1958 | Rodzina Doe
Strona 17 z 18 • 1 ... 10 ... 16, 17, 18
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Rodzinne ognisko Doe
Cyganie 1958
Eve Doe, James Doe, Sheila Doe, Thomas Doe i ewentualni goście.
Szafka na potrzeby odgrywania komunikacji oraz krótkich i szybkich dramatów rodzinnych wynikających z fabuły.
Eve Doe, James Doe, Sheila Doe, Thomas Doe i ewentualni goście.
Szafka na potrzeby odgrywania komunikacji oraz krótkich i szybkich dramatów rodzinnych wynikających z fabuły.
I show not your face but your heart's desire
Słysząc odpowiedź, spuściła wzrok na własne dłonie, na ziemię pokrytą śniegiem. Rozumiała ją, bardziej niż potrafiła przyznać otwarcie. Też tego chciała, poczuć się znów tak, jak dawniej, kiedy wokoło byli ludzie, których nazywała rodziną. Bezpieczną przestrzenią był wóz, tam nic złego nie mogło dosięgnąć.
Zamrugała i spojrzała na dziewczynę kątem oka, kiedy zaczęła wyjaśniać, kto dokładnie zawitał do nich. Zaniepokoiła ją kwestia feniksa i zapowiedzi kolejnej osoby, czyżby takie wizyty miały stać się normą? - Mężczyźni z reguły nie potrafią słuchać.- mruknęła pod nosem. To nic nowego ani zaskakującego.- Bronić Kerstin? – powtórzyła, a grymas pojawił się na jej ustach. Obrona kogokolwiek brzmiała abstrakcyjnie w przypadku Doe i to któregokolwiek.- Przysiągł? Marcel... zrobił to? – łapała się bardziej zrozumiałych faktów, chociaż złożenie tego w jakąś całość zdawało się niemożliwe, póki co. Informacja, że Marc był w Zakonie, sprawiła, że na dłuższą chwilę zamilkła zmartwiona tym.- Nikomu nic się nie stało? Przepraszam, że mnie nie było.- nic wielkiego by nie zrobiła, ale mimo wszystko zostawienie Sheili samej w takiej sytuacji, przy kłótni obcych ludzi z braćmi Doe, sprawiało, że czuła się źle.- Mam nadzieję, że ktoś mu to wybił z głowy.- plany Thomasa nie brzmiały dobrze, a przynajmniej w tym konkretnym momencie.
Zamrugała i spojrzała na dziewczynę kątem oka, kiedy zaczęła wyjaśniać, kto dokładnie zawitał do nich. Zaniepokoiła ją kwestia feniksa i zapowiedzi kolejnej osoby, czyżby takie wizyty miały stać się normą? - Mężczyźni z reguły nie potrafią słuchać.- mruknęła pod nosem. To nic nowego ani zaskakującego.- Bronić Kerstin? – powtórzyła, a grymas pojawił się na jej ustach. Obrona kogokolwiek brzmiała abstrakcyjnie w przypadku Doe i to któregokolwiek.- Przysiągł? Marcel... zrobił to? – łapała się bardziej zrozumiałych faktów, chociaż złożenie tego w jakąś całość zdawało się niemożliwe, póki co. Informacja, że Marc był w Zakonie, sprawiła, że na dłuższą chwilę zamilkła zmartwiona tym.- Nikomu nic się nie stało? Przepraszam, że mnie nie było.- nic wielkiego by nie zrobiła, ale mimo wszystko zostawienie Sheili samej w takiej sytuacji, przy kłótni obcych ludzi z braćmi Doe, sprawiało, że czuła się źle.- Mam nadzieję, że ktoś mu to wybił z głowy.- plany Thomasa nie brzmiały dobrze, a przynajmniej w tym konkretnym momencie.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Wrócił późno. Kolacja u wujostwa Neali okazała się być czymś, co było mu potrzebne. By zapomnieć, oderwać się od własnych myśli, zająć czymś innym. Pojedyncze, wymuszone uśmiechu szybko zyskały śladowe oznaki szczerości. Było naprawdę miło, inaczej. Ale kiedy wrócił do domu na parapecie czekał już Raven. Podszedł do niego szybko, myśląc, że coś się stało — miał wyrzuty sumienia. Potrzebowała pomocy, a on zamiast jej szukać spędzał czas z obcą rodziną. Ale wewnątrz znalazł tylko żal. Przeczytał go kilkukrotnie, za każdym razem interpretując coraz więcej. Czując rosnącą złość. Skupiając się na innych słowach. Aż w końcu nie wytrzymał, opuścił małą sypialnię, by zbiec na dół, gdzie wcześniej widział śpiącego na kanapie Thomasa. Nim jeszcze do niego podszedł z listem w dłoni, podniósł głos:
— Poszedłeś do niej i zrzuciłeś to wszystko na mój strach?! — Jego głos rozbrzmiał w cichym domu, zaburzył idealną ciszę. — Co ty sobie kurwa myślałeś?!— Podszedł do niego i szarpnął go za ubranie, ściągnął z sofy na ziemię, wiedząc, że tylko terapią szokową go postawi na nogi. — Ty, pieprzony, gnojku! Coś ty sobie myślał?! Stanął nad nim, wściekle na niego łypiąc wzrokiem.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Nie chciał myśleć o tym co miało miejsce w Londynie, o tym że udało mu się znaleźć Eve - i o tym co mu powiedziała. Był coraz bardziej pewny, że wszystko co ich spotykało, było jego winą. Każdy problem, każda tragedia. Ściągał to nieświadomie! Nie chciał przecież rujnować relacji Jamesa i Eve, nie chciał wtedy w Londynie trafić do Tower, nie starał się przecież, a mimo to wciąż...
Udało mu się przysnąć na kanapie, co było dużym sukcesem, bo w końcu koszmary nie dawały spać ani jemu, ani Jamesowi. Ale czasem był ten słodki moment odpoczynku, który jednak dość szybko się zakończył, kiedy zaznał bliskiego spotkania z podłogą z cichym jęknięciem. Otworzył powoli zaspane oczy, nie bardzo rozumiejąc, choć może bardziej nie bardzo słuchając młodszego brata. Odczuł nagły szok, lekki ból.
A James coś krzyczał...
- Morda James, czego się drzesz?. O czym niby myślałem? - rzucił, układając dłonie na oczach i przecierając je, nie podnosząc się nawet z podłogi. - Jak chciałeś spać to było się położyć na górę...
Udało mu się przysnąć na kanapie, co było dużym sukcesem, bo w końcu koszmary nie dawały spać ani jemu, ani Jamesowi. Ale czasem był ten słodki moment odpoczynku, który jednak dość szybko się zakończył, kiedy zaznał bliskiego spotkania z podłogą z cichym jęknięciem. Otworzył powoli zaspane oczy, nie bardzo rozumiejąc, choć może bardziej nie bardzo słuchając młodszego brata. Odczuł nagły szok, lekki ból.
A James coś krzyczał...
- Morda James, czego się drzesz?. O czym niby myślałem? - rzucił, układając dłonie na oczach i przecierając je, nie podnosząc się nawet z podłogi. - Jak chciałeś spać to było się położyć na górę...
Był wściekły, rozgorączkowany. Jej list — jego pójście za nią mogły budować kolejne scenariusze, formować nowe pokłady zazdrości. To było coś innego. Żal. Żal zmieszany z wściekłości. Rzucił w niego listem od Eve, zaciskając zęby.
— Po cholerę za nią poszedłeś, hm? Co jej powiedziałeś jeszcze, prócz tego, ze jestem tchórzem, co? Ja tego nie zrobiłem, więc w moim imieniu poszedł wspaniały, wiedzący zawsze co robić starszy brat, co? Poszedłeś nas godzić? Bo co, bo wiesz, jak to jest bez Jeanie, co? — Cofnął się i spojrzał na niego z góry z drwiną i frustracją.
— Po cholerę za nią poszedłeś, hm? Co jej powiedziałeś jeszcze, prócz tego, ze jestem tchórzem, co? Ja tego nie zrobiłem, więc w moim imieniu poszedł wspaniały, wiedzący zawsze co robić starszy brat, co? Poszedłeś nas godzić? Bo co, bo wiesz, jak to jest bez Jeanie, co? — Cofnął się i spojrzał na niego z góry z drwiną i frustracją.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Słuchał zaspany jego słów, marszcząc brwi. Niewiele rozumiał, a kiedy zobaczył kartkę papieru niechętnie ją podniósł, zerkając na nią. Nie czytał jednak jej całej, widząc początek czego dotyczył. Westchnął jedynie, odkładając go na stolik nieopodal.
- To list do ciebie, po co mi go pokazujesz? - rzucił, podnosząc się po tym do siadu, a zaraz po tym oparł się o kanapę i siadł na niej z powrotem. - Możesz iść i z nią porozmawiać co jej powiedziałem, po co ja ci mam to powtarzać? To nie ma znaczenia, nie powinienem tam iść - rzucił, krzywiąc się lekko, ale zaraz zamieniając ten grymas na uśmiech. - Przynajmniej wiesz, gdzie może być, prawda? W Londynie, w porcie jest taki opuszczony budynek. Mogę cię tam zaprowadzić - powiedział jak gdyby nigdy nic. Nie musiał się mu tłumaczyć ze swoich wątpliwości.
- To list do ciebie, po co mi go pokazujesz? - rzucił, podnosząc się po tym do siadu, a zaraz po tym oparł się o kanapę i siadł na niej z powrotem. - Możesz iść i z nią porozmawiać co jej powiedziałem, po co ja ci mam to powtarzać? To nie ma znaczenia, nie powinienem tam iść - rzucił, krzywiąc się lekko, ale zaraz zamieniając ten grymas na uśmiech. - Przynajmniej wiesz, gdzie może być, prawda? W Londynie, w porcie jest taki opuszczony budynek. Mogę cię tam zaprowadzić - powiedział jak gdyby nigdy nic. Nie musiał się mu tłumaczyć ze swoich wątpliwości.
— Teraz obchodzi ci, że jest do mnie, kiedy ci go pokazuje, ale do m o j e j żony poszedłeś bez pytania mnie o zdanie. Myślisz, że potrzebowałem ciebie, żebyś mi to powiedział? Że mogę za nią iść? Mogę jej poszukać? Czy ja kiedykolwiek będę w twoich oczach na tyle dorosły, żeby podejmować własne decyzje, czy zawsze będziesz mnie tak traktował? — spytał z irytacją, patrząc na niego zacięcie. — Gdybym chciał to bym za nią poszedł — odpowiedział dosadnie, głos mu się załamał. Zacisnął zęby, patrząc na brata, milknąć opiera, kiedy ten przyznał, że nie powinien tam iść. Myślał, że pójdzie w zaparte, ale się wycofał. Dlaczego? — Nie powinieneś był.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Oparł się o kanapę, zerkając w bok, jakby szukał Marsa albo Dyni. Widział jak kot przeciąga się leniwie, znów zawija w kłębek i posyła im jedynie niezadowolone spojrzenie, że śmieli go obudzić krzykiem.
- Dlatego ci nie mówiłem, proste. Eve jest twoją żoną, moją bratową. Mogłem iść jej poszukać, kiedy zniknęła, więc to zrobiłem. Nie powinienem był. Coś jeszcze? Tylko po to mnie obudziłeś? Byłeś z Marsem na spacerze czy ja mam go zabrać? - rzucił spokojnie, chcąc zmienić temat. Nie da mu się sprowokować, nie da mu się wciągnąć dyskusję. Nie da mu satysfakcji z krzyczenia po sobie - musiał po prostu zachować spokój, wciąż będąc jeszcze nieco zaspanym.
Nawet jeśli Eve do niego napisała, nie wiedziała w końcu o jego myślach. Nie powinien się tam pojawić przy niej, nie powinien w ogóle wracać. Przynosił wszystkim dookoła pecha.
- Dlatego ci nie mówiłem, proste. Eve jest twoją żoną, moją bratową. Mogłem iść jej poszukać, kiedy zniknęła, więc to zrobiłem. Nie powinienem był. Coś jeszcze? Tylko po to mnie obudziłeś? Byłeś z Marsem na spacerze czy ja mam go zabrać? - rzucił spokojnie, chcąc zmienić temat. Nie da mu się sprowokować, nie da mu się wciągnąć dyskusję. Nie da mu satysfakcji z krzyczenia po sobie - musiał po prostu zachować spokój, wciąż będąc jeszcze nieco zaspanym.
Nawet jeśli Eve do niego napisała, nie wiedziała w końcu o jego myślach. Nie powinien się tam pojawić przy niej, nie powinien w ogóle wracać. Przynosił wszystkim dookoła pecha.
— Nie, nic. To wszystko — mruknął, patrząc na niego. Jego spokój go mierził, nie był zaraźliwy. Wzmagał w nim poczucie pełności; nadmiaru czegoś, czego nie mógł wyrzucić. Patrzył na niego przez chwilę. To wszystko, co miał mu do powiedzenia. Pokiwał głową; nie było nic więcej. Nie wiedział, czy właśnie to nie zabolało go najmocniej. Zostawił go bez słowa, uniósł tylko dłonie w geście kapitulacji. Od Marsa trzymał się z daleka, idź, wyprowadź sobie tego kudłacza. W przedpokoju chwycił za kurtkę, wyszedł na dwór. Każdy kolejny dzień w tym domu był coraz gorszy.
| zt
| zt
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Uparcie spoglądał w bok, uśmiechał się lekko. Wszystko było w porządku, tak, dokładnie. Nic się nie działo, a na pewno nic złego... To chciał sobie wmówić ze wszystkich sił.
I sobie, i rodzinie. Bo tak było mu łatwiej, nie myśleć o tym wszystkim co się działo.
- Wróć na kolację - rzucił do niego, widząc jak ten idzie do przedpokoju, a dopiero po jego wyjściu cicho odetchnął, wstając z kanapy i ruszając poszukać Marsa. Pewnie gdzieś siedział w domu.
| Zt.
I sobie, i rodzinie. Bo tak było mu łatwiej, nie myśleć o tym wszystkim co się działo.
- Wróć na kolację - rzucił do niego, widząc jak ten idzie do przedpokoju, a dopiero po jego wyjściu cicho odetchnął, wstając z kanapy i ruszając poszukać Marsa. Pewnie gdzieś siedział w domu.
| Zt.
Kiedy Eve uciekła spojrzeniem, wiedziała, że czuje to samo. Sheila nie czekała na to, aby dłużej zwlekać z tym, aby przysunąć się do niej i ostrożnie położyć głowę na jej ramieniu. Obecność Eve była kojąca, bo starsza z Doe nie chciała jej nigdy tłumaczyć jak powinna się czuć, jak powinna działać. Po prostu słuchała.
- Tak, to prawda – burknęła, nieco wydymając policzki na bok, ostatecznie jednak ciut mocniej wtulając się w Eve. Uspokajało to ją znacząco, ale jednocześnie chciała dać Eve odrobinę przestrzeni, na wszelki wypadek gdyby ta jednak przestała czuć się z tym komfortowo. – Tak, uznali, że potrzebuje ochrony, bo jej rodzina to jednak znani terroryści…tak jakby ktokolwiek w ogóle wiedział, że mają siostrę. – Wywróciła lekko oczyma. – Marcel…on za nas wszystkich się wstawił przed nimi. – To było…sporo. Wiedziała jak Marcel czuł się odnośnie Thomasa i jego działań, a mimo to, poręczył za niego.
- Nic się nie stało, pewnie ciebie też by skrzyczeli i nic by tego nie było. Teraz jesteś tutaj, to najważniejsze. – Westchnęła dodatkowo, kręcąc lekko głową. – Michael ma go uczyć…Thomasa, w sensie.
- Tak, to prawda – burknęła, nieco wydymając policzki na bok, ostatecznie jednak ciut mocniej wtulając się w Eve. Uspokajało to ją znacząco, ale jednocześnie chciała dać Eve odrobinę przestrzeni, na wszelki wypadek gdyby ta jednak przestała czuć się z tym komfortowo. – Tak, uznali, że potrzebuje ochrony, bo jej rodzina to jednak znani terroryści…tak jakby ktokolwiek w ogóle wiedział, że mają siostrę. – Wywróciła lekko oczyma. – Marcel…on za nas wszystkich się wstawił przed nimi. – To było…sporo. Wiedziała jak Marcel czuł się odnośnie Thomasa i jego działań, a mimo to, poręczył za niego.
- Nic się nie stało, pewnie ciebie też by skrzyczeli i nic by tego nie było. Teraz jesteś tutaj, to najważniejsze. – Westchnęła dodatkowo, kręcąc lekko głową. – Michael ma go uczyć…Thomasa, w sensie.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Czując, jak Sheila przysuwa się bliżej i opiera głowę na jej ramieniu, objęła ją lekko. Kojącym gestem przesunęła dłonią po jej ramieniu. Paprotka nie musiała się nią przejmować, ale nie miała w tej chwili odwagi, żeby to powiedzieć. Kąciki ust drgnęły, kiedy dziewczyna nieco dziecinnie wydęła policzki.- Jej nazwisko to największe zagrożenie dla niej samej- noszenie tego samego, które mieli uznani za terrorystów czarodzieje, nie brzmiało to dobrze. Na logikę, było niebezpieczne. Zaraz jednak skupiła się na tym, co zrobił Marcel. Był naprawdę dobrym przyjacielem, chociaż miał pecha, bo za Doe ciągnęły się kłopoty, a więc dopadały również jego.- Oby nie miał przez to problemów później.- skrzywiła się minimalnie. Nie zasłużył na to, by obrywać za głupie decyzje Thomasa czy Jamesa.
- Spróbowaliby tylko- prychnęła z wyraźniejszym uśmiechem, odrobinę mrużąc oczy. Próbowała nieco rozluźnić atmosferę, jaka teraz zapanowała w ogrodzie. Zastanowiła się chwilę, nad tym co padło.- Może wyjdzie mu to na dobre? Skoro ściąga na siebie wszelakie kłopoty...- to nie brzmiało źle, aby uczył się czegokolwiek.
- Spróbowaliby tylko- prychnęła z wyraźniejszym uśmiechem, odrobinę mrużąc oczy. Próbowała nieco rozluźnić atmosferę, jaka teraz zapanowała w ogrodzie. Zastanowiła się chwilę, nad tym co padło.- Może wyjdzie mu to na dobre? Skoro ściąga na siebie wszelakie kłopoty...- to nie brzmiało źle, aby uczył się czegokolwiek.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
- Mogłaby je zmienić… - mruknęła, zupełnie niepocieszona, ale chciała też coś powiedzieć. W końcu skoro tak wielkie znaczenie miało dla niej bezpieczeństwo, dla wszystkich Tonksów, czemu nie zmienili siostrze nazwiska? Spojrzała na Eve z niewymawialną wdzięcznością, która odbijała się w jej oczach, niemal jak tęskny zwierzak, wtulając się w jej bok. Była dla niej teraz jedyną nadzieją na to wszystko, jakimś jedynym punktem zaczepienia w tej całej nienormalności.
- Na pewno mu się za to dostanie. – Westchnęła cicho, wiedząc, że prędzej czy później mu się za to dostanie. Ścisnęła dłoń Eve, spoglądając na nią kiedy wyszukiwała w tym pozytywów. – Jeżeli zaangażują się w Zakon, tak jak angażowali się w problemy teraz, to pozostawi nas tutaj, czekając na nich już na wieki. Bo jeżeli Thomas pójdzie pomagać Zakonowi, James go nie zostawi. Zwłaszcza, że działa tam teraz Marcel… - Wszystko się sypało, jedno po drugim. Miała już dość. Nie tak chciała znajdować swoją rodzinę.
- Na pewno mu się za to dostanie. – Westchnęła cicho, wiedząc, że prędzej czy później mu się za to dostanie. Ścisnęła dłoń Eve, spoglądając na nią kiedy wyszukiwała w tym pozytywów. – Jeżeli zaangażują się w Zakon, tak jak angażowali się w problemy teraz, to pozostawi nas tutaj, czekając na nich już na wieki. Bo jeżeli Thomas pójdzie pomagać Zakonowi, James go nie zostawi. Zwłaszcza, że działa tam teraz Marcel… - Wszystko się sypało, jedno po drugim. Miała już dość. Nie tak chciała znajdować swoją rodzinę.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Pokiwała tylko głową, zgadzając się z tym. Mogłaby, a wręcz powinna, jeśli była, chociaż odrobinę rozsądną dziewczyną. Jednak z drugiej strony, nie liczyła na tak wiele, skoro zainteresował się nią Thomas. Wątpiła, aby zakochując się w Jeanie, kierował się, chociaż odrobinę rozsądkiem dziewczyny... a że wtedy przypadkiem się udało, tak teraz już najwyraźniej nie. Z uśmiechem podłapała spojrzenie Sheili, ale zaraz ta namiastka zniknęła. Paprotka dość skutecznie zabiła jej nadzieję, że Marcel może wyjdzie z tego obronną ręką i nie ściągnie na siebie problemów za Nich. Dotąd sądziła, że bracia Doe i Sallow są jak koty, zawsze spadają na cztery łapy, obojętnie, co miało miejsce. Ostatnie wydarzenia jednak podpowiadały, że nie do końca tak właśnie było.
- Wiem.- szepnęła, niezadowolona z tego faktu. Nie podobało jej się, że za nimi dwoma pójdzie również James, że znów bez zastanowienia będzie się w coś pakował. Mimo to wiedziała, że nie miała na to wpływu i ten fakt tylko bardziej dobijał. Nie chciała, żeby wszystko tak wyglądało, żeby dni skupiły się na czekaniu czy wrócą czy tym razem kłopoty ich nie przerosną.- Ale będzie dobrze, musi być.- przytuliła ją odrobinę mocniej.- Mam nadzieję, że to wszystko. Starczy Nam tych atrakcji.- uśmiechnęła się pogodnie, starając się, aby wyglądało to, jak najbardziej prawdziwie.- A teraz wystarczy już marznięcia na dworze. Chodź do środka.- złapała Sheilę za dłoń, splatając ich palce razem i delikatnie pociągnęła w kierunku drzwi. Martwiło ją to, czego się dowiedziała, ale cicho liczyła, że wszystko wyklaruje się w kolejnych tygodniach.
|zt x2
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Wiem.- szepnęła, niezadowolona z tego faktu. Nie podobało jej się, że za nimi dwoma pójdzie również James, że znów bez zastanowienia będzie się w coś pakował. Mimo to wiedziała, że nie miała na to wpływu i ten fakt tylko bardziej dobijał. Nie chciała, żeby wszystko tak wyglądało, żeby dni skupiły się na czekaniu czy wrócą czy tym razem kłopoty ich nie przerosną.- Ale będzie dobrze, musi być.- przytuliła ją odrobinę mocniej.- Mam nadzieję, że to wszystko. Starczy Nam tych atrakcji.- uśmiechnęła się pogodnie, starając się, aby wyglądało to, jak najbardziej prawdziwie.- A teraz wystarczy już marznięcia na dworze. Chodź do środka.- złapała Sheilę za dłoń, splatając ich palce razem i delikatnie pociągnęła w kierunku drzwi. Martwiło ją to, czego się dowiedziała, ale cicho liczyła, że wszystko wyklaruje się w kolejnych tygodniach.
|zt x2
[bylobrzydkobedzieladnie]
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Ostatnio zmieniony przez Eve Doe dnia 04.03.22 0:58, w całości zmieniany 1 raz
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
22 marca, noc
Niósł półprzytomną półwilę na rękach, Leonie szła razem z nimi. Znał drogę. James był pierwszą osobą, o której pomyślał - jedyną, która znała Celine i jedyną, co do której był pewien, że mu nie odmówi. Niedaleko mieszkał też Steffen, ale on od niedawna miał żonę, a jego dom był mniejszy - mogli potrzebować odrobiny prywatności.
- To tu - wskazał na dom, podchodząc bliżej wejścia. - Tu mieszka mój przyjaciel. Zapukasz do środka? - poprosił, nie był w stanie zrobić tego z Celine na rękach, ale Leonie zamiast niego subtelnie zapukała o drzwi wejściowe. Nie brzmiało to jak on. - James?! - zawołał odchodząc parę kroków w tył i podnosząc głowę w gorę, szukając otwartych okien. I niewiele robiąc sobie z nocnej ciszy.
Niósł półprzytomną półwilę na rękach, Leonie szła razem z nimi. Znał drogę. James był pierwszą osobą, o której pomyślał - jedyną, która znała Celine i jedyną, co do której był pewien, że mu nie odmówi. Niedaleko mieszkał też Steffen, ale on od niedawna miał żonę, a jego dom był mniejszy - mogli potrzebować odrobiny prywatności.
- To tu - wskazał na dom, podchodząc bliżej wejścia. - Tu mieszka mój przyjaciel. Zapukasz do środka? - poprosił, nie był w stanie zrobić tego z Celine na rękach, ale Leonie zamiast niego subtelnie zapukała o drzwi wejściowe. Nie brzmiało to jak on. - James?! - zawołał odchodząc parę kroków w tył i podnosząc głowę w gorę, szukając otwartych okien. I niewiele robiąc sobie z nocnej ciszy.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
- James - w porównaniu do wołania Marcela jej głos był niepomiernie słabszy, cichszy, był ledwie sennym szeptem opuszczającym spierzchnięte, zimne wargi. Pamiętała kogoś takiego, jak przez mgłę, ale pamiętała; widziała jego twarz, do głowy powracały strzępki wspomnień, wciąż jeszcze niewyraźne, dochodzące do niej z bardzo daleka. Wszystko, co istniało przed Tower, przypominało już mgłę. Fałsz. Kiedyś byłam szczęśliwa, kiedyś na to zasługiwałam, kłamstwo. Przytomność wróciła do Celine wraz z oddaleniem się feniksa, który pozostawił ich w Dolinie - choć wciąż balansowała na cienkiej krawędzi między pełnym otępieniem a zrozumieniem, kiedy trwała na rękach Marcela, nie mogąc zrobić wiele więcej, wciąż zmizerniała. - James... On tu jest? - powoli przełknęła ślinę i zamrugała w letargu; James, James Doe, skrzypek na dachu, skrzypek pod dachem, skrzypek, do którego czapki wrzucano monety, a które on oddawał jej w docenieniu tańca urozmaicającego uliczny spektakl w dokach. James. James umykający z Parszywego. Tak, to on, to on, chyba, musi, to on, ale wcześniejszy atak paniki jedynie mocniej ją wymęczył - przekreślając szansę na radość, na ulgę, na cokolwiek.
paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Strona 17 z 18 • 1 ... 10 ... 16, 17, 18
1958 | Rodzina Doe
Szybka odpowiedź