góra
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Piętro
Mieszczący się na poddaszu, niewielki pokój, z którego przechodzi się bezpośrednio do łazienki. Ściany poobwieszane obrazami, zdjęciami i pamiątkami, jakby właścicielka bała się pustki.
Panuje tu wieczny chaos - nie tylko natłok przedmiotów to powoduje, ale też stale powyrzucane rzeczy z szafy.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
- Nie, zupełnie o tym nie mówię. Mówię za to tym, że znam cię już za długo, by nagle stwierdzić, że nie jesteś godna zaufania. - Mój ton staje się spokojniejszy, jakby cała złość uleciała ze mnie wraz z twoimi ustępstwami, których występowanie uznałem za dobry omen. Mądrze przemilczałem kwestię dotyczącą tego, że ufność nie przeszkadzała mi w braku aprobaty dla twoich wyborów-nie-wyborów. Mogłaś ograbiać mnie z każdej broni i zdrowego rozsądku, ale plugawa magia pozostawała poza twoim zasięgiem, odcinając się wyraźną granicą, której nigdy bym nie przekroczył – i której ty też nie powinnaś. Czy nie widzisz? Jej czarne szpony, zupełnie niepostrzeżenie, już rozciągnęły nad tobą pieczę, przekornie przybierając imię powinności.
- To chyba najcieplejsze wyznanie sympatii, jakie kiedykolwiek padło z twoich ust. Muszę zapamiętać tę chwilę. - Przyznałem rozbawiony, choć ty nie wyglądałaś na kogoś, komu było do śmiechu. A jednak – twoja naburmuszona mina, niczym u pięciolatki, kazała mi myśleć, że być może za tym chłodnym przytykiem faktycznie kryła się jakaś namiastka ciepła. Ostatecznie nie rzuciłaś się na mnie w krwawej zemście za śmiałą hipotezę, więc nadal istniała szansa, że naprawdę mnie lubiłaś.
A może byłem tylko naiwnym Lisem, który lubił dopowiadać sobie historie?
- Sugerujesz, że byłbym w stanie przełamać twoje zaklęcie? Czy to przypadkiem nie zakrawa o komplement? Wszystko z tobą w porządku? - Łypnąłem na ciebie ciekawskim okiem, zupełnie nie rozumiejąc, jak z rozdrażnienia tak szybko zdołałaś wprawić mnie z powrotem w niemal beztroski nastrój, na chwilę pozwalając zapomnieć, dlaczego właściwie przekroczyłem próg twojego mieszkania akurat tego wieczoru. - Nie dowiesz się, jeśli nie spróbujesz. - Choć wolę zakładać, że po prostu tego nie chcesz. Ale pogrywam z tobą bezkarnie, nieustannie wystawiając się na ryzyko, trwając w niedorzecznej sinusoidzie emocji. Czy to normalne, że w jednej chwili doprowadzałaś mnie na granice dwóch sprzeczności? Może faktycznie posiadłaś jakieś czarnomagiczne moce. I może wcale nie planowałaś mojej zagłady, tylko już dawno ukartowałaś owinięcie mnie sobie wokół palca – to tłumaczyłoby wszystkie głupoty, jakie byłem zdolny dla ciebie popełnić.
- A co, jeśli ci powiem, że się mylisz? Co, jeśli to właśnie jest początek zagłady? Że te krwawe żniwa to dopiero uwertura? - Mój nastrój momentalnie ulega przeobrażeniu, ale staram się nie brzmieć równie dramatycznie, co sens moich słów. Coś musiało wisieć w powietrzu, skoro nawet ja, pozbawiony pierwiastka fatalizmu, potrafiłem przyznać na głos, że nad Anglią zgromadziły się czarne chmury. Twoje próby zbagatelizowania własnego czynu doprowadzały mnie na skraj obłędu. Miałem ochotę przerwać ci w połowie zdania, wyjaśniając jeden z tysiąca powodów swojej wizyty, w geście niemego protestu już otwierając usta, aż w końcu sama wplątałaś się we własną sieć nieskończonych wytłumaczeń, które ujawniły niezwykle cenną wskazówkę.
A więc szukałem przeklętej księgi.
Nie zamierzałem cię dłużej niepokoić. Wiedza, którą pozwoliłaś mi posiąść, była kompletna (a sposób, w jaki to zrobiłaś – absolutnie ujmujący), by wykorzystać ją w praktyce. Poszedłem więc twoimi śladami, nagle stając się łasy na prośby o puszczenie całej sprawy w niepamięć.
- Jesteś prawdopodobnie najbardziej niefachową kryminalistką w całej Anglii, której wszystkie zbrodnie ujdą płazem. - Podsumowałem ze szczyptą sceptycyzmu, z niedowierzaniem kręcąc głową, choć trudno było nie wyczuć ciepłych nut w moim głosie, które zdawały się gwarantować twoje bezpieczeństwo.
Znając ciebie – i tak zdążyłaś doszukać się w nich zwiastunów własnego końca. Zdaje się jednak, że oboje posiadaliśmy nieznośną tendencję do nadawania ukrytego sensu wszystkiemu, co było zwyczajnie prozaiczne, jakby prostota nie była wystarczająco zadowalająca. Co gorsza – oboje też uciekaliśmy się do podstępów w imię czystego sumienia – albo przynajmniej w próbie zagłuszenia jego głosu.
Jeśli jednak tak miały wyglądać wszystkie twoje miraże, to powinnaś brać mnie pod włos znacznie częściej.
- Wpuściłbym cię do mojej głowy. Może wtedy w końcu byś zrozumiała, że nie ma w niej żadnych upiorów, które czyhają na to, by żywić się twoim bólem? - Nie wiedziałem, co jeszcze mogłoby cię przekonać – choć najpewniej wszystko i tak zależało od twojego kaprysu, podobnie jak to, czy w danej chwili staliśmy na dwóch, przeciwległych biegunach, będąc dla siebie zupełnie obcymi ludźmi, czy może zakleszczaliśmy się we własnych objęciach, zespalając w jedno ciało. I choć drugie rozwiązanie przychodziło mi łatwiej, doskonale wiedziałem, że podróże po antypodach były nierozerwalnie związane z twoją osobowością, destrukcyjną niczym narkotyk, którego chciało się tylko więcej i więcej.
- Skąd możesz to wiedzieć, skoro nie chcesz nawet przepuścić przez własną świadomość dywagacji na temat tego, czy dobrze ci ze mną? - Pozbawiony skrupułów, na chwilę przed tym, jak przylegam do twojego czoła, szepczę ci ciepło to słodko-gorzkie pytanie wprost do ucha.
A później zrzekam się praw do własnego serca.
Na mocy jakich sił mógłbym mieć do niego jakiekolwiek roszczenia po tym, kiedy nazywasz mnie Swoim Liskiem, niemal troskliwie kładąc dłonie na policzkach – zdaje się, że już też nie moich. Rozpadam się pod twoim dotykiem, nie będąc w stanie pojąć tej nagłej czułości, ani tym bardziej tego, czym zasłużyłem sobie na tę przynależność.
- Twój. Tylko twój. - I z tymi słowami przepadam na zawsze, po raz pierwszy nie znajdując wystarczająco odwagi, aby zawłaszczyć sobie prawa do ciebie. I tylko moje dłonie, pewnie spoczywające na twoich żebrach, wysyłają ci niewerbalny komunikat, gdzie leży twoja bezpieczna wyspa.
Zawsze.
- Dlaczego z uporem traktujesz swoje towarzystwo jako element transakcji? Wolałbym żyć dla ciebie niż dla momentów z tobą. - Mówię, choć tak naprawdę ślina przynosi mi na język słowa zupełnie inne – te jednak nikną wraz z pocałunkiem, który spijasz z moich ust. A ja całuję cię z taką zachłannością, jakbym robił to po raz ostatni.
Miałaś absolutną rację. W czasach, w których przyszło nam przetrwać, każda schwycona chwila miała znaczenie.
- To chyba najcieplejsze wyznanie sympatii, jakie kiedykolwiek padło z twoich ust. Muszę zapamiętać tę chwilę. - Przyznałem rozbawiony, choć ty nie wyglądałaś na kogoś, komu było do śmiechu. A jednak – twoja naburmuszona mina, niczym u pięciolatki, kazała mi myśleć, że być może za tym chłodnym przytykiem faktycznie kryła się jakaś namiastka ciepła. Ostatecznie nie rzuciłaś się na mnie w krwawej zemście za śmiałą hipotezę, więc nadal istniała szansa, że naprawdę mnie lubiłaś.
A może byłem tylko naiwnym Lisem, który lubił dopowiadać sobie historie?
- Sugerujesz, że byłbym w stanie przełamać twoje zaklęcie? Czy to przypadkiem nie zakrawa o komplement? Wszystko z tobą w porządku? - Łypnąłem na ciebie ciekawskim okiem, zupełnie nie rozumiejąc, jak z rozdrażnienia tak szybko zdołałaś wprawić mnie z powrotem w niemal beztroski nastrój, na chwilę pozwalając zapomnieć, dlaczego właściwie przekroczyłem próg twojego mieszkania akurat tego wieczoru. - Nie dowiesz się, jeśli nie spróbujesz. - Choć wolę zakładać, że po prostu tego nie chcesz. Ale pogrywam z tobą bezkarnie, nieustannie wystawiając się na ryzyko, trwając w niedorzecznej sinusoidzie emocji. Czy to normalne, że w jednej chwili doprowadzałaś mnie na granice dwóch sprzeczności? Może faktycznie posiadłaś jakieś czarnomagiczne moce. I może wcale nie planowałaś mojej zagłady, tylko już dawno ukartowałaś owinięcie mnie sobie wokół palca – to tłumaczyłoby wszystkie głupoty, jakie byłem zdolny dla ciebie popełnić.
- A co, jeśli ci powiem, że się mylisz? Co, jeśli to właśnie jest początek zagłady? Że te krwawe żniwa to dopiero uwertura? - Mój nastrój momentalnie ulega przeobrażeniu, ale staram się nie brzmieć równie dramatycznie, co sens moich słów. Coś musiało wisieć w powietrzu, skoro nawet ja, pozbawiony pierwiastka fatalizmu, potrafiłem przyznać na głos, że nad Anglią zgromadziły się czarne chmury. Twoje próby zbagatelizowania własnego czynu doprowadzały mnie na skraj obłędu. Miałem ochotę przerwać ci w połowie zdania, wyjaśniając jeden z tysiąca powodów swojej wizyty, w geście niemego protestu już otwierając usta, aż w końcu sama wplątałaś się we własną sieć nieskończonych wytłumaczeń, które ujawniły niezwykle cenną wskazówkę.
A więc szukałem przeklętej księgi.
Nie zamierzałem cię dłużej niepokoić. Wiedza, którą pozwoliłaś mi posiąść, była kompletna (a sposób, w jaki to zrobiłaś – absolutnie ujmujący), by wykorzystać ją w praktyce. Poszedłem więc twoimi śladami, nagle stając się łasy na prośby o puszczenie całej sprawy w niepamięć.
- Jesteś prawdopodobnie najbardziej niefachową kryminalistką w całej Anglii, której wszystkie zbrodnie ujdą płazem. - Podsumowałem ze szczyptą sceptycyzmu, z niedowierzaniem kręcąc głową, choć trudno było nie wyczuć ciepłych nut w moim głosie, które zdawały się gwarantować twoje bezpieczeństwo.
Znając ciebie – i tak zdążyłaś doszukać się w nich zwiastunów własnego końca. Zdaje się jednak, że oboje posiadaliśmy nieznośną tendencję do nadawania ukrytego sensu wszystkiemu, co było zwyczajnie prozaiczne, jakby prostota nie była wystarczająco zadowalająca. Co gorsza – oboje też uciekaliśmy się do podstępów w imię czystego sumienia – albo przynajmniej w próbie zagłuszenia jego głosu.
Jeśli jednak tak miały wyglądać wszystkie twoje miraże, to powinnaś brać mnie pod włos znacznie częściej.
- Wpuściłbym cię do mojej głowy. Może wtedy w końcu byś zrozumiała, że nie ma w niej żadnych upiorów, które czyhają na to, by żywić się twoim bólem? - Nie wiedziałem, co jeszcze mogłoby cię przekonać – choć najpewniej wszystko i tak zależało od twojego kaprysu, podobnie jak to, czy w danej chwili staliśmy na dwóch, przeciwległych biegunach, będąc dla siebie zupełnie obcymi ludźmi, czy może zakleszczaliśmy się we własnych objęciach, zespalając w jedno ciało. I choć drugie rozwiązanie przychodziło mi łatwiej, doskonale wiedziałem, że podróże po antypodach były nierozerwalnie związane z twoją osobowością, destrukcyjną niczym narkotyk, którego chciało się tylko więcej i więcej.
- Skąd możesz to wiedzieć, skoro nie chcesz nawet przepuścić przez własną świadomość dywagacji na temat tego, czy dobrze ci ze mną? - Pozbawiony skrupułów, na chwilę przed tym, jak przylegam do twojego czoła, szepczę ci ciepło to słodko-gorzkie pytanie wprost do ucha.
A później zrzekam się praw do własnego serca.
Na mocy jakich sił mógłbym mieć do niego jakiekolwiek roszczenia po tym, kiedy nazywasz mnie Swoim Liskiem, niemal troskliwie kładąc dłonie na policzkach – zdaje się, że już też nie moich. Rozpadam się pod twoim dotykiem, nie będąc w stanie pojąć tej nagłej czułości, ani tym bardziej tego, czym zasłużyłem sobie na tę przynależność.
- Twój. Tylko twój. - I z tymi słowami przepadam na zawsze, po raz pierwszy nie znajdując wystarczająco odwagi, aby zawłaszczyć sobie prawa do ciebie. I tylko moje dłonie, pewnie spoczywające na twoich żebrach, wysyłają ci niewerbalny komunikat, gdzie leży twoja bezpieczna wyspa.
Zawsze.
- Dlaczego z uporem traktujesz swoje towarzystwo jako element transakcji? Wolałbym żyć dla ciebie niż dla momentów z tobą. - Mówię, choć tak naprawdę ślina przynosi mi na język słowa zupełnie inne – te jednak nikną wraz z pocałunkiem, który spijasz z moich ust. A ja całuję cię z taką zachłannością, jakbym robił to po raz ostatni.
Miałaś absolutną rację. W czasach, w których przyszło nam przetrwać, każda schwycona chwila miała znaczenie.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Kolejny raz źle interpretowała jego słowa, szukając tam czegoś, czego nie było? Na siłę dopatrywała się źródeł ataku z jego strony, kiedy miał na myśli coś zupełnie innego? Nieco zbił ją z tropu i na moment zwątpiła w impuls, który nią kierował. Zgłupiała, czując pewien podstęp. Była przekonana, że w tym, co mówił, była nuta, która pokierowała ją w tą stronę i jego stwierdzenia nie miały tylko i wyłącznie pozytywnej konotacji - gdyby miały, to nie prowadziliby tej rozmowy.
Skrzywiła się kwaśno, kiedy z taką łatwością dopatrzył się w jej złośliwym komentarzu jakichkolwiek źródeł ciepła, drocząc się tym samym z nią niewymiernie. Specjalnie rozbrajał ją lekkością, doskonale wiedząc, że tylko przez stałe udowadnianie jej, że jej szpony go nie dosięgają, jest w stanie ją spacyfikować i zniechęcić do dalszych prób. Nie, wcale nie było jej do śmiechu. I wolno dawała sobie wmawiać, że jednak była jakaś druga, ukryta historia za jej wypowiedziami. Że to wszystko miało głębszy sens i było wyłącznie przykrywką dla jej prawdziwych motywów. Lubiła go w końcu. Ale czy jej pogardliwe sceptycyzmy mogły posiadać w sobie jakiekolwiek sugestie przyjemniejszych uczuć?
Nie potrafiła odgadnąć jak działał jego umysł. Zaskakiwał ją na każdym najmniejszym kroku. Była przekonana, że podobny przytyk z jej strony był przekroczeniem liny. Ale faktycznie, prawie zapomniała, że szczycił się tym, iż jeśli nie drzwiami, to wejdzie choćby oknem.-Na wszystko znajdziesz sposób, czyż nie?-przyznała mu w końcu niechętnie, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Nabrała ostrożności i dystansu, mierząc go wzrokiem, który był ciekawą mieszanką swojego rodzaju podziwu i skrajnej irytacji. Nie mogła powiedzieć, by ta jego nagła przemiana w tego dobrze znanego, swobodnego lekkoducha, nie była jej na rękę. Miał wtedy co prawda tą denerwującą zdolność do wywoływania na jej twarzy podobnego uśmiechu, ale namiętnie powstrzymywała kąciki ust przed uniesieniem się.-Pozostawmy to w sferze niedomówień.-mruknęła, zwężając oczy. Miała wrażenie, że już wpadł na jakiś przebiegły plan jak tu ją dorwać i teraz po prostu pogrywał w swoją grę dla przyjemności. Nie potrafiła dostrzec jego kolejnych ruchów, co dawało jej do myślenia, czy był aż tak dobry, czy też jedynie imagowała to sobie we własnej wyobraźni.
Mrok, jaki rozciągnął po pokoju jego głos, kiedy raz jeszcze podjął temat aktualnej sytuacji politycznej, przejął ją chłodem. Miała wrażenie jakby słyszała raz jeszcze Garretta. Wszyscy aurorzy mówili tym samym tonem? Nie mieli o czym rozmawiać w pracy? Jak to możliwe, że Ministerstwo Magii zezwalało pracownikom na podobną niesubordynację i sabotaż?-Czy wy się umawiacie na to, by powtarzać te same słowa?-zapytała, wypowiadając głośno swoje rozważania, jakby ten problem ją męczył zbyt mocno, by miała dać temu spokój.
Chwilę potem popisała się tak niesamowitym nierozsądkiem, bez żadnego pomyślunku niemalże zdradzając mu każdy szczegół o magii, która spowiła to pomieszczenie, tym samym tworząc między nimi kość niezgody. Milczał przez moment, jakby zbierał myśli. A gdy się w końcu odezwał, jego komentarz na tyle ją rozwścieczył, że zazgrzytała zębami i szybko zapomniała o konsekwencjach zdradzonej wiedzy. Nie myślała, by cokolwiek zrobił z podanymi mu informacjami, przyjmując, że wina jest na tyle mała, że jednak odpuści tą sprawę.-Jestem za to całkiem fachowa w swoim zawodzie.-warknęła, powstrzymując się przed dodaniem: A ty? - miała jeszcze na tyle instynktu samozachowawczego, by nie kopać pod sobą dołu. Niekoniecznie mądrze było mu wypominać, że dla niej właśnie sabotażuje swój profesjonalizm.
Ale te niesnaski nie miały większego znaczenia tak naprawdę. Oczywiście dlatego, że znalazła cudowne rozwiązanie, uciekając się do ramion, które odrzucała tak zacięcie przez tyle czasu. Teraz wydawały jej się niemalże naturalne do przyjęcia. I była przekonana o tym, że w chwili, gdy się w nich zatopiła, była na tyle wyczekiwana, że Frederickowi również nie było już w głowie rozliczanie ją z jakichkolwiek przewinień. Pchała się nieco spod deszczu pod rynnę, trafiając wprost na apogeum gradobicia najbardziej niewygodnych pytań po tej stronie kuli ziemskiej. Żałowała każdej głoski, która kazała jej trawić własne wnętrzności, wykręcać kiszki i wić się niewygodnie w próbach ominięcia dyskomfortu. A jednocześnie mogła opuścić powieki, przez nozdrza wpuścić ten znany zapach, który dopiero od niedawna zaczął być doceniany, wtulić nos w zagłębienie jego szyi i udać, że wcale go nie słyszy. I prawie nie słyszała, pozwalając spokojowi zasłonić jej uszy, a parasolowi ochrony rozłożyć się, broniąc ją przed tymi perfidnymi atakami przebiegłego Lisa.-A co, jeśli wcale nie kryją się w twojej głowie?-zapytała przewrotnie, choć nieco leniwie, jakby nie poświęcała zbyt dużo myśli, by zastanowić się nad postawionym przed nią dylematem.
Co innego od impulsów, które kierowały poczynaniami, mogło być powodem postępujących po sobie wydarzeń? Każdy bodziec spotykał się z odpowiednią reakcją, a wypadowa możliwych opcji rozgraniczała je, wybierając tą najwłaściwszą. I wszystko zależało od tej drogiej chwili, ulotnego tu i teraz, które warunkowało zachowania. Oderwała jednak w końcu policzek od niezbyt miękkiej klatki piersiowej, by z pretensją wypisaną na twarzy zmierzyć się z jego kolejnym niewygodnym pytaniem. Próby pobudzenia pewnych areałów jej mózgu ją irytowały coraz bardziej i ta zależność mogła mieć coś wspólnego z powodzeniem podobnych akcji.-Bo teraz może stać się błędną obietnicą potem, a...-zmarszczyła brwi, przerywając. Parsknęła, zrezygnowana, przecinając wyraz twarzy uśmiechem. Odbierał jej wszystkie siły - nawet te zarezerwowane na protesty. Te sposoby, w które ją tak skutecznie rozbrajał, popychały ją do iście zaskakujących rzeczy. Nie analizowała jednak nagłego przypływu czułości, pozwalając mu po prostu być. Na tą krótką chwilę. Było coś przyjemnego w fakturze lekko szorstkiego policzka pod jej palcami i barwie głosu, która jej odpowiedziała, składając jej nieśmiałą obietnicę. Nie przestraszył jej tym razem.
-Bez. dramatyzmów.-powtórzyła, rozbawiona, słysząc jego ckliwe wyznanie, kiedy jej usta odnalazły już jego, przerywając sobie w tym akcie tylko na moment, dla tego krótkiego komunikatu. To zabawne, jak pocałunki różniły się od siebie. Smak skrzaciego wina zmienił się na orientalną herbatę, a wahanie w intensywność. I tylko wspomnienie chwili pozwoliło jej zatrzymać myśli, które atakowały ją ryzykiem konsekwencji i obawami - gdy liczył się pojedynczy moment nieważne było to zdarzy się później, bo istniała szansa, że znajdą się jakieś kolejne sekundy, dla których warto będzie się zatrzymać. Nie potrafiła racjonalnie wytłumaczyć własnej logiki. Nie potrafiła stwierdzić co zmieniło się w trakcie tego roku, by w końcu czterech miesięcy miała nie tylko zezwolić Foxowi na darzenie ją zakazanym przez nią uczuciem, pozwolić sobie na łzy pełne słabości, zgodzić się na zwiastującą katastrofę randkę, dać skraść sobie pocałunek, jakby od początku mu się należał, by w końcu znaleźć się tamtego poranka w jego mieszkaniu. Ten ostatni obrót spraw wprowadzał ją w największe odrętwienie. Nie potrafiła poddać tych zdarzeń pod analizę, decydując się na beztroskie i lekkomyślne oddanie się losowi, jakby nagle zaczęła zawierzać mu w ocenie.
Żarliwość pocałunku jednak kompletnie odłączyło jej zwoje myślowe, urwało oddech, rozpaliło nieznane pragnienie, kazało zapomnieć o reszcie świata, o widmie grozy, szeptach cieni i każdej innej rzeczy, której poświęcała choćby najdrobniejszą myśl w ostatnim czasie. Jakim sposobem zdołali przejść część pokoju, nie odrywając od siebie rąk, by wpaść na fotel i w niekontrolowanym popłochu zacząć zrzucać z siebie warstwy odzienia, jakby te tkaniny parzyły im skórę? Może to te cholerne świece odbierały rozum, poddając irracjonalne sugestie. Selina zdołała zostawić za sobą jakąkolwiek świadomość odbytej rozmowy, zapominając o tygodniach uników i własnej niezgodzie na podobne dowody słabości. Miała jednak co chciała, patrząc na swój świat z góry, nawet, jeśli sprowadzał się zaledwie do jednej osoby. W tym momencie to wystarczyło.
Skrzywiła się kwaśno, kiedy z taką łatwością dopatrzył się w jej złośliwym komentarzu jakichkolwiek źródeł ciepła, drocząc się tym samym z nią niewymiernie. Specjalnie rozbrajał ją lekkością, doskonale wiedząc, że tylko przez stałe udowadnianie jej, że jej szpony go nie dosięgają, jest w stanie ją spacyfikować i zniechęcić do dalszych prób. Nie, wcale nie było jej do śmiechu. I wolno dawała sobie wmawiać, że jednak była jakaś druga, ukryta historia za jej wypowiedziami. Że to wszystko miało głębszy sens i było wyłącznie przykrywką dla jej prawdziwych motywów. Lubiła go w końcu. Ale czy jej pogardliwe sceptycyzmy mogły posiadać w sobie jakiekolwiek sugestie przyjemniejszych uczuć?
Nie potrafiła odgadnąć jak działał jego umysł. Zaskakiwał ją na każdym najmniejszym kroku. Była przekonana, że podobny przytyk z jej strony był przekroczeniem liny. Ale faktycznie, prawie zapomniała, że szczycił się tym, iż jeśli nie drzwiami, to wejdzie choćby oknem.-Na wszystko znajdziesz sposób, czyż nie?-przyznała mu w końcu niechętnie, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Nabrała ostrożności i dystansu, mierząc go wzrokiem, który był ciekawą mieszanką swojego rodzaju podziwu i skrajnej irytacji. Nie mogła powiedzieć, by ta jego nagła przemiana w tego dobrze znanego, swobodnego lekkoducha, nie była jej na rękę. Miał wtedy co prawda tą denerwującą zdolność do wywoływania na jej twarzy podobnego uśmiechu, ale namiętnie powstrzymywała kąciki ust przed uniesieniem się.-Pozostawmy to w sferze niedomówień.-mruknęła, zwężając oczy. Miała wrażenie, że już wpadł na jakiś przebiegły plan jak tu ją dorwać i teraz po prostu pogrywał w swoją grę dla przyjemności. Nie potrafiła dostrzec jego kolejnych ruchów, co dawało jej do myślenia, czy był aż tak dobry, czy też jedynie imagowała to sobie we własnej wyobraźni.
Mrok, jaki rozciągnął po pokoju jego głos, kiedy raz jeszcze podjął temat aktualnej sytuacji politycznej, przejął ją chłodem. Miała wrażenie jakby słyszała raz jeszcze Garretta. Wszyscy aurorzy mówili tym samym tonem? Nie mieli o czym rozmawiać w pracy? Jak to możliwe, że Ministerstwo Magii zezwalało pracownikom na podobną niesubordynację i sabotaż?-Czy wy się umawiacie na to, by powtarzać te same słowa?-zapytała, wypowiadając głośno swoje rozważania, jakby ten problem ją męczył zbyt mocno, by miała dać temu spokój.
Chwilę potem popisała się tak niesamowitym nierozsądkiem, bez żadnego pomyślunku niemalże zdradzając mu każdy szczegół o magii, która spowiła to pomieszczenie, tym samym tworząc między nimi kość niezgody. Milczał przez moment, jakby zbierał myśli. A gdy się w końcu odezwał, jego komentarz na tyle ją rozwścieczył, że zazgrzytała zębami i szybko zapomniała o konsekwencjach zdradzonej wiedzy. Nie myślała, by cokolwiek zrobił z podanymi mu informacjami, przyjmując, że wina jest na tyle mała, że jednak odpuści tą sprawę.-Jestem za to całkiem fachowa w swoim zawodzie.-warknęła, powstrzymując się przed dodaniem: A ty? - miała jeszcze na tyle instynktu samozachowawczego, by nie kopać pod sobą dołu. Niekoniecznie mądrze było mu wypominać, że dla niej właśnie sabotażuje swój profesjonalizm.
Ale te niesnaski nie miały większego znaczenia tak naprawdę. Oczywiście dlatego, że znalazła cudowne rozwiązanie, uciekając się do ramion, które odrzucała tak zacięcie przez tyle czasu. Teraz wydawały jej się niemalże naturalne do przyjęcia. I była przekonana o tym, że w chwili, gdy się w nich zatopiła, była na tyle wyczekiwana, że Frederickowi również nie było już w głowie rozliczanie ją z jakichkolwiek przewinień. Pchała się nieco spod deszczu pod rynnę, trafiając wprost na apogeum gradobicia najbardziej niewygodnych pytań po tej stronie kuli ziemskiej. Żałowała każdej głoski, która kazała jej trawić własne wnętrzności, wykręcać kiszki i wić się niewygodnie w próbach ominięcia dyskomfortu. A jednocześnie mogła opuścić powieki, przez nozdrza wpuścić ten znany zapach, który dopiero od niedawna zaczął być doceniany, wtulić nos w zagłębienie jego szyi i udać, że wcale go nie słyszy. I prawie nie słyszała, pozwalając spokojowi zasłonić jej uszy, a parasolowi ochrony rozłożyć się, broniąc ją przed tymi perfidnymi atakami przebiegłego Lisa.-A co, jeśli wcale nie kryją się w twojej głowie?-zapytała przewrotnie, choć nieco leniwie, jakby nie poświęcała zbyt dużo myśli, by zastanowić się nad postawionym przed nią dylematem.
Co innego od impulsów, które kierowały poczynaniami, mogło być powodem postępujących po sobie wydarzeń? Każdy bodziec spotykał się z odpowiednią reakcją, a wypadowa możliwych opcji rozgraniczała je, wybierając tą najwłaściwszą. I wszystko zależało od tej drogiej chwili, ulotnego tu i teraz, które warunkowało zachowania. Oderwała jednak w końcu policzek od niezbyt miękkiej klatki piersiowej, by z pretensją wypisaną na twarzy zmierzyć się z jego kolejnym niewygodnym pytaniem. Próby pobudzenia pewnych areałów jej mózgu ją irytowały coraz bardziej i ta zależność mogła mieć coś wspólnego z powodzeniem podobnych akcji.-Bo teraz może stać się błędną obietnicą potem, a...-zmarszczyła brwi, przerywając. Parsknęła, zrezygnowana, przecinając wyraz twarzy uśmiechem. Odbierał jej wszystkie siły - nawet te zarezerwowane na protesty. Te sposoby, w które ją tak skutecznie rozbrajał, popychały ją do iście zaskakujących rzeczy. Nie analizowała jednak nagłego przypływu czułości, pozwalając mu po prostu być. Na tą krótką chwilę. Było coś przyjemnego w fakturze lekko szorstkiego policzka pod jej palcami i barwie głosu, która jej odpowiedziała, składając jej nieśmiałą obietnicę. Nie przestraszył jej tym razem.
-Bez. dramatyzmów.-powtórzyła, rozbawiona, słysząc jego ckliwe wyznanie, kiedy jej usta odnalazły już jego, przerywając sobie w tym akcie tylko na moment, dla tego krótkiego komunikatu. To zabawne, jak pocałunki różniły się od siebie. Smak skrzaciego wina zmienił się na orientalną herbatę, a wahanie w intensywność. I tylko wspomnienie chwili pozwoliło jej zatrzymać myśli, które atakowały ją ryzykiem konsekwencji i obawami - gdy liczył się pojedynczy moment nieważne było to zdarzy się później, bo istniała szansa, że znajdą się jakieś kolejne sekundy, dla których warto będzie się zatrzymać. Nie potrafiła racjonalnie wytłumaczyć własnej logiki. Nie potrafiła stwierdzić co zmieniło się w trakcie tego roku, by w końcu czterech miesięcy miała nie tylko zezwolić Foxowi na darzenie ją zakazanym przez nią uczuciem, pozwolić sobie na łzy pełne słabości, zgodzić się na zwiastującą katastrofę randkę, dać skraść sobie pocałunek, jakby od początku mu się należał, by w końcu znaleźć się tamtego poranka w jego mieszkaniu. Ten ostatni obrót spraw wprowadzał ją w największe odrętwienie. Nie potrafiła poddać tych zdarzeń pod analizę, decydując się na beztroskie i lekkomyślne oddanie się losowi, jakby nagle zaczęła zawierzać mu w ocenie.
Żarliwość pocałunku jednak kompletnie odłączyło jej zwoje myślowe, urwało oddech, rozpaliło nieznane pragnienie, kazało zapomnieć o reszcie świata, o widmie grozy, szeptach cieni i każdej innej rzeczy, której poświęcała choćby najdrobniejszą myśl w ostatnim czasie. Jakim sposobem zdołali przejść część pokoju, nie odrywając od siebie rąk, by wpaść na fotel i w niekontrolowanym popłochu zacząć zrzucać z siebie warstwy odzienia, jakby te tkaniny parzyły im skórę? Może to te cholerne świece odbierały rozum, poddając irracjonalne sugestie. Selina zdołała zostawić za sobą jakąkolwiek świadomość odbytej rozmowy, zapominając o tygodniach uników i własnej niezgodzie na podobne dowody słabości. Miała jednak co chciała, patrząc na swój świat z góry, nawet, jeśli sprowadzał się zaledwie do jednej osoby. W tym momencie to wystarczyło.
/zt?
I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
- Tego nigdy nie wiem. - Wzruszam ramionami. - Ale łatwiej próbować w nieskończoność, niż przyznać się do porażki. - Zdradzam ci sekret mojej fantastyczności, obnażając z wszelkich przymiotów. Tak naprawdę w niczym się od siebie nie różnimy. Oboje żyjemy w wyimaginowanych światach, znieczuleni na bodźce, które przynosi rzeczywistość. A ja nie chcę nasycać cię fałszywym obrazem samego siebie. Nie potrzebuję, abyś nie dostrzegała moich wad – są tak samo brzydkie jak twoje. Cały nasz gatunek jest niedoskonały i okrutnie słaby. Nie można tej natury w żaden sposób oszukać – jedynie nauczyć się ją akceptować.
Leniwie odchyliłem głowę do tyłu, opierając jej czubek o drewnianą futrynę, po czym na chwilę przymknąłem powieki, jakby miało to pomóc w uporządkowaniu myśli.
- Wraz z innymi, niewygodnymi sprawami. - Przyznaję, nie kryjąc rozbawienia, a jednak wspaniałomyślnie odpuszczam temat, choć niewiedza wypala mi dziurę w brzuchu. Przyzwyczaiłem się. Do tego, że nigdy nie dajesz mi tego, czego bym chciał, zostawiając jedynie morze poszlak, w którym tonę, permanentnie zawieszony gdzieś między dnem a powierzchnią.
Całe szczęście, że wyhodowałem sobie płuca.
- Umawiamy się? Nie wiem, co ani kogo masz na myśli, ale nie potrzebuję ustalać z nikim scenariusza, którego wszyscy jesteśmy widzami. Wystarczy, że nie pozwolisz zamydlić sobie oczu zabawnymi frazesami, bo to nie komedię grają w theatrum mundi. - Byłem bezwzględny w nakreślaniu rzeczywistości, choć starałem się zwracać uwagę na miejsca i osoby, przy których głosiłem swoje poglądy. Cele w Tower pękały w szwach. Za kratki coraz częściej trafiali przypadkowi czarodzieje, którzy nigdy nie powinni byli się tam znaleźć. Ale nie tylko z Ministerstwa wypływały niepokojące sygnały – po Hogwarcie panoszył się Grindelwald, jakiś Czarny Pan budował armię złożoną z arystokratów, a mugole urastali do rangi wrogów publicznych w oczach coraz większej części społeczeństwa. Przelewano niewinną krew – coraz więcej i coraz zachłanniej. Mroczne siły zarzucały sidła, a mnie paraliżował fakt, iż nikt nie był w stanie określić, jak rozlegle sięgały te sieci. Podobnie było z twoją książką, nawet, jeśli jeszcze tego nie wiedziałaś. Nikt nigdy nie wiedział.
- Nie śmiem tego spekulować. Jesteś najlepsza. - Nie wiem, dlaczego nagle postanawiasz przypomnieć mi tak oczywistą rzecz, ale nie przepuszczam okazji, by w głosie zabarwionym ledwie wyczuwalną ironią, przyznać ci prawdę. Uśmiecham się przy tym nonszalancko i łypię na ciebie okiem, zastanawiając się, czy ten oczywisty komplement wywoła u ciebie kolejny grymas, napełni dumą, czy może pozostanie zupełnie bez echa?
Wszystko i tak traci na znaczeniu, gdy sama wpadasz w moje ramiona, jakby niechętnie, a jednak z własnej woli, wiedziona niewyjaśnioną siłą, której nie potrafię objąć umysłem. Bliskość twojego ciała nie była dla mnie obca – nie byłbym w stanie zliczyć wszystkich nocy, kiedy leżeliśmy, skóra przy skórze, wpatrując się w bezkresne niebo, które pozostawało biernym świadkiem naszych niekończących się opowieści. Tysiące razy wydzieraliśmy sobie nawzajem zdrowy rozsądek, popychając drugie ku większemu szaleństwu – a jednak rok rozłąki sprawił, że staliśmy się dla siebie obcy, zmuszeni odkrywać się na nowo, od nieznanej dotąd strony. Mój żołądek już od dawna stawał się nieznośnie lekki, kiedy pojawiałaś się obok, ale ostatnie miesiące spotęgowały siłę tego dziwnego zjawiska na niewyobrażalną skalę.
Planowałaś zamach na moje życie. To było bardziej niż pewne.
A jednak z żarliwością przyjmowałem tę wyjątkową słodycz, wtulając nozdrza w twoje włosy, by jeszcze raz przypomnieć sobie ich zapach. Wsłuchiwałem się w poezję twojego serca, które wybijało jednostajny rytm. Rozkoszowałem ukształtowaniem twojej talii, bezwstydnie badając jej charakter – byłem jak dziecko, które trafiło do swojej ulubionej bajki. Zachłyśnięte jej fantastycznością, a jednak przerażone nieznanym światem.
- Wtedy je wytropię. Rzucę się do gardeł, rozszarpię tętnice i pozbawię życia – ale tylko, jeśli sama mi na to pozwolisz. - Nie łudziłem się, że to kiedykolwiek nastąpi. Nie łudziłem się też, że zamierzałaś pozwalać na cokolwiek, po co sam z uporem sięgałem, zaskarbiając sobie twoje drobne ciało we własnych objęciach.
- Nie potrzebuję słów, by cokolwiek ci obiecać. - Idę w zaparte, nawet wtedy, gdy nie masz wystarczająco odwagi, by kontynuować własną myśl. Słowa bywają wiążące – ale najczęściej są puste, nie znajdując poparcia w czynach. I być może to na nich powinienem się skupić.
Dlatego milknę wraz z twoim pocałunkiem, bo zdania nie są dłużej potrzebne w rozmowie dwóch ciał, które nagle odnajdują się, jakby wcześniej zupełnie nie były świadome wzajemnej tęsknoty. I znów zdradzają nawzajem swoje największe sekrety, te najpilniej strzeżone, najbardziej wrażliwe. Oczy zachodzą ci mgłą, a ja zastanawiam się, czy w dłoniach rzeczywiście bucha mi szatańska pożoga, kiedy tak drżysz pod każdym dotykiem. Wypalam ci więc najgłębsze blizny, znacząc swoimi dłońmi ścieżki rozkoszy. Trudno stwierdzić, ile mija czasu, ale z fotela podróżujemy na podłogę, poprzez podłogę na stół, aż w końcu na materac, zaskakująco dobrze odnajdując się w chaosie pokoju i własnej gorączki.
A kiedy spoglądam ci w oczy, nagiej i zmęczonej, chcę zapamiętać ten obraz na zawsze.
- Jeśli liczy się tylko teraz, nie każ mi wracać do pustego domu. - Pozwól mi dziś zasnąć obok siebie. Ten jeden raz – właśnie w tej chwili, tak, jakby jutra miało nie być. Bo przecież mogło – nie wiedziałem, co przyniesie wschód słońca, czy też może raczej jego zachód. Paraliżowała mnie perspektywa egzystencji pozbawionej ciebie. Nie mogłem opowiedzieć ci o tym, jak bardzo bałem się próby. Byłem więc skazany na milczenie, znajdując ukojenie w twojej bliskości, która pozwalała odgonić strach.
Tej nocy sen nie chciał przyjść łatwo.
Siedząc w fotelu, spoglądałem to na Księżyc, to na twoje ciało, poruszające się i opadające wraz ze spokojnymi oddechami. Przedmiot, nieustannie plugawiący sypialnię, mącił mój spokój i nie pozwalał na obojętność, o którą mnie prosiłaś. Zdążyłem stoczyć zażartą wojnę z własnym sumieniem, ale rozsądek uparcie nie chciał poddać się kapitulacji, ostatecznie zmuszając mnie do odnalezienia księgi i zabezpieczenia jej w twoim własnym domu – na tyle skutecznie, byś sama nie mogła jej odnaleźć. Czułem się jak włamywacz, a jednocześnie byłem przekonany o słuszności własnego czynu, choć perspektywa twojego gniewu przepełniała mnie niepokojem. A kiedy w końcu udało mi się zasnąć obok ciebie, słońce powoli wyłaniało się znad horyzontu.
zt
Leniwie odchyliłem głowę do tyłu, opierając jej czubek o drewnianą futrynę, po czym na chwilę przymknąłem powieki, jakby miało to pomóc w uporządkowaniu myśli.
- Wraz z innymi, niewygodnymi sprawami. - Przyznaję, nie kryjąc rozbawienia, a jednak wspaniałomyślnie odpuszczam temat, choć niewiedza wypala mi dziurę w brzuchu. Przyzwyczaiłem się. Do tego, że nigdy nie dajesz mi tego, czego bym chciał, zostawiając jedynie morze poszlak, w którym tonę, permanentnie zawieszony gdzieś między dnem a powierzchnią.
Całe szczęście, że wyhodowałem sobie płuca.
- Umawiamy się? Nie wiem, co ani kogo masz na myśli, ale nie potrzebuję ustalać z nikim scenariusza, którego wszyscy jesteśmy widzami. Wystarczy, że nie pozwolisz zamydlić sobie oczu zabawnymi frazesami, bo to nie komedię grają w theatrum mundi. - Byłem bezwzględny w nakreślaniu rzeczywistości, choć starałem się zwracać uwagę na miejsca i osoby, przy których głosiłem swoje poglądy. Cele w Tower pękały w szwach. Za kratki coraz częściej trafiali przypadkowi czarodzieje, którzy nigdy nie powinni byli się tam znaleźć. Ale nie tylko z Ministerstwa wypływały niepokojące sygnały – po Hogwarcie panoszył się Grindelwald, jakiś Czarny Pan budował armię złożoną z arystokratów, a mugole urastali do rangi wrogów publicznych w oczach coraz większej części społeczeństwa. Przelewano niewinną krew – coraz więcej i coraz zachłanniej. Mroczne siły zarzucały sidła, a mnie paraliżował fakt, iż nikt nie był w stanie określić, jak rozlegle sięgały te sieci. Podobnie było z twoją książką, nawet, jeśli jeszcze tego nie wiedziałaś. Nikt nigdy nie wiedział.
- Nie śmiem tego spekulować. Jesteś najlepsza. - Nie wiem, dlaczego nagle postanawiasz przypomnieć mi tak oczywistą rzecz, ale nie przepuszczam okazji, by w głosie zabarwionym ledwie wyczuwalną ironią, przyznać ci prawdę. Uśmiecham się przy tym nonszalancko i łypię na ciebie okiem, zastanawiając się, czy ten oczywisty komplement wywoła u ciebie kolejny grymas, napełni dumą, czy może pozostanie zupełnie bez echa?
Wszystko i tak traci na znaczeniu, gdy sama wpadasz w moje ramiona, jakby niechętnie, a jednak z własnej woli, wiedziona niewyjaśnioną siłą, której nie potrafię objąć umysłem. Bliskość twojego ciała nie była dla mnie obca – nie byłbym w stanie zliczyć wszystkich nocy, kiedy leżeliśmy, skóra przy skórze, wpatrując się w bezkresne niebo, które pozostawało biernym świadkiem naszych niekończących się opowieści. Tysiące razy wydzieraliśmy sobie nawzajem zdrowy rozsądek, popychając drugie ku większemu szaleństwu – a jednak rok rozłąki sprawił, że staliśmy się dla siebie obcy, zmuszeni odkrywać się na nowo, od nieznanej dotąd strony. Mój żołądek już od dawna stawał się nieznośnie lekki, kiedy pojawiałaś się obok, ale ostatnie miesiące spotęgowały siłę tego dziwnego zjawiska na niewyobrażalną skalę.
Planowałaś zamach na moje życie. To było bardziej niż pewne.
A jednak z żarliwością przyjmowałem tę wyjątkową słodycz, wtulając nozdrza w twoje włosy, by jeszcze raz przypomnieć sobie ich zapach. Wsłuchiwałem się w poezję twojego serca, które wybijało jednostajny rytm. Rozkoszowałem ukształtowaniem twojej talii, bezwstydnie badając jej charakter – byłem jak dziecko, które trafiło do swojej ulubionej bajki. Zachłyśnięte jej fantastycznością, a jednak przerażone nieznanym światem.
- Wtedy je wytropię. Rzucę się do gardeł, rozszarpię tętnice i pozbawię życia – ale tylko, jeśli sama mi na to pozwolisz. - Nie łudziłem się, że to kiedykolwiek nastąpi. Nie łudziłem się też, że zamierzałaś pozwalać na cokolwiek, po co sam z uporem sięgałem, zaskarbiając sobie twoje drobne ciało we własnych objęciach.
- Nie potrzebuję słów, by cokolwiek ci obiecać. - Idę w zaparte, nawet wtedy, gdy nie masz wystarczająco odwagi, by kontynuować własną myśl. Słowa bywają wiążące – ale najczęściej są puste, nie znajdując poparcia w czynach. I być może to na nich powinienem się skupić.
Dlatego milknę wraz z twoim pocałunkiem, bo zdania nie są dłużej potrzebne w rozmowie dwóch ciał, które nagle odnajdują się, jakby wcześniej zupełnie nie były świadome wzajemnej tęsknoty. I znów zdradzają nawzajem swoje największe sekrety, te najpilniej strzeżone, najbardziej wrażliwe. Oczy zachodzą ci mgłą, a ja zastanawiam się, czy w dłoniach rzeczywiście bucha mi szatańska pożoga, kiedy tak drżysz pod każdym dotykiem. Wypalam ci więc najgłębsze blizny, znacząc swoimi dłońmi ścieżki rozkoszy. Trudno stwierdzić, ile mija czasu, ale z fotela podróżujemy na podłogę, poprzez podłogę na stół, aż w końcu na materac, zaskakująco dobrze odnajdując się w chaosie pokoju i własnej gorączki.
A kiedy spoglądam ci w oczy, nagiej i zmęczonej, chcę zapamiętać ten obraz na zawsze.
- Jeśli liczy się tylko teraz, nie każ mi wracać do pustego domu. - Pozwól mi dziś zasnąć obok siebie. Ten jeden raz – właśnie w tej chwili, tak, jakby jutra miało nie być. Bo przecież mogło – nie wiedziałem, co przyniesie wschód słońca, czy też może raczej jego zachód. Paraliżowała mnie perspektywa egzystencji pozbawionej ciebie. Nie mogłem opowiedzieć ci o tym, jak bardzo bałem się próby. Byłem więc skazany na milczenie, znajdując ukojenie w twojej bliskości, która pozwalała odgonić strach.
Tej nocy sen nie chciał przyjść łatwo.
Siedząc w fotelu, spoglądałem to na Księżyc, to na twoje ciało, poruszające się i opadające wraz ze spokojnymi oddechami. Przedmiot, nieustannie plugawiący sypialnię, mącił mój spokój i nie pozwalał na obojętność, o którą mnie prosiłaś. Zdążyłem stoczyć zażartą wojnę z własnym sumieniem, ale rozsądek uparcie nie chciał poddać się kapitulacji, ostatecznie zmuszając mnie do odnalezienia księgi i zabezpieczenia jej w twoim własnym domu – na tyle skutecznie, byś sama nie mogła jej odnaleźć. Czułem się jak włamywacz, a jednocześnie byłem przekonany o słuszności własnego czynu, choć perspektywa twojego gniewu przepełniała mnie niepokojem. A kiedy w końcu udało mi się zasnąć obok ciebie, słońce powoli wyłaniało się znad horyzontu.
zt
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Strona 2 z 2 • 1, 2
góra
Szybka odpowiedź