Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Norfolk
Statek "Brzask"
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Statek "Brzask"
Smukły kliper nosił na rufie nazwę portu macierzystego Gorleston. Na trzech wysokich masztach miał aż siedem żagli i wyróżniał się na tle innych statków w porcie. „Brzask” obsługiwał dalekie trasy, a w porcie stawał kiedy należało uzupełnić zapasy lub zabrać nowy towar na pokład.
Patrząc na łajbę, można było odnieść wrażenie, że widziała już nie jeden sztorm i brała udział w nie jednej bijatyce morskiej. Ślady użytkowania były widoczne, ale nie odbierało to „Brzaskowi” uroku, wręcz przeciwnie – był to statek z duszą i historią.
W środku mieściła się ładownia, pomieszczenia dla załogi takie jak kajuty, kubryk czy część szpitalna, a wszystko to określano mianem pokładówki. Kapitan oraz Pierwszy mieli swoje kajuty, reszta załogi zaś spała w głównej części na hamakach rozdzielonych między sobą płachtami materiałów, aby oddzielić starszych marynarzy od młodszych i majtków.
Górny pokład lśnił od czystości, co świadczyło o tym, że załoga w trakcie przerwy nie próżnowała tylko dbała o łajbę, która przez większość miesięcy w roku stanowiła ich dom.
Patrząc na łajbę, można było odnieść wrażenie, że widziała już nie jeden sztorm i brała udział w nie jednej bijatyce morskiej. Ślady użytkowania były widoczne, ale nie odbierało to „Brzaskowi” uroku, wręcz przeciwnie – był to statek z duszą i historią.
W środku mieściła się ładownia, pomieszczenia dla załogi takie jak kajuty, kubryk czy część szpitalna, a wszystko to określano mianem pokładówki. Kapitan oraz Pierwszy mieli swoje kajuty, reszta załogi zaś spała w głównej części na hamakach rozdzielonych między sobą płachtami materiałów, aby oddzielić starszych marynarzy od młodszych i majtków.
Górny pokład lśnił od czystości, co świadczyło o tym, że załoga w trakcie przerwy nie próżnowała tylko dbała o łajbę, która przez większość miesięcy w roku stanowiła ich dom.
przywiało mnie stąd
HEP!
O nie... Czy to w ogóle było możliwe? Aquila Black w mig zrozumiała, co tak naprawdę miało miejsce, widziała już to przecież wcześniej. Gdy Evandra wpadła ot tak po prostu do jej ogródka. Właśnie doświadczała czkawki teleportacyjnej po raz pierwszy w życiu, choć nie miała pojęcia, skąd to się tak naprawdę wzięło. Być może kurz w bibliotece do tego doprowadził? Och, gdy tylko wróci na Grimmauld Place, policzy się ze skrzatami! Teraz jednak największym problemem nie było to, że czka, a to gdzie czka. Wizyta w jakiejś dziwnej jaskini na końcu świata to jedno, spotkanie Beckett to drugie, a kuroliszek to trzecie, ale gdzie na brodę Merlina, była teraz? Upadła na coś twardego, ślizgając się na mokrej podłodze. Był już wieczór, ciemność nieba otulała rzeczywistość, ale nie była tu sama, nie tak jak przed paroma minutami, gdy jedynym towarzystwem była stara rywalka. - A ty co tu robisz, kocmołuchu? - ktoś krzyknął w jej stronę. - Terry, portowa kurwa nam tu wlazła, a patrz, jak się wystroiła. Korzystasz, zanim ruszymy? - zaśmiał się kolejny, gdy Aquila kręciła się w koło, usiłując zrozumieć sytuację, w której się znalazła. Już samotność była lepsza niż to wszystko, co ją właśnie otaczało. Pijane i brudne gęby mężczyzn, powoli zbliżające się w jej stronę. Mieli różdżki, ale to w niczym nie pomagało, wydawali się niebezpieczni. Miała ochotę krzyczeć, ale głos uwiązł w gardle. I ten przeraźliwy chłód... Nawet wełniana czapka, szalik i rękawiczki od Beckett nie były w stanie jej ochronić przed wiatrem zacinającym od morza, tak przerażającym, że aż szumiał w uszach i wkręcał się do głowy. - Nie, nie... Proszę... - jęknęła tylko, odsuwając się o krok do tyłu. Rozdarta sukienka, oblepiona kurzem i pajęczynami wyglądała potwornie, nie dziw, że wzięli ją za biedotę, nawet jeśli sama metka tej kreacji była warta więcej niż ich żołdy. Ktoś położył na niej łapsko, ale odsunęła się ponownie, zbierając w sobie sztuczną odwagę. - Nazywam się lady Aquila Black, jestem lady nad Buckinghamshire, nad Berksh... - nie zdążyła, ktoś jej przerwał. - Ta, a ja jestem Koronos Travers - zaśmiał się jakiś młodzieniec o mysiej twarzy. - A ja Tristan Rosier - wtórował mu drugi, którego wcześniej nazwano Terrym. Widać towarzystwo rozbawiło się wystarczająco. Musiałą się stąd wydostać. Nawet jeśli oczekiwanie na kolejne czknięcie i teleportacja stąd miała zająć dzień, to nie mogła pozostać na statku, który zdawał się mieć załogę o wiele bardziej niebezpieczną, niż pożerający ludzi kuroliszek. Nie wierzyli jej... Jak mieli...? Nie wyglądała przecież na damę, nie w tym stroju. - Mam czkawkę, nie chciałam... - sztuczna odwaga i duma znowu zeszła z jej twarzy, gdy ręce wyciągała przed siebie, usiłując w ten sposób stworzyć sobie nienaruszalną przestrzeń osobistą. Rozejrzała się dookoła. Z jednej strony morze z drugiej port nie wiadomo gdzie. Nie był to Londyn, nie była na Tamizie. Musiało to być jedno z ościennych hrabstw, ale które? Och, na Salazara, przecież Anglia była wyspą!
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ledwo co znów zawinęli do portu w Norfolk, portu macierzystego. Rosier już zszedł na ląd, a Kenneth nadal do końca nie rozumiał co się wydarzyło w trakcie tego rejsu. Nie miał teraz czasu na zastanawianie się nad tym co siedzi w głowie Rosiera, miał ważniejsze rzeczy do zrobienia. Należało rozliczyć towar, zmienić podarte żagle i dopilnować aby załoga wyszorowała dokładnie pokład. Dostali dziś dwie porcje grogu, należało im się za trudy jakie znosili w trakcie tej żeglugi. Spojrzał na dokumentację marszcząc brwi.
-Pierdoleni handlarze… - Mruknął pod nosem widząc zapiski w swojej dłoni. Zerwał się ze swojego miejsca i wyszedł z kajuty. Gwizdnął głośno. -Rowan!
Zaraz pojawiła się głowa jednego z marynarzy odziana w dzierganą, starą czapkę. Zasalutował szybko.
-Aj, panie Fernsby!
-Ile beczek wniesiono na pokład?
-Sir? - Marynarz zmarszczył nieznacznie brwi zaskoczony tym pytaniem.
-Do kurwy nędzy, to chyba proste pytanie, Rowan!
-Aj! - Marynarz pogrzebał w kieszeniach i wyciągnął z nich pomiętą kartkę.-Dwanaście, sir!
-To dlaczego w dokumentach jest piętnaście, Rowan? - Spojrzał na niego lodowata, a oczy przybrały barwę prawie czarna. Po czole marynarza spłynęła kropla potu, chociaż panowała niska temperatura na zewnątrz.
-Sir… ja… ja… liczyłem.
-Dupa, a nie liczyłeś, Rowan. - Warknął Kenneth. -Oskubali nas. Cztery dodatkowe wachty w godzinie wilka, Rowan. - Marynarz jęknął, a to sprawiło, że w Pierwszym aż się zagotowało, spojrzenie mówiło, że lepiej aby mężczyzna zszedł mu z oczu jeżeli nie chciał stać się pokarmem dla ryb. Ten zasalutował i czmychnął, cieszą się, że nie dostał klarowania pokładu samemu. Pierwszy musiał być już zmęczony, że tak łagodną karę mu dał. Sam Kenneth wiedział, że nie mógł więcej. Beczki były z przemytu i tylko dzięki wiernej załodze mogli je transportować omijając skutecznie cło i inne opłaty. Choć teraz mogło być różnie od kiedy Rosier się dowiedział. Potarł w zamyśleniu podbródek i wtedy dotarły do niego postukiwania i podniesione głosy z pokładu. Westchnął zrezygnowany i trochę poirytowany.
-Ani chwili, kurwa, spokoju. - Powiedział do siebie wychodząc na góry pokład. Zobaczył zamieszanie i usłyszał rechot części załogi. Jak znowu sprowadzili jakąś dziwkę… A jakże by inaczej. Stała tam, w podartej kiecce, nie pasującymi do niej dodatkami, w pajęczynach i ogólnym nieładzie. Pewnie wyczołgała się z jakieś piwnicy i szukała okazji. -To statek, a nie pływający burdel! - Ryknął na marynarzy, którzy słysząc głos Pierwszego zatrzymali się nim zdążyli obłapiać Aquilę. Kenneth śmiałym krokiem i podszedł bliżej taksując lady Black wzrok od dołu do góry. Była ładna, a kiecka zdawała się być nawet niezłej jakości, możliwe, że miała jakiegoś gacha z bogatej rodziny. Uśmiechnął się krzywo do niej, z lekką pogardą. -Czmychaj, nim któryś cię obróci na linach.- Wskazał jej zejście na pokład.
-Lady Aquilililia Black schodzi. - Powiedział jeden z marynarzy rechocząc cicho, a Pierwszy od razu się zatrzymał i odwrócił by ponownie spojrzeć na kobietę.
-Ładnie to tak podawać się za szlachciankę? - Zapytał, było coś w niej co nie pasowało mu na typową dziewkę portową.
-Pierdoleni handlarze… - Mruknął pod nosem widząc zapiski w swojej dłoni. Zerwał się ze swojego miejsca i wyszedł z kajuty. Gwizdnął głośno. -Rowan!
Zaraz pojawiła się głowa jednego z marynarzy odziana w dzierganą, starą czapkę. Zasalutował szybko.
-Aj, panie Fernsby!
-Ile beczek wniesiono na pokład?
-Sir? - Marynarz zmarszczył nieznacznie brwi zaskoczony tym pytaniem.
-Do kurwy nędzy, to chyba proste pytanie, Rowan!
-Aj! - Marynarz pogrzebał w kieszeniach i wyciągnął z nich pomiętą kartkę.-Dwanaście, sir!
-To dlaczego w dokumentach jest piętnaście, Rowan? - Spojrzał na niego lodowata, a oczy przybrały barwę prawie czarna. Po czole marynarza spłynęła kropla potu, chociaż panowała niska temperatura na zewnątrz.
-Sir… ja… ja… liczyłem.
-Dupa, a nie liczyłeś, Rowan. - Warknął Kenneth. -Oskubali nas. Cztery dodatkowe wachty w godzinie wilka, Rowan. - Marynarz jęknął, a to sprawiło, że w Pierwszym aż się zagotowało, spojrzenie mówiło, że lepiej aby mężczyzna zszedł mu z oczu jeżeli nie chciał stać się pokarmem dla ryb. Ten zasalutował i czmychnął, cieszą się, że nie dostał klarowania pokładu samemu. Pierwszy musiał być już zmęczony, że tak łagodną karę mu dał. Sam Kenneth wiedział, że nie mógł więcej. Beczki były z przemytu i tylko dzięki wiernej załodze mogli je transportować omijając skutecznie cło i inne opłaty. Choć teraz mogło być różnie od kiedy Rosier się dowiedział. Potarł w zamyśleniu podbródek i wtedy dotarły do niego postukiwania i podniesione głosy z pokładu. Westchnął zrezygnowany i trochę poirytowany.
-Ani chwili, kurwa, spokoju. - Powiedział do siebie wychodząc na góry pokład. Zobaczył zamieszanie i usłyszał rechot części załogi. Jak znowu sprowadzili jakąś dziwkę… A jakże by inaczej. Stała tam, w podartej kiecce, nie pasującymi do niej dodatkami, w pajęczynach i ogólnym nieładzie. Pewnie wyczołgała się z jakieś piwnicy i szukała okazji. -To statek, a nie pływający burdel! - Ryknął na marynarzy, którzy słysząc głos Pierwszego zatrzymali się nim zdążyli obłapiać Aquilę. Kenneth śmiałym krokiem i podszedł bliżej taksując lady Black wzrok od dołu do góry. Była ładna, a kiecka zdawała się być nawet niezłej jakości, możliwe, że miała jakiegoś gacha z bogatej rodziny. Uśmiechnął się krzywo do niej, z lekką pogardą. -Czmychaj, nim któryś cię obróci na linach.- Wskazał jej zejście na pokład.
-Lady Aquilililia Black schodzi. - Powiedział jeden z marynarzy rechocząc cicho, a Pierwszy od razu się zatrzymał i odwrócił by ponownie spojrzeć na kobietę.
-Ładnie to tak podawać się za szlachciankę? - Zapytał, było coś w niej co nie pasowało mu na typową dziewkę portową.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Czuła ich lepkie dłonie, obrzydliwe i śmierdzące. Zaciskała palce na niewidzialnej ścianie, próbując własnym ciałem unikać ich dotyku. Woń ryb, dziwnego oleju i ludzkiego potu niemal doprowadziła ją do wymiotów, gdy drobny żołądek zaciskał się i przesuwał niemal do gardła. Trixie Beckett była o wiele mniejszym problemem i Aquila po raz pierwszy pomyślała, o ile bardziej wolałaby jej obecność. Przeszło godzinę temu nie chciała dotknąć jej dłoni bez rękawiczki, gdy był na niej pyłek, a teraz ręce obcych mężczyzn ot tak bez pardonu śmiały zmierzać w kierunku jej wątłego ciała. Dbała o nie przecież, dbała o każdy centymetr skóry, ściskała się gorsetami, kąpała w krwi dziewic, bo chciała być tą wersją siebie, którą będzie ubóstwiać. A jednak wmówili biedocie, że odbierała życie tym dziewczynom dla siebie. Ach, przecież to nieprawda. Nikomu nie odebrałaby życia, po prostu miała do tego prawo. Wyśmiana przez marynarzy traciła swoją ostatnią deskę ratunku, nazwisko praktycznie zawsze działało, nigdy jej nie zawiodło, a teraz? Teraz odbiło się głuchym echem, któremu wtórował jedynie zbereźny chichot. Wtem wybawiciel, anioł prawdziwy, choć wyglądał równie brudno, wyswobodził ją przed atakiem i wskazał drogę do ucieczki. Tam na pewno będzie mogła się schronić, wysłać sowę, cokolwiek... Już ruszyła w kierunku zejścia ze statku, pragnąc jak najszybciej postawić stopę na kamieniu i schować się, gdy zatrzymało ją pytanie. Stanęła jak wryta. Mogła teraz kłamać, udawać, że miał rację i jedynie podawała się za nią, ale jeśli znał jej nazwisko... Przecież nie mogli stać tu ot tak, jeśli byliby rebeliantami, a jeśli nie, to musieli znać przynajmniej pana ojca, wiedzieć kim był. - Nie podaję się - powiedziała cicho, odwracając się z powrotem w stronę mężczyzny, aby spojrzeć mu w oczy. Nie obyło się bez przerażenia, przesiąknięta była wstydem i upokorzeniem, które ją tu dotknęło. - Nazywam się lady Aquila Black i jestem córką lorda nestora Polluxa Blacka - płacz miała już niemal na końcu nosa. Trzęsła się z zimna, wyobrażając sobie, jak otula ją drogie i ciepłe futro, jak domowe pantofle zamieniają się w kozaki z najdroższej skóry, a te paskudne mitenki od Beckett, w welurowe czarne rękawiczki, ozdobione jeszcze diamentowymi pierścieniami. Co z tego, że z jej uszu zwisały złote kolczyki, gdy i tak była tu nikim, nawet ze swoim tytułem. - Nie chciałam tu trafić, czknęłam i... Proszę mi wybaczyć, proszę pana - odparła przygryzając policzki od środka, chowając się przed wzrokiem mężczyzn. Nie chciała się narażać, nie chciała ryzykować, jedynie jak najszybciej zjawić się w domu, albo jakimkolwiek bezpiecznym miejscu, nawet w ogródku Rosierów, byleby tylko jak najdalej od tych wszystkich ludzi. - Proszę tylko wskazać mi, gdzie mogę się schronić, zapadłam na czkawkę teleportacyjną i potrzebuję uzdrowiciela - dygotała. Gęsia skórka przykrywała jej dekolt i nogi, usta siniały, a skostniałych palców już niemal nie czuła. Dlaczego nie mogło jej przenieść do biblioteki londyńskiej, albo do wykwintnej restauracji? Do jakiegokolwiek miejsca, w którym mogłaby znaleźć przyjaciela, kogoś, kto ją znał i gotów był ochronić, gdy tylko zajdzie taka potrzeba. Tymczasem jednak tkwiła tu, wpatrując się w oczy człowieka, który ochronił ją przed wieczną skazą na ciele, a jednak nie był jej nijak bliski i nie potrafiła mu zaufać, ani tym bardziej prosić o pomoc, nawet gdy panicznie jej potrzebowała.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pięknie. Jeszcze zaraz zacznie mu tutaj beczeć. Westchnął ciężko, zrezygnowany, że kiedy już chciał się zmywać do swojego domu to czkawką wpadła mu poturbowana lady… albo jakaś jej służka. Podszedł bliżej do kobiety, a marynarze obserwowali całe zdarzenie z zainteresowaniem, co też zrobi Pierwszy. Stanął na przeciwko Aquili, bardzo blisko, tak jak żaden dżentelmen z jej sfery by się nie znalazł. Wciskając dłonie w kieszenie spodni nachylił się lekko w jej stronę by spojrzeć w oczy przerażonego dziewczęcia. Z bliska tym bardziej nie wyglądała na portową dziewkę, która chciała wykorzystać okazję i zarobić na marynarzach. Słysząc, że chce zejść z pokładu i udać się do jakiegoś uzdrowiciela zaśmiał się krótko, ale nie był to dźwięk przyjemny i należący do ciepłych.
-Nie przeżyjesz w porcie pięciu minut jak zejdziesz ze statku. - Odparł kąśliwie nie tytułując jej lady Black, nie wiedział czy naprawdę nią jest. Jeżeli jednak była to zostawienie jej samej mogłoby przynieść mu same kłopoty. Trzęsła się jak osika i mógł przysiąc, że zaraz mu padnie co by spowodowało jeszcze więcej problemów.
-Panie Samson! - Zawołał ostro, a ten o szczurzej twarzy wyprostował się gwałtownie. -Udaj się do zarządcy portu i powiedz mu, że mamy lady Black na pokładzie. Niech przyślą kogoś od Traversów. - Kiedy to mówił nie odrywał ciemnych oczu od twarzy Aquili, Samson zaś zasalutował i szybko zbiegł z pokładu. Jeszcze przez chwilę słychać było oddalające się kroki. Kenneth zaś złapał lady Black powyżej łokcia stalowym uściskiem dłoni i pociągnął bez słowa za sobą, a jeżeli stawiała choć cień oporu rzucił tylko przez ramię. -Mam cię zostawić z nimi?
Marynarze jednak nie rzucali się w stronę kobiety, nie czynili żadnych uwag. Może i byli podpici oraz nie wszyscy charakteryzowali dobrymi manierami jednak Pierwszy miał posłuch równy kapitanowi. Jeden tylko z nich puścił Aquili oczko uśmiechając się bezczelnie.
-Wracać do roboty! - Zawołał do załogi i zaraz ci rzucili się do roboty. Kenneth zaś sprowadził kobietę pod pokład i skierował do swojej kajuty. Nie była to wielka przestrzeń, ale przede wszystkim ciepła i sucha. W jednym kącie wisiał hamak, a pod nim ciężka skrzynia przymocowana na stałe do podłogi. Podobnie było z niedużym biurkiem i krzesłem. Po drugiej stronie mieściła się kolejna skrzynia, a przy lufcie stał globus i piętrzyły się mapy. Na biurku zaś leżały papiery, które jeszcze niedawno przeglądał. Zebrał je na bok, a następnie postawił na blacie szklankę sięgając po ciemną butelkę z ginem. Nalał alkoholu do szklanki, a tą podał zziębniętej kobiecie bez słowa. Przez chwilę patrzył na nią nie wiedząc czy ma rzeczywiście do czynienia ze szlachcianką, która teraz wyglądała jak istna kupka nieszczęścia. Westchnął ciężko i z hamaku wyciągnął koc, który zaraz znalazł się na kolanach kobiety, aby się okryła nim. -Poczekasz tutaj, aż człowiek Traversów cię zgranie i pomoże. - A przy okazji potwierdzi tożsamość kobiety. Teraz sam sobie nalał ginu i wychylił szklankę za jednym zamachem.
-Nie przeżyjesz w porcie pięciu minut jak zejdziesz ze statku. - Odparł kąśliwie nie tytułując jej lady Black, nie wiedział czy naprawdę nią jest. Jeżeli jednak była to zostawienie jej samej mogłoby przynieść mu same kłopoty. Trzęsła się jak osika i mógł przysiąc, że zaraz mu padnie co by spowodowało jeszcze więcej problemów.
-Panie Samson! - Zawołał ostro, a ten o szczurzej twarzy wyprostował się gwałtownie. -Udaj się do zarządcy portu i powiedz mu, że mamy lady Black na pokładzie. Niech przyślą kogoś od Traversów. - Kiedy to mówił nie odrywał ciemnych oczu od twarzy Aquili, Samson zaś zasalutował i szybko zbiegł z pokładu. Jeszcze przez chwilę słychać było oddalające się kroki. Kenneth zaś złapał lady Black powyżej łokcia stalowym uściskiem dłoni i pociągnął bez słowa za sobą, a jeżeli stawiała choć cień oporu rzucił tylko przez ramię. -Mam cię zostawić z nimi?
Marynarze jednak nie rzucali się w stronę kobiety, nie czynili żadnych uwag. Może i byli podpici oraz nie wszyscy charakteryzowali dobrymi manierami jednak Pierwszy miał posłuch równy kapitanowi. Jeden tylko z nich puścił Aquili oczko uśmiechając się bezczelnie.
-Wracać do roboty! - Zawołał do załogi i zaraz ci rzucili się do roboty. Kenneth zaś sprowadził kobietę pod pokład i skierował do swojej kajuty. Nie była to wielka przestrzeń, ale przede wszystkim ciepła i sucha. W jednym kącie wisiał hamak, a pod nim ciężka skrzynia przymocowana na stałe do podłogi. Podobnie było z niedużym biurkiem i krzesłem. Po drugiej stronie mieściła się kolejna skrzynia, a przy lufcie stał globus i piętrzyły się mapy. Na biurku zaś leżały papiery, które jeszcze niedawno przeglądał. Zebrał je na bok, a następnie postawił na blacie szklankę sięgając po ciemną butelkę z ginem. Nalał alkoholu do szklanki, a tą podał zziębniętej kobiecie bez słowa. Przez chwilę patrzył na nią nie wiedząc czy ma rzeczywiście do czynienia ze szlachcianką, która teraz wyglądała jak istna kupka nieszczęścia. Westchnął ciężko i z hamaku wyciągnął koc, który zaraz znalazł się na kolanach kobiety, aby się okryła nim. -Poczekasz tutaj, aż człowiek Traversów cię zgranie i pomoże. - A przy okazji potwierdzi tożsamość kobiety. Teraz sam sobie nalał ginu i wychylił szklankę za jednym zamachem.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Surrealistyczność tej sytuacji przyrównać można było jedynie do bólu zęba. Była równie niewygodna i dręcząca umysł, a równocześnie nie zachęcała do żadnego wkręcania się głębiej w temat. Stała jak wryta, gdy mężczyzna wspomniał, że nie przeżyje w porcie. Spojrzała tylko wzrokiem pełnym przerażenia w stronę budynków. Nie wyglądały niczym magiczny port w Londynie. Jakaś stara apteka z obdrapanym szyldem, obok coś na rodzaj karczmy, z której właśnie wyszedł zataczający się mężczyzna... Oh, i czy tam przed wejściem stołował się spasiony szczur? Wzdrygnęło ją, nigdy w życiu nie musiała obcować z podobnymi ludźmi, ani nawet na nich patrzeć. Oczywiście, w stolicy zjawiali się i tacy, ale skutecznie unikała miejsc, w których można było spotkać podobnych obszczymurków. Tu z kolei stała tuż obok. Wystarczyło zrobić kilka kroków poza łajbę, a być może, oh... A na pewno! Na pewno by zginęła, tak jak wspomniał stojący zdecydowanie zbyt blisko mężczyzna. Póki co jednak tylko on był jej tu przyjacielem, o ile tak można było nazwać tę tymczasową relację. Nie odezwała się więc słowem, nawet pomimo tego, że zwrócił się do niej bezpośrednio, bez użycia tytułu. - Och, chwała Merlinowi - wyrzuciła z siebie dość cicho, zaledwie pod nosem, ale zapewne pierwszy dokładnie to słyszał. - Dziękuję - powiedziała głośniej najpierw do niego, a potem skierowała spojrzenie na pana Samsona, kiwając mu z wdziękiem głową. Wiec wystarczyło poczekać, a ktoś ją uratuje! Ich rodziny miały przecież neutralne stosunki, nie wchodzili sobie w drogę, działali dla wspólnego dobra, na pewno rozpoznają w niej lady. Przecież zresztą, była tam Junona. Wypuściła głośniej powietrze w wyraźnej uldze. Nagle nad łokciem, na drobnym i zmarzniętym ramieniu, poczuła silny uścisk. Zdecydowanie zbyt mocny, zapewne mający zostawić jej siniaki i z powrotem wciągnęła powietrze. A więc to bujda? Zaciągnie ją teraz pod pokład i zrujnuje jej niewinność? Szarpnęła ręką mimowolnie, instynktownie chciała walczyć i uciekać, chociaż przecież poza statkiem czekała na nią śmierć. Jednak przecież mógł kłamać, nawet po to, by poczuła się bezpieczniej. Kto wie, co siedziało w głowach takich ludzi? Szybko jednak okazało się, że zbyt daleko wyprowadzone myśli mogły być zwyczajnie... błędne... Miał rację, wolała nie zostawać tam, Ci mężczyźni pokazali już, czego chcieli. Jeśli miała swoją szansę w nim, to chyba musiała z niej skorzystać. Poszła więc posłusznie w dół, chociaż tam wcale nie pachniało lepiej. Wzdrygnęła się tylko, gdy jeden z marynarzy puścił jej oczko. Był obrzydliwy... W końcu weszła do kajuty swojego wybawiciela, rozglądając się nieco nieśmiało. Weszła tam powoli, niepewna każdego swojego ruchu, aż usiadła na krześle, czekając na dalszy wyrok. Och, jakie było jej zdziwienie, gdy zamiast bólu i upokorzenia, przed sobą znalazła szklankę alkoholu, a na kolanach koc. Ten co prawda był już nieco stary, przetarty i zdecydowanie nie miał najlepszej jakości, ale chłód, jakiego doświadczyła, wystarczająco mocno upewnił ją w przekonaniu, że chce go użyć. - Dziękuję - powiedziała więc krótko, usiłując utrzymać brodę w górze. Nie płakała, chociaż łzy cisnęły się do oczu. Musiała być silna i utrzymać kamienną twarz, trzymać wyprostowane plecy. Przykryta kocem, wyciągnęła dłoń po szklankę, ściągając wcześniej rękawiczki i kładąc je na biurku. Ach, gin... Obiecała sobie, że bóle głowy odejdą, gdy ograniczy spożycie tych trunków, że nie ma teraz na to czasu i musi skupić się na książce, ale przecież Musiałą uspokoić nerwy. Szklankę przechyliła więc, wypijając ją niemal do końca. Potrafiła to robić po tylu wypitych butelkach na Grimmauld Place, cala żałoba owiana była zapachem ginu, wina, rumu, likierów... Ten rozgrzewał, a silny smak przenikający podniebienie nie odrzucał. Wykręciła lekko usta i zmarszczyła nos, ale w końcu połknęła cały. Potrzebowała jego ciepła i ukojenia. - Dziękuję, panie... Och, nie przedstawił się pan - napomknęła, bo chociaż stres zżerał ją od początku, tak była pewna, że nie poznała jego imienia. W pomieszczeniu zrobiło się cieplej, więc ściągnęła też czapkę, a potem szalik. Koc zsunęła nieco niżej, ale wciąż zostawiła go na plecach. Po raz pierwszy od kiedy wyniosło ją z domu, czuła odrobinę ciepła. Odetchnęła więc z ulgą, czując względne bezpieczeństwo, rozluźniona po wypitym alkoholu. - To bardzo uczynne z pana strony, obiecuję, że przekażę panu ojcu, że pomógł mi pan dziś. Jestem pewna, że obficie pana nagrodzi - mówiła gładko, usilnie starając się brzmieć niewinnie, ale wyraźnie wdzięcznie. Teraz pragnęła tylko, aby uzdrowiciel Traversów dotarł tu szybciej niż zdąży czknąć.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nawet jeżeli chciałby zobaczyć jak kobieta radzi sobie w porcie to nie uśmiechało mu się potem ganiać ją po ulicach i ratować z opresji. Dobrze, że się nie szarpała próbując udowodnić jaka to nie jest dzielna, bo wtedy poważnie by się zastanawiał czy nie zostawić jej jednak z załogą. Siedząc w kajucie słychać było jak załoga krząta się po pokładzie, uderzenia młotków, pokrzykiwania zmieszane z siarczystymi przekleństwami na temat czyjejś nieszczęsnej doli, ot uroki życia na statku.
Zakazywał załodze sprowadzać kobiety na łajbę, już raz zrobili popijawę tak sążną, że pół pokładu było zarzygane, a spomiędzy lin wyciągał gorsety i pończochy. Część załogi wyleciała na zbitą, zapijaczoną mordę, a reszta dostała takie wciry, że nigdy więcej żadnych dziwek nie sprowadzali.
-Pierwszy zajęty, wy też powinniście być! - Usłyszał głos Rowana i cmoknął z niezadowoleniem, kiedy doszedł go czyjś rechot. Chyba nawet wiedział czyj. Posejdonie uchowaj aby nie przećwiczył ich na wachcie, bo dopiero się będą mieli z pyszna. Widząc jak kobieta wychyliła sprawnie gin dolał jej jeszcze. Nie miała zamiaru niańczyć i rozczulać się nad nią, ale też o suchym pysku trzymać nie będzie.
-Fernsby. Kenneth Fernsby. - Przedstawił się niskim barytonem, po czym polał też sobie, a kobieta czując się lepiej zaczęła zdejmować okrycie wierzchnie. Nie uszło jego uwadze rozcięcie sukni odsłaniającej spory kawałek uda. Nie krył się nawet z tym, że to zauważył, ale najmniejszy mięsień na jego twarzy nawet nie drgnął, wzrok jednak na dłużej zawiesił na kobiecie oceniając jej sylwetkę. Była gładka, z delikatną urodą, za taką buźkę w porcie by się zabijali byle ją mieć.
Słysząc jej gadkę o tym jak zostanie przez tatusia wynagrodzony był niemalże pewien, że ma do czynienia ze szlachcianką. Nie udawała kim jest, a to jak się wyrażała tylko o tym świadczyło. Wspaniale, jeszcze tego mu brakowało, aby przebywać w kajucie z panienką z dobrego domu, która na śniadanie jada kawior i zapija go kawą, którą zapewne on przehandlował wracając z Kuby lub Jamajki. Dumnie zadarty podbródek i pewność w głosie ją zdradzały. Poczuła się pewniej więc i zaczęła mówić zapewne chcąc się wykazać gestem. Najpierw musiał znosić Rosiera przez prawie dwa tygodnie na pokładzie, to teraz jeszcze Black. Nie przypominał sobie aby rozwieszał baner zachęcający szlachtę do wpadania w odwiedziny kiedy im się tylko podobało.
-Nie potrzebuję pieniędzy twojego ojca. - Odparł oschle. Nie czynił to z powodu dobroci serca, czy odruchu szarmanckości celem ratowania damy w opałach, a jedynie ze swojej dumy. Niech Black wsadzi sobie swoje pieniądze głęboko do kieszeni i wyciąga tam gdzie musi kogoś przekupić. Wyciągnął z ze swojej kieszeni tytoń, który zaraz zakręcił w papierosa, za pomocą sztormówki, którą odpalił od podeszwy buta odpalił skręta, a jego końcówka zajarzyła się czerwienią. Podał papierosa kobiecie. -Wyglądasz jakbyś miała paść. - Wyjaśnił nadal trzymając wyciągniętą dłoń w jej stronę.
Zakazywał załodze sprowadzać kobiety na łajbę, już raz zrobili popijawę tak sążną, że pół pokładu było zarzygane, a spomiędzy lin wyciągał gorsety i pończochy. Część załogi wyleciała na zbitą, zapijaczoną mordę, a reszta dostała takie wciry, że nigdy więcej żadnych dziwek nie sprowadzali.
-Pierwszy zajęty, wy też powinniście być! - Usłyszał głos Rowana i cmoknął z niezadowoleniem, kiedy doszedł go czyjś rechot. Chyba nawet wiedział czyj. Posejdonie uchowaj aby nie przećwiczył ich na wachcie, bo dopiero się będą mieli z pyszna. Widząc jak kobieta wychyliła sprawnie gin dolał jej jeszcze. Nie miała zamiaru niańczyć i rozczulać się nad nią, ale też o suchym pysku trzymać nie będzie.
-Fernsby. Kenneth Fernsby. - Przedstawił się niskim barytonem, po czym polał też sobie, a kobieta czując się lepiej zaczęła zdejmować okrycie wierzchnie. Nie uszło jego uwadze rozcięcie sukni odsłaniającej spory kawałek uda. Nie krył się nawet z tym, że to zauważył, ale najmniejszy mięsień na jego twarzy nawet nie drgnął, wzrok jednak na dłużej zawiesił na kobiecie oceniając jej sylwetkę. Była gładka, z delikatną urodą, za taką buźkę w porcie by się zabijali byle ją mieć.
Słysząc jej gadkę o tym jak zostanie przez tatusia wynagrodzony był niemalże pewien, że ma do czynienia ze szlachcianką. Nie udawała kim jest, a to jak się wyrażała tylko o tym świadczyło. Wspaniale, jeszcze tego mu brakowało, aby przebywać w kajucie z panienką z dobrego domu, która na śniadanie jada kawior i zapija go kawą, którą zapewne on przehandlował wracając z Kuby lub Jamajki. Dumnie zadarty podbródek i pewność w głosie ją zdradzały. Poczuła się pewniej więc i zaczęła mówić zapewne chcąc się wykazać gestem. Najpierw musiał znosić Rosiera przez prawie dwa tygodnie na pokładzie, to teraz jeszcze Black. Nie przypominał sobie aby rozwieszał baner zachęcający szlachtę do wpadania w odwiedziny kiedy im się tylko podobało.
-Nie potrzebuję pieniędzy twojego ojca. - Odparł oschle. Nie czynił to z powodu dobroci serca, czy odruchu szarmanckości celem ratowania damy w opałach, a jedynie ze swojej dumy. Niech Black wsadzi sobie swoje pieniądze głęboko do kieszeni i wyciąga tam gdzie musi kogoś przekupić. Wyciągnął z ze swojej kieszeni tytoń, który zaraz zakręcił w papierosa, za pomocą sztormówki, którą odpalił od podeszwy buta odpalił skręta, a jego końcówka zajarzyła się czerwienią. Podał papierosa kobiecie. -Wyglądasz jakbyś miała paść. - Wyjaśnił nadal trzymając wyciągniętą dłoń w jej stronę.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Głośny rechot dobiegł gdzieś z góry, tak jakby ktoś za cel wziął sobie ośmieszenie jej. Nie miała jednak jak zareagować. Bracia, ojciec, a nawet służba została na Grimmauld Place, a ją samą wywiało w świat z pomocą tego paskudnego schorzenia. Starała się za wszelką cenę oddychać jak najspokojniej, aby przypadkiem nie czknąć. O wiele bezpieczniejsze było poczekanie tutaj na kogoś od Traversów, kto mógł zabrać ją w ciepły kąt i uzdrowić, w międzyczasie powiadamiając Blacków o tym co ją spotkało. W bibliotece była sama, gdy ją teleportowało. Żadna ciotka i żaden wuj nie czytał przy stoliku zajmujących lektur, a przecież Aquili nikt nie kontrolował w taki sposób, aby śledzić ją w bibliotece. - Panie Fernsby - skinęła lekko głową. Sama już zresztą się przedstawiła, a wtórowały jej śmiechy i rozbawione oczy marynarzy. Mogli jej nie wierzyć, ale przecież była nią. Była damą z dobrego rodu, która zaledwie w wyniku wypadku i ciągu niefortunnych zdarzeń, znalazła się na tym statku. Kajuta pana Fernsby'ego była o wiele cieplejsza niż brudny i śmierdzący pokład, chociaż gdyby miała do wyboru spędzić noc w pokoju dla służby, a w tym miejscu, to bez zawahania się wybrałaby opcję pierwszą. Na szczęście dał jej ginu. Wypiła niewiele, szklankę zaledwie, pamiętając, że musi zachować nie tylko trzeźwość umysłu, ale i pełną kontrolę nad własnym ciałem. Było coraz cieplej, zapewne zasługą ginu i zwykłej osłony od wiatru, a może ktoś rzucił tu zaklęcia transmutacyjne. Powoli rozluźniała umysł, coraz mocniej przekonując się, że nie grozi jej tu nic złego, aż dostrzegła na sobie jego wzrok, który teraz spoczywał na udzie. Och nie, suknia była już kompletnie zrujnowana, a teraz odsłaniała blade udo. Jak najszybciej to było możliwe, zasłoniła je resztką materiału, zsuwając nieco niżej koc, dla pewności, że już nic nie widać. Nie była kusicielką, a na pewno nie ludzi tego typu, przecież jej przeznaczenie domagało się szlacheckiej krwi, a nie zostania pożywką dla strudzonego marynarza. Zmarszczyła nieco brwi, ale twarz oblała się czerwonym rumieńcem. Nie był to komplement, że patrzył, ale przecież nikt wcześniej tego nie robił. Przecież znała swoją atrakcyjność, dbała o każdy milimetr skóry, kazała czesać sobie włosy kwadrans za kwadransem, ale teraz nie wyglądała niczym prawdziwa dama, niczym klejnot Blacków. Teraz była zwykłym kocmołuchem, jak to nazwał ją jeden z marynarzy, nawet jej tytuł został wyśmiany. Nie potrzebował pieniędzy, ale być może potrzebował wstawiennictwa... Nie zamierzała jednak nic proponować, bo i nie miała takiej mocy. Mężczyzna zapewne już miał świadomość, jakie wpływy posiadali Blackowie. Marszczyła brwi, gdy wyciągała z kieszeni tytoń, potem odpalając do od buta. Owszem, może raz, albo dwa zdarzyło jej się poprosić o damskiego papierosa ciotkę, a potem wraz z kieliszkiem drogiego wina rozkoszowała się duszącym zapachem. Papieros kojarzył jej się zresztą tylko z tymi chwilami, ten za to... Ten pachniał jakoś gorzej, jakby był stary, albo przesiąknięty brudem. Patrzyła więc z pewną dozą niepewności na niego, gdy pan Fernsby wysunął dłoń ze skrętem. Odsunęła głowę nieco bardziej w tył, traktując go teraz niczym truciznę, a nie specyfik mający służyć relaksowi. Zawahała się, ale ostatecznie spojrzała w górę. Czy odmowa mu mogła sprowadzić na nią coś złego? Przecież posłał po Traversów. - Jak pan to zrobił? - spytała spokojnie, gdy odpalił papierosa od buta, patrząc nieco z dołu na opartego o skrzynię mężczyznę, po czym sięgnęła po szklankę stojącą na biurku, nie odrywając od niego wzroku. Ciekawa jak działa taki but. Jak rozżarzony węgiel? Czy gdyby przeszedł nim po śniegu, to ten stopniałby? Wolała ten mocny smak na języku niż poczuć dym słabego tytoniu w ustach i to jeszcze odpalonego od buta. Och, jakże by miała wziąć to do ust? Patrząc więc wciąż w oczy mężczyźnie, wzięła kolejny łyk alkoholu, tym razem jednak nie przechylając szklanki do końca. - Paść? - dopytała. - Och nie, to tylko wynik zmęczenia - blada twarz, teraz zapewne jeszcze bielsza ze strachu zapewne dokładnie tak wyglądała. Wyciągnęła dłoń, sięgając po papierosa, a potem chwyciła go w delikatne palce, tak jakby trzymała lufkę i powoli przesunęła go do ust, marszcząc nos. Zaciągnęła się raz i szybko tego pożałowała, dym ugryzł podniebienie i gardło, przez co cichy kaszel rozległ się w kajucie. Szybko oddała więc skręta mężczyźnie. - Nie jestem przyzwyczajona - powiedziała tłumaczącym się tonem. - Myśli pan, że długo to jeszcze potrwa? - przecież zaraz mogła znowu czknąć i znaleźć się w jeszcze gorszym miejscu, o ile to możliwe. - Przeniosło mnie tu z jakiejś jaskini, tam rozdarła się moja suknia - musiał zrozumieć, że to jedynie wynik przypadku, a nie, że tak chciałaby się ubrać. Przecież miała klasę. - Gonił mnie kuroliszek - nachyliła się nieco, jakby śmielsza po ostatnim łyku ginu. - Kuroliszków chyba nie ma na morzu, prawda? Ale to i tak z tego co słyszałam bardzo niebezpieczne miejsce - starała się zagaić rozmowę jakkolwiek, aby nie brał jej za portową kurtyzanę, a naprawdę zaakceptował fakt, że jest damą i to ze szlachetnego rodu.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Liczył, że Samson zaraz wróci oznajmiając, że człowiek od Traversów jest tuż za nim. Nie miał zamiaru być dłużej niańką niż tego wymagała sytuacja. Papierologia czekała, a tak samo jego łóżko, po długim rejsie najzwyczajniej chciał odpocząć. Zamiast tego, pannica siedziała mu w kajucie starając się zachować swoją godność. Co jak co, ale nawet nieźle jej to szło. Spodziewał się krzyków, pisków i awantur naburmuszonej i przeświadczonej o własnej wielkości panienki, ale zamiast tego siedziała grzecznie i czekała. Nawet starała się jakoś zagaić pewnie celem zabicia czasu.
Zasłoniła się, a to wywołało krzywy uśmiech u niego na twarzy.
-Nie masz męża? - Było to bardziej stwierdzenie faktu niż pytanie. Rumieniec na twarzy i skrępowanie raczej świadczyło o tym, że nikt wcześniej na nią tak nie patrzył. Mężatka raczej by się obruszyła albo go jeszcze zbeształa za bezczelne spojrzenie. Być może, bo jednak ze szlachciankami za często nie miał do czynienia. Obracał się zupełnie w innym towarzystwie, nie żeby żałował. Zupełnie inne światy, a ten jej całkowicie go nie pociągał. Będąc człowiekiem morza tam się odnajdywał, tam było jego miejsce gdzie walczył z żywiołem i mógł się sprawdzić.
Kajuta była skromna ale czysta, choć nie miał pojęcia, że panna Black będąc w takiej sytuacji jeszcze oceniała stan statku. A mógł zamknąć w ładowni i kazać czekać, jak zwykłemu kocmołuchowi. Zamiast tego, nawet ciut uwierzył, że może być z tych Blacków.
-Nie mam interesu w tym aby cię skrzywdzić. - Powiedział widząc jakim spojrzeniem obrzuciła papierosa w jego dłoni. Jeżeli jednak nie chciała, nie miał zamiaru zmuszać. Pociągnął solidny łyk ginu, ale wtedy ujęła niepewnie używkę i zadała mu pytanie. Ciekawska bestyjka, dla zbicia czasu i dodania sobie odwagi czy realnie była zainteresowana?
W tym momencie z góry usłyszeli jak załoga zaczęła śpiewać zapewne nie znaną Aquili szantę, którą zaś Kenneth znał, jak każdy marynarz.
Wyciągnął długie zapałki i pokazał jedną Aquili.
-Sztormówki. Nie zamakają, można je odpalić w nawet największym sztormie. Od wszystkiego. - Wyjaśnił tajemnicę. Nie miał na sobie specjalnych butów jak myślała. Zapałki były zdecydowanie bardziej poręczne, skryte w kieszeni i mogące nieraz uratować życie.
Zmęczenie - powiedziała. To na pewno, ale oprócz tego chciała być dzielna. Odbił się sprawnie od skrzyni, o którą był oparty i podszedł bliżej kobiety tak, że nad nią górował przez chwilę. Kiedy się zaciągnęła i zanosząc się kaszlem oddała mu skręta sam się zaciągnął mocno. Tytoń nie był najlepszej jakości, miewał lepsze, ale w czasie wojny nikt nie wybrzydzał, a on miał za jakiś czas płynąć na Kubę, tam mieli świetny tytoń. Wypuścił kłębek dymu i pochylił się w stronę kobiety zagradzając jej możliwość ucieczki. Pachniał solą morską, wiatrem oraz tytoniem, a jego ciemne oczy utkwiły w jej jasnej twarzy. Zdawało się, że wzrok mężczyzny wręcz ją dotykał, choć dłonie trzymał z dala od jej ciała.
-Wiesz co jest jeszcze gorsze od kuroliszka? - Zapytał cicho z błąkającym się cieniem niebezpiecznego uśmiechu na ustach. Ujął jej podbródek w dwa palce zmuszając Aquilę aby spojrzała na niego. -Paplanie w nerwach.
W tym momencie usłyszeli pukanie do kajuty Pierwszego, a ten odsunął się od szlachcianki krok do tyłu ponownie zaciągając się skrętem
-Panie Fernsby! Idzie człowiek Traversów. - wołał Samson po drugiej stronie.
-Uratowana. - Rzucił krótko Kenneth ze skrętem w kąciku ust.
Zasłoniła się, a to wywołało krzywy uśmiech u niego na twarzy.
-Nie masz męża? - Było to bardziej stwierdzenie faktu niż pytanie. Rumieniec na twarzy i skrępowanie raczej świadczyło o tym, że nikt wcześniej na nią tak nie patrzył. Mężatka raczej by się obruszyła albo go jeszcze zbeształa za bezczelne spojrzenie. Być może, bo jednak ze szlachciankami za często nie miał do czynienia. Obracał się zupełnie w innym towarzystwie, nie żeby żałował. Zupełnie inne światy, a ten jej całkowicie go nie pociągał. Będąc człowiekiem morza tam się odnajdywał, tam było jego miejsce gdzie walczył z żywiołem i mógł się sprawdzić.
Kajuta była skromna ale czysta, choć nie miał pojęcia, że panna Black będąc w takiej sytuacji jeszcze oceniała stan statku. A mógł zamknąć w ładowni i kazać czekać, jak zwykłemu kocmołuchowi. Zamiast tego, nawet ciut uwierzył, że może być z tych Blacków.
-Nie mam interesu w tym aby cię skrzywdzić. - Powiedział widząc jakim spojrzeniem obrzuciła papierosa w jego dłoni. Jeżeli jednak nie chciała, nie miał zamiaru zmuszać. Pociągnął solidny łyk ginu, ale wtedy ujęła niepewnie używkę i zadała mu pytanie. Ciekawska bestyjka, dla zbicia czasu i dodania sobie odwagi czy realnie była zainteresowana?
W tym momencie z góry usłyszeli jak załoga zaczęła śpiewać zapewne nie znaną Aquili szantę, którą zaś Kenneth znał, jak każdy marynarz.
Kropla krwi Nelsona nie zrobiłaby nam krzywdy
I wszyscy będziemy się trzymać z tyłu!
I przetoczymy się ze starym rydwanem
Tak, przetoczymy się ze złotym rydwanem!
Talerz irlandzkiego gulaszu nie zrobi nam nic złego
I wszyscy będziemy trzymać się z tyłu!
Cóż, noc z kilkoma dziewczynami nie zrobi nam krzywdy
I wszyscy będziemy się trzymać z tyłu!
Potoczymy stare rydwany dalej!
I wszyscy będziemy się trzymać z tyłu!
I przetoczymy się ze starym rydwanem
Tak, przetoczymy się ze złotym rydwanem!
Talerz irlandzkiego gulaszu nie zrobi nam nic złego
I wszyscy będziemy trzymać się z tyłu!
Cóż, noc z kilkoma dziewczynami nie zrobi nam krzywdy
I wszyscy będziemy się trzymać z tyłu!
Potoczymy stare rydwany dalej!
Wyciągnął długie zapałki i pokazał jedną Aquili.
-Sztormówki. Nie zamakają, można je odpalić w nawet największym sztormie. Od wszystkiego. - Wyjaśnił tajemnicę. Nie miał na sobie specjalnych butów jak myślała. Zapałki były zdecydowanie bardziej poręczne, skryte w kieszeni i mogące nieraz uratować życie.
Zmęczenie - powiedziała. To na pewno, ale oprócz tego chciała być dzielna. Odbił się sprawnie od skrzyni, o którą był oparty i podszedł bliżej kobiety tak, że nad nią górował przez chwilę. Kiedy się zaciągnęła i zanosząc się kaszlem oddała mu skręta sam się zaciągnął mocno. Tytoń nie był najlepszej jakości, miewał lepsze, ale w czasie wojny nikt nie wybrzydzał, a on miał za jakiś czas płynąć na Kubę, tam mieli świetny tytoń. Wypuścił kłębek dymu i pochylił się w stronę kobiety zagradzając jej możliwość ucieczki. Pachniał solą morską, wiatrem oraz tytoniem, a jego ciemne oczy utkwiły w jej jasnej twarzy. Zdawało się, że wzrok mężczyzny wręcz ją dotykał, choć dłonie trzymał z dala od jej ciała.
-Wiesz co jest jeszcze gorsze od kuroliszka? - Zapytał cicho z błąkającym się cieniem niebezpiecznego uśmiechu na ustach. Ujął jej podbródek w dwa palce zmuszając Aquilę aby spojrzała na niego. -Paplanie w nerwach.
W tym momencie usłyszeli pukanie do kajuty Pierwszego, a ten odsunął się od szlachcianki krok do tyłu ponownie zaciągając się skrętem
-Panie Fernsby! Idzie człowiek Traversów. - wołał Samson po drugiej stronie.
-Uratowana. - Rzucił krótko Kenneth ze skrętem w kąciku ust.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Doskonale słyszała, jak jej nie tytułuje, ale miejsce, w którym się znajdowali, wcale nie sugerowałoby lepszych manier u mężczyzny. I tak zachowywał się lepiej, niż mogłaby się spodziewać. Nie licząc oczywiście zbyt zuchwałego wzroku podążającego po udzie, które szybko musiała zasłonić, ale i tak wstyd objawił się na jej twarzy. Wtem pytanie ją zamurowało. Przez chwilę przez głowę przeszły dziesiątki myśli, bo skąd niby miał prawo to wiedzieć, ale przecież... nie miała obrączki. Nie spodziewała się, skąd mogą wychodzić domniemania mężczyzny, nie mniej, wolała nie dopytywać. Nie przywykła do takiego wypytywania, w towarzystwie nikt nie był tak lekceważący i nonszalancki, tak więc, chociaż nie oburzyła się, tak przez chwilę szukała w głowie odpowiedzi. O ile istniała odpowiednia... - Nie - odpowiedziała krótko, zakładając nogę na nogę, tak, aby jeszcze bardziej przysłonić rozerwany materiał. Nawet nie chciała myśleć, co powiedzą Traversi. Zamierzała jednak wytłumaczyć ze spokojem, że w istocie ten mężczyzna nie zrobił jej krzywdy, chociaż na pewno nie popisał się szczególną ogładą. - Jestem panną, panie Fernsby - powiedziała spokojnie, tak jakby potwierdzała nauczycielowi swoje przygotowanie do lekcji. Nieprzyjemny dreszcz przechodził od pleców aż do czubka głowy, gdy ten zachowywał się zupełnie inaczej niż mężczyźni, z jakimi przyszło jej obcować. Najpierw szarpanie za łokieć, a teraz te spojrzenia. Och, czym sobie zasłużyła na to wszystko, co dziś ją spotykało? Wydawał się dziwnie szczerzy w słowach, że jego interesem nie była jej krzywda, choć czy na pewno mogła mu ufać? Kiwnęła tylko głową, w ciszy i zrozumieniu. Zaakceptowała te słowa, ale brak odpowiedzi narastał w bębenkach. Wtem z góry znów dopadły jakieś dźwięki. Marynarskie pieśni najpewniej. Aquila nie znała ich, co najwyżej słyszała, że takie są. Próżno było szukać podobnych nastrojów na winylowych płytach odtwarzanych przez gramofon stojący niedaleko biurka, przy którym pracowała. Tam królowała muzyka klasyczna, a nie portowe przyśpiewki. Zapałki nie były tak interesujące jak magiczne buty, ale wystarczająco zajmujące, aby skupiła na nich swoją uwagę, biorąc jedną od mężczyzny. Może to kwestia jakichś czarów transmutacyjnych? Absorbowania wody przez drewno, skoro nie mokły? Fascynujące urządzania. Szkoda, że równie fascynujący nie był tytoń, który właśnie spaliła. Zbyt słabej jakości jak na własne potrzeby i przyzwyczajenia. Obrzydliwy, po co w ogóle brała to do ust? Oczywiście, kwestia gościnności tego człowieka pozostawiała wiele do życzenia, ale przynajmniej było tu sucho, dał jej koc, a nawet alkohol, który powoli kończyła, zapominając na krótkie sekundy o swoim tragicznym położeniu. Wtem zbliżył się za blisko, nachylił i zagrodził drogę, a ona wciągnęła mocniej powietrze w płuca, wstrzymując oddech. Dłonie zacisnęły się na krześle, a w palec chyba właśnie wbiła drzazga. Nie drgnęła jednak, obserwując jego spojówki, czekoladowe spojrzenie wwiercające się nad to. Wtem dwa palce traktujące ją niczym małe dziecko, niczym skarconą nastolatkę, która przeskrobała coś w szkole. Mimowolnie skurczyła się w sobie na kolejne słowa. Wstrzymywała wciąż oddech, chociaż usta miała minimalnie uchylone w kompletnym szoku. Nie było jej do śmiechu, tak więc zmarszczone lekko brwi nie drgnęły, powieka za to owszem, lecz wtedy ktoś zapukał do drzwi i zawołał, że oto nadchodzi pomoc. Szybkie wypuściła zebrane w płucach powietrze, chcąc ocknąć się z tego upokorzenia, bo już zaraz ktoś ją uratuje. W dłoniach wciąż trzymając zapałkę wręczoną jej przez mężczyznę, wstała, przytrzymując koc na plecach, żeby chociaż odrobinę się okryć. Lepiej by człowiek Traversów nie widział jej w takim stanie, wystarczy, że już inni widzieli. Wyciągnęła podłużna złotą spinkę z włosów, zakończoną trzema delikatnymi perłami. Musiała jakkolwiek poprawić swój wygląd, zanim dostrzeże ją jakikolwiek lord. Marynarz to jedno, ale człowiek z jej towarzystwa. - Ekh... - głos gdzieś zagubił się w gardle i potrzebowała chwili, by wrócił. Palcami przeczesała szybko włosy, usiłując ułożyć je po tej wilgoci. - Panie Fernsby, dziękuję za pana pomoc. Jeśli mogę zrobić coś, by się odwdzięczyć, proszę powiedzieć - drgała z chłodu, który dziwnie znów nawiedził jej ciało. - Zachował się pan dziś niezwykle dżentelmeńsko, za co zawsze będę już wdzięczna - ciemne oczy zmierzyły mężczyznę spojrzeniem, a potem zatrzymały się na jego palcach, którymi przed chwilą trzymał ją za brodę. Zacisnęła nieco mocniej policzki na zębach i powróciła do twarzy Kennetha. Już nachylała się, aby zabrać z biurka swoje rzeczy, wciąż opatulona jego kocem, zakrywając rozdarcie sukni. - Bardzo miło było mi pana poznać i jeśli mielibyśmy jeszcze okazję, to...
HEP!
zt
HEP!
zt
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czy miał satysfakcję, że pozwalał sobie na ustawianie jej po kątach? Trochę tak. Jednakże jak nie skorzystać z okazji kiedy ta sama trafia w twoje ręce? Nie przepadał za szlachtą, jedynych do których czuł jakiś szacunek czy też poważanie byli Traversi. Ludzie morza, którzy nie raz udowodnili, że potrafią zakasać rękawy i wraz z marynarzami pracować na pokładzie w pocie czoła. Udowodnili, że są ludźmi morza, silnymi i niezłomnymi jak fale rozbijające się o brzeg skalistych klifów. Cała reszta, cóż… Kenneth miał o nich dość niskie mniemanie. Choć Rosier trochę mu zaimponował, ale jak powiadają: jedna jaskółka wiosny nie czyni. Róża jednak odnalazła się na morzu, więc jednak coś krwi Traversów w sobie miał po matce. To rokowało dobrze na przyszłość paniczyka.
Teraz jednak siedziała Aquila, która starała się zachować całą swoją godność pomimo tragicznego wyglądu. Nikt nigdy tak do niej nie mówił, tak nie traktował, był wręcz przekonany, że mężczyźni z jej kręgu kłaniali się jej w pas, całowali dłonie i prawili komplementy, ale w głowie mieli bardziej mroczne myśli. On przynajmniej się ze swoimi zbyt często nie krył.
Strach i niepokój odmalował się w jej oczach, ciało całe zesztywniało. Mówił szczerze, nie miał zamiaru jej skrzywdzić, bo i po co? Co innego podrażnić, przekroczyć granice, których nikt wcześniej w jej obecności nie robił. Nie rzucała się niczym wściekła pirania, zachowała swoją godność i tym mu odrobinę zaimponowała. Pukanie uświadomiło mu, że jego służba się skończyła i panna trafi w bezpieczne miejsce.
-Proszę iść, lady Black. -Pierwszy raz ją tak nazwał, ale dało się wyczuć lekką kpinę w jego głosie, a może to było tylko rozbawienie całą sytuacji? I pomimo tego, że mówił aby nie paplała, uznała, że lepiej powiedzieć więcej słów niż zwykłe “dziękuję”. Pokręcił głową, ale nie wyglądał na złego czy poirytowanego, chyba jednak dobrze się bawił całym jej nieszczęściem. Słyszał na górnym pokładzie kolejne kroki świadczące o tym, że właśnie schodzi do nich człowiek Traverów więc podszedł do drzwi aby je otworzyć, ale w tym momencie usłyszał ciche czknięcie, a po Aquili została jedynie złota spinka na podłodze.
|zt x 2
Teraz jednak siedziała Aquila, która starała się zachować całą swoją godność pomimo tragicznego wyglądu. Nikt nigdy tak do niej nie mówił, tak nie traktował, był wręcz przekonany, że mężczyźni z jej kręgu kłaniali się jej w pas, całowali dłonie i prawili komplementy, ale w głowie mieli bardziej mroczne myśli. On przynajmniej się ze swoimi zbyt często nie krył.
Strach i niepokój odmalował się w jej oczach, ciało całe zesztywniało. Mówił szczerze, nie miał zamiaru jej skrzywdzić, bo i po co? Co innego podrażnić, przekroczyć granice, których nikt wcześniej w jej obecności nie robił. Nie rzucała się niczym wściekła pirania, zachowała swoją godność i tym mu odrobinę zaimponowała. Pukanie uświadomiło mu, że jego służba się skończyła i panna trafi w bezpieczne miejsce.
-Proszę iść, lady Black. -Pierwszy raz ją tak nazwał, ale dało się wyczuć lekką kpinę w jego głosie, a może to było tylko rozbawienie całą sytuacji? I pomimo tego, że mówił aby nie paplała, uznała, że lepiej powiedzieć więcej słów niż zwykłe “dziękuję”. Pokręcił głową, ale nie wyglądał na złego czy poirytowanego, chyba jednak dobrze się bawił całym jej nieszczęściem. Słyszał na górnym pokładzie kolejne kroki świadczące o tym, że właśnie schodzi do nich człowiek Traverów więc podszedł do drzwi aby je otworzyć, ale w tym momencie usłyszał ciche czknięcie, a po Aquili została jedynie złota spinka na podłodze.
|zt x 2
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
|07.01.1958
Przygotowania do rejsu trwały do tygodnia, nie był to pierwszy raz kiedy miał dopilnować aby wszystko było sprawdzone przed wypłynięciem w morze; mimo tego wciąż mu się wydawało, że o czymś zapomniał kiedy sprawdzał listę zadań. Żagle - całe i zacerowane, maszt - zabezpieczony, olinowanie - sprawdzone, kadłub - wzmocniony, koce i hamaki - zamocowane i dostarczone, beczki na wymianę - załadowane, zapasy - uzupełnione. Przeleciał wzrokiem jeszcze raz po liście i nie było na niej nic czego by nie zrealizował. Podniósł ciemne spojrzenie aby zobaczyć jak załoga się zbiera.
Świt dopiero co nastał, a jak tylko wybiją pierwsze dzwony w porcie mieli wyruszyć w prawie dwutygodniowy rejs, ale tym razem mieli mieć dodatkowego pasażera na pokładzie - Rosiera. Jego brata, który nie miał pojęcia, że Kenneth ma w sobie krew Rosierów, że przez prawie całego jego życie czuwała nad nim lady Diana. I jak nie miał ciepłych uczuć względem lordów Kent, tak ta kobieta zyskała sobie szacunek i to właśnie dzięki niej i Traversom Mathieu Rosier jeszcze przez Pierwszego nie został potraktowany lekceważąco.
Pierwsze dźwięki budzącego się portu dotarły do uszu marynarza, a ten mimowolnie się uśmiechnął czując jak ekscytacja powoli go ogarnia; zawsze tak było nim wypływali w rejs. Szum morza, wybijane szklanki, okrzyki załogi - to był jego chleb powszedni, jego życie i pasja, której nie oddałby nawet za cały mieszek galeonów.
-Kilick! - Zawołał Pierwszy do marynarza - Dopilnuj ładowni! - Wydał polecenie woląc jednak się upewnić, że o niczym nie zapomnieli, dopiero by kapitan Brown natarł mu uszu. Patrzył na smukły kliper z dumą, to na nim przelał niejedną krew, zdarł dłonie w trakcie sztormu, nauczył się zarządzać ludźmi. I choć marzył o własnym statku i załodze to wiedział, że będzie mu ciężko porzucić pewnego dnia “Brzask”, liczył jednak, że taki dzień w końcu nadejdzie.
Dostrzegł jak Barnes wkroczył na pokład trzymając pod pachą naręczę map. Ten stary wyga ostatnie dwa tygodnie spędził ucząc Pierwszego trudnej sztuki kartografii i czytania najróżniejszych map. Miał ogromną wiedzę na ten temat i odpowiadał na wszystkie, nawet najbardziej trywialne pytania Pierwszego, dzieląc się swoim doświadczeniem bez zająknięcia. Kenneth chciał posiąść tą wiedzę, zwłaszcza kiedy okazało się, że coraz więcej osób przychodzi do niego by właśnie o mapy pytać. Nigdy wcześniej tak dokładna i rozległa znajomość kartografii nie była mu potrzebna. Jeżeli zaś takie umiejętności miały mu pomóc w awansie, nie miał zamiaru sam sobie przeszkadzać.
Słońce wschodziło powoli coraz wyżej, a to oznaczało, że za niedługo pojawi się kapitan i sam Rosier również. W końcu dostrzegł mężczyznę więc oparł się o burtę czekając aż ten podejdzie bliżej, by nie musiał drzeć się przez cały port.
-Lordzie Rosier! Zapraszam na pokład Statku Flagowego Traverów “Brzask”! - Wskazał trap, po którym Mathieu mógł wejść na statek. -Wskażę kajutę. Kilick! Co z ładowanią?!
-Wszystko klar, sir! - Odpowiedział marynarz wybiegając na zewnątrz, a Kenneth jedynie kiwnął głową. Zszedł zejściem na dół gdzie mieścił się pokładnik, czyli kajuty. Wewnątrz statku pachniało drewnem, linami, beczkami i grogiem, zapach mógł zniechęcać nieprzywykłego do niego człowieka, ale Pierwszy już praktycznie go nie czuł. Minął swoja kajutę, nad której wejściem umocowana była tabliczka z jego nazwiskiem, by wejść do kolejnej, niedużej, ale posiadającej wąskie łóżko, skrzynię oraz stolik i lustro. Meble były przymocowane na stałe do podłoża aby nie przesuwały się podczas rejsu.
-To będzie pana kajuta w czasie rejsu, panie Rosier. -Oznajmił wpuszczając go do środka. -Na statku będzie pan zwany, panem Rosier. Marynarze mają obowiązek salutowania panu. Za chwilę dołączy do nas kapitan Brown. Jak się pan rozłoży z rzeczami, zapraszam na pokład. - Z tymi słowami opuścił kajutę i udał się na górę.
Przygotowania do rejsu trwały do tygodnia, nie był to pierwszy raz kiedy miał dopilnować aby wszystko było sprawdzone przed wypłynięciem w morze; mimo tego wciąż mu się wydawało, że o czymś zapomniał kiedy sprawdzał listę zadań. Żagle - całe i zacerowane, maszt - zabezpieczony, olinowanie - sprawdzone, kadłub - wzmocniony, koce i hamaki - zamocowane i dostarczone, beczki na wymianę - załadowane, zapasy - uzupełnione. Przeleciał wzrokiem jeszcze raz po liście i nie było na niej nic czego by nie zrealizował. Podniósł ciemne spojrzenie aby zobaczyć jak załoga się zbiera.
Świt dopiero co nastał, a jak tylko wybiją pierwsze dzwony w porcie mieli wyruszyć w prawie dwutygodniowy rejs, ale tym razem mieli mieć dodatkowego pasażera na pokładzie - Rosiera. Jego brata, który nie miał pojęcia, że Kenneth ma w sobie krew Rosierów, że przez prawie całego jego życie czuwała nad nim lady Diana. I jak nie miał ciepłych uczuć względem lordów Kent, tak ta kobieta zyskała sobie szacunek i to właśnie dzięki niej i Traversom Mathieu Rosier jeszcze przez Pierwszego nie został potraktowany lekceważąco.
Pierwsze dźwięki budzącego się portu dotarły do uszu marynarza, a ten mimowolnie się uśmiechnął czując jak ekscytacja powoli go ogarnia; zawsze tak było nim wypływali w rejs. Szum morza, wybijane szklanki, okrzyki załogi - to był jego chleb powszedni, jego życie i pasja, której nie oddałby nawet za cały mieszek galeonów.
-Kilick! - Zawołał Pierwszy do marynarza - Dopilnuj ładowni! - Wydał polecenie woląc jednak się upewnić, że o niczym nie zapomnieli, dopiero by kapitan Brown natarł mu uszu. Patrzył na smukły kliper z dumą, to na nim przelał niejedną krew, zdarł dłonie w trakcie sztormu, nauczył się zarządzać ludźmi. I choć marzył o własnym statku i załodze to wiedział, że będzie mu ciężko porzucić pewnego dnia “Brzask”, liczył jednak, że taki dzień w końcu nadejdzie.
Dostrzegł jak Barnes wkroczył na pokład trzymając pod pachą naręczę map. Ten stary wyga ostatnie dwa tygodnie spędził ucząc Pierwszego trudnej sztuki kartografii i czytania najróżniejszych map. Miał ogromną wiedzę na ten temat i odpowiadał na wszystkie, nawet najbardziej trywialne pytania Pierwszego, dzieląc się swoim doświadczeniem bez zająknięcia. Kenneth chciał posiąść tą wiedzę, zwłaszcza kiedy okazało się, że coraz więcej osób przychodzi do niego by właśnie o mapy pytać. Nigdy wcześniej tak dokładna i rozległa znajomość kartografii nie była mu potrzebna. Jeżeli zaś takie umiejętności miały mu pomóc w awansie, nie miał zamiaru sam sobie przeszkadzać.
Słońce wschodziło powoli coraz wyżej, a to oznaczało, że za niedługo pojawi się kapitan i sam Rosier również. W końcu dostrzegł mężczyznę więc oparł się o burtę czekając aż ten podejdzie bliżej, by nie musiał drzeć się przez cały port.
-Lordzie Rosier! Zapraszam na pokład Statku Flagowego Traverów “Brzask”! - Wskazał trap, po którym Mathieu mógł wejść na statek. -Wskażę kajutę. Kilick! Co z ładowanią?!
-Wszystko klar, sir! - Odpowiedział marynarz wybiegając na zewnątrz, a Kenneth jedynie kiwnął głową. Zszedł zejściem na dół gdzie mieścił się pokładnik, czyli kajuty. Wewnątrz statku pachniało drewnem, linami, beczkami i grogiem, zapach mógł zniechęcać nieprzywykłego do niego człowieka, ale Pierwszy już praktycznie go nie czuł. Minął swoja kajutę, nad której wejściem umocowana była tabliczka z jego nazwiskiem, by wejść do kolejnej, niedużej, ale posiadającej wąskie łóżko, skrzynię oraz stolik i lustro. Meble były przymocowane na stałe do podłoża aby nie przesuwały się podczas rejsu.
-To będzie pana kajuta w czasie rejsu, panie Rosier. -Oznajmił wpuszczając go do środka. -Na statku będzie pan zwany, panem Rosier. Marynarze mają obowiązek salutowania panu. Za chwilę dołączy do nas kapitan Brown. Jak się pan rozłoży z rzeczami, zapraszam na pokład. - Z tymi słowami opuścił kajutę i udał się na górę.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Poranek okazał się być brutalniejszy niż noc. Jaskrawe światło wpadło do jego komnaty uderzając go prosto w twarz. Rozmowa z Evandrą przyniosła pewnego rodzaju ulgę i spokój, coś czego potrzebował bardziej niż kiedykolwiek. Wiedział, że jego umysł podatny jest na ciemność, która zaczynała otaczać go zewsząd… z drugiej strony miał wrażenie, że było to jego największą słabością – poddał się mrokowi, którego nie rozumiał, a ten mieszał mu w głowie. Do tego wszystkiego dochodziły nocne koszmary w Calypso Carrow w roli głównej, której krew widział już tak niezliczoną ilość razy… Był zmęczony. Staffordshire poznało ich ciężką rękę i siłę, nie było tam miejsca na litość, ani na łaskę. Najpierw cmentarz, na którym śmierć ponieśli mugole. Później egzekucja, proces o mugolstwo. Świat zmierzał ku lepszemu i to było najważniejszym.
W Norfolk zjawił się przed czasem. Musiał zamienić kilka słów z wujem Koronosem, wyprawa jego statkiem to jedna sprawa, a możliwość, choć odpowiedniejszym byłoby słowo konieczność podjęcia działań na terenie Norfolk była istotniejsza. Mathieu złożył wujowi Koronosowi pewnego rodzaju obietnicę, ten wsparł ich działania swoimi statkami, dając możliwość obrony linii brzegowej i cieśniny kaletańskiej, z drugiej strony Mathieu przyrzekł wesprzeć go w działaniach na terenach przy Corbenic Castle. Krótka rozmowa, wymiana spostrzeżeń… Rosierowi o wiele trudniej było zdobyć informacje dotyczące ich terenów, ale odpowiednia współpraca z pewnością przyniesie odpowiednie korzyści. Wuj Koronos był jednym z jego ulubionych członków rodziny, brat matki zawsze był dla niego pewnego rodzaju wsparciem, szczególnie po stracie ojca i ciągle powtarzał mu, że Mathieu powinien był jednak wybrać statki zamiast smoków. Krótka rozmowa dobiegła końca, a Rosier ruszył w stronę doków, gdzie czekał już Brzask, z zadufanym Pierwszym, któremu wydawało się, że ktoś kto jest Lordem nie wie co znaczy prawdziwe życie.
Poprawił napę swojego płaszcza. Czerń w połączeniu ze srebrem. Wyjątkowo stylowe i chroniące przed chłodem odzienie. Mathieu nie był pierwszym lepszym dzieciakiem, który wypuszczał się na statek. Zaraz za nim poruszał się jego bagaż, z awaryjnym odzieniem, kocem i ciepłym oporządzeniem. Wolał nie zamarznąć, szczególnie nie przy tym dupku. Znalazł się na statku, a deski zaskrzypiały przyjemnie pod jego ciężarem. Od pierwszych kroków czuł to przyjemne chybotanie, a co dopiero kiedy wypłyną w pełne morze.
- Konwenanse. – mruknął, kiedy Fernsby zaprowadził go do jego kajuty, w której mógł się rozgościć. Nie była pałacem, ale wcale takiego nie oczekiwał. Po rozłożeniu najpotrzebniejszych rzeczy założył rękawiczki na dłonie i ruszył na górny pokład, gdzie oczekiwał na niego Pierwszy na Brzasku.
- Lord Nestor powiedział, że wypływamy po dość istotną dostawę towaru. – powiedział na początku i stanął w pobliżu niego, zakładając ręce za plecy. Najpierw musiał poznać ten statek. – Z jakiego drewna wykonane są najważniejsze elementy statku? Najlepszy materiał na żagle? – spytał. Od tego powinien zacząć od pytań. A Fernsby powinien zacząć od odpowiedzi.
W Norfolk zjawił się przed czasem. Musiał zamienić kilka słów z wujem Koronosem, wyprawa jego statkiem to jedna sprawa, a możliwość, choć odpowiedniejszym byłoby słowo konieczność podjęcia działań na terenie Norfolk była istotniejsza. Mathieu złożył wujowi Koronosowi pewnego rodzaju obietnicę, ten wsparł ich działania swoimi statkami, dając możliwość obrony linii brzegowej i cieśniny kaletańskiej, z drugiej strony Mathieu przyrzekł wesprzeć go w działaniach na terenach przy Corbenic Castle. Krótka rozmowa, wymiana spostrzeżeń… Rosierowi o wiele trudniej było zdobyć informacje dotyczące ich terenów, ale odpowiednia współpraca z pewnością przyniesie odpowiednie korzyści. Wuj Koronos był jednym z jego ulubionych członków rodziny, brat matki zawsze był dla niego pewnego rodzaju wsparciem, szczególnie po stracie ojca i ciągle powtarzał mu, że Mathieu powinien był jednak wybrać statki zamiast smoków. Krótka rozmowa dobiegła końca, a Rosier ruszył w stronę doków, gdzie czekał już Brzask, z zadufanym Pierwszym, któremu wydawało się, że ktoś kto jest Lordem nie wie co znaczy prawdziwe życie.
Poprawił napę swojego płaszcza. Czerń w połączeniu ze srebrem. Wyjątkowo stylowe i chroniące przed chłodem odzienie. Mathieu nie był pierwszym lepszym dzieciakiem, który wypuszczał się na statek. Zaraz za nim poruszał się jego bagaż, z awaryjnym odzieniem, kocem i ciepłym oporządzeniem. Wolał nie zamarznąć, szczególnie nie przy tym dupku. Znalazł się na statku, a deski zaskrzypiały przyjemnie pod jego ciężarem. Od pierwszych kroków czuł to przyjemne chybotanie, a co dopiero kiedy wypłyną w pełne morze.
- Konwenanse. – mruknął, kiedy Fernsby zaprowadził go do jego kajuty, w której mógł się rozgościć. Nie była pałacem, ale wcale takiego nie oczekiwał. Po rozłożeniu najpotrzebniejszych rzeczy założył rękawiczki na dłonie i ruszył na górny pokład, gdzie oczekiwał na niego Pierwszy na Brzasku.
- Lord Nestor powiedział, że wypływamy po dość istotną dostawę towaru. – powiedział na początku i stanął w pobliżu niego, zakładając ręce za plecy. Najpierw musiał poznać ten statek. – Z jakiego drewna wykonane są najważniejsze elementy statku? Najlepszy materiał na żagle? – spytał. Od tego powinien zacząć od pytań. A Fernsby powinien zacząć od odpowiedzi.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Pozbycie się uprzedzeń nie było łatwe, ale Rosier nie przybył w fatałaszkach jak na bal, z przygotowanym własnym worem na rejs, co nie zmieniało faktu, że z materiału z jakiego uszyty był jego ubiór załoga wyżywiła by swoje rodziny przez miesiąc. Sam Pierwszy miał na sobie prosty, solidnie uszyty płaszcz, grubą koszulę i co najważniejsze wygodne spodnie i buty. Na statku nic nie mogło krępować ruchów kiedy należało działać. Widział jak marynarze odprowadzali bardzo podobnych do siebie mężczyzn wzrokiem zastanawiając się jak to możliwe, że pan Fernsby jest podobny do bogatego krewniaka ich mocodawcy jakim był lord Travers.
-Zasady, panie Rosier. Bez nich byśmy byli bandą nie lepszą niż stado zwierząt. - Skomentował bez złośliwości w głosie słowa Rosiera. Załoga miała być karna, a każdy znał swoje miejsce inaczej po paru godzinach rejsu doszłoby do zamieszek i buntów. Statek był miniaturą państwa, w którym władcą był kapitan, a żeglarze dworem i ludem. Wystarczyła odrobina zgnilizny i nigdy by nie wrócili cało do portu. Wyszedł na pokład słysząc wybijanie szklanek; jeszcze chwila i wyruszą w rejs. W końcu! Serce Kennetha rwało się w stronę morza, nie mogą się doczekać aż poczuje słony smak w ustach, jak fale zaleją pokład, a wieczorami będzie zasypiał w kołyszącym się hamaku.
-Tytoń i przyprawy, panie Rosier. - Odpowiedział Fernsby kiedy ten zjawił się obok niego. Płynęli po deficytowy towar, taki, który schodził teraz najlepiej. Wojna sprawiała, że tytoń był na wagę złota, ludzie potrzebowali czegoś co im da namiastkę normalności. Oprócz tego był jeszcze rum, ale o tym lord nie musiał już wiedzieć. -Statek składa się z kadłuba, czyli całej tej konstrukcji, która nadaje kształt. Zwykle jest to konstrukcja stalowo -drewniana, jak w przypadku Brzasku. Drewno musi być mocne i wytrwałe, najlepiej mahoń, modrzew, sosna lub dąb. - Zaczął wyjaśniać Pierwszy i ruszył po pokładzie aby oprowadzić Rosiera. Mógł za nim nie przepadać, ale obowiązki były ważniejsze od własnych niechęci do tego człowieka. -Następnie mamy pokład, czyli to na czym stoimy. Zamyka od góry kadłub statku. Mamy dziób oraz rufę, czyli dwa końce statku. Burtę, czyli boki i nadbudówka, tam mieści się kajuta kapitana i jego część prywatna. - Wskazał konstrukcję, która znajdowała się na pokładzie.-I oczywiście maszty. Nasz brzask to statek typu kliper, który ma trzy maszty po siedem żagli i dodatkowe żagle boczne. Żagle zrobione są z mocnego i grubo tkanego płótna bawełnianego. Wcześniej używano brytów lnianych, ale te były podatne na gnicie. - Wyjaśniał dalej, starał się mówić ogólnikowo i nie zagłębiać się w szczegóły i to nie dlatego, że nie chciał, ale wiedział, że było to wiele informacji podanych na raz; mogły przytłoczyć i siać zamęt w głowie, a wbrew pozorom nie chciał teraz dopiero Rosierowi i udowodnić mu, że na niczym się nie zna. Od tego jak dobrze będzie się orientował na statku zależało jego życie. Wszedł na rufę, gdzie znajdowało się koło sterowe i oparł się o nie patrząc na krzątaninę jaka miała miejsce na pokładzie.
-Pobudka o szóstej, odprawa u kapitana. Każdy ma tutaj swoje zadanie do wykonania, pan, panie Rosier. Trzyma się mnie. - Oznajmił i czy im się to podobało czy nie wola lorda Travers zostali skazani na siebie. -Pokażę wszystko co umiem i wiem o żegludze i odpowiem na każde pytanie z nią związane. Plan na dziś wygląda następująco, płyniemy w stronę Lizbony, stamtąd bierzemy kolejne zapasy wody i żywności, następnie czeka nas najdłuższa trasa na Barbados, Curaco i w końcu port w Jamajce. - Mówiąc to wyciągnął mapy i wskazał miejsce na mapie -Montego Bay - Wymówił nazwę jakby płynęli do ziemi obiecanej, ale podniecenia w głosie Pierwszy nie był w stanie ukryć. W tym momencie usłyszeli krzyk, a Fernsby poderwał głowę znad mapy.
-Kapitan na pokładzie! - Po trapie wszedł rosły mężczyzna o gęstej brodzie poprzetykanej już siwizną. Nosił się podobnie jak Kenneth, ale widać po nim było całe lata spędzone na morzu, otrzaskana wiatrem i solą twarz była pokryta zmarszczkami, a spod krzaczastych brwi patrzyły uważne i czujne oczy. Marynarze natychmiast zasalutowali, a kapitan skierował swoje kroki na rufę gdzie dostrzegł lorda Rosier i Pierwszego.
-Panie Fernsby, jak statek?
-Gotowy do rejsu, kapitanie! - Pierwszy wyprostował się niczym struna na widok przełożonego. -Kapitanie, to lord Mathieu Rosier.
-Miło mi poznać, pana lordzie Rosier. - Kapitan wyciągnął w stronę lorda dłoń, choć chyba to właśnie arystokrata winien wykonać ten gest jako pierwszy. -Mam nadzieję, że Fernsby wprowadził pana już na statek?
-Zasady, panie Rosier. Bez nich byśmy byli bandą nie lepszą niż stado zwierząt. - Skomentował bez złośliwości w głosie słowa Rosiera. Załoga miała być karna, a każdy znał swoje miejsce inaczej po paru godzinach rejsu doszłoby do zamieszek i buntów. Statek był miniaturą państwa, w którym władcą był kapitan, a żeglarze dworem i ludem. Wystarczyła odrobina zgnilizny i nigdy by nie wrócili cało do portu. Wyszedł na pokład słysząc wybijanie szklanek; jeszcze chwila i wyruszą w rejs. W końcu! Serce Kennetha rwało się w stronę morza, nie mogą się doczekać aż poczuje słony smak w ustach, jak fale zaleją pokład, a wieczorami będzie zasypiał w kołyszącym się hamaku.
-Tytoń i przyprawy, panie Rosier. - Odpowiedział Fernsby kiedy ten zjawił się obok niego. Płynęli po deficytowy towar, taki, który schodził teraz najlepiej. Wojna sprawiała, że tytoń był na wagę złota, ludzie potrzebowali czegoś co im da namiastkę normalności. Oprócz tego był jeszcze rum, ale o tym lord nie musiał już wiedzieć. -Statek składa się z kadłuba, czyli całej tej konstrukcji, która nadaje kształt. Zwykle jest to konstrukcja stalowo -drewniana, jak w przypadku Brzasku. Drewno musi być mocne i wytrwałe, najlepiej mahoń, modrzew, sosna lub dąb. - Zaczął wyjaśniać Pierwszy i ruszył po pokładzie aby oprowadzić Rosiera. Mógł za nim nie przepadać, ale obowiązki były ważniejsze od własnych niechęci do tego człowieka. -Następnie mamy pokład, czyli to na czym stoimy. Zamyka od góry kadłub statku. Mamy dziób oraz rufę, czyli dwa końce statku. Burtę, czyli boki i nadbudówka, tam mieści się kajuta kapitana i jego część prywatna. - Wskazał konstrukcję, która znajdowała się na pokładzie.-I oczywiście maszty. Nasz brzask to statek typu kliper, który ma trzy maszty po siedem żagli i dodatkowe żagle boczne. Żagle zrobione są z mocnego i grubo tkanego płótna bawełnianego. Wcześniej używano brytów lnianych, ale te były podatne na gnicie. - Wyjaśniał dalej, starał się mówić ogólnikowo i nie zagłębiać się w szczegóły i to nie dlatego, że nie chciał, ale wiedział, że było to wiele informacji podanych na raz; mogły przytłoczyć i siać zamęt w głowie, a wbrew pozorom nie chciał teraz dopiero Rosierowi i udowodnić mu, że na niczym się nie zna. Od tego jak dobrze będzie się orientował na statku zależało jego życie. Wszedł na rufę, gdzie znajdowało się koło sterowe i oparł się o nie patrząc na krzątaninę jaka miała miejsce na pokładzie.
-Pobudka o szóstej, odprawa u kapitana. Każdy ma tutaj swoje zadanie do wykonania, pan, panie Rosier. Trzyma się mnie. - Oznajmił i czy im się to podobało czy nie wola lorda Travers zostali skazani na siebie. -Pokażę wszystko co umiem i wiem o żegludze i odpowiem na każde pytanie z nią związane. Plan na dziś wygląda następująco, płyniemy w stronę Lizbony, stamtąd bierzemy kolejne zapasy wody i żywności, następnie czeka nas najdłuższa trasa na Barbados, Curaco i w końcu port w Jamajce. - Mówiąc to wyciągnął mapy i wskazał miejsce na mapie -Montego Bay - Wymówił nazwę jakby płynęli do ziemi obiecanej, ale podniecenia w głosie Pierwszy nie był w stanie ukryć. W tym momencie usłyszeli krzyk, a Fernsby poderwał głowę znad mapy.
-Kapitan na pokładzie! - Po trapie wszedł rosły mężczyzna o gęstej brodzie poprzetykanej już siwizną. Nosił się podobnie jak Kenneth, ale widać po nim było całe lata spędzone na morzu, otrzaskana wiatrem i solą twarz była pokryta zmarszczkami, a spod krzaczastych brwi patrzyły uważne i czujne oczy. Marynarze natychmiast zasalutowali, a kapitan skierował swoje kroki na rufę gdzie dostrzegł lorda Rosier i Pierwszego.
-Panie Fernsby, jak statek?
-Gotowy do rejsu, kapitanie! - Pierwszy wyprostował się niczym struna na widok przełożonego. -Kapitanie, to lord Mathieu Rosier.
-Miło mi poznać, pana lordzie Rosier. - Kapitan wyciągnął w stronę lorda dłoń, choć chyba to właśnie arystokrata winien wykonać ten gest jako pierwszy. -Mam nadzieję, że Fernsby wprowadził pana już na statek?
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Ekscytacja Kennetha Fernsby’ego wibrowała w powietrzu. Każdy słowo, które wypowiadał i sposób w jaki się wysławiał przesiąknięte były wyraźną pasją. Ewidentnie było widać, że ten rejs jest dla niego czystą przyjemnością, jego serce rwało się w kierunku wzburzonych fal morskich. Mathieu miał dość sceptyczne nastawienie – chciał jak najwięcej zyskać na tym wyjeździe, posiąść niezbędną wiedzę, która mogłaby w przyszłości stawiać go w lepszym świetle, jeśli chodziło o budowanie własnej floty. Niemniej jednak, musiał skupić się na swoim zadaniu i planach, które z tym wiązał. Liczył też na to, że demony jego przeszłości zostaną daleko na lądzie, kiedy statek Brzask odbije od portu przy Corbenic Castle i wyruszą w rejs. Zmęczenie było po nim widać na pierwszy rzut oka. Bardzo intensywny początek roku, prawie żadnej nocy nie przespał w pełni, działania, które stały się koniecznością na terenach Staffordshire, rozmowa z Calypso i złożone obietnice, kłótnia z Primrose. Miał nadzieję, że kiedy już wyruszą, a ląd stanie się jedynie cienką linią na horyzoncie jego umysł odpocznie nieco od problemów dnia codziennego. Nigdy nie uciekał od problemów, tym razem jednak nie był pewien czy jest w stanie pokonać je nie wychodząc z tego bez szwanku. Liczył też na to, że kiedy opuści Anglię Arawn osłabiający jego organizm odpuści mu choć na chwilę.
- Pływając we flocie Traversów zajmuje się Pan handlem w głównej mierze, tak? – spytał, krocząc dumnie obok niego. Nie mógł patrzeć w stronę Kennetha bez cienia uprzedzenia. Młody chłopak był butny i pewny siebie, a do tego podchodził do Mathieu jak pies do jeża i Rosier doskonale to wyczuwał. Nie zamierzał jednak być wobec niego złośliwym, w końcu mieli spędzić ze sobą blisko dwa tygodnie, a lepiej, że smokologowi nie próbować nadepnąć na odcisk. To ostatnio słaby pomysł, zważywszy na to, że dość łatwo traci kontrolę i można wybić go z rytmu. – Czym różni się statek handlowy od tego, statku, który zajmuje się ochroną terytorium? – spojrzał na niego, przyglądając się po kolei wszelkim częścią statku, które prezentował mu Kenneth. Zapamiętywał to, co mówił do niego, skupiając się na każdym szczególe. Miał jednak sporo pytań, na które Fernsby – chcąc nie chcąc – będzie musiał odpowiedzieć. W końcu od tego tu był, a raczej do tego oddelegował go wuj Koronos. Jego szanowny kuzyn zapewne był bardzo zajęty, wojna hulała na dobre, ale Mathieu nie miał o to żalu.
- Elementy statku są wzmocnione magią? Jakie zaklęcia najlepiej stosować, jeśli takowe nakładacie? – spytał, przekręcając głowę w bok, lekko dotykając przy tym drewnianego elementu masztu. Chciał wiedzieć, bo to dość istotny element podróży. Dla niego logicznym było nakładanie zabezpieczeń na dom Albionów Czarnookich, ciekaw był czy w ten sam sposób działało to ze statkami i jak przede wszystkim. Prawdę mówiąc musiał się zastanowić przez chwilę, w jaki sposób zrobiły to sam, wszak był dość biegły w zakresie Obrony przed Czarną Magią.
- Co w takim razie jest pana zadaniem, panie Fernsby? – spytał, przystając zaraz obok niego. Wziął głęboki oddech i zmierzył go wzrokiem. Nie miał problemu z porannym wstawaniem, szczególnie kiedy nie mógł spać. Dlatego postanowił pozostałe słowa pozostawić bez zbędnych komentarzy, tym bardziej kiedy rozległa się gwara, bo kapitan zjawił się na statku i każdy zaczął mu salutować, a ten w końcu dotarł do Pierwszego i gościa na statku. Kiedy kapitan wyciągnął do niego rękę Mathieu najpierw spojrzał na nią, a później na mężczyznę. Protokoły. Postanowił jednak porzucić zasady i reguły, w imię edukacji. Uścisnął dłoń kapitana i przybrał najbardziej neutralny wyraz twarzy na jaki było go stać.
- Zdaje się, że poznaliśmy się wcześniej. O ile mnie pamięć nie myli, kiedy Octavius dobił do portu w Dover na krótką przerwę… przeszło dziesięć lat temu. – przypomniał sobie, choć mógł się mylić. Kapitan wyglądał mu na wyjadacza, a Mathieu miał dość dobrą pamięć, aby zanotować istotne dla niego szczegóły. Jak na ironię, pamiętał to, co chciał pamiętać i nigdy nie zastanawiał się nad mało istotnymi rzeczami. – Wprowadził. – rzucił krótko, jakby nie chciał się nad tym za bardzo rozwodzić. Odpowiadał na jego pytania, więc… osiągał swój cel. Co innego, że po prostu nie przepadał za nim i raczej ciężko będzie to kiedyś zmienić. Nie zrobił na nim wybitnego pierwszego wrażenia, a Mathieu miał dość udawania dobrego wujka i kolegi. Początek tego roku dał mu w kość i uświadomił pewne rzeczy.
- Trafiłem pod najlepszą opiekę, kapitanie, wuj Nestor uświadomił mi to wyraźnie. Możliwość zdobycia od Was wiedzy jest dla mnie nieoceniona. – zwrócił się do kapitana. Jasne, że Koronos skierowałby go do kuzyna na przyuczenie… ale skoro nie było innej możliwości, Rosier wylądował na Brzasku z przemiłym kapitanem i jego fantastycznym Pierwszym.
- Pływając we flocie Traversów zajmuje się Pan handlem w głównej mierze, tak? – spytał, krocząc dumnie obok niego. Nie mógł patrzeć w stronę Kennetha bez cienia uprzedzenia. Młody chłopak był butny i pewny siebie, a do tego podchodził do Mathieu jak pies do jeża i Rosier doskonale to wyczuwał. Nie zamierzał jednak być wobec niego złośliwym, w końcu mieli spędzić ze sobą blisko dwa tygodnie, a lepiej, że smokologowi nie próbować nadepnąć na odcisk. To ostatnio słaby pomysł, zważywszy na to, że dość łatwo traci kontrolę i można wybić go z rytmu. – Czym różni się statek handlowy od tego, statku, który zajmuje się ochroną terytorium? – spojrzał na niego, przyglądając się po kolei wszelkim częścią statku, które prezentował mu Kenneth. Zapamiętywał to, co mówił do niego, skupiając się na każdym szczególe. Miał jednak sporo pytań, na które Fernsby – chcąc nie chcąc – będzie musiał odpowiedzieć. W końcu od tego tu był, a raczej do tego oddelegował go wuj Koronos. Jego szanowny kuzyn zapewne był bardzo zajęty, wojna hulała na dobre, ale Mathieu nie miał o to żalu.
- Elementy statku są wzmocnione magią? Jakie zaklęcia najlepiej stosować, jeśli takowe nakładacie? – spytał, przekręcając głowę w bok, lekko dotykając przy tym drewnianego elementu masztu. Chciał wiedzieć, bo to dość istotny element podróży. Dla niego logicznym było nakładanie zabezpieczeń na dom Albionów Czarnookich, ciekaw był czy w ten sam sposób działało to ze statkami i jak przede wszystkim. Prawdę mówiąc musiał się zastanowić przez chwilę, w jaki sposób zrobiły to sam, wszak był dość biegły w zakresie Obrony przed Czarną Magią.
- Co w takim razie jest pana zadaniem, panie Fernsby? – spytał, przystając zaraz obok niego. Wziął głęboki oddech i zmierzył go wzrokiem. Nie miał problemu z porannym wstawaniem, szczególnie kiedy nie mógł spać. Dlatego postanowił pozostałe słowa pozostawić bez zbędnych komentarzy, tym bardziej kiedy rozległa się gwara, bo kapitan zjawił się na statku i każdy zaczął mu salutować, a ten w końcu dotarł do Pierwszego i gościa na statku. Kiedy kapitan wyciągnął do niego rękę Mathieu najpierw spojrzał na nią, a później na mężczyznę. Protokoły. Postanowił jednak porzucić zasady i reguły, w imię edukacji. Uścisnął dłoń kapitana i przybrał najbardziej neutralny wyraz twarzy na jaki było go stać.
- Zdaje się, że poznaliśmy się wcześniej. O ile mnie pamięć nie myli, kiedy Octavius dobił do portu w Dover na krótką przerwę… przeszło dziesięć lat temu. – przypomniał sobie, choć mógł się mylić. Kapitan wyglądał mu na wyjadacza, a Mathieu miał dość dobrą pamięć, aby zanotować istotne dla niego szczegóły. Jak na ironię, pamiętał to, co chciał pamiętać i nigdy nie zastanawiał się nad mało istotnymi rzeczami. – Wprowadził. – rzucił krótko, jakby nie chciał się nad tym za bardzo rozwodzić. Odpowiadał na jego pytania, więc… osiągał swój cel. Co innego, że po prostu nie przepadał za nim i raczej ciężko będzie to kiedyś zmienić. Nie zrobił na nim wybitnego pierwszego wrażenia, a Mathieu miał dość udawania dobrego wujka i kolegi. Początek tego roku dał mu w kość i uświadomił pewne rzeczy.
- Trafiłem pod najlepszą opiekę, kapitanie, wuj Nestor uświadomił mi to wyraźnie. Możliwość zdobycia od Was wiedzy jest dla mnie nieoceniona. – zwrócił się do kapitana. Jasne, że Koronos skierowałby go do kuzyna na przyuczenie… ale skoro nie było innej możliwości, Rosier wylądował na Brzasku z przemiłym kapitanem i jego fantastycznym Pierwszym.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Statek "Brzask"
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Norfolk