Wiosenny wieczór 1944, Beauxbatons
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Wiosna, 1944
Będąc na ostatnim roku akademii, czułam się jak królowa. Znałam każdy kąt tych murów, większość psorów miałam na tyle opracowanych, że moje szkolne życie przebiegało niezwykle płynnie. Wiadomo, z mnóstwem potknięć (na siłę zwykłam robić sobie pod górkę), ale wyjątkowo stabilnie. Bo wszystkie moje wyskoki mogłam nazwać już tylko rutyną. Czy było coś czego nie próbowałam? Czy potrafiłam zliczyć dni, które spędziłam, mając szlaban? Nie, nie do końca.
Naprawdę miałam wrażenie jakbym zdobyła szczyt bardzo wysokiej góry. Choć dziś być może moje ego było wybitnie połechtane, bo udało mi się utrzeć komuś nosa niemalże miażdżąc na boisku. Och, Quidditch! Moje narzędzie, by sprawiać, że chłopcy w końcu tracili takie poczucie pewności. A poza tym, cóż, byłam też jedyną siostrą Lovewood w okolicy. I chyba w końcu wszyscy zapomnieli o innej przedstawicielce naszego rodu. Czy mogło być lepiej? Pewnie, jeszcze pamiętam upokorzenie sprzed trzech dni, gdy jednym machnięciem ręki wytrącono mi różdżkę z dłoni i... na tym skończyła się walka. A tydzień wcześniej zostałam zupełnie upokorzona, gdy zostałam zmuszona zaklęciem do śpiewania. I tańca. Podczas pojedynku! I nie mogłam nic poradzić! Ale żebym miała odpuścić, wypisać się z Koła Pojedynków? Ooo, nie! Niedoczekanie! No, i się doczekałam. Co prawda na boisku, ale zemściłam się.
Jeszcze niesiona podekscytowaniem związanym z niedawnym tryumfem, owinięta ciasno ciemnym płaszczem, przemierzałam boso, na palcach korytarze w zamku, kierując się w stronę wyjścia. Oczywiście, drzwi wyjściowe były pozamykane, ale niedaleko zielarni znajdywało się pewne okno, z którego wystarczyło tylko zejść kilka metrów w dół po rosnących na ścianie zewnętrznej pnączach. Ewentualnie można było użyć miotły, ale takie ruchy zazwyczaj były zauważane. Więc czasem, po prostu, należało użyć siły swoich ramion. Szklarnia zaś idealnie służyła za coś, za czym można było przejść i ukryć swoją sylwetkę przed oczami, które mogły wyglądać ze szkolnych okien. Potem już biegło się skrajem lasu w stronę niewielkiej wyżyny. Po drugiej stronie, niewidocznej ze strony zamku, przysiadaliśmy pod raptuśnikiem i rozpalaliśmy ognisko, kryjąc dym zaklęciami.
Założyłam buty dopiero, gdy stopy wyczuły lekko wilgotną trawę. Bez żadnych problemów przedostałam się na nasze sekretne miejsce. Pod drzewem siedziało już kilka osób, do których dołączyłam, opowiadając, jak przed chwilą udało mi się bez problemu tutaj dostać, choć gonił mnie skrzek dyżurnej, która chyba złapała jakiegoś nieszczęśnika.
Opadłam na ziemię, rozkładając się na jednym z koców i zrelaksowana, wpatrywałam się w gwiazdy, które mrugały do mnie z oddali. Jeszcze nie miałam w głowie planu na dzisiaj. Spróbują przemknąć do pobliskiego miasta, by napić się piwa kremowego? A może zanurzą się w lesie, robiąc zawody, kto pierwszy zerwie trochę rdestu ptasiego? Albo zrobią wyścig na miotłach?
Może nieco podświadomie nie wypowiadała tych słów jeszcze na głos, jakby celowo się z tym ociągając. Co to za zabawa, gdy zdecydują już teraz, jeśli nie będzie mieć się z kim licytować o to, czyj pomysł jest lepszy? Kompletnie bez sensu.
Ostatnio zmieniony przez Selina Lovegood dnia 25.09.15 11:19, w całości zmieniany 2 razy
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Tristan lubił to miejsce najbardziej chyba z tego względu, że było ukryte. I choć praktycznie zawsze ktoś się tutaj kręcił, nigdzie indziej na terenie zamku nie dało się znaleźć tyle spokoju, co tutaj. Zwykle trzymał się z boku, tak było i teraz, nie angażował się w rozmowę o ostatnich zmianach we francuskiej lidze Quidditcha; wciąż wydawała mu się nieco obca. Był bliżej zaznajomiony z dokonaniami brytyjskich sportowców. Choć sprawnie poruszał się po aspektach francuskiej kultury i sztuki, niektóre kwestie pozostawały dla niego odrębne. Dzieciaków z Wielkiej Brytanii nie było w Beuxbatons wiele... choć prawdę powiedziawszy i on dobrze się maskował. Nienaganny akcent ćwiczony z guwernantkami jeszcze przed pójściem do szkoły, we wczesnym dzieciństwie, tylko trochę odbiegał od akcentu rodowitych Francuzów, a nazwisko tutejszego pochodzenia miało swoją sławę również w Beuxbatons.
Był zmęczony, całe popołudnie spędził na szczotkowaniu abraxanów; najczęściej dostawał szlabany przy nich. Nie bardzo wiedział dlaczego, bo te szlabany nie wydawały mu się do końca szlabanami - lubił to robić. Może opiekunowie uważali, że dodatkowa nauka w wolnym czasie znaczy więcej, niż prawdziwa kara - a i tak nie mógł tego robić nikt, kto nie potrafił dogadać się z końmi. Skończył późno, wciąż miał w kieszeni klucz do stajni - miał oddać go na jutrzejszych zajęciach z opieki nad magicznymi stworzeniami profesorowi.
Zajadał się jabłkiem - pewnie skradzionym z pobliskiego sadu obok szklarni - siedząc na trawie na obrzeżach zbiorowiska. Patrzył gdzieś w dal - na szczyty Pirenejów majaczące przez wieczorną mgłę. Obrócił się dopiero wówczas, gdy Selina zajęła kocyk rozłożony obok, prawdopodobnie nawet go nie zauważając.
Przegryzł kęs jabłka, zawieszając rękę z ogryzkiem na kolanie i podążył za wzrokiem dziewczyny, ku rozgwieżdżonemu niebu; uśmiechnął się perfidnie. Odczekał chwilę, aż dziewczyna utopi się w bezkresie słodkiego lenistwa, i dopiero wtedy się odezwał.
- Żagiel czy Skorpion? - zapytał tylko, najwyraźniej mając na myśli gwiazdozbiór błyszczący nad nimi. Pytanie miało formę zagadki, ale Tristan tylko się zgrywał, nie mając pojęcia, jaką nazwę mógł nosić zbiór, podając losowe nazwy. Sądził, że Selina też nie będzie tego wiedziała, chciał ją tylko rozdrażnić, znając jej tendencję do upartego brylowania zawsze na pierwszym miejscu. Astronomia była jednym z najbezpieczniejszych tematów, chyba nikt - no, może oprócz jego siostry - nie traktował tych zajęć, w połączeniu z wróżbiarstwem, poważnie.
Był zmęczony, całe popołudnie spędził na szczotkowaniu abraxanów; najczęściej dostawał szlabany przy nich. Nie bardzo wiedział dlaczego, bo te szlabany nie wydawały mu się do końca szlabanami - lubił to robić. Może opiekunowie uważali, że dodatkowa nauka w wolnym czasie znaczy więcej, niż prawdziwa kara - a i tak nie mógł tego robić nikt, kto nie potrafił dogadać się z końmi. Skończył późno, wciąż miał w kieszeni klucz do stajni - miał oddać go na jutrzejszych zajęciach z opieki nad magicznymi stworzeniami profesorowi.
Zajadał się jabłkiem - pewnie skradzionym z pobliskiego sadu obok szklarni - siedząc na trawie na obrzeżach zbiorowiska. Patrzył gdzieś w dal - na szczyty Pirenejów majaczące przez wieczorną mgłę. Obrócił się dopiero wówczas, gdy Selina zajęła kocyk rozłożony obok, prawdopodobnie nawet go nie zauważając.
Przegryzł kęs jabłka, zawieszając rękę z ogryzkiem na kolanie i podążył za wzrokiem dziewczyny, ku rozgwieżdżonemu niebu; uśmiechnął się perfidnie. Odczekał chwilę, aż dziewczyna utopi się w bezkresie słodkiego lenistwa, i dopiero wtedy się odezwał.
- Żagiel czy Skorpion? - zapytał tylko, najwyraźniej mając na myśli gwiazdozbiór błyszczący nad nimi. Pytanie miało formę zagadki, ale Tristan tylko się zgrywał, nie mając pojęcia, jaką nazwę mógł nosić zbiór, podając losowe nazwy. Sądził, że Selina też nie będzie tego wiedziała, chciał ją tylko rozdrażnić, znając jej tendencję do upartego brylowania zawsze na pierwszym miejscu. Astronomia była jednym z najbezpieczniejszych tematów, chyba nikt - no, może oprócz jego siostry - nie traktował tych zajęć, w połączeniu z wróżbiarstwem, poważnie.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Selina była przekonana, że to ona odkryła to miejsce. Była najstarszym rocznikiem i prawdopodobnie przypisywała sobie tą zasługę, kompletnie wypychając z pamięci, jak ktoś kiedyś musiał ją tutaj przyprowadzić, pokazać drogę i dać wskazówkę jak zejść po pnączach, by wspierać stopy na wystających cegłach i dzięki temu nie musieć sobie obić tyłka, gdy się spadało. Niby nieduża odległość, a jednak siniak na pośladku był.
Zawsze była głośna jak rój os, aktywna jak jedna z nich, gdy została wzburzona, ale... mimo wszystko lubiła tu przychodzić. Mówiła, że chodziło o adrenalinę przy wydostawaniu się z zamku i wracaniu do sypialni, jednak chyba gdzieś tam lubiła ten powiew chłodnego powietrza, odgłos świerszczy, szumienie lasu, ciemne niebo i cicho skwierczące palenisko, podczas gdy jej główną aktywnością było leżenie na kocu i okazjonalne opowiadanie jakichś anegdotek lub śmianie się z czyichś. A ta rutyna oczywiście była epizodycznie przerywana przez jakieś wyskoki.
Panna Lovegood może nie należała do typowego krajobrazu francuskich równin i gór, jednakże potrafiła dla siebie wywalczyć miejsce. Nie, jej akcent nie zakrawał o perfekcję, jej nazwisko nie brzmiało też tutejszo. Jednak dziewczyna posiadała pewną umiejętność, która ułatwiała jej dosyć często życie. Była pewna siebie. Aż do przesady. Jednak gdy ona odpowiednio dobrze grała, że fakt, iż przekręca jakieś słowa lub ma obcy akcent, jest naprawdę fajną rzeczą, bo jest taka egzotyczna, modna i cool, to... powoli część ludzi dawało sobie to wmawiać. A dostatecznie często powtarzane kłamstwo staje się prawdą, tak? Podobnie stało się z faktem jej pochodzenia.
Teoretycznie jej babka od strony ojca była Francuzką i uczęszczała do Akademii, a jako, że jej ojciec (podobno) przepadał za matką, to dziewczynki poszły w jej ślady. Selina, jako najmłodsze dziecko, nie poznała żadnego z nich. Pierwszy rok w Beauxbatons był dla niej dramatyczny. I to była pierwsza próba dla niej: jeżeli uwierzysz w swoją wizję i przyjmiesz ją jako fakt, świat się temu poddaje. I z zagubionej, płaczącej po nocach dziewczynki wyrosła... zarozumiała kwoka. No cóż. Nie wszystko mogło pójść zgodnie z planem, prawda?
Nie zwracała uwagi na odgłos odgryzanych kawałów jabłka, podkładając sobie ręce za głowę. I tak patrzyła w te gwiazdy, ignorując fakt, że były wyłącznie odbiciem obrazu z przeszłości. I wtedy jej spokój przerwał nagły głos, zaskakująco blisko niej. Wzdrygnęła się, nie mogąc powstrzymać swojej reakcji, i przestraszonym wzrokiem momentalnie odnalazła źródło dźwięku. Widząc Tristana, zacisnęła usta w wąską linię i zmrużyła oczy, jakby chcąc zamazać ten poprzedni wyraz zaskoczenia. Odrzuciła jeszcze na pokaz włosy do tyłu (które jeszcze wtedy były długie) i zadarła teatralnie nos do góry, jednak w końcu łaskawie spojrzała na niego, nie potrafiąc zignorować zaczepki.
-Oczywiście, że Skorpion.-odpowiedziała takim tonem, który sugerował, że jak on śmiał w ogóle pytać o coś tak oczywistego, mimo że pojęcia bladego nie miała o co pytał.-Wóz czy rak?-zapytała równie pewnie, mimo że zupełnie przypadkowo wybrała z umysłu dwie rzeczy, które kojarzyły jej się z transportem (w końcu żagiel od statku!) lub drapieżnikiem ze szczypcami.
Poruszyła się niepewnie, nie czując się do końca komfortowo w zawieszeniu czy wyjdzie na idiotkę czy nie. W głowie już szykowała coś, czym mogłaby odeprzeć jego śmiech. I wtedy do nozdrzy doszedł do niej ten zapach.
-Śmierdzisz końmi.-zauważyła, marszcząc nos i obrzuciła go dziwnym, nieprzychylnym spojrzeniem. A mimo to nie odsunęła się od niego, jakby to wcale jej jednak nie przeszkadzało.
Tak, całą sobą Selina potrafiła zaprosić innych osób do tego, by spróbowali się z nią zaprzyjaźnić. Te urocze komplementy, miłe gesty i przyjazne spojrzenie!
Zawsze była głośna jak rój os, aktywna jak jedna z nich, gdy została wzburzona, ale... mimo wszystko lubiła tu przychodzić. Mówiła, że chodziło o adrenalinę przy wydostawaniu się z zamku i wracaniu do sypialni, jednak chyba gdzieś tam lubiła ten powiew chłodnego powietrza, odgłos świerszczy, szumienie lasu, ciemne niebo i cicho skwierczące palenisko, podczas gdy jej główną aktywnością było leżenie na kocu i okazjonalne opowiadanie jakichś anegdotek lub śmianie się z czyichś. A ta rutyna oczywiście była epizodycznie przerywana przez jakieś wyskoki.
Panna Lovegood może nie należała do typowego krajobrazu francuskich równin i gór, jednakże potrafiła dla siebie wywalczyć miejsce. Nie, jej akcent nie zakrawał o perfekcję, jej nazwisko nie brzmiało też tutejszo. Jednak dziewczyna posiadała pewną umiejętność, która ułatwiała jej dosyć często życie. Była pewna siebie. Aż do przesady. Jednak gdy ona odpowiednio dobrze grała, że fakt, iż przekręca jakieś słowa lub ma obcy akcent, jest naprawdę fajną rzeczą, bo jest taka egzotyczna, modna i cool, to... powoli część ludzi dawało sobie to wmawiać. A dostatecznie często powtarzane kłamstwo staje się prawdą, tak? Podobnie stało się z faktem jej pochodzenia.
Teoretycznie jej babka od strony ojca była Francuzką i uczęszczała do Akademii, a jako, że jej ojciec (podobno) przepadał za matką, to dziewczynki poszły w jej ślady. Selina, jako najmłodsze dziecko, nie poznała żadnego z nich. Pierwszy rok w Beauxbatons był dla niej dramatyczny. I to była pierwsza próba dla niej: jeżeli uwierzysz w swoją wizję i przyjmiesz ją jako fakt, świat się temu poddaje. I z zagubionej, płaczącej po nocach dziewczynki wyrosła... zarozumiała kwoka. No cóż. Nie wszystko mogło pójść zgodnie z planem, prawda?
Nie zwracała uwagi na odgłos odgryzanych kawałów jabłka, podkładając sobie ręce za głowę. I tak patrzyła w te gwiazdy, ignorując fakt, że były wyłącznie odbiciem obrazu z przeszłości. I wtedy jej spokój przerwał nagły głos, zaskakująco blisko niej. Wzdrygnęła się, nie mogąc powstrzymać swojej reakcji, i przestraszonym wzrokiem momentalnie odnalazła źródło dźwięku. Widząc Tristana, zacisnęła usta w wąską linię i zmrużyła oczy, jakby chcąc zamazać ten poprzedni wyraz zaskoczenia. Odrzuciła jeszcze na pokaz włosy do tyłu (które jeszcze wtedy były długie) i zadarła teatralnie nos do góry, jednak w końcu łaskawie spojrzała na niego, nie potrafiąc zignorować zaczepki.
-Oczywiście, że Skorpion.-odpowiedziała takim tonem, który sugerował, że jak on śmiał w ogóle pytać o coś tak oczywistego, mimo że pojęcia bladego nie miała o co pytał.-Wóz czy rak?-zapytała równie pewnie, mimo że zupełnie przypadkowo wybrała z umysłu dwie rzeczy, które kojarzyły jej się z transportem (w końcu żagiel od statku!) lub drapieżnikiem ze szczypcami.
Poruszyła się niepewnie, nie czując się do końca komfortowo w zawieszeniu czy wyjdzie na idiotkę czy nie. W głowie już szykowała coś, czym mogłaby odeprzeć jego śmiech. I wtedy do nozdrzy doszedł do niej ten zapach.
-Śmierdzisz końmi.-zauważyła, marszcząc nos i obrzuciła go dziwnym, nieprzychylnym spojrzeniem. A mimo to nie odsunęła się od niego, jakby to wcale jej jednak nie przeszkadzało.
Tak, całą sobą Selina potrafiła zaprosić innych osób do tego, by spróbowali się z nią zaprzyjaźnić. Te urocze komplementy, miłe gesty i przyjazne spojrzenie!
I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Tristana rozbawiła jej początkowa reakcja i nie krył tego, na jego ustach pojawił się nieco zadziorny, szyderczy uśmiech. Śledził wzrokiem każdy jej ruch, kiedy zadarła nos, odrzuciła blond włosy za smukłe ramiona; duma dodawała jej swojego rodzaju dostojności. Pomimo niedoskonałego urodzenia Selina wywierała na nim duże wrażenie i trochę przypominała kocicę z pazurami, które dawno nie widziały drewna. Perską kocicę. Jej osoba była namiastką domu, pochodziła z Wielkiej Brytanii, lichą namiastką, bo z pewnością nie obracała się w podobnym towarzystwie, co Rosierowie. Ale zawsze namiastką - tak daleko od domu nie dało się przecież w ogóle nie czuć obcości. Nim Tristan trafił do szkoły, był przekonany, że otrzyma osobny pokój i osobny stół dla potomków rodzin o statusie równych jego - prastarych francuskich rodów. Tak się jednak nie wydarzyło, a on zaczął poznawać świat, który zwłaszcza początkowo przytłaczał go obcością o wiele bardziej niż sama Francja. Jej klimat mu służył. Nie przemógł się, oczywiście, całkiem, dopiero niedawno, kilka tygodni temu, po raz pierwszy wypowiedział na głos słowo szlama - wśród kolegów, nie wyzwał ucznia - lecz już od pierwszych dni w szkole trzymał się od mugolaków z daleka. Nie rozumiał ich, pochodzili z innych światów i w innych światach mieli swoje miejsce. Wiedział, że nie musiał na głos wyrażać swoich poglądów, jego postawa je zdradzała.
Tristan nie od zawsze był pewny siebie. Wpierw przekonano go, że to otoczenie uważa go za lepszego od innych, gdy rodzice zatrudniali sztab służby do opieki nad nim oraz jego rodzeństwem. Od urodzenia wpajano mu, że jego krew jest błękitna i wyjątkowa i choć dopiero za parę lat na przykładzie rok młodszej Marianne, zbyt dobrze ułożonej, by siedziała tutaj z nimi tego wieczoru, miał się przekonać o błędności tej tezy i pojąć, że jego krew jest równie czerwona, jak czerwona jest krew mugolaków oraz innych wynaturzeń, to przekonanie o własnej wyjątkowości zagnieździło się w jego sercu wystarczająco mocno, by pozostało tam już do śmierci. Nie zadzierał nosa, nie pojawiał się w epicentrum wydarzeń towarzyskich, nie ściągał na siebie niczyjej uwagi. Lecz właściwa mu buta, przyrodzona arogancja oraz skrupulatnie wyuczona pewność siebie epatowały od niego aż nadto.
Długo czekał, nim łaskawie obdarzyła go uwagą. Drażniło go to, piękne dziewczęta ze szkoły zdołały go przyzwyczaić do innej reakcji - słodkiego rumieńca, zawstydzonego spojrzenia, nieśmiałego chichotu... Selina Lovegood nie tylko pozostawała obojętna na jego zaloty, ale i przełamywała schematy, w jakich w jego domu zamykano kobietę i wykazywała się większą ilością typowo męskich cech niż niejeden jej rówieśnik. Nie do końca potrafił określić, co tak mocno drażniło go w tej dziewczynie - to, że nie mógł jej mieć, czy to, że w jakiś pokrętny sposób zagrażała jego pozycji, choć nie powinna. Ugryzł ostatni kawałek jabłka i wyrzucił ogryzek, z rozmachem, za siebie - daleko. Jako pałkarz Smoków miał dużo siły w ramieniu, a w tym konkretnym momencie również dużo emocji, które tym samym z siebie wyrzucił, nie zdradzając rozdrażnienia w żaden inny sposób. Był dobrym kłamcą - choć magię pokera odkryje dopiero za parę lat.
Nie odpowiedział od razu, unosząc wzrok na gwieździste niebo. W rzeczywistości jego widok nie robił mu większej różnicy, gwiazda jest gwiazda, nazw konstelacji nie znał. Myślał tylko - mówiła prawdę, czy nie? Jaką miał szansę, że naprawdę trafił właściwy gwiazdozbiór - biorąc pod uwagę, że na egzaminach nie trafiał we właściwe nigdy? Pewność w jej głosie wywołała jego zawahanie, lecz w końcu się odezwał, z nie mniejszym przekonaniem.
- Panna - oświadczył z dezaprobatą. I powrócił spojrzeniem ku dziewczynie. Miała rację, cuchnął jak stara szafa, ale był zbyt zmęczony, by po skończonym szlabanie wrócić do dormitorium, wziąć prysznic, przebrać się - dużo przyjemniej odpoczywało się przecież tutaj, pod otwartym niebem. Westchnął, dostrzegłszy jej rozkapryszone spojrzenie i oparł się plecami o pobliski konar brzózki - nigdy nie był kimś, kogo ruszały podobne grymasy, zwłaszcza wtedy, kiedy były słuszne. Panicz Rosier cuchnący końmi...
- Sprawdzałem białego konia - rzekł, z piętnastoletnią nonszalancją przecierając dłoń z soku po jabłku o większe liście wystające z traw. Ton jego głosu był równie oczywisty, co ten, jakim Selina przed momentem wskazała Skorpiona jako właściwą konstelację. Stajnia abraxanów przy zamku była prawdopodobnie jedynym takim miejscem w promieniu wielu kilometrów, skądinąd do cholery mógłbym cuchnąć końmi, Selino? - Ponoć jako królewicz muszę mieć takiego, i, cóż, okazało się, że nie pachną fiołkami. Uwierzyłabyś? - Spojrzał na nią z czymś, co balansowało pomiędzy drwiną a powagą. Lubił z nią igrać.
Tristan nie od zawsze był pewny siebie. Wpierw przekonano go, że to otoczenie uważa go za lepszego od innych, gdy rodzice zatrudniali sztab służby do opieki nad nim oraz jego rodzeństwem. Od urodzenia wpajano mu, że jego krew jest błękitna i wyjątkowa i choć dopiero za parę lat na przykładzie rok młodszej Marianne, zbyt dobrze ułożonej, by siedziała tutaj z nimi tego wieczoru, miał się przekonać o błędności tej tezy i pojąć, że jego krew jest równie czerwona, jak czerwona jest krew mugolaków oraz innych wynaturzeń, to przekonanie o własnej wyjątkowości zagnieździło się w jego sercu wystarczająco mocno, by pozostało tam już do śmierci. Nie zadzierał nosa, nie pojawiał się w epicentrum wydarzeń towarzyskich, nie ściągał na siebie niczyjej uwagi. Lecz właściwa mu buta, przyrodzona arogancja oraz skrupulatnie wyuczona pewność siebie epatowały od niego aż nadto.
Długo czekał, nim łaskawie obdarzyła go uwagą. Drażniło go to, piękne dziewczęta ze szkoły zdołały go przyzwyczaić do innej reakcji - słodkiego rumieńca, zawstydzonego spojrzenia, nieśmiałego chichotu... Selina Lovegood nie tylko pozostawała obojętna na jego zaloty, ale i przełamywała schematy, w jakich w jego domu zamykano kobietę i wykazywała się większą ilością typowo męskich cech niż niejeden jej rówieśnik. Nie do końca potrafił określić, co tak mocno drażniło go w tej dziewczynie - to, że nie mógł jej mieć, czy to, że w jakiś pokrętny sposób zagrażała jego pozycji, choć nie powinna. Ugryzł ostatni kawałek jabłka i wyrzucił ogryzek, z rozmachem, za siebie - daleko. Jako pałkarz Smoków miał dużo siły w ramieniu, a w tym konkretnym momencie również dużo emocji, które tym samym z siebie wyrzucił, nie zdradzając rozdrażnienia w żaden inny sposób. Był dobrym kłamcą - choć magię pokera odkryje dopiero za parę lat.
Nie odpowiedział od razu, unosząc wzrok na gwieździste niebo. W rzeczywistości jego widok nie robił mu większej różnicy, gwiazda jest gwiazda, nazw konstelacji nie znał. Myślał tylko - mówiła prawdę, czy nie? Jaką miał szansę, że naprawdę trafił właściwy gwiazdozbiór - biorąc pod uwagę, że na egzaminach nie trafiał we właściwe nigdy? Pewność w jej głosie wywołała jego zawahanie, lecz w końcu się odezwał, z nie mniejszym przekonaniem.
- Panna - oświadczył z dezaprobatą. I powrócił spojrzeniem ku dziewczynie. Miała rację, cuchnął jak stara szafa, ale był zbyt zmęczony, by po skończonym szlabanie wrócić do dormitorium, wziąć prysznic, przebrać się - dużo przyjemniej odpoczywało się przecież tutaj, pod otwartym niebem. Westchnął, dostrzegłszy jej rozkapryszone spojrzenie i oparł się plecami o pobliski konar brzózki - nigdy nie był kimś, kogo ruszały podobne grymasy, zwłaszcza wtedy, kiedy były słuszne. Panicz Rosier cuchnący końmi...
- Sprawdzałem białego konia - rzekł, z piętnastoletnią nonszalancją przecierając dłoń z soku po jabłku o większe liście wystające z traw. Ton jego głosu był równie oczywisty, co ten, jakim Selina przed momentem wskazała Skorpiona jako właściwą konstelację. Stajnia abraxanów przy zamku była prawdopodobnie jedynym takim miejscem w promieniu wielu kilometrów, skądinąd do cholery mógłbym cuchnąć końmi, Selino? - Ponoć jako królewicz muszę mieć takiego, i, cóż, okazało się, że nie pachną fiołkami. Uwierzyłabyś? - Spojrzał na nią z czymś, co balansowało pomiędzy drwiną a powagą. Lubił z nią igrać.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Blondynka byłaby głupia, gdyby teraz kompletnie odwróciła od niego wzrok. A co, jeśli zechciałby ją znowu nastraszyć? Nie po to budowała swoją reputację nieustraszonej, by jakiś zaledwie piętnastolatek miał to nagle zburzyć! Widziała jego uśmiech, który wydawał się jej być pełen satysfakcji.
Selinie faktycznie daleko było do szlachetnego urodzenia, jednak od małego uwielbiała książki i teatr. Napatrzyła się na obrazki, gdzie piękne panie odrzucały początkowo zaloty mężczyzn, a jednocześnie prezentowały wszystkie swoje wdzięki tymi pełnymi pychy ruchami. Często, jako mała dziewczynka, stawała przed lustrem i uczyła się tej gracji, jakby mając nadzieję, że jeśli będzie się starać wystarczająco mocno, to odwiedzi ją kiedyś wróżka, która nada jej tytuł księżniczki i wręczy koronę, zmywając skazę z jej krwi. Toteż teraz wykonywała te przerysowane gesty, dając sobie coś z tej nieprzystępności, którą można nadać arystokratom. Może znów próbowała się wzbić wyżej niż mogła, poza swoje pochodzenie, próbując nadrobić grą aktorską? Nie miała złudzeń, że jej treningi tańca dodawały jej ruchom wdzięku. Choć z pewnością daleko jej było do pań z salonów, które były ćwiczone w tym kierunku od najmłodszych lat. Nie oznaczało to jednak, że Selina czuła się śmiesznie lub niepewnie imitując te ruchy. Absolutnie. Wydawały jej się naturalne. Może, gdyby ktoś jej to wytknął i obnażył jej "prawdziwą twarz", na chwilę poczułaby się naga. Zagubiona. W końcu nawet w jej głowie kreacja jej osoby wyglądała w ten sam sposób co na zewnątrz. Poukładanie myśli i zastanowienie się, na ile w takiej obeldze było prawdy, pewnie na czas refleksji wprowadziłoby ją w depresję. Młoda Lovegood była w wieku młodzieńczym podatna na wpływy, mimo jej pozornej niezłomności. I bez wątpienia takie słowa musiała już słyszeć. Ale nie udawała już damy, gdy - zamiast zignorować i tym samym wrócić do swych wyimaginowanych "wyższych sfer" - preferowała zemstę. Cóż, być może faktycznie miała w sobie coś z kota.
Gdy skupiła na nim wzrok, praktycznie prześwidrowała go na wskroś. Nie bała się patrzeć w oczy mężczyzn. No, może zawahałaby się przy kimś starszym od niej, ale nastoletni chłopiec nie był dla niej zagrożeniem. Pozornie.
Kiedy tylko usłyszała w jego słowach dezaprobatę, powróciło uczucie niepewności. Nie trafiła? Dopiero jego odpowiedź oraz ciągłe spoglądanie na gwiazdy, nasunęło jej podpowiedź, że mogło chodzić o coś z nieboskłonem. Panna była na tyle popularna, że momentalnie wciągnęła szybko powietrze do płuc, pozwalając na chwilę myślom umknąć ku panice, przekonana, że podała kompletnie nieadekwatne nazwy. Czy w ogóle coś takiego istniało? Nie potrafiła też ocenić czy podane przez niego nazwy nie były żartem. Bez wątpienia jednak zdawała sobie sprawę z tego, że znaki zodiaku się brały z konstelacji. Coś tam miała w głowie z wróżbiarstwa jednak!
-Jesteś Panną?-prychnęła z rozbawieniem, zgadując, że to być może jest jego znak.-Ja Strzelcem.-oznajmiła z dumą, jakby robiąc kolejne zawody z tego, kto jest lepszy pod tym względem. Po jej twarzy przemknął uśmiech, jakby oznajmiający satysfakcję.
Podniosła się na łokcie, by móc mieć na niego lepszy widok.
-Sprawdzałeś?-podjęła, nie potrafiąc ukryć zaciekawienia w głosie. Na jego dalsze słowa jednak jej podniecenie kompletnie oklapło, a ona sama prychnęła.-Aż dziw by królewicz pachniał czymś innym jak fiołkami.-powiedziała, wkładając w te słowa sporo złości, niejako zazdrosna, że tytułował się takim zwrotem i opadła płasko na plecy, obrażona.
Zacisnęła szczękę, ponownie zimna i niedostępna. Na chwilę. Bo dosyć energicznie podniosła się w pewnym momencie do siadu i zbliżyła się nieznacznie w jego stronę. Zdała sobie z czegoś sprawę.
-Uczniowie nie mają wstępu do abraxanów paniMalkin Maxime bez opieki.-zauważyła i zrobiła przerwę, czekając na jego odpowiedź. Zmrużyła oczy i wpatrywała się w niego uważnie, jakby przeczuwając, że skłamie. A chciała znać prawdę!
Selinie faktycznie daleko było do szlachetnego urodzenia, jednak od małego uwielbiała książki i teatr. Napatrzyła się na obrazki, gdzie piękne panie odrzucały początkowo zaloty mężczyzn, a jednocześnie prezentowały wszystkie swoje wdzięki tymi pełnymi pychy ruchami. Często, jako mała dziewczynka, stawała przed lustrem i uczyła się tej gracji, jakby mając nadzieję, że jeśli będzie się starać wystarczająco mocno, to odwiedzi ją kiedyś wróżka, która nada jej tytuł księżniczki i wręczy koronę, zmywając skazę z jej krwi. Toteż teraz wykonywała te przerysowane gesty, dając sobie coś z tej nieprzystępności, którą można nadać arystokratom. Może znów próbowała się wzbić wyżej niż mogła, poza swoje pochodzenie, próbując nadrobić grą aktorską? Nie miała złudzeń, że jej treningi tańca dodawały jej ruchom wdzięku. Choć z pewnością daleko jej było do pań z salonów, które były ćwiczone w tym kierunku od najmłodszych lat. Nie oznaczało to jednak, że Selina czuła się śmiesznie lub niepewnie imitując te ruchy. Absolutnie. Wydawały jej się naturalne. Może, gdyby ktoś jej to wytknął i obnażył jej "prawdziwą twarz", na chwilę poczułaby się naga. Zagubiona. W końcu nawet w jej głowie kreacja jej osoby wyglądała w ten sam sposób co na zewnątrz. Poukładanie myśli i zastanowienie się, na ile w takiej obeldze było prawdy, pewnie na czas refleksji wprowadziłoby ją w depresję. Młoda Lovegood była w wieku młodzieńczym podatna na wpływy, mimo jej pozornej niezłomności. I bez wątpienia takie słowa musiała już słyszeć. Ale nie udawała już damy, gdy - zamiast zignorować i tym samym wrócić do swych wyimaginowanych "wyższych sfer" - preferowała zemstę. Cóż, być może faktycznie miała w sobie coś z kota.
Gdy skupiła na nim wzrok, praktycznie prześwidrowała go na wskroś. Nie bała się patrzeć w oczy mężczyzn. No, może zawahałaby się przy kimś starszym od niej, ale nastoletni chłopiec nie był dla niej zagrożeniem. Pozornie.
Kiedy tylko usłyszała w jego słowach dezaprobatę, powróciło uczucie niepewności. Nie trafiła? Dopiero jego odpowiedź oraz ciągłe spoglądanie na gwiazdy, nasunęło jej podpowiedź, że mogło chodzić o coś z nieboskłonem. Panna była na tyle popularna, że momentalnie wciągnęła szybko powietrze do płuc, pozwalając na chwilę myślom umknąć ku panice, przekonana, że podała kompletnie nieadekwatne nazwy. Czy w ogóle coś takiego istniało? Nie potrafiła też ocenić czy podane przez niego nazwy nie były żartem. Bez wątpienia jednak zdawała sobie sprawę z tego, że znaki zodiaku się brały z konstelacji. Coś tam miała w głowie z wróżbiarstwa jednak!
-Jesteś Panną?-prychnęła z rozbawieniem, zgadując, że to być może jest jego znak.-Ja Strzelcem.-oznajmiła z dumą, jakby robiąc kolejne zawody z tego, kto jest lepszy pod tym względem. Po jej twarzy przemknął uśmiech, jakby oznajmiający satysfakcję.
Podniosła się na łokcie, by móc mieć na niego lepszy widok.
-Sprawdzałeś?-podjęła, nie potrafiąc ukryć zaciekawienia w głosie. Na jego dalsze słowa jednak jej podniecenie kompletnie oklapło, a ona sama prychnęła.-Aż dziw by królewicz pachniał czymś innym jak fiołkami.-powiedziała, wkładając w te słowa sporo złości, niejako zazdrosna, że tytułował się takim zwrotem i opadła płasko na plecy, obrażona.
Zacisnęła szczękę, ponownie zimna i niedostępna. Na chwilę. Bo dosyć energicznie podniosła się w pewnym momencie do siadu i zbliżyła się nieznacznie w jego stronę. Zdała sobie z czegoś sprawę.
-Uczniowie nie mają wstępu do abraxanów pani
Ostatnio zmieniony przez Selina Lovegood dnia 22.08.15 12:44, w całości zmieniany 1 raz
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Tristan zmarszczył brew; nie wiedział, o co jej chodziło - ale uznał swój tryumf, najwyraźniej sądząc, że Selina w ten sposób usiłowała w ten sposób wymknąć się z nieustalonych reguł gry o grząskim gruncie. Nie znał się na znakach zodiaku, lecz przedstawiona przez Selinę wersja nie brzmiała źle; on miał w głowie głównie panny, a Selina całkiem nieźle strzelała na boisku. Pokręcił jednak przecząco głową, nie był panną.
- Wodnik - odparł, po chwili zastanowienia, uznając to za kolejny niezaprzeczalny dowód na bezmyślność zajęć z wróżbiarstwa. Spoglądając na wodnika jako na stworzenie, nie miał zapewne zbyt wielu cech wspólnych z Tristanem; chłopiec nie znał się na znakach na tyle, by zrozumieć jej satysfakcję. Pokręcił tylko głową z dezaprobatą po raz kolejny.
- Kiepski z ciebie strzelec - dodał z rozbawieniem, nie strzeliła jego znaku.
Jego twarz przybrała na tajemniczości, kiedy zaciekawiła się końmi i wyrazu tego nie zmyła z niego nawet złość dziewczyny; przytaknął tylko na potwierdzenie, jakby chcąc ją upewnić: tak, sprawdzał, nie, nie fiołkami. Fuknęła, prychnęła, pazurem w powietrzu machnęła i wywaliła się na plecy - ot i była... kocica. Już miał się zacząć zastanawiać nad tym, w jaki sposób ją jednak obłaskawić i przepędzić urażony grymas, gdy Selina sama uniosła ku niemu głowę. Kącik jego ust złośliwie uniósł się lekko ku górze, widocznie słowa nasycone jadem, jak zwykle, nie uczyniły na nim większego wrażenia. Lubił je - bo lubił emocje i lubił pasję, lubił je, bo lubił teatralność. Może dlatego tak bardzo ciągnęło go do Seliny - precyzja, z jaką odgrywała rolę panny z wyższych sfer, nie będąc nią, wręcz zachwycała. Jej naturalnie teatralne gesty prowokowały go; prowokowały, by taksował ją wzrokiem, poszukując najmniejszego uchybienia, którego u panny perfekcyjnej dostrzec przecież nie mógł. Maska idealnej była doskonała - jakżeby inaczej?
Patrzył w jej oczy, kiedy świdrowała go spojrzeniem. Szarozielone tęczówki iskrzące młodością wydawały mu się jeszcze bardziej hipnotyzujące, gdy patrzyła w taki sposób.
- Niemożliwe - stwierdził z wyraźniejszą już drwiną, Selina była od niego starsza, ale nie onieśmielała go. Już w szkole był zbyt arogancki na to, by czuć respekt przed ledwie parę lat starszymi, a już na pewno nie przed dziewczętami. - Tak słyszałaś? Mi zawsze powtarzali, że królewiczowi - wyraźnie zaakcentował to słowo - wszystko wolno. - Wyjął z kieszeni nieduży klucz, metal błysnął w świetle księżyca, a jego wierzch ozdobiony był grawerem podkowy oraz herbem Beuxbatons. Nie miał zamiaru tłumaczyć jej się z tego, co robił w stajni, jak długo i dlaczego, nie miał zamiaru wyjaśniać, że klucz otrzymał do rąk własnych tylko po to, by odbębnić szlaban za poranne spóźnienie się na zajęcia. Nie musiała wiedzieć, że powód był tak prozaiczny, to zabiłoby przecież magię i brutalnie zerwało kurtynę tajemniczości, a Tristan lubił teatralność i patos nie mniej, niż Selina. - Radzę sobie, nie musisz się martwić - dodał, odnosząc się do jej słów; choć dobrze wiedział, że jej spontaniczna wypowiedź była wyłącznie wynikiem zaskoczenia, nie powstrzymał się, gdy pojawiła się okazja, aby się z nią podrażnić - naprawdę lubił z nią igrać. A w stajni bez opieki w stajni również dało się przeżyć. Po chwili zerwał się, strzepnął ze spodni kurz i grudki ziemi, i ruszył w kierunku szkolnych terenów, w pół kroku przystanął, by obejrzeć się na dziewczynę.
- Chodź, Kopciuszku, pokażę ci te białe konie... chyba się nie boisz? - W jego błysnęła złowroga iskra. - Nie ma potrzeby, najwyżej cię obronie... jak sama madam Malkin. - Dobrze wiedział, że Selina potrafiła o siebie zadbać, ale tego również nie musiał mówić na głos.
- Wodnik - odparł, po chwili zastanowienia, uznając to za kolejny niezaprzeczalny dowód na bezmyślność zajęć z wróżbiarstwa. Spoglądając na wodnika jako na stworzenie, nie miał zapewne zbyt wielu cech wspólnych z Tristanem; chłopiec nie znał się na znakach na tyle, by zrozumieć jej satysfakcję. Pokręcił tylko głową z dezaprobatą po raz kolejny.
- Kiepski z ciebie strzelec - dodał z rozbawieniem, nie strzeliła jego znaku.
Jego twarz przybrała na tajemniczości, kiedy zaciekawiła się końmi i wyrazu tego nie zmyła z niego nawet złość dziewczyny; przytaknął tylko na potwierdzenie, jakby chcąc ją upewnić: tak, sprawdzał, nie, nie fiołkami. Fuknęła, prychnęła, pazurem w powietrzu machnęła i wywaliła się na plecy - ot i była... kocica. Już miał się zacząć zastanawiać nad tym, w jaki sposób ją jednak obłaskawić i przepędzić urażony grymas, gdy Selina sama uniosła ku niemu głowę. Kącik jego ust złośliwie uniósł się lekko ku górze, widocznie słowa nasycone jadem, jak zwykle, nie uczyniły na nim większego wrażenia. Lubił je - bo lubił emocje i lubił pasję, lubił je, bo lubił teatralność. Może dlatego tak bardzo ciągnęło go do Seliny - precyzja, z jaką odgrywała rolę panny z wyższych sfer, nie będąc nią, wręcz zachwycała. Jej naturalnie teatralne gesty prowokowały go; prowokowały, by taksował ją wzrokiem, poszukując najmniejszego uchybienia, którego u panny perfekcyjnej dostrzec przecież nie mógł. Maska idealnej była doskonała - jakżeby inaczej?
Patrzył w jej oczy, kiedy świdrowała go spojrzeniem. Szarozielone tęczówki iskrzące młodością wydawały mu się jeszcze bardziej hipnotyzujące, gdy patrzyła w taki sposób.
- Niemożliwe - stwierdził z wyraźniejszą już drwiną, Selina była od niego starsza, ale nie onieśmielała go. Już w szkole był zbyt arogancki na to, by czuć respekt przed ledwie parę lat starszymi, a już na pewno nie przed dziewczętami. - Tak słyszałaś? Mi zawsze powtarzali, że królewiczowi - wyraźnie zaakcentował to słowo - wszystko wolno. - Wyjął z kieszeni nieduży klucz, metal błysnął w świetle księżyca, a jego wierzch ozdobiony był grawerem podkowy oraz herbem Beuxbatons. Nie miał zamiaru tłumaczyć jej się z tego, co robił w stajni, jak długo i dlaczego, nie miał zamiaru wyjaśniać, że klucz otrzymał do rąk własnych tylko po to, by odbębnić szlaban za poranne spóźnienie się na zajęcia. Nie musiała wiedzieć, że powód był tak prozaiczny, to zabiłoby przecież magię i brutalnie zerwało kurtynę tajemniczości, a Tristan lubił teatralność i patos nie mniej, niż Selina. - Radzę sobie, nie musisz się martwić - dodał, odnosząc się do jej słów; choć dobrze wiedział, że jej spontaniczna wypowiedź była wyłącznie wynikiem zaskoczenia, nie powstrzymał się, gdy pojawiła się okazja, aby się z nią podrażnić - naprawdę lubił z nią igrać. A w stajni bez opieki w stajni również dało się przeżyć. Po chwili zerwał się, strzepnął ze spodni kurz i grudki ziemi, i ruszył w kierunku szkolnych terenów, w pół kroku przystanął, by obejrzeć się na dziewczynę.
- Chodź, Kopciuszku, pokażę ci te białe konie... chyba się nie boisz? - W jego błysnęła złowroga iskra. - Nie ma potrzeby, najwyżej cię obronie... jak sama madam Malkin. - Dobrze wiedział, że Selina potrafiła o siebie zadbać, ale tego również nie musiał mówić na głos.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Cmoknęła z niezadowoleniem i niejakim zawodem, gdy nie zgadła. Albo raczej: nie ustrzeliła odpowiedzi. Zaś jego dopieczenie jej w postaci tej uwagi, rozzłościło ją.
-Nie grałeś według zasad.-niejako poskarżyła się, próbując usprawiedliwić swoją "porażkę". Bo przecież wybieranie rzeczy poza puli jest niedozwolone! A gdy się tak robi, to... z jakiegoś powodu, prawda? I dopiero po chwili do blondynki doszło z jakiego powodu Tristan mógł podać akurat Pannę. Ech, chłopcy!
-Cóż, ale i tak lepszy od ciebie, Rosier.-zauważyła z niejaką satysfakcją, prostując się dumnie.
W końcu na boisku była od niego nieporównywalnie lepsza, prawda?
Irytowało ją, że był przy niej taki pewny siebie. Że śmiał z niej drwić, drażnić i prowokować. Czyli robić dokładnie to, co ona przy nim. Nie podobało jej się, że sztuczki, których używała, nie działały na niego. Ale jednocześnie... czerpała dziwną satysfakcję z tych ciągłych potyczek. Nie odsuwała się nigdy od niego i dosyć często sama szukała u niego zaczepki. Chyba w pewnym sensie pociągała ją ta relacja.
Zmrużyła oczy, nie przerywając kontaktu wzrokowego, gdy zaczął z niej otwarcie drwić. Miała ochotę zabić go samym spojrzeniem. I być może królewicz powinien się zacząć obawiać, bo nigdy nie wiadomo - podobno emocje potrafiły dosyć często zwiększyć siłę magii, a i istnienie zaklęć niewerbalnych mogło być tutaj niesprzyjającym czynnikiem. Zwłaszcza, że Selina w myślach zmywała dosyć krwawo uśmiech z jego twarzy!
-Królewicz to może mógłby...-zaczęła, chcąc mu się odgryźć, gdy nagle przed jej oczami błysnął klucz. Otworzyła szerzej oczy.-Skąd ty to masz?-zapytała, ściszając głos. Nie, nie odzywała się w niej odpowiedzialna uczennica, która z chęcią zgłosiła by coś takiego profesorowi. Raczej ciekawość oraz lekka zazdrość, że to on był w posiadaniu takiego przedmiotu, a nie ona. Miał nad nią przewagę.
-Musiałabyś mnie obchodzić, Rosier, bym miała się tobą zadręczać.-odparowała momentalnie, pozwalając, by na twarzy wykwitł jej lekki grymas niezadowolenia lub odrazy.
Kiedy się podniósł i zaczął odchodzić, spięła się, przez moment dając kilku myślom utworzyć się w lekko panikujące zapytanie czy czasem nie przegięła. Zanim rozsądek zdążył się odezwać, ten już się odwracał na powrót w jej stronę. Przybranie jej tego samego wyrazu niezadowolenia nie było trudne.
Propozycja była aż nadto kusząca, by miała odmawiać. A zwłaszcza, gdy powołał się na jej odwagę.
-Zgrywaj królewicz na białym koniu przy innych gąskach.-poradziła mu, podnosząc się z koca - jak myślała - z godnością.-Jestem samowystarczalna.-oświadczyła, ponownie zadzierając nosek ku górze.
Nawet, jeśli nocna wizyta w stajni napawała ją entuzjazmem i powodowała lekkie łaskotanie w palcach - nie zamierzała tego okazać. A przynajmniej starała się.
-Nie grałeś według zasad.-niejako poskarżyła się, próbując usprawiedliwić swoją "porażkę". Bo przecież wybieranie rzeczy poza puli jest niedozwolone! A gdy się tak robi, to... z jakiegoś powodu, prawda? I dopiero po chwili do blondynki doszło z jakiego powodu Tristan mógł podać akurat Pannę. Ech, chłopcy!
-Cóż, ale i tak lepszy od ciebie, Rosier.-zauważyła z niejaką satysfakcją, prostując się dumnie.
W końcu na boisku była od niego nieporównywalnie lepsza, prawda?
Irytowało ją, że był przy niej taki pewny siebie. Że śmiał z niej drwić, drażnić i prowokować. Czyli robić dokładnie to, co ona przy nim. Nie podobało jej się, że sztuczki, których używała, nie działały na niego. Ale jednocześnie... czerpała dziwną satysfakcję z tych ciągłych potyczek. Nie odsuwała się nigdy od niego i dosyć często sama szukała u niego zaczepki. Chyba w pewnym sensie pociągała ją ta relacja.
Zmrużyła oczy, nie przerywając kontaktu wzrokowego, gdy zaczął z niej otwarcie drwić. Miała ochotę zabić go samym spojrzeniem. I być może królewicz powinien się zacząć obawiać, bo nigdy nie wiadomo - podobno emocje potrafiły dosyć często zwiększyć siłę magii, a i istnienie zaklęć niewerbalnych mogło być tutaj niesprzyjającym czynnikiem. Zwłaszcza, że Selina w myślach zmywała dosyć krwawo uśmiech z jego twarzy!
-Królewicz to może mógłby...-zaczęła, chcąc mu się odgryźć, gdy nagle przed jej oczami błysnął klucz. Otworzyła szerzej oczy.-Skąd ty to masz?-zapytała, ściszając głos. Nie, nie odzywała się w niej odpowiedzialna uczennica, która z chęcią zgłosiła by coś takiego profesorowi. Raczej ciekawość oraz lekka zazdrość, że to on był w posiadaniu takiego przedmiotu, a nie ona. Miał nad nią przewagę.
-Musiałabyś mnie obchodzić, Rosier, bym miała się tobą zadręczać.-odparowała momentalnie, pozwalając, by na twarzy wykwitł jej lekki grymas niezadowolenia lub odrazy.
Kiedy się podniósł i zaczął odchodzić, spięła się, przez moment dając kilku myślom utworzyć się w lekko panikujące zapytanie czy czasem nie przegięła. Zanim rozsądek zdążył się odezwać, ten już się odwracał na powrót w jej stronę. Przybranie jej tego samego wyrazu niezadowolenia nie było trudne.
Propozycja była aż nadto kusząca, by miała odmawiać. A zwłaszcza, gdy powołał się na jej odwagę.
-Zgrywaj królewicz na białym koniu przy innych gąskach.-poradziła mu, podnosząc się z koca - jak myślała - z godnością.-Jestem samowystarczalna.-oświadczyła, ponownie zadzierając nosek ku górze.
Nawet, jeśli nocna wizyta w stajni napawała ją entuzjazmem i powodowała lekkie łaskotanie w palcach - nie zamierzała tego okazać. A przynajmniej starała się.
I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
- Zasady są po to, żeby je łamać, Selina - odparł nieco drwiącym tonem, nie odwracając się nawet w stronę dziewczyny. Tristan nigdy nie grał według zasad, w klubie pojedynków zdarzało mu się sięgać po zaklęcia, których być może nie powinien używać, a na boisku zbyt mocno zaprzyjaźnił się z tłuczkiem, gorączkowo pragnąć tę miłość przekazać również innym graczom - najchętniej łamiąc im kości. Szkolnym regulaminem mógłby wyłożyć podłogę i przetrzeć o niego buty, bo miał go w głębokim poważaniu - choć tak naprawdę nie łamał go aż tak często. Nie było potrzeby. Uśmiechnął się parszywie ponownie, tak, strzelcem była lepszym na wielu polach - ale nie miał najmniejszego zamiaru przyznawać tego głośno. Wolał ją jako kocicę ostrzącą pazury... aniżeli kocicę dumnie mrużącą ślepia i prężącą się na szczycie starej szafy. Podobało mu się spojrzenie, jakim go obdarzyła - mordercze i przeszywające na wskroś - zniósł je dumnie i butnie, okazując naturalną błękitnokrwistą wyższość. Nie bał się jej, nadto górował nad nią wzrostem - mimo młodszego wieku.
Wyszczerzył tylko zęby w kolejnym drwiącym uśmiechu, kiedy zapytała, skąd miał klucz - miał i już. Odpowiedź "od pani Malkin" brzmiałaby zbyt banalnie, patos chwili krył się we mgle, a mgłę tkała tajemnica. Podrzucił lekko klucz i złapał go w locie, chowając do kieszeni.
- Klucza uczniowie też nie powinni mieć przy sobie bez pozwolenia pani Malkin? - zapytał rozbawiony. - Gdybym cię nie obchodził, to by cię tutaj nie było - stwierdził rzeczowo, jakby mówił o zjawisku atmosferycznym tudzież cyklu przyrody; Selina go drażnila, on drażnił ją, ale mimo to spędzali razem czas, łączyła ich... specyficzna więź, a Tristan wiedział, że jej zerwanie wywołałoby u niego conajmniej poczucie pustki. Nie sądził, by faktycznie nie obchodził jej nic, przynajmniej jako przyjaciel - toteż i z tego stwierdzenia biła niczym niezmącona pewność siebie pomimo niesmaku grymasu, w jaki wykrzywiły się jej usta. Ich urocze miejsce, co prawda, odnalazła Selina, lecz teraz...
- Cudowny wieczór na schadzkę w świetle księżyca - dodał, wciąż z rozbawieniem, kierując się już w stronę szklarni, której oknem tutaj przechodzili. Stajnia znajdowała się niedaleko, rzut beretem, ale musieli się stąd najpierw wydostać. Początkowo Tristan szedł wolniej, czekając, aż Selina go dogoni; dopiero później ruszył szybciej. Znalazłszy się przy przeszklonym budynku, przystanął przy oknie i skinął dziewczynie głową - zapewne pragnąc przepuścić ją przodem.
- Od kiedy kocice tyle gęgają, co? - zaciekawił się żywo na wspomnienie o gąskach.
Wyszczerzył tylko zęby w kolejnym drwiącym uśmiechu, kiedy zapytała, skąd miał klucz - miał i już. Odpowiedź "od pani Malkin" brzmiałaby zbyt banalnie, patos chwili krył się we mgle, a mgłę tkała tajemnica. Podrzucił lekko klucz i złapał go w locie, chowając do kieszeni.
- Klucza uczniowie też nie powinni mieć przy sobie bez pozwolenia pani Malkin? - zapytał rozbawiony. - Gdybym cię nie obchodził, to by cię tutaj nie było - stwierdził rzeczowo, jakby mówił o zjawisku atmosferycznym tudzież cyklu przyrody; Selina go drażnila, on drażnił ją, ale mimo to spędzali razem czas, łączyła ich... specyficzna więź, a Tristan wiedział, że jej zerwanie wywołałoby u niego conajmniej poczucie pustki. Nie sądził, by faktycznie nie obchodził jej nic, przynajmniej jako przyjaciel - toteż i z tego stwierdzenia biła niczym niezmącona pewność siebie pomimo niesmaku grymasu, w jaki wykrzywiły się jej usta. Ich urocze miejsce, co prawda, odnalazła Selina, lecz teraz...
- Cudowny wieczór na schadzkę w świetle księżyca - dodał, wciąż z rozbawieniem, kierując się już w stronę szklarni, której oknem tutaj przechodzili. Stajnia znajdowała się niedaleko, rzut beretem, ale musieli się stąd najpierw wydostać. Początkowo Tristan szedł wolniej, czekając, aż Selina go dogoni; dopiero później ruszył szybciej. Znalazłszy się przy przeszklonym budynku, przystanął przy oknie i skinął dziewczynie głową - zapewne pragnąc przepuścić ją przodem.
- Od kiedy kocice tyle gęgają, co? - zaciekawił się żywo na wspomnienie o gąskach.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Miał rację. Ich gry co prawda miały "schematy", ale i tak były bardzo anarchiczne. Jednak nic jej nie broniło powołać się na nieistniejącą zasadę, którą było trzymanie się jakichś struktur. Niejako swoimi czynami potwierdzała jego stwierdzenie, toteż nie kłóciła się. Nie przeszkodziło jej to jednak prychnąć, jakby jednak się z nim nie zgadzała.
Cóż. Tak naprawdę to każda z ich nocnych schadzek działała przeciwko regulaminowi szkoły. Ich ciągła rywalizacja szkodziła zapewne dewizom dotyczącym koleżeństwa, które pewnie też były zapisane w statucie.
Nie znosiła tego, jak ignorował jej groźne spojrzenia i nienawistne obietnice, kompletnie ją przy tym lekceważąc. Wszystkie się w niej gotowało wtedy. Ale jednocześnie sprawiało to, że nie mogła od niego oderwać wzroku. Były między nimi stałe spięcia. Ale w jakiś masochistyczno-sadystyczno sposób... pociągało ją to. Lubiła gry między nimi. Liczyła na to, że po raz kolejny się zetną, byleby mieć punkt zaczepienia, byleby móc się odciąć i kontynuować to ciągnięcie się za warkocze i granie sobie na nosie. Czułaby się zawiedziona, gdyby nagle ją zignorował, zbył. Dobrze się czuła zatopiona w jego uwadze, spojrzeniu, który oboje utrzymywali, jakby robiąc zawody, kto pierwszy odpadnie. Byli uparci. Zawzięci. I z podobnym kręgosłupem moralnym. Czuła się w pewien sposób równa. Pasująca. Choć zażarcie zaprzeczyłaby temu, że spędzanie czasu z nim sprawiało jej przyjemność. Że wodziłaby za nim tęsknym wzrokiem, gdyby to nagle się skończyło. Był tak jakby... przyjacielem.
Jej pytania nie miały na celu strofowanie go, że śmie łamać reguły. Raczej dojście do tego, jak to się stało, że tym razem to on zdobył tak istotną przewagę!
-Goń się, Rosier.-odburknęła mu na jego kpiny.
Zatrzymała się na chwilę, zdziwiona jego słowami. I trochę spłoszona. To brzmiało jak deklaracja. Jakby wiedział. Znaczy, oczywiście, była między nimi nić, ale otwarcie o tym mówić?!
-Nie pomyślałeś o tym, że cię wykorzystuję, gąsko?-zapytała, wkładając w to tyle złośliwości ile było możliwe.-Naiwny.-zaśmiała się.
Mimowolnie rozejrzała się wokół, raz jeszcze spoglądając ku gwiazdom.
-Mam nadzieję, że nie rozpaliłeś tam świec, Rosier.-mruknęła, jakby pogardliwie, by ponownie mu trochę dokuczyć.-Zbędny wysiłek.-dodała, jakby automatycznie chcąc usunąć magię romantyzmu z tego wieczoru.
Z jakiegoś powodu wizja romantycznych chwil ją... przerażała. Do cna.
Przyspieszyła kroku, nie mając zamiaru zostawać w tyle. Wypuściła z płuc powietrze, czując podekscytowanie, gdy byli już niedaleko. Stanęła przy oknie, zerkając na niego i miała cichą nadzieję, że oczy jej nie błyszczą z podniecenia. Nie miała zamiaru się tym razem kłócić, że nie potrzebuje specjalnych przywilejów. Nie trzeba było jej powtarzać dwa razy, by wspięła się w górę i przerzuciła nogi przez parapet. Jeszcze siedząc w rozkroku w oknie, zerknęła na niego w dół.
-Potrzebujesz pomocy?-zapytała trochę kpiąco. Skrzywiła się jednak zaraz na jego pytanie, zupełnie jakby zjadła coś kwaśnego. Nie powiedziała jednak nic, wywracając oczami, i zeskoczyła z okna po drugiej stronie. Porównał ją do kocicy...?!
Pospieszyła go głośnym szeptem, by się tak nie ociągał.
Cóż. Tak naprawdę to każda z ich nocnych schadzek działała przeciwko regulaminowi szkoły. Ich ciągła rywalizacja szkodziła zapewne dewizom dotyczącym koleżeństwa, które pewnie też były zapisane w statucie.
Nie znosiła tego, jak ignorował jej groźne spojrzenia i nienawistne obietnice, kompletnie ją przy tym lekceważąc. Wszystkie się w niej gotowało wtedy. Ale jednocześnie sprawiało to, że nie mogła od niego oderwać wzroku. Były między nimi stałe spięcia. Ale w jakiś masochistyczno-sadystyczno sposób... pociągało ją to. Lubiła gry między nimi. Liczyła na to, że po raz kolejny się zetną, byleby mieć punkt zaczepienia, byleby móc się odciąć i kontynuować to ciągnięcie się za warkocze i granie sobie na nosie. Czułaby się zawiedziona, gdyby nagle ją zignorował, zbył. Dobrze się czuła zatopiona w jego uwadze, spojrzeniu, który oboje utrzymywali, jakby robiąc zawody, kto pierwszy odpadnie. Byli uparci. Zawzięci. I z podobnym kręgosłupem moralnym. Czuła się w pewien sposób równa. Pasująca. Choć zażarcie zaprzeczyłaby temu, że spędzanie czasu z nim sprawiało jej przyjemność. Że wodziłaby za nim tęsknym wzrokiem, gdyby to nagle się skończyło. Był tak jakby... przyjacielem.
Jej pytania nie miały na celu strofowanie go, że śmie łamać reguły. Raczej dojście do tego, jak to się stało, że tym razem to on zdobył tak istotną przewagę!
-Goń się, Rosier.-odburknęła mu na jego kpiny.
Zatrzymała się na chwilę, zdziwiona jego słowami. I trochę spłoszona. To brzmiało jak deklaracja. Jakby wiedział. Znaczy, oczywiście, była między nimi nić, ale otwarcie o tym mówić?!
-Nie pomyślałeś o tym, że cię wykorzystuję, gąsko?-zapytała, wkładając w to tyle złośliwości ile było możliwe.-Naiwny.-zaśmiała się.
Mimowolnie rozejrzała się wokół, raz jeszcze spoglądając ku gwiazdom.
-Mam nadzieję, że nie rozpaliłeś tam świec, Rosier.-mruknęła, jakby pogardliwie, by ponownie mu trochę dokuczyć.-Zbędny wysiłek.-dodała, jakby automatycznie chcąc usunąć magię romantyzmu z tego wieczoru.
Z jakiegoś powodu wizja romantycznych chwil ją... przerażała. Do cna.
Przyspieszyła kroku, nie mając zamiaru zostawać w tyle. Wypuściła z płuc powietrze, czując podekscytowanie, gdy byli już niedaleko. Stanęła przy oknie, zerkając na niego i miała cichą nadzieję, że oczy jej nie błyszczą z podniecenia. Nie miała zamiaru się tym razem kłócić, że nie potrzebuje specjalnych przywilejów. Nie trzeba było jej powtarzać dwa razy, by wspięła się w górę i przerzuciła nogi przez parapet. Jeszcze siedząc w rozkroku w oknie, zerknęła na niego w dół.
-Potrzebujesz pomocy?-zapytała trochę kpiąco. Skrzywiła się jednak zaraz na jego pytanie, zupełnie jakby zjadła coś kwaśnego. Nie powiedziała jednak nic, wywracając oczami, i zeskoczyła z okna po drugiej stronie. Porównał ją do kocicy...?!
Pospieszyła go głośnym szeptem, by się tak nie ociągał.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Tristan tylko uśmiechnął się pod nosem, słysząc za plecami jej rozkapryszone prychnięcie; bawiło go to. Bawił go chaos między nimi, bawił go zamęt i bawił nieporządek - ponoć artyści lepiej czują się w artystycznym nieładzie niż w poukładanym świecie harmonii i nie inaczej było w tym przypadku. Tristan nie lubił braku komplikacji, wtedy zaczynał się nudzić i tracił zainteresowanie; zapewne stąd właśnie ciągnął się za nim sznur porzuconych panien. Ale od Seliny emocje iskrzyły zawsze, czasem płomienne, czasem elektryzujące, czasem lodowate jak sam oddech zimy. Monotonia była ostatnią cechą, jaką można było przepisać tej dziewczynie - wciąż nie dowierzał, że to była ich ostatnia wspólna wiosna. Selina kończyła już szkołę, a ich drogi miały się rozejść i zapewne nigdy nie połączyć ponownie - poza szkołą zbyt wiele ich dzieliło. Pochodzili z dwóch zupełnie różnych światów. Właściwie nawet nie wiedział, czy miała zamiar wrócić do Anglii.
Nigdy nie pytał jej, co planuje, domyślał się, że chciała zająć się Quidditchem; ktoś przebąkiwał, że dostała oferty z różnych klubów. Nic dziwnego, była naprawdę dobra. Może jednak - spotkają się jeszcze na boisku? Ha, ojciec by go wyklął za podobną ścieżkę kariery... gdyby tylko nie był jego jedynym synem.
I uśmiechnął się szerzej, kiedy kazała mu się gonić - lecz nie odpowiedział nic. Obrócił się jednak przez ramię, gdy wydało mu się, że Selina stanęła - tak, stanęła - z tak słodkim wyrazem na porcelanowej twarzy.
- Nigdy, ufam ci bezgranicznie - zadrwił znów, a zaraz potem ruszył dalej. - Rusz się, nie mamy dla siebie całej nocy - rzucił, nie oglądając się już na dziewczynę. Dobiegły go słowa o świeczkach, Tristan nie zdradził rozbawienia; pomysł sam w sobie nie był aż taki głupi, na jaki brzmiał w pierwszej chwili... pomijając dość niewygodny fakt, że świeczka zwróciłaby bez wątpienia uwagę opiekunów, byłaby świetnym dodatkiem do schadzki w świetle księżyca - choć nie przy Selinie, której poczucie romantyzmu znajdowało się kilka stopni niżej, niż jego poczucie u kopytnych przyjaciół madam Malkin.
- Nie pochlebiaj sobie - odparł, wciąż się za siebie nie oglądając.
Podobało mu się spojrzenie, jakim uraczyła go przy oknie. W oku Seliny błyszczała ta zagadkowa iskra jak zawsze wtedy, gdy miała okazję wykazać się szaleństwem. Tristan nie był mniej podekscytowany, lecz naprawdę dobrze panował nad swoimi uczuciami i nie zdradził ich - nie mógłby; tę grę podejmował każdy arystokrata już w chwili urodzin. Pozostać niewzruszonym, obojętnym... nie okazywać emocji, które przecież nawet pomimo ukrycia musiały iskrzyć i być doskonale wyczuwalne trudnymi do dookreślenia zmysłami. To była inna gra - ich prywatna, rozemocjonowana rozgrywka. Zręcznie wskoczył na górę w ślad za Seliną, puszczając mimo uszu kolejną dogryzkę - i cieszył się, że odpuściła wykłócanie się o sens przepuszczania kobiet przodem; najwidoczniej uznał to za swój prywatny sukces.
- Kiedyś cię jeszcze wychowam na damę - stwierdził z satysfakcją, zeskakując na posadzkę zielarni i w ślad za nią prędko opuścił niewielki budynek, biegiem puszczając się ku stajni; w tych okolicach lepiej było nie wystawać pośrodku dróżki zbyt długo... zbyt łatwo można było zostać złapanym, a tego przecież nie chciał. Nawet, jeśli chętnie odbębniłby jeszcze kilka szlabanów przy tych pięknych zwierzętach, to wolałby jednak uniknąć otrzymania wyjca z domu. Dopadłszy wejście do stajni, pośpiesznym ruchem wyjął klucz i otworzył zamek, odchylając jedno z drewnianych skrzydeł wrót. Dopiero teraz obejrzał się na Selinę, oczekując, aż wejdzie do środka i wszedł za nią, przymykając wejście.
- Jeśli rzeczywiście zaczniesz się bać, postaraj się przynajmniej... nie krzyczeć - zasugerował, już bez tonu kpiny; zaczepka w istocie była przestrogą, by zanadto nie hałasować. Machnął różdżką, rzucając zaklęcie Lumos, a światło rozświetliło wnętrze pomieszczenia, dając świetny widok na abraxany - olbrzymie konie pociągowe, białe jak śnieg i... - Potężne jak sama madame Maxime. - Żarty z półolbrzymki nie były wśród chłopców z Beuxbatons mało popularne.
Nigdy nie pytał jej, co planuje, domyślał się, że chciała zająć się Quidditchem; ktoś przebąkiwał, że dostała oferty z różnych klubów. Nic dziwnego, była naprawdę dobra. Może jednak - spotkają się jeszcze na boisku? Ha, ojciec by go wyklął za podobną ścieżkę kariery... gdyby tylko nie był jego jedynym synem.
I uśmiechnął się szerzej, kiedy kazała mu się gonić - lecz nie odpowiedział nic. Obrócił się jednak przez ramię, gdy wydało mu się, że Selina stanęła - tak, stanęła - z tak słodkim wyrazem na porcelanowej twarzy.
- Nigdy, ufam ci bezgranicznie - zadrwił znów, a zaraz potem ruszył dalej. - Rusz się, nie mamy dla siebie całej nocy - rzucił, nie oglądając się już na dziewczynę. Dobiegły go słowa o świeczkach, Tristan nie zdradził rozbawienia; pomysł sam w sobie nie był aż taki głupi, na jaki brzmiał w pierwszej chwili... pomijając dość niewygodny fakt, że świeczka zwróciłaby bez wątpienia uwagę opiekunów, byłaby świetnym dodatkiem do schadzki w świetle księżyca - choć nie przy Selinie, której poczucie romantyzmu znajdowało się kilka stopni niżej, niż jego poczucie u kopytnych przyjaciół madam Malkin.
- Nie pochlebiaj sobie - odparł, wciąż się za siebie nie oglądając.
Podobało mu się spojrzenie, jakim uraczyła go przy oknie. W oku Seliny błyszczała ta zagadkowa iskra jak zawsze wtedy, gdy miała okazję wykazać się szaleństwem. Tristan nie był mniej podekscytowany, lecz naprawdę dobrze panował nad swoimi uczuciami i nie zdradził ich - nie mógłby; tę grę podejmował każdy arystokrata już w chwili urodzin. Pozostać niewzruszonym, obojętnym... nie okazywać emocji, które przecież nawet pomimo ukrycia musiały iskrzyć i być doskonale wyczuwalne trudnymi do dookreślenia zmysłami. To była inna gra - ich prywatna, rozemocjonowana rozgrywka. Zręcznie wskoczył na górę w ślad za Seliną, puszczając mimo uszu kolejną dogryzkę - i cieszył się, że odpuściła wykłócanie się o sens przepuszczania kobiet przodem; najwidoczniej uznał to za swój prywatny sukces.
- Kiedyś cię jeszcze wychowam na damę - stwierdził z satysfakcją, zeskakując na posadzkę zielarni i w ślad za nią prędko opuścił niewielki budynek, biegiem puszczając się ku stajni; w tych okolicach lepiej było nie wystawać pośrodku dróżki zbyt długo... zbyt łatwo można było zostać złapanym, a tego przecież nie chciał. Nawet, jeśli chętnie odbębniłby jeszcze kilka szlabanów przy tych pięknych zwierzętach, to wolałby jednak uniknąć otrzymania wyjca z domu. Dopadłszy wejście do stajni, pośpiesznym ruchem wyjął klucz i otworzył zamek, odchylając jedno z drewnianych skrzydeł wrót. Dopiero teraz obejrzał się na Selinę, oczekując, aż wejdzie do środka i wszedł za nią, przymykając wejście.
- Jeśli rzeczywiście zaczniesz się bać, postaraj się przynajmniej... nie krzyczeć - zasugerował, już bez tonu kpiny; zaczepka w istocie była przestrogą, by zanadto nie hałasować. Machnął różdżką, rzucając zaklęcie Lumos, a światło rozświetliło wnętrze pomieszczenia, dając świetny widok na abraxany - olbrzymie konie pociągowe, białe jak śnieg i... - Potężne jak sama madame Maxime. - Żarty z półolbrzymki nie były wśród chłopców z Beuxbatons mało popularne.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Podobieństwo między nimi było ogromne, mimo że ona sama nigdy nie była na tyle refleksyjna, by je odnaleźć. Instynktownie wiedziała jednak, że między nimi jest jakaś więź, której nie potrafiła jednak zdefiniować. Nie mogłaby nawet nazwać swoich uczuć do pana arystokraty, który tak często wodził go za nos. Bała się zaangażować.
Zabawne, jak taka pewna osoba jak ona gubiła się i momentalnie traciła butność, gdy w grę wchodziło zapuszczanie się w tak nieznajome rejony jak uczucia. Niezależnie od tego jakim wianuszkiem osób się otaczała, chyba nigdy do końca nie obnażyła się z tego, co w niej w środku siedziało. Nie miała jednak pojęcia, że tak łatwo daje się z niej czytać. Bo Rosier to robił, prawda? I straszna była myśl, że on lepiej znał ją niż ona siebie. Choć to wcale nie oznaczało, że pod tymi wszystkimi warstwami, najgłębiej schowany był puszysty, niewinny, mały koteczek. Nie. Ale jednak powierzenie tej intymnej części siebie, bez tej całej oprawy, mogła sprawić, że byłaby zwyczajnie nudna? Nie oznaczało to jednak, że jej złośliwości były udawane. To wszystko działało przecież na głębszych płaszczyznach, prawda? I te małe obawy, które kreowały jej mechanizmy obronne, kształtowały jej osobowość. To była ona.
Czy właśnie to niepoukładanie tak pociągało Tristana? Cóż, bez wątpienia brzmiało to skomplikowanie.
Czasem się zastanawiała czy to, że się tak koło niego "kręci" faktycznie jest tym, co podpowiadały złośliwe plotki - że przylgnęła do niego dzięki jego nazwisku. Bo to wtedy też wynosiło ją w te "wyższe sfery". Choć... może przyczyna była bardziej prozaiczna i nieco mniej egoistyczna. Selina nigdy nie lubiła się nudzić. Tristan wywoływał u niej burzę emocji i... to w pewien sposób było dobre. W ich grze, wymienianych złośliwościach, było coś, co uzupełniało jej dzień. Coś, bez czego czułaby niepokój. Brak całości. Brakowałoby jej tego chaosu.
Powinna rzucić jakiś żart na temat tego, jakie zaufanie jest ważne w związku i zbyć to w ten sposób. Ona jednak unikała tego typu słownictwa jak ognia. Flirt wydawał jej się strefą, w którą nie miała zamiaru się zapędzać. Nawet kpiąc z tego.
-Wspaniale. Mam nadzieję, że wiąże się to z wiecznym oddaniem. W końcu jesteśmy przyjaciółmi, prawda... gąsko?-wykrzywiła usta w przesłodzonym uśmiechu, kpiąc z jego słów i tym samym próbując odzyskać twarz. Ona i słodki wyraz twarzy? Phi, aż cukrzycy dostanie! I umrze, o!
-A co, spieszysz się gdzieś, Rosier? Czy może się boisz, że ktoś cię przyłapie na tym, że nie jesteś w łóżku?-zapytała, ponownie wracając do jakże wygodnej i naturalnej dla siebie zgryźliwości.
Selina była trochę jak chłopiec w początkowej fazie dojrzewania, gdy dziewczynki były fuj, i w ogóle całowanie - bleh! Z tym, że ona miała tak do chłopaków. Kompletnie niedojrzała emocjonalnie i z wrażliwością słonia pod tym względem. Nawet mimo artystycznej duszy. Miłość była przereklamowana. Dla słabych, którzy bali się stąpać samotnie po świecie. Zdecydowanie! A ona sama prezentowała nowy typ odwagi, który niejako... był tchórzostwem.
Roześmiała się tylko cicho, pamiętając o tym, że mimo wszystko ich obecność poza dormitoriami jest niedozwolona.
Jej podniecenie ich regularnymi wyzwaniami dawno by się wypaliło, gdyby nie wiedziała, że na Tristana działa to tak samo. Wiedziała, że rywalizacja siedzi w nim równie mocno co w niej. Lubił dreszczyk emocji. Dawał się z łatwością prowokować do podejmowania się coraz to nowszych działań, aż... aż z czasem to szaleństwo stało się ich wspólną cechą, czynnikiem, który złączał ich ze sobą niczym magnes.
Z niedowierzaniem rozchyliła lekko usta na jego obietnicę. Gnana własnym temperamentem, chwyciła podręcznik, który musiał zostawić w zielarni jakiś uczeń-gapa, po czym cisnęła nim w jego kierunku. A, umówmy się, Selina była naprawdę dobrym strzelcem.
-Jeszcze słowo, Rosier, a wydrapię ci oczy jak kocica, do której jesteś tak skory mnie porównywać.-pogroziła mu śmiertelnie poważnym tonem, rozwścieczona. Jednak na tym zakończyła swój wybuch złości.
Wychowywać ją! Cud, że go za to nie rozszarpała!
Schowała urażoną dumę w kieszeń, biegnąc za nim przez ten kawałek otwartej przestrzeni, by wślizgnąć się do stajni przez lekko uchylone wrota, może nawet pod jego ramieniem, gdy tak utrzymywał te ciężkie skrzydło (w końcu abraxany były olbrzymimi zwierzętami, to i wysokość wejścia powinna być adekwatna - a to w przeliczeniu na te ogromne drzwi oznaczało tylko niemałą wagę).
-Bać?-powtórzyła za nim kpiąco, gdy w jej nozdrza uderzył zapach siana i końskiej sierści. Zapewne kilka par uszu zastrzygło w ich kierunku, zainteresowane przybyszami. Selina mimowolnie się spięła, jednocześnie lekko przestraszona jak i pochłonięta w głębokim, niemym podziwie. Dosłownie chwilę stała, chłonąc oczami widok przed sobą. Nie potrzebowała zachęty, by ruszyć do przodu i próbować zetknąć dłoń z chrapami jednego z tych stworzeń, któremu przyglądała się z żywą fascynacją. Na chwilę tylko odwróciła głowę w jego stronę, gdy rzucił żartem, lekko rozbawiona.
-Nie jest ci trochę głupio, że prawdopodobnie kobieta radzi sobie z nimi lepiej niż ty byś mógł?-zapytała nieco prowokacyjnie, pijąc ciągle do Madame Maxime, która mimo, że była półolbrzymką, to jednak ciągle przedstawicielką tej powabnej płci.
Zabawne, jak taka pewna osoba jak ona gubiła się i momentalnie traciła butność, gdy w grę wchodziło zapuszczanie się w tak nieznajome rejony jak uczucia. Niezależnie od tego jakim wianuszkiem osób się otaczała, chyba nigdy do końca nie obnażyła się z tego, co w niej w środku siedziało. Nie miała jednak pojęcia, że tak łatwo daje się z niej czytać. Bo Rosier to robił, prawda? I straszna była myśl, że on lepiej znał ją niż ona siebie. Choć to wcale nie oznaczało, że pod tymi wszystkimi warstwami, najgłębiej schowany był puszysty, niewinny, mały koteczek. Nie. Ale jednak powierzenie tej intymnej części siebie, bez tej całej oprawy, mogła sprawić, że byłaby zwyczajnie nudna? Nie oznaczało to jednak, że jej złośliwości były udawane. To wszystko działało przecież na głębszych płaszczyznach, prawda? I te małe obawy, które kreowały jej mechanizmy obronne, kształtowały jej osobowość. To była ona.
Czy właśnie to niepoukładanie tak pociągało Tristana? Cóż, bez wątpienia brzmiało to skomplikowanie.
Czasem się zastanawiała czy to, że się tak koło niego "kręci" faktycznie jest tym, co podpowiadały złośliwe plotki - że przylgnęła do niego dzięki jego nazwisku. Bo to wtedy też wynosiło ją w te "wyższe sfery". Choć... może przyczyna była bardziej prozaiczna i nieco mniej egoistyczna. Selina nigdy nie lubiła się nudzić. Tristan wywoływał u niej burzę emocji i... to w pewien sposób było dobre. W ich grze, wymienianych złośliwościach, było coś, co uzupełniało jej dzień. Coś, bez czego czułaby niepokój. Brak całości. Brakowałoby jej tego chaosu.
Powinna rzucić jakiś żart na temat tego, jakie zaufanie jest ważne w związku i zbyć to w ten sposób. Ona jednak unikała tego typu słownictwa jak ognia. Flirt wydawał jej się strefą, w którą nie miała zamiaru się zapędzać. Nawet kpiąc z tego.
-Wspaniale. Mam nadzieję, że wiąże się to z wiecznym oddaniem. W końcu jesteśmy przyjaciółmi, prawda... gąsko?-wykrzywiła usta w przesłodzonym uśmiechu, kpiąc z jego słów i tym samym próbując odzyskać twarz. Ona i słodki wyraz twarzy? Phi, aż cukrzycy dostanie! I umrze, o!
-A co, spieszysz się gdzieś, Rosier? Czy może się boisz, że ktoś cię przyłapie na tym, że nie jesteś w łóżku?-zapytała, ponownie wracając do jakże wygodnej i naturalnej dla siebie zgryźliwości.
Selina była trochę jak chłopiec w początkowej fazie dojrzewania, gdy dziewczynki były fuj, i w ogóle całowanie - bleh! Z tym, że ona miała tak do chłopaków. Kompletnie niedojrzała emocjonalnie i z wrażliwością słonia pod tym względem. Nawet mimo artystycznej duszy. Miłość była przereklamowana. Dla słabych, którzy bali się stąpać samotnie po świecie. Zdecydowanie! A ona sama prezentowała nowy typ odwagi, który niejako... był tchórzostwem.
Roześmiała się tylko cicho, pamiętając o tym, że mimo wszystko ich obecność poza dormitoriami jest niedozwolona.
Jej podniecenie ich regularnymi wyzwaniami dawno by się wypaliło, gdyby nie wiedziała, że na Tristana działa to tak samo. Wiedziała, że rywalizacja siedzi w nim równie mocno co w niej. Lubił dreszczyk emocji. Dawał się z łatwością prowokować do podejmowania się coraz to nowszych działań, aż... aż z czasem to szaleństwo stało się ich wspólną cechą, czynnikiem, który złączał ich ze sobą niczym magnes.
Z niedowierzaniem rozchyliła lekko usta na jego obietnicę. Gnana własnym temperamentem, chwyciła podręcznik, który musiał zostawić w zielarni jakiś uczeń-gapa, po czym cisnęła nim w jego kierunku. A, umówmy się, Selina była naprawdę dobrym strzelcem.
-Jeszcze słowo, Rosier, a wydrapię ci oczy jak kocica, do której jesteś tak skory mnie porównywać.-pogroziła mu śmiertelnie poważnym tonem, rozwścieczona. Jednak na tym zakończyła swój wybuch złości.
Wychowywać ją! Cud, że go za to nie rozszarpała!
Schowała urażoną dumę w kieszeń, biegnąc za nim przez ten kawałek otwartej przestrzeni, by wślizgnąć się do stajni przez lekko uchylone wrota, może nawet pod jego ramieniem, gdy tak utrzymywał te ciężkie skrzydło (w końcu abraxany były olbrzymimi zwierzętami, to i wysokość wejścia powinna być adekwatna - a to w przeliczeniu na te ogromne drzwi oznaczało tylko niemałą wagę).
-Bać?-powtórzyła za nim kpiąco, gdy w jej nozdrza uderzył zapach siana i końskiej sierści. Zapewne kilka par uszu zastrzygło w ich kierunku, zainteresowane przybyszami. Selina mimowolnie się spięła, jednocześnie lekko przestraszona jak i pochłonięta w głębokim, niemym podziwie. Dosłownie chwilę stała, chłonąc oczami widok przed sobą. Nie potrzebowała zachęty, by ruszyć do przodu i próbować zetknąć dłoń z chrapami jednego z tych stworzeń, któremu przyglądała się z żywą fascynacją. Na chwilę tylko odwróciła głowę w jego stronę, gdy rzucił żartem, lekko rozbawiona.
-Nie jest ci trochę głupio, że prawdopodobnie kobieta radzi sobie z nimi lepiej niż ty byś mógł?-zapytała nieco prowokacyjnie, pijąc ciągle do Madame Maxime, która mimo, że była półolbrzymką, to jednak ciągle przedstawicielką tej powabnej płci.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
W przeciwieństwie do Seliny Tristan był aż zbyt refleksyjny - krył się z tym jednak za maską zimnego drania, rzadko otwarcie mówiąc o swoich uczuciach; były wezbrane i burzliwe jak morskie fale podczas sztormu, należał do tych, którzy zbyt dużo myślą i zbyt dużo czują. Chował się za warstwą grubej skorupy, zapewne dzięki temu tak łatwo wyłapując tę skorupę również u innych. Nie był jasnowidzem, nie miał wglądu w jej myśli i nie mógł ich znać, ale jako ktoś, kto z łatwością płynął po przestrzeni liryki z poetami, łatwo odnajdywał się w grze uczuć. I nawet, jeśli kiedy sam się w niej gubił - lubił ją. I lubił ryzyko, w tej sferze bardziej, niż w jakiejkolwiek innej. Selina była tajemnicą, piękną, mamiącą i wyzywającą w swojej perfekcji. Gdyby głębia tej relacji została wyrzucona na płyciznę, straciłaby zapewne całą magię - Tristan tego nie chciał, lubił drżący dystans; dziewczęta szybko mu się nudziły, kiedy dawały się mu uwieść. Była jak kocica, piękna, dumna i niebezpieczna, a on - on mógł być jak pies, książęcy chart goniący kota, zbyt często dostający po nosie pazurem. Ale lubił tę gonitwę, o czym nie omieszkał sobie przypomnieć, kiedy wślizgiwała się do środka pod jego ramieniem.
- Wieczne oddanie - powtórzył za nią w zamyśleniu; dziewczęta często powtarzały obce Tristanowi frazesy o wierności po grób i zwykle w tych momentach zaczynał czuć zakłopotanie związane z rychłym zakończeniem przygody z naiwnym dziewczęciem. Ale Selinie było do naiwnego dziewczęcia prawdopodobnie jeszcze dalej niż jemu samemu. Kpina w jej głosie udzieliła się również jemu, ilekroć przysięgał wieczne oddanie, nie trwało ono dłużej niż trzy dni. - W ściśniętej dłoni zamknąć bezmiar, w godzinie – nieskończoność czasu - wyrecytował z rozbawieniem nieoderwanym jednak od teatralnego patosu bijącego odeń ilekroć sięgał po słowa poety. Ten wieczór mógł być dla nich niezapomniany, mógł jej zapewnić swoje wieczne oddanie na cały ten czas. - Wystarczy na godzinę? - drażnił się, Selino, tak pięknie potrafisz się złościć. Jeszcze piękniej od tego słodkiego uśmiechu.
Uniósł różdżkę wyżej, by oświetlić drogę im obu, wchodząc wgłąb stajni; ostrożnie i powoli. Abraxany nie były przecież końmi, z jakimi miał do czynienia w rodzinnym dworku, nie były nawet mniej pokornymi aetonami. Były olbrzymami o potężnej sile, z którymi radziła sobie półolbrzymka, ale wciąż powtarzał sobie, że przecież były to konie pociągowe, a te winny mieć łagodniejszy temperament; wciąż powtarzał sobie, że zwykły rumak też jest odeń dwa razy większy i dziesięć razy cięższy, a jednak go słuchał.
- Boję się jak diabli - przyznał wciąż kpiąco, w duchu przyznając jej punkt; trochę rzeczywiście obleciał go strach, ale przecież nie mógł się do tego przyznać. Nie był pewien, co groziło mu za użycie tego klucza w taki sposób, i właściwie wolał się nad tym nie zastanawiać; w szkole nieszczególnie przejmowano się tym, że miał szlacheckie pochodzenie i mógł oberwać rózgą jak każdy inny dzieciak w szkole. - Na szczęście mam ciebie... jak nas przyłapią, pójdziesz na pierwszy ogień, a ja nawieję - dodał lekko poirytowany; niewdzięcznica, powinna się przecież cieszyć, ze na nią uważał i traktował, jak na kobietę przystało - zawsze mógł przestać! Właściwie, nie mógł, daleko mu było do szlachetnego człowieka, ale pewne maniery wpojone w dzieciństwie wraz ze szlacheckim wychowaniem zagnieździły się w nim dość głęboko, by nie rozumiał, dlaczego mogłyby one przeszkadzać Selinie, a także - by nie potrafił się ich wyzbyć. Dlatego tym bardziej nie spodziewał się ciśniętego w jego stronę podręcznika, ciśniętego z precyzją godną ścigającej i syknął z bólu, kiedy oberwał w głowę. Uniósł dłoń, rozmasowując skórę czaszki, z niesmakiem oglądając się na dziewczynę. Przez chwilę przyglądał jej się srogo, lecz najwyraźniej zrezygnował z dalszej potyczki, uznając jej wyższość; i nie dodał już ani słowa. Oczy miał w końcu tylko jedne. Zbył również milczeniem jej oburzenie na sugestię o strachu - wolał jej póki co nie prowokować dłużej.
Odjął dłoń od obolałej głowy, kiedy dziewczyna podeszła do jednego z koni; biały rumak był piękny i majestatyczny - abraxany zachwycały go już od pierwszego dnia, kiedy pojawił się w Beuxbatons. W Anglii ich nie mieli. Uważnie obserwował, jak smukła dłoń Seliny styka się potężnymi chrapami zwierzęcia, rozkoszując się urokiem tej magicznej chwili; więź ze zwierzętami była chyba jedynym, co fascynowało go równie mocno, co więź (niekoniecznie równie głęboka) z dziewczętami. Przyglądał się błyszczącemu w mroku oku większemu od jej dłoni, czasem miał wrażenie, że w tych oczach tkwiło więcej mądrości, niż w oczach większości uczniów. Przeniósł spojrzenie na Selinę dopiero, gdy ta zwróciła się ku niemu.
- Kto? - zdziwił się w pierwszej chwili; mimowolnie kobieta dla Tristana zaczynała się powyżej pewnego statusu krwi i kończyła się poniżej pewnej ilości kilogramów. Madame Maxime była po prostu Madame Maxime, niby madame - a jednak... - Ach, ona - dodał zaraz, bez zbytniego entuzjazmu. Właściwie nigdy nie zastanawiał się nad tym, o co pytała i był pewien, że wystarczy mu jeszcze parę lat obycia, by poruszał się wśród nich równie sprawnie. Naprawdę miał rękę do zwierząt. - Nie doścignęłaby mnie na aetonanie, o ile tylko znalazłaby takiego, którego mogłaby dosiąść - stwierdził z przekonaniem, zapewne srogo się myląc. Koń, do którego podeszła Selina, wydawał mu się dość mały jak na abraxana, dość, by mogli spróbować... Rozejrzał się po stajni, wiedział, gdzie leżały siodła. Czyścił przecież tutaj wszystko przez pół dnia na szlabanie.
- Pora zacząć zabawę. - Wcisnął Selinie swoją różdżkę, by zwolnić ręce i poszedł po sprzęt; siodła abraxanów były o wiele cięższe i o wiele większe niż siodła zwyczajnych koni, choć Tristan nigdy nie miał okazji wypróbować ich w praktyce. Czy to nie najwyższy czas? Mieli ku temu doskonałą okazję, a on przecież obiecał Selinie podróż na białym rumaku.
Z wysiłkiem przerzucił potężne siodło wraz z ogłowiem na bramę do boksu, po czym, nie bez wahania, dźwignął ciężkie wrota, odchylając je na tyle, by dało się wejść do środka...
- Wieczne oddanie - powtórzył za nią w zamyśleniu; dziewczęta często powtarzały obce Tristanowi frazesy o wierności po grób i zwykle w tych momentach zaczynał czuć zakłopotanie związane z rychłym zakończeniem przygody z naiwnym dziewczęciem. Ale Selinie było do naiwnego dziewczęcia prawdopodobnie jeszcze dalej niż jemu samemu. Kpina w jej głosie udzieliła się również jemu, ilekroć przysięgał wieczne oddanie, nie trwało ono dłużej niż trzy dni. - W ściśniętej dłoni zamknąć bezmiar, w godzinie – nieskończoność czasu - wyrecytował z rozbawieniem nieoderwanym jednak od teatralnego patosu bijącego odeń ilekroć sięgał po słowa poety. Ten wieczór mógł być dla nich niezapomniany, mógł jej zapewnić swoje wieczne oddanie na cały ten czas. - Wystarczy na godzinę? - drażnił się, Selino, tak pięknie potrafisz się złościć. Jeszcze piękniej od tego słodkiego uśmiechu.
Uniósł różdżkę wyżej, by oświetlić drogę im obu, wchodząc wgłąb stajni; ostrożnie i powoli. Abraxany nie były przecież końmi, z jakimi miał do czynienia w rodzinnym dworku, nie były nawet mniej pokornymi aetonami. Były olbrzymami o potężnej sile, z którymi radziła sobie półolbrzymka, ale wciąż powtarzał sobie, że przecież były to konie pociągowe, a te winny mieć łagodniejszy temperament; wciąż powtarzał sobie, że zwykły rumak też jest odeń dwa razy większy i dziesięć razy cięższy, a jednak go słuchał.
- Boję się jak diabli - przyznał wciąż kpiąco, w duchu przyznając jej punkt; trochę rzeczywiście obleciał go strach, ale przecież nie mógł się do tego przyznać. Nie był pewien, co groziło mu za użycie tego klucza w taki sposób, i właściwie wolał się nad tym nie zastanawiać; w szkole nieszczególnie przejmowano się tym, że miał szlacheckie pochodzenie i mógł oberwać rózgą jak każdy inny dzieciak w szkole. - Na szczęście mam ciebie... jak nas przyłapią, pójdziesz na pierwszy ogień, a ja nawieję - dodał lekko poirytowany; niewdzięcznica, powinna się przecież cieszyć, ze na nią uważał i traktował, jak na kobietę przystało - zawsze mógł przestać! Właściwie, nie mógł, daleko mu było do szlachetnego człowieka, ale pewne maniery wpojone w dzieciństwie wraz ze szlacheckim wychowaniem zagnieździły się w nim dość głęboko, by nie rozumiał, dlaczego mogłyby one przeszkadzać Selinie, a także - by nie potrafił się ich wyzbyć. Dlatego tym bardziej nie spodziewał się ciśniętego w jego stronę podręcznika, ciśniętego z precyzją godną ścigającej i syknął z bólu, kiedy oberwał w głowę. Uniósł dłoń, rozmasowując skórę czaszki, z niesmakiem oglądając się na dziewczynę. Przez chwilę przyglądał jej się srogo, lecz najwyraźniej zrezygnował z dalszej potyczki, uznając jej wyższość; i nie dodał już ani słowa. Oczy miał w końcu tylko jedne. Zbył również milczeniem jej oburzenie na sugestię o strachu - wolał jej póki co nie prowokować dłużej.
Odjął dłoń od obolałej głowy, kiedy dziewczyna podeszła do jednego z koni; biały rumak był piękny i majestatyczny - abraxany zachwycały go już od pierwszego dnia, kiedy pojawił się w Beuxbatons. W Anglii ich nie mieli. Uważnie obserwował, jak smukła dłoń Seliny styka się potężnymi chrapami zwierzęcia, rozkoszując się urokiem tej magicznej chwili; więź ze zwierzętami była chyba jedynym, co fascynowało go równie mocno, co więź (niekoniecznie równie głęboka) z dziewczętami. Przyglądał się błyszczącemu w mroku oku większemu od jej dłoni, czasem miał wrażenie, że w tych oczach tkwiło więcej mądrości, niż w oczach większości uczniów. Przeniósł spojrzenie na Selinę dopiero, gdy ta zwróciła się ku niemu.
- Kto? - zdziwił się w pierwszej chwili; mimowolnie kobieta dla Tristana zaczynała się powyżej pewnego statusu krwi i kończyła się poniżej pewnej ilości kilogramów. Madame Maxime była po prostu Madame Maxime, niby madame - a jednak... - Ach, ona - dodał zaraz, bez zbytniego entuzjazmu. Właściwie nigdy nie zastanawiał się nad tym, o co pytała i był pewien, że wystarczy mu jeszcze parę lat obycia, by poruszał się wśród nich równie sprawnie. Naprawdę miał rękę do zwierząt. - Nie doścignęłaby mnie na aetonanie, o ile tylko znalazłaby takiego, którego mogłaby dosiąść - stwierdził z przekonaniem, zapewne srogo się myląc. Koń, do którego podeszła Selina, wydawał mu się dość mały jak na abraxana, dość, by mogli spróbować... Rozejrzał się po stajni, wiedział, gdzie leżały siodła. Czyścił przecież tutaj wszystko przez pół dnia na szlabanie.
- Pora zacząć zabawę. - Wcisnął Selinie swoją różdżkę, by zwolnić ręce i poszedł po sprzęt; siodła abraxanów były o wiele cięższe i o wiele większe niż siodła zwyczajnych koni, choć Tristan nigdy nie miał okazji wypróbować ich w praktyce. Czy to nie najwyższy czas? Mieli ku temu doskonałą okazję, a on przecież obiecał Selinie podróż na białym rumaku.
Z wysiłkiem przerzucił potężne siodło wraz z ogłowiem na bramę do boksu, po czym, nie bez wahania, dźwignął ciężkie wrota, odchylając je na tyle, by dało się wejść do środka...
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Gdy myślało się zbyt dużo obnażało się pewne chwile z spontaniczności. Zbytnio polegało się na logice, strategii i konwenansach, by naprawdę poczuć życie. I tutaj w grę wchodził pewien kompletny absurd, albowiem w temacie pewnego kręgu uczuć blondynka nie wskakiwała w głęboką wodę. Właściwie ledwo zanurzała w nim swoje stopy, zbyt przestraszona myślą, że pod wodą mogą kryć się glony, które oplączą jej kończyny i wciągną pod taflę. Pozbawią dechu, pozbawią głosu, pozbawią swobody. A ich obręcze do złudzenia będą przypominać kamienie szlachetne. Nawet wabiona skarbami głębin i urodą otoczenia. Prawie jak złota klatka.
Lekkomyślność jednak była dla niej charakterystyczna, nawet mimo tej ostrożności, która została wspomniana wcześniej. Nie oznaczało to jednocześnie, że była pozbawiona inteligencji. Obdzieranie osób, które łapią chwile z rozumu było dosyć częstym zabiegiem, jednak niekoniecznie słusznym. Selina Lovegood była bystra.
Pasowało jej to, jak się za nią "uganiał". W tych ich docinkach i rywalizacji tkwiła cząstka beztroski. Choćby to aktualne wyzwanie. Odkrywał przed nią coś nowego. Towarzystwo adrenaliny, ale także niejakiej euforii z możliwości obcowania z tymi zwierzętami. Bo to nie tak, że mogło się to robić na co dzień. A zwłaszcza w sposób tak niekontrolowany. Mogli być wolni. Nierozsądni. Czy wtedy nie było zabawniej? Nawet, jeśli po drodze złapie się kilka zadrapań ostrych pazurów. Albo zostanie się poturbowanym w trakcie przez swoje wybory. Trudno. To podekscytowanie rozsadzające człowieka od środka wszystko wynagradzało. Ten uśmiech cisnący się na usta mimo woli.
Z satysfakcją przyjęła jego słowa. Oczywiście miała na myśli oddanie w relacji podobnej do niewolnik-władca, skrzat-pan, a nie między partnerami. Dlatego nawet nie mrugnęła. Gdyby jednak usłyszała myśli Tristana, to zwątpiłaby. Momentalnie. Jego jakże romantyczny i podniosły cytat skwitowała ostentacyjnym wywróceniem oczu. A chwilę potem zacisnęła usta i zmrużyła oczy, gdy dał jej godzinę. Błysnęła wściekłym spojrzeniem w jego kierunku, pewnie wprawiając go w zadowolenie, że prowokacja przyniosła oczekiwany skutek.
-Nie dziwię się, że co chwila widzę cię z inną dziewczyną, skoro masz takie pojęcie wieczności, Rosier.-mruknęła, powstrzymując się przed cmoknięciem pełnym niezadowolenia.
Selina na co dzień nie miała do czynienia z tymi zwierzętami. Właściwie znała je z okazjonalnych krótkich epizodów w swoim życiu. I ten był jednym z nich. Bez wątpienia jednak Tristan miał z nimi większe doświadczenie. I nie musiała go o to pytać. Nie mówiąc już o tym, że nie zdobyłaby się na to, by pozbyć się na chwilę dumy i choćby zasugerować mu swoje zawahanie lub niedoświadczenie swoim pytaniem. Znała je jednak doskonale z tak ukochanej książki, do której nawet teraz wracała, otwierając wieczorem, gdy leżała na łóżku i z pieczołowitością przewracała strony, gładząc ich wysłużony wierzch i oglądając obrazki, które tak jak zafascynowały w dzieciństwie. Była zadziwiająco spokojna w spotkaniu z naturą. Jakby nagle wzburzone morze, które zdawało się odzwierciedlać jej osobę, nagle cichło. Może to właśnie ta cząstka jej artystycznej duszy, która potrafiła docenić piękno w istocie rzeczy?
Uśmiechnęła się jednak z przekorą w tym momencie, gdy stwierdził, że się boi. Wyczuła kpinę w jego głosie, która była aż nazbyt wyraźna, nie miało to jednak znaczenia.
-Tak myślałam.-powiedziała, wyraźnie akcentując każdą sylabę, jakby delektowała się ich wydźwiękiem. Granie mu na nerwach było jej ulubioną rozrywką. Nie znała granic.
Mięśnie jej lekko drgnęły, gdy zauważyła jego zmianę, która mogła sugerować, że zbyt mocno nacisnęła mu na odcisk. Niepokornie uniosła wyżej brodę, kompletnie odmawiając w tym momencie na okazanie jakiejkolwiek skruchy. Nawet, jeśli początkowo ciało się lekko spięło, jakby przestraszone tą możliwością. Nie, i wcale nie chodziło o jego pustą groźbę.
-Zapominasz, że jestem od ciebie szybsza.-wytknęła mu, choć być może ich wyścigi na miotłach nie miały wielkiego przełożenia na tradycyjniejszą formę - biegu.
Ona przyjmowała wszystko tak, jak było jej podawane. Brunet ją intrygował, jednak sposób, w jaki ją traktował w takich chwilach nie poddawała pod refleksje. Zwłaszcza, gdy słyszała zarzuty koleżanek pod tytułem, że musi się w nim kochać, skoro spędza z nim czas. To definitywnie odstręczyło ją od myślenia na jego temat. A przynajmniej świadomie. Nie zapędzała się w te rejony. Więc był dla niej miły? Cóż, najwyraźniej taki bywał. Po prostu. Przecież to nie tak, że mu się podobała i swoją ignorancją zgniatała jego nastoletnie uczucia swoją nieczułością, prawda?
Jego milczenie przyjęła początkowo z zadowoleniem, które powoli zamieniało się w lekki dyskomfort. Nie zerknęła jednak na niego kontrolnie, mimo przemożnej ochoty. Nie. Nie ma zamiaru się płaszczyć przed jakimś tam chłopakiem! Nawet, jeśli to nie był jakiś tam chłopak i totalnie zasługiwał na to, by dziewczyna się teraz zreflektowała nad swoim zachowaniem. I może dlatego zadała chwilę później to pytanie, przerywając ciszę. Co miała powiedzieć? "Nie gniewaj się"? Tak, jakby miała przed nim przyznać, że zależy jej na tej relacji? Że go lubi na tyle, by schować w krytycznej sytuacji dumę do kieszeni? Zbytnio bała się, że okaże się wtedy słaba i krucha. Taka zwykła. Zbyt dziewczęca.
-Ma...-chciała mu podsunąć, ale przerwała, gdy najwyraźniej zrozumiał o kogo jej chodziło. Zmarszczyła brwi, wpatrując się w niego bez słowa, jakby czekając co dalej. Bo czekała. Na jego dalsze reakcje i emocje, jakie ujawni.
Parsknęła śmiechem momentalnie, może nieco z ulgą, może wyobrażając sobie półolbrzymkę na delikatniejszym kuzynie abraxanów. Przejęła jego różdżkę trochę niezgrabnie, zdziwiona jego gestem i podążyła dłonią za nim, by spojrzeć, jakie ma zamiary. Z lekkim niepokojem patrzyła, jak wraca dzierżąc w dłoniach potężne siodło.
-To ten twój biały rumak, królewiczu?-zapytała, mając nadzieję, że słychać w jej głosie rozbawienie, gdy przewieszał sprzęt przez drzwi od boksu konia. Akurat ten, którego ona wybrała?
Wstrzymała oddech, gdy otwierał boks wierzchowca, pewnie siląc się na niewzruszoną minę. Koń wydawał się być niewzruszony, choć względnie zainteresowany. Obejrzała się kontrolnie na ogłowie oraz siodło, właściwie nie mając pojęcia jak do tego podejść. Ściskało ją w żołądku. Z nerwów i podekscytowania. Złapała za ogłowie, wyciągając dłoń do zwierzęcia, jakby na zachętę.
-Tylko nie myśl sobie, że to stawia mnie na pozycji królewny.-powiedziała, przerzucając rumakowi wodze na szyję, stając teraz przed dylematem jak go okiełznać. Dosyć niezgrabnie przytrzymała jego głowę, zastanawiając się, jak zachęcić go, by wziął wędzidło do pyska. Przystawianie mu go pod nos nie przynosiło rezultatów. Nie miała zamiaru oglądać się na Tristana i przyznawać do niedoświadczenia, o nie!
-Założyłeś mu już siodło?-zapytała, jakby niezobowiązująco, dopiero teraz odnajdując go wzrokiem.
Lekkomyślność jednak była dla niej charakterystyczna, nawet mimo tej ostrożności, która została wspomniana wcześniej. Nie oznaczało to jednocześnie, że była pozbawiona inteligencji. Obdzieranie osób, które łapią chwile z rozumu było dosyć częstym zabiegiem, jednak niekoniecznie słusznym. Selina Lovegood była bystra.
Pasowało jej to, jak się za nią "uganiał". W tych ich docinkach i rywalizacji tkwiła cząstka beztroski. Choćby to aktualne wyzwanie. Odkrywał przed nią coś nowego. Towarzystwo adrenaliny, ale także niejakiej euforii z możliwości obcowania z tymi zwierzętami. Bo to nie tak, że mogło się to robić na co dzień. A zwłaszcza w sposób tak niekontrolowany. Mogli być wolni. Nierozsądni. Czy wtedy nie było zabawniej? Nawet, jeśli po drodze złapie się kilka zadrapań ostrych pazurów. Albo zostanie się poturbowanym w trakcie przez swoje wybory. Trudno. To podekscytowanie rozsadzające człowieka od środka wszystko wynagradzało. Ten uśmiech cisnący się na usta mimo woli.
Z satysfakcją przyjęła jego słowa. Oczywiście miała na myśli oddanie w relacji podobnej do niewolnik-władca, skrzat-pan, a nie między partnerami. Dlatego nawet nie mrugnęła. Gdyby jednak usłyszała myśli Tristana, to zwątpiłaby. Momentalnie. Jego jakże romantyczny i podniosły cytat skwitowała ostentacyjnym wywróceniem oczu. A chwilę potem zacisnęła usta i zmrużyła oczy, gdy dał jej godzinę. Błysnęła wściekłym spojrzeniem w jego kierunku, pewnie wprawiając go w zadowolenie, że prowokacja przyniosła oczekiwany skutek.
-Nie dziwię się, że co chwila widzę cię z inną dziewczyną, skoro masz takie pojęcie wieczności, Rosier.-mruknęła, powstrzymując się przed cmoknięciem pełnym niezadowolenia.
Selina na co dzień nie miała do czynienia z tymi zwierzętami. Właściwie znała je z okazjonalnych krótkich epizodów w swoim życiu. I ten był jednym z nich. Bez wątpienia jednak Tristan miał z nimi większe doświadczenie. I nie musiała go o to pytać. Nie mówiąc już o tym, że nie zdobyłaby się na to, by pozbyć się na chwilę dumy i choćby zasugerować mu swoje zawahanie lub niedoświadczenie swoim pytaniem. Znała je jednak doskonale z tak ukochanej książki, do której nawet teraz wracała, otwierając wieczorem, gdy leżała na łóżku i z pieczołowitością przewracała strony, gładząc ich wysłużony wierzch i oglądając obrazki, które tak jak zafascynowały w dzieciństwie. Była zadziwiająco spokojna w spotkaniu z naturą. Jakby nagle wzburzone morze, które zdawało się odzwierciedlać jej osobę, nagle cichło. Może to właśnie ta cząstka jej artystycznej duszy, która potrafiła docenić piękno w istocie rzeczy?
Uśmiechnęła się jednak z przekorą w tym momencie, gdy stwierdził, że się boi. Wyczuła kpinę w jego głosie, która była aż nazbyt wyraźna, nie miało to jednak znaczenia.
-Tak myślałam.-powiedziała, wyraźnie akcentując każdą sylabę, jakby delektowała się ich wydźwiękiem. Granie mu na nerwach było jej ulubioną rozrywką. Nie znała granic.
Mięśnie jej lekko drgnęły, gdy zauważyła jego zmianę, która mogła sugerować, że zbyt mocno nacisnęła mu na odcisk. Niepokornie uniosła wyżej brodę, kompletnie odmawiając w tym momencie na okazanie jakiejkolwiek skruchy. Nawet, jeśli początkowo ciało się lekko spięło, jakby przestraszone tą możliwością. Nie, i wcale nie chodziło o jego pustą groźbę.
-Zapominasz, że jestem od ciebie szybsza.-wytknęła mu, choć być może ich wyścigi na miotłach nie miały wielkiego przełożenia na tradycyjniejszą formę - biegu.
Ona przyjmowała wszystko tak, jak było jej podawane. Brunet ją intrygował, jednak sposób, w jaki ją traktował w takich chwilach nie poddawała pod refleksje. Zwłaszcza, gdy słyszała zarzuty koleżanek pod tytułem, że musi się w nim kochać, skoro spędza z nim czas. To definitywnie odstręczyło ją od myślenia na jego temat. A przynajmniej świadomie. Nie zapędzała się w te rejony. Więc był dla niej miły? Cóż, najwyraźniej taki bywał. Po prostu. Przecież to nie tak, że mu się podobała i swoją ignorancją zgniatała jego nastoletnie uczucia swoją nieczułością, prawda?
Jego milczenie przyjęła początkowo z zadowoleniem, które powoli zamieniało się w lekki dyskomfort. Nie zerknęła jednak na niego kontrolnie, mimo przemożnej ochoty. Nie. Nie ma zamiaru się płaszczyć przed jakimś tam chłopakiem! Nawet, jeśli to nie był jakiś tam chłopak i totalnie zasługiwał na to, by dziewczyna się teraz zreflektowała nad swoim zachowaniem. I może dlatego zadała chwilę później to pytanie, przerywając ciszę. Co miała powiedzieć? "Nie gniewaj się"? Tak, jakby miała przed nim przyznać, że zależy jej na tej relacji? Że go lubi na tyle, by schować w krytycznej sytuacji dumę do kieszeni? Zbytnio bała się, że okaże się wtedy słaba i krucha. Taka zwykła. Zbyt dziewczęca.
-Ma...-chciała mu podsunąć, ale przerwała, gdy najwyraźniej zrozumiał o kogo jej chodziło. Zmarszczyła brwi, wpatrując się w niego bez słowa, jakby czekając co dalej. Bo czekała. Na jego dalsze reakcje i emocje, jakie ujawni.
Parsknęła śmiechem momentalnie, może nieco z ulgą, może wyobrażając sobie półolbrzymkę na delikatniejszym kuzynie abraxanów. Przejęła jego różdżkę trochę niezgrabnie, zdziwiona jego gestem i podążyła dłonią za nim, by spojrzeć, jakie ma zamiary. Z lekkim niepokojem patrzyła, jak wraca dzierżąc w dłoniach potężne siodło.
-To ten twój biały rumak, królewiczu?-zapytała, mając nadzieję, że słychać w jej głosie rozbawienie, gdy przewieszał sprzęt przez drzwi od boksu konia. Akurat ten, którego ona wybrała?
Wstrzymała oddech, gdy otwierał boks wierzchowca, pewnie siląc się na niewzruszoną minę. Koń wydawał się być niewzruszony, choć względnie zainteresowany. Obejrzała się kontrolnie na ogłowie oraz siodło, właściwie nie mając pojęcia jak do tego podejść. Ściskało ją w żołądku. Z nerwów i podekscytowania. Złapała za ogłowie, wyciągając dłoń do zwierzęcia, jakby na zachętę.
-Tylko nie myśl sobie, że to stawia mnie na pozycji królewny.-powiedziała, przerzucając rumakowi wodze na szyję, stając teraz przed dylematem jak go okiełznać. Dosyć niezgrabnie przytrzymała jego głowę, zastanawiając się, jak zachęcić go, by wziął wędzidło do pyska. Przystawianie mu go pod nos nie przynosiło rezultatów. Nie miała zamiaru oglądać się na Tristana i przyznawać do niedoświadczenia, o nie!
-Założyłeś mu już siodło?-zapytała, jakby niezobowiązująco, dopiero teraz odnajdując go wzrokiem.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
- Czym jest wieczność wobec miłości - westchnął filozoficznie, wciąż rozbawiony sprowokowaną reakcją Seliny. Kotka nie zawsze była adekwatnym określeniem, czasem bardziej przypominała tygrysicę - i właśnie taką ją uwielbiał, nawet jeśli zbyt długie pazury czasem (albo zazwyczaj) doprowadzały go do szewskiej pasji.
Tristan mimo skłonności do zanurzania się w nieprzebranych odmętach życia emocjonalnego, również żył chwilą - bo owe zanurzenia zwykle trwały bardzo krótko. Wyznając płomienne uczucia i miłość po grób jednej pannie, potrafił następnego dnia powiedzieć dokładnie to samo drugiej - bo przecież serca nie sługa i cóż miał począć, skoro nagle poczuł zryw do innego dziewczęcia? Jego winy przecież w tym nie było! Selina nie westchnęłaby nad jego poetyckim wyznaniem, a czytając rozemocjonowany wiersz zapewne w najlepszym wypadku uniosłaby brew do góry. Miała silny charakter, silniejszy od większości dziewcząt z francuskiej Akademii Magii. Była niebanalna, mądrzejsza i była wyzwaniem, była niezwykła. Inna. Chciał pociągnąć ją za sobą wgłąb owego wzbudzonego oceanu emocji, lecz ona skutecznie się temu opierała. Tristan potrafił być jednak cierpliwy i, jak na drapieżnika przystało, nie zniechęcał się łatwo. Polowanie, gonitwa - same w sobie sprawiały mu radość, a im dalej znajdował się od niego cel gonitwy, tym większą odkrywał w sobie do owej gonitwy motywację. W tym miała rację - była szybsza, na miotle niewielu było w stanie ją dogonić... o ile w ogóle ktokolwiek w szkole, ale przecież nie powie tego na głos, a już na pewno nie przy niej. Gdyby to zrobił, albo złamałaby sobie kark, unosząc nos jeszcze wyżej, albo pękłaby z dumy - a wtedy on zostałby ze swoim białym rumakiem sam. Nie, żeby się bał, ale co to za frajda bawić się samemu, no i może by trochę tęsknił. Ale tylko trochę. Kącik jego ust uniósł się nieznacznie, kiedy Selina się roześmiała.
- To on - przedstawił białego rumaka, przytakując Selinie; może rzeczywiście nie wyglądał szczególnie książęco, brakowało mu szczupaczych kształtów, ale wciąż był przecież koniem, koniem o zdecydowanie białej maści, wszystko się zgadzało. - Marquise - przedstawił go raz jeszcze, nieco ładniej. - Uparty jak osioł, swój zawsze pozna swego. - Bo w końcu to Selina go wybrała. Uczniowie raczej nie mieli tutaj wstępu poza zajęciami, ale Tristan sporo pracował na Opiece nad Magicznymi Stworzeniami; lubił je, lubił z nimi przebywać i zdarzało mu się spędzać przy nich samotne wieczory, pomagając nauczycielom. Nie bez powodu zwykle tutaj wysyłano go do odrabiania szlabanów - tutaj naprawdę się przydawał, bo do zwierząt rękę faktycznie miał. Czuł się przy nich pewnie, nie bał się, łatwo było mu więc wymusić posłuch; uwielbiał je i podziwiał, nie wzbudzał więc niepokoju. Od dziecka jeździł z ojcem na konne polowania, choć aetoany, które wówczas dosiadali, dosyć znacznie różniły się od olbrzymich abraxanów z Beuxbatons...
- Błękitnej krwi rzeczywiście nie masz - zauważył, niejako z zawodem graniczącym ze zrezygnowaniem w głosie; rzecz jasna udawanym, jedynie drażnił się z Seliną, doskonale wiedząc, że piła do czegoś zupełnie innego, ale fakt faktem: księżniczką nie była. Dla niego również nie było tematów tabu, nie przejmował się tym, że wychodził właśnie na nadętego, aroganckiego arystokratycznego dupka, przecież nie byłby sobą, gdyby i tym razem nie spróbował znaleźć się na wierzchu; dość dał jej forów, ignorując wcześniejsze przytyki. - Ale jak się nie ma, co się lubi, to się bierze, co się ma - rzekł, siląc się na całkowitą powagę i dźwigając siodło; było ciężkie i było wielkie, i choć musiał przed sobą przyznać, że trochę się bał, to czy adrenalina nie dodawała tej chwili specyficznej magii? Nie bez wysiłku przerzucił je przez grzbiet abraxana, ostrożnie gładząc jego szyję dłonią, uważnie omijając potężne, pierzaste skrzydła; mieli szczęście, że - przynajmniej póki co - koń był spokojny.
- Prawie - odbąknął, zastanawiając się, jak na tym olbrzymie dopiąć popręg; w końcu chwycił jednak pas i, nie bez trudu, udało mu się go docisnąć - lata treningów na pozycji pałkarza nie pozostały bez wpływu na siłę jego mięśni. Tylko się nie ruszaj, prosił w myślach białego rumaka. Odsunął się od niego pół kroku, przyglądając się siodłu, nieco krytycznie, a nieco nieufnie. Zwykle widywał je ciągnące wozy, przebywał wśród nich, czyścił je, karmił... ale nigdy nie brał pod siodło. Dopiero teraz odnalazł jej spojrzenie, po chwili przenosząc je na pysk abraxana. Koń uderzył przednim kopytem w ściółkę, niecierpliwy, Tristan z respektem przesiąkniętym ukrytymi wątpliwościami wyciągnął ku niemu dłoń.
- Gotowe? - zapytał oczywistym tonem, ściągając strzemię; najwyraźniej nie przyszło mu do głowy, że mogłaby mieć problemy. - To wskakuj, królewno - zaproponował, uważnie przyglądając się rumakowi; był naprawdę wysoki, o tyle, o ile Selinie mógł pomóc na niego wsiąść, nieco obawiał się wygłupić, nie potrafiąc później wdrapać się na niego samemu. Ale przecież i tak najpierw trzeba go było stąd wyprowadzić... Na Merlina, przecież nie wlecą na niego na miotle, musieli sobie jakoś poradzić.
Tristan mimo skłonności do zanurzania się w nieprzebranych odmętach życia emocjonalnego, również żył chwilą - bo owe zanurzenia zwykle trwały bardzo krótko. Wyznając płomienne uczucia i miłość po grób jednej pannie, potrafił następnego dnia powiedzieć dokładnie to samo drugiej - bo przecież serca nie sługa i cóż miał począć, skoro nagle poczuł zryw do innego dziewczęcia? Jego winy przecież w tym nie było! Selina nie westchnęłaby nad jego poetyckim wyznaniem, a czytając rozemocjonowany wiersz zapewne w najlepszym wypadku uniosłaby brew do góry. Miała silny charakter, silniejszy od większości dziewcząt z francuskiej Akademii Magii. Była niebanalna, mądrzejsza i była wyzwaniem, była niezwykła. Inna. Chciał pociągnąć ją za sobą wgłąb owego wzbudzonego oceanu emocji, lecz ona skutecznie się temu opierała. Tristan potrafił być jednak cierpliwy i, jak na drapieżnika przystało, nie zniechęcał się łatwo. Polowanie, gonitwa - same w sobie sprawiały mu radość, a im dalej znajdował się od niego cel gonitwy, tym większą odkrywał w sobie do owej gonitwy motywację. W tym miała rację - była szybsza, na miotle niewielu było w stanie ją dogonić... o ile w ogóle ktokolwiek w szkole, ale przecież nie powie tego na głos, a już na pewno nie przy niej. Gdyby to zrobił, albo złamałaby sobie kark, unosząc nos jeszcze wyżej, albo pękłaby z dumy - a wtedy on zostałby ze swoim białym rumakiem sam. Nie, żeby się bał, ale co to za frajda bawić się samemu, no i może by trochę tęsknił. Ale tylko trochę. Kącik jego ust uniósł się nieznacznie, kiedy Selina się roześmiała.
- To on - przedstawił białego rumaka, przytakując Selinie; może rzeczywiście nie wyglądał szczególnie książęco, brakowało mu szczupaczych kształtów, ale wciąż był przecież koniem, koniem o zdecydowanie białej maści, wszystko się zgadzało. - Marquise - przedstawił go raz jeszcze, nieco ładniej. - Uparty jak osioł, swój zawsze pozna swego. - Bo w końcu to Selina go wybrała. Uczniowie raczej nie mieli tutaj wstępu poza zajęciami, ale Tristan sporo pracował na Opiece nad Magicznymi Stworzeniami; lubił je, lubił z nimi przebywać i zdarzało mu się spędzać przy nich samotne wieczory, pomagając nauczycielom. Nie bez powodu zwykle tutaj wysyłano go do odrabiania szlabanów - tutaj naprawdę się przydawał, bo do zwierząt rękę faktycznie miał. Czuł się przy nich pewnie, nie bał się, łatwo było mu więc wymusić posłuch; uwielbiał je i podziwiał, nie wzbudzał więc niepokoju. Od dziecka jeździł z ojcem na konne polowania, choć aetoany, które wówczas dosiadali, dosyć znacznie różniły się od olbrzymich abraxanów z Beuxbatons...
- Błękitnej krwi rzeczywiście nie masz - zauważył, niejako z zawodem graniczącym ze zrezygnowaniem w głosie; rzecz jasna udawanym, jedynie drażnił się z Seliną, doskonale wiedząc, że piła do czegoś zupełnie innego, ale fakt faktem: księżniczką nie była. Dla niego również nie było tematów tabu, nie przejmował się tym, że wychodził właśnie na nadętego, aroganckiego arystokratycznego dupka, przecież nie byłby sobą, gdyby i tym razem nie spróbował znaleźć się na wierzchu; dość dał jej forów, ignorując wcześniejsze przytyki. - Ale jak się nie ma, co się lubi, to się bierze, co się ma - rzekł, siląc się na całkowitą powagę i dźwigając siodło; było ciężkie i było wielkie, i choć musiał przed sobą przyznać, że trochę się bał, to czy adrenalina nie dodawała tej chwili specyficznej magii? Nie bez wysiłku przerzucił je przez grzbiet abraxana, ostrożnie gładząc jego szyję dłonią, uważnie omijając potężne, pierzaste skrzydła; mieli szczęście, że - przynajmniej póki co - koń był spokojny.
- Prawie - odbąknął, zastanawiając się, jak na tym olbrzymie dopiąć popręg; w końcu chwycił jednak pas i, nie bez trudu, udało mu się go docisnąć - lata treningów na pozycji pałkarza nie pozostały bez wpływu na siłę jego mięśni. Tylko się nie ruszaj, prosił w myślach białego rumaka. Odsunął się od niego pół kroku, przyglądając się siodłu, nieco krytycznie, a nieco nieufnie. Zwykle widywał je ciągnące wozy, przebywał wśród nich, czyścił je, karmił... ale nigdy nie brał pod siodło. Dopiero teraz odnalazł jej spojrzenie, po chwili przenosząc je na pysk abraxana. Koń uderzył przednim kopytem w ściółkę, niecierpliwy, Tristan z respektem przesiąkniętym ukrytymi wątpliwościami wyciągnął ku niemu dłoń.
- Gotowe? - zapytał oczywistym tonem, ściągając strzemię; najwyraźniej nie przyszło mu do głowy, że mogłaby mieć problemy. - To wskakuj, królewno - zaproponował, uważnie przyglądając się rumakowi; był naprawdę wysoki, o tyle, o ile Selinie mógł pomóc na niego wsiąść, nieco obawiał się wygłupić, nie potrafiąc później wdrapać się na niego samemu. Ale przecież i tak najpierw trzeba go było stąd wyprowadzić... Na Merlina, przecież nie wlecą na niego na miotle, musieli sobie jakoś poradzić.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Tristan ze swoimi gadkami przyprawiał ją o ból głowy - od tego ciągłego wywracania oczami. Z jednej strony wiedziała, że ciągle z nią igra, a z drugiej - cholera, on naprawdę zdawał się co chwila zakochiwać! Zupełnie tak, jakby był niesiony kolejnymi zachwytami nad kobiecym pięknem i od niego uzależniał swoje amory. Czy istniało coś bardziej godnego potępienia? Powinna go wyśmiać, wykpić i więcej na niego nie zwracać uwagi, pozostając kompletnie niewzruszoną. A mimo to dawała się mu prowokować. I trochę złościły ją te głupie kwoczki, które dawały się oczarować uśmiechom i cytowanej poezji Tristana. Właściwie to pewnie nawet jedną z nich skonfrontowała, wytykając jej naiwność. Możliwe, że biedaczka została przez nią nawet doprowadzona do płaczu. I bardzo możliwe, że chwilę potem dostała jakiś szlaban za złamanie jakiegoś punktu na temat koleżeństwa. Albo czegokolwiek. No ale nie mogła tego dłużej ignorować! Bo jak miała Rosierowi inaczej udowodnić, że... że... Że jego teksty nie robią na nikim wrażenia, gdy inne dziewczyny łapały się na to niczym muchy na sieć pająka?! Bo ona z całą pewnością była obojętna jego zalotom! Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt ich wieloletniej znajomości, podczas której ich głównym kontaktem fizycznym było przepychanie się, zapewne wyłącznie ze strony pewnej białogłowej? To w rozumieniu panny Lovegood definitywnie nie zakrawało o płomienne uczucie. I z takimi myślami o młodszym koledze mogła ze spokojem zasnąć w nocy. Bo najmniejsza sugestia co do innej natury ich relacji sprawiała, że umysł nie mógł przestać pracować, żołądek dziwnie się zaciskał i tętno się podnosiło. To pewnie z tej złości nad absurdem takiej ewentualności!
-Merlinie, Rosier, osłabiasz mnie czasem.-westchnęła tylko teatralnie na jego kolejną wzniosłą sentencję.
Oczywiście, że reagowała na wiersze w ten sposób. Po co jej uczucie, które w lato sprawia, że jest zimno, a w zimę, że gorąco? I co to za kłamstwa na temat wieczności miłości, podczas gdy nawet morza nie zdążą wyschnąć, a już zmienia się obiekt pożądania? Dlaczego miałaby chcieć od jednej osoby uzależniać wszystko - kogo kochała, nienawidziła, czy była smutna czy wesoła? Bo właśnie o tym traktuje ta cholerna liryka, prawda? Choć chyba dopiero romanse wprawiały ją w prawdziwe rozdrażnienie. Zamiast płakać nad smutnym losem bohaterów i ich miłości, wyłącznie irytowało ją zaślepienie tej dwójki. Gdyby choć raz przejrzeli na oczy, to nie musieliby się zabijać lub do końca życia wypominać sobie swojego błędu. Wydawało jej się to kompletnie bezsensownie, by tak bardzo dać się wgonić w uczucie, którego nie rozumiała. I nie chciała rozumieć, jeżeli sprawiało, że kompletnie odbierało ci inteligencję i jakikolwiek rozsądek. Nie, żeby sama była szczególnie rozsądna. A zwłaszcza zakradając się w nocy do stajni, łamiąc po raz kolejny szkolny regulamin i usiłując dosiąść stworzenie, które niejako zostały opisane przez Ministerstwo Magii jako niebezpieczne i wymagające specjalistycznej wiedzy. Cóż.
Skoro Tristan postanowił przerwać milczenie i przedstawić jej ich białego rumaka, słuchała, może zbyt zapatrzona w ciemne ślepia, uważnie śledząc każde napięcie jego mięśni, jakby oceniając jego aktualny humor. Nie wyglądał, jakby miał ochotę ich w tym momencie staranować lub rozgnieść kopytami, które były wielkości talerzy. Obiadowych.
-Marquise.-powtórzyła za nim, ośmielając się raz jeszcze dotknąć wierzchowca. Na jego dalsze słowa jednak gwałtownie odwróciła się w kierunku Tristana, właściwie nie mając pojęcia, co chciała dokładnie osiągnąć. Zwierzę poderwało łeb do góry, jakby przestraszone. Sama poruszyła się niespokojnie, choć trochę wolniej, pokorniejąc. Nie miała zamiaru rozgniewać konia. O ile oczywiście te stworzenia się gniewały. Ale bez wątpienia mogły okazać mniej przyjemną stronę. Powróciła więc do głaskania potężnej szyi kopytnego, który najwyraźniej przepadał za podobnymi gestami. W przeciwieństwie do Seliny, która raczej nie chciałaby być drapana za ganaszami. Zacisnęła usta, nie odzywając się. Uparta, phi!
-Jest najmniejszy.-wytłumaczyła się, nie mając zamiaru dać mu satysfakcji i zepchnąć własnego wyboru karb przeznaczenia. Prychnęła na jego spostrzeżenie, a jego ton głosu i jakby udawany zawód dał jej możliwość do odpowiedzenia mu w sposób, który mógł go tknąć. Zupełnie tak, jak on ją.-I na szczęście! Nie będę biedaczką, której rękę ci kiedyś sprzedadzą.-odpowiedziała mu, zbyt dumnie jak na wadę, do której niejako się przyznawała. Skaza we krwi. To nie brzmiało zbyt wyniośle. Ale nie przeszkadzało jej to ponownie zadrzeć nos do góry i przyprawić Tristana o obawy, że w końcu jednak złamie sobie ten kręgosłup, gdy przesadzi z wygięciem.
-Nie udawaj, że nie pasuje ci moje towarzystwo.-powiedziała, nieco drwiąco, na jego filozoficzne powiedzenie, gdy sama zajmowała się dopasowaniem ogłowia. Naprawdę marnie jej to szło.
Obleciał ją dreszcz strachu, gdy on sam ogłosił gotowość, a ona ciągle była w lesie. Koń za nic nie chciał dać sobie wsadzić wędzidła do pyska, mimo faktu, że przykładała mu je zaraz do warg. Po prostu ją ignorował. Wyobrażała sobie, że śmieje się z niej w duchu, a to tylko sprawiało, że się bardziej irytowała swoim niepowodzeniem. Odchrząknęła na jego pytanie, ciągle z ogłowiem w ręku. Spojrzeniem poleciała ku sufitowi, jakby miał jej przyjść w tym momencie z pomocą. Co miała mu powiedzieć?
-Nie jestem królewną.-powtórzyła z uporem, nie wyłaniając się zza głowy abraxana. Stała tam jak stała, ignorując jego ofertę. Ale to tylko dlatego, że nie chciała dać się ośmieszyć.-I jak ty niby na niego wsiądziesz potem, co?-odezwała się chwilę potem, najwyraźniej idąc podobnym szlakiem myślowym co on. A wszystko po to, by odwrócić uwagę od jej porażki. Miała nadzieję, że w te kilka dodatkowych chwil uda jej się skłonić konia do współpracy. Ale chyba faktycznie miał upartość podobną do jej własnej.
-Merlinie, Rosier, osłabiasz mnie czasem.-westchnęła tylko teatralnie na jego kolejną wzniosłą sentencję.
Oczywiście, że reagowała na wiersze w ten sposób. Po co jej uczucie, które w lato sprawia, że jest zimno, a w zimę, że gorąco? I co to za kłamstwa na temat wieczności miłości, podczas gdy nawet morza nie zdążą wyschnąć, a już zmienia się obiekt pożądania? Dlaczego miałaby chcieć od jednej osoby uzależniać wszystko - kogo kochała, nienawidziła, czy była smutna czy wesoła? Bo właśnie o tym traktuje ta cholerna liryka, prawda? Choć chyba dopiero romanse wprawiały ją w prawdziwe rozdrażnienie. Zamiast płakać nad smutnym losem bohaterów i ich miłości, wyłącznie irytowało ją zaślepienie tej dwójki. Gdyby choć raz przejrzeli na oczy, to nie musieliby się zabijać lub do końca życia wypominać sobie swojego błędu. Wydawało jej się to kompletnie bezsensownie, by tak bardzo dać się wgonić w uczucie, którego nie rozumiała. I nie chciała rozumieć, jeżeli sprawiało, że kompletnie odbierało ci inteligencję i jakikolwiek rozsądek. Nie, żeby sama była szczególnie rozsądna. A zwłaszcza zakradając się w nocy do stajni, łamiąc po raz kolejny szkolny regulamin i usiłując dosiąść stworzenie, które niejako zostały opisane przez Ministerstwo Magii jako niebezpieczne i wymagające specjalistycznej wiedzy. Cóż.
Skoro Tristan postanowił przerwać milczenie i przedstawić jej ich białego rumaka, słuchała, może zbyt zapatrzona w ciemne ślepia, uważnie śledząc każde napięcie jego mięśni, jakby oceniając jego aktualny humor. Nie wyglądał, jakby miał ochotę ich w tym momencie staranować lub rozgnieść kopytami, które były wielkości talerzy. Obiadowych.
-Marquise.-powtórzyła za nim, ośmielając się raz jeszcze dotknąć wierzchowca. Na jego dalsze słowa jednak gwałtownie odwróciła się w kierunku Tristana, właściwie nie mając pojęcia, co chciała dokładnie osiągnąć. Zwierzę poderwało łeb do góry, jakby przestraszone. Sama poruszyła się niespokojnie, choć trochę wolniej, pokorniejąc. Nie miała zamiaru rozgniewać konia. O ile oczywiście te stworzenia się gniewały. Ale bez wątpienia mogły okazać mniej przyjemną stronę. Powróciła więc do głaskania potężnej szyi kopytnego, który najwyraźniej przepadał za podobnymi gestami. W przeciwieństwie do Seliny, która raczej nie chciałaby być drapana za ganaszami. Zacisnęła usta, nie odzywając się. Uparta, phi!
-Jest najmniejszy.-wytłumaczyła się, nie mając zamiaru dać mu satysfakcji i zepchnąć własnego wyboru karb przeznaczenia. Prychnęła na jego spostrzeżenie, a jego ton głosu i jakby udawany zawód dał jej możliwość do odpowiedzenia mu w sposób, który mógł go tknąć. Zupełnie tak, jak on ją.-I na szczęście! Nie będę biedaczką, której rękę ci kiedyś sprzedadzą.-odpowiedziała mu, zbyt dumnie jak na wadę, do której niejako się przyznawała. Skaza we krwi. To nie brzmiało zbyt wyniośle. Ale nie przeszkadzało jej to ponownie zadrzeć nos do góry i przyprawić Tristana o obawy, że w końcu jednak złamie sobie ten kręgosłup, gdy przesadzi z wygięciem.
-Nie udawaj, że nie pasuje ci moje towarzystwo.-powiedziała, nieco drwiąco, na jego filozoficzne powiedzenie, gdy sama zajmowała się dopasowaniem ogłowia. Naprawdę marnie jej to szło.
Obleciał ją dreszcz strachu, gdy on sam ogłosił gotowość, a ona ciągle była w lesie. Koń za nic nie chciał dać sobie wsadzić wędzidła do pyska, mimo faktu, że przykładała mu je zaraz do warg. Po prostu ją ignorował. Wyobrażała sobie, że śmieje się z niej w duchu, a to tylko sprawiało, że się bardziej irytowała swoim niepowodzeniem. Odchrząknęła na jego pytanie, ciągle z ogłowiem w ręku. Spojrzeniem poleciała ku sufitowi, jakby miał jej przyjść w tym momencie z pomocą. Co miała mu powiedzieć?
-Nie jestem królewną.-powtórzyła z uporem, nie wyłaniając się zza głowy abraxana. Stała tam jak stała, ignorując jego ofertę. Ale to tylko dlatego, że nie chciała dać się ośmieszyć.-I jak ty niby na niego wsiądziesz potem, co?-odezwała się chwilę potem, najwyraźniej idąc podobnym szlakiem myślowym co on. A wszystko po to, by odwrócić uwagę od jej porażki. Miała nadzieję, że w te kilka dodatkowych chwil uda jej się skłonić konia do współpracy. Ale chyba faktycznie miał upartość podobną do jej własnej.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Wiosenny wieczór 1944, Beauxbatons
Szybka odpowiedź