Sypialnia Octavii
AutorWiadomość
Sypialnia Octavii
Jedno z jaśniejszych i najlepiej oświetlonych pomieszczeń w całej rezydencji, gdzie dominują biele, beże i złoto. Bez wątpienia najważniejszym meblem jest ogromne, miękkie łóżko, na którym znajduje się ilość poduszek mogąca spokojnie wystarczyć dla całej reszty rezydencji. Toaletka, stolik kawowy, kanapa i fotele, wszystko robione na zamówienie i wkomponowane w ogólny wystrój, mają nie przegradzać pokoju na części i zachować poczucie przestrzeni. O szafy właścicielka dbała najmniej, zostały już dobrane z pomocą rodziny, istotnymi elementami są jednak dla niej duża biblioteczka położona niedaleko łóżka oraz wiolonczela zajmująca róg pokoju. W powietrzu da się wyczuć zapachy wanilii, bursztynu czy piżma, które są charakterystyczne dla perfum Octavii. Całość daje poczucie ciepła i spokoju, wręcz zapraszając do wejścia i spędzenia tam kilku chwil.
6 stycznia 1958
Dźwięk wiolonczeli dało się słyszeć już na wejściu do posiadłości, jednak jak zazwyczaj jej skoczne nuty zachęcały do wejścia, tak teraz ponure brzmienia mogły momentami przyprawiać o ciarki. Cały dom jak gdyby dostosowywał się do tej atmosfery i gdy Evandra przekroczyła próg powitał ją jedynie smutny, przygarbiony skrzat, który po odebraniu okrycia zaprosił gościa dalej i poprowadził do sypialni Octavii.
W pokoju panował nietypowy, sterylny wręcz porządek. Próżno było szukać zagubionej książki, leżącej w dziwnym miejscu kartki z nutami czy przewieszonego "tylko na chwilę" kawałka garderoby. Idealny ład psuła jedynie stojąca na stoliku taca z nietkniętym śniadaniem, co zresztą ostatnimi czasy było widokiem typowym.
Octavii zajęło chwilę, nim zorientowała się o przybyciu gościa. Próbowała się rano odpowiednio przygotować, związała włosy, założyła lepszą suknię, widać jednak było, że wypielegnowanym zazwyczaj kosmykom nikt dawno nie poświęcał uwagi, a pod oczami wyzierały spod warstw pudru sine półkola.
-Evandro, tak się cieszę, że cię widzę - blady uśmiech zagościł na jej twarzy, chociaż mimo wysiłków nie dosięgnął oczu, które dalej zdawały się jakby przygasłe. Natychmiast odłożyła instrument by wstać i podejść do kuzynki. - Napijesz się czegoś? Może zjesz? Zaraz przyniosą coś dobrego - machnęła na skrzata, który z rezygnacją zabrał nietkniętą tacę i poszedł po coś świeżego. - Jeszcze raz cię przepraszam. Na pewno jesteś zajęta, a ja zawracam ci głowę błahostkami.
Evandra nawet nie wiedziała, że przed chwilą Octavia wydusiła z siebie więcej, niż przez kilka ostatnich dni razem wziętych. Oczywiście jeżeli pod uwagę bierzemy pełne, wyraźnie wyartykułowane zdania, a nie urywane szlochy, bo tego akurat było sporo, ciężko jednak było nazwać je próbą rozmowy. Była też pierwszą osobą, z którą Lestrange w ogóle chciała rozmawiać. Wszystkich dotąd zbywała, a drzwi potrafiła zamykać na klucz. Nikt nie wiedział co takiego się wydarzyło na jednym z wielu przecież wyjść, jednak po nim wszystko kompletnie się posypało, a tak rozpaczającej Octavii nie widział chyba jeszcze nikt. Kiedy zresztą ostatnio płakała? Odrobinę po Francisie, jednak i na to nie miała wiele czasu pocieszając innych. A tak były to już raczej lata dziecięce i zdarte kolano czy poranione od strun palce. Zapewne wszyscy odetchnęli z ulgą na widok Evandry i liczyli, że chociaż jej uda się cokolwiek wskórać, albo chociaż czegokolwiek dowiedzieć
Octavia A. Lestrange
Zawód : Konsultant artystyczny w rodzinnej operze
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Odrobina szaleństwa jeszcze nikomu nie zaszkodziła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Otrzymany od Octavii list zasmucił Evandrę. Nigdy wcześniej nie widziała kuzynki na tyle zasmuconej, by pisała do niej przepełnione żalem wiadomości o licznych słonych śladach łez. Pergamin nie przyjął żadnych konkretnych informacji, więc półwila nie wiedziała co było powodem stanu lady Lestrange. Czy coś wydarzyło się podczas sabatu? Nie spędziły wtedy ze sobą wiele czasu, ale gdy odprowadzała ją spojrzeniem na parkiet, zdawała się być szczęśliwa. Nutka znalazła ją podczas przygotowań do wyjazdu do Staffordshire, pospiesznie odpisała więc kilka słów, obiecując odwiedziny następnego dnia. Emocjonujące wydarzenia pochłonęły ją bez reszty, płonące stosy, obecność Czarnego Pana i lśniący na niebie Mroczny Znak. Spędzona w towarzystwie Aquili noc zakończyła się porannym bólem głowy. Obudziła ją wrażliwość na jasne promienie słoneczne, które przebijały się przez szparę między grubymi zasłonami. Z niezadowoleniem podniosła się z łóżka, by zgodnie z rodzinnym zwyczajem zjeść śniadanie z resztą domowników. Małomówna i wycofana była tylko do momentu przyjęcia eliksiru, filiżanka kawy postawiła ją na nogi i pozwoliła oczyścić umysł oraz przygotować się to spotkania z Octavią.
Ostatnim razem w odwiedzinach na Wyspie Wight była w dniu śmierci Francisa. Rozdarta rana wciąż nie zdążyła się zaleczyć, zwłaszcza że pojawiła się w towarzystwie innych przykrych wydarzeń. Teleportacyjna przypadłość doprowadziła ją zarówno do psychicznego, jak i fizycznego wycieńczenia, także ze względu na atak serpentyny. Przez kolejne miesiące walczyła wciąż z samą sobą, poszukując sposobu na poukładanie wszystkiego w głowie. Choć jeszcze tego nie przyznała, pomogła jej konfrontacja z intrygującą czarownicą. Teraz przekroczyła próg Thorness Manor, siłą umysłu powstrzymując wzbierające się zdenerwowanie. Oddała podbity futrem płaszcz skrzatowi i ruszyła za nim korytarzem dobrze znaną sobie drogą do komnat Octavii. Zatrzymała się w przejściu, od razu zawieszając spojrzenie na kuzynce. Wygrywana przez nią melodia była piękna, ale i rozrywająca serce. Objęła się ramionami, przesłaniając kolorową, koronkową koszulę. Wsunięta w długą, granatową spódnicę i spięta cienkim paskiem stanowiła codzienny komplet lady Rosier, dziś dopełniała ją także brosza z morskim motywem, jaką późnym latem otrzymała od brata. Kiedy kuzyna podniosła głowę, przerywając utwór, dostrzegła na jej twarzy blady uśmiech, ale ten wcale nie nastrajał pozytywnie. Słysząc jej głos, wstrzymała oddech. To nie przekąski były jej w głowie, a dobro szatynki, nie obejrzała się więc za skrzatem uwijającym się z tacą.
- Ależ skąd, Octavio, dobrze wiesz, że dla ciebie zawsze znajdę czas. - Pospiesznym krokiem podeszła do czarownicy i zamknęła ją w objęciach. - Już jestem, zaraz wszystko mi opowiesz. Powiedz jak się czujesz? - spytała z troską w głosie, lustrując spojrzeniem opuchniętą od płaczu twarz szlachcianki.
Ostatnim razem w odwiedzinach na Wyspie Wight była w dniu śmierci Francisa. Rozdarta rana wciąż nie zdążyła się zaleczyć, zwłaszcza że pojawiła się w towarzystwie innych przykrych wydarzeń. Teleportacyjna przypadłość doprowadziła ją zarówno do psychicznego, jak i fizycznego wycieńczenia, także ze względu na atak serpentyny. Przez kolejne miesiące walczyła wciąż z samą sobą, poszukując sposobu na poukładanie wszystkiego w głowie. Choć jeszcze tego nie przyznała, pomogła jej konfrontacja z intrygującą czarownicą. Teraz przekroczyła próg Thorness Manor, siłą umysłu powstrzymując wzbierające się zdenerwowanie. Oddała podbity futrem płaszcz skrzatowi i ruszyła za nim korytarzem dobrze znaną sobie drogą do komnat Octavii. Zatrzymała się w przejściu, od razu zawieszając spojrzenie na kuzynce. Wygrywana przez nią melodia była piękna, ale i rozrywająca serce. Objęła się ramionami, przesłaniając kolorową, koronkową koszulę. Wsunięta w długą, granatową spódnicę i spięta cienkim paskiem stanowiła codzienny komplet lady Rosier, dziś dopełniała ją także brosza z morskim motywem, jaką późnym latem otrzymała od brata. Kiedy kuzyna podniosła głowę, przerywając utwór, dostrzegła na jej twarzy blady uśmiech, ale ten wcale nie nastrajał pozytywnie. Słysząc jej głos, wstrzymała oddech. To nie przekąski były jej w głowie, a dobro szatynki, nie obejrzała się więc za skrzatem uwijającym się z tacą.
- Ależ skąd, Octavio, dobrze wiesz, że dla ciebie zawsze znajdę czas. - Pospiesznym krokiem podeszła do czarownicy i zamknęła ją w objęciach. - Już jestem, zaraz wszystko mi opowiesz. Powiedz jak się czujesz? - spytała z troską w głosie, lustrując spojrzeniem opuchniętą od płaczu twarz szlachcianki.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Octavia nie myślała wiele nad tym jakie uczucia obudzą się w Evandrze podczas wizyty w domu. To zresztą był kolejny znak jasno pokazujący, że wszystko stało do góry nogami. Ona nie pomyślała o czymś takim? Zazwyczaj miała trzy tysiące scenariuszy i jeszcze więcej domysłów, a samo ryzyko choćby zasmucenia kuzynki zmotywowałoby ją do tego, by samej wybrać się z wizytą, albo chociaż by o takową nie prosić. A jednak były gdzie były, a gospodyni wszystkie swoje siły wkładała w udawanie, że nie jest wcale tak źle jak było. Nawet ona nie potrafiła kłamać przed samą sobą, że wyglądała dobrze, że wyglądała chociaż znośnie, ale cicho liczyła, że spełniała jakiekolwiek standardy, choćby i te najniższe.
I spełniała... do czasu, kiedy drobne ramiona Evandry nie zamknęły ją w bezpiecznym uścisku, jak gdyby mogły obronić ją przed całym światem i wszelkim jego złem. Octavia wtuliła się w nią mocno, milcząc przez dłuższą chwilę. Nie wiedziała od czego zacząć, ja to wszystko wyrazić, jak trzymać się na tyle, by głos nie załamał się w środku któregoś zdania. To co miała przekazać było nieodpowiednie pod tyloma względami. Naganne, nieodpowiedzialne, naiwne, głupie, och, można by wymieniać i wymieniać. A ona, wiedząc to wszystko i tak się w to wpakowała. Przyszły jednak gorzkie konsekwencje i chociaż zawsze uważała, że należy je dzielnie znosić, bo taka jest cena wolności, to w tej chwili jednak zbytnio ją przytłoczyły, aby mierzyć się z nimi samej.
-Źle... - wydusiła w końcu z siebie, dużo ciszej niż wcześniej. - Po prostu... po prostu przekonałam się, że wygadywałam bzdury. Och Evandro, takie kompletne bzdury... to wszystko jest zupełnie nie tak... - musiała przerwać by przełknąć pojawiające się znów łzy. - To wszystko... i oni... a ja się głupia dałam nabrać... i to dwa razy, tak szybko... ale jeszcze raz niby mogłam, ale drugi? Tylko nie sądziłam że on... że nawet on... każdy, ale nie on... - cichy szloch nie pozwolił jej kontynuować, chociaż bardzo starała się go zwalczyć.
Mówiła bez ładu, bez składu, świadomość tego w żaden sposób nie ułatwiała zebrania myśli i wyrażenia ich w nieco bardziej zorganizowany sposób. Powinna zacząć od początku, może najpierw w ogóle, zapewne zmieściłaby się w dwóch, może trzech zdaniach. Wtedy szczegóły, które mogłyby zająć i parę godzin, miałyby jednak nieco więcej sensu i wnosiły coś do rozmowy. Zamiast tego jednak z jej ust wychodziły jedynie trudne do połączenia strzępki, bardziej uczuć niż faktycznych wydarzeń, czego jednak innego można się spodziewać po kimś w jej stanie? Potem będzie miała do siebie pretensje. Że się rozkleiła, nie przemyślała wcześniej co powiedzieć, zepsuła początek tak ważnej rozmowy. Zresztą przez to wszystko jedynie traciły czas, a Evandra na pewno miała go niewiele, bezsensownie go jej więc jedynie zajmowała. W ogóle zresztą nie powinna była jej prosić o przyjście. Chciała być wolna, żyć na swoich zasadach, a kiedy przychodziło co do czego potrafiła jedynie wypłakać się na jej ramieniu. Było to nieuczciwe i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Na przeprosiny jednak będzie czas, kiedy szlochy nie będą przerywać każdego jej zdania.
I spełniała... do czasu, kiedy drobne ramiona Evandry nie zamknęły ją w bezpiecznym uścisku, jak gdyby mogły obronić ją przed całym światem i wszelkim jego złem. Octavia wtuliła się w nią mocno, milcząc przez dłuższą chwilę. Nie wiedziała od czego zacząć, ja to wszystko wyrazić, jak trzymać się na tyle, by głos nie załamał się w środku któregoś zdania. To co miała przekazać było nieodpowiednie pod tyloma względami. Naganne, nieodpowiedzialne, naiwne, głupie, och, można by wymieniać i wymieniać. A ona, wiedząc to wszystko i tak się w to wpakowała. Przyszły jednak gorzkie konsekwencje i chociaż zawsze uważała, że należy je dzielnie znosić, bo taka jest cena wolności, to w tej chwili jednak zbytnio ją przytłoczyły, aby mierzyć się z nimi samej.
-Źle... - wydusiła w końcu z siebie, dużo ciszej niż wcześniej. - Po prostu... po prostu przekonałam się, że wygadywałam bzdury. Och Evandro, takie kompletne bzdury... to wszystko jest zupełnie nie tak... - musiała przerwać by przełknąć pojawiające się znów łzy. - To wszystko... i oni... a ja się głupia dałam nabrać... i to dwa razy, tak szybko... ale jeszcze raz niby mogłam, ale drugi? Tylko nie sądziłam że on... że nawet on... każdy, ale nie on... - cichy szloch nie pozwolił jej kontynuować, chociaż bardzo starała się go zwalczyć.
Mówiła bez ładu, bez składu, świadomość tego w żaden sposób nie ułatwiała zebrania myśli i wyrażenia ich w nieco bardziej zorganizowany sposób. Powinna zacząć od początku, może najpierw w ogóle, zapewne zmieściłaby się w dwóch, może trzech zdaniach. Wtedy szczegóły, które mogłyby zająć i parę godzin, miałyby jednak nieco więcej sensu i wnosiły coś do rozmowy. Zamiast tego jednak z jej ust wychodziły jedynie trudne do połączenia strzępki, bardziej uczuć niż faktycznych wydarzeń, czego jednak innego można się spodziewać po kimś w jej stanie? Potem będzie miała do siebie pretensje. Że się rozkleiła, nie przemyślała wcześniej co powiedzieć, zepsuła początek tak ważnej rozmowy. Zresztą przez to wszystko jedynie traciły czas, a Evandra na pewno miała go niewiele, bezsensownie go jej więc jedynie zajmowała. W ogóle zresztą nie powinna była jej prosić o przyjście. Chciała być wolna, żyć na swoich zasadach, a kiedy przychodziło co do czego potrafiła jedynie wypłakać się na jej ramieniu. Było to nieuczciwe i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Na przeprosiny jednak będzie czas, kiedy szlochy nie będą przerywać każdego jej zdania.
Octavia A. Lestrange
Zawód : Konsultant artystyczny w rodzinnej operze
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Odrobina szaleństwa jeszcze nikomu nie zaszkodziła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Własne wątpliwości i kotłujący się w dole brzucha ścisk niepokój musiały odejść na dalszy plan. Już przed dwoma miesiącami zmuszona była do zażegnania smutku po śmierci brata, który wedle kart rodowej historii nie należał już do rodziny Lestrange. Żal miał zostać przekuty w moc i choć nie było to łatwe, smutek spowodowany zdradą Francisa stał się siłą motywującą do pokonania własnych lęków.
Zadrżała na dźwięk łamiącego się głosu kuzynki. Ostatnimi czasy sama potrzebowała pomocy, nie będąc w stanie pocieszać najbliższych jej osób. Tym razem role się odwróciły i Evandra chciała wreszcie wykorzystać zebraną w sobie w ostatnich miesiącach siłę. Słowa Octavii nie przybliżyły zaistniałego problemu, ale pokazały jak bardzo wstrząsnął on lady Lestrange. Rzeczywiście nigdy wcześniej nie zastała jej w podobnym stanie, lecz skoro dogłębnie poruszona czarownica wciąż drżała, nie mogło chodzić o błahostkę. W czym mogła się tak bardzo mylić? I kim był tajemniczy jegomość, który zszargał stalowe nerwy Octavii, doszczętnie rujnując zaufanie, jakim go obdarzyła?
- Spokojnie, weź głęboki oddech - poleciła, odsuwając ją na wyciągnięcie ramion, kiedy po szlachetnych policzkach spłynęły łzy. - Usiądźmy i opowiesz mi wszystko jeszcze raz, od początku, dobrze? - Wprowadziła na twarz pocieszający uśmiech. Ani przez moment nie myślała o tym, że kuzynka wezwała ją bez powodu. Zaniepokojona jej stanem pragnęła ukoić zszargane nerwy Octavii, stając się dla niej oparciem, którego tak potrzebowała. Dotychczas to panna Lestrange była jej powierniczką, której czasem zwierzała się z niepokojów oraz trosk, nigdy nie spotkawszy się z odmową. Poprowadziła ją do obitej miękką tkaniną kanapy, zajmując miejsce tuż obok szlochającej czarownicy.
- Spójrz na mnie, Octavio. Chcę, byś wiedziała, że masz pełne prawo do smutku oraz złości, które teraz czujesz. Wszyscy popełniamy błędy, lecz nie możemy pozwolić na to, by myśl o nich nami zawładnęła. - Te same słowa powtarzała i sobie, powoli oraz z niemałym trudem wprowadzając w życie nowe nawyki. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie otaczający ją życzliwi ludzie, którzy byli dla niej wsparciem w najtrudniejszych chwilach. Nie mogła pozwolić na to, by kuzynka sama borykała się z wątpliwościami, ale nie mogła jej pomóc bez poznania ich szczegółów.
Zerknęła przelotnie w kierunku wejścia, licząc na to, że skrzat prędko pojawi się z powrotem, niosąc nie tylko wyczekiwane przekąski, ale i zioła na uspokojenie, jakich w spiżarni rodu Lestrange powinno być bez liku. Szczodrze zaopatrzona kuchnia była wszak przygotowana na wszelkie ewentualności, zwłaszcza biorąc pod uwagę chwiejność nastrojów zamieszkującej Thorness Manor rodziny. Evandra wierzyła, że załamanie Octavii nie wynikało ze słabości, jaka przekazywana była w ich krwi od pokoleń, ale czymkolwiek było ono wywołane, należało zapobiec dalszemu rozlewowi łez.
Zadrżała na dźwięk łamiącego się głosu kuzynki. Ostatnimi czasy sama potrzebowała pomocy, nie będąc w stanie pocieszać najbliższych jej osób. Tym razem role się odwróciły i Evandra chciała wreszcie wykorzystać zebraną w sobie w ostatnich miesiącach siłę. Słowa Octavii nie przybliżyły zaistniałego problemu, ale pokazały jak bardzo wstrząsnął on lady Lestrange. Rzeczywiście nigdy wcześniej nie zastała jej w podobnym stanie, lecz skoro dogłębnie poruszona czarownica wciąż drżała, nie mogło chodzić o błahostkę. W czym mogła się tak bardzo mylić? I kim był tajemniczy jegomość, który zszargał stalowe nerwy Octavii, doszczętnie rujnując zaufanie, jakim go obdarzyła?
- Spokojnie, weź głęboki oddech - poleciła, odsuwając ją na wyciągnięcie ramion, kiedy po szlachetnych policzkach spłynęły łzy. - Usiądźmy i opowiesz mi wszystko jeszcze raz, od początku, dobrze? - Wprowadziła na twarz pocieszający uśmiech. Ani przez moment nie myślała o tym, że kuzynka wezwała ją bez powodu. Zaniepokojona jej stanem pragnęła ukoić zszargane nerwy Octavii, stając się dla niej oparciem, którego tak potrzebowała. Dotychczas to panna Lestrange była jej powierniczką, której czasem zwierzała się z niepokojów oraz trosk, nigdy nie spotkawszy się z odmową. Poprowadziła ją do obitej miękką tkaniną kanapy, zajmując miejsce tuż obok szlochającej czarownicy.
- Spójrz na mnie, Octavio. Chcę, byś wiedziała, że masz pełne prawo do smutku oraz złości, które teraz czujesz. Wszyscy popełniamy błędy, lecz nie możemy pozwolić na to, by myśl o nich nami zawładnęła. - Te same słowa powtarzała i sobie, powoli oraz z niemałym trudem wprowadzając w życie nowe nawyki. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie otaczający ją życzliwi ludzie, którzy byli dla niej wsparciem w najtrudniejszych chwilach. Nie mogła pozwolić na to, by kuzynka sama borykała się z wątpliwościami, ale nie mogła jej pomóc bez poznania ich szczegółów.
Zerknęła przelotnie w kierunku wejścia, licząc na to, że skrzat prędko pojawi się z powrotem, niosąc nie tylko wyczekiwane przekąski, ale i zioła na uspokojenie, jakich w spiżarni rodu Lestrange powinno być bez liku. Szczodrze zaopatrzona kuchnia była wszak przygotowana na wszelkie ewentualności, zwłaszcza biorąc pod uwagę chwiejność nastrojów zamieszkującej Thorness Manor rodziny. Evandra wierzyła, że załamanie Octavii nie wynikało ze słabości, jaka przekazywana była w ich krwi od pokoleń, ale czymkolwiek było ono wywołane, należało zapobiec dalszemu rozlewowi łez.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sama obecność Evandry pomagała się uspokoić i opanować łzy, przynajmniej w jakimś stopniu, który umożliwiał normalną rozmowę. Musiała wziąć kilka oddechów, by stały się one bardziej miarowe, a serce nie kołatało tak w piersi. Na jej pytanie pokiwała głową i dała zaprowadzić się na kanapę, na której usiadła ciężko. Z twarzy zniknął wymuszony uśmiech, a mimo to zdawała się spokojniejsza niż wcześniej. Chociaż w kącikach oczu wciąż kryły się łzy, jakby czekając aż znów spłynął po bladych policzkach, nie utrudniały już widzenia. Delikatnie zaciśnięte gardło współpracowało w artykułowaniu zdań, głos jednak dalej zniekształcała lekka chrypka.
-Może... może masz rację - szepnęła smutno, wbijając wzrok w podłogę. Błędy, tak, ostatnie wydarzenia można było określić tym delikatnym słowem. Przykryć miesiące, nie, lata, łamania zasad i stawiania na swoim, ignorowania wskazówek innych, wymykania się wyznaczonym regułom, zgrabnym słowem błędy. Nie była tylko pewna, czy powinna to robić. Kusiło, ale czy nie było to za proste? - Po prostu... zawsze zakładałam, że gdzieś się mogę pomylić. Że przy wyznaczaniu swoich ścieżek gdzieś popełnię błąd. Ale jednak niektóre rzeczy uważałam za pewne, wiesz? Za najważniejsze, fundamentalne, które po prostu muszą być takie, a nie inne... a jednak nie są.
Wyczekiwany skrzat w końcu się pojawił. Malutkie kanapki, słodkości, napoje, ziołowego naparu jednak nie było. Octavia uparcie go odmawiała i jeżeli takowy znajdował się na tacy to w ogóle nie pozwalała wnieść jej do pokoju, biedny skrzat szybko więc z tego zrezygnował, by mieć jakąkolwiek szansę na nakarmienie czymś swojej pani. Nie lubiła ziół, nie chodziło nawet o smak. Uważała, że ją otępiają, pozbawiają własnych myśli i odruchów, a ona chciała je mieć, nawet jeśli były bolesne i trudne do zniesienia. Były jednak jej.
-Od czego by tu zacząć... jedna rzecz wydaje się teraz bardziej naiwna i głupia od drugiej - westchnęła cicho biorąc w dłonie filiżankę herbaty. - Może od tego jak od lat wlepiałam oczy w Aresa, a ten tego nie zauważał? I w sumie powoli sobie odpuszczałam, wiesz? Zaczynało do mnie docierać, że to nie ma racji bytu. Tylko wtedy poszliśmy na świąteczny jarmark... - spojrzała na swoje odbicie w tafli naparu, jak gdyby mogło ono udzielić jej wsparcia. - Było tak... normalnie. Miło, spokojnie, jak zawsze. I wtedy poszliśmy do ognisk... nie wiem co tam się stało, ale rozmowa nagle zaczęła się kleić. W ten sposób kleić. Rozważałam całe godziny, czy sobie czegoś nie dopowiedziałam, czy nie nad interpretowałam, ale przysięgam, że nie. Wyraźnie dał znać, że jemu też o to chodzi... pożegnał mnie słowami, że porozmawiamy po świętach. Koniec końców spotkaliśmy się na sabacie. I wszystko odwołał. Wszystko. Najpierw dał nadzieję, robił sugestie, by potem powiedzieć, że to wszystko nie tak i w ten sposób nic do mnie nie czuje - przygryzła mocno wargę, by nie rozkleić się po raz kolejny. - Czułam się tak strasznie źle. Uciekłam stamtąd i chciałam od razu opuścić sabat... ale wtedy on mnie znalazł i zaczął pocieszać...
-Może... może masz rację - szepnęła smutno, wbijając wzrok w podłogę. Błędy, tak, ostatnie wydarzenia można było określić tym delikatnym słowem. Przykryć miesiące, nie, lata, łamania zasad i stawiania na swoim, ignorowania wskazówek innych, wymykania się wyznaczonym regułom, zgrabnym słowem błędy. Nie była tylko pewna, czy powinna to robić. Kusiło, ale czy nie było to za proste? - Po prostu... zawsze zakładałam, że gdzieś się mogę pomylić. Że przy wyznaczaniu swoich ścieżek gdzieś popełnię błąd. Ale jednak niektóre rzeczy uważałam za pewne, wiesz? Za najważniejsze, fundamentalne, które po prostu muszą być takie, a nie inne... a jednak nie są.
Wyczekiwany skrzat w końcu się pojawił. Malutkie kanapki, słodkości, napoje, ziołowego naparu jednak nie było. Octavia uparcie go odmawiała i jeżeli takowy znajdował się na tacy to w ogóle nie pozwalała wnieść jej do pokoju, biedny skrzat szybko więc z tego zrezygnował, by mieć jakąkolwiek szansę na nakarmienie czymś swojej pani. Nie lubiła ziół, nie chodziło nawet o smak. Uważała, że ją otępiają, pozbawiają własnych myśli i odruchów, a ona chciała je mieć, nawet jeśli były bolesne i trudne do zniesienia. Były jednak jej.
-Od czego by tu zacząć... jedna rzecz wydaje się teraz bardziej naiwna i głupia od drugiej - westchnęła cicho biorąc w dłonie filiżankę herbaty. - Może od tego jak od lat wlepiałam oczy w Aresa, a ten tego nie zauważał? I w sumie powoli sobie odpuszczałam, wiesz? Zaczynało do mnie docierać, że to nie ma racji bytu. Tylko wtedy poszliśmy na świąteczny jarmark... - spojrzała na swoje odbicie w tafli naparu, jak gdyby mogło ono udzielić jej wsparcia. - Było tak... normalnie. Miło, spokojnie, jak zawsze. I wtedy poszliśmy do ognisk... nie wiem co tam się stało, ale rozmowa nagle zaczęła się kleić. W ten sposób kleić. Rozważałam całe godziny, czy sobie czegoś nie dopowiedziałam, czy nie nad interpretowałam, ale przysięgam, że nie. Wyraźnie dał znać, że jemu też o to chodzi... pożegnał mnie słowami, że porozmawiamy po świętach. Koniec końców spotkaliśmy się na sabacie. I wszystko odwołał. Wszystko. Najpierw dał nadzieję, robił sugestie, by potem powiedzieć, że to wszystko nie tak i w ten sposób nic do mnie nie czuje - przygryzła mocno wargę, by nie rozkleić się po raz kolejny. - Czułam się tak strasznie źle. Uciekłam stamtąd i chciałam od razu opuścić sabat... ale wtedy on mnie znalazł i zaczął pocieszać...
Octavia A. Lestrange
Zawód : Konsultant artystyczny w rodzinnej operze
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Odrobina szaleństwa jeszcze nikomu nie zaszkodziła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Błędy to naturalny element rozwoju i nauki, bez nich nie sposób spostrzec co robimy dobrze, a co wciąż wymaga poprawy. Oczywiście najlepszym było uczyć się na błędach innych, trudno jednak było walczyć z myślą, że ze mną będzie inaczej. Niezachwiana wiara w samych siebie w obliczu wszechogarniającej niepewności ciągnęła ku zadziwiającej skrajności, pozostawiając po sobie wyłącznie niezrozumienie.
- Skarbie, zmiana jest nierozerwalną częścią naszego istnienia - westchnęła cicho, ujmując dłoń kuzynki i gładząc jej wierzch. - Wiem, że ograniczenie zaufania nie jest łatwe, zwłaszcza wtedy, gdy bezgranicznie winni jesteśmy oddać swoje życie sprawie, idei czy rodzinie, lecz tylko wtedy jestesmy w stanie poradzić sobie z bólem po stracie. - Zdrada Francisa przez dłuższą chwilę tkwiła zadrą w jej sercu niczym cierń, jakiego nie sposób usunąć. Czy powinna była odrzucić zaufanie, zdystansować się już wcześniej, by ograniczyć cierpienie? Przecież znaki były bardziej, niż wyraźne, wręcz oczywiste, ale świadomie ignorowała je, wciąż wierząc, że brat przejrzy na oczy, opamięta się, że wszystko będzie dobrze. Zrozumienie co tak naprawdę się stało zajęło jej kolejne miesiące rozmyślań, w trakcie których musiała zmienić swoje nastawienie. Dziś choć wciąż tęskniła za obecnością brata, nie mogła pozwolić sobie na to, by zmarły zajmował jej uwagę bardziej niż żyjący bliscy.
Przelotnie zerknęła na tacę, skrzata nie obdarzając nawet krótkim spojrzeniem. Wśród kanapek i słodkości próżno było szukać ziół, o laudanum nawet nie wspominając. Gdyby tylko Evandra usłyszała słowa Octavii o otępieniu po ziołowych mieszankach, zaraz oburzyłaby się, wytykając krewnej zamiłowanie do butelek z alkoholem. Odpowiednio sporządzony eliksir był w stanie zdziałać cuda, za to zbyt wielkie ilości wina zdecydowanie nie miały leczniczych właściwości, jedynie bardziej zaburzając odbiór rzeczywistości.
Na dźwięk imienia Aresa wstrzymała oddech, nie chcąc dać po sobie poznać w jak wielkim była szoku. Dotychczas nie miały wielu okazji, by rozmawiać o romantycznych odczuciach Octavii, a tym bardziej nakreślić, iż miały one związek z kuzynem Carrow. Czarodziej miał w swoim dorobku wiele złamanych serc, sam niechętnie skłaniał się ku komukolwiek, by móc wreszcie ustatkować się i pokazać rodzinie, że jest godzien ponieść rodową schedę. Tymczasem ostatnie z jego zaręczyn zostały zerwane, co ciężko przeżyła także Primrose, obierając krzywdzący samą siebie obraz niedoskonałości. Evandra z wolna coraz bardziej dochodziła do wniosku, iż Ares może jednak powinien zostać starym kawalerem i oddać się rodowym stajniom, miast przynosić rozczarowanie i łzy wszystkim pannom po kolei.
Półwila ściągnęła brwi, słuchając dalszej części zdarzeń, nie rozumiejąc nagłej zmiany w zachowaniu kuzyna, wszak mówiła z nim podczas sabatu i zdawał się nie borykać ze sprawami trudniejszymi, niż zgoda między nimi. Przedłużające się milczenie dawało się we znaki, niczego nie tłumacząc. Powinni byli pomówić o wiele wcześniej, by rozwiać wątpliwości maskujące potrzebę utrzymania rodziny w zgodnej jedności; tamten etap mieli już zostawić za sobą.
- Ares? - zdziwiła się słysząc o tym, który ją pocieszał. Widząc ponownie napływające do oczu łzy objęła Octavię ramieniem, pozwalając jej mówić dalej.
- Skarbie, zmiana jest nierozerwalną częścią naszego istnienia - westchnęła cicho, ujmując dłoń kuzynki i gładząc jej wierzch. - Wiem, że ograniczenie zaufania nie jest łatwe, zwłaszcza wtedy, gdy bezgranicznie winni jesteśmy oddać swoje życie sprawie, idei czy rodzinie, lecz tylko wtedy jestesmy w stanie poradzić sobie z bólem po stracie. - Zdrada Francisa przez dłuższą chwilę tkwiła zadrą w jej sercu niczym cierń, jakiego nie sposób usunąć. Czy powinna była odrzucić zaufanie, zdystansować się już wcześniej, by ograniczyć cierpienie? Przecież znaki były bardziej, niż wyraźne, wręcz oczywiste, ale świadomie ignorowała je, wciąż wierząc, że brat przejrzy na oczy, opamięta się, że wszystko będzie dobrze. Zrozumienie co tak naprawdę się stało zajęło jej kolejne miesiące rozmyślań, w trakcie których musiała zmienić swoje nastawienie. Dziś choć wciąż tęskniła za obecnością brata, nie mogła pozwolić sobie na to, by zmarły zajmował jej uwagę bardziej niż żyjący bliscy.
Przelotnie zerknęła na tacę, skrzata nie obdarzając nawet krótkim spojrzeniem. Wśród kanapek i słodkości próżno było szukać ziół, o laudanum nawet nie wspominając. Gdyby tylko Evandra usłyszała słowa Octavii o otępieniu po ziołowych mieszankach, zaraz oburzyłaby się, wytykając krewnej zamiłowanie do butelek z alkoholem. Odpowiednio sporządzony eliksir był w stanie zdziałać cuda, za to zbyt wielkie ilości wina zdecydowanie nie miały leczniczych właściwości, jedynie bardziej zaburzając odbiór rzeczywistości.
Na dźwięk imienia Aresa wstrzymała oddech, nie chcąc dać po sobie poznać w jak wielkim była szoku. Dotychczas nie miały wielu okazji, by rozmawiać o romantycznych odczuciach Octavii, a tym bardziej nakreślić, iż miały one związek z kuzynem Carrow. Czarodziej miał w swoim dorobku wiele złamanych serc, sam niechętnie skłaniał się ku komukolwiek, by móc wreszcie ustatkować się i pokazać rodzinie, że jest godzien ponieść rodową schedę. Tymczasem ostatnie z jego zaręczyn zostały zerwane, co ciężko przeżyła także Primrose, obierając krzywdzący samą siebie obraz niedoskonałości. Evandra z wolna coraz bardziej dochodziła do wniosku, iż Ares może jednak powinien zostać starym kawalerem i oddać się rodowym stajniom, miast przynosić rozczarowanie i łzy wszystkim pannom po kolei.
Półwila ściągnęła brwi, słuchając dalszej części zdarzeń, nie rozumiejąc nagłej zmiany w zachowaniu kuzyna, wszak mówiła z nim podczas sabatu i zdawał się nie borykać ze sprawami trudniejszymi, niż zgoda między nimi. Przedłużające się milczenie dawało się we znaki, niczego nie tłumacząc. Powinni byli pomówić o wiele wcześniej, by rozwiać wątpliwości maskujące potrzebę utrzymania rodziny w zgodnej jedności; tamten etap mieli już zostawić za sobą.
- Ares? - zdziwiła się słysząc o tym, który ją pocieszał. Widząc ponownie napływające do oczu łzy objęła Octavię ramieniem, pozwalając jej mówić dalej.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Korytarze przypominały plątaninę żył żywego organizmu, niby ścieżki prowadzące w każdy kąt posiadłości. Stanowiące przepływ między poszczególnymi pomieszczeniami. Czasem niosły radosny śmiech dzieci, czasem echo rozmów prowadzonych w kuluarach. A czasem jedynie stukot kroków, przypominających bicie serca. Czasem nierówne, zbyt szybkie bądź zbyt wolne. Tym razem to właśnie uderzenie niby trzech stóp odbijały się od ścian. Obcasy eleganckich, wykonanych z najwyższej jakości skóry pantofli tworzyły melodię na granicy dysonansu w tercecie z metalową końcówką laski. Wsparcia i udręki w jednym. Dłoń zaciśnięta na bogato zdobionej główce ukryta była pod skórzaną rękawicą - ukrywając szpetotę pobielałych knykci. Zniesmaczenie budziła w nim świadomość o tym, jak bardzo musiał polegać na tym kawałku drewna. Coraz częściej nawet w obliczu publicznych wystąpień opierał ciężar ciała na lasce, nadal unosząc dumnie podbródek. Nie zawsze.
Jeszcze był w stanie tańczyć, chociaż coraz częściej swoje tańce oddawał jedynie małżonce, która uśmiechem, którego piękna nie byłby w stanie odwzorować nawet najwybitniejszy portrecista, znosiła delikatne potknięcia, mocniej zaciskające się palce w ramach utrzymania równowagi, która czarowała na salonach na tyle, aby nikt nie zwrócił uwagi na potknięcia, które były powodem palącego wstydu. W murach Thorness Manor, gdzie - jeśli da się ponieść wyobraźni - w powietrzu czuć woń morskiej bryzy czuł się nieco pewniej. Kosztem własnego cierpienia nie prostował się, pozwalał sobie na większą swobodę, a czasem niezgrabnie kuśtykał bez pomocy laski. Teraz jednak korzystał z pomocy swojej wiernej towarzyszki.
Gdy po korytarzach Thorness Manor poniosła się wieść o wizycie lady nestorowej Rosier, Horace uznał za niegodne, aby Evandra została eskortowana do wyjścia po zakończeniu wizyty przez służkę. A jako, że towarzystwo kuzynki zawsze było mu miłe, nie przegapiłby okazji do zamienienia słowa bądź dwóch z krewniaczką. Sympatia i zaufanie zawsze pokładane powinny by w rodzinie, prawda?
Szarmancki uśmiech ozdobił kościstą twarz lorda Lestrange, gdy na korytarzu ujrzał dwie kobiece sylwetki. - Lady Evandro, lady Octavio - zwrócił się w formie powitania, delikatnie skłaniając się w geście szacunku, na tyle, na ile pozwalała mu trzymana w ręku laska. - Jak minęła wizyta w rodzinnych stronach, droga kuzynko? - zagadnął uprzejmie.
I show not your face but your heart's desire
Słuchanie łamiących serce oraz wyciskających łez wyznań nie było łatwe. Wspieranie najbliższych było jednak tym, czego Evandra nigdy się nie obawiała, zawsze gotowa stanąć na wysokości zadania, choćby miało nim być wyłącznie towarzyszenie strapionym. Z trudem przyjmowała słowa o kuzynie, jakiego darzyła szczególną sympatią, choć w ostatnich miesiącach pokładane w nim zaufanie zdawało się z wolna przygasać. Od kiedy roztoczony ponad nią szklany klosz, mający chronić przed okrucieństwem oraz bezwzględną prawdą kruszył się i rozpadał na drobne kawałeczki, musiała ponownie przemyśleć raz postawione opinie. W oczach Aresa nadal rysowała się niczym bezbronne, nieznające świata dziewczę, co niejednokrotnie w swych wypowiedziach dawał do zrozumienia. Wcześniej uważała to za zabawne i nieszkodliwe, jednak dziś budziło wątpliwości. To już druga przyjaciółka, której lord Carrow łamał serce, zapewne zupełnie nieświadomie, co dodatkowo pogarszało sytuację. Po godzinie Evandra poprosiła skrzata o przygotowanie dla kuzynki herbaty z kieliszkiem magicznego laudanum. Widząc jak sen zaczyna spowijać jej błękitne spojrzenie, lady Rosier zdecydowała że nadszedł czas, by pozwolić jej odpocząć.
Wychodząc na korytarz usłyszała zbliżające się kroki i dostrzegła wyłaniająca się zza rogu sylwetkę lorda Horce. Na jego powitanie Octavia wyłącznie uśmiechnęła się blado, posyłając kuzynce znaczące spojrzenie, po czym zniknęła za drzwiami do swoich komnat, najwidoczniej nie mając ochoty, by wdawać się teraz w pogawędki. Półwila nie miała jej tego za złe, doskonale rozumiejąc już przez co kuzynka przechodzi.
- Lordzie Horace - zwróciła się do czarodzieja, gdy zostali sami w korytarzu. - Wszyscy dokładają wszelkich starań, bym nadal czuła się tu jak we własnym domu. Zupełnie jakbym nigdy nie opuszczała Thorness Manor - odparła z uśmiechem, sięgając spojrzeniem twarzy kuzyna. Szczegółów dzisiejszej wizyty nie zamierzała mu zdradzać, nie bez przyzwolenia Octavii, której to przecież tyczył się temat. - Jak twoje samopoczucie, kuzynie? Doszły mnie słuchy o postępach badań w kwestii morskich stworzeń. Czy idą zgodnie z twoimi oczekiwaniami? - Pochodzący z francuskiej linii rodu Horace zawsze zajmował szczególne miejsce w sercu jasnowłosej. Już jako młoda panna towarzyszyła mu podczas codziennych zajęć, pilnie przyglądając się jego pracy. Lord Horace spędzał wśród morskich stworzeń zdecydowaną większość swego czasu, wznieciwszy swą pasję także w Evandrze. Mimo iż sama nie zamierzała w pełni poświęcić się nauce, własną ścieżkę kierując ku spełnianiu się w towarzystwie, to wiedza w zakresie zamieszkujących okoliczne wody istnień była niezbędna dla każdego, kto nosił nazwisko Lestrange.
Wychodząc na korytarz usłyszała zbliżające się kroki i dostrzegła wyłaniająca się zza rogu sylwetkę lorda Horce. Na jego powitanie Octavia wyłącznie uśmiechnęła się blado, posyłając kuzynce znaczące spojrzenie, po czym zniknęła za drzwiami do swoich komnat, najwidoczniej nie mając ochoty, by wdawać się teraz w pogawędki. Półwila nie miała jej tego za złe, doskonale rozumiejąc już przez co kuzynka przechodzi.
- Lordzie Horace - zwróciła się do czarodzieja, gdy zostali sami w korytarzu. - Wszyscy dokładają wszelkich starań, bym nadal czuła się tu jak we własnym domu. Zupełnie jakbym nigdy nie opuszczała Thorness Manor - odparła z uśmiechem, sięgając spojrzeniem twarzy kuzyna. Szczegółów dzisiejszej wizyty nie zamierzała mu zdradzać, nie bez przyzwolenia Octavii, której to przecież tyczył się temat. - Jak twoje samopoczucie, kuzynie? Doszły mnie słuchy o postępach badań w kwestii morskich stworzeń. Czy idą zgodnie z twoimi oczekiwaniami? - Pochodzący z francuskiej linii rodu Horace zawsze zajmował szczególne miejsce w sercu jasnowłosej. Już jako młoda panna towarzyszyła mu podczas codziennych zajęć, pilnie przyglądając się jego pracy. Lord Horace spędzał wśród morskich stworzeń zdecydowaną większość swego czasu, wznieciwszy swą pasję także w Evandrze. Mimo iż sama nie zamierzała w pełni poświęcić się nauce, własną ścieżkę kierując ku spełnianiu się w towarzystwie, to wiedza w zakresie zamieszkujących okoliczne wody istnień była niezbędna dla każdego, kto nosił nazwisko Lestrange.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Niestety, czasem szlachetne pochodzenie nie gwarantowało szlachetności charakteru - chociaż Horace milczał w podobnych sprawach, pozwalając kobietom opiekuńczym ramieniem objąć lady Octavię i ukoić jej złamane serce, to wiedział jak paskudni potrafią być panowie. Jak daleko może poprowadzić ich świadomość dzierżonej władzy w społeczeństwie, które w połączeniu z brakiem rozwagi prowadziło do skutków wręcz katastrofalnych. Dlatego - jeżeli Merlin dawał mu sił - z szacunkiem zwracał się do kobiet w swoim otoczeniu, szczególnie względem swej małżonki. A gdyby - jako człowiek ułomny - ugiął się pod wpływem emocji i zadałby jej sercu cios, zrobiłby wszystko, aby położyć balsam na zadane rany. Dlatego tak niesamowicie mierziło go frywolne zachowanie lorda Carrowa, który wśród społeczeństwa zaczynał mieć opinię adekwatną do podejmowanych decyzji. Oczywiście sam Horace na temat szczegółów pogarszającego się stanu kuzynki wiedział jedynie tyle, ile poniosło echo korytarzy.
Miał jedynie nadzieję, że lady Evandra nie musiała mierzyć się z podobnymi trudami. Na pierwszy rzut oka jej małżeństwo, życie jakie prowadziła zdawało się być idealnym, takim, o jakim śniły młode, jeszcze niezamężne, panny. Stała się nestorową, opiekunką nie tylko swej małej rodziny, ale całego rodu Rosier. Mógł sobie jedynie wyobrażać z jak wielkim ciężarem musiało się to wiązać. Zatem wizyty w rodzinnym Thorness Manor powinny być dla niej wyłącznie przyjemnością.
- Bardzo mnie to cieszy, nie ma nic słodszego od wizyty w domu wypełnionym wciąż żywymi wspomnieniami - powiedział, mówiąc po części z doświadczenia. Sam nie wychował się w Thorness Manor chociaż spędził tu zdecydowanie większą część swojego życia. Dla niego jednak, takim słodko-gorzkim powrotem do przeszłości były wizyty na Lazurowym Wybrzeżu, odwiedzanie lodziarni w magicznej części Marsylii. - Oui, jestem zadowolony z postępów badań, ale przyznam, że nie osiągnąłbym zamierzonego celu, gdyby nie wkład mojej ukochanej małżonki - pośpieszył z wyjaśnieniami. Niestety ciało odmawiało mu posłuszeństwa, choroba trawiła mięśnie, zataczała się coraz ciaśniejszym kręgiem wokół niego. - A jak życie płynie w Château Rose? Zapewne nie możesz kuzynko narzekać na brak zajęć-był dumny z Evandry. Chociaż ona miała starszego brata, na którego ramieniu - do niedawna - mogła się wesprzeć to sam Horace zawsze postrzegał ją jak młodszą siostrę. Otaczał ją podobnym, troskliwym spojrzeniem i dbał, aby była damą ułożoną, ale nie pozbawioną pasji, wiedzy oraz zainteresowań.
I show not your face but your heart's desire
O swych żywych wspomnieniach związanych z Thorness Manor wolała nie wspominać na głos, bo w ostatnich miesiącach przywoływały wyłącznie ból. Od dnia śmierci Francisa, który na jej własnych oczach rozsypał się w proch tuż obok, na plaży przy zamku, w duszy Evandry wybrzmiewał zawodzący śpiew syren. Nie ustawała w próbach pogodzenia się z tym faktem, lecz każda wizyta w murach rodzinnego domu na nowo rozdrapywała świeże jeszcze rany. Uśmiech na jej twarzy świadczył jednak o tym, iż nie ma zamiaru dzielić się ponurym skojarzeniem, więc odpycha je, byle dalej, byle zrobić miejsce na nowe wspomnienia.
- Cieszy mnie, że razem pochylacie się nad wspólnymi badaniami. Nic tak nie zespala małżeństwa, jak spędzany razem czas. - O tym także wolała nie wspominać w kontekście własnego związku, bo choć rzeczywiście kwestia ogarniającego kraj konfliktu pozwoliła im nad niektórymi kwestiami pochylić się wspólnie, to nadal nie był to bliski, bezgraniczny kontakt, na którym tak bardzo jej zależało.
- Oh zdecydowanie nie - odparła z westchnieniem uśmiechu, bo choć rzeczywiście zobowiązań było wiele, tak na własny karb dokładała ich sama. Zachłyśnięta wolnością i możliwościami oczekiwała od siebie coraz więcej. Nie poprzestała wszak na prostych przyjęciach domowych, ani sabatach u boku lady Nott. Choć pragnęła w przyszłości móc się z nią równać, tak obecnie na liście priorytetowych zadań prym niosła sama Anglia i jej bezpieczeństwo oraz dostatek. - Wczorajsze wydarzenia w Staffordshire okazały się być wielkim sukcesem. Obecnie najważniejszym jest dla mnie szerzenie wyrozumiałości oraz jedności umysłów. To czas, w którym czarodziejska społeczność potrzebuje nas najbardziej. - Myśl o wysokiej sprawczości była wielką motywacją do dalszych działań i kiedy tylko miała ku temu sposobność, Evandra nie szczędziła wyrażających inspirację słów. - Mam świadomość, że stoimy na skraju przełomu. Dzięki wspólnej walce okaże się on rewolucją na całym świecie, uwolni czarodziejów spod nałożonego przed wiekami jarzma i raz na zawsze zmienimy bieg historii. - Zatrzymała się na szczycie schodów, mając na horyzoncie hol wejściowy Thorness Manor. Nie chciała nadwyrężać zdrowia kuzyna, nie wymagała, by kroczył za nią do samych drzwi. - Byłabym rada móc zobaczyć wasze znajome twarze podczas następnych obchodów. Chciałabym zaangażować Octavię w przygotowania, lecz musi najpierw osiągnąć spokój ducha - ściszyła głos, nieznacznie nachylając się ku Horacemu, by zamknięte w ramach sylwetki nie podsłuchały ich słów. - Czy mógłbyś proszę dopilnować, by lord Villard i lady Eliana nie byli dla niej zbyt surowi? - Prośba z natury tych delikatnych obejmowała subtelny nacisk na rodziców Octavii, by pozwolili jedynaczce na odrobinę oddechu. Zbyt dobrze wiedziała jak bolesny potrafi być rodzicielski wyrok, kiedy szalejące w duchu niezrozumienie przynosi poczucie przyciętych skrzydeł. Chciała dla niej jak najlepiej, zresztą podobnie, jak lordowie Lestrange, potrzebowali tylko dostosować sposób wywierania wpływu.
Dotarłszy do wyjścia skinęła uprzejmie głową kuzynowi, żegnając się z nim z uśmiechem.
| zt dla Evandry
- Cieszy mnie, że razem pochylacie się nad wspólnymi badaniami. Nic tak nie zespala małżeństwa, jak spędzany razem czas. - O tym także wolała nie wspominać w kontekście własnego związku, bo choć rzeczywiście kwestia ogarniającego kraj konfliktu pozwoliła im nad niektórymi kwestiami pochylić się wspólnie, to nadal nie był to bliski, bezgraniczny kontakt, na którym tak bardzo jej zależało.
- Oh zdecydowanie nie - odparła z westchnieniem uśmiechu, bo choć rzeczywiście zobowiązań było wiele, tak na własny karb dokładała ich sama. Zachłyśnięta wolnością i możliwościami oczekiwała od siebie coraz więcej. Nie poprzestała wszak na prostych przyjęciach domowych, ani sabatach u boku lady Nott. Choć pragnęła w przyszłości móc się z nią równać, tak obecnie na liście priorytetowych zadań prym niosła sama Anglia i jej bezpieczeństwo oraz dostatek. - Wczorajsze wydarzenia w Staffordshire okazały się być wielkim sukcesem. Obecnie najważniejszym jest dla mnie szerzenie wyrozumiałości oraz jedności umysłów. To czas, w którym czarodziejska społeczność potrzebuje nas najbardziej. - Myśl o wysokiej sprawczości była wielką motywacją do dalszych działań i kiedy tylko miała ku temu sposobność, Evandra nie szczędziła wyrażających inspirację słów. - Mam świadomość, że stoimy na skraju przełomu. Dzięki wspólnej walce okaże się on rewolucją na całym świecie, uwolni czarodziejów spod nałożonego przed wiekami jarzma i raz na zawsze zmienimy bieg historii. - Zatrzymała się na szczycie schodów, mając na horyzoncie hol wejściowy Thorness Manor. Nie chciała nadwyrężać zdrowia kuzyna, nie wymagała, by kroczył za nią do samych drzwi. - Byłabym rada móc zobaczyć wasze znajome twarze podczas następnych obchodów. Chciałabym zaangażować Octavię w przygotowania, lecz musi najpierw osiągnąć spokój ducha - ściszyła głos, nieznacznie nachylając się ku Horacemu, by zamknięte w ramach sylwetki nie podsłuchały ich słów. - Czy mógłbyś proszę dopilnować, by lord Villard i lady Eliana nie byli dla niej zbyt surowi? - Prośba z natury tych delikatnych obejmowała subtelny nacisk na rodziców Octavii, by pozwolili jedynaczce na odrobinę oddechu. Zbyt dobrze wiedziała jak bolesny potrafi być rodzicielski wyrok, kiedy szalejące w duchu niezrozumienie przynosi poczucie przyciętych skrzydeł. Chciała dla niej jak najlepiej, zresztą podobnie, jak lordowie Lestrange, potrzebowali tylko dostosować sposób wywierania wpływu.
Dotarłszy do wyjścia skinęła uprzejmie głową kuzynowi, żegnając się z nim z uśmiechem.
| zt dla Evandry
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sypialnia Octavii
Szybka odpowiedź