać niebezpieczeństwo, Derbyshire na pewno nie podda się bez walki, to nie chciałbym narażać naszej sprawy na podobne ryzyko, nie zwykłem również składać pustych obietnic. Moje umiejętności, wiedza i doświadczenie powierzam jednak całkowicie do państwa dyspozycji. Jestem gotowy zarówno wspierać państwa przy samej uprawie roślin, jak i przygotowaniu odpowiednich eliksirów wspomagających wzrost naszych upraw. Tak się składa, że mam w tym pewne doświadczenie. - Przerwał na moment, aby pociągnąć z kubka kolejny łyk herbaty i odrobinę zwilżyć usta. - Jeśli chodzi o kwestię edukacji dzieci, które obecna władza pozbawiła takiej możliwości, to również z chęcią podzielę się z nimi moją wiedzą z dziedziny eliksirów, astronomii czy wcześniej wspomnianego zielarstwa. Nasze rodowe biblioteki pełne są woluminów przystępnych w swej treści także dla najmłodszych, już teraz zobowiązuje się więc do dostarczenia państwo choć części potrzebnych do nauki materiałów.
Mimo że jak na razie nie przychodziły mu na myśl żadne rewolucyjne pomysły dotyczące samej uprawy, chciał utwierdzić wszystkie zgromadzone w pomieszczeniu osoby w swojej całkowitej gotowości do pomocy. Doskonale wiedział, że jako przedstawiciel wyższych sfer mógł nie wzbudzać w swoich rozmówcach stuprocentowego zaufania, choć do tej pory miał wrażenie, że wszyscy okazywali mu niezwykłą życzliwość, co tylko utwierdzało go w przekonaniu, że znajdował się dokładnie w tym miejscu, w którym być powinien.[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Isaiah Greengrass dnia 17.08.21 16:49, w całości zmieniany 5 razy
Isaiah Greengrass
Zawód : alchemik, lord, twórca malarskich barwników
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Znam nuty przekleństw, na wylot prawdę
aż urwie świt nas, każda z gwiazd zgaśnie.
W dłoniach rwę świat nasz tak bez pamięci
za wszystko co ból wziął na zawsze.
aż urwie świt nas, każda z gwiazd zgaśnie.
W dłoniach rwę świat nasz tak bez pamięci
za wszystko co ból wziął na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W skupieniu obserwowała twarze osób zebranych przy stole Beckettów, starannie odnotowując w pamięci informacje o tych, których jeszcze nie dane było jej poznać. Najmłodszy z mężczyzn zdawał się być zielarzem, być może alchemikiem - z pewnością kimś kto miał coś do powiedzenia w kwestii hodowli roślin. Niestety w tym temacie nie miała zbyt wiele wiedzy - zaledwie tą, która bezpośrednio związana była z użyciem ziół w medycynie. Sama zaś uprawa i charakterystyka danych gatunków pozostawała jej tematem obcym, jedynie poruszanym na lekcjach w Hogwarcie. Energicznie pokiwała jednak głową w odpowiedzi na komentarz Isabelli, co z kolei zmotywowało ją do zabrania głosu. - Być może dobrym rozwiązaniem mogłoby się okazać umieszczenie niektórych szklarni poza granicami Anglii? Zdaję sobie sprawę, że technicznie być może powodować to problemy, niemniej jednak nie wiemy jak długo półwysep będzie bezpiecznym miejscem, miejmy nadzieję, że jak najdłużej, ale musimy też myśleć o najgorszym. Stworzenie kilku punktów w Szkocji, Irlandii czy Walii mogłoby okazać się dobrym rozwiązaniem na przyszłość. Wiele szkockich klanów pozostaje obojętna na wpływy ministerstwa, być może w porozumieniu z tamtejszymi rodzinami, moglibyśmy stworzyć zaplecze również tam - zaproponowała. Wierzyła, że nie musi zdradzać, że również wywodzi się z tamtych terenów, jej pochodzenie wybrzmiewało w melodii wypowiadanych słów. Jej spojrzenie padło na Vincenta jako, że podobnie jaki ona pochodził z innego kraju.
Resztę dyskusji pozostawiła osobom, które mogły wypowiedzieć się szerzej na temat hodowli. Z zaciekawieniem wsłuchiwała się w słowa mężczyzn rozprawiających o tym jak można było wykorzystać znane im sposoby na szybszy rozwój, pozostawiając je bez większego komentarza.
Znacznie bardziej zaangażowała się w słowa, które padły na temat edukacji dzieci, które w tym roku miały pozostać bez możliwości rozwijania swoich możliwości w Hogwarcie. - Ucierpi na tym zarówno wiele młodszych, ale i starszych uczniów. Myślę, że warto również wziąć pod uwagę młodzież, zarówno tych, którzy nie mogą kontynuować nauki na wyższych poziomach jak i tych, którzy dopiero co ukończyli szkołę, a nie mają szansy na dalszy rozwój. Nie zachęcam do tego, aby wciągać ich w tych konflikt, ale myślę, że wielu z nas jest w stanie podzielić się z nimi wiedzą, ukierunkować w jakiś sposób, by mogli sami o sobie stanowić. Przyjąć pod swoje skrzydła - nawet w kontekście hodowli, o której rozmawiamy. Myślę, że dopuszczenie do pomocy kilku młodszych czarodziejów, mogłoby odciążyć i was, ale również dać im możliwość praktykowania wiedzy, którą chcieli rozwijać, a nie mają już ku temu możliwości - złapała krótki oddech, spokojnie wodząc wzrokiem po twarzach zebranych czarodziejów. - Jeśli chodzi o udzielanie lekcji, nie jestem niestety w stanie dzielić się wiedzą w zakresie typowo szkolnych przedmiotów, mogłabym jednak poświęcić chwilę czasu na zorganizowanie zajęć z pierwszej pomocy, oczywiście z myślą o odrobinę starszych uczniach. Świadomość społeczna jeśli chodzi o umiejętności uzdrowicielskie jest dość niewielka, więc myślę że warto byłoby, szczególnie w obliczu czasów w jakich przyszło nam żyć - dzielić się taką wiedzą. - zaproponowała.
what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts
my dearest friend
Kiedy w alkierzu zaczęły pojawiać się kolejne znane mu postacie, z uśmiechem i skinieniem głowy witał się z każdym z nich. Serdecznie uściskał Isaiaha, starego przyjaciela nie widział dobrych kilka miesięcy, a dzisiejsze spotkanie uświadomiły mu jak bardzo go zaniedbał. Powinien był wspomnieć mu, że pod koniec listopada był w Greengrassowych szklarniach w rezerwacie, może nie będzie miał mu za złe, że go wtedy nie odwiedził. Uśmiechnął się do Isabelli rozbawiony, że wciąż pamiętała o walerianie, która tamtego listopadowego dnia okazała się być pretekstem do dalszej rozmowy. Kto by pomyślał, że przypadki tak chodzą po ludziach. Skinął głową nieznanemu sobie dotychczas Asbjornowi, a także przedstawił się Roselyn, o której mógłby przysiąc, że ją zna. Choć uporczywa myśl starała się odnaleźć na kartach pamięci wytarte wspomnienie, nie wdawał się w dyskusje, tylko przeniósł wzrok na pana Becketta. Szczęśliwie odpuścił sobie szumne przemowy i od razu przeszedł do konkretów, przedstawiając palące kwestie.
- Wiosną, kiedy przetwory się skończą, a nowych roślin jeszcze nie będzie, zacznie się najgorszy okres - odezwał się, kiedy przeszli do pierwszego z tematów. - Możemy wspomagać się eliksirem późną wiosną, naturalnie, ale moglibyśmy działać już teraz. Zima to czas szczepień, pracuję obecnie nad tą metodą wzmacniania roślin. Sądzę, że dałoby się tak dopasować receptury, aby wyciągnąć z okazów cechy, które są nam najpotrzebniejsze, takie jak odporność na niskie temperatury czy szkodniki. - Szczepienia umożliwiały pracę nad hodowlą tu i teraz. Należało zaplanować ją ze sporym wyprzedzeniem, sprawdzając stan potrzebnych do szczepienia roślin, ich gatunek oraz ilości, lecz mając do dyspozycji tyle biegłych w zielarstwie osób może byli w stanie zająć się tym w iście ekspresowym tempie. - Mam z jesieni przygotowanych trochę zrazów, jakich nie udało mi się jeszcze wykorzystać. Planowałem użyć je do testów, ale okulizacja sprawdzonych drzewek jest teraz oczywiście ważniejsza. - Zebranych części szlachetnych roślin miał już nieco przygotowanych i oczekujących w piasku. Do tych badań zamierzał zabrać się już jakiś czas temu, ale skoro wciąż tego nie zrobił, mógł wykorzystać je w inny, lepszy na ten moment sposób. - Dobrym rozwiązaniem jest też posiłkowanie się mocą transmutacji, dzięki której w różnych częściach szklarni można uprawiać rośliny wymagających innych warunków. - Sam nie władał taką wyspecjalizowaną umiejętnością, więc musiał zdać się na innych, bardziej biegłych w transmutacji czarodziejach. Wraz z Herbertem mieli dostosować własne szklarnie do roślin, które ten przywoził ze swoich dalekich wypraw i sporo już na ten temat się nauczyli celem przygotowania. Skoro miał wreszcie okazję, Grey chętnie wykorzystałby zdobytą wiedzę. - Masz rację, Castorze, Floreat Crevi jest ostatecznością, bo skoro rośliny stracą swoje właściwości, sporo z nich pójdzie na zmarnowanie. - Ściągnął brwi w zastanowieniu, przesuwając wzrokiem z kuzyna na kolejnych czarodziejów, wypowiadających się w tym temacie.
- Najlepiej byłoby, aby w szklarniach rosły na zmianę różne rodzaje roślin, czym naturalnie zwiększymy potencjał ich wzrostu. Nie śmiałbym oferować wykorzystania szklarni, którymi sam się zajmuję, ale pomówię o tym z lordem Archibaldem. - Nie chciał deklarować nic w imieniu Prewetta, ale był pewien, że ten nie odmówi udzielenia pomocy potrzebującym. Sieć cieplarni była dobrym pomysłem, pracy przy tym byłoby naprawdę sporo, żeby upewnić się, że każda z nich spełnia niezbędne wymogi, lecz ich cel był zbyt istotny, by przelęknąć się mnogości zadań.
Nie znał pojęcia Oazy, ani wspomnianej szkoły czy tamtejszych zasobów, więc nie odezwał się w jej temacie słowem, pozwalając dyskutować reszcie.
- Wiosną, kiedy przetwory się skończą, a nowych roślin jeszcze nie będzie, zacznie się najgorszy okres - odezwał się, kiedy przeszli do pierwszego z tematów. - Możemy wspomagać się eliksirem późną wiosną, naturalnie, ale moglibyśmy działać już teraz. Zima to czas szczepień, pracuję obecnie nad tą metodą wzmacniania roślin. Sądzę, że dałoby się tak dopasować receptury, aby wyciągnąć z okazów cechy, które są nam najpotrzebniejsze, takie jak odporność na niskie temperatury czy szkodniki. - Szczepienia umożliwiały pracę nad hodowlą tu i teraz. Należało zaplanować ją ze sporym wyprzedzeniem, sprawdzając stan potrzebnych do szczepienia roślin, ich gatunek oraz ilości, lecz mając do dyspozycji tyle biegłych w zielarstwie osób może byli w stanie zająć się tym w iście ekspresowym tempie. - Mam z jesieni przygotowanych trochę zrazów, jakich nie udało mi się jeszcze wykorzystać. Planowałem użyć je do testów, ale okulizacja sprawdzonych drzewek jest teraz oczywiście ważniejsza. - Zebranych części szlachetnych roślin miał już nieco przygotowanych i oczekujących w piasku. Do tych badań zamierzał zabrać się już jakiś czas temu, ale skoro wciąż tego nie zrobił, mógł wykorzystać je w inny, lepszy na ten moment sposób. - Dobrym rozwiązaniem jest też posiłkowanie się mocą transmutacji, dzięki której w różnych częściach szklarni można uprawiać rośliny wymagających innych warunków. - Sam nie władał taką wyspecjalizowaną umiejętnością, więc musiał zdać się na innych, bardziej biegłych w transmutacji czarodziejach. Wraz z Herbertem mieli dostosować własne szklarnie do roślin, które ten przywoził ze swoich dalekich wypraw i sporo już na ten temat się nauczyli celem przygotowania. Skoro miał wreszcie okazję, Grey chętnie wykorzystałby zdobytą wiedzę. - Masz rację, Castorze, Floreat Crevi jest ostatecznością, bo skoro rośliny stracą swoje właściwości, sporo z nich pójdzie na zmarnowanie. - Ściągnął brwi w zastanowieniu, przesuwając wzrokiem z kuzyna na kolejnych czarodziejów, wypowiadających się w tym temacie.
- Najlepiej byłoby, aby w szklarniach rosły na zmianę różne rodzaje roślin, czym naturalnie zwiększymy potencjał ich wzrostu. Nie śmiałbym oferować wykorzystania szklarni, którymi sam się zajmuję, ale pomówię o tym z lordem Archibaldem. - Nie chciał deklarować nic w imieniu Prewetta, ale był pewien, że ten nie odmówi udzielenia pomocy potrzebującym. Sieć cieplarni była dobrym pomysłem, pracy przy tym byłoby naprawdę sporo, żeby upewnić się, że każda z nich spełnia niezbędne wymogi, lecz ich cel był zbyt istotny, by przelęknąć się mnogości zadań.
Nie znał pojęcia Oazy, ani wspomnianej szkoły czy tamtejszych zasobów, więc nie odezwał się w jej temacie słowem, pozwalając dyskutować reszcie.
may the flowers remind us
why the rain was necessary
why the rain was necessary
Jasne tęczówki, z uwagą prześlizgiwały się po nieregularnym tekście. Różnorodne kształty tworzyły specyficzne zapiski, które rozszyfrowywał z największą starannością. Te traktowały specyfikę klątwy z wnętrza ciasnych katakumb starożytnego Egiptu, rozłożoną na najmniejsze czynniki pierwsze. Ostatnie zadanie powierzone przez runicznego mistrza, ciągnęło się przez długie tygodnie. Wraz z pozostałymi badaczami poszukiwali idealnego rozwiązania, które pomogłoby unicestwić przedziwne zjawisko panoszące się w głębi kamiennych, szkockich ruin. Westchnął przeciągle, gdyż treść wydawała się naprawdę skomplikowana. Na moment uniósł powieki, śledząc ruch kolejnych, tajemniczych przybyszów. Jeden z nich przykuł jego uwagę na dłuższą chwilę. Znajoma sylwetka zasiadła tuż obok, załamując miękki materiał salonowej kanapy. Ciemna brew powędrowała do góry w pozytywnym zdziwieniu; jak wiele czasu minęło od ostatniego spotkania z brodatym rówieśnikiem? Od jak dawna otwarcie wspiera rebeliancki ruch oporu? Pytania nasuwały się na sam koniec języka, lecz na takie dywagacje musiał jeszcze poczekać. Nie zauważył ciekawskiego wzroku młodego blondyna zerkającego na notatki; gdyby tylko zechciał dowiedzieć się więcej, wigilijne zaproszenie pozostawało aktualne. Nie omieszkał nie uśmiechnąć się na widok młodej, entuzjastycznej alchemiczki. Rozradowany głos uniósł kąciki ust, wdrożył wiele pozytywnych wibracji rozpostartych po całym ciele: – Miło cię widzieć Isabello. – odpowiedział łagodnie, pochylając się odrobinę do przodu. Korzystając z okazji, poczęstował się kubkiem rozgrzewającego naparu, ciesząc się jego specyficznym smakiem. Skrzyżował wzrok z nadchodzącą Roselyn, odpowiadając na zaczepkę podczas nalewania herbaty: – Rose, masz ochotę na herbatę? – zaproponował korzystając z okazji i bez wyraźnego potwierdzenia. Napełnił kolejny, gliniany kubek zdobiony maleńkimi, czerwonymi kwiatkami. Podsunął go w stronę uzdrowicielki siedzącej po bocznej stronie stołu; miał nadzieję, iż ostatnie, niebezpieczne przygody nie wpłynęły na nią w żaden, negatywny sposób. Na sam koniec uścisnął dłoń rudowłosego alchemika, którego obecność dodała mu odrobiny otuchy. Rozsiadając się wygodniej, zakładając nogę na nogę, odłożył notatki, aby uważnie przysłuchać się wypowiedzi Pana Becketta. Kiedy pierwsza z poruszanych kwestii zatrzymała się na tematyce brakującej żywności, a także alternatywnego sposobu hodowli, wyprostował się na swoim siedzeniu, zmarszczył brwi w głębokim skupieniu, aby z uwagą odnotowywać propozycje współrozmówców. Kiwał głową z uznaniem, aby następnie wtrącić się w odpowiednim momencie: – Im więcej szklarni będziemy mieć do dyspozycji, tym prościej będzie zapanować nam nad konkretną rośliną, konkretną hodowlą wymagającą specyficznych i bardzo dopasowanych warunków. – zaczął odnosząc się do miejsc ofiarowanych przez zgromadzonych, a także problemów związanych z ciężkimi warunkami pogodowymi, które nie sprzyjały zbyt owocnej uprawie. – Nieużytkowane pomieszczenia wewnątrz domostw, mogą stać się równie godną alternatywą wyspecjalizowanej szklarni, lecz przygotowanie ich zajmie o wiele więcej czasu. Sam od jakiegoś czasu zastanawiam się nad tym rozwiązaniem gdyż na ten moment byłoby zdecydowanie szybsze, niż postawienie nowego budynku od podstaw. – dodał po chwili, przedstawiając plan, który od jakiegoś czasu chodził mu po głowie. Zbyt duży dom stwarzał potencjał do przekształcenia na przyszłe potrzeby. Magia potrafiła czynić niemożliwe cuda: – Podoba mi się również wykorzystanie potencjału transmutacji do szklarni o dużym gabarycie. – zerknął na bruneta po swojej prawicy, pomysłodawcę sprytnego rozwiązania. Uprawa wymagających roślin w tym samym czasie, mogła zaoszczędzić cenny czas potrzebny na wytwarzanie wspomagających eliksirów. – Rozmieszczenie szklarni w różnych częściach Anglii, a także za granicą, byłoby kompatybilne z kwestią stworzenia specyficznej sieci, o której wspomnieliście. Moja szklarnia w Irlandii, jak i całe podwórko, pozostaje do dyspozycji. Co więcej, jestem w stanie rozejrzeć się po sąsiednich miejscowościach w poszukiwaniu kolejnego zagospodarowania. – zakomunikował od razu, spoglądając na skupione twarze zgromadzonych, na dłuższy moment zawieszając się na twarzy Rose. Ołówek, który przez cały czas spoczywał na jego kolanach, przesuwał się po wolnej przestrzeni pergaminu, zapisując pierwsze wioski oraz polecenia. Lubił usystematyzowane informacje, które w tak dużej grupie mogły rozpłynąć się w przytulnej przestrzeni gościnnego pokoju. Westchnął cicho i mruczał pod nosem, aby nie zapomnieć o żadnej, wynotowanej kwestii. Zabezpieczenie terenu okazało się kolejnym, istotnym przedsięwzięciem. W tym przypadku przypomniał sobie o zadaniu, które wraz z grupą Zakonników poruszali podczas spotkania organizacji. Badania prowadzone przez jednego z Lordów, mogły nieoczekiwanie wpisać się w potrzeby prezentowane przez numerologa:
– Odnośnie zabezpieczenia, Lord Ollivander prowadził badania na temat specyficznej bariery, wyciszenia przepływu magii, która finalnie miałaby tworzyć coś w rodzaju osłony. – podjął wyraźnie spoglądając na gospodarza oraz Norwega, którzy powinni kojarzyć przebieg ów badań. – Moglibyśmy skorzystać z tych badań, które są na dość zaawansowanym etapie, może przekształcić je pod własne potrzeby, zmodyfikować, a następnie dopasować do potrzeb sięgających skali Oazy oraz poszczególnych hrabstw. – wyrzucił dość ogólnie, chcąc wzniecić specyficzną dyskusję. Planował zaangażować się w projekt, który dotykał sfery runicznej. Poczynił już pewne przygotowania, rozeznania, notatki czekające na czynne wykorzystanie. Specyfika szkoły prowadzonej pod czystokrwistym rygorem, napawała ogromem obaw. Młode pokolenie utalentowanych czarodziejów, cierpiało przez absurd ministerialnego reżimu. Zastraszone, pozbawione szansy na godny rozwój. Były przecież niewinne… Skinął głową, dając do zrozumienia, że również, w razie potrzeby zaangażuje się w edukacyjne działanie: – W kwestii nauczania, można na mnie liczyć. – rzucił krótko wyznając pełną empatię. Podczas ostatnich, wojennych działań dostrzegał bezpodstawne cierpienie rodzin. Jeśli mogli zrobić dla nich chociaż tyle, na pewno wygospodaruje kolejną godzinę. Sen był przecież dla słabych, prawda?
– Odnośnie zabezpieczenia, Lord Ollivander prowadził badania na temat specyficznej bariery, wyciszenia przepływu magii, która finalnie miałaby tworzyć coś w rodzaju osłony. – podjął wyraźnie spoglądając na gospodarza oraz Norwega, którzy powinni kojarzyć przebieg ów badań. – Moglibyśmy skorzystać z tych badań, które są na dość zaawansowanym etapie, może przekształcić je pod własne potrzeby, zmodyfikować, a następnie dopasować do potrzeb sięgających skali Oazy oraz poszczególnych hrabstw. – wyrzucił dość ogólnie, chcąc wzniecić specyficzną dyskusję. Planował zaangażować się w projekt, który dotykał sfery runicznej. Poczynił już pewne przygotowania, rozeznania, notatki czekające na czynne wykorzystanie. Specyfika szkoły prowadzonej pod czystokrwistym rygorem, napawała ogromem obaw. Młode pokolenie utalentowanych czarodziejów, cierpiało przez absurd ministerialnego reżimu. Zastraszone, pozbawione szansy na godny rozwój. Były przecież niewinne… Skinął głową, dając do zrozumienia, że również, w razie potrzeby zaangażuje się w edukacyjne działanie: – W kwestii nauczania, można na mnie liczyć. – rzucił krótko wyznając pełną empatię. Podczas ostatnich, wojennych działań dostrzegał bezpodstawne cierpienie rodzin. Jeśli mogli zrobić dla nich chociaż tyle, na pewno wygospodaruje kolejną godzinę. Sen był przecież dla słabych, prawda?
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Pokój powoli zaczął się wypełniać. Pojawiało się coraz więcej osób. Zupełnie jej osób. Była zafascynowana tym, kto właściwie znajduje się w pomieszczeniu. Ciekawiło ją, czym zajmują się zebrani tutaj czarodzieje. Najwyraźniej każdy z nich mógł zaoferować coś wartościowego. Dobrze, że się tutaj pojawiła. Była to idealna okazja do nawiązania nowych znajomości, które w dzisiejszych czasach mogły okazać się bardzo przydatne. Uważnie przyglądała się obcym twarzom, miała nadzieję, że je zapamięta.
Uśmiechnęła się do Steviego - Bardzo dziękuję za zaproszenie, ogromnie cieszy mnie to, że mogę uczestniczyć w tym spotkaniu. Dziękuję za zaufanie panie Beckett.- odparła jeszcze.
- Tak, chętnie.- herbata wydawała się idealna na spotkanie jak te. Może wolałaby coś mocniejszego, wtedy pewnie jakoś łatwiej byłoby się jej otworzyć przed tymi wszystkimi osobami, jednak nie wypadało. Zauważyła, że Castor nieco się odsunął, gdy zajęła miejsce obok niego, zastanawiała się, czy zrobiła coś nie tak, i sama przesunęła się bliżej drugiej strony, aby nie sprawiać mu dyskomfortu.
Przyglądała się uważnie Stevie'mu, kiedy zaczął swój monolog. Zaczął poruszać bardzo istotne dla wszystkich tematy. Utwierdzało ją to w tym, że dobrze zrobiła, że się tutaj pojawiła. Zawsze była chętna do pomocy, szczególnie kiedy tylu niewinnych cierpiało. Miała dość siedzenia z założonymi rękoma, była gotowa zacząć działać. Najwyraźniej znalazło się grono osób, które miało to samo. Nie odrywała wzroku od Becketta, widać było, że mężczyzna przygotował się do tego spotkania.
- Mogę pomóc w przygotowaniu sali. Zabezpieczyć ją, oczywiście o ile nie jest to już zrobione. Chętnie będę też uczyć, posiadam nieco doświadczenia w transmutacji oraz numerologii, brakuje mi ostatnio kontaktu z innymi, a od młodych ludzi można czerpać tyle energii, myślę, że może być to korzystne dla każdej ze stron. Przydam się też zapewne do zabezpieczeń, wystarczy, że przekażecie mi gdzie ich potrzebujecie najbardziej, a mogę się tym zająć, zapewne przydałoby się wsparcie, jeśli jednak nikt się nie znajdzie mogę robić to na własną rękę, tylko zajmie to nieco więcej czasu.- Moira była gotowa wstać nawet teraz i zakasać rękawy. Wiedziała, że jest to dosyć pilna sprawa, a i tak nie miała nic ciekawszego do roboty. W końcu nie mogła nawet zbytnio pracować przez to, że nie miała zarejestrowanej różdżki, a tak to miałaby przynajmniej jakieś zajęcie.
Jej wzrok wędrował po kolei z twarzy na twarz, kiedy zabierali głos. Widać było, że mają wiele do zaoferowania. Najwyraźniej razem mogli zrobić naprawdę wiele. Niezmiernie ją to cieszyło. Widać było, że są jeszcze osoby którym los innych nie jest obojętny.
Uśmiechnęła się do Steviego - Bardzo dziękuję za zaproszenie, ogromnie cieszy mnie to, że mogę uczestniczyć w tym spotkaniu. Dziękuję za zaufanie panie Beckett.- odparła jeszcze.
- Tak, chętnie.- herbata wydawała się idealna na spotkanie jak te. Może wolałaby coś mocniejszego, wtedy pewnie jakoś łatwiej byłoby się jej otworzyć przed tymi wszystkimi osobami, jednak nie wypadało. Zauważyła, że Castor nieco się odsunął, gdy zajęła miejsce obok niego, zastanawiała się, czy zrobiła coś nie tak, i sama przesunęła się bliżej drugiej strony, aby nie sprawiać mu dyskomfortu.
Przyglądała się uważnie Stevie'mu, kiedy zaczął swój monolog. Zaczął poruszać bardzo istotne dla wszystkich tematy. Utwierdzało ją to w tym, że dobrze zrobiła, że się tutaj pojawiła. Zawsze była chętna do pomocy, szczególnie kiedy tylu niewinnych cierpiało. Miała dość siedzenia z założonymi rękoma, była gotowa zacząć działać. Najwyraźniej znalazło się grono osób, które miało to samo. Nie odrywała wzroku od Becketta, widać było, że mężczyzna przygotował się do tego spotkania.
- Mogę pomóc w przygotowaniu sali. Zabezpieczyć ją, oczywiście o ile nie jest to już zrobione. Chętnie będę też uczyć, posiadam nieco doświadczenia w transmutacji oraz numerologii, brakuje mi ostatnio kontaktu z innymi, a od młodych ludzi można czerpać tyle energii, myślę, że może być to korzystne dla każdej ze stron. Przydam się też zapewne do zabezpieczeń, wystarczy, że przekażecie mi gdzie ich potrzebujecie najbardziej, a mogę się tym zająć, zapewne przydałoby się wsparcie, jeśli jednak nikt się nie znajdzie mogę robić to na własną rękę, tylko zajmie to nieco więcej czasu.- Moira była gotowa wstać nawet teraz i zakasać rękawy. Wiedziała, że jest to dosyć pilna sprawa, a i tak nie miała nic ciekawszego do roboty. W końcu nie mogła nawet zbytnio pracować przez to, że nie miała zarejestrowanej różdżki, a tak to miałaby przynajmniej jakieś zajęcie.
Jej wzrok wędrował po kolei z twarzy na twarz, kiedy zabierali głos. Widać było, że mają wiele do zaoferowania. Najwyraźniej razem mogli zrobić naprawdę wiele. Niezmiernie ją to cieszyło. Widać było, że są jeszcze osoby którym los innych nie jest obojętny.
Pierwszy temat, od którego rozpoczęła się dyskusja, zdawał się być bliski nie tylko jemu. Wszyscy obecni tutaj zdawali się doskonale rozumieć potrzeby ludności, która z dnia na dzień musiała mierzyć się z coraz większym głodem. Odcinanie od dostaw terenów półwyspu jedynie pogarszało sytuację, ale od czego mieli tęgie głowy? Gdy Charlie zaproponowała hodowle żywności w szklarni, zaciekawił się, sam zbudował małą, na własne potrzeby oczywiście, w ogródku wiele lat temu. Dalej działała i dalej rosły w niej piękne pomidory. Problemem była pora roku. Rozpoczęła się sroga zima, a oni byli zupełnie nieprzygotowani. Nie wnikał, dlaczego pewne decyzje nie zostały podjęte wcześniej, zakon musiał się samo organizować i to właśnie zamierzali zrobić. Wyżywienie ludzi przez zimę i przygotowanie plonów na wiosnę, to im przyświecało. Castor wspomniał o całej sieci szklarni, w której można by było używać eliksirów i zaklęć przyspieszających wzrost roślin. - Nie jestem pewien czy mamy na to fundusze - mruknął, bo budowa szklarni potrafiła kosztować krocie, chociaż gdyby skorzystać z najtańszych materiałów i siły własnych różdżek i mięśni? - Głoduje i półwysep i, w szczególności, Oaza - powiedział jeszcze raz to, co potwierdziła na początku Charlene. O udostępnieniu części swoich szklarni wspomniał zarówno Asbjorn, jak i pan Greengrass, ale ten drugi zwrócił szczególną uwagę na bezpieczeństwo. Tereny Derbyshire i Staffordshire rzeczywiście nie należały do najspokojniejszych. Słuchał wszystkiego, co na temat sieci szklarni mówili zebrani, nie przerywał im, wsłuchując się w każdy argument. - W Oazie mieszka może 400, może 500 osób. Na półwyspie dobre 6-7 milionów, w tym uchodźcy - podrapał się po brodzie w zamyśleniu. Nie mieli takich funduszy, ani takich możliwości, by wszystkich wyżywić. Problematyczne zadanie spotykało się z wieloma pomysłami, ale musieli mierzyć przecież siły na zamiary. Nie zamierzał wchodzić w kompetencje znacznie bardziej doświadczonych zielarzy, ale przez lata zdążył się nauczyć, że żeby przyjąć zlecenie, trzeba znać własną wydajność. Miał nadzieję, że i oni biorą ją pod uwagę. Spojrzał jeszcze raz na Isabelle, Vincenta, pana Greya, pannę Wright oraz pana Isaiaha. - Należałoby wyliczyć koszta takiej sieci, a potem pozyskać fundusze, przeliczyć zasoby... - mówił z nieco posmutniałą miną. Wydawało się to być ponad ich siły. Później uwagę w swoich rozmyślaniach przerzucił na pomysł Asbjorna, który spojrzał na niego dość wymownie. - Spisanie jego numerologii nie powinno stanowić problemu... - nawóz był ciekawym rozwiązaniem, ale i tu pojawiał się ten sam problem. Środki. Nie mieli zasobów Malfoya i nie byli w stanie odnaleźć w swoich szeregach tak wielkiej liczby alchemików, była ich zaledwie garstka, próbująca zmienić świat. - O jakiej skali mówimy? - zapytał norwega.
Na zabezpieczeniach skupił się przede wszystkim Vincent, którego Stevie obdarzył ciepłym spojrzeniem. Znał temat badań pana Ollivandera, sam zresztą brał w nich udział. Zapewne wstrzymała je kwestia reszty obowiązków. - Masz pomysł, w jaki sposób przydałaby nam się bariera? - sam się nad tym zastanawiał. - Nie jesteśmy w stanie zabezpieczyć każdego kawałka ziemi, to mnóstwo terenu, ale myślałem nad strategicznymi punktami półwyspu, większymi miastami, schroniskami. To dalej ogrom pracy, a ja nie poproszę Twojego ojca o wysłanie tam wszystkich aurorów, bo mnie wyśmieje - sam zaśmiał się pod nosem. - Ale może... Myślałem, czy nie jesteśmy w stanie stworzyć zabezpieczenia, którego oni nie znają? - oprócz młodego Rinehearta, w pomieszczeniu było wielu innych specjalistów w swoich dziedzinach. Nie tylko numerologia, albo starożytne runy były tematami, które miały pomóc. Tak samo użyteczna była przecież każda wiedza, którą posiadali. Liczył na solidną burzę mózgów w tej sprawie. Sam znał się na świstoklitach, na transporcie i transmutacji, miał nawet pomysł, jak to wykorzystać, ale on potrzebował jeszcze więcej przemyśleń. Pani Flume zdawała się być specjalistką w tej dziedzinie. - Pracowała pani kiedyś nad podobnym projektem? - spytał w końcu kobiety, ciekawy jej zdania.
Temat nauki został podjęty przez wielu, co wyjątkowo ucieszyło Becketta. Przyszłość tego kraju leżała również w rękach tych dzieciaków, których ktoś odciął od nauki. Słuchał w skupieniu wypowiedzi własnej córki. - To załatwiłoby kwestię Doliny, zwłaszcza z pułapkami pani Flume - potwierdził, ale to wciąż było za mało, zaś wspominając o numerolożce, uśmiechnął się do niej i kiwnął głową. Charlie przyznała, że naucza już dzieci w Oazie, na co Stevie zareagował uśmiechem. - Udziela panna korepetycji bezpośrednio, czy robi zorganizowane lekcje? - dopytał. Wydajność była ważna, zwłaszcza gdy pracy było tak dużo. - Castorze, to dobry pomysł - pochwalił młodzieńca. - Te książki u wielu z naszych ludzi są już bezużyteczne, a o ile nie mają własnych dzieci, leżą gdzieś zakurzone. Teraz nikogo na to nie stać, by kupować nowe. Może to kwestia zbiórki podręczników? Przekazanie ich do Oazy i dla uchodźców? - wielu zostawiło cały swój dobytek gdzieś daleko w kraju. Ciekaw był, czy Sprout zdecyduje się podjąć tematu. Na wieści o lordzie Macmillanie, chciał dopytać, czy to kwestia nowej pracy, ale uznał, że to nie miejsce na prywatne sprawy. W zamian za to pokiwał mu z uznaniem, tak aby dzieciak wiedział, że Stevie jest z niego wyjątkowo dumny. Pan Greengrass już zobowiązał się dostarczyć część książek, był dobrym człowiekiem. - Dzieci na pewno będą wdzięczne - potwierdził Beckett. - Mam wrażenie, droga Isabello, że łatwiej byłoby nam poruszać się po półwyspie i innych przychylnych nam hrabstwach, niż dziesiątkom dzieci przyjeżdżać tu - to były kwestie logistyki, nie miał nawet tylu ingrediencji, by masowo produkować świstokliki. Odwrócił głowę do Roselyn, która poruszyła ważną kwestię. To był ciekawy pomysł, ale czy starczyło im na to zasobów i środków? Dumnym był zresztą, jak wiele osób chciało się zaangażować i mocno działać, nie chciał stopować niczyich pomysłów, te były cenne. Wszyscy zebrani musieli jednak zdawać sobie sprawę z ogromu spraw. Była ich zaledwie garstka, a potrzebujących całe miliony. Spoglądał jeszcze na resztę osób, nie mieli zastąpić im Hogwartu, to było niemożliwe. - To o czym panna wspomina, to kursy medyczne? - dopytał, pewien jednak, że nie leży to w ich ekspertyzie. Na szczęście w szeregach Zakonu było wielu uzdrowicieli, którzy z pewnością byli w stanie udzielić pannie Wright pomocy w takich kursach.
Czas na odpis do niedzieli do 23:59.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Na zabezpieczeniach skupił się przede wszystkim Vincent, którego Stevie obdarzył ciepłym spojrzeniem. Znał temat badań pana Ollivandera, sam zresztą brał w nich udział. Zapewne wstrzymała je kwestia reszty obowiązków. - Masz pomysł, w jaki sposób przydałaby nam się bariera? - sam się nad tym zastanawiał. - Nie jesteśmy w stanie zabezpieczyć każdego kawałka ziemi, to mnóstwo terenu, ale myślałem nad strategicznymi punktami półwyspu, większymi miastami, schroniskami. To dalej ogrom pracy, a ja nie poproszę Twojego ojca o wysłanie tam wszystkich aurorów, bo mnie wyśmieje - sam zaśmiał się pod nosem. - Ale może... Myślałem, czy nie jesteśmy w stanie stworzyć zabezpieczenia, którego oni nie znają? - oprócz młodego Rinehearta, w pomieszczeniu było wielu innych specjalistów w swoich dziedzinach. Nie tylko numerologia, albo starożytne runy były tematami, które miały pomóc. Tak samo użyteczna była przecież każda wiedza, którą posiadali. Liczył na solidną burzę mózgów w tej sprawie. Sam znał się na świstoklitach, na transporcie i transmutacji, miał nawet pomysł, jak to wykorzystać, ale on potrzebował jeszcze więcej przemyśleń. Pani Flume zdawała się być specjalistką w tej dziedzinie. - Pracowała pani kiedyś nad podobnym projektem? - spytał w końcu kobiety, ciekawy jej zdania.
Temat nauki został podjęty przez wielu, co wyjątkowo ucieszyło Becketta. Przyszłość tego kraju leżała również w rękach tych dzieciaków, których ktoś odciął od nauki. Słuchał w skupieniu wypowiedzi własnej córki. - To załatwiłoby kwestię Doliny, zwłaszcza z pułapkami pani Flume - potwierdził, ale to wciąż było za mało, zaś wspominając o numerolożce, uśmiechnął się do niej i kiwnął głową. Charlie przyznała, że naucza już dzieci w Oazie, na co Stevie zareagował uśmiechem. - Udziela panna korepetycji bezpośrednio, czy robi zorganizowane lekcje? - dopytał. Wydajność była ważna, zwłaszcza gdy pracy było tak dużo. - Castorze, to dobry pomysł - pochwalił młodzieńca. - Te książki u wielu z naszych ludzi są już bezużyteczne, a o ile nie mają własnych dzieci, leżą gdzieś zakurzone. Teraz nikogo na to nie stać, by kupować nowe. Może to kwestia zbiórki podręczników? Przekazanie ich do Oazy i dla uchodźców? - wielu zostawiło cały swój dobytek gdzieś daleko w kraju. Ciekaw był, czy Sprout zdecyduje się podjąć tematu. Na wieści o lordzie Macmillanie, chciał dopytać, czy to kwestia nowej pracy, ale uznał, że to nie miejsce na prywatne sprawy. W zamian za to pokiwał mu z uznaniem, tak aby dzieciak wiedział, że Stevie jest z niego wyjątkowo dumny. Pan Greengrass już zobowiązał się dostarczyć część książek, był dobrym człowiekiem. - Dzieci na pewno będą wdzięczne - potwierdził Beckett. - Mam wrażenie, droga Isabello, że łatwiej byłoby nam poruszać się po półwyspie i innych przychylnych nam hrabstwach, niż dziesiątkom dzieci przyjeżdżać tu - to były kwestie logistyki, nie miał nawet tylu ingrediencji, by masowo produkować świstokliki. Odwrócił głowę do Roselyn, która poruszyła ważną kwestię. To był ciekawy pomysł, ale czy starczyło im na to zasobów i środków? Dumnym był zresztą, jak wiele osób chciało się zaangażować i mocno działać, nie chciał stopować niczyich pomysłów, te były cenne. Wszyscy zebrani musieli jednak zdawać sobie sprawę z ogromu spraw. Była ich zaledwie garstka, a potrzebujących całe miliony. Spoglądał jeszcze na resztę osób, nie mieli zastąpić im Hogwartu, to było niemożliwe. - To o czym panna wspomina, to kursy medyczne? - dopytał, pewien jednak, że nie leży to w ich ekspertyzie. Na szczęście w szeregach Zakonu było wielu uzdrowicieli, którzy z pewnością byli w stanie udzielić pannie Wright pomocy w takich kursach.
Czas na odpis do niedzieli do 23:59.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
Ostatnio zmieniony przez Stevie Beckett dnia 19.08.21 19:08, w całości zmieniany 2 razy
O roślinach wiedziała niewiele. Patrzyła czasem jak ojciec hoduje pomidory w ogrodzie albo podlewa dziką różę, ale to tyle - na przestrzeni lat jej zadaniem było wbieganie w grządki nielubianych sąsiadów i deptanie ich w wyimaginowanym poczuciu dziecięcej zemsty, by potem wiać gdzie pieprz rośnie, gdy wychylali się zza otwartego okna. Z tego też powodu słuchała jedynie mądrych, pełnych pasji słów padających tego dnia w salonie. Zrazy? Okulizacja czego? O czym ten Halbert mówił, był głodny? Żeby zająć czymś swoje chwilowe zażenowanie, Trixie sięgnęła po jedną ćwiartkę jabłka i jadła ją w ciszy, wodząc wzrokiem od jednego do drugiego mówcy, gdy kolejno zabierali głosy i wtórowali swoim ideom albo proponowali własne; właściwie to sypali nimi jak z rękawa i miło było tego wszystkiego doświadczyć, nawet jeśli nie czuła się na siłach brać jeszcze aktywnego udziału w dyskusji. A jednak kiedy tak przyglądała się owocowi we własnej dłoni, brwi czarownicy zmarszczyły się delikatnie, w pomyśle, który ni z tego, ni z owego wpadł do głowy. Odczekała chwilę - upewniwszy się, że nikomu nie przeszkadzała, a potem odchrząknęła cicho. - Właściwie to dlaczego musimy mieć do tego pomieszczenia? Całe szklarnie? - zaczęła ostrożnie; równie dobrze mogła robić z siebie błazna, ale chyba warto było wykrzesać z siebie cokolwiek, co mogło zainspirować dalej, niż siedzieć jak mysz pod miotłą. - Chyba równie dobrze można robić to samo pod chmurą. Wybaczcie, jestem nogą z zielarstwa, ale tak pomyślałam - mamy przecież zaklęcie caeli fluctus podnoszące temperaturę. Co gdyby połączyć je z caelum tworzącym barierę pogodową? Może bylibyśmy w stanie jakoś... zmodyfikować to ostatnie, by trwało cały czas, nie tylko przy podtrzymywaniu go różdżką? - nie zwracała się do nikogo konkretnego, choć wzrok w naturalny sposób przyciągali Vincent i Castor, których znała lepiej niż pozostałych zgromadzonych tu zielarzy. Wszyscy z nich znali przecież wybitnych czarodziejów zdolnych pracować nad naginaniem magicznych arkan, może ktoś z nich byłby w stanie zaproponować rozwiązanie permanentnego caelum? - Można by na to ponakładać pułapki, nie wiem, zabezpieczyć za pomocą artiflosio. To takie zaklęcie, które przeprawia rośliny na swoich własnych ochroniarzy - ostatnio czytała o nim w księdze o zaawansowanej transmutacji i nawet jeśli sama nie byłaby w stanie w ten sposób zmodyfikować flory, istniało prawdopodobieństwo, że umiałby to zrobić ktoś inny. - Dzięki temu moglibyśmy stworzyć szklarnie, cóż, wszędzie - Trixie miała ogromną nadzieję, że to, co mówiła miało jakikolwiek sens. W jej głowie - na pewno.
- Co do zabezpieczeń - zaczęła jeszcze, mówiąc do wszystkich zebranych - ale spojrzeniem najczęściej odszukiwała sylwetki numerologa i Moiry, która w inspirujący sposób zapewniła o swojej gotowości do przyłożenia różdżki do słusznej sprawy. - Jak już zdecydujecie się na konkretny sposób i stworzycie plan, zawsze coś... Może pójść nie tak. A nie zabierzecie ze sobą sów, by komunikować się szybko i sprawnie - ciągnęła, sięgając po następny kawałek jabłka. Nie monopolizowała ich, ale była głodna, a z dobroci Vincenta aż żal było nie skorzystać. - Już od dawna myślałam o zaprojektowaniu i stworzeniu naszywek pozwalających na przekazywanie krótkich wiadomości. Coś w stylu ostrzeżeń, sygnalizacji o wykonanym zadaniu, o tym, że coś poszło dobrze, albo że gdzieś czyha zagrożenie; wykorzystałabym do tego zaklęcie Proteusza. Co wy na to? - spytała ogólnie z ciekawością, cały czas uśmiechnięta i pogodna, zainspirowana obecnością tęgich umysłów dzielących się swoją kreatywnością - i dopiero gdy skończyła, wróciła do cichego jedzenia jabłka.
Potem na wokandę wszedł temat szkolnictwa; czarownica przytaknęła ojcu i zasłuchała się w pomysłach pozostałych, w międzyczasie racząc się herbatą. Była dobra, ciepła, przypominająca o tym, że wiele dzieciaków nie miało nawet tyle. - Podręczniki można powielić - odezwała się potem. - Za pomocą transmutacji. Wtedy starczy dla każdego. Podobnie wszystkie przybory do nauki, kociołki, nawet krawaty i szaty, jeśli chcielibyśmy zapewnić im faktyczne poczucie prowizorycznego Hogwartu i przydzielić do ich wymarzonych domów - uśmiechnęła się pogodnie. Dla niej - byłoby to prawdziwą bombą. Przecież mogłaby stworzyć tiarę na wzór tej szkolnej, trochę ją poszarpać, uwiarygodnić, a kogoś o ciężkim, enigmatycznym głosie poprosić o udzielanie jej głosu. Ależ to byłaby frajda! Szczególnie w smutnych wojennych czasach, kiedy ktoś nagle zdecydował, że przez czynniki niezależne od nich nie mogli ruszyć w podróż swojego życia. Ich własny Hogwart, tak blisko domu.
- Co do zabezpieczeń - zaczęła jeszcze, mówiąc do wszystkich zebranych - ale spojrzeniem najczęściej odszukiwała sylwetki numerologa i Moiry, która w inspirujący sposób zapewniła o swojej gotowości do przyłożenia różdżki do słusznej sprawy. - Jak już zdecydujecie się na konkretny sposób i stworzycie plan, zawsze coś... Może pójść nie tak. A nie zabierzecie ze sobą sów, by komunikować się szybko i sprawnie - ciągnęła, sięgając po następny kawałek jabłka. Nie monopolizowała ich, ale była głodna, a z dobroci Vincenta aż żal było nie skorzystać. - Już od dawna myślałam o zaprojektowaniu i stworzeniu naszywek pozwalających na przekazywanie krótkich wiadomości. Coś w stylu ostrzeżeń, sygnalizacji o wykonanym zadaniu, o tym, że coś poszło dobrze, albo że gdzieś czyha zagrożenie; wykorzystałabym do tego zaklęcie Proteusza. Co wy na to? - spytała ogólnie z ciekawością, cały czas uśmiechnięta i pogodna, zainspirowana obecnością tęgich umysłów dzielących się swoją kreatywnością - i dopiero gdy skończyła, wróciła do cichego jedzenia jabłka.
Potem na wokandę wszedł temat szkolnictwa; czarownica przytaknęła ojcu i zasłuchała się w pomysłach pozostałych, w międzyczasie racząc się herbatą. Była dobra, ciepła, przypominająca o tym, że wiele dzieciaków nie miało nawet tyle. - Podręczniki można powielić - odezwała się potem. - Za pomocą transmutacji. Wtedy starczy dla każdego. Podobnie wszystkie przybory do nauki, kociołki, nawet krawaty i szaty, jeśli chcielibyśmy zapewnić im faktyczne poczucie prowizorycznego Hogwartu i przydzielić do ich wymarzonych domów - uśmiechnęła się pogodnie. Dla niej - byłoby to prawdziwą bombą. Przecież mogłaby stworzyć tiarę na wzór tej szkolnej, trochę ją poszarpać, uwiarygodnić, a kogoś o ciężkim, enigmatycznym głosie poprosić o udzielanie jej głosu. Ależ to byłaby frajda! Szczególnie w smutnych wojennych czasach, kiedy ktoś nagle zdecydował, że przez czynniki niezależne od nich nie mogli ruszyć w podróż swojego życia. Ich własny Hogwart, tak blisko domu.
and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Podczas tego spotkania Charlie po raz pierwszy od dawna czuła, że jej obecność ma jakieś znaczenie, że nie jest tylko bezimienną mieszkanką Oazy nie mającą na nic żadnego wpływu. Przelotnie wspomniała sobie dawne spotkania Zakonu w czasach, kiedy jeszcze do niego przynależała; na ostatnim była mniej więcej rok temu, później zaczęła stopniowo coraz mocniej odsuwać się od organizacji, pogrążona najpierw w rozpaczy po śmierci siostry, a później zmuszona do ukrywania się po ukazaniu się listów gończych. Popadła wtedy w ciężką depresję, wielokrotnie rozmyślając o zakończeniu swego życia, ale ostatecznie przetrwała. Zaczęła znowu powolutku, małymi kroczkami angażować się w życie Oazy, warząc medykamenty i udzielając dzieciom korepetycji. Było jej ciężko, ale starała się znajdować w sobie dość sił, żeby wstawać rano z łóżka. Dziś znalazła ich w sobie na tyle, by przybyć na to spotkanie, zawczasu uspokojona zapewnieniami, że to nie będzie miało nic wspólnego z walką. Bo Charlie stawać do faktycznej walki z różdżką w dłoni nie zamierzała, ale do inicjatyw zakulisowych, w których mogła przysłużyć się swoją wiedzą, była jak najbardziej chętna.
- W Oazie naprawdę jest teraz strasznie ciężko. Wszyscy głodują, problemem jest też duża gęstość zaludnienia oraz trudne warunki pogodowe, które przyczyniają się do zwiększenia liczby przeziębień – odezwała się, w dużym skrócie nakreślając niedogodności, z jakimi zmaga się Oaza. Ale najwyraźniej w innych częściach kraju też było ciężko, zima nie oszczędzała nikogo, głód mógł zajrzeć w oczy każdemu, zwłaszcza tym, którzy żyli poza nawiasem społeczeństwa, a teraz wielu tak żyło. Oni wszyscy w jakiś sposób też. – Jeśli chodzi o szklarnie i hodowanie w nich roślin zimą, to istnieją zaklęcia transmutacyjne pozwalające modyfikować temperaturę i tym samym odpowiednio dogrzewać takie miejsca. I wspomniane eliksiry wspomagające kiełkowanie, ale potrzeba by ich naprawdę dużo, jeśli mówimy o hodowli na większą skalę. – A każdy eliksir wymagał składników, więc chcąc pozyskać tak gigantyczne ilości eliksiru, musieliby też mieć ogromne ilości ingrediencji. Niestety póki trwała zima nie mogli pozostawiać sprawy wzrostu roślin i wydawania plonów samej naturze, musieli ją wspomóc, aby przetrwać okres, który pozostał do wiosny. Pomysł Trixie też brzmiał sensownie, ale wymagał na pewno wkładu kogoś biegłego w numerologii i długiej pracy nad tym, aby zmodyfikować zaklęcia tak, aby ich działanie utrzymywało się dłużej i żeby nie trzeba ich było regularnie odnawiać. Charlie znała jedynie podstawy numerologii i nie podjęłaby się takiego zadania.
Gdy odezwała się Isabella, Charlie spojrzała na nią.
- Isabella ma rację, wielu ludzi nie wie, jak rozpoznawać jadalne rośliny i jak bezpiecznie się wyżywić, przez co często padają ofiarą zatruć. – Jeszcze w czasach pracy w Mungu spotykała się z takimi przypadkami, że ktoś otruł się zebranymi gdzieś jagodami lub czymś innym, a teraz skala tego na pewno była większa, skoro więcej ludzi próbowało wykarmić się w lasach z powodu niedostatku jedzenia. – Odpowiednie edukowanie ich mogłoby sporo pomóc. – W końcu nie tylko dzieci wymagały nauki, niektórzy dorośli także mogliby skorzystać z nowej wiedzy, zwłaszcza tak praktycznej, jak odróżnianie roślin jadalnych od niejadalnych. Charlie może nie była zielarką z prawdziwego zdarzenia, ale wiedziała dość, żeby sobie z czymś takim poradzić. Jako alchemiczka od dawna miała wiele do czynienia z roślinami, bo używała ich w eliksirach.
Przerażało ją to, co się działo, to, że dzieci „nieodpowiedniego” pochodzenia nie mogły już przeżywać czegoś tak wspaniałego, jak nauka w Hogwarcie. W magicznej szkole zawsze wśród uczniów były pewne podziały, ale do tej pory każde magiczne dziecko miało możliwość edukacji, teraz młodzi mugolacy oraz zapewne część dzieci półkrwi o niepewnym pochodzeniu zostali sami. Nie będą mogli przeżyć wielu fantastycznych chwil, jakie przeżyła ona w ich wieku. Widziała to w Oazie, ale w całym kraju takich dzieci z pewnością było dużo więcej. A oni nie powinni pozwolić, by te dzieci zostały zmarnowanym pokoleniem tylko dlatego, że ich krew nie była czysta i że ktoś uznał je za gorsze i niegodne nauki.
Odpowiedziała na pytanie Steviego.
- To nie było nic zorganizowanego, po prostu chodziłam od chaty do chaty i nauczałam dzieci rodzin, które mnie o to poprosiły. Jak wspominałam… zabrakło mi siły przebicia i zdolności organizacyjnych, by samodzielnie zorganizować w Oazie prawdziwą szkołę. Nigdy wcześniej nie zajmowałam się nauczaniem, w… tym dawnym życiu pracowałam jako alchemik w Mungu, i przed Oazą mój jedyny kontakt z uczeniem innych to było dawanie korepetycji przed egzaminami kolegom w Hogwarcie. – W Hogwarcie miała opinię bardzo dobrej uczennicy, więc czasem ktoś prosił ją o pomoc w zakresie eliksirów lub transmutacji, bo wielu jej kolegów i koleżanek miało z tymi przedmiotami problemy. – Nauczanie dzieci w Oazie pozostaje teraz w dużej mierze w kwestii rodziców, opiekunów oraz takich ludzi jak ja, którzy nie mając nic lepszego do roboty są gotowi dzielić się z najmłodszymi tym, co sami wiedzą. Nie ma na ten moment nic odgórnie zorganizowanego, choć tak sobie myślę, że w Oazie przydałaby się namiastka… podstawowych struktur społecznych, takich jak szkoła. I oczywiście poza Oazą też.
Ale Charlie była zbyt niepewna siebie, posiadała zbyt słabą konstrukcję psychiczną, żeby udźwignąć na swoich barkach tak wielkie przedsięwzięcie, zwłaszcza że wciąż zmagała się z własnymi demonami. Dlatego to, co robiła, było amatorszczyzną, altruistyczną i często samotną pracą u podstaw, jej własną inicjatywą realizowaną w takim zakresie, w jakim potrafiła, bo wiedziała, że nawet coś takiego jest lepsze niż nic. Ale doskonale zdawała sobie sprawę, że to nie wystarczy, że nigdy nie zastąpi tym dzieciom prawdziwej edukacji, jaką powinny otrzymać w Hogwarcie. Niektóre z nich były w wieku, w którym powinny się już w Hogwarcie znajdować, a przez wojnę okazało się to niemożliwe. Westchnęła cicho i po chwili zawahania znowu sięgnęła po kawałek jabłka, bo naprawdę była bardzo, ale to bardzo głodna i po prostu nie potrafiła się powstrzymać.
- W Oazie naprawdę jest teraz strasznie ciężko. Wszyscy głodują, problemem jest też duża gęstość zaludnienia oraz trudne warunki pogodowe, które przyczyniają się do zwiększenia liczby przeziębień – odezwała się, w dużym skrócie nakreślając niedogodności, z jakimi zmaga się Oaza. Ale najwyraźniej w innych częściach kraju też było ciężko, zima nie oszczędzała nikogo, głód mógł zajrzeć w oczy każdemu, zwłaszcza tym, którzy żyli poza nawiasem społeczeństwa, a teraz wielu tak żyło. Oni wszyscy w jakiś sposób też. – Jeśli chodzi o szklarnie i hodowanie w nich roślin zimą, to istnieją zaklęcia transmutacyjne pozwalające modyfikować temperaturę i tym samym odpowiednio dogrzewać takie miejsca. I wspomniane eliksiry wspomagające kiełkowanie, ale potrzeba by ich naprawdę dużo, jeśli mówimy o hodowli na większą skalę. – A każdy eliksir wymagał składników, więc chcąc pozyskać tak gigantyczne ilości eliksiru, musieliby też mieć ogromne ilości ingrediencji. Niestety póki trwała zima nie mogli pozostawiać sprawy wzrostu roślin i wydawania plonów samej naturze, musieli ją wspomóc, aby przetrwać okres, który pozostał do wiosny. Pomysł Trixie też brzmiał sensownie, ale wymagał na pewno wkładu kogoś biegłego w numerologii i długiej pracy nad tym, aby zmodyfikować zaklęcia tak, aby ich działanie utrzymywało się dłużej i żeby nie trzeba ich było regularnie odnawiać. Charlie znała jedynie podstawy numerologii i nie podjęłaby się takiego zadania.
Gdy odezwała się Isabella, Charlie spojrzała na nią.
- Isabella ma rację, wielu ludzi nie wie, jak rozpoznawać jadalne rośliny i jak bezpiecznie się wyżywić, przez co często padają ofiarą zatruć. – Jeszcze w czasach pracy w Mungu spotykała się z takimi przypadkami, że ktoś otruł się zebranymi gdzieś jagodami lub czymś innym, a teraz skala tego na pewno była większa, skoro więcej ludzi próbowało wykarmić się w lasach z powodu niedostatku jedzenia. – Odpowiednie edukowanie ich mogłoby sporo pomóc. – W końcu nie tylko dzieci wymagały nauki, niektórzy dorośli także mogliby skorzystać z nowej wiedzy, zwłaszcza tak praktycznej, jak odróżnianie roślin jadalnych od niejadalnych. Charlie może nie była zielarką z prawdziwego zdarzenia, ale wiedziała dość, żeby sobie z czymś takim poradzić. Jako alchemiczka od dawna miała wiele do czynienia z roślinami, bo używała ich w eliksirach.
Przerażało ją to, co się działo, to, że dzieci „nieodpowiedniego” pochodzenia nie mogły już przeżywać czegoś tak wspaniałego, jak nauka w Hogwarcie. W magicznej szkole zawsze wśród uczniów były pewne podziały, ale do tej pory każde magiczne dziecko miało możliwość edukacji, teraz młodzi mugolacy oraz zapewne część dzieci półkrwi o niepewnym pochodzeniu zostali sami. Nie będą mogli przeżyć wielu fantastycznych chwil, jakie przeżyła ona w ich wieku. Widziała to w Oazie, ale w całym kraju takich dzieci z pewnością było dużo więcej. A oni nie powinni pozwolić, by te dzieci zostały zmarnowanym pokoleniem tylko dlatego, że ich krew nie była czysta i że ktoś uznał je za gorsze i niegodne nauki.
Odpowiedziała na pytanie Steviego.
- To nie było nic zorganizowanego, po prostu chodziłam od chaty do chaty i nauczałam dzieci rodzin, które mnie o to poprosiły. Jak wspominałam… zabrakło mi siły przebicia i zdolności organizacyjnych, by samodzielnie zorganizować w Oazie prawdziwą szkołę. Nigdy wcześniej nie zajmowałam się nauczaniem, w… tym dawnym życiu pracowałam jako alchemik w Mungu, i przed Oazą mój jedyny kontakt z uczeniem innych to było dawanie korepetycji przed egzaminami kolegom w Hogwarcie. – W Hogwarcie miała opinię bardzo dobrej uczennicy, więc czasem ktoś prosił ją o pomoc w zakresie eliksirów lub transmutacji, bo wielu jej kolegów i koleżanek miało z tymi przedmiotami problemy. – Nauczanie dzieci w Oazie pozostaje teraz w dużej mierze w kwestii rodziców, opiekunów oraz takich ludzi jak ja, którzy nie mając nic lepszego do roboty są gotowi dzielić się z najmłodszymi tym, co sami wiedzą. Nie ma na ten moment nic odgórnie zorganizowanego, choć tak sobie myślę, że w Oazie przydałaby się namiastka… podstawowych struktur społecznych, takich jak szkoła. I oczywiście poza Oazą też.
Ale Charlie była zbyt niepewna siebie, posiadała zbyt słabą konstrukcję psychiczną, żeby udźwignąć na swoich barkach tak wielkie przedsięwzięcie, zwłaszcza że wciąż zmagała się z własnymi demonami. Dlatego to, co robiła, było amatorszczyzną, altruistyczną i często samotną pracą u podstaw, jej własną inicjatywą realizowaną w takim zakresie, w jakim potrafiła, bo wiedziała, że nawet coś takiego jest lepsze niż nic. Ale doskonale zdawała sobie sprawę, że to nie wystarczy, że nigdy nie zastąpi tym dzieciom prawdziwej edukacji, jaką powinny otrzymać w Hogwarcie. Niektóre z nich były w wieku, w którym powinny się już w Hogwarcie znajdować, a przez wojnę okazało się to niemożliwe. Westchnęła cicho i po chwili zawahania znowu sięgnęła po kawałek jabłka, bo naprawdę była bardzo, ale to bardzo głodna i po prostu nie potrafiła się powstrzymać.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Pewna otępiałość, wzmożona chęć do zniknięcia, wtopienia się w pomieszczenie, może nawet wsiąknięcia prosto w kanapę, na której się usadził wzmocniła się nagle gdy zauważył, że pani Flume również się od niego odsunęła. Krótkie szarpnięcie wnętrznościami znalazło swój powód w wyrzucie winy, bowiem Sprout pomyślał sobie, że pewnie swym przesunięciem, jakże dobrodusznym i prostolinijnym w naturze, uraził kobietę, a ta rugała go za to bez użycia słów, za to własnym odsunięciem.
Zagryzł zatem wnętrze policzka, wzrok swój wbijając raz jeszcze w stolik. Skryte w butach palce zacisnęły się, próbując znaleźć jakiekolwiek mało widoczne ujście stresu, który towarzyszył mu jeszcze przed wyjściem z domu. To nie tak, że denerwował się spotkaniem, bo nie było czym. Ufał gospodarzom, że nie zaproszą do siebie kogoś, kto mógłby zagrażać ich bezpieczeństwu lub nie przystawać do poziomu. Analizując w myślach pojawiających się gości tylko, upewniał się w tej myśli, znajdował w niej bardzo specyficzne, lecz potrzebne oparcie.
Wraz z kolejnymi głosami rozbrzmiewającymi pośród alkierza czuł, jak pulsowanie skroni powoli ustaje. Nie zauważył też, kiedy antracytowe tęczówki oderwały się wreszcie od blatu stołu, by unieść się na siedzącego niemal naprzeciw, a skrytego za wazonem z kwiatami Asbjorna. Może to specyficzny tembr głosu znaczony nutami obcego, choć przyjemnego dla ucha akcentu sprawił, że był tak wyczulony na jego rozbrzmienie? A może to wszystko kwestia tego, iż powoli dostrzegał, jak wielkim zdarzeniem było każde zabranie przez niego głosu? Niemniej jednak gdy ich spojrzenia spotkały się, kontakt ten nie trwał długo. Rozbłyśnięte w zachwycie nad możliwością wykorzystania szklarni Norwega oczy skryły się prędko za wachlarzem jasnych rzęs i półprzymkniętych powiek. Lekko rozchylone usta wygięły się za to w szczęśliwym uśmiechu, przy czym widać było, że bardzo powstrzymuje się od wciśnięcia z podziękowaniami w samym środku wypowiedzi Ingissona.
Słuchał więc dalej, a supeł w żołądku powoli rozpoczynał się rozplątywać. Kontrolne spojrzenie przesunęło się raz jeszcze na wujka, żeby następnie odbić się w kierunku Trixie, której mina wskazywała chyba na to, że również pomyślała o innym rodzaju zrazów...
— Ten eliksir... — nieco zbyt napowietrzony ton Castora zdradzał jak na dłoni wciąż rosnące podekscytowanie. Wzmocniło się ono jeszcze, gdy Stevie wydawał się zainteresowany dalszym pociągnięciem rozważań i kto wie, może doprowadzeniem ich do stworzenia prawdziwego super—nawozu? — Mógłby wiele pomóc. A co do szklarni, Trix... To jest kwestia tego, że prościej tam panować nad warunkami. Oczywiście, jesteśmy w stanie przy odpowiedniej obsadzie czarodziejskiej zadbać o warunki także na zewnątrz, lecz nie tylko temperatura płata nam figle. Nasłonecznienie, odpowiednia wilgotność, kwasowość gleby, ewentualne szkodniki... Znacznie prościej jest to kontrolować na ograniczonym terenie. Ale! Dobrze, że mówisz o tych zabezpieczeniach...
Krótka chwila na oddech. Chyba policzki zdążyły mu się nawet lekko zaróżowić, bo temat był dla niego naprawdę ekscytujący.
— To tak na marginesie tego, co mówi Halbert, Vincent i panna Leighton. Nie wiem na ile działa to na wszystkie rośliny z Oazy, ale... — ręce z kolan uniosły się ku górze, a palce dłoni prawej oparły się o śródręcze dłoni lewej tak, że prawie przypominały ręce złożone do modlitwy. W międzyczasie palce dłoni położonej wyżej zamknęły w uścisku palce dłoni niżej. — Magia tamtego miejsca na pewno wpływała na rośliny wodne. Do tego stopnia, że trujące wcześniej okazy zostały... wybaczcie, będzie to trochę skrót myślowy, żebyśmy wszyscy zrozumieli... — prędko przesunął wzrokiem po wszystkich zgromadzonych, racząc ich jednocześnie przepraszającym spojrzeniem. Nie wszyscy musieli się znać na zielarstwie, ale była to ważna informacja. — Zneutralizowane? Na przykład w takich glonach, które przypominały najbliżej krasnorosty, powstały wypustki w miejscu, w którym wcześniej występowały miejsca wyrzutu substancji potencjalnie parzącej. Tak jakby wiązki magii zalepiły miejsca wyrzutu? Dzięki uprzejmości pana Moore zabrałem kilka okazów do siebie, mam je jeszcze w swojej szopie, gdyby któreś z was było zainteresowane wspólnym zbadaniem. Ale podejrzewam, że kwestia uprawy w Oazie może znacznie różnić się od uprawy w każdym innym miejscu właśnie przez działanie magii. Naturalnie nie miałem okazji przyjrzeć się temu bliżej, ale jeżeli warunki środowiskowe wpłynęły tak na rośliny wodne, jest bardzo duże prawdopodobieństwo, że wpłyną też na inne.
Przewidzenie rodzaju wpływu to dopiero wyzwanie.
Następnie pozostało mu jeszcze wysłuchanie kolejnych mądrych ludzi. Na dłuższy czas zatrzymał się na postaci Roselyn, której uwagi faktycznie warto było wykorzystać.
— Ma pani rację. Szkocja może stanowić idealne zaplecze dla północnych hrabstw, do których dostarczenie jedzenia z Półwyspu czy z Irlandii mogłoby być znacznie bardziej problematyczne — ech, jednak będzie musiał kiedyś poprosić Finley o naukę gaelickiego, może wtedy przekonanie klanów będzie znacznie prostsze?
Wracając jednak do kwestii edukacji, gdy wujek pochwalił jego pomysł, resztkami sił powstrzymał się od dumnego wypięcia piersi. Nawet w tak podłym humorze łasy był na pochwały od człowieka o tak dużym sercu do nauki i doświadczeniu. Pomysły, które padły do tej pory również zasługiwały na słowa uznania. I pewnie sam wyrwałby się z nimi, gdyby nie obecność Charlene, która nieświadomie przecież, bo kto robiłby to z pełną premedytacją, ściągała go z obłoków marzeń i świetlanej przyszłości do przykrej, cierpkiej rzeczywistości, przed którą stanęła Oaza.
— Dzieciaków nie ma co męczyć całą dobę. Przy odpowiedniej organizacji pracy i przeprowadzeniu zajęć w bloku porannym, ten popołudniowy moglibyśmy wykorzystać na doszkalanie dorosłych, na przykład w kursie medycznym. Może... Może zwrócilibyśmy się do lordów nestorów o udostępnienie nam jakiegoś jednego budynku na hrabstwo? Nie musi być przecież jakiś wspaniały, doprowadzeniem go do porządku możemy zająć się we własnym zakresie. Co lord sądzi, lordzie Greengrass? Myślę o tym, byśmy mogli objąć naszym działaniem jak najszersze grono, przy okazji ograniczając potrzebę podróżowania za edukacją do minimum — błękit przeważył na kilka chwil szarość zamkniętą w spojrzeniu Sprouta; spojrzeniu, które zawiesił na jedynym lordzie w towarzystwie, oczekując szczerej odpowiedzi. Przy odpowiednim podejściu lordów do rozwoju ich regionów mogłoby się przecież okazać, że unikną potrzeby wydawania kolejnej małej fortuny, czego obawiali się chyba wszyscy.
Zagryzł zatem wnętrze policzka, wzrok swój wbijając raz jeszcze w stolik. Skryte w butach palce zacisnęły się, próbując znaleźć jakiekolwiek mało widoczne ujście stresu, który towarzyszył mu jeszcze przed wyjściem z domu. To nie tak, że denerwował się spotkaniem, bo nie było czym. Ufał gospodarzom, że nie zaproszą do siebie kogoś, kto mógłby zagrażać ich bezpieczeństwu lub nie przystawać do poziomu. Analizując w myślach pojawiających się gości tylko, upewniał się w tej myśli, znajdował w niej bardzo specyficzne, lecz potrzebne oparcie.
Wraz z kolejnymi głosami rozbrzmiewającymi pośród alkierza czuł, jak pulsowanie skroni powoli ustaje. Nie zauważył też, kiedy antracytowe tęczówki oderwały się wreszcie od blatu stołu, by unieść się na siedzącego niemal naprzeciw, a skrytego za wazonem z kwiatami Asbjorna. Może to specyficzny tembr głosu znaczony nutami obcego, choć przyjemnego dla ucha akcentu sprawił, że był tak wyczulony na jego rozbrzmienie? A może to wszystko kwestia tego, iż powoli dostrzegał, jak wielkim zdarzeniem było każde zabranie przez niego głosu? Niemniej jednak gdy ich spojrzenia spotkały się, kontakt ten nie trwał długo. Rozbłyśnięte w zachwycie nad możliwością wykorzystania szklarni Norwega oczy skryły się prędko za wachlarzem jasnych rzęs i półprzymkniętych powiek. Lekko rozchylone usta wygięły się za to w szczęśliwym uśmiechu, przy czym widać było, że bardzo powstrzymuje się od wciśnięcia z podziękowaniami w samym środku wypowiedzi Ingissona.
Słuchał więc dalej, a supeł w żołądku powoli rozpoczynał się rozplątywać. Kontrolne spojrzenie przesunęło się raz jeszcze na wujka, żeby następnie odbić się w kierunku Trixie, której mina wskazywała chyba na to, że również pomyślała o innym rodzaju zrazów...
— Ten eliksir... — nieco zbyt napowietrzony ton Castora zdradzał jak na dłoni wciąż rosnące podekscytowanie. Wzmocniło się ono jeszcze, gdy Stevie wydawał się zainteresowany dalszym pociągnięciem rozważań i kto wie, może doprowadzeniem ich do stworzenia prawdziwego super—nawozu? — Mógłby wiele pomóc. A co do szklarni, Trix... To jest kwestia tego, że prościej tam panować nad warunkami. Oczywiście, jesteśmy w stanie przy odpowiedniej obsadzie czarodziejskiej zadbać o warunki także na zewnątrz, lecz nie tylko temperatura płata nam figle. Nasłonecznienie, odpowiednia wilgotność, kwasowość gleby, ewentualne szkodniki... Znacznie prościej jest to kontrolować na ograniczonym terenie. Ale! Dobrze, że mówisz o tych zabezpieczeniach...
Krótka chwila na oddech. Chyba policzki zdążyły mu się nawet lekko zaróżowić, bo temat był dla niego naprawdę ekscytujący.
— To tak na marginesie tego, co mówi Halbert, Vincent i panna Leighton. Nie wiem na ile działa to na wszystkie rośliny z Oazy, ale... — ręce z kolan uniosły się ku górze, a palce dłoni prawej oparły się o śródręcze dłoni lewej tak, że prawie przypominały ręce złożone do modlitwy. W międzyczasie palce dłoni położonej wyżej zamknęły w uścisku palce dłoni niżej. — Magia tamtego miejsca na pewno wpływała na rośliny wodne. Do tego stopnia, że trujące wcześniej okazy zostały... wybaczcie, będzie to trochę skrót myślowy, żebyśmy wszyscy zrozumieli... — prędko przesunął wzrokiem po wszystkich zgromadzonych, racząc ich jednocześnie przepraszającym spojrzeniem. Nie wszyscy musieli się znać na zielarstwie, ale była to ważna informacja. — Zneutralizowane? Na przykład w takich glonach, które przypominały najbliżej krasnorosty, powstały wypustki w miejscu, w którym wcześniej występowały miejsca wyrzutu substancji potencjalnie parzącej. Tak jakby wiązki magii zalepiły miejsca wyrzutu? Dzięki uprzejmości pana Moore zabrałem kilka okazów do siebie, mam je jeszcze w swojej szopie, gdyby któreś z was było zainteresowane wspólnym zbadaniem. Ale podejrzewam, że kwestia uprawy w Oazie może znacznie różnić się od uprawy w każdym innym miejscu właśnie przez działanie magii. Naturalnie nie miałem okazji przyjrzeć się temu bliżej, ale jeżeli warunki środowiskowe wpłynęły tak na rośliny wodne, jest bardzo duże prawdopodobieństwo, że wpłyną też na inne.
Przewidzenie rodzaju wpływu to dopiero wyzwanie.
Następnie pozostało mu jeszcze wysłuchanie kolejnych mądrych ludzi. Na dłuższy czas zatrzymał się na postaci Roselyn, której uwagi faktycznie warto było wykorzystać.
— Ma pani rację. Szkocja może stanowić idealne zaplecze dla północnych hrabstw, do których dostarczenie jedzenia z Półwyspu czy z Irlandii mogłoby być znacznie bardziej problematyczne — ech, jednak będzie musiał kiedyś poprosić Finley o naukę gaelickiego, może wtedy przekonanie klanów będzie znacznie prostsze?
Wracając jednak do kwestii edukacji, gdy wujek pochwalił jego pomysł, resztkami sił powstrzymał się od dumnego wypięcia piersi. Nawet w tak podłym humorze łasy był na pochwały od człowieka o tak dużym sercu do nauki i doświadczeniu. Pomysły, które padły do tej pory również zasługiwały na słowa uznania. I pewnie sam wyrwałby się z nimi, gdyby nie obecność Charlene, która nieświadomie przecież, bo kto robiłby to z pełną premedytacją, ściągała go z obłoków marzeń i świetlanej przyszłości do przykrej, cierpkiej rzeczywistości, przed którą stanęła Oaza.
— Dzieciaków nie ma co męczyć całą dobę. Przy odpowiedniej organizacji pracy i przeprowadzeniu zajęć w bloku porannym, ten popołudniowy moglibyśmy wykorzystać na doszkalanie dorosłych, na przykład w kursie medycznym. Może... Może zwrócilibyśmy się do lordów nestorów o udostępnienie nam jakiegoś jednego budynku na hrabstwo? Nie musi być przecież jakiś wspaniały, doprowadzeniem go do porządku możemy zająć się we własnym zakresie. Co lord sądzi, lordzie Greengrass? Myślę o tym, byśmy mogli objąć naszym działaniem jak najszersze grono, przy okazji ograniczając potrzebę podróżowania za edukacją do minimum — błękit przeważył na kilka chwil szarość zamkniętą w spojrzeniu Sprouta; spojrzeniu, które zawiesił na jedynym lordzie w towarzystwie, oczekując szczerej odpowiedzi. Przy odpowiednim podejściu lordów do rozwoju ich regionów mogłoby się przecież okazać, że unikną potrzeby wydawania kolejnej małej fortuny, czego obawiali się chyba wszyscy.
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
W alkierzu znalazło się wiele tęgich umysłów. Z każdą kolejną wypowiedzią, która docierała do jego uszu, Isaiah nabierał co do tego coraz większej pewności. Rzuciła mu się w oczy bezgraniczna bezinteresowność obecnych tutaj osób, ich niezwykła chęć pomocy, która mogła w niektórych przypadkach wydawać się zaskakująca, zważywszy na to, że wielu z nich nie znajdowało się w najlepszej sytuacji materialnej. Greengrass zdawał sobie sprawę z problemów z zaopatrzeniem, jakkolwiek by to nie brzmiało, sam odczuwał go na własnej skórze, dostrzegał różnice, porównywał sytuację z tym, co było wcześniej, wciąż jednak niczego mu nie brakowało.
- Zgadzam się z Halbertem - powiedział, spoglądając w stronę przyjaciela.- Nic nie stoi na przeszkodzie, aby spróbować wprowadzić zmiany w samych roślinach, jak najlepiej przystosowując ją do panujących warunków środowiskowych, a tym samym umożliwić obfitsze i lepszej jakości plony. Oczywiście, potrzebowaliśmy czasu, aby to urzeczywistnić, należałoby przeprowadzić odpowiednie badania, z jednej strony musimy się spieszyć, z drugiej jednak, tak naprawdę nie wiemy, ile obecna sytuacja jeszcze potrwa, jak długo pozostaniemy w stanie wojny, a oczywiście musimy gotować się na najgorsze. Powinniśmy więc postawić na twórczą hodowlę roślin, spróbować na przykład wytworzyć specjalne mutacje roślin uprawnych nadających się do spożycia: zachowując ich podstawowe cechy odżywcze, aby wciąż pozostawały pewnym źródłem składników istotnych dla zdrowia, ale wpłynąć na samą ich wielkość tym samym zwiększając ilości zapasów? I nie chodzi tutaj o zastosowanie prostych zaklęć transmutacyjnych, bo one wiążą się z utratą właściwości posiadanych przez rośliny, ale naprawdę doprowadzić do ich znacznego rozrostu. Chociaż oczywiście nie jestem specjalistą w dziedzinie transmutacji, może udałoby się wykorzystać zaklęcia, które w minimalny sposób wpłynęłyby na roślinne przymioty. - Wodził wzrokiem po zgromadzonych w alkierzu postaciach, jakby szukając w którejś twarzy potwierdzenia swoich słów. Może znajdował się tutaj ktoś na tyle zapoznany z transmutacją że był w stanie powiedzieć, czy coś takiego byłoby możliwe.
- To wyśmienity pomysł - zwrócił się w stronę Castora, odpowiadając tym samym na jego pytanie. - Z pewnością uda nam się wygospodarować budynek, który mógłby nam posłużyć za miejsce do nauki i do ćwiczeń. Nasz rodzinny rezerwat jest chroniony dodatkowymi zaklęciami, więc na ten moment wydaje mi się, że byłoby to najbezpieczniejsze miejsce, zwłaszcza dla najmłodszych pokoleń, które nie są jeszcze w stanie się chronić. Planujemy również, z pomocą doświadczonych zaklinaczy i aurorów, otoczyć magiczną barierą większe tereny. - Zrobił krótką pauzę w celu złapania oddechu.- Zgadzam się również, że odpowiednie szkolenia przydadzą się również dorosłym czarodziejom. Można zorganizować zarówno podstawowy kurs medycznych dla tych, którzy nie mają zielonego pojęcia o tej dziedzinie, ale i zajęcia z zaklęć obronnych. Myślę, że przysłużyłyby się one wielu z nas.
- Zgadzam się z Halbertem - powiedział, spoglądając w stronę przyjaciela.- Nic nie stoi na przeszkodzie, aby spróbować wprowadzić zmiany w samych roślinach, jak najlepiej przystosowując ją do panujących warunków środowiskowych, a tym samym umożliwić obfitsze i lepszej jakości plony. Oczywiście, potrzebowaliśmy czasu, aby to urzeczywistnić, należałoby przeprowadzić odpowiednie badania, z jednej strony musimy się spieszyć, z drugiej jednak, tak naprawdę nie wiemy, ile obecna sytuacja jeszcze potrwa, jak długo pozostaniemy w stanie wojny, a oczywiście musimy gotować się na najgorsze. Powinniśmy więc postawić na twórczą hodowlę roślin, spróbować na przykład wytworzyć specjalne mutacje roślin uprawnych nadających się do spożycia: zachowując ich podstawowe cechy odżywcze, aby wciąż pozostawały pewnym źródłem składników istotnych dla zdrowia, ale wpłynąć na samą ich wielkość tym samym zwiększając ilości zapasów? I nie chodzi tutaj o zastosowanie prostych zaklęć transmutacyjnych, bo one wiążą się z utratą właściwości posiadanych przez rośliny, ale naprawdę doprowadzić do ich znacznego rozrostu. Chociaż oczywiście nie jestem specjalistą w dziedzinie transmutacji, może udałoby się wykorzystać zaklęcia, które w minimalny sposób wpłynęłyby na roślinne przymioty. - Wodził wzrokiem po zgromadzonych w alkierzu postaciach, jakby szukając w którejś twarzy potwierdzenia swoich słów. Może znajdował się tutaj ktoś na tyle zapoznany z transmutacją że był w stanie powiedzieć, czy coś takiego byłoby możliwe.
- To wyśmienity pomysł - zwrócił się w stronę Castora, odpowiadając tym samym na jego pytanie. - Z pewnością uda nam się wygospodarować budynek, który mógłby nam posłużyć za miejsce do nauki i do ćwiczeń. Nasz rodzinny rezerwat jest chroniony dodatkowymi zaklęciami, więc na ten moment wydaje mi się, że byłoby to najbezpieczniejsze miejsce, zwłaszcza dla najmłodszych pokoleń, które nie są jeszcze w stanie się chronić. Planujemy również, z pomocą doświadczonych zaklinaczy i aurorów, otoczyć magiczną barierą większe tereny. - Zrobił krótką pauzę w celu złapania oddechu.- Zgadzam się również, że odpowiednie szkolenia przydadzą się również dorosłym czarodziejom. Można zorganizować zarówno podstawowy kurs medycznych dla tych, którzy nie mają zielonego pojęcia o tej dziedzinie, ale i zajęcia z zaklęć obronnych. Myślę, że przysłużyłyby się one wielu z nas.
Isaiah Greengrass
Zawód : alchemik, lord, twórca malarskich barwników
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Znam nuty przekleństw, na wylot prawdę
aż urwie świt nas, każda z gwiazd zgaśnie.
W dłoniach rwę świat nasz tak bez pamięci
za wszystko co ból wziął na zawsze.
aż urwie świt nas, każda z gwiazd zgaśnie.
W dłoniach rwę świat nasz tak bez pamięci
za wszystko co ból wziął na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Moira uważnie wsłuchiwała się w to, co mięli do powiedzenia wszyscy tutaj obecni. Widać było, że nikomu nie był obojętny los niewinnych. Ogromnie ją to cieszyło. Może w końcu będzie mogła się na coś przydać, bardzo entuzjastycznie podchodziła do tego spotkania.
Poruszanych było wiele problemów, z którymi borykali się aktualnie niemalże wszyscy. Nie mięli lekko. Może jednak razem wymyślą coś, aby chociaż nieco poprawić ich los. Musiała się nad tym wszystkim zastanowić. Będzie miała co robić w wolnym czasie, szczególnie, że obdarzyli ją zaufaniem i wprowadzili w temat. Musi się dobrze zastanowić, co konkretnego może im zaoferować.
Zabezpieczenia, którego oni nie znają. Może faktycznie powinni opracować coś zupełnie nowego. Tylko jak zabezpieczyć tyle różnych miejsc? Nie było to na pewno proste, jednak czy nie do zrobienia? Była zdania, że można zrobić wszystko, wystarczy mieć zasoby i odpowiednie siły. Także powinna przysiąść i na spokojnie znaleźć jakieś rozwiązanie.
- Nie pracowałam nad niczym podobnym. Jednak wydaje się być to odpowiedni moment, może ktoś z państwa miałby chęć skupić się na zabezpieczeniach, moglibyśmy się spotkać w mniejszym gronie i zastanowić nad konkretami.- Nie do końca jeszcze wiedziała, kto z gromadzonych specjalizuje się w jakich dziedzinach.
Cieszyło ją to, że wszyscy martwią się kolejnym pokoleniem. Nie mogli pozostawić ich bez wsparcia, musieli dać możliwość młodym rozwijać swoje umiejętności. Nie miała ku temu żadnych wątpliwości. W końcu to oni byli przyszłością, musieli im pomóc. - Musimy zadbać o młodzież, nie wyobrażam sobie jak muszą być sfrustrowani nie mogąc się uczyć.- uśmiechnęła się również do Becketta. Była pełna entuzjazmu, gotowa zacząć chociażby teraz. Jej umiejętności związane z transmutacją mogłyby pomóc zabezpieczyć miejsce ćwiczeń, do tego chętnie przekazałaby swoją wiedzę młodzieży. Może jeszcze tego nie robiła, jednak co stało na przeszkodzie? Chętnie sprawdziłaby się w roli nauczyciela. Nie miała nic lepszego do roboty.
- Tak, to się wydaje rozsądniejsze. Nie ma sensu ściągać wszystkich dzieci tutaj, to może być zbytnio
niebezpieczne. Łatwiej będzie, jeśli to my będziemy się przemieszać.- poprała Becketta. Wydawało się to być bezpieczniejszą opcją, przynajmniej jej zdaniem. Łatwiej jest kilku osobą przemknąć niezauważonym niż grupie dzieciaków.
- Jest to świetny pomysł.- przeniosła spojrzenie na Castora.- Wydaje mi się, że lordowie nam nie odmówią, a u nich powinno być bezpieczniej. Głównie chodzi tu przecież o to, żeby te dzieciaki miały pewność, że wrócą do domu. Nie możemy ryzykować, że stanie się im krzywda.- rzekła spokojnie, widać było, że jej zależy na sprawie.
Przeniosła wzrok na lorda Greengrass, jak to dobrze, że wśród sojuszników mają jeszcze takich wspaniałych arystokratów. - Zapewne przydałyby się i takie lekcje dorosłym, w końcu czasy są bardzo niebezpiecznie, a nie wszyscy byliśmy szkoleni na wojowników.
Poruszanych było wiele problemów, z którymi borykali się aktualnie niemalże wszyscy. Nie mięli lekko. Może jednak razem wymyślą coś, aby chociaż nieco poprawić ich los. Musiała się nad tym wszystkim zastanowić. Będzie miała co robić w wolnym czasie, szczególnie, że obdarzyli ją zaufaniem i wprowadzili w temat. Musi się dobrze zastanowić, co konkretnego może im zaoferować.
Zabezpieczenia, którego oni nie znają. Może faktycznie powinni opracować coś zupełnie nowego. Tylko jak zabezpieczyć tyle różnych miejsc? Nie było to na pewno proste, jednak czy nie do zrobienia? Była zdania, że można zrobić wszystko, wystarczy mieć zasoby i odpowiednie siły. Także powinna przysiąść i na spokojnie znaleźć jakieś rozwiązanie.
- Nie pracowałam nad niczym podobnym. Jednak wydaje się być to odpowiedni moment, może ktoś z państwa miałby chęć skupić się na zabezpieczeniach, moglibyśmy się spotkać w mniejszym gronie i zastanowić nad konkretami.- Nie do końca jeszcze wiedziała, kto z gromadzonych specjalizuje się w jakich dziedzinach.
Cieszyło ją to, że wszyscy martwią się kolejnym pokoleniem. Nie mogli pozostawić ich bez wsparcia, musieli dać możliwość młodym rozwijać swoje umiejętności. Nie miała ku temu żadnych wątpliwości. W końcu to oni byli przyszłością, musieli im pomóc. - Musimy zadbać o młodzież, nie wyobrażam sobie jak muszą być sfrustrowani nie mogąc się uczyć.- uśmiechnęła się również do Becketta. Była pełna entuzjazmu, gotowa zacząć chociażby teraz. Jej umiejętności związane z transmutacją mogłyby pomóc zabezpieczyć miejsce ćwiczeń, do tego chętnie przekazałaby swoją wiedzę młodzieży. Może jeszcze tego nie robiła, jednak co stało na przeszkodzie? Chętnie sprawdziłaby się w roli nauczyciela. Nie miała nic lepszego do roboty.
- Tak, to się wydaje rozsądniejsze. Nie ma sensu ściągać wszystkich dzieci tutaj, to może być zbytnio
niebezpieczne. Łatwiej będzie, jeśli to my będziemy się przemieszać.- poprała Becketta. Wydawało się to być bezpieczniejszą opcją, przynajmniej jej zdaniem. Łatwiej jest kilku osobą przemknąć niezauważonym niż grupie dzieciaków.
- Jest to świetny pomysł.- przeniosła spojrzenie na Castora.- Wydaje mi się, że lordowie nam nie odmówią, a u nich powinno być bezpieczniej. Głównie chodzi tu przecież o to, żeby te dzieciaki miały pewność, że wrócą do domu. Nie możemy ryzykować, że stanie się im krzywda.- rzekła spokojnie, widać było, że jej zależy na sprawie.
Przeniosła wzrok na lorda Greengrass, jak to dobrze, że wśród sojuszników mają jeszcze takich wspaniałych arystokratów. - Zapewne przydałyby się i takie lekcje dorosłym, w końcu czasy są bardzo niebezpiecznie, a nie wszyscy byliśmy szkoleni na wojowników.
- Dziękuję - powiedziała do Vincenta, przyjmując od niego kubek. Dłonie objęły go ciasno, ogrzewając zmarznięte palcem jego przyjemnym ciepłem. Zaraz jednak jej uwaga skupiła się na słowach wypowiadanych przez kolejnych zebranych przy stole czarodziejów. Postanowiła zabrać głos w odpowiedzi na słowa pana Becketta - Obawiam się, że nie będę w stanie pomóc ani finansowo, ani też jako hodowca. Myślę, że mogłabym pomówić z moim ojcem. Póki co moglibyśmy pomówić o umieszczeniu czegoś na ziemiach Wrightów, mamy niewiele, żyjemy skromnie, ale wielu z nas opowiedziało się lub sympatyzuje z naszą sprawą - wykonała nieokreślony gest dłońmi, nie wypowiadając tych słów na głos. Nie było potrzeby wszystkich ich tu ściągnęło powiązanie z Zakonem, a nazwiska jej krewnych zostały umieszczone na listach gończych miesiące temu. Uśmiechnęła się miękko do pana Sprouta - Tak, myślę że mogłoby to nam ułatwić sprowadzanie zapasów na ziemię Longbottomów, tamtejsza ludność jest praktycznie otoczona ze wszystkich stron wrogimi siłami. Przynajmniej póki siły ministerstwa nie wkroczą na szkockie tereny, tak jak stało się z Anglią po przejęciu Londynu.
Spojrzenie padło na twarz Trixie - jej pomysł dotyczący krawiectwa był bardzo imponujący. Koniecznie musiała dopytać ją o to później. - Myślę, że ten pomysł z wyszywkami jest bardzo ciekawy. Na terenie półwyspu żyje wielu czarodziejów, którzy nie chce tu szmalcowników, ani sił ministerstwa. Być może, już wychodząc w przyszłość, dzięki temu możliwym byłoby zorganizowanie czegoś w rodzaju straży sąsiedzkiej. Jeśli ktoś budzący podejrzenia pojawiałby się w okolicy, w ten sposób wiadomość mogłaby znacznie wcześniej, niż za pomocą sowy - energicznie pokiwała głową. Sama nie czuła się do końca bezpieczna na terenie Doliny. Wiedziała, że większość mieszkańców jest im przychylna, a nad terenem opiekę sprawował ród Abbottów. W miasteczku mógł pojawić się jednak każdy.
- Nie, panie Beckett - odpowiedziała uprzejmie - Kursy uzdrowicielskie są dla dorosłych, a magia lecznicza nie bez powodu nie jest nauczana w Hogwarcie. Dążę do tego, że jeśli chodzi o wsparcie edukacji młodych nie będziemy w stanie odtworzyć programu Hogwartu, możemy więc wdrożyć w niego zajęcia, które mogą okazać się praktyczne dla młodych osób w wieku szkolnych, szczególnie w obecnych czasach. Leczenie jest sztuką zbyt wymagającą, aby powierzać ją w ręce jeszcze niedoświadczonych umysłów. Wiedza tycząca się podstaw pierwszej pomocy czy też znajomość własnego organizmu, jest po prostu praktyczna. Mówię o tym, że skoro chcemy uczyć, powinniśmy mieć otwarte umysły i korzystać z umiejętności, które posiadamy, a taka wiedza może okazać się ważna dla tych, którym odmawia się jej zgłębiania - zakończyła swoją wypowiedź, krótkim uśmiechem. Nie miała na myśli mieszania spraw lecznicy z tymi zaproponowanymi przez gospodarza. Mówili o edukacji młodych czarodziejów, nie mieli specjalistów od opieki nad magicznymi stworzeniami czy historii magii. Mogli dzielić się tym co posiadali.
Spojrzenie padło na twarz Trixie - jej pomysł dotyczący krawiectwa był bardzo imponujący. Koniecznie musiała dopytać ją o to później. - Myślę, że ten pomysł z wyszywkami jest bardzo ciekawy. Na terenie półwyspu żyje wielu czarodziejów, którzy nie chce tu szmalcowników, ani sił ministerstwa. Być może, już wychodząc w przyszłość, dzięki temu możliwym byłoby zorganizowanie czegoś w rodzaju straży sąsiedzkiej. Jeśli ktoś budzący podejrzenia pojawiałby się w okolicy, w ten sposób wiadomość mogłaby znacznie wcześniej, niż za pomocą sowy - energicznie pokiwała głową. Sama nie czuła się do końca bezpieczna na terenie Doliny. Wiedziała, że większość mieszkańców jest im przychylna, a nad terenem opiekę sprawował ród Abbottów. W miasteczku mógł pojawić się jednak każdy.
- Nie, panie Beckett - odpowiedziała uprzejmie - Kursy uzdrowicielskie są dla dorosłych, a magia lecznicza nie bez powodu nie jest nauczana w Hogwarcie. Dążę do tego, że jeśli chodzi o wsparcie edukacji młodych nie będziemy w stanie odtworzyć programu Hogwartu, możemy więc wdrożyć w niego zajęcia, które mogą okazać się praktyczne dla młodych osób w wieku szkolnych, szczególnie w obecnych czasach. Leczenie jest sztuką zbyt wymagającą, aby powierzać ją w ręce jeszcze niedoświadczonych umysłów. Wiedza tycząca się podstaw pierwszej pomocy czy też znajomość własnego organizmu, jest po prostu praktyczna. Mówię o tym, że skoro chcemy uczyć, powinniśmy mieć otwarte umysły i korzystać z umiejętności, które posiadamy, a taka wiedza może okazać się ważna dla tych, którym odmawia się jej zgłębiania - zakończyła swoją wypowiedź, krótkim uśmiechem. Nie miała na myśli mieszania spraw lecznicy z tymi zaproponowanymi przez gospodarza. Mówili o edukacji młodych czarodziejów, nie mieli specjalistów od opieki nad magicznymi stworzeniami czy historii magii. Mogli dzielić się tym co posiadali.
what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts
my dearest friend
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Alkierz
Szybka odpowiedź