Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Derbyshire
Kamienny most
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Kamienny most
Nikt nie jest całkowicie pewny, kto i kiedy wpadł na pomysł skonstruowania kamiennego mostu w okolicach wioski Froggatt. Jedni uważają, że most istniał tam niemal od zawsze, inni, że za jego budowę odpowiada nie kto inny jak Henry Greengrass, drugi z wnuków Anny Boleyn. Wszyscy zgadzają się jednak, że pojawienie się mostu spowodowało wzrost handlu obwoźnego w tej części hrabstwa, nawet pomimo gęstego lasu porastającego okolicę. Wraz z pojawieniem się karawan kupieckich wzrosła także lokalna działalność przestępcza. Odpowiednio prędkie reakcje okolicznych włodarzy pozwalają jednak na szybkie ukrócenie podobnych procederów. Przez ostatnie dwudziestolecie most stanowił przede wszystkim ulubione miejsce zabaw dzieci, które z wrzucanych do rzeki kamyków i patyków próbowały wyczytać przyszłość.
Zajęło im to dłużej, niż sądziła, że zajmie. Ale finalnie olbrzym osunął się na ziemię. Nadal jednak żywy, a nie martwy - jakim powinien być. Odsunęła się jeszcze kilka kroków, nie zaprzestając marszczenia jasnych brwi. Wypowiedziała słowa, jednocześnie znajdując zadanie dla samego Volansa, licząc, że nie stawi żadnego oporu. Ostatecznie, to on przyprowadził ze sobą lady w pobliże miejsca w którym miała rozegrać się walka. Lepiej, że odeszła, chociaż sama i beż żadnej ochrony była stosunkowo łatwym celem. A teraz bardziej niż wcześniej, potrzebowali jej żywej. Była swoistego rodzaju znakiem nadziei, tego, że nadejdzie lepsze. Obietnicą, że ród sprawujący władzę nad tymi ziemiami zajmie się nimi na miarę swoich możliwości i nie dopuści do tego, by tragedia ze Stoke powtórzyła się ponownie.
Skinęła krótko głową na zgodę Moore’a przyjmując ją niejako z ulgą. Oszczędzało jej to niepotrzebnej sprzeczki - czy nawet walki. Nie zamierzała odpuścić, postanawiając postawić na swoim. Szczęśliwie dla niej, Kieran posiadał podobne poglądy do niej. Nie przejmowała się tym w jaki sposób przedstawi ją Volans w raporcie do Longbottoma, kiedy już zrozumie, czego się dopuściła. Nie miało to znaczenia. Olbrzym musiał umrzeć - tutaj i dzisiaj. Ten gatunek sprzymierzył się z Voldemortem i nie istniała w niej nawet odrobina litości dla tych, którzy mordowali niewinnych ludzi.
Poczekała aż nie zniknie nim z oczu. Zanim nie odezwała się do Kierana. Samo pozbawienie życia w kontekście gabarytów istoty było w tej chwili najmniejszym problemem. Szczęśliwie dla nich, znajdowali się na dość sporych rozmiarów polanie.
- Wkopmy się. - zaproponowała. Zrobią dół, a do dołu wrzucą truchło. To zakryją ziemią. Ziemia zrobi resztę. Krótkie skinięcie głową Kierana rozpoczęło realizację planu. Ziemia ustępowała bez większych problemów robiąc coraz więcej przestrzeni na ciało olbrzyma, kiedy nad ich głowami pojawiła się sowa lecąca prosto w kierunku Rinehearta. Odebrał od niej list chwilę później zwracając na nią spojrzenie.
- Dam radę. - zapewniła go, skinając krótko głową kiedy jasnym było, że sprawa nie cierpiała zwłoki. Chwilę później już go nie było. Absurdalnie mała Justine, pozostała z absurdalnie dużym olbrzymem. Magia na szczęście, nie zależała od wielkości. Dół był gotowy. Wystarczyło dopełnić dzieła. Przy użyciu magii obróciła nieprzytomne cielsko olbrzyma, tak, by leżał na plecach, później rzucając Ascendio wskoczyła na jedną klatkę. Musiała dobrze wycelować, żeby niepotrzebnie nie powtarzać zabiegu. Lamino powinno przedrzeć się przez skórę olbrzyma i dotrzeć do aorty. Wzięła wdech w płuca, by chwilę później uniść jasne drewno rzucając śmiercionośne zaklęcie. Była pewna, dokonania powziętego wcześniej zadania. Zeszła z ciała już bez użycia magii. Odsunęła się trochę i przetransportowała je do dołu. A kiedy olbrzym znalazł się w nim rzuciła kilka Bombard, by przykryć go ziemią.
Wszystko zajęło sporo czasu. Nie miała pewności, czy Volans i Mare nadal znajdowali się w lesie. Spojrzała w kierunku zielonej ściany zastanawiając się, czy powinna była odnajdywać mężczyznę. Czuła, że potrzebuje odpoczynku na zregenerowanie energii magicznej. Nie bała się możliwych konsekwencji czy pretensji, ale nie sądziła też, że reszta nadal przebywała w okolicy. Westchnęła cicho do siebie, postanawiając ostatecznie sprawdzić las. I w przypadku nie znalezienia ich na miejscu, listownie poifnormować Volansa o zajęciu się sprawą zgodnie z wypowiedzianymi słowami.
zt?
Skinęła krótko głową na zgodę Moore’a przyjmując ją niejako z ulgą. Oszczędzało jej to niepotrzebnej sprzeczki - czy nawet walki. Nie zamierzała odpuścić, postanawiając postawić na swoim. Szczęśliwie dla niej, Kieran posiadał podobne poglądy do niej. Nie przejmowała się tym w jaki sposób przedstawi ją Volans w raporcie do Longbottoma, kiedy już zrozumie, czego się dopuściła. Nie miało to znaczenia. Olbrzym musiał umrzeć - tutaj i dzisiaj. Ten gatunek sprzymierzył się z Voldemortem i nie istniała w niej nawet odrobina litości dla tych, którzy mordowali niewinnych ludzi.
Poczekała aż nie zniknie nim z oczu. Zanim nie odezwała się do Kierana. Samo pozbawienie życia w kontekście gabarytów istoty było w tej chwili najmniejszym problemem. Szczęśliwie dla nich, znajdowali się na dość sporych rozmiarów polanie.
- Wkopmy się. - zaproponowała. Zrobią dół, a do dołu wrzucą truchło. To zakryją ziemią. Ziemia zrobi resztę. Krótkie skinięcie głową Kierana rozpoczęło realizację planu. Ziemia ustępowała bez większych problemów robiąc coraz więcej przestrzeni na ciało olbrzyma, kiedy nad ich głowami pojawiła się sowa lecąca prosto w kierunku Rinehearta. Odebrał od niej list chwilę później zwracając na nią spojrzenie.
- Dam radę. - zapewniła go, skinając krótko głową kiedy jasnym było, że sprawa nie cierpiała zwłoki. Chwilę później już go nie było. Absurdalnie mała Justine, pozostała z absurdalnie dużym olbrzymem. Magia na szczęście, nie zależała od wielkości. Dół był gotowy. Wystarczyło dopełnić dzieła. Przy użyciu magii obróciła nieprzytomne cielsko olbrzyma, tak, by leżał na plecach, później rzucając Ascendio wskoczyła na jedną klatkę. Musiała dobrze wycelować, żeby niepotrzebnie nie powtarzać zabiegu. Lamino powinno przedrzeć się przez skórę olbrzyma i dotrzeć do aorty. Wzięła wdech w płuca, by chwilę później uniść jasne drewno rzucając śmiercionośne zaklęcie. Była pewna, dokonania powziętego wcześniej zadania. Zeszła z ciała już bez użycia magii. Odsunęła się trochę i przetransportowała je do dołu. A kiedy olbrzym znalazł się w nim rzuciła kilka Bombard, by przykryć go ziemią.
Wszystko zajęło sporo czasu. Nie miała pewności, czy Volans i Mare nadal znajdowali się w lesie. Spojrzała w kierunku zielonej ściany zastanawiając się, czy powinna była odnajdywać mężczyznę. Czuła, że potrzebuje odpoczynku na zregenerowanie energii magicznej. Nie bała się możliwych konsekwencji czy pretensji, ale nie sądziła też, że reszta nadal przebywała w okolicy. Westchnęła cicho do siebie, postanawiając ostatecznie sprawdzić las. I w przypadku nie znalezienia ich na miejscu, listownie poifnormować Volansa o zajęciu się sprawą zgodnie z wypowiedzianymi słowami.
zt?
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Kilkoro mężczyzn ożywiło się znacznie na słowa lady Greengrass. Tego właśnie spodziewała się Mare — możliwość przynajmniej krótkiego odpoczynku była dla ludzi w ich sytuacji kluczowa. Warto było jednak zrozumieć, że lady Greengrass nawet w mocy nadanej jej przez urodzenie oraz nazwisko, które przyjęła w trakcie ceremonii ślubnej, nie miała możliwości zatrzymania ich siłą w granicach swego hrabstwa. Miejsca, które poprzysięgła sobie uczynić prawdziwie bezpiecznym. Może trzydziestego pierwszego stycznia jeszcze tak nie było. Może wątpliwości zasiane w sercach obserwujących sytuację w Staffordshire jeszcze nie zdążyły obumrzeć. Ale Mare była zdeterminowana. Dla tych ludzi, którzy spoglądali na nią z mieszanką ufności i niedowierzania, dla mieszkańców Taunton w Somerset, którzy przeżyli podobny horror, co ci ze Stoke—on—Trent. Dla Saoirse, Felixa, Marka, wszystkich dzieci, które choć na moment znalazły się pod skrzydłami czarno—zielonego motyla Greengrassów.
— Zostaniemy. Jeżeli pani dobrodziejka pozwoli, zostaniemy... — Mare uśmiechnęła się ciepło, gdy do jej uszu dotarł głos starszej kobiety, dotychczas siedzącej na wozie. Staruszka zeszła z niego z trudem, choć prędko pomógł jej jakiś mężczyzna, sądząc po różnicy wieku, mógłby być jej synem albo starszym z wnucząt. — Nie wiem, jak reszta. Ja i moja rodzina nie chcemy już się bać ani uciekać.
Determinacja bijąca z ciemnych, choć częściowo skrytych za opadającą skórą oczu była naprawdę poruszająca. Mare ruszyła w kierunku kobiety; ostrożnie obeszła ognisko, po około dziesięciu krokach znajdując się obok staruszki. Nie mogła również zignorować spojrzenia, jakim obdarzył ją towarzyszący staruszce mężczyzna. Było pełne nadziei, do złudzenia przypominało te, które już widziała, niemal dwa tygodnie temu w Somerset.
— Uczyniłaby mi tym pani oraz wszyscy państwo wielką radość — lady Greengrass przemówiła raz jeszcze, zwracając się wpierw bezpośrednio do staruszki, następnie do wszystkich obozowiczów. Dłonie odziane w ciepłe rękawiczki chwyciły te drugie, zgrabiałe od mrozu. Zielone oczy Mare skupiły się na staruszce, chcąc bez słów przekazać jej wszystko, czego do tej pory nie przekazała słowami. O opiece, którą otoczy ich osobiście, o końcu wędrówki, o początku nowego, lepszego życia. — Nie tak dawno temu w Derbyshire pojawił się feniks. Odwiedził miasto Chesterfield, które zamieszkiwane jest przez osoby niemagiczne, takie jak państwo. Łzy feniksa niosły pomoc wszystkim poszkodowanym, są czymś, co potrafi wyleczyć każdą ranę, słyszała pani kiedyś o tym? I my działamy dziś pod tym znakiem. Ja, dzielni czarodzieje po drugiej stronie mostu. Ognisty ptak i jego łzy są symbolami nadziei. Nadziei, którą chcę podzielić się także z panią i wszystkimi, którzy zechcą pozostać w naszym hrabstwie.
— I ten feniks pomoże też Markowi? A jakby mnie coś bolało? — cichy, piskliwy głosik rozległ się po lewej od Mare i staruszki, a gdy obie zwróciły ku jego źródłu oczy, zobaczyły małą, około siedmioletnią dziewczynkę trzymającą się kurczowo matczynej spódnicy, lecz wyglądającej z ciekawością na damę.
— Anne! — matka próbowała uciszyć dziecko, posyłając jednocześnie szlachciance przepraszające spojrzenie. Mare wypuściła dłonie staruszki ze swoich, przytuliła ją jeszcze na pożegnanie, po czym ruszyła w kierunku dziewczynki. Przykucnęła obok niej, gestem dłoni dając znać matce, że nic się nie stało.
— Oczywiście, że pomoże. Trzeba tylko bardzo mocno wierzyć, że będzie dobrze, być grzecznym i nie robić mamie kłopotów — Mare przechyliła głowę w bok, uśmiechając się przy tym całkiem szeroko, po czym pogłaskała płowe włosy dziewczynki. Akurat w czasie, w którym Volans odnalazł ją w obozowisku.
— Proszę państwa, oto pan Volans Moore — przedstawiła człowieka, dzięki któremu posiadła większą wiedzę na temat tego, co działo się w okolicy. Nie wyglądał na szczególnie poturbowanego, ale przy okazji sprawiał wrażenie raczej... średniozadowolonego. Ciężko było czytać z jego dość ograniczonej mimiki, ale tyle wystarczyło, by Mare dopowiedziała sobie, że walka poszła po ich myśli. — Jeden z dzielnych czarodziejów, o którym państwu wspominałam. Panie Moore, rozumiem, że pana prędkie przybycie oznacza, że poradziliśmy sobie z problemem?
Volans zdążył odpowiedzieć na jej pytanie, co spotkało się z wyjątkowo energetycznym wiwatem ze strony uchodźców. Widać było, że kamień spadł im z serca, a wiadomość o pokonaniu olbrzyma zdjęła spory ciężar z ich barków, jednocześnie wlewając w serca odrobinę więcej zaufania nie tylko dla działań szlachty, którą reprezentowała Mare, ale także całej społeczności magicznej, w której imieniu występował Volans.
— Bardzo panu dziękujemy! — jeden z mężczyzn odnalazł Volansa i prędko zamknął jego dłonie w silnym, pewnym uścisku. — To naprawdę szczęśliwy dzień! Pani Greengrass nie kłamała, gdy mówiła o dzielnych czarodziejach! My... wie pan, panie Moore, żeśmy próbowali sami go przechytrzyć, ale... John i James zostali przez tego bydlaka zjedzeni, a my nie mogliśmy już zawrócić... Naprawdę, bardzo panu dziękujemy! I pani też! I tym... państwu, co pan wspomniał. Kieran i Justine? Niech państwo przekażą nasze największe wyrazy wdzięczności! Oby niebiosa państwu sprzyjały!
Reszta dnia upłynęła Mare w drodze. Przy pomocy miotły przedostała się na powrót do Derby, gdzie poleciła czarodziejom działających pod auspicjami jej rodu do pomocy w przemieszczeniu uchodźców do Derby. Z racji tego, że podróż wozami, a także udrożnienie mostu zajęłoby zbyt dużo czasu, stwierdzono, że wygodniejsze będzie przewiezienie ich na miotle do stolicy hrabstwa. Tam czekała już Mare z przywołanymi przez siebie stypendystami, którzy mieli zająć się obrażeniami oraz ogólnym stanem zdrowia wszystkich przybyszy. W miejscu, w którym znajdowało się obozowisko, pojawili się także rzemieślnicy, którzy zajęli się przywróceniem wozów do stanu używalności, aby następnie przeprowadzić je do miejsca, w którym uciekinierzy z Nottinghamshire zostali zakwaterowani.
Nie pytała o to, jaki los spotkał olbrzyma. Wiedziała, że tak długo, jak za jego uprzątnięcie zabrała się Justine przy asyście Kierana, mogła być spokojna o bezpieczeństwo tego obszaru. Wszystkim zaangażowanym musiała odpowiednio podziękować. Tak prędko, jak tylko odnajdzie chwilę czasu wolnego od dbania o napotkanych dziś niemagicznych.
| z/t
— Zostaniemy. Jeżeli pani dobrodziejka pozwoli, zostaniemy... — Mare uśmiechnęła się ciepło, gdy do jej uszu dotarł głos starszej kobiety, dotychczas siedzącej na wozie. Staruszka zeszła z niego z trudem, choć prędko pomógł jej jakiś mężczyzna, sądząc po różnicy wieku, mógłby być jej synem albo starszym z wnucząt. — Nie wiem, jak reszta. Ja i moja rodzina nie chcemy już się bać ani uciekać.
Determinacja bijąca z ciemnych, choć częściowo skrytych za opadającą skórą oczu była naprawdę poruszająca. Mare ruszyła w kierunku kobiety; ostrożnie obeszła ognisko, po około dziesięciu krokach znajdując się obok staruszki. Nie mogła również zignorować spojrzenia, jakim obdarzył ją towarzyszący staruszce mężczyzna. Było pełne nadziei, do złudzenia przypominało te, które już widziała, niemal dwa tygodnie temu w Somerset.
— Uczyniłaby mi tym pani oraz wszyscy państwo wielką radość — lady Greengrass przemówiła raz jeszcze, zwracając się wpierw bezpośrednio do staruszki, następnie do wszystkich obozowiczów. Dłonie odziane w ciepłe rękawiczki chwyciły te drugie, zgrabiałe od mrozu. Zielone oczy Mare skupiły się na staruszce, chcąc bez słów przekazać jej wszystko, czego do tej pory nie przekazała słowami. O opiece, którą otoczy ich osobiście, o końcu wędrówki, o początku nowego, lepszego życia. — Nie tak dawno temu w Derbyshire pojawił się feniks. Odwiedził miasto Chesterfield, które zamieszkiwane jest przez osoby niemagiczne, takie jak państwo. Łzy feniksa niosły pomoc wszystkim poszkodowanym, są czymś, co potrafi wyleczyć każdą ranę, słyszała pani kiedyś o tym? I my działamy dziś pod tym znakiem. Ja, dzielni czarodzieje po drugiej stronie mostu. Ognisty ptak i jego łzy są symbolami nadziei. Nadziei, którą chcę podzielić się także z panią i wszystkimi, którzy zechcą pozostać w naszym hrabstwie.
— I ten feniks pomoże też Markowi? A jakby mnie coś bolało? — cichy, piskliwy głosik rozległ się po lewej od Mare i staruszki, a gdy obie zwróciły ku jego źródłu oczy, zobaczyły małą, około siedmioletnią dziewczynkę trzymającą się kurczowo matczynej spódnicy, lecz wyglądającej z ciekawością na damę.
— Anne! — matka próbowała uciszyć dziecko, posyłając jednocześnie szlachciance przepraszające spojrzenie. Mare wypuściła dłonie staruszki ze swoich, przytuliła ją jeszcze na pożegnanie, po czym ruszyła w kierunku dziewczynki. Przykucnęła obok niej, gestem dłoni dając znać matce, że nic się nie stało.
— Oczywiście, że pomoże. Trzeba tylko bardzo mocno wierzyć, że będzie dobrze, być grzecznym i nie robić mamie kłopotów — Mare przechyliła głowę w bok, uśmiechając się przy tym całkiem szeroko, po czym pogłaskała płowe włosy dziewczynki. Akurat w czasie, w którym Volans odnalazł ją w obozowisku.
— Proszę państwa, oto pan Volans Moore — przedstawiła człowieka, dzięki któremu posiadła większą wiedzę na temat tego, co działo się w okolicy. Nie wyglądał na szczególnie poturbowanego, ale przy okazji sprawiał wrażenie raczej... średniozadowolonego. Ciężko było czytać z jego dość ograniczonej mimiki, ale tyle wystarczyło, by Mare dopowiedziała sobie, że walka poszła po ich myśli. — Jeden z dzielnych czarodziejów, o którym państwu wspominałam. Panie Moore, rozumiem, że pana prędkie przybycie oznacza, że poradziliśmy sobie z problemem?
Volans zdążył odpowiedzieć na jej pytanie, co spotkało się z wyjątkowo energetycznym wiwatem ze strony uchodźców. Widać było, że kamień spadł im z serca, a wiadomość o pokonaniu olbrzyma zdjęła spory ciężar z ich barków, jednocześnie wlewając w serca odrobinę więcej zaufania nie tylko dla działań szlachty, którą reprezentowała Mare, ale także całej społeczności magicznej, w której imieniu występował Volans.
— Bardzo panu dziękujemy! — jeden z mężczyzn odnalazł Volansa i prędko zamknął jego dłonie w silnym, pewnym uścisku. — To naprawdę szczęśliwy dzień! Pani Greengrass nie kłamała, gdy mówiła o dzielnych czarodziejach! My... wie pan, panie Moore, żeśmy próbowali sami go przechytrzyć, ale... John i James zostali przez tego bydlaka zjedzeni, a my nie mogliśmy już zawrócić... Naprawdę, bardzo panu dziękujemy! I pani też! I tym... państwu, co pan wspomniał. Kieran i Justine? Niech państwo przekażą nasze największe wyrazy wdzięczności! Oby niebiosa państwu sprzyjały!
Reszta dnia upłynęła Mare w drodze. Przy pomocy miotły przedostała się na powrót do Derby, gdzie poleciła czarodziejom działających pod auspicjami jej rodu do pomocy w przemieszczeniu uchodźców do Derby. Z racji tego, że podróż wozami, a także udrożnienie mostu zajęłoby zbyt dużo czasu, stwierdzono, że wygodniejsze będzie przewiezienie ich na miotle do stolicy hrabstwa. Tam czekała już Mare z przywołanymi przez siebie stypendystami, którzy mieli zająć się obrażeniami oraz ogólnym stanem zdrowia wszystkich przybyszy. W miejscu, w którym znajdowało się obozowisko, pojawili się także rzemieślnicy, którzy zajęli się przywróceniem wozów do stanu używalności, aby następnie przeprowadzić je do miejsca, w którym uciekinierzy z Nottinghamshire zostali zakwaterowani.
Nie pytała o to, jaki los spotkał olbrzyma. Wiedziała, że tak długo, jak za jego uprzątnięcie zabrała się Justine przy asyście Kierana, mogła być spokojna o bezpieczeństwo tego obszaru. Wszystkim zaangażowanym musiała odpowiednio podziękować. Tak prędko, jak tylko odnajdzie chwilę czasu wolnego od dbania o napotkanych dziś niemagicznych.
| z/t
who will the goddess of victory smile for?
is the goddess of victory fair to everyone?
is the goddess of victory fair to everyone?
Przekazał dobre wieści i miał zamiar wracać na miejsce potyczki z olbrzymem, chcąc pomóc Justine i Kieranowi w przenosinach giganta. Taki był plan i chciał być przy tym obecny. Nie było to łatwe zadanie dla dwójki czarodziejów. Dla trójki też nie, jednak co trzy różdżki to nie jedna. Powinien tego dopilnować. Było to dla niego ważne. Zaskoczyło go to, że został przedstawiony w taki sposób. Nie uważał tego za konieczne, chociaż docenienie jego wysiłków było nawet miłe. Zwłaszcza przez uchodźców, których bezpieczeństwo było dla niego najważniejsze. Teraz im już nic nie zagrażało.
— Zrobiłem tylko to, co było konieczne. Razem zrobiliśmy — Przyznał szczerze, bez krztyny fałszywej skromności. Odetchnął cicho, przywdziewając maskę uśmiechu. Pomimo odczuwanego niezadowolenia przez oddelegowanie go tutaj, braku aprobaty wobec działań podejmowanych przez panią Greengrass i niechęci do arystokracji, okazywał serdeczność uchodźcom. Nie zasłużyli na niewłaściwe zachowanie z jego strony. Nie mówiąc już o braku serdeczności i dodawaniu otuchy dzięki podobnym gestom i ciepłym słowom. — Byliście bardzo zdesperowani i próba przechytrzenia była równie odważna, jak niebezpieczna. Bardzo mi przykro. Tak, razem ze mną walczyli z olbrzymem. Przekażę im wyrazy szczerej wdzięczności od państwa — Wyraził swoje zrozumienie i współczucie z powodu straty, której doświadczyli. Uczyni to.
I na niego przyszedł wreszcie czas. Zamierzał jakoś dopilnować tego, by ci ludzie otrzymali pomoc. Nie pokładał zbyt wielu nadziei w arystokracji. Po drodze nie zauważył śladów świadczących o przenoszeniu olbrzyma. Za to spostrzegł usypaną warstwę ziemi i śniegu, znacznych rozmiarów. Zrozumiał co miało miejsce, wliczając w to zostanie okłamanym w tak istotnej sprawie. Nie taki był plan i nie zamierzał tego tak łatwo odpuścić.
Póki co musiał wrócić do domu. Wykonać wszystkie rutynowe czynności, jak odświeżenie się, przebranie się, zaspokojenie głodu, może kilka godzin snu. O ile w ogóle zdoła zasnąć po tym wszystkim. Wiedział, że musi napisać co najmniej ze dwa listy. Musiał też odebrać Runę z Wrzosowiska.
[zt]
— Zrobiłem tylko to, co było konieczne. Razem zrobiliśmy — Przyznał szczerze, bez krztyny fałszywej skromności. Odetchnął cicho, przywdziewając maskę uśmiechu. Pomimo odczuwanego niezadowolenia przez oddelegowanie go tutaj, braku aprobaty wobec działań podejmowanych przez panią Greengrass i niechęci do arystokracji, okazywał serdeczność uchodźcom. Nie zasłużyli na niewłaściwe zachowanie z jego strony. Nie mówiąc już o braku serdeczności i dodawaniu otuchy dzięki podobnym gestom i ciepłym słowom. — Byliście bardzo zdesperowani i próba przechytrzenia była równie odważna, jak niebezpieczna. Bardzo mi przykro. Tak, razem ze mną walczyli z olbrzymem. Przekażę im wyrazy szczerej wdzięczności od państwa — Wyraził swoje zrozumienie i współczucie z powodu straty, której doświadczyli. Uczyni to.
I na niego przyszedł wreszcie czas. Zamierzał jakoś dopilnować tego, by ci ludzie otrzymali pomoc. Nie pokładał zbyt wielu nadziei w arystokracji. Po drodze nie zauważył śladów świadczących o przenoszeniu olbrzyma. Za to spostrzegł usypaną warstwę ziemi i śniegu, znacznych rozmiarów. Zrozumiał co miało miejsce, wliczając w to zostanie okłamanym w tak istotnej sprawie. Nie taki był plan i nie zamierzał tego tak łatwo odpuścić.
Póki co musiał wrócić do domu. Wykonać wszystkie rutynowe czynności, jak odświeżenie się, przebranie się, zaspokojenie głodu, może kilka godzin snu. O ile w ogóle zdoła zasnąć po tym wszystkim. Wiedział, że musi napisać co najmniej ze dwa listy. Musiał też odebrać Runę z Wrzosowiska.
[zt]
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Śmiertelne zagrożenie, jakie dla wszystkich pokonujących most mugoli i czarodziejów stanowił olbrzym, zostało zażegnane - po wyczerpującej walce gigant opadł bez sił, a Justine i Kieran upewnili się, że nikomu więcej już nie zagrozi. Potężne cielsko spoczęło pod ziemią, dla okolicznych mieszkańców pozostając ponurym wspomnieniem - zaraz po jego zniknięciu przystąpili jednak do naprawy mostu i drogi, sprawiając, że na powrót stała się drożna i bezpieczna.
Grupa uchodźców, zachęcona życzliwością i dobrodusznością Mare, wraz z pomocą sojuszników Zakonu Feniksa udała się do Derby. Dzięki uzyskanemu wsparciu i pomocy medycznej, mugole przeżyli, a naprawione wozy i uzupełnione zapasy pozwoliły im na ruszenie w dalszą drogę. Część z nich zdecydowała się jednak pozostać - zawierzając obietnicy zapewnienia bezpieczeństwa. W graniach miasta zaczęli budować nowe życie, stając się członkami lokalnej społeczności i pomagając mieszkańcom tak, jak tylko potrafili.
Mistrz gry nie kontynuuje rozgrywki.
Grupa uchodźców, zachęcona życzliwością i dobrodusznością Mare, wraz z pomocą sojuszników Zakonu Feniksa udała się do Derby. Dzięki uzyskanemu wsparciu i pomocy medycznej, mugole przeżyli, a naprawione wozy i uzupełnione zapasy pozwoliły im na ruszenie w dalszą drogę. Część z nich zdecydowała się jednak pozostać - zawierzając obietnicy zapewnienia bezpieczeństwa. W graniach miasta zaczęli budować nowe życie, stając się członkami lokalnej społeczności i pomagając mieszkańcom tak, jak tylko potrafili.
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Kamienny most
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Derbyshire