Wydarzenia


Ekipa forum
Stara szklarnia
AutorWiadomość
Stara szklarnia [odnośnik]11.08.21 23:48

Szklarnia


Z tyłu ogrodu znajduje się stara szklarnia, niegdyś używana przez poprzednich właścicieli. Obecnie jest opuszczona i zapuszczona - w środku nie rosną już rośliny, a pomieszczenie wymaga odświeżenia i remontu. Steffen doprowadził je do względnego porządku za pomocą transmutacji i magii iluzji, ale zdaje sobie sprawę, że Isabella potrzebuje lepszych warunków dla swojej własnej szklarni. Obecnie budynek jest więc bezużyteczny, choć wygląda ładnie i w środku można się schronić przed zimowymi mrozami.



intellectual, journalist
little spy



Ostatnio zmieniony przez Steffen Cattermole dnia 07.04.22 0:24, w całości zmieniany 1 raz
Steffen Cattermole
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7358-steffen-cattermole https://www.morsmordre.net/t7438-szczury-nie-potrzebuja-sow#203253 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f127-dolina-godryka-szczurza-jama https://www.morsmordre.net/t7471-skrytka-bankowa-nr-1777#204954 https://www.morsmordre.net/t7439-steffen-cattermole?highlight=steffen
Re: Stara szklarnia [odnośnik]12.11.21 17:24
odpowiedź na post Mav

W czasie ceremonii mój wzrok nieustannie wędrował w kierunku siedzącej obok Maeve, co jakiś czas kontrolnie zerkając na siedzącego nieco dalej Oscara, który częstował mnie gniewnym spojrzeniem. Nie wiedziałem, co mogło tkwić pod czupryną młodego Gryfona, domyślałem się jednak, że mimo naszych rozmów i uprzedzenia go, że na uroczystości pojawi się moja partnerka, nie do końca potrafił przełknąć nową rzeczywistość. Nie było łatwo być ojcem dla nastolatka, kiedy większość jego życia wypełniała luka spowodowana moją nieobecnością. Bez względu na moje starania, wyrozumiałość i otwartość, dzieliła nas przepaść i dziura emocjonalna, która zionęła za każdym razem, kiedy sprawy układały się nie po myśli Oscara. Czyli, jak się domyślałem - teraz.
Wiedziałem, że byłem o włos od konfrontacji. Zanim jednak ta miała nastąpić, potrzebowałem odpowiedniego preludium. I czułem, że zawaliłem. Zawaliłem tak bardzo, jak było to możliwe, odhaczając wszystkie punkty na długiej liście nie spierdol tego.
Złożyłem Isabelli i Steffenowi życzenia - szczęśliwych chwil i nieprzemijającej miłości, Salamandrę racząc czułym, niemal ojcowskim pocałunkiem w czoło, co chyba niekoniecznie spodobało się panu młodemu. Musiałem przyznać, że panna Selwyn-Presley-Cattermole posiadała czarującą osobowość, a po ponad pół roku spędzonym pod jednym dachem naszą relację można było uznać za całkiem bliską - znacznie bliższą, niż łączyła mnie z którąkolwiek z moich sióstr. Miałem pewne obawy, czy miłość przypadkiem nie zaślepiła jej zdrowego rozsądku, pozostawiałem je jednak dla siebie - wiedziałem, że Alexander z pewnością nie dopuściłby do tego, by jego kuzynka trafiła w złe ręce.
Przez jakiś czas spacerowaliśmy z Maeve po zimowym ogrodzie, meandrując między gośćmi i krótkimi rozmowami, a myśl, która siedziała z tyłu mojej głowy coraz mocniej uwierała. Zanim jednak zdołałem podzielić się nią z Clearwater, w porywie weselnej atmosfery wzięliśmy udział w zabawie, którą - o dziwo - wygraliśmy, choć chyba żadne z nie dążyło do tego po trupach, zwyczajnie czerpiąc radość ze wspólnie spędzonego czasu. Ukradkowych spojrzeń, zetknięć dłoni, ale i wzajemnym droczeniu się.  
- Czuję się, jakbym miał siedemnaście lat - Skomentowałem, kiedy już odebraliśmy prezenty od Isabelli, mając na myśli nie tylko rodzaj zabawy; doceniałem, że wykonała je własnoręcznie. - Udana z nas drużyna. - Zauważyłem zaczepnie, posyłając jej iście szelmowski uśmiech - który spłynął z mojej twarzy, kiedy na horyzoncie pojawił się Oscar. Przeprosiłem na chwilę Maeve, udając się z synem na stronę. Wydawał się wyraźnie poddenerwowany - wiedział, że chciałem go przedstawić swojej dziewczynie, poprosiłem jednak jeszcze o chwilę czasu, zastanawiając się, ile alkoholu zdoła wlać w siebie do tego czasu. Choć liczyłem na to, że po Sylwestrowej nocy na jakiś czas zaniecha przygód z napojami wyskokowymi.
Ale już kiedyś ustaliliśmy, że numerologia nie jest moją najmocniejszą stroną.
- Piłem. Zgodzę się z tobą, że jest dość… wymyślny, ale wart pokusy. Masz ochotę? - Spojrzałem porozumiewawczo na Clearwater, kiedy wróciłem do jej towarzystwa, a zanim zdążyła odpowiedzieć, pochwyciłem dwie szklanki trunku, wręczając jedną Maeve - Chodźmy się przejść. - Zaproponowałem, czując jak serce podchodzi mi do gardła. Nie mogłem dłużej uciekać przed tym, co było nieuchronne. Przez ostatnie tygodnie - zamiast budować mosty, o których tyle mówiliśmy - skrupulatnie dokładałem po cegiełce do dzielącego nas muru, odgradzając się nie tylko od prawdy, ale i od niej. Strach przejął nade mną kontrolę, czyniąc przebiegłym lisem - albo raczej błaznem.
Przemierzając śnieżny ogród nie zauważyłem grudki śniegu, potykając się o nią, by w ostatniej chwili chwycić szklankę, ratując trunek przed wylądowaniem w zaspie. Przed moją twarzą smagnęła świetlista łuna, pikując wprost na nieboskłon, by na granatowym firmamencie z hukiem ułożyć się w kształt błyszczącego na złoto lisa.
- O ironio, mam nadzieję, że to nie ściągnie niepożądanej uwagi… - skomentowałem, czując zażenowanie swoją nieostrożnością. Byliśmy w Somerset, ale nawet tutaj fajerwerki mogły przyciągnąć niemile widzianych gości.
A był to dopiero początek karuzeli żenady.
Kiedy zbliżaliśmy się do starej szklarni, wziąłem nieco głębszy łyk alkoholu, po którym - jak nigdy wcześniej - zakręciło mi się w głowie. W ostatnich dniach nie jadłem zbyt syto, nigdzie nie udało mi się dostać mięsa, a polowania nie przyniosły sukcesu. Wszystko lepsze, co wpadło mi w ręce, przeznaczałam Oscarowi, samemu żywiąc się głównie suchym chlebem. Nie wiedziałem więc, czy naprawdę usłyszałem prześmiewczy syk, który zmroził mi krew w żyłach, czy może tylko picie alkoholu na pusty żołądek mi zaszkodziło.
- Psssst, a wieszszsz, o czym nie wieszszsz, Maeve? Twój kochaśśśśś ma ssssssyna.
Wzdrygnąłem się, a na twarzy najpewniej zrobiłem się blady jak śnieg. Spojrzałem w głąb swojego kieliszka, w którym pływał niewielki wąż; poczułem, jak mój żołądek wiąże się w supeł, po czym uniosłem spojrzenie na Maeve.
- Ja, Maeve… ja zaraz ci to wyjaśnię. - Zacząłem, a tętno przyspieszyło mi jak aetonan w galopie. - Juszszsz za póśśśśśśśśśśno, ona juszszsz wie. Maszszsz ssssssssyna. - Wężowy głos nie dawał spokoju; gdyby to jeszcze mógł być jakikolwiek inny głos - ale nie, zdradliwy symbol mojej rodziny musiał zagrać pierwsze skrzypce. - Pamiętasz jak przed weselem mówiłem ci, że chciałbym, abyś poznała dzisiaj kogoś… ważnego dla mnie? Czuję, że spieprzyłem sprawę. - Powierzchownie pozostawałem spokojny, jednak pod tym, co prezentowałem Maeve, drzemał chaos. - Nie wiedziałem jak się do tego zabrać. To nie jest prosty dla mnie temat, a jednocześnie czuję, że powinienem był ci dawno powiedzieć. - Na chwilę zapauzowałem, układając rozbiegane myśli. Serce chciało mi wyskoczyć z żeber, jakbym został porażony dziesięcioma commotio. - Zbierałem się kilka razy, ale za każdym brakowało mi odwagi. Nadal mi jej brakuje, ale czuję się źle, nie mówiąc ci o tym. Bałem się - boję nadal - że przestaniesz na mnie patrzeć w sposób, jaki robisz to dotychczas. A teraz, na domiar tego wszystkiego, stawiam cię w niewygodnej sytuacji, nie dając czasu na przemyślenie wszystkich spraw w spokoju, na złapanie oddechu, poukładanie tego w głowie. Dlatego… dlatego zrozumiem, jeśli odmówisz… poznania. - Spojrzałem na nią, ale tym razem w moich oczach nie mogła dostrzec dobrze jej znanego błysku pewności. - Maeve… Chłopak, z którym rozmawiałem po bałwanach jest moim synem. Nazywa się Oscar Reid. Ma czternaście lat. Chciałbym, abyście mieli okazję poznać się lepiej, bo oboje jesteście dla mnie ważni. Domyślam się jednak, że masz sporo pytań. Na każde odpowiem. - Zasługiwała na to - ale czy ja nadal zasługiwałem na nią? - Przepraszam, że ci nie powiedziałem.

rzuty
[bylobrzydkobedzieladnie]


Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym


Ostatnio zmieniony przez Frederick Fox dnia 08.04.22 21:22, w całości zmieniany 1 raz
Frederick Fox
Frederick Fox
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 34 (37)
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

fire is catching
and if we burn
you burn with us

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Stara szklarnia Giphy
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2155-frederick-fox#32552 https://www.morsmordre.net/t2178-poczta-fryderyka#33148 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f413-devon-lisia-nora https://www.morsmordre.net/t3769-skrytka-bankowa-nr-605#69393 https://www.morsmordre.net/t2332-freddie-fox#35856
Re: Stara szklarnia [odnośnik]16.11.21 14:55
Zacmokała, gdy przybrał na usta swój popisowy uśmiech, zaczepny, iście lisi – choćby chciała, nie mogłaby odmówić mu racji. Z początku nie czuła się szczególnie pewnie, nienawykła do beztroski i typowych weselom zabaw, wszak zwykle unikała ich jak ognia, lecz im dłużej lawirowali wśród zaproszonych na uroczystość gości, na tym więcej swobody sobie pozwalała; spontaniczna rywalizacja w lepieniu bałwanów zakończyła się ich sukcesem, raz po raz muskała pozbawioną rękawiczki dłonią otrzymane od urokliwej panny młodej, wciśnięte teraz do kieszeni płaszcza kadzidło – upominki zaskoczyły ją do głębi, tak samo jak otwartość, ciepło, z którymi Isabella złożyła swe gratulacje. Lecz przecież trudno byłoby nie odnieść wrażenia, że Frederick i panna Presley, nie, już pani Cattermole, są ze sobą zżyci, że nawiązała się między nimi silna, za nic mająca sobie różnicę wieku nić porozumienia – i nawet jeśli przez krótką chwilę, ledwie mgnienie, żołądek skręcił się jej w supeł na widok czułego pocałunku, którym Fox przypieczętował swe życzenia dla pary młodej, to szybko zganiła się w myślach. To uczucie, zazdrość, było dla niej nowe, zaskakujące, ale przede wszystkim całkowicie bezpodstawne.
Udana była z nich drużyna; nie tylko tego wieczoru i nie tylko tutaj, na zapomnianym przez wojnę podwórzu. Z każdym kolejnym dniem utwierdzała się w przekonaniu, że może coś z tego wyjść, z nich; że to na niego czekała, przez wiele długich lat odmawiając sobie bliskości, prawa do ukradkowych uśmiechów, podszytych napięciem podchodów. Nie miała czasu, ani ochoty angażować się w cokolwiek, co przytrafiało się jej wcześniej, w poprzednim życiu. Wroński był wyrzutem sumienia, młodzieńczą pomyłką, która postanowiła objawić się w najmniej odpowiednim momencie; zawdzięczała mu jednak ucieczkę z pogrążonego w chaosie Londynu, próbowała o tym nie zapominać. Inne twarze i nazwiska zlewały się w jedno, stanowiąc ni mniej, ni więcej jak szum tła; nie poświęciła im wystarczająco dużo uwagi, zbyt zajęta sobą, śledztwami, karierą, by mogły zapisać się w pamięci na dłużej, nabrać prawdziwych kształtów. Był tylko on; on, który nawiedzał jej sny, przyprawiał o palpitacje serca, rozbrajał uśmiechem. Uczył burzyć mury, odsłaniać się cal po calu, jednocześnie odnajdując chwile słodkiej, ulotnej radości mimo okrążającego ich ze wszech stron, dyszącego w karki zagrożenia. Nie miała powodów, by nie wierzyć, kiedy mówił, że od sylwestrowej nocy będzie inaczej. Lepiej.
Nie wiedziała, kim jest ten nastolatek, z którym Fox poszedł porozmawiać; bez słowa sprzeciwu przystanęła gdzieś z boku, po raz pierwszy w trakcie tego wieczoru zostając sama. Wykorzystała tę chwilę, by z wrodzoną ciekawością i wypracowaną na przestrzeni lat uwagą obserwować kręcących się dookoła gości; mimowolnie poszukiwała spojrzeniem smukłej sylwetki Marcela, nie odpisał na jej ostatni list. Powinna się martwić?
Wymyślny, ale wart pokusy – powtórzyła po nim tonem, w który zakradała się niejednoznaczność, gdy już do niej wrócił, podał kieliszek. Czy na pewno wciąż mówił jedynie o zarezerwowanym dla wyższych sfer napitku? Niech będzie, spróbuje; w końcu to najpewniej pierwsza i ostatnia okazja, by dowiedzieć się, jak smakowała ta elegancka nalewka. Humor jej dopisywał, lecz z wdzięcznością przyjęła propozycję, by odejść gdzieś na bok, udać się na krótki spacer – gdzieś, gdzie nikt nie będzie im przeszkadzać, krępować ciekawskim wzrokiem i dyktowanymi przez społeczne normy wymaganiami. – W-wszystko w porządku...? – Wierzchem upstrzonej pierścionkami dłoni przesłoniła rozciągnięte w szerokim uśmiechu usta, może nie powinna się z niego śmiać, trudno było jednak wstrzymać tę reakcję, gdy zahaczył nogą o skryty wśród śniegu fajerwerk, a niebo rozbłysło fontanną złotych, formujących się w kształt lisa iskier. – Nie przejmuj się. – Na co jeszcze powinni tutaj uważać? Gnomy? Krwiożercze bałwany? Dopiero wtedy zanurzyła usta w alkoholu, zostawiając na szkle czerwony ślad pomadki, próbując rozpoznać i zaklasyfikować rozlewający po języku smak. – Och. To jest... – Nie wiedziała, jakie to jest, nie miała czasu, by się nad tym zastanowić, bo oprócz spływającego w dół przełyku ciepła poczuła coś jeszcze; radość stała się wyraźniejsza, oślepiająca, jaskrawa, przyćmiewając wszystko inne. I może to z tego powodu poufale wsparła się na męskim ramieniu, o minutę za długo wpatrując w jego usta; chciałaby ich sięgnąć, skraść choćby jeden niewinny pocałunek, lecz musiała przecież poczekać chwilę, dwie, aż zyskają pewność, że naprawdę są sami. – Chyba jeszcze ci tego nie mówiłam, ale wyglądasz w tej szacie naprawdę... Elegancko. – Przystojnie. Czy tak prezentował się, gdy jeszcze nazywano go Malfoyem i ganiano z sabatu na sabat? Nie, wtedy musiały otulać go jeszcze wykwintniejsze materiały, lepiej skrojone fraki i bogatsze perfumy, tylko uśmiech pewnie miał smutniejszy.
Coś nie tak? – Widziała, że drgnął, a lico stało blade jak ściana; odnalazła wzrokiem jego oczy, szukając w nich odpowiedzi na tę nagłą, nieoczekiwaną zmianę zachowania. Wciąż miała siłę, by składać usta w uśmiechu, nie podejrzewając nawet, w jakim kierunku zmierza ich rozmowa, że zbliżają się do przepaści. – Co wyjaśnisz? – Nie rozumiała, nie mogła rozumieć, do czego nawiązywał, skąd wzięła się ta wyrwana z kontekstu myśl. Podszyta obawą, bezpodstawnym lękiem. Dlatego cierpliwie czekała, aż ją rozwinie, choć każde kolejne słowo przygniatało napięciem, ciężarem kłębiących się nad ich głowami chmur, czarnych i burzowych; wyobraźnia rozdmuchiwała niedookreślony, pozbawiony ram i szczegółów problem do niebotycznych rozmiarów. Bo jeśli Fox się tym tak przejął, to nie mogło to być nic dobrego, lekkiego, coś, na co spojrzy z przymrużeniem oka. Jednak dopiero w momencie, w którym wyrzucił z siebie prawdę, całą prawdę, poczuła się, jak gdyby ktoś uderzył ją w żołądek, wlał jej tam żywy ogień, na koniec poprawił celną Lanceą. Co on powiedział?
Twoim synem. Czy to jeden z tych żartów, które opowiadasz z kamienną twarzą, a później, nagle i niespodziewanie, parskasz śmiechem i ogłaszasz mi, że dałam się nabrać? Że robię zabawną minę, śmiesznie marszczę nos, kiedy mnie tak zaskoczysz? Że moja lewa brew wygina się w idealny łuk, kiedy jestem podejrzliwa i próbuję przejrzeć cię na wylot? – Nie, oczywiście, że nie; widziała to w jego oczach, całej postawie. Tym razem był śmiertelnie poważny, odarty z całej swojej fantastyczności, blady i niepewny. A im bardziej się kurczył, wahał, zapadał w sobie, tym silniejsza stawała się jej złość; nie smutek, na smutek będzie mieć czas później, kiedy już ochłonie. Wzrokiem ciskała błyskawice, gdy nieświadomie coraz mocniej zaciskała palce na kruchym, delikatnym kieliszku; jeszcze trochę i go zgniecie, potłucze, zniszczy. Ale może właśnie tego było jej trzeba, bardziej przyziemnego bólu.
To dla mnie nie jest prosty temat, Fox. Zawaliłeś mi właśnie niebo na głowę, do cholery. Jak... Jak mogłeś nie powiedzieć mi wcześniej? – Zanim przywykła, że jest częścią jej życia, przywiązała się do niego, blisko, ściśle; zanim zrozumiała, że cokolwiek zrobi, cokolwiek powie, i tak będę po jego stronie. Mieli rację ci, którzy mówili, że miłość ogłupia. – Jak mogłeś... Gdzie jest jego matka? Też tutaj, teraz? Jak ja mam to w ogóle rozumieć – masz żonę, o której też bałeś mi się powiedzieć? I co... Co to tak właściwie znaczy, dokładnie, czarno na białym. – Nawet nie zauważyła, kiedy podniosła głos, ten sam wyrywał się z gardła, coraz szybciej i głośniej. – Gdyby nie ten ślub, gdyby nie to, że on tu jest, w tej chwili, twój syn, nadal pomijałbyś jego temat milczeniem? Zwlekał, aż w końcu nie dowiedziałabym się sama? Aż nie powiedziałby mi on? Uznać, że stawiasz mnie w dość niewygodnej sytuacji, to grube niedopowiedzenie. Nie znamy się przecież od wczoraj. Miesiąc temu powiedziałeś, że mnie kochasz. I mogłeś, powinieneś, powiedzieć mi o tym wszystkim zanim... – Zanim przycisnął ją do tamtej jabłoni, pocałował, obiecał mosty, nie mury. – Orlok jest Oscara. No tak. – Gwałtownie rozłożyła ramiona, przypadkiem wylewając część alkoholu gdzieś w śnieg, uśmiechając się do tego powracającego wspomnienia cierpko, z goryczą; powiedział tak, gdy wyłowił jej wianek, a u jego boku pojawiło się ociekające wodą psisko. Ale nie, przecież to nie on był właścicielem Orloka. Tylko Oscar. Teraz rozumiała; jakie to było frustrujące, wiedzieć, że rozwiązanie miała pod samym nosem. Znowu. – Wiem, że miałam poznać kogoś ważnego, że mnie o tym uprzedzałeś, ale na Merlina, myślałam, że mówisz, nie wiem, o jakimś przyjacielu, którego nie miałam jeszcze okazji spotkać. Zadrwiłeś ze mnie. – Uderzyła go w pierś, na tyle mocno, na ile potrafiła, czyli żałośnie słabo, w ten sposób próbując dać upust wszystkim emocjom, które przyprawiały ją o gorączkę, ból głowy, występowały rumieńcem na policzki, lecz to nie przyniosło ulgi. Nawet najmniejszej.

| rzut tutaj i szafka


my body is a cage
Maeve Clearwater
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t6468-maeve-clearwater https://www.morsmordre.net/t6481-artemizja#165435 https://www.morsmordre.net/t12366-maeve-clearwater#380086 https://www.morsmordre.net/f434-szkocja-easter-balmoral-gajowka https://www.morsmordre.net/t6969-skrytka-bankowa-nr-1629#183139 https://www.morsmordre.net/t6512-maeve-clearwater
Re: Stara szklarnia [odnośnik]16.11.21 18:24
- Zdecydowanie częściej powinnaś pić Toujours Pur. - Jej spojrzenie kusiło, usta jeszcze mocniej - ale poczucie winy, które już zdążyło wkraść się do mojej głowy, trzymało mnie w ryzach przed ryzykownymi zagraniami - gdyby nie ono, nie przejmowałbym się faktem, że ktoś mógłby nas zobaczyć.
Bo chciałem żeby nas widzieli. Żeby zobaczyli. Że nie było już Maeve i Fredericka osobno, a razem - ale czy na pewno?
Skryci w zaciszu starej szklarni pozostawaliśmy poza zasięgiem ciekawskich oczu gości, a moje obawy z każdą chwilą stawały się coraz bardziej rzeczywiste. Żartobliwe wyparcie w głosie Maeve szybko ustępowało miejsca złości, odbierając mi całą pewność siebie.
- To... nie jest żart. - Niechętnie zaprzeczyłem jej słowom, żałując, że nie mogę obrócić wszystkiego w żart. - Nie powiedziałem ci wcześniej, bo… bo kiedy widzieliśmy się w Nowy Rok, nie chciałem psuć tamtej atmosfery. Było magicznie. - Musiała przyznać temu rację; gdybym w tamtej chwili wyskoczył z Oscarem, przed lub po tym jak już ją pocałowałem, czy te wspomnienia byłyby równie wyjątkowe? - A później… sama wiesz. Widywaliśmy się jedynie na patrolach, pościgach, pojedynkach, grzebiąc trupy, czy nakładając pułapki. Żaden moment nie wydawał się właściwy, a zależało mi na tym, żeby powiedzieć ci to w cztery oczy, mając cię obok, a nie widząc jedynie skrawek twojej twarzy w tafli lusterka. Chciałem ci powiedzieć. I zgadzam się, że mogłem to lepiej rozegrać. - Panowałem nad swoim głosem, który nie unosił się, ale i nie drżał. Rozumiałem ją. Rozumiałem każde wzburzenie i każde poczucie niesprawiedliwości - ona niczym nie zawiniła. Miała prawo do złości. I miała prawo nie wiedzieć, jak bardzo zawiła i trudna była sytuacja moja i Oscara.
- Jego matka nie żyje. - Odparłem chłodno, odszukując jej spojrzenie. - Nie mam żony. I nigdy nie miałem. - Nigdy wcześniej nie widziałem jej w takim stanie. Nie byłem z siebie dumny. - Moje uczucia względem ciebie nie uległy zmianie, Maeve. - Trzymałem się na dystans, ponownie krzyżując z nią spojrzenie - tym razem odważniej. Przyjąłem cios, który mi wymierzyła nawet nie drgnąwszy. Poczucie winy sprawiało, ze stałem przed nią z opuszczoną gardą. - Tak, Orlok jest Oscara. - Zgodziłem się z nią, cały w złości, że nie mogę jej w tej chwili objąć - wiedziałem, że potrzebowała przestrzeni. - Nie zamierzałem ukrywać przed tobą tego, że mam syna. Po prostu żadna chwila nie wydawała mi się odpowiednia. I w oczekiwaniu na nią najwyraźniej wybrałem najgorszą. - Wzruszyłem ramionami, czując jak serce podchodzi mi do gardła. Miałem rację - bez względu na to, kiedy zamierzałem jej powiedzieć, to zawsze prowadziło do jednego tylko zakończenia.
Nie zasługiwałem na nią.
Ale ona zasługiwała na prawdę.
- Nie było to moim zamiarem. Historia jego przyjścia na świat nie stawia mojej przeszłości w najlepszym świetle. Wstydzę się tego, Maeve. Tego, kim byłem. I boję tego, że kiedy w końcu usłyszysz prawdę, odejdziesz.


Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Frederick Fox
Frederick Fox
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 34 (37)
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

fire is catching
and if we burn
you burn with us

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Stara szklarnia Giphy
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2155-frederick-fox#32552 https://www.morsmordre.net/t2178-poczta-fryderyka#33148 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f413-devon-lisia-nora https://www.morsmordre.net/t3769-skrytka-bankowa-nr-605#69393 https://www.morsmordre.net/t2332-freddie-fox#35856
Re: Stara szklarnia [odnośnik]17.11.21 13:57
Nastrój prysł jak bańka mydlana, zbyt długo śniony sen, z którego właśnie budziła się z krzykiem. Każde słowo było uderzeniem cegłą w głowę. Ta miała zaraz pęknąć, tuż nad skronią, pulsowała tępym, doprowadzającym do szaleństwa bólem.
Nie powinno jej tu być.
Nie chciałeś psuć atmosfery – powtórzyła po nim powoli, niemalże leniwie, przeciągając kolejne zabarwione gniewem i zawodem zgłoski; nie krzyczała, nie musiała. Czy on się w ogóle słyszał? Obdarzyła go zaufaniem, ślepym i naiwnym. Zaufaniem, na które najwidoczniej nie zasłużył. Nawet jeśli powtarzała sobie, że przecież powinna zachować odpowiedni dystans, nie przywiązywać zbyt szybko, to zrobiła to, rzuciła na głęboką wodę, zachłysnęła ofiarowywaną uwagą, nim samym – by teraz zostać pozbawioną złudzeń, brutalnie sprowadzoną na ziemię, nagle i bez śladu litości. – Ale zamierzałeś mnie oświecić. Kiedyś. Nie uważasz, że brzmi to niezwykle wygodnie? Kto wie, ile jeszcze czekałbyś na właściwy moment, gdyby go tu teraz nie było. Pozwól tylko, że coś ci powiem. Zawsze znalazłbyś powód, żeby odłożyć tę rozmowę na później. Żeby nie psuć nastroju. Nie denerwować. Nie odbierać chwil, które moglibyśmy spędzić inaczej. W innej atmosferze. – O to chodziło? Żeby było miło i przyjemnie? Żeby pokochała nie jego samego, a skrupulatnie tkaną iluzję, sztuczny obraz pozbawiony niewygodnych elementów i skaz? Do czego jeszcze nie miał odwagi się przyznać?
Wtedy zamarła w bezruchu, wciąż świdrując go nachalnym, zabarwionym silną emocją wzrokiem. Nie żyje? A on sam, on nigdy nie miał żony...? Jednym szybkim ruchem wychyliła resztę Toujours Pur, próbując zmyć z języka gorycz, przeklinając w myślach swą głupotę. Nie byłoby ich tutaj, gdyby ta kobieta – bezimienne widmo nagle nabierające kształtów, rys, szlifów, ukochana sprzed lat, matka jego dziecka, której nie uhonorował nigdy obrączką – wciąż istniała. Powinna mu współczuć, tego wymagała przyzwoitość, zdrowy rozsądek, a może raczej powinna współczuć ukrywanemu przed nią Oscarowi czy samej zmarłej, lecz chłód, który wybrzmiał w głosie Foxa, nie zdołał ugasić pożaru, który wciąż trawił jej trzewia.
Bo przecież nie traktował jej poważnie. I nie rozumiał, że dla niej był pierwszy i ostatni, że ostrożnie oddała mu swe serce, że kiedyś oddałaby mu się cała; chciała domu i ciepła, trwałości i należnego szacunku. Nie zamierzała stać się przelotnym, niezobowiązującym romansem, kaprysem, wodzoną za nos zabawką, doraźną pociechą w czasach, gdzie śmierć zaglądała im w oczy na każdym kroku – nawet dla niego. Zwłaszcza dla niego. Sama taka myśl godziła w jej dumę, jej kobiecość, stawiając pod znakiem zapytania wszystko to, co do tej pory myślała o nich, razem. O ich przyszłości. Kochał ją? Czy był pewien, co to tak właściwie znaczy? – Wybrałeś najgorszą. Pozbawiłeś mnie wyboru, Fox. Wyboru, czy jestem gotowa wiązać się, swoją przyszłość, z kimś, kto ma już rodzinę. Nastoletniego syna. – Z kimś, dla kogo ona nie będzie pierwsza. O ile to już wszystko, nie miał żadnego asa w rękawie. – Skąd mogę mieć pewność, czy za miesiąc nie powiesz mi o czymś jeszcze? O czymś, co nie pasowało do malowniczych opowieści o twoich dalekich wyprawach, o Francji, Tybecie i Ameryce? – Usta złożyły się w brzydkim, krzywym grymasie, gdy uciekała wzrokiem gdzieś w bok, na pokrytą szronem szybę szklarni. Była zmęczona; wojną, strachem, jeszcze jednym nożem wbitym w plecy przez kogoś bliskiego. Spojrzała na niego dopiero w reakcji na kolejne słowa; pozornie spokojniejsza, opanowana i wyniosła, tylko dlatego, że odruchowo schowała się za jedną z wystudiowanych masek. – Nie możesz cofnąć przeszłości i nie jestem od tego, żeby ją oceniać. Gdybym opierała swą opinię na tym, co było kiedyś, musiałabym widzieć w tobie węża, podstępnego i niegodnego zaufania. Znacznie ważniejsze wydaje mi się to, kim jesteś teraz, gdzie doprowadziła cię ta droga. Ale teraz – okłamałeś mnie. A jeśli nie okłamałeś, to wybrałeś wygodne niedopowiedzenie. Myślisz, że nie jestem w stanie zrozumieć, udźwignąć prawdy? Że lepiej jest pokazywać mi się w ocenzurowanej wersji? – Uniosła wyżej brwi, bezwiednie krzyżując ramiona, na powrót odnajdując jego oczy wzrokiem; rozważała, czy nie uderzyć go, znowu, lecz coś powstrzymywało ją przed skróceniem dystansu, jak gdyby miała pod wpływem tej bliskości zachwiać się, stracić przekonanie, siłę. – Zasługuję na więcej. – Nawet jeśli bał się i wstydził.[bylobrzydkobedzieladnie]


my body is a cage


Ostatnio zmieniony przez Maeve Clearwater dnia 27.11.21 18:14, w całości zmieniany 1 raz
Maeve Clearwater
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t6468-maeve-clearwater https://www.morsmordre.net/t6481-artemizja#165435 https://www.morsmordre.net/t12366-maeve-clearwater#380086 https://www.morsmordre.net/f434-szkocja-easter-balmoral-gajowka https://www.morsmordre.net/t6969-skrytka-bankowa-nr-1629#183139 https://www.morsmordre.net/t6512-maeve-clearwater
Re: Stara szklarnia [odnośnik]22.11.21 20:38
Moje słowa na jej ustach wybrzmiały żałośnie i prymitywnie; zwyczajnie źle. Tak źle, że wywołały na mojej skórze nieprzyjemny dreszcz. Naprawdę tak brzmiałem? Jak bezmyślny małolat, który próbuje usprawiedliwiać własne działanie?
Poczułem obrzydzenie do samego siebie, a następnie strach. Przed tym, że straciłem wszystko to, czego chciałem. Ją. Jakby moim przeznaczeniem było ganiać za utraconym rajem. W jej odpowiedzi wybrzmiewał słuszny gniew, w którym szybko się rozsmakowała. Nie obwiniałem jej za ten brak rozsądku - sam nie wykazałem się popisem na polu dorosłości, nie chciałem jednak pozwolić, by utknęła za krzywym zwierciadłem. Była ponad to.
- Zarzucasz mi złą wolę, Maeve. - Zauważyłem ostrożnie, nieco odważniej wychwytując jej spojrzenie. Naprawdę podejrzewała mnie o najgorsze? - Dywagujesz nad tematami, które są jedynie twoją hipotezą wyrzuconą w złości. Żadne z nas nie wie, co by było, gdyby. - Nie unosiłem głosu, ale i nie oczekiwałem, że zapanuje nad własnymi emocjami. Miała do nich prawo. - Nie cofnę czasu, choć bardzo bym chciał, i nie sprawię już, że dowiesz się wcześniej. - Zacisnąłem usta i zmarszczyłem brwi, a moje oczy wyraźnie posmutniały. Traciłem ją. W każdej chwili, z każdym swoim słowem, którym nie potrafiłem odwrócić biegu historii, pogrążając jedynie to, co zdołaliśmy zbudować. Lichy fundament kruszył się z każdym gniewnym spojrzeniem, a ja czułem jakby ktoś rozdzierał mi skórę w miejscu serca, by wydrzeć żałosny mięsień żebrowej klatki.  
Podążyłem za jej ruchem, również opróżniając swój kieliszek jednym, głębokim łykiem. Alkohol palił przełyk, znieczulając tkanki, które buzowały pod naciskiem emocji. Słuchałem jej w milczeniu, przyjmując wszystkie ciosy, jakie mi wymierzała. Nie miałem niczego na swoją obronę, ale stawka była zbyt wysoka, bym ogłosił kapitulację.
- Nadal go masz. - Zawetowałem gorzko, niechętnie - ale szczerze. - Możesz odejść w każdej chwili. Jeśli taki będzie twój wybór - uszanuję to. - Ponownie odszukałem jej spojrzenia w próbie odnalezienia odpowiedzi. Naprawdę tego chciała? - Choć nie obiecuję, że puszczę cię łatwo. Nie tego chcę. - Wiedziała doskonale, czego chcę. Wyznałem jej to wtedy, pod jabłonią w Akacjowej Ostoi. Czy nadal w to wierzyła?
Milczałem przez chwilę, kiedy w jej ustach wybrzmiało sarkastyczne pytanie. Nie wiedziałem, jakiej odpowiedzi oczekiwała - sięgnąłem więc po to, co zawsze wychodziło mi najlepiej, a z czego w pewnym sensie zrezygnowałem - szczerość.
- Nie mam więcej dzieci. Długów. Domu. Nigdy nie byłem karany, nie licząc aresztu podczas Festiwalu Lata. Po narodzinach dostałem imię Lycus Percival Malfoy. Odebrałem niejedno życie, ale to wiesz. Ściga mnie Ministerstwo, ale to też wiesz. Nie chcę mieć niczego przed tobą do ukrycia. - Niech tylko nie zmusza mnie do opowiadania o kobietach, z którymi byłem - na całe szczęście była na to za bystra. - Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. - Dodałem po chwili ciszy, unosząc dumnie wzrok, choć moje oblicze nadal pozostawało naznaczone posępnym wyrazem. - Gdybyś postawiła przede mną flakonik z Veritaserum wychyliłbym go bez oporów i powtórzył to samo, słowo w słowo. Nie chcę jednak budować zaufania w tak ostentacyjny sposób. Zawiodłem cię i proszę o twoje pozwolenie, bym mógł to naprawić. - W każdej wypowiadanej zgłosce podkreślałem, że to do niej należało ostatnie słowo. To ona miała władzę, ona decydowała. Była na uprzywilejowanej pozycji - nie tylko teraz, zawsze. Nie tkwiła w sieci manipulatora. Nie chciałem, by tak myślała - choć w wyniku mojego postępowania mogła wyciągnąć błędne wnioski.
- Zasługujesz na wszystko. - Objąłem ją pełnym łagodności spojrzeniem, choć wyrachowany chłód bijący z jej postawy coraz mocniej odbierał mi pewność siebie. Obojętność była moim największym upiorem. - I nie zniósłbym dłużej tego, że nie wiesz. Nie chcę cię oszukiwać. Czułem się źle z tym, że nosiłem to w sobie, ale zwyczajnie nie starczyło mi odwagi. - Przyznanie na głos swojej słabości nie przyniosło ulgi; obnażałem przed nią najbardziej wrażliwe strony - szczerze, a jednocześnie czułem się jak oszust, który chwyta się brzytwy. - To nie są wygodne słowa w ustach mężczyzny. - Dodałem cicho, tym razem meandrując spojrzeniem po szklanym suficie, nad którym unosiły się gwiazdy. - Być może gdyby historia moja i Oscara była inna, przyszłoby mi to łatwiej. Być może gdybym sam miał pewność, że jestem dobrym ojcem, zwerbalizowanie tego byłoby formalnością. Ale to nadal dywagacje. Nie chcę się za nimi chować. Nie dziwię się twojej złości, bo sam jestem wściekły na siebie. - Dystans, który nas dzielił był nie do zniesienia - podobnie jak jej nonszalancja, za która winić mogłem wyłącznie siebie. - Masz rację. Popełniłem błąd. Mylisz się jednak, sądząc, że wynikał to z braku wiary w ciebie czy braku zaufania. Bałem się, to prawda. Ale znam cię i wiem, że potrafisz być wyrozumiała. Zwłaszcza dla mnie. - Prychnąłem, szydząc z przywileju, którym mnie obdarzyła. Nie sprostałem zadaniu pomimo tego, że droga wcale nie była wyboista. - Popełniłem błąd dlatego, że zabrakło mi wiary w siebie. - Prawda wybrzmiała gorzko w moich ustach, a oczy szukały ucieczki. To nie była pozycja, do której przywykłem. Lisy należały do grona drapieżników, nie ofiar - a jednak dałem złapać się w pułapkę, którą sam sobie zbudowałem. - Nie było mnie przy nim przez dwanaście lat. W tym roku będzie obchodził piętnaste urodziny. - Nie był to powód do dumy, ale chciałem powiedzieć jej wszystko.
Nie wiedziałem jedynie, czy zechce słuchać.


Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Frederick Fox
Frederick Fox
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 34 (37)
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

fire is catching
and if we burn
you burn with us

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Stara szklarnia Giphy
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2155-frederick-fox#32552 https://www.morsmordre.net/t2178-poczta-fryderyka#33148 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f413-devon-lisia-nora https://www.morsmordre.net/t3769-skrytka-bankowa-nr-605#69393 https://www.morsmordre.net/t2332-freddie-fox#35856
Re: Stara szklarnia [odnośnik]28.11.21 17:04
Miał rację. Zarzucała mu złą wolę, zatracając w irytacji i palącym, pulsującym w rytm bicia serca bólu, który to  rozdrażnienie tylko potęgował, zwielokrotniał i stawiał na piedestale, daleko ponad rozsądkiem i wypracowanym na przestrzeni lat opanowaniem. Wciąż rozedrgana, z trudem odzyskująca równowagę po tym, co wydarzyło się miesiąc temu, nie potrzebowała wiele, by wpaść w złość czy pogrążyć w rozpaczy – to zaś, z czym właśnie się przed nią obnażył, nie było lekkim pchnięciem, a prawdziwym trzęsieniem ziemi, cholernym Terremotio, które nakazywało kwestionować wszystko, czym ratowała się przez ostatnie dni, tygodnie.
Uparcie trwała w pozornym bezruchu, nie przechadzając to w jedną, to w drugą stronę, nie próbując nawet rozchodzić szalejącego w klatce żeber gniewu, rosnącej w jego cieniu urazy. Przypominała rzeźbę, wyniosłą i elegancką, obleczoną w niebieski welur swojej ulubionej sukienki; tylko oczy, nieznacznie zmrużone, wwiercone w sylwetkę stojącego po przeciwnej stronie szklarni Foxa, zdradzały ją z ogromem kotłujących się w wątłej piersi uczuć. Ostrożnie dobierał słowa, obchodząc się z nią jak z niestabilną, mogącą wybuchnąć w każdej chwili miksturą buchorożca; nie podnosił głosu, nie próbował podchodzić bliżej, szanując potrzebę dystansu, a może po prostu bojąc się, że przy próbie skrócenia dzielącej ich odległości runie wprost w ziejącą między nimi przepaść. Lecz czy było cokolwiek gorszego niż wytknąć wzburzonej kobiecie, że przemawia przez nią złość? Że daje ponieść się emocjom?
Chyba tylko to, że znów miał rację. A racja ta rozlała się po niej falą wstydu, przebiegła wzdłuż kręgosłupa nieznośnym mrowieniem, jak gdyby to on przyłapał ją na kłamstwie, nie na odwrót. Nie mogła wiedzieć, co by było, gdyby. Fox zaś – cofnąć czasu. I nie było nic, co pomogłoby tę sytuację jednoznacznie ocenić, ujrzeć w czerni i bieli, dotrzeć do sedna problemu, być w stanie zaklasyfikować jego decyzję jako bezsprzecznie złą, podłą, niesprawiedliwą.
Spojrzała ku niemu z niemym wyrzutem, ściągając usta w wąską kreskę; po chwili zahaczyła kątem oka o opróżniony kieliszek, którym zaczęła nieświadomie, z roztargnieniem obracać. Napiłaby się czegoś, czegokolwiek, nawet i tej dziwacznej nalewki, byle tylko rozluźnić mięśnie, pozbyć się zaciskającej na gardle pętli, zalegającego na sercu ciężaru...
Dopiero wtedy uśmiechnęła się; smutno, melancholijnie, bez śladu złośliwości. Czy naprawdę w to wierzył? Że nadal miała wybór? Że potrafiłaby odwrócić się na pięcie i odejść, tak po prostu zapomnieć? I poradzić sobie, bez niego? Przekrzywiła lekko głowę, przyglądając mu się badawczo, nie tyle podejrzliwie, a z czymś na kształt czystego, pozbawionego negatywnego zabarwienia zaciekawienia; chciała wiedzieć, czy to jedynie wykalkulowana kokieteria, starannie odgrywana rola, czy może niekłamany brak pewności, przebłysk obawy o to, co przyniosą ze sobą kolejne minuty. Myślała, że do tej pory przejrzał ją na wylot, że zdawał sobie sprawę z przywiązania, którym go obdarzyła; może jednak oboje byli na swój sposób naiwni. – W teorii, tak. Jednak teoria nie zawsze idzie w parze z praktyką – odpowiedziała niemalże spokojnie, w zawoalowany sposób przyznając do porażki; objęła się wolną ręką, niespokojnymi palcami odnajdując bok z blizną po niedawnym rozszczepieniu. Był pierwszym, którego chciała zobaczyć i u którego szukała bezpieczeństwa, gdy wszystko runęło w gruzach. Czy to za mało, by zrozumiał?
Mówił dalej, a ona dawała mu na to swoje przyzwolenie, nie wchodziła w słowo i nie przerywała, podskórnie i podświadomie chcąc, żeby jakoś się wytłumaczył, żeby po prostu ją uspokoił, uciszył sztorm. – Pozwól, że nie zapytam teraz o areszt – oznajmiła cicho, ostrzegawczo, lecz już nie tak gniewnie; w ten sposób było prościej, chować się za pozorem przytyku, nie komentować szczegółów. Wiedziała, że urodził się jako Malfoy i wiedziała, że niesie na swych barkach ciężar odpowiedzialności za śmierć nie tylko odpartych w Tower strażników, ale i innych, którzy stanęli mu na drodze. Do niedawna wierzyła też, że jest sam, dokładnie taki, jakim go widzi – bez rodziny, za to z pierścieniem Zakonu, zapewne ważniejszym dla niego niż jakakolwiek obrączka, na palcu. Ale teraz, teraz była ich już trójka, ona, on i jego nastoletni syn. – Jeśli naprawdę go sobie nie wyobrażasz – życia beze mnie – to musisz być w stanie pojąć, że nie mam już wyboru. Czas na podejmowanie decyzji był zanim opowiedziałam ci o Perrocie, o tym, co zrobiłam, zanim bez zająknięcia się poszłam z tobą do Londynu. Po to, żebyś nie udał się tam sam albo z kimkolwiek innym, komu nie mogłabym zaufać. Bo chciałam być pewna, że nie podzielisz losu Justine i że wrócisz, że wrócisz do mnie, w jednym kawałku. Mimo tamtej cholernej ciszy, która między nami zapadła, nie potrafiłam ci odmówić. – Końcówkę artykułowała już przez zaciśnięte zęby, walcząc z tym dziwnym ściskiem w gardle, z napływającymi do oczu łzami. A skoro nie potrafiła odmówić mu wtedy, jak miałaby to zrobić teraz? Może i należało do niej ostatnie słowo, może i zostawiał jej otwartą furtkę, lecz iluzja wyboru tylko podsycała wciąż podążającą za nią krok w krok irytację. Była żałosna. I była więźniem uczuć, które dopuściła do głosu, którym pozwoliła rozkwitnąć, a które teraz obracały się przeciwko niej.
Zasługiwała na wszystko? Słowa w połączeniu z dobranym to nich tonem, łagodnym i czułym, uderzyły w nią mocno, mocniej niż wcześniejsze próby odegnania złości. Krzyczała, lecz krzyk ten nie odnajdywał drogi na usta. I chciała stamtąd zniknąć, choćby na chwilę, by ukryć przed nim swą słabość, nie rozpaść się na jego oczach, nie pokazać mu, jaką miał nad nią władzę.
Potrafiła być wyrozumiała, dla niego może aż za bardzo.
Kręciła głową, rękawem przecierając mokre już policzki; od wyniszczającego gniewu gorsza była tylko bezsilność. Wobec tego, co się działo, a na co nie miała wpływu i wobec siebie samej. – Z-załóżmy, że ci wierzę. We wszystko, co powiedziałeś. Że wina nie leży we mnie, a w tobie, że to strach, nie wygoda czy wyrachowanie, sprawił, że rozmawiamy o tym dopiero teraz. Jeśli naprawdę tak myślisz, że zasługuję na wszystko, jeśli teraz jesteś ze mną szczery, chcę, muszę, poznać prawdę. Całą prawdę. Żeby móc spróbować cię zrozumieć. – Nawet to, czego się wstydził i co sprawiało, że uciekał wzrokiem, że zaczynał wątpić i brakowało mu odwagi. Nie mógł odbudowywać zaufania na mgliście zarysowanych półprawdach, niedopowiedzeniach. Ona nie mogła mu na to pozwolić. – Dlaczego cię przy nim nie było? Co się stało? Jakim cudem nagle jesteście tutaj obaj, a ja nigdy nie natknęłam się na niego w Kurniku... Kiedy zniknąłeś z jego życia, kiedy pojawiłeś się w nim na nowo. Kiedy ona... – zmarła. Nie, o niej nie powinni rozmawiać, ani o innych trzymanych w szafie trupach, bezimiennych, pozbawionych twarzy kobietach, które przewinęły się przez jego życie, które kochał przed nią.


my body is a cage
Maeve Clearwater
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t6468-maeve-clearwater https://www.morsmordre.net/t6481-artemizja#165435 https://www.morsmordre.net/t12366-maeve-clearwater#380086 https://www.morsmordre.net/f434-szkocja-easter-balmoral-gajowka https://www.morsmordre.net/t6969-skrytka-bankowa-nr-1629#183139 https://www.morsmordre.net/t6512-maeve-clearwater
Re: Stara szklarnia [odnośnik]30.11.21 23:57
Wydawało mi się, że znałem ją już na wylot. Że między wierszami potrafiłem odczytywać jej nastroje, z łatwością zdejmując maski, które zakładała na twarz - ale nie tym razem. W oczach miała jedynie bezkresną czeluść, przerażająco zimną, pustą i nieznaną, przejmującą mnie nieprzyjemnym dreszczem. Mimo tego nie odpuszczałem - podążyłem tam z uporem dziecka, ale i ostrożnością, mierząc się z cieniami przeszłości. Uniosłem wzrok, oglądając ją skąpaną w zimowej aurze i blasku lampionów. Nawet kiedy jej spojrzenie przepełniała złość była tak obezwładniająco piękna, że jednym poruszeniem rzęs wstrzymywała bicie mojego serca. Jej wyniosłość przeplatała się z pięknem, jakby była pojedynczą błyskawicą przecinająca szaro-granatowe niebo, zawieszone nisko nad głowami. Nie wiedziałem co będzie, jeśli jej gniew mnie dosięgnie. Wiedziałem jedynie, że nie ucieknę przed sztormem noszącym imię Maeve. Że mogę mu się jedynie poddać - i liczyć, że żywioł zdecyduje się być dla mnie łaskawy.
W pierwszej chwili nie zaufałem uśmiechowi, który niespodziewanie wykwitł na jej marmurowym obliczu. Szukałem w nim podstępu i szyderczości, jakbym zapomniał, kim była stojąca przede mną kobieta - kiedy jednak za śladem ruchu ust podążyły znajome gesty poparte słowami, poczułem palący mnie od wewnątrz wstyd, który musiał wylać się szkarłatem na mojej twarzy, nagle nieznośnie gorącej od krwi. Jak mogłem - choćby przez tę krótką chwilę - posądzić ją o skrzywiony kręgosłup moralny?
- Masz rację. - Zgodziłem się, pozwalając sobie na nieco nonszalancji i opierając się o stalowy stelaż, który musiał stanowić kiedyś ramę dla stołu. - Oboje od dawna wiedzieliśmy, do czego to wszystko zmierza. - Odwróciłem wzrok, wiedząc, że jeśli tylko na nią spojrzę, poczuję wszystkie emocje, które w sobie nosiła. Nie byłem na to gotowy. I choć nigdy nie porwała się na wielkie wyznania, wyrzucone w złości słowa jednoznacznie sprowadzały mnie do odpowiedzialności - za nią i za nas. Obnażyła mnie do kości; niczym myśliwy, który w końcu przechytrzył lisa. Czy w sentymentalnym zrywie miała zamiar zachować na pamiątkę mój ogon, czy wolała cisnąć go ze złością w ogień? Czy byłem jej ofiarą, czy może jednak byłem jej oprawcą?
Milczałem, oswajając się z kaskadą słów, która spadła na moje barki. Jeszcze niedawno wydawało mi się, że właśnie to pragnąłem od niej usłyszeć. Że chce, bym wracał do niej - a kiedy wreszcie to usłyszałem, nie poczułem się ani trochę godzien tego przywileju. Jakbym wydarł go podstępem - choć wszystkie moje dotychczasowe intencje i czyny były szczere. Niewystarczająco, bym powstrzymał jej łzy. Każda błyszcząca ścieżka zataczająca kręgi na jej policzku ściskała mnie za żołądek coraz mocniej i mocniej, przesuwając uścisk w kierunku gardła. Na chwilę uniosłem głowę ku górze, wypatrując migoczących gwiazd, choć tak naprawdę dusiłem łzy i porządkowałem myśli. Merlinie, chciałem jedynie otulić ją ramionami, wsunąć nos w jej włosy i zostać tak na zawsze, byleby tylko mi wybaczyła.  
Zasługiwała na prawdę - choć ta nie była przyjemna.
- Nigdy nie było mnie w jego życiu. - Zacząłem w końcu, chłodno i surowo. - Jego matka była mugolką. - Wyjaśniłem już łagodniej, kontrolnie spoglądając na reakcję Maeve. - Skończyłem właśnie szkołę i myślałem, że świat należy do mnie. Że z dnia na dzień spakuję się do plecaka i zostawię za sobą Wilton. Dużo czasu spędzałem wtedy w mugolskiej części Londynu. Annę poznałem w teatrze. - Zamilkłem na chwilę, wyraźnie wahając się przed kontynuacją tej historii; niewielu usłyszało ją w pełni - ale opowiedzenie jej kobiecie, o której myślałem jako tej, przy której będę już na zawsze - nawet jeśli jeszcze nie była tego świadoma - było znacznie trudniejsze niż wyznanie prawdy przyjacielowi. - Spotykaliśmy się jakiś czas. Na początku byłem beztroski, snułem odważne plany o ucieczce z domu. Ciągle jednak nie starczało mi odwagi. - Prychnąłem lekceważąco, karcąc samego siebie. - Po kilku miesiącach wystraszyłem się, że jeśli moja rodzina dowie się o romansie z mugolką, wyrządzi jej krzywdę. - Na moment ukryłem twarz w dłoniach. - Więc odpuściłem. - Wyprostowałem się, czując jak serce coraz mocniej uderza w moją pierś. - Była już wtedy obiecana innemu. Również mugolowi. Pomyślałem, że będzie to dla niej lepsze. I dla mnie. - Wygoda? Egoizm? Tchórzostwo? Z perspektywy lat każdy motyw, który mną wówczas kierował, przyprawiał mnie o obrzydzenie. - Nie miałem pojęcia o tym, że zostawiłem ją przy nadziei. - Była to prawda, nie chciałem jednak wycierać sobie nią rąk. Nawet teraz nie byłbym w stanie określić, czy postąpiłbym w tamtym czasie inaczej, gdybym wiedział. Byłem inną osobą. Może i buntownikiem - ale nadal niedojrzałym i roszczeniowym młokosem. - Wstydzę się tego. Tchórzliwego Malfoya, którym wtedy byłem. - Moje dłonie mimowolnie zacisnęły się w pięści, ciało mówiło razem ze mną. Był czas, kiedy żyłem beztrosko. Miałem opinie bawidamka. Łamacza serc. Nie napawało mnie to dumą. - Ten chłopiec odszedł. Nie chcę do niego wracać. - On jednak mógł wrócić do nas. Anegdotą sprzed lat, zapomnianą historią, która wywoływała uśmiech u wszystkich oprócz mnie. - Anna znała mnie jako Lycusa Malfoya. Ponoć próbowała mnie odszukać, ale w ich świecie nikt taki nie istniał. Jej rodzice byli na mnie wściekli. Przez długi czas mieli mnie za oszusta z fałszywym nazwiskiem. - Na chwilę zawiesiłem głos, wyłapując rozpierzchnięte myśli. - Nie wiem, kiedy dokładnie powiedziała Oscarowi, że Leonard Reid nie jest jego biologicznym ojcem. Nie wiem, czy wiedział od zawsze, czy wyznała mu to na łożu śmierci. Zabrała ją mugolska choroba. Kilka lat temu. Nie miałem pojęcia… - Czułem jak każda część tej historii mnie pogrąża. Nie miałem już odwagi spoglądać na Maeve. Była wyrozumiała - nie była jednak pozbawiona rozumu. Jak mogłem być tak egoistyczny, by okryć tę część mnie - brudną, zmurszałą - milczeniem, nie pozostawiając jej wyboru? - Dopiero kiedy Oscar trafił do Hogwartu, połączył kropki. Nagle nazwisko wielkiego nieobecnego stało się częścią jego nowego życia. Nie wyobrażam sobie, co musiał czuć chłopak z mugolskiej rodziny, dowiadując się o tym, że jego przodkowie mieli takich jak on za gorszy gatunek. - Na moment jedynie odnalazłem jej spojrzenie, czując, że jeśli zatracę się w jej oczach, trzymany dotychczas w ryzach głos złamie się. - W każdym razie… to on mnie znalazł. Miał odwagę porozmawiać o tym z właściwą osobą. Trafił na Bartiusa, który bardzo delikatnie przekazał mi sprawę, obiecując, że dochowa tajemnicy. Zanim spotkałem się z Oscarem, na własną rękę odwiedziłem jego dziadków, ojczyma. Leonard potwierdził, że nie tknął Anny przed ślubem. I że kochał ja na tyle mocno, że zdecydował się uchronić ją przed hańbą. - Dokonał wszystkiego, czego ja nie potrafiłem - domyślałem się, że moja zazdrość była główną kością niezgody między nami. - Ale… mimo tego szlachetnego gestu, ponoć z Oscarem nigdy nie było im po drodze. - Nerwowo podrapałem się z tyłu głowy, na chwilę wstrzymując głos. - Poznałem Oscara w czasie, kiedy anomalie przejmowały kontrolę nad naszym codziennym życiem. Zbliżały się wakacje, dla jego własnego bezpieczeństwa wziąłem więc chłopaka do siebie, bo mugole stanowili zbyt duże zagrożenie. Chciałem go poznać. I choć był dla mnie z początku obcą osobą, w jego gestach, mimice, charakterze... widziałem siebie. Może to było tylko złudzenie - bo jak to mogłem być ja, skoro nigdy mnie przy nim nie było? Chciałem stać się kimś ważnym. Zająć się jego wychowaniem. Dać mu namiastkę domu. Zasłużyć na miano ojca, którym przecież byłem. - Przesunąłem palce po skroni, gniewnie marszcząc brwi. -  Ale... to nie było proste. Nie dla kogoś, kto poświęcił życie walce. Jako auror. Jako rebeliant. Wiesz najlepiej, że aurorzy i wiedźmi strażnicy to zwykle samotni strzelcy. Nie bez powodu. Albo oddajemy się pracy, albo praca odbiera nam rodzinę. W ten czy inny sposób. - Wzruszyłem ramionami, uśmiechając się gorzko. Oboje znaliśmy historie, które dotykały pracowników dawnego Departamentu Przestrzegania Prawa. Potterów. Cedrica. Harolda. I wielu im podobnych. Trudno było się dziwić, że większość decydowała się na samotność. - Kiedy sytuacja z anomaliami została opanowana, musiałem wyjechać. Pod moją nieobecność Alexander miał dopilnować, by Oscar i jego rodzina byli bezpieczni. To on umieścił ich w Oazie. Jego dziadków, ojczyma. I w końcu samego Oscara. Był tam bezpieczny podczas wakacji, a kiedy wróciłem zza oceanu, starałem się spędzić z nim jak najwięcej czasu, choć nieustannie towarzyszyło mi wrażenie, że tylko zajmuję mu głowę, podczas gdy wolał spotkania ze znajomymi. Nie jest łatwo wkupić się w łaski nastolatka, jeśli pojawiasz się w jego życiu po dość długiej nieobecności. Lub raczej - po wiecznej nieobecności. - Pokręciłem głową z rezygnacją, prychając cicho. - Nie widziałaś go, bo do Kurnika przybył dopiero na przerwę świąteczną. Zdecydowałem, że nie wróci do szkoły. Nie wiem, czy wkrótce nie znienawidzi mnie za tę decyzję - za oddzielenie go od przyjaciół - nie mogę jednak zaryzykować jego życiem. Jest moim słabym punktem i zwyczajnie się boję, że ktoś mógłby wykorzystać to przeciwko mnie. Na granicy dorosłości, ale to nadal dzieciak. Niewiele osób wie, ale przestałem już zabiegać o to, by nasze pokrewieństwo pozostało tajemnicą. Nie chcę, by myślał, że się go wstydzę. - Urwałem, zastanawiając się, czy właśnie tak chciałem zakończyć tę historię, po czym uniosłem wzrok na Maeve, dodając nieco odważniej - nie chcę, żebyś ty się mnie wstydziła. - Miała jednak prawo - dałem jej cały worek powodów. - Popełniłem wiele błędów. A teraz boję się, że nie jestem już tym, za kogo mnie miałaś. - Odpowiedzi szukałem w jej oczach, a dystans między nami - choć niewielki - jeszcze nigdy tak mocno nie doskwierał.


Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Frederick Fox
Frederick Fox
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 34 (37)
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

fire is catching
and if we burn
you burn with us

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Stara szklarnia Giphy
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2155-frederick-fox#32552 https://www.morsmordre.net/t2178-poczta-fryderyka#33148 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f413-devon-lisia-nora https://www.morsmordre.net/t3769-skrytka-bankowa-nr-605#69393 https://www.morsmordre.net/t2332-freddie-fox#35856
Re: Stara szklarnia [odnośnik]15.12.21 13:20
Role odwróciły się, teraz to ona miała rację – lecz cóż z tego? Ich niespodziewana kłótnia nie była potyczką; nie chciała jej wygrać, usłyszeć, że jest górą. Nie odczuwała z tego powodu satysfakcji, ani też dumy. Wprost przeciwnie, stale wstydziła się tych wszystkich uczuć, których nie potrafiła utrzymać na uwięzi, okiełznać, zachować dla siebie. Szpeciły jej lico, odbijały w szklistych, chmurnych oczach okolonych firanką sklejonych od łez rzęs, zdradzając ze wzbierającym w piersi bólem; bólem, na który się odsłoniła, a który musiał w końcu nadejść, by wybić z głowy ślepą wiarę w nieistniejący ideał. Wiele oddałaby za to, by móc oddzielić emocje od rozsądku, spojrzeć na otrzymywane informacje z dystansem i spokojem, przeanalizować je tak, jak robiła to z kreślonymi w skupieniu raportami; zamiast tego bezradnie składała wolną dłoń w pięść, celowo wbijała paznokcie w skórę, zostawiając na niej czerwone ślady, fizyczną niewygodą próbując odwrócić uwagę od choroby, która trawiła umysł. Od wątpliwości, wzburzenia i strachu.
Czy jeszcze cokolwiek miało być takie samo? Czy musiała wybierać – między godnością a przywiązaniem?
W półmroku podniszczonej szklarni nie rejestrowała wszystkich detali, mikrogrymasów, drgnień, jednak widziała go wystarczająco dobrze, by dostrzec czerwień wstępującą na tężejące z każdą chwilą oblicze. Odczuwał złość? A jeśli tak, to co leżało u jej źródła? Ona sama? Wyrzucane pod jego adresem zarzuty, idący z nimi w parze opór...? Uciekał przy tym wzrokiem, lokując go wszędzie, tylko nie na niej – zupełnie jak gdyby miał do czynienia z rozjuszonym bazyliszkiem. Męczył się, będąc uparcie zmuszanym do ubierania tego wszystkiego w słowa, spowiadania z niechlubnej przeszłości, lecz przecież nie mogła mu pomóc, nie tym razem. Wytrwale dążyła do obnażenia sedna wychodzącego na jaw sekretu, jednak nie ze złośliwości, a z powodu wiary, że tylko wtedy, znając całą prawdę, będzie w stanie objąć nową rzeczywistość rozumem.
Pociągnęła nosem, jedynie przelotnym spojrzeniem zaszczycając pociemniały materiał, którym postanowiła otrzeć policzki. Próbowała się uspokoić, spowolnić oddech, a dzięki temu uratować twarz – choć na to mogło już być za późno. Kiedy on mówił – widziała, czuła, że sprawia mu to niemalże fizyczny ból – ona robiła wszystko, żeby tylko i wyłącznie słuchać. Nie wchodzić w słowo, nie pozwalać sobie na zbyt wymowne spojrzenia czy gesty, nie utrudniać – po prostu słuchać. O mugolce, którą poznał w teatrze i obietnicach, którymi ją karmił. (Czy to dzięki temu ją uwiódł? Beztrosce i nonszalancji? Sprawił, że po ledwie kilku miesiącach znajomości była w ciąży?). A także o dziecku-niespodziance, namacalnym dowodzie, że to nie tylko odległe, wypaczone upływem czasu wspomnienie, przeszłość, którą można zamieść pod dywan i udawać, że nigdy nie miała miejsca. Oscar już zawsze miał być obok. Przypominać o tamtych chwilach i tamtej kobiecie, wzbudzać wyrzuty sumienia – tym silniejsze, im więcej lat zaniedbań miał zapisać na swoim koncie. Czy Malfoyowie naprawdę mogliby się na to wtedy, ponad dekadę temu, porwać? Skrzywdzić przypadkową mugolkę? Wyładować złość nie tyle na krnąbrnym dziedzicu, co Annie? Która na krótką chwilę zawróciła mu w głowie – sobą lub wizją posmakowania zakazanego owocu, wywarcia zemsty na uwierającej klatką wydumanych zasad rodzinie. Może. A może to tylko wymówka, prawdopodobna, lecz podyktowana wygodą, znudzeniem, powoli wkradającą się w ich relację rutyną. Kłamstwo, którym przez większość dorosłego życia musiał uciszać odzywające się od czasu do czasu sumienie, byle tylko nie brać na siebie odpowiedzialności za reprezentującą wszystko to, co inne, obce, młódkę.
Nie dziwiła się dłoniom, które same składały się w pięści, szczere wybrzmiewającej deklaracji odczuwanego w związku z tamtym zdarzeniem wstydu. Podjął wybór – i nigdy nie miał dowiedzieć się, czy słuszny. Czy w ten sposób ochronił Annę, czy tylko złamał dziewczynie serce, w imię kaprysu, młodzieńczego impulsu. Jak postąpiłby teraz? Gdy wystawiono za nim list gończy, każdego dnia groziło mu śmiertelne niebezpieczeństwo, a ojciec był już nie tylko Malfoyem, wpływowym, obrzydliwie bogatym arystokratą, a samym Ministrem Magii? Potrafiłby tak po prostu odejść – od niej? Wymawiając się przy tym jej dobrem? Bezpieczeństwem...?
Im dłużej opowiadał, tym trudniej było milczeć. Zmęczenie przeplatało się z lękiem, z palącym gniewem, z dudniącym w skroniach zawodem. Nie chciała oceniać go przez pryzmat tego, co miało miejsce kilkanaście lat temu, zanim podobno dojrzeli, lecz z drugiej strony – Oscar nie był już tylko i wyłączenie jego odpowiedzialnością. Jeśli myśleli o sobie poważnie, jeśli mieli przetrwać tę zawieruchę, musiała przywyknąć do obecności obcego nastolatka, który stanowił niezbity dowód zażyłości między Foxem, jej Foxem, a duchem przeszłości. Młodzieńca, który był już niemalże dorosły i który pierwszy wyciągnął rękę w stronę prawdziwego ojca. Nie chciała nawet próbować wyobrazić sobie, jak musiał się wtedy czuć – kiedy poznawał prawdę na temat swego pochodzenia, rodowodu Wielkiego Nieobecnego. Próbował nadrobić stracone lata, przyzwyczaić do nowej sytuacji. Bardziej zajmowały ją własne emocje. Poświęcili życie walce, służbie społeczeństwu, z uwagi na swe obowiązki i wynikające z nich zagrożenia niejako skazani na samotność; z tego też powodu jeszcze do niedawna nigdy nie myślała, przynajmniej nie poważnie, o samej możliwości założenia rodziny. Teraz zaś, choćby naprawdę chciała rozważyć taki scenariusz, sytuacja stała się jeszcze bardziej skomplikowana. Za oknem szalała wojna, za głowę Foxa wyznaczono niemałą nagrodę, a do tego – nie istnieli już jedynie we dwoje. Nie mogła myśleć o przyszłości, nie zastanawiając się nad tym, jak miała na nią wpłynąć sama obecność chłopaka. Jego pierworodnego. Tego, w którego gestach, widział samego siebie.
Nie wróci do szkoły? Westchnęła cicho, ledwie dosłyszalnie. Zdziwienie szybko ustąpiło zrozumieniu. Wydawało się to jedynym słusznym posunięciem, nawet jeśli sam Oscar nie miał zaakceptować tej decyzji, przynajmniej nie od razu. Hogwart nie był już taki jak kiedyś, nawet jeśli pogodzenie się z tą myślą przychodziło jej z trudem. A gdyby tylko ktokolwiek niepożądany dowiedział się o ich pokrewieństwie...
Nie wstydzę się – odpowiedziała szybko, surowo, z nutą rozdrażnienia, której nie próbowała nawet zamaskować. Nie o to przecież chodziło. Co sobie kto pomyśli albo ile osób wiedziało przed nią. Te obawy istniały w niej, jednak były spychane na bok przed dużo ważniejsze, wyraźniejsze lęki. – Nie wiem tylko, jak mogliście być tacy głupi. Nierozsądni. Oboje. – Nawet nie spostrzegła, kiedy kieliszek, który ściskała do tej pory w drżącej z przejęcia dłoni, pokonał dzielącą ich odległość; nie umiałaby rzucić prosto w niego, nawet w złości. Szkło roztrzaskało się o stelaż zaniedbanej szklarni, gdzieś za jego plecami, lecz nie miała przecież czasu na wyrzuty sumienia. Proste Reparo powinno pomóc zamaskować skutek impulsu, szkoda, że tym samym zaklęciem nie mogli naprawić samych siebie. – Nie brać pod uwagę konsekwencji romansu. – Konsekwencji, które zostaną z nimi na zawsze. Zapomnieli, że tak może się to skończyć? Hańbą? Niechcianym dzieckiem? – Naprawdę chcę wierzyć, że ten chłopiec odszedł, Fox. Że teraz jest zupełnie inaczej i nie mam powodów, żeby zastanawiać się, co miałabym ze sobą zrobić, gdybyś uznał, że jestem twoim słabym punktem, że wiążąc się z tobą wystawiam się na jeszcze większe niebezpieczeństwo, że nagle musisz odejść, wyjechać, zniknąć, rozpłynąć się w powietrzu... – Albo że było takich kobiet więcej. Wyrzucała z siebie kolejne słowa, dając upust złości, jednak szła ona w parze z zażenowaniem własnym zachowaniem. Nie chciała go ranić, odtrącać, a jednocześnie – trudno było przełknąć dumę i przerwać błędne koło gniewu. Jednak jeśli tego nie zrobi, czy wciąż będzie miejsce dla nich, razem? – Wiem... Wiem, że to było dawno. Że miałam nie oceniać przeszłości. Że wiele się od tamtego czasu zmieniło. Ty się zmieniłeś. Wyrosłeś z butów Malfoya, wyrosłeś też z tego, kim byłeś, gdy zachłysnąłeś się wolnością. – A przynajmniej miała taką nadzieję, gdy powoli, ostrożnie zmieniała ton wypowiedzi, próbując zakląć w ten sposób rzeczywistość. Wspinała się na wyżyny opanowania, by spojrzeć na to z innej strony, by okazać mu namiastkę łagodności, raz po raz pociągając nosem. – Mogę się tylko domyślać, jakie to było trudne. Dla ciebie i dla niego. Spróbować się poznać, po takim czasie. Przyzwyczaić do myśli, że masz syna, że miałeś go przez te wszystkie lata, nauczyć odpowiedzialności... – Bolało. Bolało gorzej niż Lamino, może dlatego, że robiła to sobie sama; deptała godność, uczucia, poczucie krzywdy, byle tylko wciąż mieć nadzieję na wspólną przyszłość. Dla niego. – Dobrze zrobiłeś. Że nie pozwolisz mu tam wrócić. Pewnie się wścieknie, ty też byś się wściekł na jego miejscu, ale Hogwart nie jest już bezpieczny. – Czy Dippet byłby w stanie oprzeć się naciskom z góry? Obronić Oscara, gdyby naprawdę po niego przyszli? – A skoro zamieszka z wami w Kurniku, będziesz mógł spędzić z nim więcej czasu. Po prostu... – Pokręciła krótko głową, bezradnie wzruszając przy tym ramionami. Co to znaczyło dla nich? Czy istniało dla niej miejsce w tej koślawej układance? Nie była naiwna, a przynajmniej nie na tyle, by podejrzewać, że Oscar powita ją z otwartymi ramionami, że problemem była jedynie kwestia jej oporów, jej szoku. – To trudne. Do zrozumienia. Do zaakceptowania. A ja... Nie mogę ci obiecać nic ponad to, że postaram się. Naprawdę. Ale nie mam pewności, jak zareaguję, kiedy go zobaczę. Jak on zareaguje na mnie. Wiem tylko, że nie chcę, ż-żeby to był koniec. Rozumiesz? – Wzniosła na niego spłoszone, mętne spojrzenie, drżąc od nadmiaru emocji. Straciła kontrolę, znowu. Nie mogła zebrać myśli, nie mogła spojrzeć na to wszystko z dystansem. – Jesteś pewien, że on ma na to siłę? Na to, żebyś nas ze sobą zapoznał? – dodała na sam koniec, cicho, wciąż tkwiąc w tym samym miejscu, ściśle obejmując się ramionami.


my body is a cage
Maeve Clearwater
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t6468-maeve-clearwater https://www.morsmordre.net/t6481-artemizja#165435 https://www.morsmordre.net/t12366-maeve-clearwater#380086 https://www.morsmordre.net/f434-szkocja-easter-balmoral-gajowka https://www.morsmordre.net/t6969-skrytka-bankowa-nr-1629#183139 https://www.morsmordre.net/t6512-maeve-clearwater
Re: Stara szklarnia [odnośnik]02.01.22 23:40
Jej warkotliwy głos, gniewne spojrzenie, drżące dłonie, skruszone ciało - cały obraz, w którym ukazywała się przede mną, zdawał się żywcem ryć blizny na moim sercu. Nie potrafiłem pogodzić się z myślą, że to ja w swoim nieprzemyślanym wyborze doprowadziłem ją do newralgicznego stanu. Tętno dudniło mi w głowie i uszach, krew gotowała się pod skórą ze wstydu, a prawdziwość jej słów przecinała powietrze jak sople lodu. Odruchowo zasłoniłem twarz przedramieniem i skuliłem się, kiedy cisnęła przed siebie kieliszkiem, choć to nie ja okazałem się być celem - a może tylko spudłowała? Każde jej słowo niosło gorzką prawdę, którą trudno było przełknąć pomimo upływu czasu.
- Byliśmy. - Podkreśliłem, niezbyt nachalnie, gorzko i kąśliwie, ze wzrokiem utkwionym na czubkach własnych butów. Stojąc przed nią, tutaj, w starej szklarni, byłem już zupełnie innym człowiekiem. - Ty też jesteś moim słabym punktem, Maeve. - Przerwałem jej, unosząc na nią spojrzenie, beznadziejnie smutne i przenikliwe. Zacisnąłem dłonie o rant drewnianego blatu, o który się opierałem. Czy widziała, jak wiele emocji próbowałem utrzymać w ryzach? Jak wstyd czynił mnie przy niej małym, nic nieznaczącym, podczas gdy chciałem być dla niej przeciwieństwem małego, nieznaczącego? - Nie jestem już Lycusem Malfoyem. Gdyby ktokolwiek chciał cię skrzywdzić, wypowiedziałbym mu wojnę i nie okazał litości. - Nie odrywałem od niej wzroku, patrząc znacznie odważniej niż wcześniej. Wiedziała, że byłem do tego zdolny. Już raz zabiłem człowieka, który próbował ją zaatakować. Bez zawahania, bez tkliwości, w chłodnej kalkulacji - ona lub on. Wybór był oczywisty. Wiedziała również, że byłem ostatnim, który zechce ją potępić i pierwszym, który stanie po jej stronie. Że z ostrożnością traktowałem jej wrażliwą stronę, że to wszystko, co razem przeżyliśmy nie było złudzeniem.
Nie mogła tego przeoczyć. Nie zamierzałem pozwolić, by kiedykolwiek w to zwątpiła.
Im dłużej jej słuchałem, tym mocniej utwierdzałem się w przekonaniu, że łagodniała. Że robiła wszystko, byleby tylko wejść w moje buty, naprawiając to, co samemu zniszczyłem. Widziałem, jak ta nowa świadomość ją przygniata, jak próbuje - jak zwykle - dźwignąć wszystko sama.
- Daj mi rękę. - Wypowiedziałem miękko, wyciągając dłoń w jej kierunku. Nie wiedziałem jak zareaguje, nie zamierzałem jednak pozwolić jej myślom pisać czarnych scenariuszy. Łzy spływające po jej policzkach były okrutną karą, ale jeszcze większą wydawał się chłód i oziębłość.
Musiałem spróbować.
- Dziękuję, Maeve. - Jeśli zdecydowała się ująć moją dłoń, ostrożnie przyciągnąłem ją bliżej siebie - powoli, z pełną świadomością niwelując dzielący nas dystans - i tylko wówczas, gdy sama podążyła za sugestywnym gestem. - Nie pozwolę na to. - Zapewniłem ją, otaczając ramionami i zanurzając nos w jej włosach - a jeśli nadal trwała niewzruszona, odepchnąłem się od stołu, odbierając jej prawo do własnej przestrzeni. Nie potrafiłem stać bezczynnie i oglądać, jak własne emocje wyniszczają ją od środka. Zabierają oddech, wysysają siły, zdejmują uśmiech i zatruwają umysł. Chciałem rozgonić te cholerne chmury, które sam na nią ściągnąłem.
- Nie wiem tego. - Niechętnie przyznałem prawdę. - Opowiadałem mu o tobie. Wydawał się rozumieć, nie wiem jednak, czy pogodził się z tą myślą. Na razie nie została urzeczywistniona. Nie potrafię przewidzieć jego reakcji. Jest… w trudnym wieku. Domyślam się zresztą, że oboje będziecie potrzebowali czasu. - Nie liczyłem na cuda. - Chcę, żeby to się udało, Maeve. Ale nie chcę, żebyś robiła cokolwiek wbrew sobie.


Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Frederick Fox
Frederick Fox
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 34 (37)
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

fire is catching
and if we burn
you burn with us

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Stara szklarnia Giphy
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2155-frederick-fox#32552 https://www.morsmordre.net/t2178-poczta-fryderyka#33148 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f413-devon-lisia-nora https://www.morsmordre.net/t3769-skrytka-bankowa-nr-605#69393 https://www.morsmordre.net/t2332-freddie-fox#35856
Re: Stara szklarnia [odnośnik]18.01.22 8:02
Też była jego słabym punktem? Na usta wystąpił blady, pozbawiony wesołości uśmiech, a mięśnie pleców usztywniły w nagłym skurczu, jak gdyby została potraktowana powoli wspinającym się wzdłuż kręgosłupa petryficusem; namiastka wywołanej tym wyznaniem przyjemności została przyćmiona przez wciąż świeżą, podsuwającą najgorsze możliwe obrazy obawę. Nie mogła przecież podzielić losu Anny. Nie mogła również pozwolić, by dopuszczenie do głosu uczucia okazało się pierwszym i ostatnim błędem, jaki mieli popełnić na tej wojnie. Zwłaszcza teraz, gdy wiedziała już, że podejmowane przez nich wybory mają odbić się również na Oscarze. Do tej pory nie zyskała okazji, by przyjrzeć mu się lepiej, był jedynie cieniem przemykającym na granicy wzroku. Czy miał jego oczy? Z daleka wyglądające na stalowoszare, poprzetykane jednak nitkami lżejszego błękitu. Wcale nie chłodne, przynajmniej wtedy, kiedy patrzyły na nią, kiedy tańczyły w nich zaczepne iskry i to te występujące w parze z szelmowskim uśmiechem. Teraz jednak – zmrużone, poważne i smutne.
Wiem – odpowiedziała tylko zdławionym głosem, z pobrzmiewającym w nim echem próbującego wymknąć się spod kontroli gniewu; ten niekiedy wciąż przebijał przez osiadającą na barkach rezygnację, odzyskiwany nadludzkim wysiłkiem spokój. Pamiętała przecież, czego dokonał w Tower i nawet w tej chwili nie miała wątpliwości, że zrobiłby to znowu, gdyby tylko znaleźli się w takiej samej sytuacji – bez choćby śladu zawahania stanął w jej obronie, wyrzucając z siebie wiązkę dotkliwych inkantacji. Najbrutalniejszych ze znanych uroków. I to jeszcze zanim mieli okazję zbliżyć się, oswoić jedno z drugim, a w końcu zasmakować słodyczy wzajemności. – A jednocześnie nic już nie wiem i niczego nie jestem pewna. – Potrzebowała czasu, by w spokoju przeanalizować wszystkie nowe czynniki, które tak nagle musiała zacząć brać pod uwagę. Przyzwyczaić do zgoła odmiennej perspektywy. I pogodzić z myślą, jak wiele musi nauczyć się akceptować, by zyskali szansę na odbudowę nadszarpniętego zaufania, kiedyś. – Nie chcę, żebyś wypowiadał wojnę całemu światu, żebyś zasypiał i budził się myśląc o walce. Żeby to, co jest między nami – z założenia piękne, delikatne, niewinne – przynosiło tylko więcej obaw i lęków... – Czy tak właśnie wyglądała, powinna wyglądać, miłość? Może. A może to przetaczający się przez Wyspy konflikt sprawiał, że takie deklaracje najłatwiej było zaklinać w formie słodko-gorzkich obietnic dalszego przelewu krwi. Ale przecież chciała dla niego więcej – nawet teraz, w tej chwili, w której dalej wbijała paznokcie w skórę dłoni, szczerze nienawidząc swej słabości. Tak dziwnej, bo odczuwanej tylko przy nim. Rozumiała jednak, że w ten sposób próbuje unaocznić zmianę, która w nim zaszła, a do której doprowadziły każda rzucana pod nogi kłoda, każda odniesiona rana i odczute rozczarowanie. Nie był już tamtym chłopcem i nie chciał dłużej uciekać przed problemami, nawet jeśli postawił ją w tej niedorzecznej, przyprawiającej o mdłości sytuacji. Prawda?
Po prostu nigdy więcej tego nie rób. Nie kłam. Nie wystawiaj mnie na próbę. – Wciąż kotłująca się w piersi złość sprawiła, że artykułowane przez zaciśnięte zęby słowa zabrzmiały stanowczo, ostro, lecz znał ją już na tyle dobrze, by wiedzieć, że to ostatni zryw, a przez pozór oschłości przebija gorąca, żałosna prośba. Nie zniosłaby więcej, kolejnego takiego ciosu.
Zawahała się, z początku nie sięgając po wyciągniętą ku niej dłoń. Już tylko fizyczny dystans, który między nimi trwał, powstrzymywał przed ostateczną kapitulacją. Nie chciała, żeby to był koniec, nie potrafiła pozwolić mu odejść, co oznaczało, że musiała nauczyć się zapomnieć o sobie, o swojej dumie i skręcającej trzewia urazie. Czy rozumiał? Jak wiele od niej wymagał? Nie wykonała żadnego ruchu, wciąż tkwiąc w tym samym miejscu – tylko pilnowała go skołowanym, zachodzącym mgłą wzrokiem, obejmując sama siebie, próbując tym prostym gestem dodać sobie otuchy – nawet jeśli serce ciągle tłukło się o żebra, a ona z podtrzymywaną ostatkiem sił godnością łykała kolejne łzy. Nie pozwoli na to? Wyraźnie drgnęła, z trudem tłumiąc wyrywający się z gardła jęk, niemo wdzięczna za to, że znalazł się bliżej, blisko, przyjemnie drażniąc każdy ze zmysłów. Chciałaby do niego przylgnąć, a jednocześnie nie mogła; było na to za wcześnie. W końcu jednak znalazła w sobie siłę, by odpowiedzieć na jego gest, ostrożnie musnąć opuszkami palców zmarzniętą skórę. – P-powinieneś go zapytać – wytknęła niemalże bezgłośnym szeptem, bezwiednie przygryzając wargę; może gdyby chociaż Oscar był gotowy na to, co ma nadejść, ich rozmowa miałaby szansę się udać. – Potrzebuję kilku minut. – Żeby doprowadzić się do porządku, uspokoić. Poprawić makijaż i scalić leżący gdzieś za nimi kieliszek prostym Reparo. – A później... Później możemy go poszukać. – Bo choć narastająca z każdą chwilą panika przytłaczała swym ogromem, nie chciała odkładać tej konfrontacji na inny termin. Kiedyś musiała stanąć oko w oko ze swoim nowym strachem.

| 2xzt


my body is a cage
Maeve Clearwater
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t6468-maeve-clearwater https://www.morsmordre.net/t6481-artemizja#165435 https://www.morsmordre.net/t12366-maeve-clearwater#380086 https://www.morsmordre.net/f434-szkocja-easter-balmoral-gajowka https://www.morsmordre.net/t6969-skrytka-bankowa-nr-1629#183139 https://www.morsmordre.net/t6512-maeve-clearwater
Stara szklarnia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach