Przed domem
AutorWiadomość
Brytyjski Siheyuan - przed domem
Siheyuan, jak to lubi go określać Aenor, jest dość skromnym domkiem usytuowanym blisko głównej drogi na jednym z rozwidleń do zieleńszej części Doliny. Przed płotem ustawiona jest bardzo pstrokata skrzynka pocztowa, częściowo zarośnięta już przez bujne rośliny. Ścieżka prowadząca do domku jest wykładana płaskimi kamieniami z dwóch stron otoczonymi przez krzaki oraz jedno, samotne drzewo. Na ganku stoją dwie doniczki i wiklinowe krzesło z kocem przewieszonym przez oparcie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
4 stycznia 1958
Czas leczy rany, tak? A co jeżeli pomiędzy wami nie ma albo nigdy nie było żadnych ran, tylko gruba nić nieporozumienia pleciona tak gęsto, że ciężko wam było dogadać się w czymkolwiek poza tym, że nie nadajecie się do wspólnej egzystencji?
No właśnie.
Miał dzisiaj rano naprawdę dużo czasu, żeby namyślić się nad tym, jak ułożyć odpowiednio słowa powitania po tylu latach rozłąki, która była wynikiem tego jak bardzo nie mogli się dogadać. To było po prostu niemożliwe, żeby tak twardo stąpająca po ziemi kobieta była w stanie wytrzymać z kimś tak bardzo wypranym z ogłady i robiącym sobie żarty z nawet najcięższych tematów — ich związek był z góry skazany na kompletną porażkę i tym się też stał — nie sądził, aby wspominała go szczególnie dobrze. Nie z nienawiści, nigdy by jej o to nie posądził. Bardziej przez fakt, że był jakimś wstydliwym, nieudanym elementem życia Aenor, a ona kojarzyła mu się z kimś, kto naprawdę lubił, kiedy wszystko w życiu i domu miało swoje miejsce.
Słodkie słówka, jakimi ją karmił i gorące pocałunki będące jednymi z jego pierwszych nie mogły nie zostać zapisane głęboko w sercu, ale teraz, kiedy pukał do drzwi jej domu, wszystko to zdawało się być piekielnie rozmyte. Nie tak bardzo jak wspomnienia wyidealizowanych, młodzieńczych miłostek, bo ich związek nie był aż tak odległy, aby kurz przykrył go dostatecznie (poza tym teraz dosyć świadomie zdmuchiwał go z ich relacji, próbując nadać jej nowy kierunek) i wciąż potrafił odnaleźć w głowie wiele wspólnych momentów, nienaruszonych przez ząb czasu w nawet minimalnym stopniu. Z przykrością (chociaż raczej nie powinno być to dla niego przykre, skoro zdążył swoje uczucia ulokować w kimś innym) stwierdził, że mimo ich intensywności wcale nie wywoływały w nim tego charakterystycznego uczucia ciepła. Być może niektórym uczuciom faktycznie udawało się odejść w zapomnienie, chociaż kiedyś zapierałby się rękoma i nogami, by krzyczeć na całe gardło, ze miłość jest nieuleczalna. A może po prostu to sobie wmawiał? Poza tym nie o tym powinien teraz myśleć, tylko o...
Odetchnął, urywając myśl, bo wtedy drzwi, przed którymi stał, otworzyły się z głośnym skrzypnięciem.
— Aenor...! — zaczął, dla pokreślenia swojej niebywałej spostrzegawczości — haha... kopę lat. W ogóle się nie zmieniłaś. — Tak naprawdę to zmieniła. Oboje się zmienili. Starzeli się przeokrutnie, nawet jego wiecznie roześmiana i młodo wyglądająca gęba zyskała przez ten czas trochę zmarszczek. Niektórzy dawni znajomi pewnie by go nie poznali, gdyby nie głupkowaty, fioletowy płaszcz. Nikt normalny się tak nie ubierał.
no beauty shines brighter
than a good heart
than a good heart
Cillian Moore
Zawód : Wygnany powieściopisarz, chwyta się prac dorywczych
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Chodźmy nad wodę
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zdała sobie sprawę, że przez ostatnie, krótkie dni, większość jej myśli pękała wręcz od bolesnego natłoku informacji i bolączek moralności. Miała wrażenie, że ma zbyt mało czasu, żeby pewne rzeczy zrozumieć, żeby je przetworzyć, poukładać w bibliotece myśli, jakoś nadać temu sens i przemielić na swój sposób widzenia świata. Nie spała z tego powodu, łapiąc się na tym, że zbyt często wpatrywała się w sufit, zamiast po prostu spać, bo spać nie mogła, mimo że powieki zdawały się być tak ciężkie, jak atmosfera tutejszej polityki, w którą mimowolnie się wplątała, gdy tylko przekroczyła próg granicy. W ile już sufitów się tak wpatrywała? Ile z nich mierzyło się z jej niewyspanym spojrzeniem pełnym myśli? Powiedziano jej kiedyś, że gdy tak odpływała, męczona własną głową, przywdziewała na twarzy bardzo specyficzny grymas. Wyglądała wtedy na oschłą, twardą, jakby planowała właśnie strategię wojenną, zazwyczaj po chwili chwytając za pióro lub wściekle stukając palcami na maszynie. W tamtym momencie jednak jedyne co mogła zrobić, to przewrócić się na kolejny bok i modlić się o sen. Zrobiła tak, lecz zamiast snu, kolejna, męczeńska nitka myśli przemknęła jej przez głowę. To ten cholerny list nie dawał jej spać.
Siedziała na ziemi, otoczona nagłówkami gazet z ostatnich miesięcy. Miała tu wszystko, co tylko była w stanie zebrać, razem z Czarownicą, Horyzontami i ostatnim, nadniszczonym numerem Walczącego Maga. Przeglądała je raz po raz, z rosnącym niepokojem zdając sobie sprawę, że tak naprawdę wplątała się w coś, w czym nie do końca wiedziała jak się poruszać. Jej długoletnia nieobecność bardzo dawała jej się we znaki, bo miała złudne wrażenie, że czytając te gazety zrozumie chociaż odrobinę więcej, ale tak wcale nie było. Nic nie było w stanie równać się z własnym doświadczeniem. Sięgnęła po raz kolejny po ostatnie wydanie Proroka, jednak przerwało jej pukanie. W jakimś panicznym odruchu wrzuciła je więc pod kanapę i wstała, kierując się do drzwi. Zerknęła szybko przez wizjer, widząc tam twarz, której się spodziewała, a jednak jego obecność wciąż ją zaskoczyła. Nie kłamiąc, do tego momentu wciąż miała wrażenie, że jego list był niczym innym, jak zwyczajnym żartem.
Otworzyła drzwi, wpatrując się w jego zaskoczoną minę. Czy coś ją w tamtym momencie poruszyło? Jak najbardziej. Wiedziała od razu, że była bezbronną ofiarą nostalgii, bo miała w sercu ten sam odruch, który ja rozpalił, gdy zobaczyła siostrę. Miała ochotę rzucać się w ramiona każdej osobie, której twarz zapisała się gdzieś na księgach jej wspomnień, a jednak tutaj tego nie zrobiła. Jakieś durne napięcie ciągnęło się za nimi od czasów szkoły i powoli miała go dość.
— A ty się bardzo zmieniłeś — stwierdziła bezczelnie tuż po tym, jak Moore tak niewinnie zaczął rozmowę. Zaraz jednak jej spojrzenie zostało siłą przyciągnięte do tego fioletowego płaszcza, który powiewał na tle śniegu osiadającego w jej ogródku. Kącik jej bezemocjonalnych ust uniósł się subtelnie ku górze. — No... może nie aż tak — dodała więc zaraz, nie kryjąc się już z uśmiechem. Spojrzała mu w oczy, brązowe tęczówki zaświeciły w dobrze mu znany, figlarny sposób. Miała wrażenie, ze bardzo nie chciała żywić do niego urazy, jednak pewnych relacji nie dało się naprawić w progu drzwi. Odsunęła się więc od klamki, wpuszczając go do środka.
— Wejdź... coś do picia?
Siedziała na ziemi, otoczona nagłówkami gazet z ostatnich miesięcy. Miała tu wszystko, co tylko była w stanie zebrać, razem z Czarownicą, Horyzontami i ostatnim, nadniszczonym numerem Walczącego Maga. Przeglądała je raz po raz, z rosnącym niepokojem zdając sobie sprawę, że tak naprawdę wplątała się w coś, w czym nie do końca wiedziała jak się poruszać. Jej długoletnia nieobecność bardzo dawała jej się we znaki, bo miała złudne wrażenie, że czytając te gazety zrozumie chociaż odrobinę więcej, ale tak wcale nie było. Nic nie było w stanie równać się z własnym doświadczeniem. Sięgnęła po raz kolejny po ostatnie wydanie Proroka, jednak przerwało jej pukanie. W jakimś panicznym odruchu wrzuciła je więc pod kanapę i wstała, kierując się do drzwi. Zerknęła szybko przez wizjer, widząc tam twarz, której się spodziewała, a jednak jego obecność wciąż ją zaskoczyła. Nie kłamiąc, do tego momentu wciąż miała wrażenie, że jego list był niczym innym, jak zwyczajnym żartem.
Otworzyła drzwi, wpatrując się w jego zaskoczoną minę. Czy coś ją w tamtym momencie poruszyło? Jak najbardziej. Wiedziała od razu, że była bezbronną ofiarą nostalgii, bo miała w sercu ten sam odruch, który ja rozpalił, gdy zobaczyła siostrę. Miała ochotę rzucać się w ramiona każdej osobie, której twarz zapisała się gdzieś na księgach jej wspomnień, a jednak tutaj tego nie zrobiła. Jakieś durne napięcie ciągnęło się za nimi od czasów szkoły i powoli miała go dość.
— A ty się bardzo zmieniłeś — stwierdziła bezczelnie tuż po tym, jak Moore tak niewinnie zaczął rozmowę. Zaraz jednak jej spojrzenie zostało siłą przyciągnięte do tego fioletowego płaszcza, który powiewał na tle śniegu osiadającego w jej ogródku. Kącik jej bezemocjonalnych ust uniósł się subtelnie ku górze. — No... może nie aż tak — dodała więc zaraz, nie kryjąc się już z uśmiechem. Spojrzała mu w oczy, brązowe tęczówki zaświeciły w dobrze mu znany, figlarny sposób. Miała wrażenie, ze bardzo nie chciała żywić do niego urazy, jednak pewnych relacji nie dało się naprawić w progu drzwi. Odsunęła się więc od klamki, wpuszczając go do środka.
— Wejdź... coś do picia?
Cillian nie dostrzegł w wypowiedzi Aenor choćby odrobiny bezczelności. Być może tam była — odważnym przecież było zakładanie, że nie ma w niej choćby nuty niechęci do jego osoby — zbyt wiele ich kiedyś łączyło i zbyt wiele się później rozpadło, aby mogli poczuć się przy sobie w pełni komfortowo. Wciąż jednak — Aenor mogła być szorstka, mogła nie chcieć go przy sobie, mogła zadzierać głowę wyżej niż wypadało, ale wciąż była przez Cilliana kategoryzowana jako osoba dobra. Nawet jeżeli ta dobroć miała w sobie odrobinę wymierzonej w niego cierpkości. To ta dobroć była jednym z głównych powodów uganiania się za nią mimo okazywanej mu początkowo niechęci. Założenie złych intencji było więc trudne.
Odpowiedział jej więc uśmiech. Niegdyś był to uśmiech wyzbyty wszelkich trosk. Uśmiech noszący w sobie naprawdę niewiele bólu i traumatycznych przeżyć. Dzisiaj było widać na nim odcisk śmierci. To był ten sam, ciepły i wesoły pisarz, słynący z robienia sobie głupich żartów i niesamowicie naiwnych, oderwanych od rzeczywistości, pełnych marzeń opowieści. Ta radość została jednak nieco stłumiona przez mgły czasu i wojny. Musiał się ukrywać. Niewątpliwie. Ani jego imię, ani imię wiszącego na rozwieszonych wszędzie listach gończych jego brata, nie były już w Wielkiej Brytanii mile widziane. Mus opuszczenia Londynu musiał być dla niego bolesny. Jak bardzo? Tego Aenor miała dowiedzieć się już za chwilę. Cillian nauczył się już o tym rozmawiać. Doświadczenie, które wcześniej zniszczyło kompletnie jego chęci do robienia czegokolwiek, stało się ważną lekcją. Zaczęło nieść go ponad tym wszystkim, pozwalało na zaciśnięcie zębów i pięści, kiedy sytuacja wymagała od niego reakcji sprzecznej z własną, delikatną naturą.
Rozpalił się w nim gniew.
— Komplemenciara — jak zawsze.
Komplementy kompletnie do niej nie pasowały. Zawsze zdawała się trwać tak nisko przy ziemi, jak tylko pozwalały na to prawa fizyki. Zawsze chciał podać jej tę pomocną dłoń, mającą pomóc wznieść się w górę, ale nawet mimo włożonego wysiłku efekt był znikomy. Nie dlatego, że nie potrafiła marzyć. Dlatego, że marzyli w różny sposób.
Przekroczył próg domu Aenor przeczesując palcami mokre od śniegu włosy. Kiedyś ciągle to robił. Kłamał nieźle, ale tym tikiem zdradzał się zawsze — był zdenerwowany. Nawet jeżeli kąciki ust uniósł w górę. W środku Cilliana działo się o wiele więcej niż dostrzegalne.
— Uh, wodę? — Ostatnio nie potrafił pytać o nic więcej. Z oczywistych powodów. Kryzys ekonomiczny zaciskał swoje palce na jego szyi nie od wczoraj. Ciekawe, czy dziwnie dla niej teraz wyglądał? Bez fajki w ustach? Kiedy ze sobą chodzili, palił nałogowo i wydawał na ten nałóg absurdalne ilości pieniędzy. Ale teraz... tytoń słabej jakości był tak drogi i tak trudny do zdobycia, że nie było warto robić sobie nadziei. — Charles powiedział mi, że wróciłaś. — Wyjaśnił. Nie pamiętał, aby wspominał o tym w swoim liście. — Trochę nie dowierzałem, że się na to zdecydowałaś w ogniu tej cholernej wojny. Wszyscy wolą raczej uciekać gdzieś daleko... — mówił, rozpinając płaszcz — przesadzę, pytając: „czemu?”. Pewnie nie powinienem zaczynać od pytań tylko od wyjaśnień, ale mnie to nurtuje od dłuższej chwili.
Odpowiedział jej więc uśmiech. Niegdyś był to uśmiech wyzbyty wszelkich trosk. Uśmiech noszący w sobie naprawdę niewiele bólu i traumatycznych przeżyć. Dzisiaj było widać na nim odcisk śmierci. To był ten sam, ciepły i wesoły pisarz, słynący z robienia sobie głupich żartów i niesamowicie naiwnych, oderwanych od rzeczywistości, pełnych marzeń opowieści. Ta radość została jednak nieco stłumiona przez mgły czasu i wojny. Musiał się ukrywać. Niewątpliwie. Ani jego imię, ani imię wiszącego na rozwieszonych wszędzie listach gończych jego brata, nie były już w Wielkiej Brytanii mile widziane. Mus opuszczenia Londynu musiał być dla niego bolesny. Jak bardzo? Tego Aenor miała dowiedzieć się już za chwilę. Cillian nauczył się już o tym rozmawiać. Doświadczenie, które wcześniej zniszczyło kompletnie jego chęci do robienia czegokolwiek, stało się ważną lekcją. Zaczęło nieść go ponad tym wszystkim, pozwalało na zaciśnięcie zębów i pięści, kiedy sytuacja wymagała od niego reakcji sprzecznej z własną, delikatną naturą.
Rozpalił się w nim gniew.
— Komplemenciara — jak zawsze.
Komplementy kompletnie do niej nie pasowały. Zawsze zdawała się trwać tak nisko przy ziemi, jak tylko pozwalały na to prawa fizyki. Zawsze chciał podać jej tę pomocną dłoń, mającą pomóc wznieść się w górę, ale nawet mimo włożonego wysiłku efekt był znikomy. Nie dlatego, że nie potrafiła marzyć. Dlatego, że marzyli w różny sposób.
Przekroczył próg domu Aenor przeczesując palcami mokre od śniegu włosy. Kiedyś ciągle to robił. Kłamał nieźle, ale tym tikiem zdradzał się zawsze — był zdenerwowany. Nawet jeżeli kąciki ust uniósł w górę. W środku Cilliana działo się o wiele więcej niż dostrzegalne.
— Uh, wodę? — Ostatnio nie potrafił pytać o nic więcej. Z oczywistych powodów. Kryzys ekonomiczny zaciskał swoje palce na jego szyi nie od wczoraj. Ciekawe, czy dziwnie dla niej teraz wyglądał? Bez fajki w ustach? Kiedy ze sobą chodzili, palił nałogowo i wydawał na ten nałóg absurdalne ilości pieniędzy. Ale teraz... tytoń słabej jakości był tak drogi i tak trudny do zdobycia, że nie było warto robić sobie nadziei. — Charles powiedział mi, że wróciłaś. — Wyjaśnił. Nie pamiętał, aby wspominał o tym w swoim liście. — Trochę nie dowierzałem, że się na to zdecydowałaś w ogniu tej cholernej wojny. Wszyscy wolą raczej uciekać gdzieś daleko... — mówił, rozpinając płaszcz — przesadzę, pytając: „czemu?”. Pewnie nie powinienem zaczynać od pytań tylko od wyjaśnień, ale mnie to nurtuje od dłuższej chwili.
no beauty shines brighter
than a good heart
than a good heart
Cillian Moore
Zawód : Wygnany powieściopisarz, chwyta się prac dorywczych
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Chodźmy nad wodę
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przed domem
Szybka odpowiedź