Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Derbyshire
Łaźnie Rzymskie w Buxton
AutorWiadomość
Łaźnie Rzymskie w Buxton
Buxton może pochwalić się niezwykłym bogactwem naturalnym w postaci gorących źródeł znajdujących się około kilometra pod ziemią. Źródła produkują około miliona litrów wody dziennie, dlatego też już w czasach rzymskich, biorąc przykład z położonego w Somerset miasta Bath, założono w Buxton łaźnie. Temperatura wody utrzymuje się na średnim poziomie 27 stopni Celcjusza, lecz Łaźnie oferują zbiorniki z różną temperaturą wody. W kompleksie znajduje się siedem głównych części — damska i męska (publiczna i prywatna), darmowa łaźnia dla ubogich, łaźnia zimna oraz Łaźnia Matlock, która wyróżnia się mieszanką wody ciepłej i zimnej tak, by w każdej chwili utrzymywać temperaturę rzędu 19,8 stopnia Celcjusza. Kompleks zaopatrzony jest również w kilka darmowych fontann wody pitnej — ta pozyskiwana z gruntowych źródeł w Buxton cechuje się wysoką ilością magnezu i często stanowi pierwsze lekarstwo na wszelkie choroby uprzykrzające życie mieszkańcom miasta.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:28, w całości zmieniany 1 raz
15.01.1958 popołudnie
Prudence postanowiła wybrać się na spacer. Nie umiała zbyt długo usiedzieć w domu. Szczególnie kiedy tak wiele myśli kłębiło jej się w głowie. Musiała wyjść. Na szybko narzuciła na siebie płaszcz, ubrana była w długą, granatową spódnicę i ciepły golf w czerwonym kolorze. W końcu zima trwała w najlepsze. Musiała się pilnować, żeby przypadkiem się nie przeziębić, wszak zbliżał się ślub, na który dostała zaproszenie, a bardzo zależało jej na tym, aby wziąć udział w ceremonii. W końcu podczas wojny nie wyprawiano ich zbyt wiele. Słyszała o tym, co stało się na ziemiach Greengrassów, była jednak ciekawa, czy coś się zmieniło. Czy widać, że wróg je zajął. Może nie było to do końca rozsądne, jednak Macmillan nigdy jakoś specjalnie nie była znana ze swojej rozwagi. Postanowiła rzucić okiem na jedno z miejsc, które znała. Nic złego nie powinno się jej przydarzyć, no chyba?
Teleportowała się gdzieś w okolice niebieskiego lasu. Miała zamiar pospacerować i rozejrzeć się po okolicy. Nałożyła kaptur płaszcza na głowę, aby nie rzucać się w oczy. Musiała być jak najbardziej niepozorna. Zacisnęła mocno rękę na różdżce, w razie gdyby napatoczył się ktoś, kogo nie chciałaby spotkać. Musiała być pewna, że w razie coś będzie w stanie szybko zareagować i uciec.
Nauczyła się ostatnio, że nie zawsze warto stawiać czoła niepowodzeniom. Czasem warto jest wziąć nogi za pas. Doświadczenie życiowe jednak się na coś przydawało. Utrata zębów ją czegoś nauczyła, nie spodziewała się nawet wtedy, że będzie to taka cenna lekcja. Jak widać, nigdy nie wiadomo, gdzie i kiedy można się nauczyć istotnych kwestii.
Szła przed siebie powoli, jak najciszej potrafiła stawiała stopy, rozglądała się przy tym uważnie. Nie chciała sprawić rodzinie kolejnych problemów, może powinna jednak zostać w domu? Chyba nie do końca dobrym pomysłem był spacer w pojedynkę w tym miejscu, teraz dopiero nieco zaczął ją przytłaczać wygląd lasu, nie tak go zapamiętała. W jej wspomnieniach był niebieski, pełen kwiatów, teraz szary, tak jak szara była rzeczywistość, w której przyszło jej żyć.
Prudence postanowiła wybrać się na spacer. Nie umiała zbyt długo usiedzieć w domu. Szczególnie kiedy tak wiele myśli kłębiło jej się w głowie. Musiała wyjść. Na szybko narzuciła na siebie płaszcz, ubrana była w długą, granatową spódnicę i ciepły golf w czerwonym kolorze. W końcu zima trwała w najlepsze. Musiała się pilnować, żeby przypadkiem się nie przeziębić, wszak zbliżał się ślub, na który dostała zaproszenie, a bardzo zależało jej na tym, aby wziąć udział w ceremonii. W końcu podczas wojny nie wyprawiano ich zbyt wiele. Słyszała o tym, co stało się na ziemiach Greengrassów, była jednak ciekawa, czy coś się zmieniło. Czy widać, że wróg je zajął. Może nie było to do końca rozsądne, jednak Macmillan nigdy jakoś specjalnie nie była znana ze swojej rozwagi. Postanowiła rzucić okiem na jedno z miejsc, które znała. Nic złego nie powinno się jej przydarzyć, no chyba?
Teleportowała się gdzieś w okolice niebieskiego lasu. Miała zamiar pospacerować i rozejrzeć się po okolicy. Nałożyła kaptur płaszcza na głowę, aby nie rzucać się w oczy. Musiała być jak najbardziej niepozorna. Zacisnęła mocno rękę na różdżce, w razie gdyby napatoczył się ktoś, kogo nie chciałaby spotkać. Musiała być pewna, że w razie coś będzie w stanie szybko zareagować i uciec.
Nauczyła się ostatnio, że nie zawsze warto stawiać czoła niepowodzeniom. Czasem warto jest wziąć nogi za pas. Doświadczenie życiowe jednak się na coś przydawało. Utrata zębów ją czegoś nauczyła, nie spodziewała się nawet wtedy, że będzie to taka cenna lekcja. Jak widać, nigdy nie wiadomo, gdzie i kiedy można się nauczyć istotnych kwestii.
Szła przed siebie powoli, jak najciszej potrafiła stawiała stopy, rozglądała się przy tym uważnie. Nie chciała sprawić rodzinie kolejnych problemów, może powinna jednak zostać w domu? Chyba nie do końca dobrym pomysłem był spacer w pojedynkę w tym miejscu, teraz dopiero nieco zaczął ją przytłaczać wygląd lasu, nie tak go zapamiętała. W jej wspomnieniach był niebieski, pełen kwiatów, teraz szary, tak jak szara była rzeczywistość, w której przyszło jej żyć.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czuł się słabo. Nie to, żeby przejmował się losem nieznanych - dlaczego by miał? Przecież niczego dla niego nie znaczyli! Ale wizja, że podobny los mógłby spotkać jego rodzinę… to… to było bardzie niż niepokojące. Czuł się się okropnie ciężko, kolejny dzień i zakopywanie kolejnych trupów - chyba nigdy w życiu nie wyobrażał sobie, że znajdzie się w podobnej sytuacji, a tutaj był to już drugi dzień z rzędu, gdzie na własne oczy widział czym wojna skutkowała dla innych miejsc w Anglii.
Bał się? Czuł niepokój? Już sam nie do końca wiedział, ale podczas lotu stanowczo czuł zawroty. Czuł się po prostu słabo, może powinien odpocząć nieco? Tak, stanowczo nie powinien lecieć na miotle w takim stanie. Dużo lepiej będzie, aby odpoczął jeszcze chwilę i do siostry wrócił z uśmiechem, tak aby się nie martwiła.
Chociaż ten cały nowy rok, ten styczeń… wciąż męczyło go wiele rzeczy. Wszystko jakby na nowo sypało się po grudniu - jakby nie mogli po prostu się odnaleźć z rodziną i być szczęśliwi, i żyć gdzież z boku tej całej pieprzonej wojny! Ale nie, nie mogli. Sam się pakował w kłopoty za każdym razem, a jedyne co potrzebował to momentu na złapanie oddechu - na to, żeby gdzieś usiąść i zastanowić się moment, co powinien w ogóle teraz zrobić. Na pewno zająć się rodziną, postarać się, żeby… żeby znów było dobrze. Nawet jeśli nie miał bladego pojęcia jak mógłby tego dokonać.
Zdecydował się w końcu skierować miotłę ku ziemi, czując że robi mu się słabiej i ciężej jest mu utrzymać równowagę. Powinien uważać, tak, stanowczo.
Wylądował w końcu, zaraz opierając się o jedno z drzew. Było zimno jak nigdy, śnieg leżał wszędzie w Anglii, ale nie potrafił się tym cieszyć tak jak to robił za dzieciaka - bawiąc się i tarzając w nim z rodzeństwem.
Początkowo nie zauważył kobiety, której nieopodal wylądował. Przymknął oczy, biorąc głęboki wdech. Czuł jak żołądek mu się ściskał. To jak reagował dzisiaj czy wczoraj bezpośrednio na widok tych trupów to było jedno - zawsze dużo lepiej działał pod presją. Jednak dopiero teraz docierało do niego czego tak naprawdę był świadkiem. A może to była wina tej całej czarnej magii?
Bał się? Czuł niepokój? Już sam nie do końca wiedział, ale podczas lotu stanowczo czuł zawroty. Czuł się po prostu słabo, może powinien odpocząć nieco? Tak, stanowczo nie powinien lecieć na miotle w takim stanie. Dużo lepiej będzie, aby odpoczął jeszcze chwilę i do siostry wrócił z uśmiechem, tak aby się nie martwiła.
Chociaż ten cały nowy rok, ten styczeń… wciąż męczyło go wiele rzeczy. Wszystko jakby na nowo sypało się po grudniu - jakby nie mogli po prostu się odnaleźć z rodziną i być szczęśliwi, i żyć gdzież z boku tej całej pieprzonej wojny! Ale nie, nie mogli. Sam się pakował w kłopoty za każdym razem, a jedyne co potrzebował to momentu na złapanie oddechu - na to, żeby gdzieś usiąść i zastanowić się moment, co powinien w ogóle teraz zrobić. Na pewno zająć się rodziną, postarać się, żeby… żeby znów było dobrze. Nawet jeśli nie miał bladego pojęcia jak mógłby tego dokonać.
Zdecydował się w końcu skierować miotłę ku ziemi, czując że robi mu się słabiej i ciężej jest mu utrzymać równowagę. Powinien uważać, tak, stanowczo.
Wylądował w końcu, zaraz opierając się o jedno z drzew. Było zimno jak nigdy, śnieg leżał wszędzie w Anglii, ale nie potrafił się tym cieszyć tak jak to robił za dzieciaka - bawiąc się i tarzając w nim z rodzeństwem.
Początkowo nie zauważył kobiety, której nieopodal wylądował. Przymknął oczy, biorąc głęboki wdech. Czuł jak żołądek mu się ściskał. To jak reagował dzisiaj czy wczoraj bezpośrednio na widok tych trupów to było jedno - zawsze dużo lepiej działał pod presją. Jednak dopiero teraz docierało do niego czego tak naprawdę był świadkiem. A może to była wina tej całej czarnej magii?
Szła przed siebie, powoli, coraz wolniej, przyglądała się otaczającej ją rzeczywistości. Była smutna.. nastrój miała coraz mniej przyjemny. Nie podobało jej się to, co tutaj zastała. Może wcześniej było podobnie, wszak zima wszędzie była raczej niezbyt wesoła w naturze, lecz świadomość narzucała jej taki punkt widzenia z racji na wydarzenia które ostatnio miały tu miejsce? Na pewno coś w tym było. Martwiła się o ziemie swoich kuzynów, westchnęła ciężko.. miała nadzieję, że ich nie spotka to samo. Mięli dużo szczęścia, że siedziba ich rodu znajdowała się na Półwyspie. Mięli Sojusz, sąsiadów z szlachetnych rodów, którzy tak jak i oni wybrali jedyną, słuszną stronę konfliktu. Razem byli silniejsi od tych pojedynczych, którzy mieszkali między wrogimi rodami. Chociaż w tym mięli szczęście.
Jej rozmyślenia przerwał dźwięk. Gwałtownie odwróciła się w stronę z której dochodził, różdżkę przygotowała do ewentualnej obrony. Miotła.. to musiała być miotła. Ktoś wylądował. Zmrużyła oczy, aby dostrzec źródło dźwięku. Zauważyła sylwetkę, jednak opartą o drzewo. Czyżby coś się tej osobie przydarzyło. Powinna być ostrożna, nie mogła jednak tego zignorować, a co jeśli potrzebował pomocy?
Ruszyła więc w stronę drzewa, o które opierał się, jak się okazało z bliska mężczyzna. Różdżkę nadal trzymała gotową, do ewentualnej obrony. Kiedy już znalazła się niedaleko chłopaka wpatrywała się w niego dłuższą chwilę. Znała go, na pewno już gdzieś go spotkała. Zamyśliła się na chwilę, próbowała dotrzeć do tych wspomnień. Zajęło jej to chwilę, nim sobie przypomniała. Most, dementor, las ognisko. Wszystko jasne! Uśmiechnęła się do niego zapominając o tym, że nie powinna. Thomas mógł zauważyć jej braki w uzębieniu.- Znowu się spotykamy!- rzekła z entuzjazmem i schowała różdżkę, wiedziała, że nie zrobi jej krzywdy. Ostatnim razem był dla niej miły, nie powinno zmienić się zbyt wiele w jego nastawieniu. - Wszystko w porządku, wyglądasz niepewnie, pomóc Ci?- zauważyła, że chłopak chyba nie najlepiej się czuje, chciała mu pomóc.
Jej rozmyślenia przerwał dźwięk. Gwałtownie odwróciła się w stronę z której dochodził, różdżkę przygotowała do ewentualnej obrony. Miotła.. to musiała być miotła. Ktoś wylądował. Zmrużyła oczy, aby dostrzec źródło dźwięku. Zauważyła sylwetkę, jednak opartą o drzewo. Czyżby coś się tej osobie przydarzyło. Powinna być ostrożna, nie mogła jednak tego zignorować, a co jeśli potrzebował pomocy?
Ruszyła więc w stronę drzewa, o które opierał się, jak się okazało z bliska mężczyzna. Różdżkę nadal trzymała gotową, do ewentualnej obrony. Kiedy już znalazła się niedaleko chłopaka wpatrywała się w niego dłuższą chwilę. Znała go, na pewno już gdzieś go spotkała. Zamyśliła się na chwilę, próbowała dotrzeć do tych wspomnień. Zajęło jej to chwilę, nim sobie przypomniała. Most, dementor, las ognisko. Wszystko jasne! Uśmiechnęła się do niego zapominając o tym, że nie powinna. Thomas mógł zauważyć jej braki w uzębieniu.- Znowu się spotykamy!- rzekła z entuzjazmem i schowała różdżkę, wiedziała, że nie zrobi jej krzywdy. Ostatnim razem był dla niej miły, nie powinno zmienić się zbyt wiele w jego nastawieniu. - Wszystko w porządku, wyglądasz niepewnie, pomóc Ci?- zauważyła, że chłopak chyba nie najlepiej się czuje, chciała mu pomóc.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Intensywnie padał śnieg, a pogoda, która do tej pory dopisywała zaczynała się zmieniać. Śniegowe chmury nadciągały z północy...
Mistrz Gry nie kontynuuje rozgrywki, dorzuca tylko kością Zdarzenie zapominalskim.
The member 'Mistrz gry' has done the following action : Rzut kością
'Zdarzenia' :
'Zdarzenia' :
Podniósł wzrok słysząc głos, który niby był znajomy, niby był obcy - jakby go znał, ale tak nie do końca. Gdzieś przez moment go słyszał? Możliwe…
Chociaż kiedy tylko przyjrzał się dziewczynie, rozpoznał ją i aż ciarki mu przeszły na wyobrażenie chłodu po spotkaniu z dementorem. Może niezbyt przyjemne skojarzenie, ale delikatnie się nawet uśmiechnął. Chociaż widok jej jedynek nieco go zaniepokoił i to bynajmniej dlatego, że martwił się o jej prezencję. Po prostu przypomniał sobie własny ból buciorów na głowie, ciele - ten sam, kiedy w listopadzie skończył w Tower i na pewno identyczny do tego, kiedy w styczniu jego brat i przyjaciel byli traktowani w podobny sposób.
- Najwyraźniej tak… - rzucił siląc się na wesoły ton chociaż bardziej wyglądało to karykaturalnie. Mimo wszystko postarał się wyprostować nieco, odsunąć od drzewa. - Nie, ja… w porządku. Po prostu mi słabo. Wiesz, zima i te sprawy. Zimno, mało jedzenia, może po prostu zasłabłem - powiedział, nie do końca pewny czy kobieta przed nim rozumiała to znaczenie głodu i zimna, o których on mówił, jednak nie było co się nad tym bardziej rozwodzić.
W końcu mimo tak dobrego ubioru w jakim się prezentowała… czy rzeczywiście została potraktowana w tak okrutny sposób? Po prostu skopana? Kiedy tylko przypominał sobie zarzuty Marcela z celi, co mogliby strażnicy zrobić z Sheilą, gdyby tylko nie uciekła z jarmarku…
Czy kobietę przed nim spotkało to samo? Nie był tego pewny, ale po tym co przez ostatnie dwa dni widział poczuł jakieś ukucie buntu na podobną myśl. Nawet jeśli ona była obca, nie chciał, żeby ktokolwiek musiał się o to martwić. To były idiotyczne i pobożne życzenia - Merlin z pewnością miał ubaw słysząc je. Kto to widział, żeby on - dumny przedstawiciel Romów nagle zaczął się przejmować losem obcych? Czyżby słowa Steffena i Marcela w końcu do niego docierały?
- Ale widzę, że u ciebie nieco gorzej… Pobito cię? - rzucił, marszcząc brwi, chociaż tak naprawdę to nie powinno być nawet jego sprawą. Co za różnica w jaki sposób straciła zęby, a mimo to nawet nie dał jej momentu na odpowiedź i doprecyzowanie, co się właściwie stało z jej jedynkami:
- Naprawdę pobili kobietę? Pieprzeni… Strażnicy? Rycerze? Pewnie jeden pies, każdy to taka sama szuja. Bo stałaś i się nie uśmiechnęłaś pewnie? Pierdoleni… Nie mają innych rozrywek? Idziesz na jarmark to cię do pierdla wrzucą, potkniesz się to cię oskarżą o próbę morderstwa… Nie spodobasz się w urządzić to znowu cię zabiorą na tortury i przesłuchanie - mówił z jakąś złością, która dość szybko wygasała, a była spowodowana raczej jego bezsilnością niż rzeczywistym gniewem - ten młody bunt, który chyba w nim nigdy wcześniej nie zdążył zapłonąć.
Odwrócił jednak wzrok od kobiety, nieco bardziej zrezygnowany. Był chyba zmęczony tą zimą, tym nowym rokiem, który przecież miał być dobry, a nie… taki. Co miał zrobić? Iść i walczyć z jakimiś niewyobrażalnymi siłami w zemście na pieprzonym Corneliusie Sallowie za to, co zrobił jego bratu? Nie potrafił, nie wiedział jak, nawet jeśli bardzo tego by chciał. Zresztą, jak mógł jeśli to Marcel zawsze był tym odważnym w ich gronie, a teraz za całkiem złamanym hartem ducha leżał w łóżku - a James od zawsze był tym gniewnym i lekkomyślnym pierwszym rwącym się do działania, o którego dzisiaj martwił się jeszcze bardziej…
A Thomas? On sam był przecież zawsze błaznem, który chciał podnosić innych na duchu.
Błaznem, który przez ostatnie dwa dni zakopał więcej trupów niż chciałby widzieć w całym swoim życiu.
Na samą myśl o widoku powykręcanych ciał jakby pobladł jeszcze bardziej.
Chociaż kiedy tylko przyjrzał się dziewczynie, rozpoznał ją i aż ciarki mu przeszły na wyobrażenie chłodu po spotkaniu z dementorem. Może niezbyt przyjemne skojarzenie, ale delikatnie się nawet uśmiechnął. Chociaż widok jej jedynek nieco go zaniepokoił i to bynajmniej dlatego, że martwił się o jej prezencję. Po prostu przypomniał sobie własny ból buciorów na głowie, ciele - ten sam, kiedy w listopadzie skończył w Tower i na pewno identyczny do tego, kiedy w styczniu jego brat i przyjaciel byli traktowani w podobny sposób.
- Najwyraźniej tak… - rzucił siląc się na wesoły ton chociaż bardziej wyglądało to karykaturalnie. Mimo wszystko postarał się wyprostować nieco, odsunąć od drzewa. - Nie, ja… w porządku. Po prostu mi słabo. Wiesz, zima i te sprawy. Zimno, mało jedzenia, może po prostu zasłabłem - powiedział, nie do końca pewny czy kobieta przed nim rozumiała to znaczenie głodu i zimna, o których on mówił, jednak nie było co się nad tym bardziej rozwodzić.
W końcu mimo tak dobrego ubioru w jakim się prezentowała… czy rzeczywiście została potraktowana w tak okrutny sposób? Po prostu skopana? Kiedy tylko przypominał sobie zarzuty Marcela z celi, co mogliby strażnicy zrobić z Sheilą, gdyby tylko nie uciekła z jarmarku…
Czy kobietę przed nim spotkało to samo? Nie był tego pewny, ale po tym co przez ostatnie dwa dni widział poczuł jakieś ukucie buntu na podobną myśl. Nawet jeśli ona była obca, nie chciał, żeby ktokolwiek musiał się o to martwić. To były idiotyczne i pobożne życzenia - Merlin z pewnością miał ubaw słysząc je. Kto to widział, żeby on - dumny przedstawiciel Romów nagle zaczął się przejmować losem obcych? Czyżby słowa Steffena i Marcela w końcu do niego docierały?
- Ale widzę, że u ciebie nieco gorzej… Pobito cię? - rzucił, marszcząc brwi, chociaż tak naprawdę to nie powinno być nawet jego sprawą. Co za różnica w jaki sposób straciła zęby, a mimo to nawet nie dał jej momentu na odpowiedź i doprecyzowanie, co się właściwie stało z jej jedynkami:
- Naprawdę pobili kobietę? Pieprzeni… Strażnicy? Rycerze? Pewnie jeden pies, każdy to taka sama szuja. Bo stałaś i się nie uśmiechnęłaś pewnie? Pierdoleni… Nie mają innych rozrywek? Idziesz na jarmark to cię do pierdla wrzucą, potkniesz się to cię oskarżą o próbę morderstwa… Nie spodobasz się w urządzić to znowu cię zabiorą na tortury i przesłuchanie - mówił z jakąś złością, która dość szybko wygasała, a była spowodowana raczej jego bezsilnością niż rzeczywistym gniewem - ten młody bunt, który chyba w nim nigdy wcześniej nie zdążył zapłonąć.
Odwrócił jednak wzrok od kobiety, nieco bardziej zrezygnowany. Był chyba zmęczony tą zimą, tym nowym rokiem, który przecież miał być dobry, a nie… taki. Co miał zrobić? Iść i walczyć z jakimiś niewyobrażalnymi siłami w zemście na pieprzonym Corneliusie Sallowie za to, co zrobił jego bratu? Nie potrafił, nie wiedział jak, nawet jeśli bardzo tego by chciał. Zresztą, jak mógł jeśli to Marcel zawsze był tym odważnym w ich gronie, a teraz za całkiem złamanym hartem ducha leżał w łóżku - a James od zawsze był tym gniewnym i lekkomyślnym pierwszym rwącym się do działania, o którego dzisiaj martwił się jeszcze bardziej…
A Thomas? On sam był przecież zawsze błaznem, który chciał podnosić innych na duchu.
Błaznem, który przez ostatnie dwa dni zakopał więcej trupów niż chciałby widzieć w całym swoim życiu.
Na samą myśl o widoku powykręcanych ciał jakby pobladł jeszcze bardziej.
Ich ostatnie spotkanie nie przebiegało w zbyt przyjemnej atmosferze. Dementor zdołał ją im całkiem szybko popsuć. Na samo wspomnienie dreszcze przechodziły po plecach, co to były za okropne stworzenia. Cały świat marzł, kiedy pojawiały się w okolicy.. wolałaby nie spotkać się z nim kolejny raz, wiedziała jednak, że szwędają się po świecie, bo Ronja wspominała, że też ją jeden zaatakował. Także powinni się spodziewać, że któregoś razu jeszcze jakiś im się napatoczy. Okropne czasy..
Zasłabł. Usłyszała jego słowa i przełknęła głośno ślinę. Było jej go szkoda, musiała mu pomóc, tym bardziej, że los ponownie skrzyżował ich drogi. Może nie miała możliwości pomóc wszystkim, ale jednej duszy? Kto jej zabroni.. W głowie zaczęła już sobie wszystko, powoli układać. Może sama nie zaznała jeszcze ani głodu, ani zimna, jednak nie była obojętna na krzywdę innych - nigdy. Szczególnie, że gdy go poznała razem poradzili sobie z tym co zostawił po sobie dementor. Miała wrażenie, że to, że współpracowali spowodowało, że mu już ufała, czy słusznie? To się pewnie dopiero okaże.
- Nie pobito.. właściwie, wiesz jak jest. Olbrzymy łapią mugoli, współpracują z oprawcą. Spotkałam jednego, który właśnie postanowił zjeść człowieka na obiad, a ja bardzo chciałam go uratować. Straciłam przez to zęby, nie do końca chyba wyszła mi ocena moich możliwości.- była szczera w stosunku do chłopaka. Nie chciała udawać, że bohatersko walczyła z magiczną policją. Raczej po prostu jej unikała z racji na swoje pochodzenie. Trzymała się głównie bezpiecznych terenów, no głównie.. czasem i ona potrzebowała się gdzieś wychylić.
- Myślę, że nie mieli by z tym problemu. Może mnie nie pobili, ale oni działają w ten sposób. Nie jest dla nich ważne, czy to kobiety, czy dzieci. Nie mają moralności, bez zawahania pewnie zrobiliby mi coś takiego, szczególnie, że pochodzę z rodziny, która się im postawiła.- to był chyba odpowiedni czas, aby podzielić się z nim tą informacją. Widziała w jaki sposób wypowiada się o wrogu, stwierdziła, że nic nie straci, jeśli powie mu kim jest. - Tacy, jak my muszą trzymać się razem. Cieszę się, że nie boisz się mówić głośno, co myślisz, tak właściwie, to chyba się sobie nie przedstawiliśmy.- wyciągnęła rękę w kierunku chłopaka. - Prudence Macmillan.- zastanawiało ją, czy będzie kojarzył nazwisko, w końcu nie wszyscy musieli wiedzieć wszystko.
Zasłabł. Usłyszała jego słowa i przełknęła głośno ślinę. Było jej go szkoda, musiała mu pomóc, tym bardziej, że los ponownie skrzyżował ich drogi. Może nie miała możliwości pomóc wszystkim, ale jednej duszy? Kto jej zabroni.. W głowie zaczęła już sobie wszystko, powoli układać. Może sama nie zaznała jeszcze ani głodu, ani zimna, jednak nie była obojętna na krzywdę innych - nigdy. Szczególnie, że gdy go poznała razem poradzili sobie z tym co zostawił po sobie dementor. Miała wrażenie, że to, że współpracowali spowodowało, że mu już ufała, czy słusznie? To się pewnie dopiero okaże.
- Nie pobito.. właściwie, wiesz jak jest. Olbrzymy łapią mugoli, współpracują z oprawcą. Spotkałam jednego, który właśnie postanowił zjeść człowieka na obiad, a ja bardzo chciałam go uratować. Straciłam przez to zęby, nie do końca chyba wyszła mi ocena moich możliwości.- była szczera w stosunku do chłopaka. Nie chciała udawać, że bohatersko walczyła z magiczną policją. Raczej po prostu jej unikała z racji na swoje pochodzenie. Trzymała się głównie bezpiecznych terenów, no głównie.. czasem i ona potrzebowała się gdzieś wychylić.
- Myślę, że nie mieli by z tym problemu. Może mnie nie pobili, ale oni działają w ten sposób. Nie jest dla nich ważne, czy to kobiety, czy dzieci. Nie mają moralności, bez zawahania pewnie zrobiliby mi coś takiego, szczególnie, że pochodzę z rodziny, która się im postawiła.- to był chyba odpowiedni czas, aby podzielić się z nim tą informacją. Widziała w jaki sposób wypowiada się o wrogu, stwierdziła, że nic nie straci, jeśli powie mu kim jest. - Tacy, jak my muszą trzymać się razem. Cieszę się, że nie boisz się mówić głośno, co myślisz, tak właściwie, to chyba się sobie nie przedstawiliśmy.- wyciągnęła rękę w kierunku chłopaka. - Prudence Macmillan.- zastanawiało ją, czy będzie kojarzył nazwisko, w końcu nie wszyscy musieli wiedzieć wszystko.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Nie..? olbrzym... A... Myślałem, że... Eh, nieważne. Po prostu... - zaczął trochę zbity z tropu, nieco zażenowany swoim uniesiem, ale już po chwili postanowił się po prostu delikatnie uśmiechnąć i pokręcić głową jakby chcąc odgonić od siebie złe myśli. - Mogliby zrobić dużo gorsze rzeczy, gdyby cię załapali niż tylko pobicie - powiedział, nie patrząc nawet na nią za bardzo. Nie wiedział czy chciał o tym opowiadać, o swoich obawach sprzed dwóch tygodni, kiedy to sam był w Tower w celi, kiedy przyjaciel jak zwykle próbował nim potrząsnąć. Wiedział, że mimo swoich nieporozumień Marcel nie życzył mu źle... Nie był taki. Tak jak pomagał Sheili czy Jamesowi, wiedział że sam mógłby na niego liczyć. Chociaż chyba nie odważyłby się go prosić o pomoc, póki sam nie postara się o poprawę stanu przyjaciela.
Nie bał się mówić głośno? Było chyba wręcz przeciwnie. Jeszcze w grudniu mógłby paplać o wszystkim nawet w centrum Londynu, za co nawet Steffen musiał go uciszać, bo zwyczajnie w świecie nie zdawał sobie sprawy ze wszystkiego co miało miejsce - i jak on w tym wszystkim powinien się odnaleźć. Uprzeć się i nie dawać za wygraną? Ignorować wszystko, dołączyć do którejś ze stron?
Gubił się. Jeszcze kilka lat temu nie musiałby nawet myśleć o tym co działo się w jakim hrabstwie - jeszcze kilka miesięcy temu nie widział jak ludzie są mordowani podczas egzekucji i jak niewiele trzeba, żeby stracili życie; jeszcze kilka godzin temu nigdy wcześniej nie dotknął porzuconego na zgnicie czy rozerwanie przez zwierzynę trupa człowieka, który został zamordowanych przy pomocy czarnej magii.
Spojrzał zaskoczony nieco na dziewczynę, również na jej rękę. Dopiero po dłuższej chwili niepewności wyciągnął ją do niej i uścisnął.
- Thomas Doe - przedstawił się, a nawet przez moment nie przyszła mu myśl o skłamaniu na ten temat. Może był trochę oszołomiony, że szlachcianka, której rodzina jest poszukiwana, od tak zdradziła mu kim była...
Czy gdyby w listopadzie nie powołał się na Macmillanów podczas rejestracji, nie trafiłby do więzienia? Czy gdyby nie skłamał, że jego miał-nadzieję-gnijący-w-rowie-ojciec pracował w ich rozlewowni, wszystko w ministerstwie poszłoby łatwiej..?
- Nie wiem czy nie boję. Ale ciężko jest nie mówić o tym, że krok w krok potykam się o trupy... - powiedział, jakby mając wrażenie, że i kobieta powinna o tym wiedzieć - co dzieje się w tych lasach, w tych okolicach. - To chyba dlatego słabo się czuję... Ja... Pomagałem aurorowi w chowaniu zmarłych po masakrze... - wyjaśnił cicho, zabierając w końcu też dłoń od kobiety i na nowo opierając się o drzewo. Było mu nie dobrze. Nie powinien tego tam robić, wiedział że romanipen zabraniał kontaktu z krwią - czuł obrzydzenie wciąż zarówno z tego powodu, jak i przez myśl, że nie mógłby ich tam zostawić. Nie mógł znów zostawić podobnej masakry bez pochówku, bez jakiegokolwiek zadośćuczynienia dla tych zmarłych. Bo za co oni zginęli? Za cudze wymysły i banialuki!
Tak samo jak ci w Londynie podczas nocy, o której wspominał Steffen, jak ci na Connaught Square, tak samo jak ci na dziedzińcu w Tower. Wszyscy zginęli przez cudze wymysły.
Nie bał się mówić głośno? Było chyba wręcz przeciwnie. Jeszcze w grudniu mógłby paplać o wszystkim nawet w centrum Londynu, za co nawet Steffen musiał go uciszać, bo zwyczajnie w świecie nie zdawał sobie sprawy ze wszystkiego co miało miejsce - i jak on w tym wszystkim powinien się odnaleźć. Uprzeć się i nie dawać za wygraną? Ignorować wszystko, dołączyć do którejś ze stron?
Gubił się. Jeszcze kilka lat temu nie musiałby nawet myśleć o tym co działo się w jakim hrabstwie - jeszcze kilka miesięcy temu nie widział jak ludzie są mordowani podczas egzekucji i jak niewiele trzeba, żeby stracili życie; jeszcze kilka godzin temu nigdy wcześniej nie dotknął porzuconego na zgnicie czy rozerwanie przez zwierzynę trupa człowieka, który został zamordowanych przy pomocy czarnej magii.
Spojrzał zaskoczony nieco na dziewczynę, również na jej rękę. Dopiero po dłuższej chwili niepewności wyciągnął ją do niej i uścisnął.
- Thomas Doe - przedstawił się, a nawet przez moment nie przyszła mu myśl o skłamaniu na ten temat. Może był trochę oszołomiony, że szlachcianka, której rodzina jest poszukiwana, od tak zdradziła mu kim była...
Czy gdyby w listopadzie nie powołał się na Macmillanów podczas rejestracji, nie trafiłby do więzienia? Czy gdyby nie skłamał, że jego miał-nadzieję-gnijący-w-rowie-ojciec pracował w ich rozlewowni, wszystko w ministerstwie poszłoby łatwiej..?
- Nie wiem czy nie boję. Ale ciężko jest nie mówić o tym, że krok w krok potykam się o trupy... - powiedział, jakby mając wrażenie, że i kobieta powinna o tym wiedzieć - co dzieje się w tych lasach, w tych okolicach. - To chyba dlatego słabo się czuję... Ja... Pomagałem aurorowi w chowaniu zmarłych po masakrze... - wyjaśnił cicho, zabierając w końcu też dłoń od kobiety i na nowo opierając się o drzewo. Było mu nie dobrze. Nie powinien tego tam robić, wiedział że romanipen zabraniał kontaktu z krwią - czuł obrzydzenie wciąż zarówno z tego powodu, jak i przez myśl, że nie mógłby ich tam zostawić. Nie mógł znów zostawić podobnej masakry bez pochówku, bez jakiegokolwiek zadośćuczynienia dla tych zmarłych. Bo za co oni zginęli? Za cudze wymysły i banialuki!
Tak samo jak ci w Londynie podczas nocy, o której wspominał Steffen, jak ci na Connaught Square, tak samo jak ci na dziedzińcu w Tower. Wszyscy zginęli przez cudze wymysły.
- Olbrzym na szczęście nie wiedział kim jestem.. wydaje mi się, że gdybym trafiła na wrogów, to mogłabym skończyć gorzej.- odparła zgodnie z prawdą. W końcu jej rodzina była uznawana za zdrajców. Na jednym poziomie z tymi, których uważali za gorszych ze względu na czystość krwi. Pomimo tego, że przez tyle lat współpracowali z większością rodów czystokrwistych. Teraz również musieli się chować niczym szczury, bo inni chętnie by się ich pozbyli. Przez to, że mięli w sobie nieco odwagi i potrafili się postawić, powiedzieć głośno, że nie powinno się w ten sposób zachowywać. Cóż, była dumna, że pochodziła akurat z tego rodu, że potrafili podjąć słuszną decyzję, jak niewielu w tych czasach.
- Też mi się tak wydaje, dlatego raczej się nie wychylam, chadzam w miejsca, w których nie można mnie tak łatwo dostrzec, jednak nie umiem usiedzieć w Kornwalii.- rzekła jeszcze z uśmiechem do chłopaka. Miała nadzieję, że dobrze zrobiła dzieląc się z nim tymi wszystkimi informacjami. Zapewne okaże się to dopiero później, nie miała jednak powodów, aby mu nie ufać, przynajmniej jak na razie. Skoro już się spotykali ten kolejny raz.. postanowiła być szczera, a może akurat zdoła mu pomóc.
Obserwowała uważnie chłopaka. Wyglądał nieco inaczej niż te kilka miesięcy wcześniej, gdy spotkali się pierwszy raz. Jakby nieco dojrzał, podczas wojny nie mieli innego wyjścia, jak szybko dojrzewać i godzić się z losem, walczyć, nie było czasu na beztroskę. - Pobili Cię? Zamknęli? - mówił o strażnikach w taki sposób, jakby przeżył na własnej skórze spotkanie z nimi. Nie chciała być wścibska, była po prostu ciekawa, sama zachowywała się raczej jak cień, aby nie kierować w swoją stronę wzroku niepowołanych osób.
Westchnęła ciężko słysząc jego kolejne słowa. Samej zdarzyło jej się ostatnio widzieć różne rzeczy. Nawet zdążyła się już oswajać ze śmiercią, zresztą sama przecież ZABIŁA człowieka. Może nie dosłownie, jednak gdyby nie tamto zaklęcie, to pewnie dalej by żył. - Nie tylko ty, my wszyscy. Jest ich coraz więcej. Wojna zbiera wiele ofiar. Może mogę Ci jakoś pomóc? Nie jestem specjalistą, jednak moja przyjaciółka jest magipsychiatrką, może ona mogłaby z Tobą porozmawiać?- miała ochotę wyciągnąć do niego pomocną dłoń, tak po prostu. - Słuchaj, potrzebujesz schronienia? Pracy? Może mogę Ci jakoś pomóc?
- Też mi się tak wydaje, dlatego raczej się nie wychylam, chadzam w miejsca, w których nie można mnie tak łatwo dostrzec, jednak nie umiem usiedzieć w Kornwalii.- rzekła jeszcze z uśmiechem do chłopaka. Miała nadzieję, że dobrze zrobiła dzieląc się z nim tymi wszystkimi informacjami. Zapewne okaże się to dopiero później, nie miała jednak powodów, aby mu nie ufać, przynajmniej jak na razie. Skoro już się spotykali ten kolejny raz.. postanowiła być szczera, a może akurat zdoła mu pomóc.
Obserwowała uważnie chłopaka. Wyglądał nieco inaczej niż te kilka miesięcy wcześniej, gdy spotkali się pierwszy raz. Jakby nieco dojrzał, podczas wojny nie mieli innego wyjścia, jak szybko dojrzewać i godzić się z losem, walczyć, nie było czasu na beztroskę. - Pobili Cię? Zamknęli? - mówił o strażnikach w taki sposób, jakby przeżył na własnej skórze spotkanie z nimi. Nie chciała być wścibska, była po prostu ciekawa, sama zachowywała się raczej jak cień, aby nie kierować w swoją stronę wzroku niepowołanych osób.
Westchnęła ciężko słysząc jego kolejne słowa. Samej zdarzyło jej się ostatnio widzieć różne rzeczy. Nawet zdążyła się już oswajać ze śmiercią, zresztą sama przecież ZABIŁA człowieka. Może nie dosłownie, jednak gdyby nie tamto zaklęcie, to pewnie dalej by żył. - Nie tylko ty, my wszyscy. Jest ich coraz więcej. Wojna zbiera wiele ofiar. Może mogę Ci jakoś pomóc? Nie jestem specjalistą, jednak moja przyjaciółka jest magipsychiatrką, może ona mogłaby z Tobą porozmawiać?- miała ochotę wyciągnąć do niego pomocną dłoń, tak po prostu. - Słuchaj, potrzebujesz schronienia? Pracy? Może mogę Ci jakoś pomóc?
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Pierw dementor, a teraz... Zaufaj mi, nie chcesz się gubić w tych lasach. Ja to zrobiłem dwa dni z rzędu i... - urwał na moment, jakby ważąc słowa. Jak miał to określić? To nie było łatwe do przełknięcia, do opowiadania. Czuł to... Nienawidził opowiadać o rzeczach, które go przerastały - a robiła to niemalże każda rzecz, która wpływała na niego w taki sposób, że nie potrafił tego pojąć. Nie rozumiał i nie wiedział jak powinien się zachować, co powinien mówić.
- Te tereny są jeszcze gorsze niż by się mogło wydawać. I nie wiadomo czy w tych lasach nie ma inferiusów, czy nie ma wciąż odpowiedzialnych za te rzezie potworów, którzy szukaliby niedobitków - powiedział i chociaż sam nie był pewny swoich słów to kłamał - dając znać kobiecie jakby sam widział to wszystko i wiedział, że to niebezpieczeństwo się tam czaiło. Wiedział? Nie, nie miał pojęcia. Może i Michael i Samuel wykazywali się ostrożnością na wyrost - a może mieli racje?
Parsknął jednak śmiechem na jej pytanie.
- Taa... Trochę... I żeby to raz. Chociaż ze mną po ostatnim zamknięciu nie jest źle. Gorzej z moim przyjacielem... - i bratem dodał w myślach, wciąż martwiąc się o Jamesa. Był na niego zły i martwił się o tego idiotę, ale wiedział że sobie poradzi. A póki co... rzeczywiście powinien zadbać o Eve i Sheilę, żeby one nie mogły się martwić.
Zaraz jednak zmarszczył brwi słysząc o magipsychiatrce... Czy naprawdę wyglądał na obłąkanego, że oferowano mu tego typu pomoc? Nie czuł jakichś dziwnych ciągot do mężczyzn, nie rzucał się jak opętany ani tym bardziej nie miał zwidów i omamów. Miał jedynie koszmary, ale to nic na co mogliby zrobić więcej - chociaż może mógłby poprosić Castora o więcej eliksirów?
- Nie świrem, żeby iść do magipsypsiatry - stwierdził pewny siebie wypowiadając błędnie słowo, bo nawet nie wiedziałby jak je zapisać, a co dopiero powtórzyć z pamięci. Nie miał nic z głową przecież!
Chociaż czasem czuł się jak obłąkany, kiedy nie wiedział co ze sobą zrobić - tak jak teraz. Może właśnie dlatego starał się uciekać i szukać czasu dla siebie? Z daleka od rodziny, tak aby nie martwić dodatkowo Sheili..
Chociaż słysząc kolejne słowa kobiety zawahał się. Zerknął znów na nią... Rzeczywiście chciała mu pomóc? Nie był pewny, ale jeśli tak...
Mieli schronienie. Mieli niewiele, ale mieli jakieś jedzenie, a póki byli w kupie to mogli czuć się mniej czy bardziej bezpiecznie. Jednak ta jedna rzecz, która z pewnością mogłaby uspokoić Sheilę...
Praca.
- [b]Ja... potrzebuję pracy. Musiałem z rodziną uciekać z Londynu niedawno... I... Ta zima, śniegi wciąż nie topnieją, no nie jest łatwo[b] - wydusił z siebie, chociaż dziwnie było mu prosić o pomoc obcą kobietę.
Z drugiej strony - kto mógł być w pozycji do pomocy w znalezieniu dla niego pracy jeśli nie lady? Nawet na rozlewni, gdziekolwiek. Ah, czyżby jego listopadowa wizyta w ministerstwie była samospełniającą się przepowiednią, że rzeczywiście podejmie pracę dla samych Macmillanów?
Tak długo jak milczałby na ten temat, nie powinno to zagrozić jemu, ani rodzinie.
- Te tereny są jeszcze gorsze niż by się mogło wydawać. I nie wiadomo czy w tych lasach nie ma inferiusów, czy nie ma wciąż odpowiedzialnych za te rzezie potworów, którzy szukaliby niedobitków - powiedział i chociaż sam nie był pewny swoich słów to kłamał - dając znać kobiecie jakby sam widział to wszystko i wiedział, że to niebezpieczeństwo się tam czaiło. Wiedział? Nie, nie miał pojęcia. Może i Michael i Samuel wykazywali się ostrożnością na wyrost - a może mieli racje?
Parsknął jednak śmiechem na jej pytanie.
- Taa... Trochę... I żeby to raz. Chociaż ze mną po ostatnim zamknięciu nie jest źle. Gorzej z moim przyjacielem... - i bratem dodał w myślach, wciąż martwiąc się o Jamesa. Był na niego zły i martwił się o tego idiotę, ale wiedział że sobie poradzi. A póki co... rzeczywiście powinien zadbać o Eve i Sheilę, żeby one nie mogły się martwić.
Zaraz jednak zmarszczył brwi słysząc o magipsychiatrce... Czy naprawdę wyglądał na obłąkanego, że oferowano mu tego typu pomoc? Nie czuł jakichś dziwnych ciągot do mężczyzn, nie rzucał się jak opętany ani tym bardziej nie miał zwidów i omamów. Miał jedynie koszmary, ale to nic na co mogliby zrobić więcej - chociaż może mógłby poprosić Castora o więcej eliksirów?
- Nie świrem, żeby iść do magipsypsiatry - stwierdził pewny siebie wypowiadając błędnie słowo, bo nawet nie wiedziałby jak je zapisać, a co dopiero powtórzyć z pamięci. Nie miał nic z głową przecież!
Chociaż czasem czuł się jak obłąkany, kiedy nie wiedział co ze sobą zrobić - tak jak teraz. Może właśnie dlatego starał się uciekać i szukać czasu dla siebie? Z daleka od rodziny, tak aby nie martwić dodatkowo Sheili..
Chociaż słysząc kolejne słowa kobiety zawahał się. Zerknął znów na nią... Rzeczywiście chciała mu pomóc? Nie był pewny, ale jeśli tak...
Mieli schronienie. Mieli niewiele, ale mieli jakieś jedzenie, a póki byli w kupie to mogli czuć się mniej czy bardziej bezpiecznie. Jednak ta jedna rzecz, która z pewnością mogłaby uspokoić Sheilę...
Praca.
- [b]Ja... potrzebuję pracy. Musiałem z rodziną uciekać z Londynu niedawno... I... Ta zima, śniegi wciąż nie topnieją, no nie jest łatwo[b] - wydusił z siebie, chociaż dziwnie było mu prosić o pomoc obcą kobietę.
Z drugiej strony - kto mógł być w pozycji do pomocy w znalezieniu dla niego pracy jeśli nie lady? Nawet na rozlewni, gdziekolwiek. Ah, czyżby jego listopadowa wizyta w ministerstwie była samospełniającą się przepowiednią, że rzeczywiście podejmie pracę dla samych Macmillanów?
Tak długo jak milczałby na ten temat, nie powinno to zagrozić jemu, ani rodzinie.
- Mam świadomość, co można spotkać w miejscach jak to. Uwierz mi, sama ostatnio nie mam szczęścia.. trzeba uważać, chociaż nie możemy dać się zamknąć, nie powinniśmy siedzieć zamknięci w tych kilku miejscach, które wydają się być bezpieczne.- Ona zdawała sobie, jak wygląda świat. Nie była typową damą, która siedziała w pałacu i patrzyła na wszystko z boku udając, że jej zależy. Uważała, że w czasach jak te, każdy powinien działać. Chodzić między ludźmi, by zobaczyć prawdziwe problemy, a nie rządzić z dworu, gdzie wszystkiego mieli pod dostatkiem. Miała swoje zdanie na ten temat, może nie do końca ono wszystkim odpowiadało, jednak widać, jak ją to obchodziło. Czuła, że musi wychodzić, aby dostrzec prawdziwe problemy, by móc pomóc ludziom, aby wiedzieć, czego faktycznie potrzebują.
- Masz rację, długo zastanawiałam się, czy powinnam się tutaj pojawić. Te ziemie są mi jednak bardzo bliskie, moja matka pochodzi z rodu Greengrass, chciałam zobaczyć, czy bardzo się zmieniły przez tą masakrę.-okolica wydawała jej się być obca, szara, nie taka jak kiedyś, może było to spowodowane samą świadomością tego, co się tutaj ostatnio wydarzyło, wiadomo jak jest łatwo zasugerować się różnymi sprawami.
- Uważaj na siebie, wiesz, że za którymś razem możesz stamtąd nie wyjść!- oburzyła się nieco, bo tak lekko o tym mówił. Powinien szanować swoje życie, skoro raz tam trafił powinien bardziej na siebie uważać, oni na pewno mieli go już na oku, szczególnie, że nie skończyło się na jednym razie. - Potrzebuje pomocy? Mogę jakąś zapewnić.- przejęła się losem przyjaciela Thomasa, dlatego, że zostali złapani przez wroga. Doe wydawał jej się być taki młody, nie powinien się przejmować rzeczami jak te.
- Magipsychiatra to może za dużo powiedziane. Mam przyjaciółkę, która umie rozmawiać z ludźmi, czasem dobrze jest z siebie wszystko wyrzucić, z tego co mówisz, sporo ostatnio przeszedłeś. Wiesz, że może Ci to pomóc. Nie uważam Cię za świra na brodę Merlina!- musiała mu jakoś przemówić do rozumu. Miała świadomość, jakie ludzie mieli podejście do zdrowia psychicznego, czasem jednak warto było się przed kimś otworzyć, jej przynajmniej dużo łatwiej to przychodziło przed kimś obcym, niż znajomym, stąd pojawił się ten pomysł. Oczywiście nie zamierzała go do niczego zmuszać.
Słuchała uważnie jego słów. Zima w tym roku nie należała do łagodnych, nie pamiętała, kiedy ostatnio była taka mroźna, jakby po złości, jak to mówią biednemu zawsze wiatr wieje w oczy. - Cieszę się, że jesteś ze mną szczery. Mam na to rozwiązanie, co powiesz na to, żeby dla mnie pracować?- Chętnie zaopiekowałaby się tym chłopakiem, nie chciała, żeby trafił do rozlewni, czy w inne miejsce. Chciała, żeby był przy niej, mogłaby mieć na niego oko pod pretekstem pracy dla niej, tylko w czym mógłby jej pomagać? - Mógłbyś zostać moim asystentem, pomocnikiem, zwał jak zwał. Posiadam trochę obowiązków, czasy nie są zbyt przyjemne, więc przydałby mi się ktoś do towarzystwa, jesteś zainteresowany?
- Masz rację, długo zastanawiałam się, czy powinnam się tutaj pojawić. Te ziemie są mi jednak bardzo bliskie, moja matka pochodzi z rodu Greengrass, chciałam zobaczyć, czy bardzo się zmieniły przez tą masakrę.-okolica wydawała jej się być obca, szara, nie taka jak kiedyś, może było to spowodowane samą świadomością tego, co się tutaj ostatnio wydarzyło, wiadomo jak jest łatwo zasugerować się różnymi sprawami.
- Uważaj na siebie, wiesz, że za którymś razem możesz stamtąd nie wyjść!- oburzyła się nieco, bo tak lekko o tym mówił. Powinien szanować swoje życie, skoro raz tam trafił powinien bardziej na siebie uważać, oni na pewno mieli go już na oku, szczególnie, że nie skończyło się na jednym razie. - Potrzebuje pomocy? Mogę jakąś zapewnić.- przejęła się losem przyjaciela Thomasa, dlatego, że zostali złapani przez wroga. Doe wydawał jej się być taki młody, nie powinien się przejmować rzeczami jak te.
- Magipsychiatra to może za dużo powiedziane. Mam przyjaciółkę, która umie rozmawiać z ludźmi, czasem dobrze jest z siebie wszystko wyrzucić, z tego co mówisz, sporo ostatnio przeszedłeś. Wiesz, że może Ci to pomóc. Nie uważam Cię za świra na brodę Merlina!- musiała mu jakoś przemówić do rozumu. Miała świadomość, jakie ludzie mieli podejście do zdrowia psychicznego, czasem jednak warto było się przed kimś otworzyć, jej przynajmniej dużo łatwiej to przychodziło przed kimś obcym, niż znajomym, stąd pojawił się ten pomysł. Oczywiście nie zamierzała go do niczego zmuszać.
Słuchała uważnie jego słów. Zima w tym roku nie należała do łagodnych, nie pamiętała, kiedy ostatnio była taka mroźna, jakby po złości, jak to mówią biednemu zawsze wiatr wieje w oczy. - Cieszę się, że jesteś ze mną szczery. Mam na to rozwiązanie, co powiesz na to, żeby dla mnie pracować?- Chętnie zaopiekowałaby się tym chłopakiem, nie chciała, żeby trafił do rozlewni, czy w inne miejsce. Chciała, żeby był przy niej, mogłaby mieć na niego oko pod pretekstem pracy dla niej, tylko w czym mógłby jej pomagać? - Mógłbyś zostać moim asystentem, pomocnikiem, zwał jak zwał. Posiadam trochę obowiązków, czasy nie są zbyt przyjemne, więc przydałby mi się ktoś do towarzystwa, jesteś zainteresowany?
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie wnikał, nie powinien wnikać w to, dlaczego Prudence chciała chodzić po tych terenach mimo tego co jej przekazał i o czym z pewnością już słyszała... W końcu sam nie do końca słuchał się innych i chodził własnymi ścieżkami, nawet jeśli dwa ostatnie dni były dla niego stanowczo zbyt dużym obciążeniem.
- To nie takie proste. Wiesz za co mnie tam trzymali? Bo poszedłem po zupę, którą szlachta rozdawała w grudniu. A innym razem? Bo byłem na jarmarku i mój brat się potknął. Oskarżyli nas o kradzież, o jakąś próbę ataku i morderstwa! - zaraz się żachnął, bo może i za pierwszym razem kłamał w ministerstwie - ale to wciąż nie usprawiedliwiało tortur, które im zgotowali. Ani tych egzekucji, na które miał widok z celi...
- Nie, on... Po prostu potrzebuje czasu. Tak myślę - odpowiedział na pytanie o pomoc dla Marcela. Nie wiedział nawet jak mogliby mu pomóc. Będzie musiał pomyśleć nad tym eggnogiem, który im wtedy obiecał. Zima była do tego idealnym momentem.
Nie potrzebował niczego z siebie wyrzucać. Nie potrzebował się żalić, bo to była przecież słabość, a nie powinien być słaby. Był mężczyzną, do tego najstarszym w ich rodzinie. Nie powinien pokazywać słabości, więc nic dziwnego, że pokręciło zaraz głową.
- Nie potrzebuję. To nic. Mamy wojnę, która może się szybko nie skończyć, nie mogę przecież pozwolić, żeby takie rzeczy do mnie dochodziły - stwierdził, marszcząc brwi. Nawet jeśli jego żołądek odmawiał posłuszeństwa, nawet jeśli wciąż czuł obrzydzenie na myśl o dotykaniu tych ciał. Co powie Sheili, kiedy go zobaczy? Co powie ona i Eve, kiedy usłyszą co dzisiaj robił? Jak zareaguje Jimmy, kiedy się dowie? Musiał do niego koniecznie napisać znów. Tak długo jak listy do niego dochodziły, był spokojny. Leonora była przy nim, więc powinno wszystko być w porządku...
Spojrzał jednakże zaskoczony na kobietę, przez moment nie będąc pewnym co powiedzieć. Praca dla lady? Przez głowę w ciągu tych kilku sekund zaczęły przewijać mu się różnorodne myśli i pytania. Na czym miałoby to polegać? Nie zna się na zwierzętach, nie posiada manier, nie wiedział nawet do czego miałby się przydać na takim dworze.
Z drugiej strony wiedział, że z jakiegoś dziwnego powodu los się momentami do niego uśmiechał - nie należał do najbystrzejszych, ani do tych najsprawniejszych, nie posiadał ani wielkiego majątku, a wszystko co miał to rodzina, która swoją drogą przecież też miała swoje własne problemy...
- Tak - odpowiedział nagle, chociaż najwyraźniej wciąż w lekkim szoku. A może to kwestia tego, co widział jeszcze kilka chwil wcześniej?
Niezależnie, wiedział że potrzebował pracy. Szczególnie po to, żeby móc coś zagwarantować swojej rodzinie.
- Więc... Po prostu muszę ci pomagać z twoimi obowiązkami.. tak?
- To nie takie proste. Wiesz za co mnie tam trzymali? Bo poszedłem po zupę, którą szlachta rozdawała w grudniu. A innym razem? Bo byłem na jarmarku i mój brat się potknął. Oskarżyli nas o kradzież, o jakąś próbę ataku i morderstwa! - zaraz się żachnął, bo może i za pierwszym razem kłamał w ministerstwie - ale to wciąż nie usprawiedliwiało tortur, które im zgotowali. Ani tych egzekucji, na które miał widok z celi...
- Nie, on... Po prostu potrzebuje czasu. Tak myślę - odpowiedział na pytanie o pomoc dla Marcela. Nie wiedział nawet jak mogliby mu pomóc. Będzie musiał pomyśleć nad tym eggnogiem, który im wtedy obiecał. Zima była do tego idealnym momentem.
Nie potrzebował niczego z siebie wyrzucać. Nie potrzebował się żalić, bo to była przecież słabość, a nie powinien być słaby. Był mężczyzną, do tego najstarszym w ich rodzinie. Nie powinien pokazywać słabości, więc nic dziwnego, że pokręciło zaraz głową.
- Nie potrzebuję. To nic. Mamy wojnę, która może się szybko nie skończyć, nie mogę przecież pozwolić, żeby takie rzeczy do mnie dochodziły - stwierdził, marszcząc brwi. Nawet jeśli jego żołądek odmawiał posłuszeństwa, nawet jeśli wciąż czuł obrzydzenie na myśl o dotykaniu tych ciał. Co powie Sheili, kiedy go zobaczy? Co powie ona i Eve, kiedy usłyszą co dzisiaj robił? Jak zareaguje Jimmy, kiedy się dowie? Musiał do niego koniecznie napisać znów. Tak długo jak listy do niego dochodziły, był spokojny. Leonora była przy nim, więc powinno wszystko być w porządku...
Spojrzał jednakże zaskoczony na kobietę, przez moment nie będąc pewnym co powiedzieć. Praca dla lady? Przez głowę w ciągu tych kilku sekund zaczęły przewijać mu się różnorodne myśli i pytania. Na czym miałoby to polegać? Nie zna się na zwierzętach, nie posiada manier, nie wiedział nawet do czego miałby się przydać na takim dworze.
Z drugiej strony wiedział, że z jakiegoś dziwnego powodu los się momentami do niego uśmiechał - nie należał do najbystrzejszych, ani do tych najsprawniejszych, nie posiadał ani wielkiego majątku, a wszystko co miał to rodzina, która swoją drogą przecież też miała swoje własne problemy...
- Tak - odpowiedział nagle, chociaż najwyraźniej wciąż w lekkim szoku. A może to kwestia tego, co widział jeszcze kilka chwil wcześniej?
Niezależnie, wiedział że potrzebował pracy. Szczególnie po to, żeby móc coś zagwarantować swojej rodzinie.
- Więc... Po prostu muszę ci pomagać z twoimi obowiązkami.. tak?
Najwidoczniej i on i ona lubili chodzić własnymi ścieżkami. W końcu nie powinno ich tutaj być, szczególnie po tym, co wydarzyło się na początku roku, jednak się tu znaleźli. Czy powód z jakiego się tutaj znaleźli był istotny? Chyba najmniej, najważniejsze jest to, że nie powinno ich tutaj być, a pojawili się, zupełnie sami i zupełnie przypadkiem na siebie wpadli. Może los w tym celu ich tutaj przysłał? Zresztą nie pierwszy raz skrzyżował ich ścieżki.
Obserwowała uważnie Thomasa, gdy wspominał o powodzie, przez który znalazł się w Tower. Widziała jego rozgoryczenie, zresztą nie dziwiła mu się wcale, że był zły, ona pewnie też by była. - W trudnych czasach przyszło nam żyć. Mają Cię za zagrożenie, dlaczego? Nie mam pojęcia, musisz jednak zrobić wszystko, by więcej nie rzucać się w oczy, jak myślisz, ile jeszcze będą lekceważyć Twoją osobę? Następnym razem Cię zabiją, żeby pokazać swoją władzę. Nie, żebym Ci źle życzyła, ale oni tak działają. Nie obchodzi im, czym zawiniłeś, najważniejsze, że mogą pokazać, kto rządzi. Miej tego świadomość.- nie ważne było to, czy byli czemukolwiek winni, tylko to, że inni mogli się ich wystraszyć, demonstracja siły.. tak działali. W końcu nie mieli nic więcej do zaoferowania od siły.
- Skoro tak mówisz.. jeśli jednak czegokolwiek potrzebuje, chętnie mu również pomogę, na tyle, na ile mogę. Mam spore możliwości, mimo trudnych czasów. Jest jeszcze kilka osób mi życzliwych.- naprawdę zaczęła się martwić. Ile jest takiej młodzieży rozrzuconej po okolicach.. Ledwie dorośli, którzy muszą sobie radzić podczas wojny, nie mając tak naprawdę nic, otworzyło jej to nieco oczy.
Prue zdawała sobie sprawę jak wyglądało podejście ludzi do magipsychiatrów, zresztą sama miała podobne, nie lubiła dzielić się z innymi swoimi problemami, na całe szczęście, jej najlepsza przyjaciółka była jednym z nich, nie musiała więc chodzić do obcych.
Sama nie do końca była pewna propozycji którą przed chwilą przedstawiła Thomasowi.. Prue zawsze najpierw mówiła, później myślała. W tym wypadku jednak cieszyła się, że tak się stało, nad tym, co będzie dla niej robił zastanowi się później, przyglądała się mu uważnie, czekając na decyzję, jaką podejmie. - Wspaniale!- rzekła z entuzjazmem słysząc kolejne słowa. Ogromnie cieszyło ją to, że się zgodził. - Tak, będziesz mi pomagał w obowiązkach, zaczynamy jutro? Pojaw się w Puddlemere, to Cię oprowadzę i przedstawię reszcie! Czas na mnie, mam nadzieję, że rano się zobaczymy!- rzekła, po czym ruszyła w swoją stronę, nie mogła dłużej zwlekać.
// zt x2
Obserwowała uważnie Thomasa, gdy wspominał o powodzie, przez który znalazł się w Tower. Widziała jego rozgoryczenie, zresztą nie dziwiła mu się wcale, że był zły, ona pewnie też by była. - W trudnych czasach przyszło nam żyć. Mają Cię za zagrożenie, dlaczego? Nie mam pojęcia, musisz jednak zrobić wszystko, by więcej nie rzucać się w oczy, jak myślisz, ile jeszcze będą lekceważyć Twoją osobę? Następnym razem Cię zabiją, żeby pokazać swoją władzę. Nie, żebym Ci źle życzyła, ale oni tak działają. Nie obchodzi im, czym zawiniłeś, najważniejsze, że mogą pokazać, kto rządzi. Miej tego świadomość.- nie ważne było to, czy byli czemukolwiek winni, tylko to, że inni mogli się ich wystraszyć, demonstracja siły.. tak działali. W końcu nie mieli nic więcej do zaoferowania od siły.
- Skoro tak mówisz.. jeśli jednak czegokolwiek potrzebuje, chętnie mu również pomogę, na tyle, na ile mogę. Mam spore możliwości, mimo trudnych czasów. Jest jeszcze kilka osób mi życzliwych.- naprawdę zaczęła się martwić. Ile jest takiej młodzieży rozrzuconej po okolicach.. Ledwie dorośli, którzy muszą sobie radzić podczas wojny, nie mając tak naprawdę nic, otworzyło jej to nieco oczy.
Prue zdawała sobie sprawę jak wyglądało podejście ludzi do magipsychiatrów, zresztą sama miała podobne, nie lubiła dzielić się z innymi swoimi problemami, na całe szczęście, jej najlepsza przyjaciółka była jednym z nich, nie musiała więc chodzić do obcych.
Sama nie do końca była pewna propozycji którą przed chwilą przedstawiła Thomasowi.. Prue zawsze najpierw mówiła, później myślała. W tym wypadku jednak cieszyła się, że tak się stało, nad tym, co będzie dla niej robił zastanowi się później, przyglądała się mu uważnie, czekając na decyzję, jaką podejmie. - Wspaniale!- rzekła z entuzjazmem słysząc kolejne słowa. Ogromnie cieszyło ją to, że się zgodził. - Tak, będziesz mi pomagał w obowiązkach, zaczynamy jutro? Pojaw się w Puddlemere, to Cię oprowadzę i przedstawię reszcie! Czas na mnie, mam nadzieję, że rano się zobaczymy!- rzekła, po czym ruszyła w swoją stronę, nie mogła dłużej zwlekać.
// zt x2
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Łaźnie Rzymskie w Buxton
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Derbyshire