Pokój dzienny
AutorWiadomość
Pokój dzienny
Ciepły i przytulny, na pierwszy rzut oka wypełniony jest głównie książkami: drewniane regały pokrywają dwie przylegające do siebie ściany, mieszcząc pozycje zbierane zarówno przez dziadków, rodziców, jak i samą Tessę. Z tego powodu na półkach można znaleźć cały misz-masz książek o różnej powadze i tematyce - od opasłych podręczników traktujących o magicznych stworzeniach (ze szczególnym naciskiem na aetonany), przez księgi z zaklęciami, po lekkie powieści i literaturę piękną. Po drugiej stronie pomieszczenia znajduje się zastawiony pamiątkami kominek, naprzeciwko którego znalazło się miejsce dla miękkiej sofy i kilku wygodnych foteli; leżące na ziemi ręcznie plecione chodniczki przyjemnie tłumią kroki, a z ustawionego w kącie gramofonu często wydobywają się ciche dźwięki muzyki.
she's still here fighting
better know there's life in her yet
better know there's life in her yet
{...........................}
{ 25 grudnia }
Odkąd tylko pamiętałam, grudzień był moim ulubionym miesiącem w roku. Chociaż magia towarzyszyła nam na co dzień, to gdy tylko na zewnątrz robiło się zimno, a wszędzie dookoła zaczynały rozpalać się świece i migotające wszystkimi kolorami światełka – czy to w przystrojonej świątecznie Wielkiej Sali w Hogwarcie, czy w naszym rodzinnym domu – miałam wrażenie, że otacza mnie zupełnie inny rodzaj czarów. Kiedy byłam młodsza, uwielbiałam przesiadywać w oknie, czekając na pierwsze płatki śniegu – a w tych rzadkich momentach, w których napadało go tyle, by zaczął osiadać na ziemi i nie topnieć, wybiegałam na zewnątrz, odmawiając powrotu dopóki przed naszym gankiem nie stanął przynajmniej jeden śnieżny bałwanek. No i była jeszcze Gwiazdka: kojarząca się nieodzownie z niegasnącym, domowym rozgardiaszem, zielonym drzewkiem osypującym igłami cały hol i salon, bombkami tłukącymi się w najbardziej nieodpowiednich momentach, wzbijającymi się w górę chmurami mąki, zapachem piernika i szelestem ozdobnego papieru na rozdawanych po kolacji podarkach. W dzieciństwie czekałam na nią z upragnieniem, zaczynając już kilka tygodni wcześniej, a chociaż dzisiaj barwiło ją zdecydowanie więcej trosk niż wtedy, a spadająca z dnia na dzień temperatura budziła bardziej niepokój niż ekscytację – to na myśl o tych kilku spędzonych z rodziną dniach i tak rosło mi serce.
Zwłaszcza, że najcudowniejszy prezent, jaki mogłam sobie wymarzyć, dostałam już kilka miesięcy temu.
W tym roku miało być skromniej; wiedzieliśmy o tym wszyscy, nawet jeśli staraliśmy się nie przypominać sobie nawzajem o tym, że mimo starań nie udało nam się dostać cukru, a na mąkę razem z mamą przerobiłyśmy pozostałości gryczanej kaszy. Ostatnich kilka godzin razem spędziłyśmy w kuchni, starając się wyczarować uroczystą kolację z tego, co mieliśmy w spiżarni, opierając się głównie na kupionej w ostatniej chwili cielęcinie i pieczonych ziemniakach z kapustą; tradycyjne ciasto mamy zastąpiły ciasteczka z suszonymi owocami, mieliśmy też kawę i herbatę – a na wieczór tata przyniósł skądś całą butelkę ognistej whisky i drugą – z francuskim winem. Wszystko to było już niemal gotowe, wypełniając dom całą gamą zapachów, docierających też do pokoju dziennego – który starałam się przyozdobić, przymocowując ostatnie wykonane ręcznie zawieszki na samej górze świątecznego drzewka. Pozycja była co najmniej niewygodna, balansowałam na okrągłym stołku, pochylając się mocno do przodu, gdy gdzieś za sobą usłyszałam trzaśnięcie drzwi wejściowych. – To ty, Sam? – krzyknęłam, wyjąwszy wcześniej z ust sznurkowy haczyk, który do tej pory przytrzymywałam zębami. Zamarłam na parę sekund, nasłuchując, w szmerze odwieszanego płaszcza i znajomych krokach już bezbłędnie rozpoznając mojego brata. W samą porę. – Mógłbyś tu przyjść i mi pomóc? Nie mogę dostać do... – mówiłam dalej, w pewnym momencie nieopacznie odwracając się przez ramię, żeby złapać spojrzeniem wchodzącego do pokoju Samuela – i zapominając, że wciąż stałam w dosyć niestabilnej pozycji na równie niestabilnym krześle. Którego jedna z nóg oderwała się od posadzki, a potem całość przekręciła się nieco i stuknęła głośno o drewniany parkiet, odbierając mi już zupełnie poczucie równowagi. Poczułam, jak spadam – i w instynktownym odruchu zamachałam gwałtownie ramionami, szukając jakiegokolwiek oparcia – ale, rzecz jasna, wcale go nie znalazłam. – Ooo nie – zdążyłam jeszcze zawołać, nim moja lewa noga przechyliła się do przodu, a później przeważyła reszta ciała – a ja poleciałam w stronę podłogi, pewna, że za moment spotka mnie twarde lądowanie.
she's still here fighting
better know there's life in her yet
better know there's life in her yet
{...........................}
Śnieg skrzypiał mu pod wytartymi butami, gdy pieszo pokonywał dłuższy odcinek nawet od ukrytej między drzewami ścieżki do domu. Mróz szczypał odsłonięte policzki, a szumiący nisko wiatr, zdążył nawet ściągnąć kaptur nasuniętego na głowę płaszcza. Nie przejął się, dbając wcześniej by nikt niepowołany nie dostrzegł jego obecności, ani tym bardziej pozostawionych za sobą śladów. Może zbyt wiele było w tym paranoi, ale tu - nie obchodziło go to. Napięcie, które wybijało równy rytm z bijącym sercem, nie odpuszczało. Z wrażeniem, jakby został zbudzony z koszmaru i nie do końca wierzył, że to co wydarzyło się przez ostatnie miesiące, było prawdziwe. Ale - było. Niezależne od urojeń i odległych duchów, które zdawały się za nim kroczyć, jak cienie. Na kilka chwil, miały odpuścić. Zostawić je miał za drzwiami, gdy przekroczył próg domu. Obiecał to im. Obiecał to jej. Tess.
Nim zdążył przekroczyć próg, poczuł na ramieniu ojcowskie ramię - Mam nadzieję, że jesteś głodny - rzucił na pozór sucho, Ale coś w pomarszczonej twarzy czarodzieja było innego. Poważnego, ale miękko układającego się w kącikach źrenic - Jak hipogryf - niemal zacytował siebie samego. Być może celowo, wywołując w rodzicu znajome rozluźnienie - Ściągaj ten płaszcz... i buciory! Niesiesz śnieg do środka - głos matki niósł się gdzieś z piwnicy. Odwrócił się, dostrzegając jej sylwetkę ze znajomo podpierającymi talię dłońmi. Tylko drgający w kącikach ust uśmiech przeczył powadze - Mamo - zmarszczył brwi, ale niemal w tej samej chwili rozpiął klamrę płaszcza i pozbywał się butów. Dopiero wtedy, złożył pocałunek na matczynym policzku - Zwiąż włosy - w znajomym geście, zgarnęła ciemne pasma, które wysunęły się zza ucha, a prawdopodobnie potargał wiatr podczas lotu na miotle - I pomóż siostrze - dodała niemal surowo i niemal został wypchnięty do drugiego pokoju. Gdzieś pomiędzy słowami, usłyszał też swoje wołane imię. To wszystko, wydawało się mu tak bardzo dziwne. Nie na miejscu. Jakby trafił na kartki wyrwane z przeszłości. Coś zabolało go w piersi z impulsem, który zaszklił cieniem spojrzenie, gdy w końcu dostrzegł Tess. Zatrzymał się w progu przez kilka sekund, po prostu obserwując sylwetkę czarownicy, która z uniesionymi dłońmi oplatała drzewko kolorami. Niezbyt bezpiecznie wychylając się do przodu. Nawet chciał zażartować coś o karierze baletnicy - Mógłbym... - rzucił początkowo z udawanym wahaniem, ale nim skończył, siostra odwróciła się na chyboczącym stołku, a on, z niedokończonym słowem na ustach, w instynktownym impulsie zerwał się do przodu, chwytając w locie drobną sylwetkę czarownicy, nie dając jej spotkać się bezpośrednio z twardością podłogi, niemal całkowicie opierając siostrzany ciężar na jednym z barków. Być może wciąż nie wrócił do pełni, z wysiłkiem wypuścił powietrze, ale bezpiecznie utrzymał czarownicę w ramionach - Jeśli chciałaś pochwalić się akrobacjami, to chyba pomyliłaś układy... - przechylił głowę, starając się złapać spojrzenie siostry - Nie wiem, czy teraz dobrym pomysłem jest stawiać cię na ziemię - zmrużył ślepia, trochę jak kot, który węszy okazję. Robił już tak kiedyś. Dawno dawno temu. Wciąż utrzymywał siostrę w objęciu, nie pozwalając jej się przypadkiem wyrwać, czy wysunąć. najpierw obrócił się w miejscu, zataczając kółko, potem ruszył wolno w stronę pachnącego igliwiem drzewka i porzuconych nieoczekiwanie bombek. Sam, musiał pachnieć lasem, I wiatrem. I być może, kiełkująca nadzieją - Podobno mam ci pomóc - dodał, gdy w końcu znieruchomiał, rozluźniając w końcu uchwyt i stawiając Tess na własnych nogach.
Nim zdążył przekroczyć próg, poczuł na ramieniu ojcowskie ramię - Mam nadzieję, że jesteś głodny - rzucił na pozór sucho, Ale coś w pomarszczonej twarzy czarodzieja było innego. Poważnego, ale miękko układającego się w kącikach źrenic - Jak hipogryf - niemal zacytował siebie samego. Być może celowo, wywołując w rodzicu znajome rozluźnienie - Ściągaj ten płaszcz... i buciory! Niesiesz śnieg do środka - głos matki niósł się gdzieś z piwnicy. Odwrócił się, dostrzegając jej sylwetkę ze znajomo podpierającymi talię dłońmi. Tylko drgający w kącikach ust uśmiech przeczył powadze - Mamo - zmarszczył brwi, ale niemal w tej samej chwili rozpiął klamrę płaszcza i pozbywał się butów. Dopiero wtedy, złożył pocałunek na matczynym policzku - Zwiąż włosy - w znajomym geście, zgarnęła ciemne pasma, które wysunęły się zza ucha, a prawdopodobnie potargał wiatr podczas lotu na miotle - I pomóż siostrze - dodała niemal surowo i niemal został wypchnięty do drugiego pokoju. Gdzieś pomiędzy słowami, usłyszał też swoje wołane imię. To wszystko, wydawało się mu tak bardzo dziwne. Nie na miejscu. Jakby trafił na kartki wyrwane z przeszłości. Coś zabolało go w piersi z impulsem, który zaszklił cieniem spojrzenie, gdy w końcu dostrzegł Tess. Zatrzymał się w progu przez kilka sekund, po prostu obserwując sylwetkę czarownicy, która z uniesionymi dłońmi oplatała drzewko kolorami. Niezbyt bezpiecznie wychylając się do przodu. Nawet chciał zażartować coś o karierze baletnicy - Mógłbym... - rzucił początkowo z udawanym wahaniem, ale nim skończył, siostra odwróciła się na chyboczącym stołku, a on, z niedokończonym słowem na ustach, w instynktownym impulsie zerwał się do przodu, chwytając w locie drobną sylwetkę czarownicy, nie dając jej spotkać się bezpośrednio z twardością podłogi, niemal całkowicie opierając siostrzany ciężar na jednym z barków. Być może wciąż nie wrócił do pełni, z wysiłkiem wypuścił powietrze, ale bezpiecznie utrzymał czarownicę w ramionach - Jeśli chciałaś pochwalić się akrobacjami, to chyba pomyliłaś układy... - przechylił głowę, starając się złapać spojrzenie siostry - Nie wiem, czy teraz dobrym pomysłem jest stawiać cię na ziemię - zmrużył ślepia, trochę jak kot, który węszy okazję. Robił już tak kiedyś. Dawno dawno temu. Wciąż utrzymywał siostrę w objęciu, nie pozwalając jej się przypadkiem wyrwać, czy wysunąć. najpierw obrócił się w miejscu, zataczając kółko, potem ruszył wolno w stronę pachnącego igliwiem drzewka i porzuconych nieoczekiwanie bombek. Sam, musiał pachnieć lasem, I wiatrem. I być może, kiełkująca nadzieją - Podobno mam ci pomóc - dodał, gdy w końcu znieruchomiał, rozluźniając w końcu uchwyt i stawiając Tess na własnych nogach.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Nie potrafiłam się nie uśmiechnąć, słysząc stłumione, wpadające przez uchylone drzwi głosy – nie rozpoznając co prawda poszczególnych słów, ale bez trudu wychwytując ich swobodny ton. Jednocześnie znajomy i obcy, ciepły, kojący; minęło sporo czasu, odkąd mamie i tacie zdarzało się mówić w ten sposób, bo przez długie miesiące po zniknięciu Sama pomiędzy sylabami czaił się głównie ból i tęsknota, czasami doprawione wyrzutami sumienia – ale ostatnie tygodnie wiele zmieniły, a ja powoli znów zaczynałam czuć się jak w domu. Takim naszym, prawdziwym; którego korytarze wypełniało przekomarzanie i śmiech, a nie cisza kojarząca się ze śmiercią i pustką.
Być może to właśnie to radosne rozkojarzenie sprawiło, że przestałam uważać – na tyle długo, by stracić równowagę; krótki krzyk wyrwał mi się samoistnie, i byłam już niemal gotowa na równie gwałtowny lot w stronę podłogi – ale wtedy tuż obok pojawił się Sam; moje stopy zawisły bezwładnie w powietrzu, dłońmi udało mi się jednak uchwycić jedno z jego ramion. Serce zabiło mi gwałtownie, jeszcze nie rozumiejąc, że zagrożenie minęło – ale zaśmiałam się, trochę z ulgą, a trochę z siebie, odchylając się nieco, żeby skrzyżować spojrzenie z bratem. – Mylisz się, to było w pełni zaplanowane – odpowiedziałam z udawanym oburzeniem, wywracając jednocześnie oczami. Czułam się już pewniej, oderwałam więc jedną trzymającą się kurczowo Samuela rękę, żeby żartobliwie i ponaglająco klepnąć go w ramię. – Nie wygłupiaj się, wystarczy tych popisów – zadecydowałam, zaczynając wiercić się we wszystkie strony, żeby skłonić go do odstawienia mnie z powrotem na ziemię – jak wtedy, kiedy miałam zaledwie parę lat i nie mogłam się doczekać, żeby wrócić do przerwanej zabawy.
Kiedy wreszcie stanęłam na własnych nogach, odetchnęłam, unosząc dłonie do twarzy, żeby poprawić potargane włosy; na policzkach czułam gorąc, musiały na nie wypłynąć wywołane wizją upadku rumieńce. Cofnęłam się o krok, żeby móc zlustrować Samuela od stóp do głów; wydawało mi się, że wyglądał odrobinę lepiej, niż kiedy widziałam go po raz ostatni. Gdy wspomniał o pomocy, kiwnęłam głową. – I nie myśl, że się od tego wywiniesz, zostało jeszcze całe pudło ozdób do rozwieszenia. Ale to za chwilę, nie ruszaj się – zastrzegłam, nie potrafiąc powstrzymać wypływającego na usta uśmiechu. Uniosłam w górę wyprostowany palec, jakbym w ten sposób mogła skłonić brata do pozostania w miejscu, po czym sama ruszyłam w stronę drzwi, żeby zniknąć za nimi dosłownie na chwilę – i wrócić z ciężkim, czarnym płaszczem, przewieszonym przez ramię. – Zanim cokolwiek powiesz – to prezent, więc nie możesz go nie przyjąć – powiedziałam szybko, rzucając mu poważne spojrzenie. Pewnie powinnam była zaczekać z tym do wieczora – aż zjemy wszyscy kolację i rozsiądziemy się wygodnie w salonie – ale cierpliwość w tej kwestii nigdy nie była moją mocną stroną. – Spóźniony urodzinowy. Nie mogłam patrzeć na to, co miałeś ostatnio na sobie – dodałam, unosząc krytycznie brew. Podeszłam do niego, jednocześnie ściągając z ramienia materiał i rozkładając go w rękach, żeby móc zarzucić mu go na plecy. – No już, przymierz, bo jak będzie za duży, to jeszcze zdążę go dziś poprawić – ponagliłam go, przyglądając mu się z ukosa, żeby ocenić, czy mu się podobał. Wykonany z ciemnej wełny, z szerokim i głębokim kapturem, miał być przede wszystkim praktyczny – a wzmacniana dwoma rodzajami skór podszewka pełniła dodatkową rolę ochronną.
| przekazuję Samowi szatę
Być może to właśnie to radosne rozkojarzenie sprawiło, że przestałam uważać – na tyle długo, by stracić równowagę; krótki krzyk wyrwał mi się samoistnie, i byłam już niemal gotowa na równie gwałtowny lot w stronę podłogi – ale wtedy tuż obok pojawił się Sam; moje stopy zawisły bezwładnie w powietrzu, dłońmi udało mi się jednak uchwycić jedno z jego ramion. Serce zabiło mi gwałtownie, jeszcze nie rozumiejąc, że zagrożenie minęło – ale zaśmiałam się, trochę z ulgą, a trochę z siebie, odchylając się nieco, żeby skrzyżować spojrzenie z bratem. – Mylisz się, to było w pełni zaplanowane – odpowiedziałam z udawanym oburzeniem, wywracając jednocześnie oczami. Czułam się już pewniej, oderwałam więc jedną trzymającą się kurczowo Samuela rękę, żeby żartobliwie i ponaglająco klepnąć go w ramię. – Nie wygłupiaj się, wystarczy tych popisów – zadecydowałam, zaczynając wiercić się we wszystkie strony, żeby skłonić go do odstawienia mnie z powrotem na ziemię – jak wtedy, kiedy miałam zaledwie parę lat i nie mogłam się doczekać, żeby wrócić do przerwanej zabawy.
Kiedy wreszcie stanęłam na własnych nogach, odetchnęłam, unosząc dłonie do twarzy, żeby poprawić potargane włosy; na policzkach czułam gorąc, musiały na nie wypłynąć wywołane wizją upadku rumieńce. Cofnęłam się o krok, żeby móc zlustrować Samuela od stóp do głów; wydawało mi się, że wyglądał odrobinę lepiej, niż kiedy widziałam go po raz ostatni. Gdy wspomniał o pomocy, kiwnęłam głową. – I nie myśl, że się od tego wywiniesz, zostało jeszcze całe pudło ozdób do rozwieszenia. Ale to za chwilę, nie ruszaj się – zastrzegłam, nie potrafiąc powstrzymać wypływającego na usta uśmiechu. Uniosłam w górę wyprostowany palec, jakbym w ten sposób mogła skłonić brata do pozostania w miejscu, po czym sama ruszyłam w stronę drzwi, żeby zniknąć za nimi dosłownie na chwilę – i wrócić z ciężkim, czarnym płaszczem, przewieszonym przez ramię. – Zanim cokolwiek powiesz – to prezent, więc nie możesz go nie przyjąć – powiedziałam szybko, rzucając mu poważne spojrzenie. Pewnie powinnam była zaczekać z tym do wieczora – aż zjemy wszyscy kolację i rozsiądziemy się wygodnie w salonie – ale cierpliwość w tej kwestii nigdy nie była moją mocną stroną. – Spóźniony urodzinowy. Nie mogłam patrzeć na to, co miałeś ostatnio na sobie – dodałam, unosząc krytycznie brew. Podeszłam do niego, jednocześnie ściągając z ramienia materiał i rozkładając go w rękach, żeby móc zarzucić mu go na plecy. – No już, przymierz, bo jak będzie za duży, to jeszcze zdążę go dziś poprawić – ponagliłam go, przyglądając mu się z ukosa, żeby ocenić, czy mu się podobał. Wykonany z ciemnej wełny, z szerokim i głębokim kapturem, miał być przede wszystkim praktyczny – a wzmacniana dwoma rodzajami skór podszewka pełniła dodatkową rolę ochronną.
| przekazuję Samowi szatę
she's still here fighting
better know there's life in her yet
better know there's life in her yet
{...........................}
Koszmary, które tak często nawiedzały jego noce do tej pory - zelżały. Zniknęły i niekontrolowane ataki, których nie był w stanie zatrzymać opanowaniem, ani kontrolą umiejętności. Czas jednak i działanie robiły swoje. Zamknięte pomiesczeni9a nie wywoływały już znienawidzonej słabości, chociaż - niezależnie od wszystkiego, wciąż lepiej się czuł na otwartej przestrzeni. Pokonał jednak granice, które nawiedzały go duszonym niepokojem. I nawet jeśli nie mówił o tym bezpośrednio, świadomość, że miał gdzie wrócić, działała na niego kojąco. Dom, którego nie mógł i nie chciał narażać na niebezpieczeństwo, wciąż stanowiło jego osobista oazę, przystań, w której na krótko znów zacumował, by złapać oddech. I walczyć dalej. I chociaż każdy z obecnych o tym wiedział, nikt nie trącał niepotrzebnie gojących się strun przeszłych zdarzeń.
Zapach igliwia był właściwie pierwszym, co zanotował po wejściu do pokoju z choinką. Oczywiście zaraz po sylwetce siostry, która manewrowała przy drzewku. Nie minęła chwila, a on sam znalazł się blisko, wystarczająco, by zmierzyć się z ciężarem siostry na swoim ramieniu - Uwierzyłbym, ale kiepska z ciebie kłamczucha - powaga głosu nie zgrywała się jednak z jaśniejszym błyskiem ciemnych źrenic, które skonfrontowało się z parą szarozielonych tęczówek. Utrzymał kontakt na krótko, nim z ciężkim, udawanym westchnieniem, odpowiadając prośbie siostry, postawił ją na powrót na ziemi - Niech ci będzie - skwitował tylko, wciąż pochylony, jakby chciał zapamiętać potargany obraz włosów i łagodne iskry spojrzenia. Zupełnie inne od wspomnienia, to przerażone, zalane grozą, które wciąż nie raz wołało go w koszmarach. Chciał ją pamiętać taką jak dziś.
- Nie jestem pewien, czy mam jakikolwiek zmysł artystyczny, żeby być dobrym pomocnikiem - zmarszczył brwi, odsuwając się i prostując. Krytycznie spojrzał w stronę świątecznego drzewka, autentycznie zastanawiając się, czy miało znaczenie, co gdzie i jak powiesi. Odwrócił się dopiero na tajemnicza prośbę. Tym razem brwi poszybowały wyżej. Ostentacyjnie zaplótł ramiona przed sobą, śledząc kroki czarownicy w jedną i w drugą stronę, gdy wróciła z niecodziennym okryciem (jak na nią) - Prezent - powtórzył tylko, obserwując jak ściąga z ramienia ciężką materię płaszcza. Nie mógł zaprzeczyć, że był zaskoczony, ale zamiast zaprzeczenia, czuł po prostu wdzięczność - Nie był, aż taki zły... - zaczął początkowo, ale urwał, zmieniając zdanie - Uszyłaś go sama? - zapytał ostatecznie, chociaż był pewien, że tak właśnie było. Odetchnął ostentacyjnie, gdy zbliżyła się, ale nawet lekko pochylił się, pozwalając by zarzuciła mu go na plecy. Dopiero wtedy sięgnął brzegów, zakładając go właściwie. Sięgnął dłonią nawet kaptura, nasuwając go na głowę i odwracając się prezentacyjnie w stronę siostry. Niemal namacalnie poczuł napięcie magii, które zakołysało się w powietrzu, jak trącone struny instrumentu - jest idealny, niczego już nie zmieniaj - zakomunikował z powagą, jednocześnie przesuwając palcami wzdłuż mocnego szwu przy rękawach - dziękuję - pochylił się raz jeszcze tym razem, w nieoczekiwanym ukłonie - właściwie... to i ja coś mam dla was. Co prawda nie jest to rzeczywisty prezent, ale chciałbym, żebyś miała to zawsze w pobliżu - odezwał się, gdy wyprostował się, a blady uśmiech zastąpił powagą. Nie ściągając nawet płaszcza, tym razem to on wymknął się za drzwi, do kuchni, by z pozostawionej torby wyciągnąć zabezpieczoną spinkami broszę w kształcie kwiatu - To świstoklik - zakomunikował, gdy wrócił - maksymalnie dla pięciu osób - ostrożnie przekazał przedmiot siostrze. Na twarz wrócił cień i mars sięgnął czoła - chciałbym też zająć się zabezpieczeniami w domu, widziałem, że... - kontynuował w tym samym tonie, zupełnie zapominając - przynajmniej w pierwszych kilka zdaniach - że cel dzisiejszego spotkania był zupełnie inny. Otworzył usta i zamknął, hamując kolejną, niemal automatyczną serię dyspozycji - przepraszam - zakończył krótko, lakonicznie, gasząc emocję, która kiełkowała pod skórą - to... co mam tam wieszać? - zmienił ton, odzywając się bardziej miękko. Zsunął z włosów materiał i rozpiął płaszcz, odkładając go bezpiecznie na oparcie krzesła, zerkając też na niemal niewidoczny wzór, który znaczył głęboki kaptur otrzymanego prezentu.
| Przekazuję Tess ten świstoklik
Zapach igliwia był właściwie pierwszym, co zanotował po wejściu do pokoju z choinką. Oczywiście zaraz po sylwetce siostry, która manewrowała przy drzewku. Nie minęła chwila, a on sam znalazł się blisko, wystarczająco, by zmierzyć się z ciężarem siostry na swoim ramieniu - Uwierzyłbym, ale kiepska z ciebie kłamczucha - powaga głosu nie zgrywała się jednak z jaśniejszym błyskiem ciemnych źrenic, które skonfrontowało się z parą szarozielonych tęczówek. Utrzymał kontakt na krótko, nim z ciężkim, udawanym westchnieniem, odpowiadając prośbie siostry, postawił ją na powrót na ziemi - Niech ci będzie - skwitował tylko, wciąż pochylony, jakby chciał zapamiętać potargany obraz włosów i łagodne iskry spojrzenia. Zupełnie inne od wspomnienia, to przerażone, zalane grozą, które wciąż nie raz wołało go w koszmarach. Chciał ją pamiętać taką jak dziś.
- Nie jestem pewien, czy mam jakikolwiek zmysł artystyczny, żeby być dobrym pomocnikiem - zmarszczył brwi, odsuwając się i prostując. Krytycznie spojrzał w stronę świątecznego drzewka, autentycznie zastanawiając się, czy miało znaczenie, co gdzie i jak powiesi. Odwrócił się dopiero na tajemnicza prośbę. Tym razem brwi poszybowały wyżej. Ostentacyjnie zaplótł ramiona przed sobą, śledząc kroki czarownicy w jedną i w drugą stronę, gdy wróciła z niecodziennym okryciem (jak na nią) - Prezent - powtórzył tylko, obserwując jak ściąga z ramienia ciężką materię płaszcza. Nie mógł zaprzeczyć, że był zaskoczony, ale zamiast zaprzeczenia, czuł po prostu wdzięczność - Nie był, aż taki zły... - zaczął początkowo, ale urwał, zmieniając zdanie - Uszyłaś go sama? - zapytał ostatecznie, chociaż był pewien, że tak właśnie było. Odetchnął ostentacyjnie, gdy zbliżyła się, ale nawet lekko pochylił się, pozwalając by zarzuciła mu go na plecy. Dopiero wtedy sięgnął brzegów, zakładając go właściwie. Sięgnął dłonią nawet kaptura, nasuwając go na głowę i odwracając się prezentacyjnie w stronę siostry. Niemal namacalnie poczuł napięcie magii, które zakołysało się w powietrzu, jak trącone struny instrumentu - jest idealny, niczego już nie zmieniaj - zakomunikował z powagą, jednocześnie przesuwając palcami wzdłuż mocnego szwu przy rękawach - dziękuję - pochylił się raz jeszcze tym razem, w nieoczekiwanym ukłonie - właściwie... to i ja coś mam dla was. Co prawda nie jest to rzeczywisty prezent, ale chciałbym, żebyś miała to zawsze w pobliżu - odezwał się, gdy wyprostował się, a blady uśmiech zastąpił powagą. Nie ściągając nawet płaszcza, tym razem to on wymknął się za drzwi, do kuchni, by z pozostawionej torby wyciągnąć zabezpieczoną spinkami broszę w kształcie kwiatu - To świstoklik - zakomunikował, gdy wrócił - maksymalnie dla pięciu osób - ostrożnie przekazał przedmiot siostrze. Na twarz wrócił cień i mars sięgnął czoła - chciałbym też zająć się zabezpieczeniami w domu, widziałem, że... - kontynuował w tym samym tonie, zupełnie zapominając - przynajmniej w pierwszych kilka zdaniach - że cel dzisiejszego spotkania był zupełnie inny. Otworzył usta i zamknął, hamując kolejną, niemal automatyczną serię dyspozycji - przepraszam - zakończył krótko, lakonicznie, gasząc emocję, która kiełkowała pod skórą - to... co mam tam wieszać? - zmienił ton, odzywając się bardziej miękko. Zsunął z włosów materiał i rozpiął płaszcz, odkładając go bezpiecznie na oparcie krzesła, zerkając też na niemal niewidoczny wzór, który znaczył głęboki kaptur otrzymanego prezentu.
| Przekazuję Tess ten świstoklik
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Pokój dzienny
Szybka odpowiedź