Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Derbyshire
Miasteczko Bakewell
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Miasteczko Bakewell
Położone nad rzeką Wye miasteczko Bakewell swoje lata świetności ma dawno za sobą. Gdy nad terenami Derbyshire panował ród Alesgood, miejsce te stanowiło jedno z obronnych przyczółków hrabstwa, nad którym górował Zamek Bakewell otoczony fosą i murem. Dziś miasteczko słynie przede wszystkim za sprawą kulinariów — to tutaj powstały trzy słynne na całą Anglię desery w postaci puddingu i tarty Bakewell. Okoliczne gospody oraz piekarnie wciąż prześcigają się w ulepszaniu receptury, produkcję zwiększając na okres tradycyjnego przystrajania studni, który zwyczajowo przypada na czerwiec.
Był zirytowany. Mógł się przecież bronić, kiedy już próbowali go pochwycić - ale nie chciał krzywdzić ludzi, którzy przecież pracowali nad zapewnieniem bezpieczeństwa na ziemiach znajdujących się pod opieką jego rodziny.
Bakewell było stanowczo przeklęte. Jak inaczej miał to określić? Może rzeczywiście była potrzebna tutaj interwencja łamaczy klątw. Powinien skontaktować się w tej sprawie z kimś, wysłać go na sprawdzenie zakątków tego miasta - przecież niemożliwym było, aby po raz kolejny podczas wizyty w tym zazwyczaj spokojnym rejonie, coś podobnie absurdalnego się działo. Ktoś go obrał za cel swoich żartów? A może coś jeszcze innego miało miejsce?
Wbijał spojrzenie w kierunku strażników, zaciskając mocniej szczękę, kiedy usłyszał głos...
Obrócił się powoli, uważnie przyglądając się postaci, która wyraźnie była bardziej gadatliwa od pozostałych znajdujących się tutaj. Zmarszczył brwi na jej słowa o zwijaniu chleba, spoglądając zaraz po tym na podłogę, na której wszyscy się znajdywali. Jej stan nie różnił się wiele od niektórych obozowisk - ziemia, bród, liście, kamienie, a także i jakieś plamy niezidentyfikowanej bliżej cieczy, w której pochodzenie nie chciał się bardziej zagłębiać. O niektórych rzeczach było lepiej nie wiedzieć dla własnego spokojnego snu w nocy.
Uczta? Racuchy i kawa, herbata? Nie rozumiał, o czym kobieta opowiadała. Nie potrafił przywołać sobie jej aparycji, a jednak w ciszy ruszył w jej stronę, wciąż uważnie ją obserwując. Znała jego pochodzenie? A może jednak zgrywała się? Była szurniętą? A może w jej dziwnym szaleństwie była metoda? Jeśli odnosiła się do czegoś, co miało miejsce kilka dni temu...
Spotkanie Zakonu.
Nie dostrzegał tego. Rzeczywiście pojawił się tam poczęstunek, z którego nie skorzystał. Zapominał jak niektórzy ludzie byli głodni w tych czasach, samemu w końcu jedząc na jednych z najpiękniejszych porcelanowych zastaw, mając jedzenia więcej niż wystarczająco, aby być sytym. Przesunął wzrokiem po wybiedzonych twarzach współwięźniów. Czy to były realia masy ludzi? Głód, bród, wojna, przestępstwa. Może niektórzy dostawali tutaj najłatwiejszy do zdobycia przez nich posiłek od ostatnich dwóch lat?
Trudno było mu czasem zrozumieć poczynania ludzi. Dlaczego łamali prawo? Z lęku, przez pychę czy chciwość? Coś jeszcze innego nimi kierowało? Coś, co wykraczało poza jego zrozumienie?
Uspokoił się nieco, zaczął przynajmniej uspokajać. W końcu nie był zagrożeniem dla tych ludzi - co najwyżej oni dla niego, gdyby dowiedzieli się o tym, kim był. Jak zareagowaliby? Błagali o litość, o wypuszczenie? O ucieczkę?
- Tak, oczywiście, niezwykła uczta w postaci wybitnej kuchni towarzyszy... em... naszych poglądów - odpowiedział, zastanawiając się czy kobieta chciała dać mu przykrywkę. Jeśli tak, powinien skupić się na odgrywaniu swojej roli. -Gwałtowanie przerwana nieoczekiwanymi wydarzeniami, mająca miejsce na oddalonym lądzie... - dopowiedział, chrząkając cicho, wciąż nie potrafiąc pozbyć się swojej maniery, kiedy mówił z dbałością o dykcję.
Zaraz jednak usiadł przy nieznajomej, chociaż dość ostrożnie, jakby każdy ruch w tym miejscu miał być problematyczny.
Wbił spojrzenie w podłogę, słysząc jej pytanie. Skrzywił się zauważalnie. Nie był dobrym kłamcą w ukrywaniu swoich emocji - może właśnie dlatego bardziej korzystał z nich jak ze swojego napędu? Wykorzystywał je, a nie tłamsił; uczył nad nimi panować.
- Bardzo niefortunny zbieg okoliczności i popełniony błąd przez funkcjonariusza, który mam nadzieję wkrótce wyjaśnić - powiedział, przenosząc wzrok na celę, gdzieś na korytarz, na którym zniknął strażnik, czując narastającą w nim frustrację. Przymknął jednak oczy. Wdech i wydech, pomyłki się zdarzają. Nie możesz się unosić..., zaczął sobie powtarzać w myślach. Nie mógł pozwolić sobie na wybuch.
- Przy jakich okolicznościach pani się tutaj znalazła?
Bakewell było stanowczo przeklęte. Jak inaczej miał to określić? Może rzeczywiście była potrzebna tutaj interwencja łamaczy klątw. Powinien skontaktować się w tej sprawie z kimś, wysłać go na sprawdzenie zakątków tego miasta - przecież niemożliwym było, aby po raz kolejny podczas wizyty w tym zazwyczaj spokojnym rejonie, coś podobnie absurdalnego się działo. Ktoś go obrał za cel swoich żartów? A może coś jeszcze innego miało miejsce?
Wbijał spojrzenie w kierunku strażników, zaciskając mocniej szczękę, kiedy usłyszał głos...
Obrócił się powoli, uważnie przyglądając się postaci, która wyraźnie była bardziej gadatliwa od pozostałych znajdujących się tutaj. Zmarszczył brwi na jej słowa o zwijaniu chleba, spoglądając zaraz po tym na podłogę, na której wszyscy się znajdywali. Jej stan nie różnił się wiele od niektórych obozowisk - ziemia, bród, liście, kamienie, a także i jakieś plamy niezidentyfikowanej bliżej cieczy, w której pochodzenie nie chciał się bardziej zagłębiać. O niektórych rzeczach było lepiej nie wiedzieć dla własnego spokojnego snu w nocy.
Uczta? Racuchy i kawa, herbata? Nie rozumiał, o czym kobieta opowiadała. Nie potrafił przywołać sobie jej aparycji, a jednak w ciszy ruszył w jej stronę, wciąż uważnie ją obserwując. Znała jego pochodzenie? A może jednak zgrywała się? Była szurniętą? A może w jej dziwnym szaleństwie była metoda? Jeśli odnosiła się do czegoś, co miało miejsce kilka dni temu...
Spotkanie Zakonu.
Nie dostrzegał tego. Rzeczywiście pojawił się tam poczęstunek, z którego nie skorzystał. Zapominał jak niektórzy ludzie byli głodni w tych czasach, samemu w końcu jedząc na jednych z najpiękniejszych porcelanowych zastaw, mając jedzenia więcej niż wystarczająco, aby być sytym. Przesunął wzrokiem po wybiedzonych twarzach współwięźniów. Czy to były realia masy ludzi? Głód, bród, wojna, przestępstwa. Może niektórzy dostawali tutaj najłatwiejszy do zdobycia przez nich posiłek od ostatnich dwóch lat?
Trudno było mu czasem zrozumieć poczynania ludzi. Dlaczego łamali prawo? Z lęku, przez pychę czy chciwość? Coś jeszcze innego nimi kierowało? Coś, co wykraczało poza jego zrozumienie?
Uspokoił się nieco, zaczął przynajmniej uspokajać. W końcu nie był zagrożeniem dla tych ludzi - co najwyżej oni dla niego, gdyby dowiedzieli się o tym, kim był. Jak zareagowaliby? Błagali o litość, o wypuszczenie? O ucieczkę?
- Tak, oczywiście, niezwykła uczta w postaci wybitnej kuchni towarzyszy... em... naszych poglądów - odpowiedział, zastanawiając się czy kobieta chciała dać mu przykrywkę. Jeśli tak, powinien skupić się na odgrywaniu swojej roli. -Gwałtowanie przerwana nieoczekiwanymi wydarzeniami, mająca miejsce na oddalonym lądzie... - dopowiedział, chrząkając cicho, wciąż nie potrafiąc pozbyć się swojej maniery, kiedy mówił z dbałością o dykcję.
Zaraz jednak usiadł przy nieznajomej, chociaż dość ostrożnie, jakby każdy ruch w tym miejscu miał być problematyczny.
Wbił spojrzenie w podłogę, słysząc jej pytanie. Skrzywił się zauważalnie. Nie był dobrym kłamcą w ukrywaniu swoich emocji - może właśnie dlatego bardziej korzystał z nich jak ze swojego napędu? Wykorzystywał je, a nie tłamsił; uczył nad nimi panować.
- Bardzo niefortunny zbieg okoliczności i popełniony błąd przez funkcjonariusza, który mam nadzieję wkrótce wyjaśnić - powiedział, przenosząc wzrok na celę, gdzieś na korytarz, na którym zniknął strażnik, czując narastającą w nim frustrację. Przymknął jednak oczy. Wdech i wydech, pomyłki się zdarzają. Nie możesz się unosić..., zaczął sobie powtarzać w myślach. Nie mógł pozwolić sobie na wybuch.
- Przy jakich okolicznościach pani się tutaj znalazła?
Hope's not gone
Elroy Greengrass
Zawód : Smokolog w Peak District
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
I won't talk myself up, I don't need to pretend
You won't see me coming 'til it's too late again
You won't see me coming 'til it's too late again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Widocznie nie tylko dla Elroya Bakewell było przeklęte i Thalia chyba nawet rzuciłaby nieco grosza jakiemuś łamaczowi klątw. Niech może to będzie nauczka dla nich wszystkich aby jednak omijać to miejsce. Czemu tam ktokolwiek mieszkał skoro tak łatwo było cię aresztować? Albo eee…pewnie coś jeszcze by się tam wydarzyło, ale dla niej aresztowanie wystarczało!
Nie umiała nawet powiedzieć, jak bardzo jej ulżyło kiedy Elroy widocznie rozpoznał…nie, nie ją, ale to, o czym mówiła. To był jakiś postęp, potrafili już dojść do porozumienia a on wiedział, że była po jego stronie. Dostrzegła jeszcze jak rozglądał się po okolicy, rozczarowany? Zniesmaczony? Nie umiała powiedzieć, co sobie myślał, ale widok, który jego szokował, dla nie wydawał się całkowicie zwyczajny. Co prawda pachnieć nie pachniało słodko, ale w portach bywało czasem gorzej. A sama wydawała się jednak zmęczona, a nie zła, niepewna albo rozczarowana. Mimo wszystko, chciała by jednak Elroy wyszedł stąd cały i niekoniecznie naruszony.
- Dokładnie taka. – Uśmiechnęła się lekko, nie zamierzając kontynuować tej rozmowy aby ktoś dziwny nie zaczął przysłuchiwać się ich słowom, ale rozpoznała co mówił i w pełni się w tym zgadzała. Jedyne więc, co teraz mogła zrobić dla Greengrassa, to spróbować dać mu nieco miejsca i to chyba czystszego niż…nie, tu nie było do czego porównywać, dlatego chyba sukcesem trzeba było nazwać to, że miejsce było czyste. Sama usiadła obok niego, czy też raczej wcisnęła się pomiędzy ludzi. Sięgnęła jeszcze do kieszeni, wyciągając z niej naprędce wciśniętą tam wcześniej kromkę chleba kiedy przyniesiono tutaj skromne porcje jedzeniowe, a ona wiedziała, że póki co nie ma co rzucać się i trzeba głód zabić później. Nawet tutaj, a może zwłaszcza tutaj, nie wiedziano, kiedy mogli przynieść następne jedzenie. – Weź, zjedz coś… - Wyciągnęła ją w jego kierunku. Na pewno nie było to w jego guście i jadł lepsze rzeczy, ale może na teraz staczy.
- Na pewno wszystko się wyjaśni, a do tego momentu postarajmy się aby jednak… - rozejrzała się ostrożnie po okolicy, ale ludzie powoli przestawali zwracać na nich uwagę. To dobrze, ostatnie co, to jakakolwiek chęć zwrócenia uwagi na Elroya, bo podejrzewała, że niektórzy nie siedzieli tu za niewinność i po prostu chciała aby jednak nikt nie próbował dobrać się do lorda tych ziem. Bójki w więzieniu chyba nie różniły się zbytnio od tych barowych, ale naprawdę nie chciała sprawdzać. - …nie zwracać na siebie uwagi. – Odetchnęła lekko, poprawiając się na miejscu. Nie czuła się dobrze po ostatniej sytuacji, a to nie było najwygodniejsze miejsce na dochodzenie do siebie.
- Mam nadzieję, że będziesz pamiętać o mnie jak już stąd wyjdziesz. – Westchnęła, nie wiedząc nawet, jak sama miała się wytłumaczyć. Dokumenty się magicznie nie pojawią, a jak raz by mogły.
- Powiedzmy, że jak w okolicy dzieje się coś podejrzanego, a ty nigdy nie posiadałeś dokumentów, to raczej wsadzają cię do aresztu a nie zgłaszasz się potem z dowodami. Jeszcze nie wiem, jak stad wyjdę… - rozejrzała się po otoczeniu. Cóż, przynajmniej na tę chwilę mogła pozwolić sobie na towarzystwo kogoś, kogo znała, zanim na nowo nie zostanie sama.
Nie umiała nawet powiedzieć, jak bardzo jej ulżyło kiedy Elroy widocznie rozpoznał…nie, nie ją, ale to, o czym mówiła. To był jakiś postęp, potrafili już dojść do porozumienia a on wiedział, że była po jego stronie. Dostrzegła jeszcze jak rozglądał się po okolicy, rozczarowany? Zniesmaczony? Nie umiała powiedzieć, co sobie myślał, ale widok, który jego szokował, dla nie wydawał się całkowicie zwyczajny. Co prawda pachnieć nie pachniało słodko, ale w portach bywało czasem gorzej. A sama wydawała się jednak zmęczona, a nie zła, niepewna albo rozczarowana. Mimo wszystko, chciała by jednak Elroy wyszedł stąd cały i niekoniecznie naruszony.
- Dokładnie taka. – Uśmiechnęła się lekko, nie zamierzając kontynuować tej rozmowy aby ktoś dziwny nie zaczął przysłuchiwać się ich słowom, ale rozpoznała co mówił i w pełni się w tym zgadzała. Jedyne więc, co teraz mogła zrobić dla Greengrassa, to spróbować dać mu nieco miejsca i to chyba czystszego niż…nie, tu nie było do czego porównywać, dlatego chyba sukcesem trzeba było nazwać to, że miejsce było czyste. Sama usiadła obok niego, czy też raczej wcisnęła się pomiędzy ludzi. Sięgnęła jeszcze do kieszeni, wyciągając z niej naprędce wciśniętą tam wcześniej kromkę chleba kiedy przyniesiono tutaj skromne porcje jedzeniowe, a ona wiedziała, że póki co nie ma co rzucać się i trzeba głód zabić później. Nawet tutaj, a może zwłaszcza tutaj, nie wiedziano, kiedy mogli przynieść następne jedzenie. – Weź, zjedz coś… - Wyciągnęła ją w jego kierunku. Na pewno nie było to w jego guście i jadł lepsze rzeczy, ale może na teraz staczy.
- Na pewno wszystko się wyjaśni, a do tego momentu postarajmy się aby jednak… - rozejrzała się ostrożnie po okolicy, ale ludzie powoli przestawali zwracać na nich uwagę. To dobrze, ostatnie co, to jakakolwiek chęć zwrócenia uwagi na Elroya, bo podejrzewała, że niektórzy nie siedzieli tu za niewinność i po prostu chciała aby jednak nikt nie próbował dobrać się do lorda tych ziem. Bójki w więzieniu chyba nie różniły się zbytnio od tych barowych, ale naprawdę nie chciała sprawdzać. - …nie zwracać na siebie uwagi. – Odetchnęła lekko, poprawiając się na miejscu. Nie czuła się dobrze po ostatniej sytuacji, a to nie było najwygodniejsze miejsce na dochodzenie do siebie.
- Mam nadzieję, że będziesz pamiętać o mnie jak już stąd wyjdziesz. – Westchnęła, nie wiedząc nawet, jak sama miała się wytłumaczyć. Dokumenty się magicznie nie pojawią, a jak raz by mogły.
- Powiedzmy, że jak w okolicy dzieje się coś podejrzanego, a ty nigdy nie posiadałeś dokumentów, to raczej wsadzają cię do aresztu a nie zgłaszasz się potem z dowodami. Jeszcze nie wiem, jak stad wyjdę… - rozejrzała się po otoczeniu. Cóż, przynajmniej na tę chwilę mogła pozwolić sobie na towarzystwo kogoś, kogo znała, zanim na nowo nie zostanie sama.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Nie był pewny warunków, w których się znajdywał - nie mógł powiedzieć jasno czy to miejsce go obrzydzało przez fakt, że się w nim znalazł, czy bardziej fakt, że musiało istnieć? Brudne i dołujące nie wpisywało się w miejsca odwiedzane przez niego regularne, a przymus jego istnienia był kolejną cegiełką, która uświadamiała go, że nie zawsze i nie wszystko było tak kolorowe i piękne jakby chciał. Świat nie był stworzonych z dobrych idei - był stworzony ze zła i dobra, którego nikt nie potrafił rozróżnić tak do końca. Gdzie leżała granica? Gdzie należało zakreślić, za co można było trafić do miejsca takiego jak to?
Derbyshire coraz bardziej go zawodziło.
Kurz i bród - z tym spotkał się podczas wypraw, podczas obserwacji i w pracy w rezerwacie. Nikt nie mógł powiedzieć, że jego praca nie była tą ciężką, ale zdawało się, że on sam czasem tego nie dostrzegał. Jego dłonie były pokryte bliznami, tak jak i niejednokrotnie brudem i kurzem, a często i innymi, czasem lepiej nie nazywanymi, substancjami.
Spojrzał na nią delikatnie zaskoczony, kiedy wyciągnęła z kieszeni kromkę chleba. Zaprzeczył delikatnie dłonią na ofertę - może odrobinę z faktu świadomości, gdzie ta się znajdywała jeszcze chwilę wcześniej, ale w znacznej mierze z przekonania, że nie mógłby częstować się chlebem ludzi, dla których często był to jedyny posiłek w ciągu dnia. W Oazie... przecież widział to jak niektórzy zajadali się racuchami - pachniało podczas zebrania, dla ilu z nich był to jeden z niewielu słodkich posiłków, które zjedli na przestrzeni tak wielu dni, tygodni, może nawet od początku wojny?
Przeleciał spojrzeniem mimowolnie po zmęczonych twarzach. Brzydkich, brudnych, pobliźnionych i nieelegancko przystrzyżonych. Kobiety, mężczyźni również, a czasem i młodzi chłopcy. Na co czekali? Co było ich przewiną? Potargane ubrania, pusty żołądek? Zawiść do drugiego i zazdrość, a może jeszcze coś...
Jego noga wzdrygnęła się, kiedy przebiegł po niej szczur, ale postarał się zachować neutralną twarz. Przesunął za nim wzrokiem, słysząc ciche popiskiwanie. Nie był na to przygotowany - i chyba zaczynał rozumieć zniesmaczenie Mare, kiedy ich nowy współlokator zaczął znosić dla niej martwe myszy.
Zmarszczył brwi... Jak działało to miejsce? Na jakiej dokładnie zasadzie sprawdzali tutaj ludzi i na co czekali ci inni? Na łaskę? Na osąd? Na udowodnienie... czego?
- Coś stało się w okolicy? - dopytał, zaraz przenosząc na nią spojrzenie. Odchrząknął cicho, zaraz po tym kręcąc delikatnie głową, zniżając nieco głos, bo dostrzegł jak ktoś bardziej im się przygląda. Choć tylko przez moment, jakby spłoszył się spojrzeniem Elroya w jego stronę. Pozostali więźniowie zdawali się zupełnie zająć sobą. - Kradzież, pobicie...? - dopytał, nie wiedząc w jakich kłopotach dokładnie znalazła się jego... towarzyszka. I czy nie powinien się obawiać? Nawet jeśli czuł w klatce piersiowej ucisk stresu, nie był pewny czy był on bardziej spowodowany tym wokół jakich ludzi się znalazł, czy zmartwieniem o to, co dokładnie działo się w tym miejscu, które coraz bardziej osądzał o bycie przeklętym.
Derbyshire coraz bardziej go zawodziło.
Kurz i bród - z tym spotkał się podczas wypraw, podczas obserwacji i w pracy w rezerwacie. Nikt nie mógł powiedzieć, że jego praca nie była tą ciężką, ale zdawało się, że on sam czasem tego nie dostrzegał. Jego dłonie były pokryte bliznami, tak jak i niejednokrotnie brudem i kurzem, a często i innymi, czasem lepiej nie nazywanymi, substancjami.
Spojrzał na nią delikatnie zaskoczony, kiedy wyciągnęła z kieszeni kromkę chleba. Zaprzeczył delikatnie dłonią na ofertę - może odrobinę z faktu świadomości, gdzie ta się znajdywała jeszcze chwilę wcześniej, ale w znacznej mierze z przekonania, że nie mógłby częstować się chlebem ludzi, dla których często był to jedyny posiłek w ciągu dnia. W Oazie... przecież widział to jak niektórzy zajadali się racuchami - pachniało podczas zebrania, dla ilu z nich był to jeden z niewielu słodkich posiłków, które zjedli na przestrzeni tak wielu dni, tygodni, może nawet od początku wojny?
Przeleciał spojrzeniem mimowolnie po zmęczonych twarzach. Brzydkich, brudnych, pobliźnionych i nieelegancko przystrzyżonych. Kobiety, mężczyźni również, a czasem i młodzi chłopcy. Na co czekali? Co było ich przewiną? Potargane ubrania, pusty żołądek? Zawiść do drugiego i zazdrość, a może jeszcze coś...
Jego noga wzdrygnęła się, kiedy przebiegł po niej szczur, ale postarał się zachować neutralną twarz. Przesunął za nim wzrokiem, słysząc ciche popiskiwanie. Nie był na to przygotowany - i chyba zaczynał rozumieć zniesmaczenie Mare, kiedy ich nowy współlokator zaczął znosić dla niej martwe myszy.
Zmarszczył brwi... Jak działało to miejsce? Na jakiej dokładnie zasadzie sprawdzali tutaj ludzi i na co czekali ci inni? Na łaskę? Na osąd? Na udowodnienie... czego?
- Coś stało się w okolicy? - dopytał, zaraz przenosząc na nią spojrzenie. Odchrząknął cicho, zaraz po tym kręcąc delikatnie głową, zniżając nieco głos, bo dostrzegł jak ktoś bardziej im się przygląda. Choć tylko przez moment, jakby spłoszył się spojrzeniem Elroya w jego stronę. Pozostali więźniowie zdawali się zupełnie zająć sobą. - Kradzież, pobicie...? - dopytał, nie wiedząc w jakich kłopotach dokładnie znalazła się jego... towarzyszka. I czy nie powinien się obawiać? Nawet jeśli czuł w klatce piersiowej ucisk stresu, nie był pewny czy był on bardziej spowodowany tym wokół jakich ludzi się znalazł, czy zmartwieniem o to, co dokładnie działo się w tym miejscu, które coraz bardziej osądzał o bycie przeklętym.
Hope's not gone
Elroy Greengrass
Zawód : Smokolog w Peak District
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
I won't talk myself up, I don't need to pretend
You won't see me coming 'til it's too late again
You won't see me coming 'til it's too late again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie wyglądała na rozczarowaną otoczeniem, ale jej życie zawsze toczyło się w podobnych barwach. Mało kiedy było czysto w okolicy, a sierociniec, chociaż w lepszej higienie, też nie był najpiękniejszym budynkiem. Nie namawiała wszystkich do przyzwyczajenia się do brudu, ale nie dało się go uniknąć. Gdyby Elroy trafił do więzienia przed tym, jak rozpoczęła się wojna, raczej nie wylądowałby w lepszych warunkach – zawsze było brzydko i niesmacznie w miejscach takich jak ten. Nie wiedziała, czy Elroy zainspirował się do jakiejś zmiany, czy po prostu obrzydnie mu wszystko w tym momencie.
- Wiem, że jest średnio, ale najlepiej trzymać się gdzieś na uboczu i nie zaczepiać nikogo. Zwłaszcza Joe… - ściszyła głos, tak aby nie zwrócić na nich uwagi, chociaż jej spojrzenie dość szybko powędrowało w stronę mężczyzny, który obecnie siedział z przymkniętymi oczyma, jakby przysypiał, ale dookoła niego nie było nikogo; ludzie woleli stłoczyć się dalej niż wpaść na kogoś. -…ale jak nie będziesz patrzeć w jego kierunku, to nie powinien do ciebie podejść.
To nie tak, że nie wierzyła w lorda Greengrassa i w tym wypadku spodziewałaby się, że mógłby doskonale się obronić i w razie czego przywalić komuś w twarz (albo w inne miejsce), ale wolałaby nikomu potem nie tłumaczyć się, czemu nie ostrzegła Elroya przed więziennymi burdami. Z drugiej strony, może to by przywołało obecność przełożonego. Albo tylko pilnujących, którzy kibicowaliby ulubionemu więźniowi. Słyszała, że takie sytuacje też się zdarzały.
- Weź chociaż trochę, możesz tu posiedzieć jeszcze dłuższy czas. – Nie zamierzała wciskać mu jedzenie jeżeli go konkretnie nie chciał, ale wolała aby mógł zjeść cokolwiek. Głodny więzień też był całkiem podejrzany, ale wiedziała, że Elroy może wyjdzie niebawem. – A szczury najlepiej zignorować. – Poklepała go jeszcze po ramieniu, tak aby był o wiele swobodniejszy, na ile to oczywiście możliwe.
- Oh tam? – Spojrzała jeszcze na ludzi w otoczeniu, ale wszyscy już porzucili zainteresowanie nimi, więc jeżeli nie będzie podnosić głosu, nikt nie powinien zwrócić na nich uwagi. – Alexander chciał ukraść trochę chleba, bo jego młodsza siostra nie jadła od tygodnia. Sprzedawca go złapał i go sprał zanim nie oddał go w ręce władz. Teraz siostra Alexandra siedzi sama w domu i pewnie się zastanawia, co się stało z bratem, ale ma pięć lat, więc nie wyjdzie go szukać. – Chciał wiedzieć, więc powiedziała, nawet jeżeli nie była to dobra odpowiedź. – A ja trafiłam tutaj, bo chciałam odciągnąć sprzedawcę od Alexandra.
- Wiem, że jest średnio, ale najlepiej trzymać się gdzieś na uboczu i nie zaczepiać nikogo. Zwłaszcza Joe… - ściszyła głos, tak aby nie zwrócić na nich uwagi, chociaż jej spojrzenie dość szybko powędrowało w stronę mężczyzny, który obecnie siedział z przymkniętymi oczyma, jakby przysypiał, ale dookoła niego nie było nikogo; ludzie woleli stłoczyć się dalej niż wpaść na kogoś. -…ale jak nie będziesz patrzeć w jego kierunku, to nie powinien do ciebie podejść.
To nie tak, że nie wierzyła w lorda Greengrassa i w tym wypadku spodziewałaby się, że mógłby doskonale się obronić i w razie czego przywalić komuś w twarz (albo w inne miejsce), ale wolałaby nikomu potem nie tłumaczyć się, czemu nie ostrzegła Elroya przed więziennymi burdami. Z drugiej strony, może to by przywołało obecność przełożonego. Albo tylko pilnujących, którzy kibicowaliby ulubionemu więźniowi. Słyszała, że takie sytuacje też się zdarzały.
- Weź chociaż trochę, możesz tu posiedzieć jeszcze dłuższy czas. – Nie zamierzała wciskać mu jedzenie jeżeli go konkretnie nie chciał, ale wolała aby mógł zjeść cokolwiek. Głodny więzień też był całkiem podejrzany, ale wiedziała, że Elroy może wyjdzie niebawem. – A szczury najlepiej zignorować. – Poklepała go jeszcze po ramieniu, tak aby był o wiele swobodniejszy, na ile to oczywiście możliwe.
- Oh tam? – Spojrzała jeszcze na ludzi w otoczeniu, ale wszyscy już porzucili zainteresowanie nimi, więc jeżeli nie będzie podnosić głosu, nikt nie powinien zwrócić na nich uwagi. – Alexander chciał ukraść trochę chleba, bo jego młodsza siostra nie jadła od tygodnia. Sprzedawca go złapał i go sprał zanim nie oddał go w ręce władz. Teraz siostra Alexandra siedzi sama w domu i pewnie się zastanawia, co się stało z bratem, ale ma pięć lat, więc nie wyjdzie go szukać. – Chciał wiedzieć, więc powiedziała, nawet jeżeli nie była to dobra odpowiedź. – A ja trafiłam tutaj, bo chciałam odciągnąć sprzedawcę od Alexandra.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Dość niedyskretnie obrócił się w stronę mężczyzny, na które padło spojrzenie jego rozmówczyni, zaraz po tym jednak odwracając wzrok od wspomnianego Joe, kiedy padły kolejne słowa o tym, aby był ostrożny. Zdawało mu się, że mężczyzna wciąż spał - ale nie powinien do niego podejść. Miał przynajmniej taką nadzieję, że nie musiał w tym momencie o nic takiego się martwić. W końcu kto powiedział, że każdy musiał w więzieniu być agresywnym i skorym do burd?
Choć osamotnienie człowieka, o którym wspomniała jego rozmówczyni, stanowczo przywodziło na myśl, że musiał być ku temu jakiś powód. Pytanie pozostawało, czy był on rzeczywiście takim, o jakim mówiła, czy może jeszcze innym?
- Nie brakuje nam jedzenia w Derby, ty się pożyw, proszę - odpowiedział nieco ciszej, czując te dziwne i niepokojące spojrzenia na sobie, kiedy wspomniał o jedzeniu. Wyprostował się jednak jedynie. Może nie powinien się odzywać na ten temat w ogóle? Albo mówić rzeczywiście ciszej?
- Szczury nie są problemem, pracuję ze zwierzętami - wyjaśnił, bardziej nie spodziewając się ich w tak niewielkiej celi. Nawet nie sprawiło mu problemu, kiedy nowy gość rezydencji w Derby, upodobawszy sobie jego małżonkę, zaczął znosić jej martwe myszy. Tłumaczył Mare, że kuguchary w podobny sposób okazują sympatię i zdawało się, że na razie przyjęła to do wiadomości.
Zmarszczył brwi, słysząc o tym, dlaczego Alexander tutaj trafił - i dlaczego ona tutaj trafiła. Ludzie byli głodni, a kradzież wcale nie była dobra - była wykroczeniem, ale jak miał spoglądać na kradzież, kiedy on sam nie odczuwał każdego dnia głodu? Nie takiego jaki odczuwali ci ludzie posuwający się do najgorszych możliwych czynów. Kradzież przy tym, co miało miejsce w Dorset, zdawała się mieć znacznie mniejszą wagę - nawet jeśli wciąż była wykroczeniem. Była różnica w okradaniu dla zysku, a kradzieży dla przetrwania; wojna nie była czarno biała, wszystko zlewało się w szarości i było znacznie bardziej skomplikowane niż kiedykolwiek wcześniej. Kiedy powinno zamykać się oczy i zatykać uszy na cierpienie innych? Kiedy powinni reagować, kiedy przyzwalać cicho na to, co miało miejsce? Na tę brutalność i bezwzględność, kiedy wszyscy dookoła na niej cierpieli? Wszystkich dookoła dotykała bez znaczenia na pochodzenie i to, jak wyglądało ich życie przed wojną.
- Zaprowadzisz mnie później do tego sprzedawcy? - poprosił, marszcząc delikatnie brwi. Chciał z nim porozmawiać - zorientować się w sytuacji na rynku, na straganie. - Wyciągnę stąd jakoś ciebie. I Alexandra - rzucił, na co ktoś obok parsknął śmiechem cicho.
- Powodzenia - dotarło do ich uszu, na co Elroy spiorunował mężczyznę wzrokiem.
- Często to... - zaczął, zaraz urywając nie będąc pewnym jak miał sformułować pytanie. Czy to miało miejsce często w mieście? Wrzucanie do celi, dlatego że ktoś był głodny? Wrzucanie kogoś, kto miał pod opieką małe dziecko? Pięciolatka... przecież była niewiele starsza od Saoirse, która w maju kończyła trzy latka. Nie wyobrażał sobie jak jego córka mogłaby przetrwać samotnie - bez niego, bez Mare, bez swoich wujów i ciotek, bez kuzynostwa ani bez służby czy chociażby skrzata. Nie chciał nawet myśleć o tym jakby się czuła, gdyby nikogo przy niej nie było i została sama w domu, nie wiedząc kiedy ktoś wróci. - ... ma miejsce? Takie zamknięcie za próbę kradzieży..?
1. Joe nas zauważył i burknął na Elroya niechętnie.
2. Joe nas zauważył i pozornie nie zwrócił uwagi, dopiero po dłuższej chwili wstając i ruszając w naszą stronę.
3. Joe śpi.
Choć osamotnienie człowieka, o którym wspomniała jego rozmówczyni, stanowczo przywodziło na myśl, że musiał być ku temu jakiś powód. Pytanie pozostawało, czy był on rzeczywiście takim, o jakim mówiła, czy może jeszcze innym?
- Nie brakuje nam jedzenia w Derby, ty się pożyw, proszę - odpowiedział nieco ciszej, czując te dziwne i niepokojące spojrzenia na sobie, kiedy wspomniał o jedzeniu. Wyprostował się jednak jedynie. Może nie powinien się odzywać na ten temat w ogóle? Albo mówić rzeczywiście ciszej?
- Szczury nie są problemem, pracuję ze zwierzętami - wyjaśnił, bardziej nie spodziewając się ich w tak niewielkiej celi. Nawet nie sprawiło mu problemu, kiedy nowy gość rezydencji w Derby, upodobawszy sobie jego małżonkę, zaczął znosić jej martwe myszy. Tłumaczył Mare, że kuguchary w podobny sposób okazują sympatię i zdawało się, że na razie przyjęła to do wiadomości.
Zmarszczył brwi, słysząc o tym, dlaczego Alexander tutaj trafił - i dlaczego ona tutaj trafiła. Ludzie byli głodni, a kradzież wcale nie była dobra - była wykroczeniem, ale jak miał spoglądać na kradzież, kiedy on sam nie odczuwał każdego dnia głodu? Nie takiego jaki odczuwali ci ludzie posuwający się do najgorszych możliwych czynów. Kradzież przy tym, co miało miejsce w Dorset, zdawała się mieć znacznie mniejszą wagę - nawet jeśli wciąż była wykroczeniem. Była różnica w okradaniu dla zysku, a kradzieży dla przetrwania; wojna nie była czarno biała, wszystko zlewało się w szarości i było znacznie bardziej skomplikowane niż kiedykolwiek wcześniej. Kiedy powinno zamykać się oczy i zatykać uszy na cierpienie innych? Kiedy powinni reagować, kiedy przyzwalać cicho na to, co miało miejsce? Na tę brutalność i bezwzględność, kiedy wszyscy dookoła na niej cierpieli? Wszystkich dookoła dotykała bez znaczenia na pochodzenie i to, jak wyglądało ich życie przed wojną.
- Zaprowadzisz mnie później do tego sprzedawcy? - poprosił, marszcząc delikatnie brwi. Chciał z nim porozmawiać - zorientować się w sytuacji na rynku, na straganie. - Wyciągnę stąd jakoś ciebie. I Alexandra - rzucił, na co ktoś obok parsknął śmiechem cicho.
- Powodzenia - dotarło do ich uszu, na co Elroy spiorunował mężczyznę wzrokiem.
- Często to... - zaczął, zaraz urywając nie będąc pewnym jak miał sformułować pytanie. Czy to miało miejsce często w mieście? Wrzucanie do celi, dlatego że ktoś był głodny? Wrzucanie kogoś, kto miał pod opieką małe dziecko? Pięciolatka... przecież była niewiele starsza od Saoirse, która w maju kończyła trzy latka. Nie wyobrażał sobie jak jego córka mogłaby przetrwać samotnie - bez niego, bez Mare, bez swoich wujów i ciotek, bez kuzynostwa ani bez służby czy chociażby skrzata. Nie chciał nawet myśleć o tym jakby się czuła, gdyby nikogo przy niej nie było i została sama w domu, nie wiedząc kiedy ktoś wróci. - ... ma miejsce? Takie zamknięcie za próbę kradzieży..?
1. Joe nas zauważył i burknął na Elroya niechętnie.
2. Joe nas zauważył i pozornie nie zwrócił uwagi, dopiero po dłuższej chwili wstając i ruszając w naszą stronę.
3. Joe śpi.
Hope's not gone
Elroy Greengrass
Zawód : Smokolog w Peak District
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
I won't talk myself up, I don't need to pretend
You won't see me coming 'til it's too late again
You won't see me coming 'til it's too late again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Elroy Greengrass' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 1
'k3' : 1
Bywało różnie. Czasem osoby które tu trafiły nie powstrzymywały się w swoim życiu od używek, nie omijały ich też w takich wypadkach. A w innych dniach chodziło po prostu o to, żeby zastraszyć innych, pokazać, kto tu rządzi, jasno dać znać, że gdy przyjdzie jedzenie, lepiej być głodnym niż liczyć się z tym, że palce będą połamane. Nie wiedziała, jak na to reagują strażnicy w Derbyshire, czy stają pomiędzy konfliktowymi stronami, ale znała opowieści z innych wypadków, gdy w takich dniach najczęściej kończyło się na tym, że zastraszone osoby wolały siedzieć cicho zarówno w trakcie siedzenia w więzieniu jak i tuż po nim. Strach parzył równie mocno co płomień ognia.
- Dziękuję. Ale zostawię trochę, jak na wszelki wypadek. – Zniżyła głos, widząc te spojrzenia, ostrożnie też odgryzając kawałek chleba. Powinna spróbować ususzyć skórki aby móc zostawić je na później, bo w takich wypadkach najczęściej łatwiej było je transportować ze sobą, a i samo żucie ich wydawało się zapełniać głód lepiej niż pośpiesznie wciśnięty w siebie prosty posiłek.
- Słyszałam. Czy ta praca…cieszy? – Znała paru smokologów, o dziwo jednak mało kiedy słyszała o ich pracy. Dlatego też zastanawiała się, jak to w sumie wygląda, czy lord Elroy zastanawiał się kiedyś nad innym życiem, czy rozważał, jak to by było, gdyby urodzony w innym rodzie nie musiał się poświęcać zajęciu z goła innemu. Czy mimo wszystko, mogąc wybrać, zostawiłby dalej tę prace, ciężką bo ciężką, ale chyba z tego co rozumiała, równie satysfakcjonująca co drenująca.
- Tak, postaram się też… - parsknięcie ze strony osoby przerwało jej, co sprawiło że lekko się spięła, ale chyba poza tym nie miało dojść do niczego więcej. Powróciła więc wzrokiem i uwagą do Elorya, kiwając głową na znak że zamierza kontynuować. - …chciałabym też coś kupić dla jego siostry. – Nie miała wiele przy sobie, ale może chociaż starczy na kromkę chleba? W takim wypadku mogłaby przecież od razu dać coś, sprawić, że przynajmniej dziś poczują częściowe uczucie sytości.
- Zależy. – Wzruszyła ramionami, nie umiejąc podać konkretnych wypadków, ale nie sądziła, aby ktokolwiek to liczył. – Ale postawieni pod ścianą ludzie chcą po prostu żyć. Więc podejrzewam, że całkiem często. Głód jest powszechny. Wyrzucanie kogoś na ulice również. – Nie wszędzie, ale policja przecież nie da rady ganiać wszystkich, którzy akurat próbują sobie wyegzekwować własną sprawiedliwość, nawet jeżeli próbowali. Lepiej było skorzystać z sytuacji póki mogli.
- Dziękuję. Ale zostawię trochę, jak na wszelki wypadek. – Zniżyła głos, widząc te spojrzenia, ostrożnie też odgryzając kawałek chleba. Powinna spróbować ususzyć skórki aby móc zostawić je na później, bo w takich wypadkach najczęściej łatwiej było je transportować ze sobą, a i samo żucie ich wydawało się zapełniać głód lepiej niż pośpiesznie wciśnięty w siebie prosty posiłek.
- Słyszałam. Czy ta praca…cieszy? – Znała paru smokologów, o dziwo jednak mało kiedy słyszała o ich pracy. Dlatego też zastanawiała się, jak to w sumie wygląda, czy lord Elroy zastanawiał się kiedyś nad innym życiem, czy rozważał, jak to by było, gdyby urodzony w innym rodzie nie musiał się poświęcać zajęciu z goła innemu. Czy mimo wszystko, mogąc wybrać, zostawiłby dalej tę prace, ciężką bo ciężką, ale chyba z tego co rozumiała, równie satysfakcjonująca co drenująca.
- Tak, postaram się też… - parsknięcie ze strony osoby przerwało jej, co sprawiło że lekko się spięła, ale chyba poza tym nie miało dojść do niczego więcej. Powróciła więc wzrokiem i uwagą do Elorya, kiwając głową na znak że zamierza kontynuować. - …chciałabym też coś kupić dla jego siostry. – Nie miała wiele przy sobie, ale może chociaż starczy na kromkę chleba? W takim wypadku mogłaby przecież od razu dać coś, sprawić, że przynajmniej dziś poczują częściowe uczucie sytości.
- Zależy. – Wzruszyła ramionami, nie umiejąc podać konkretnych wypadków, ale nie sądziła, aby ktokolwiek to liczył. – Ale postawieni pod ścianą ludzie chcą po prostu żyć. Więc podejrzewam, że całkiem często. Głód jest powszechny. Wyrzucanie kogoś na ulice również. – Nie wszędzie, ale policja przecież nie da rady ganiać wszystkich, którzy akurat próbują sobie wyegzekwować własną sprawiedliwość, nawet jeżeli próbowali. Lepiej było skorzystać z sytuacji póki mogli.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Strona 2 z 2 • 1, 2
Miasteczko Bakewell
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Derbyshire