Richard Moore
Nazwisko matki: Reid
Miejsce zamieszkania: Dom Pustułka w Dolinie Godryka
Status majątkowy: Ubogi
Zawód: Pomoc na budowie, obecnie pracuje też dorywczo, były żołnierz
Wzrost: 185 cm
Waga: 76 kg
Kolor włosów: Czarny z odrobinami siwych kosmyków
Kolor oczu: Niebieski
Znaki szczególne: dwie rany postrzałowe - jedna na ramieniu, druga na nodze. Parę blizn na ciele zdobytych w trakcie wojny i późniejszych podróży.
pole bitwy z poległymi towarzyszami i dymem z dział
świeżym praniem, olejem samochodowym, lutowanymi przewodami, domowym ciastem, psią sierścią
siebie z żoną i dziećmi w miejscu bez wojny
długimi spacerami, mechaniką, wszystkim, co daje zajęcie
czytam, gram na gitarze, odwiedzam rodzinę
Elvisa Presleya, Ricky'ego Nelsona, Kinga Creole
Bill Skarsgård
Los postanowił zażartować z niego wiele razy.
Początkowo rodząc go w małej miejscowości – Utopn było upchniętym gdzieś na uboczu Somerset miasteczkiem z paroma ulicami na krzyż, gdzie wiatr wydawałby się hulać gdyby nie mały kościółek anglikański, do którego zjeżdżali ludzie z okolicznych miejscowości. Pastor Moore przyciągał wiernych swoimi porywającymi kazaniami, zawsze zwracając na siebie uwagę uniwersalnymi prawdami, które przedstawiał jak największe sekrety, odkrywane przed wiernymi. To dzięki swoim krasomówczym zdolnościom potrafił przekonać do siebie Marthę Reid, czarodziejkę, która swoje zdolności wykorzystywała wtedy, kiedy mąż nie zerkał, starając się godzić pracę w czarodziejskim świecie razem z tajemnicami przed własnym mężem. Przejęła więc pracę krawiecką, jedynie w tajemnicy przed światem co jakiś czas przygotowując szaty, które błyszczały się nieco bardziej, niż powinny.
Rodzina się jednak rozrastała, na świecie pojawiały się dzieci, a Richard Moore był środkowym z rodzeństwa, czasem popychanym i poszturchiwanym przez braci, na koniec dnia jednak zawsze godzącym się z resztą i wciskającym się pod stół, by razem nakarmić domowego kota. Wspominał te dni z jakąś nostalgią, niekoniecznie tęskniąc do małomiasteczkowych myśli, tęskniąc raczej kiedy spraw były prostsze. W czasach, kiedy u jego rodzeństwa nie ujawniały się jeszcze magiczne zdolności, sztućce nie latały, a iluzje koni nie pojawiały się znikąd. Kiedy ojciec był przerażony, widząc to wszystko, sądząc, że to kara za jakieś grzechy albo bycie wystawionym na próbę. Dopiero poważniejsza rozmowa z matką uświadomiła go, że to istniejący tuż obok świat, nie żadne przekleństwo. Atmosfera w domu zrobiła się dość niezręczna i parę miesięcy rodzeństwo obserwowało niezręczne kontakty swoich własnych rodziców. Ostatecznie jednak Jonathan Moore otrząsnął się z szoku, akceptując to, jakie niosło to ze sobą konsekwencje dla jego dzieci, gdy uczucie do żony wygrywało z niezrozumieniem magii i czarów.
Zaczęły jednak przychodzić listy, jeden za drugim. I tak jedno za drugim jego rodzeństwo znikało z okolicy, wyjeżdżając do szkoły pełnej marzeń, cudów i niesamowitych opowieści, z których tylko niewielka część spływała do Richarda. Ten zamknął się w sobie coraz bardziej, ze spokojnego chłopca zmieniając się w markotnego nastolatka. Ojciec sam również zaczął naciskać na naukę, nalegając, aby jego syn, jedyny z rodziny, który miał przy nim pozostać, zaczął uczyć się wszystkiego, czego sam Jonathan się uczył. Nie było to łatwe, zwłaszcza że czekała ich również przeprowadzka – z małego, spokojnego Upton prosto w sam środek Londynu, gdzie pastor Moore objął nową parafię. Ojcowskie lekcje powiększyły się o zasady kultury i dobrego wychowania, zwłaszcza kiedy zaczęli odwiedzać rodzinę nieco ważniejsi goście. Uczył się młody Moore, chociaż przychodziło mu to z ciężkim sercem – nie ważne, co zrobił, nie mógł odepchnąć od siebie poczucia porzucenia. Jedyne ucieczki mógł znaleźć w lekcjach jazdy konnej albo w piłce nożnej, dość powszechenym zajęciu dla młodych chłopców, które pozwalały mu wymęczyć się w ciągu dnia i nie myśleć
Jego życie zostało jednak niespodziewane splątane – nadeszła wojna, i to taka, której bali się zarówno ludzie jego świata jak i czarodzieje. Wiedział, że nie może tego przesiedzieć z boku, nie kiedy matka zagryzała zęby, nie wiedząc, co czeka ją za oknem kiedy miała wyglądać zza firanek, a kiedy ojciec starał się uspokajać wszystkich. Był to bardziej impuls niż przemyślana decyzja, kiedy wraz z dokumentami szykował się do wyjazdu. Spakował niewiele, ucałował rodzeństwo i nie dając sobie czasu (ani rodzinie) na zmianę zdania, zaciągnął się do wojska. Szkolenie nie było łatwe, dając mu sporo wysiłku i sprawiając, że wieczorami z wyczerpania po prostu padał na pryczę, wiedział jednak, że robi to nie tylko dla siebie ale również dla kraju i rodziny. Uczył się skradać, uczył się strzelać z broni, a także walczyć wręcz, na wszelki wypadek gdyby wróg podszedł tak blisko.
Jeździł gdzie go wysyłali – z początku trafił do Afryki, potem wracając na fronty na kontynencie europejskim. Jego życie było przeplatającą się walką i odpoczynkami – nie prosił jednak o przepustkę, wiedząc, że na froncie liczyły się każde dłonie. Musiał również sam przed sobą przyznać, że podobało mu się otoczenie w którym tak mocno nie odstawał od innych i nie był gorszy. Zapoznał wielu przyjaciół, siedząc wieczorami przy papierosach które czasem udawało się odnaleźć w paczkach albo w wolniejszych chwilach wybywając na miasto do pubów, tańcząc ze ślicznymi dziewczynami tańce, które pokazywali im mężczyźni z Ameryki.
Była też jednak mroczniejsza strona tego wszystkiego, taka, która sprawiała, że wiele nocy drżał na każdy najmniejszy odgłos, bojąc się tego co przyniesie następny dzień. Zaczął poświęcać coraz więcej czasu naprawom sprzętu obozowego – coś, z czym doświadczenia wcześniej nie miał, ale dzięki ćwiczeniom na szkoleniu i późniejszym podpowiedziom całkiem szybko rozwijał. Poświęcał się też pomocy przy stawianiu konstrukcji, dowiadując się przydatnych informacji i nowych rzeczy. Wydawało się też uspokajać jego skołatane nerwy, nie pomagało jednak na momenty kiedy najgorsze wspomnienia z bitwy wracały z pełną siłą.
Wojna jednak dobiegła końca, a on powrócił do kraju, otrzymując druzgocącą wiadomość o śmierci ojca. Nie mógł pozbierać się z myślą, że nie było go przy nim, kiedy jego własny rodzic go potrzebował, a Londyn wydawał się ciasny i obskurny, sprawiając, że miał wrażenie, że dusi się w mieście. Rodzina przez sześć lat znalazła sobie własne zajęcia i ruszyła naprzód, lecz dla niego czas się zatrzymał i sam nie rozumiał, co mogłoby mu pomóc powrócić do dawnego staniu, bardziej niż budzenie się po nocy, krzycząc w wołaniu o pomoc o którym wiedział, że nigdy nie nadejdzie. Po paru głębszych rozmowach, postanowił odwiedzić mieszkające kuzynostwo na wsi.
Jego umysł mógł odpocząć w miejscu, w którym został przyjętym, tak, jakby właśnie był dawno niewidzianym bratem. Odnajdywał spokój w pytaniu się Cilliana o jego pomysły po szkole, w dyskretnych ucieczkach gdy tylko Billy spoglądał w kierunku miotły, w noszeniu Aidana na baranach aby ten mógł dosięgnąć do drzewa. Odpoczywał i koił nerwy, a chociaż nie umniejszyło to jego problemów, mógł zastanowić się, co chce dalej robić ze swoim życiem. Nie mógł też nadużywać gościnności, dlatego też wyjechał.
Jeździł po Wielkiej Brytanii odsuwając od siebie sprawy magiczne, zatrudniając się w warsztatach i na budowie, które pozwoliłyby mu jakoś wiązać koniec z końcem. Szukał pracy gdzie się dało, wędrując od Szkocji, poprzez Yorkshire aż po Hampshire, zatrzymując się u przyjaciół z którymi kiedyś walczył ramię w ramię. Dni spędzał nad pochylaniem się nad maszynami, samochodami czy grzebaniem w dostępnej elektronice, naprawiając wszystko co się dało w odżywającym po wojnie przemyśle. Podpatrywał innych, skupiając się na nauce nie tylko przez doświadczenie ale i z teorii. Czasem przenosił coś dla siebie i innych, jednak dni spędzał raczej na grzebaniu w przewodach, mechanizmach i nowościach technologicznych.
Nie chciał się zupełnie zasiedzieć, chociaż zapuścił się już nieco od czasów zakończenia wojny – odwiedzał czasem kluby bokserskie, trzymając się i ćwicząc dalej walkę wręcz, wiedząc, że nie może nadrabiać ani magią, ani bronią. Chodził na tańce, nauczył się grać na gitarze, czasem też śpiewał w barach dla siebie i innych, starając się żyć życiem chociaż tak naprawdę nie wiedział, do czego sam chce dążyć, uciekając przed koszmarami które zespół stresu pourazowego zsyłał mu regularnie.
Nie zarabiał jednak kokosów, a i ciągłe zmiany życia z jednego miejsca zamieszkania na drugie nie sprzyjały stabilizacji, której zaczynał pragnąć. Nie był jednak pogodzony z rodzeństwem i nie umiał wrócić do nich w nadziei na wspólne pogodzenie się, czując, że zaistniała pomiędzy nimi większa przepaść. Jego zarobki jednak zaczęły być coraz bardziej opłakane, wiedział więc, że nie utrzyma się sam ze swoją pracą. Podpytując dawnych i nie tak dawnych znajomych, wydawało się, że los się do niego uśmiechnął – przyjaciel z wojska wyjeżdżał, zwalniając swoją posadę w małej firmie w Dolinie Godryka. I chociaż wiedział, że miejsce to zamieszkują zarówno czarodzieje jak i osoby niemagiczne, zdecydował się wyjechać w miejsce, które być może znów mógl nazwać domem.
Nie było to łatwe, wczuć się ponownie w nową, magiczną rzeczywistość, ale nie narzekał. Na swoje szczęście działał bardziej na uboczu, nie będąc wyrzucanym na salony, a zajmując się drobnymi naprawami, sprzątaniem i pomaganiem przy drobnych sprawach, które mu zlecono, nigdy nie narzekając ani nie zastanawiając się nad swoim wyborem. Czuł się spokojnie i po raz pierwszy miał stałe zajęcie i cel, w którym mógł się sprawdzić.
Wydawało się jednak, że chociaż on nie śledził poczynań czarodziejów, ci jedynie pogłębiali konflikty, a magiczne anomalie odczuwał nawet na miejscu, widząc ludzi, którzy zamarzali w swoich łóżkach. Jego rodzina wyjechała, rozpraszając się po świecie, ale on nie chciał już zmieniać swojego miejsca zamieszkania, uciekać po raz kolejny. Chciał móc zostać i pomóc ludziom jak mógł – chociaż wiedział, że to była wojna, w której nawet nie mógł podjąć walki. Nie tak jak wcześniej. Pomaga więc obecnie gdzie może, łapiac się każdego zajęcia, nie tylko dla paru groszy, ale również dla wsparcia innych.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
Sprawność: | 10 | Brak |
Zwinność: | 5 | Brak |
Język | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Spostrzegawczość | I | 2 |
Skradanie | I | 2 |
Zręczne ręce | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Savoir-vivre | I | 2 |
Mugoloznawstwo | III | 0 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Neutralny | 0 | 2 |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Muzyka (gra na gitarze) | I | ½ |
Muzyka (śpiew) | I | ½ |
Majsterkowanie | II | 7 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Pływanie | I | ½ |
Taniec współczesny | I | ½ |
Jazda konna | I | ½ |
Piłka nożna | I | ½ |
Walka wręcz | II | 7 |
Reszta: 6 |
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Richard Moore dnia 23.09.21 12:10, w całości zmieniany 7 razy
Endings are the saddest part,
So just give me a happy middle
And a very happy start.
Witamy wśród Morsów
Kartę sprawdzał: Deirdre
[26.09.21] Styczeń/marzec
[25.11.21] Wykonywanie zawodu (styczeń-marzec I); + 15 PD
[07.04.22] Wsiąkiewka (styczeń-marzec): +60 PD, +1 PB
[24.04.22] Darmowa zmiana wizerunku