Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Derbyshire
Tunele pod Derby
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Tunele pod Derby
Seria tuneli wybudowana pod powierzchnią miasta na odcinku między ratuszem a targiem służyła w czasach wiktoriańskich jako główna droga transportu więźniów na rozprawy. Po wojnie katakumby opustoszały, jednakże w dalszym stopniu możliwe jest dostanie się do środka. Jedno z prywatnych wejść znajduje się na zapleczu Pubu Tygrys, położonego niedaleko targu. Podobno właściciel tego przybytku szczególnie przepada za owocami wszelkiego typu i najłatwiej przekonać go do wpuszczenia śmiałka do katakumb przez wymianę. Klucz do drzwi za dojrzały owoc.
Po wejściu do tunelów uderza przede wszystkim duszący zapach wilgoci. Trudno jednak o powiew świeżego powietrza, gdy znajduje się pod ziemią i w niewietrzonym pomieszczeniu. Korytarze są tak wąskie, że grupy śmiałków zmuszone są do poruszania się gęsiego, jednakże na tyle szerokie, by umożliwić nagły odwrót bez ryzyka utknięcia.
Po wejściu do tunelów uderza przede wszystkim duszący zapach wilgoci. Trudno jednak o powiew świeżego powietrza, gdy znajduje się pod ziemią i w niewietrzonym pomieszczeniu. Korytarze są tak wąskie, że grupy śmiałków zmuszone są do poruszania się gęsiego, jednakże na tyle szerokie, by umożliwić nagły odwrót bez ryzyka utknięcia.
Teleportował się na miejsce, zawiadamiając wcześniej swojego przyjaciela o tym, że będzie potrzebował jego pomocy, a przede wszystkim doświadczenia aurorskiego. W końcu wiedział jak bardzo niebezpieczne mogło być udanie się do tuneli i zabezpieczenia miasta Derby również i od tej strony - a jednak musieli to zrobić. Wolał nie ryzykować, że niebezpieczeństwo wedrze się do miasta od nieoczekiwanej i skrytej strony, nawet jeśli wątpił w wysłannictwo. A jednak systemy tuneli były dobrze znane mieszkańcom miasta, a może nawet i innym czarodziejom i mugolom? Może w ciągu ostatnich wydarzeń ktoś znalazł schronienia w systemie, może się zagubił - a może coś jeszcze innego miało miejsce. Musieli się o wszystkim upewnić i sprawdzić każdą opcję, która miała miejsce.
Jeszcze kilka miesięcy zleciłby to zadanie komuś innemu - jako lord w końcu miał swoje obowiązki w pracy do zaopiekowania, a zresztą o wiele bardziej lubił spędzać czas w rezerwacie. Ale teraz chciał osobiście zadbać o bezpieczeństwo swojej rodziny, i mieszkańców Derby, w którym przecież znajdywała się posiadłość Greengrassów.
Nie wyobrażał sobie, aby było inaczej - aby oddał ten obowiązek komukolwiek innemu. Przyzwyczajony do pracy i nie obawiający się ubrudzenia rąk, na miejscu pojawił się w stroju nie znoszonym, a wyraźnie dobrze służącym mu w pracy. Skóra i materiały w niektórych miejscach nosiły ślady czy to zadrapań, czy osmolenia, po spotkaniu ze szczękami młodego - bądź i większego - smoka. Mimo wszystko nie bał niebezpieczeństwa, nawet jeśli przez pracę w rezerwacie z pewnością nie miał doświadczenia takiego jak mogli mieć Samuel czy Michael - a doświadczenie swoich przyjaciół jedyne cenił, chcąc się od nich uczyć. Szczególnie, kiedy zdecydował się podjąć działania przeciwko wojnie. Aktywne, na froncie, nie tylko zza bezpiecznych murów rezydencji.
Posiadał przy sobie daktyle dla właściciela pubu. Mogli się teleportować do tuneli czy wejść siłą, jednak zawsze lubił utrzymywać dobre kontakty z mieszkańcami Derby, a tym bardziej teraz nie miał najmniejszego zamiaru odmawiać mieszkańcom czegoś, czego sam miał w spiżarce pod dostatkiem - owoców, pieczywa i innych produktów spożywczych.
Uśmiechnął się, rozpoznając w czarodzieju teleportującym się, Michaela Tonksa. Cóż, w podobnym miejscu spotkali się, kiedy pierwszy raz zaprosił go do Derby tuż po zakończeniu szkoły, kiedy ich relacje znacznie się poprawiły. Ślizgon i Gryfon - z pewnością część osób posądzała Elroya o postradanie zmysłów, kiedy po wielu latach niechęci do domu lwa, zaczął spoglądać na uczniów w czerwieni z o wiele większą sympatią. Jednak on uwielbiał dyskusje - a co lepiej pomagało przygotować się do nich niż zrozumienie i poznawanie nieznanego?
Koniec końców doskonale rozumiał się z tymi, których przez większość życia unikał. Może też wtedy zmienił nieco nastawienie do Isaiaha, kiedy ten nie wylądował razem w nim w Slytherinie? Przepraszał już go za swoje zachowanie...
A może to była kwestia, że potrafił pokazać skruchę?
Teraz za to posłał Tonksowi ciepły uśmiech, mocno uścisnąwszy mu dłoń na powitanie.
- Cieszę się z twojej pomocy - powiedział, odwracając się w stronę miasta. W pubie Tygrysa usiedli przy pierwszym piwie, celebrując pierwsze wakacje po zakończeniu nauki. Było to miejsce, które oboje powinni kojarzyć choć minimalnie - a nie zmieniło się ono przez ostatnie naście lat! Chociaż Elroyowi stanowczo już nie wypadało tam chodzić. Jako młodzik, mógł sobie pozwolić i wymknąć się, skorzystać z magii, aby być mniej zauważony - teraz jeśli chciał się napić, stanowczo musiał to robić albo w odpowiednich ilościach i z odpowiednimi ludźmi, albo z dala od niepożądanego wzroku.
- Sieć tuneli jest rozbudowana pod miastem i ma kilka wyjść, najłatwiejszym wejściem będzie ze strony pubu, stary właściciel ma tam przejście, nie będzie problemu, aby nas wpuścił. Stamtąd łatwiej jest się odnaleźć - wyjaśnił, choć z pewnością jego przyjaciel wiedział jak wiele niewiadomych mogło się czaić w podobnych tunelach. - Mam nadzieję, że niczego tam nie spotkamy, ale nie możemy być pewni.
Hope's not gone
Elroy Greengrass
Zawód : Smokolog w Peak District
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
I won't talk myself up, I don't need to pretend
You won't see me coming 'til it's too late again
You won't see me coming 'til it's too late again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
24.01
Teleportował się we wskazane w liście miejsce, doskonale pamiętając, o który pub chodzi. Chyba nigdy nie przyznał Elroyowi, jak wiele znaczyła dla niego tamta pierwsza, wspólna wizyta w Derbyshire. Był zakompleksionym (w głębi serca, i nadrabiającym miną) młodzieńcem z mogolskiej rodziny, wycieczka w towarzystwie lorda była niezapomniana. Czarodziejski pub, kiwający im z szacunkiem głową klienci, śliczny uśmiech jasnowłosej kelnerki. Lubił tamto miejsce, miał nadzieję, że nic się tam nie zmieniło - a zarazem miał świadomość, że wszystko się zmieniało. Domyślał się, że Elroy nie zaprasza go na piwo. Pamiętał, że niedaleko jest wejście do tuneli pod miastem - może nawet w samym pubie? Nigdy tam nie był, ale swoje słyszał. Słyszał też, że w Staffordshire ktoś zdradził, opowiedział Ministerstwu o mogolskich kryjówkach. Czy tego lękał się Greengrass, czy chciał dodatkowo zabezpieczyć strategiczne miejsce? Tak podejrzewał - czasem rozumieli się bez słów, choć nastoletni Mike nigdy by się tego nie spodziewał.
W szkole szybko nabrał niechęci do Ślizgonów. Najpierw do tych, którzy wytrwale mu dokuczali, potem do każdego. Wychowany po mugolsku, nowocześnie nie rozumiał też świata arystokracji (czasami nadal go nie rozumiał, gdy Elroy poznał Mare Michael wytrwale uspokajał przyjaciela, że co to za problem poprosić o jej rękę, bo umykała mu konieczność rozmowy z nestorami), nie rozróżniał nienawistnych Averych od promugolskich Greengrassów. Szybko nadrobił braki, szczerze zainteresowany historią magii, ale niechęć pozostała. Szczególnie na boisku, sportowa rywalizacja tylko zaostrzała emocje. Greengrass był jednym ze Ślizgonów i graczy, którym Tonks nie szczędził złośliwości, a nawet pięści. Chłopak z biednej dzielnicy bywał dziki i agresywny, łatwo dawał się prowokować Ślizgonowi. A potem nagle dorósł. Dorośli. Przyznali się do błędów, zawiesili broń, a pokora dała początek nieoczekiwanej przyjaźni - jednej z relacji, z których Mike był najbardziej dumny i których utraty najbardziej się bał. Atak na Staffordshire obudził w jego sercu zrozumiały lęk - co, jeśli Ministerstwo ruszy na Derby, na jego przyjaciół? Nie mieszkał tu, ale los hrabstwa był mu bliski, wzmożył więc patrole (nawet po godzinach), a lordowie tych ziem wiedzieli, że mogą liczyć na jego pomoc.
-Jasne. Chcesz je sprawdzić, zabezpieczyć? Mam cały dzień wolny, mogę zostać dłużej i nałożyć jakieś pułapki. - zaproponował. Niektóre pułapki pochłaniały aż kilka godzin, ale kwadrans i Cave Inimicum zapewni już podstawową warstwę ochrony, alarmując Greengrassów o intruzach w tunelach.
Spojrzał uważnie na Elroya - nie widział go od piątego stycznia, zabieganie lorda było zrozumiałe.
-Jak się masz? - zapytał cicho, łagodniejszym tonem. Już nie aurora, a przyjaciela. Pamiętał, jak przeżywał fakt, że brygadziści znają jego adres, że naszli go we własnym domu - a chodziło tylko o starą leśniczówkę w Mickleham pod Londynem. Nigdy nie miał pod opieką ludzi i ziemi, tak jak Elroy. Nawet sobie nie wyobrażał, co ten musiał przeżywać po zdradzieckim ataku ministerialnych sił i Czarnego Pana. Odbiją Staffordshire, musieli, ale stres na pewno był spory.
Stali na razie przed pubem - zanim weszli do środka, Tonks czujnie omiótł wzrokiem okolicę. Odkąd wystawiono za nim list gończy, nigdzie nie czuł się bezpiecznie - szczególnie mając "pod opieką" (choć Elroy zdzieliłby go za taką myśl) samego lorda Derbyshire i Staffordshire.
ekwipunek:
Teleportował się we wskazane w liście miejsce, doskonale pamiętając, o który pub chodzi. Chyba nigdy nie przyznał Elroyowi, jak wiele znaczyła dla niego tamta pierwsza, wspólna wizyta w Derbyshire. Był zakompleksionym (w głębi serca, i nadrabiającym miną) młodzieńcem z mogolskiej rodziny, wycieczka w towarzystwie lorda była niezapomniana. Czarodziejski pub, kiwający im z szacunkiem głową klienci, śliczny uśmiech jasnowłosej kelnerki. Lubił tamto miejsce, miał nadzieję, że nic się tam nie zmieniło - a zarazem miał świadomość, że wszystko się zmieniało. Domyślał się, że Elroy nie zaprasza go na piwo. Pamiętał, że niedaleko jest wejście do tuneli pod miastem - może nawet w samym pubie? Nigdy tam nie był, ale swoje słyszał. Słyszał też, że w Staffordshire ktoś zdradził, opowiedział Ministerstwu o mogolskich kryjówkach. Czy tego lękał się Greengrass, czy chciał dodatkowo zabezpieczyć strategiczne miejsce? Tak podejrzewał - czasem rozumieli się bez słów, choć nastoletni Mike nigdy by się tego nie spodziewał.
W szkole szybko nabrał niechęci do Ślizgonów. Najpierw do tych, którzy wytrwale mu dokuczali, potem do każdego. Wychowany po mugolsku, nowocześnie nie rozumiał też świata arystokracji (czasami nadal go nie rozumiał, gdy Elroy poznał Mare Michael wytrwale uspokajał przyjaciela, że co to za problem poprosić o jej rękę, bo umykała mu konieczność rozmowy z nestorami), nie rozróżniał nienawistnych Averych od promugolskich Greengrassów. Szybko nadrobił braki, szczerze zainteresowany historią magii, ale niechęć pozostała. Szczególnie na boisku, sportowa rywalizacja tylko zaostrzała emocje. Greengrass był jednym ze Ślizgonów i graczy, którym Tonks nie szczędził złośliwości, a nawet pięści. Chłopak z biednej dzielnicy bywał dziki i agresywny, łatwo dawał się prowokować Ślizgonowi. A potem nagle dorósł. Dorośli. Przyznali się do błędów, zawiesili broń, a pokora dała początek nieoczekiwanej przyjaźni - jednej z relacji, z których Mike był najbardziej dumny i których utraty najbardziej się bał. Atak na Staffordshire obudził w jego sercu zrozumiały lęk - co, jeśli Ministerstwo ruszy na Derby, na jego przyjaciół? Nie mieszkał tu, ale los hrabstwa był mu bliski, wzmożył więc patrole (nawet po godzinach), a lordowie tych ziem wiedzieli, że mogą liczyć na jego pomoc.
-Jasne. Chcesz je sprawdzić, zabezpieczyć? Mam cały dzień wolny, mogę zostać dłużej i nałożyć jakieś pułapki. - zaproponował. Niektóre pułapki pochłaniały aż kilka godzin, ale kwadrans i Cave Inimicum zapewni już podstawową warstwę ochrony, alarmując Greengrassów o intruzach w tunelach.
Spojrzał uważnie na Elroya - nie widział go od piątego stycznia, zabieganie lorda było zrozumiałe.
-Jak się masz? - zapytał cicho, łagodniejszym tonem. Już nie aurora, a przyjaciela. Pamiętał, jak przeżywał fakt, że brygadziści znają jego adres, że naszli go we własnym domu - a chodziło tylko o starą leśniczówkę w Mickleham pod Londynem. Nigdy nie miał pod opieką ludzi i ziemi, tak jak Elroy. Nawet sobie nie wyobrażał, co ten musiał przeżywać po zdradzieckim ataku ministerialnych sił i Czarnego Pana. Odbiją Staffordshire, musieli, ale stres na pewno był spory.
Stali na razie przed pubem - zanim weszli do środka, Tonks czujnie omiótł wzrokiem okolicę. Odkąd wystawiono za nim list gończy, nigdzie nie czuł się bezpiecznie - szczególnie mając "pod opieką" (choć Elroy zdzieliłby go za taką myśl) samego lorda Derbyshire i Staffordshire.
ekwipunek:
- Spoiler:
- Kamizelka z wełny rogatej czarowcy (+1 do wszystkich rzutów na k100, +21 do żywotności)
Runa szczególnej krwi (+6 do rzutów k100, +3 do rzutów k10 na genetykę wilkołaka) w formie pierścienia.
Różdżka.
W miejscu na 4 przedmioty:
1. Nakładka na pas z sakwami, a w niej miejsce na 8 przedmiotów (w nakładkę chowam drobniejsze poniżej, większe zajmują limit)
- magiczny kompas
- fałszoskop
- świstoklik - metalowe koło od łańcucha
- Eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 46, moc +10)
- Eliksir znieczulający (1 porcja, stat. 46)
- Wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (1 porcja, stat, 40, moc +15)
(łącznie 6)
2. Czarodziejska kusza, noszona na plecach
3. Miotła
(łącznie 8 nie licząc sakwy)
W miejscu na pomniejszone przedmioty/kryształy:
1. kryształ-wejscie w ogien
2. kryształ - konczy działanie zaklęć
3. Sakiewka - 50 PM
4. suszone śliwki - 100g
Can I not save one
from the pitiless wave?
The member 'Michael Tonks' has done the following action : Rzut kością
'Zdarzenia' :
'Zdarzenia' :
Pub nie znajdywał się w centrum całego miasta, bardziej na obrzeżach - i to może dlatego też wybrał to miejsce wtedy? Nie było aż tak zatłoczone, było tutaj mnóstwo różnych ludzi. A na odpowiednią ulicę w Derby, do rezydencji Greengrassów byli w stanie trafić bardzo łatwo i szybko.
Nawet nie domyślał się w tamtych latach, że robił coś wielkiego w postrzeganiu Michaela. Chciał uczcić z przyjacielem zakończenie edukacji, wejście na nową ścieżkę życia - czy był lordem, czy był kimkolwiek innym, przecież była to zwykła czynność. Choć z pewnością na przestrzeni lat coraz bardziej musiał się pilnować w miejscach publicznych. Po debiucie, po wejściu na salony nie mógł sobie pozwalać na aż tak wiele rzeczy, jakby chciał. Miał na barkach ciężar, który musiał nieść - tym większy, że był najstarszym synem swojego ojca. Choć nigdy nie mógł narzekać na brak wsparcia ze strony rodziców i rodzeństwa, a od niedawna i ze strony żony.
- Dokładnie. Sprawdzić, zabezpieczyć. Potencjalnie pomóc ludziom, którzy się tam ukryli, bo nigdy nie wiadomo czy ktoś nie wszedł przez inny budynek lub nie trafił przypadkiem do tuneli, uciekając przed nimi - odpowiedział, kiwając głową. - Jestem na miejscu, przez większość czasu, więc na pewno strachy na gremliny lub Cave Inimicum wystarczy, abym mógł zareagować odpowiednio szybko - powiedział, choć był pewny że z przyjacielem myśleli o dokładnie tych samych pułapkach.
Słysząc jednak zapytanie Michaela, uśmiechnął się nieco luźniej.
- Będzie lepiej, kiedy dorwę odpowiedzialnych za Stoke-on-Trent - odpowiedział, kręcąc zaraz lekko głową. - Mare czuje się dobrze, Saoirse rośnie, a smoki żyją i są nieruszone wojną. Ale jak u ciebie? - zapytał, spoglądając na Tonksa ze zmartwieniem. Ta wojna dotyczyła jego jak nikogo innego - i jego, i jego rodziny. - Jak siostry? Jeśli czegoś wam trzeba wiesz, że możesz do nas zawsze pisać. Schronienia, jedzenia, czegokolwiek - zapewnił, chociaż już po chwili dostrzegł, że coś było nie tak. Ktoś ich obserwował?
Spojrzał zaraz na towarzysza, będąc pewnym, że i doświadczony auror mógł potwierdzić lub zaprzeczyć jego przeczuciu. Ktoś się czaił na ich dwójkę? Tonks był poszukiwany, a chociaż Greengrass nie miał wystawionych za swoją głowę plakatów, z pewnością były osoby, które z chęcią by za niego zapłaciły.
- Protego Maxima - zaraz zawołał, rzucając zaklęcie, kiedy dostrzegł lecące w ich stronę zaklęcia. Wyraźnie miał nosa co do tego miejsca.
szafka
Nawet nie domyślał się w tamtych latach, że robił coś wielkiego w postrzeganiu Michaela. Chciał uczcić z przyjacielem zakończenie edukacji, wejście na nową ścieżkę życia - czy był lordem, czy był kimkolwiek innym, przecież była to zwykła czynność. Choć z pewnością na przestrzeni lat coraz bardziej musiał się pilnować w miejscach publicznych. Po debiucie, po wejściu na salony nie mógł sobie pozwalać na aż tak wiele rzeczy, jakby chciał. Miał na barkach ciężar, który musiał nieść - tym większy, że był najstarszym synem swojego ojca. Choć nigdy nie mógł narzekać na brak wsparcia ze strony rodziców i rodzeństwa, a od niedawna i ze strony żony.
- Dokładnie. Sprawdzić, zabezpieczyć. Potencjalnie pomóc ludziom, którzy się tam ukryli, bo nigdy nie wiadomo czy ktoś nie wszedł przez inny budynek lub nie trafił przypadkiem do tuneli, uciekając przed nimi - odpowiedział, kiwając głową. - Jestem na miejscu, przez większość czasu, więc na pewno strachy na gremliny lub Cave Inimicum wystarczy, abym mógł zareagować odpowiednio szybko - powiedział, choć był pewny że z przyjacielem myśleli o dokładnie tych samych pułapkach.
Słysząc jednak zapytanie Michaela, uśmiechnął się nieco luźniej.
- Będzie lepiej, kiedy dorwę odpowiedzialnych za Stoke-on-Trent - odpowiedział, kręcąc zaraz lekko głową. - Mare czuje się dobrze, Saoirse rośnie, a smoki żyją i są nieruszone wojną. Ale jak u ciebie? - zapytał, spoglądając na Tonksa ze zmartwieniem. Ta wojna dotyczyła jego jak nikogo innego - i jego, i jego rodziny. - Jak siostry? Jeśli czegoś wam trzeba wiesz, że możesz do nas zawsze pisać. Schronienia, jedzenia, czegokolwiek - zapewnił, chociaż już po chwili dostrzegł, że coś było nie tak. Ktoś ich obserwował?
Spojrzał zaraz na towarzysza, będąc pewnym, że i doświadczony auror mógł potwierdzić lub zaprzeczyć jego przeczuciu. Ktoś się czaił na ich dwójkę? Tonks był poszukiwany, a chociaż Greengrass nie miał wystawionych za swoją głowę plakatów, z pewnością były osoby, które z chęcią by za niego zapłaciły.
- Protego Maxima - zaraz zawołał, rzucając zaklęcie, kiedy dostrzegł lecące w ich stronę zaklęcia. Wyraźnie miał nosa co do tego miejsca.
Hope's not gone
Elroy Greengrass
Zawód : Smokolog w Peak District
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
I won't talk myself up, I don't need to pretend
You won't see me coming 'til it's too late again
You won't see me coming 'til it's too late again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Elroy Greengrass' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 40
'k100' : 40
z szafki
Odprowadził wzrokiem Elroy'a, który wyrwał różdżkę z ręki leżącego w kałuży krwi szmalcownika. Michael zabijał już wystarczająco ludzi przy pomocy odpowiednio silnego Lamino by wiedzieć, że grabieżca nie przeżył. Mrugnął, słysząc trzask deportacji. Mare zniknęła z różdżkami czarnoksiężników, dowodami, które pozwolą ich zidentyfikować doświadczonemu różdżkarzowi, a byle aurorowi odczytać ostatnie zaklęcie rzucone przez właścicieli różdżek. Czarnomagiczne, bez wątpienia. Czuł się trochę nieswojo z myślą, że lady Greengrass trzymała w dłoniach różdżkę mężczyzny, którego pozbawił życia, ale Mare była twarda. Kobieta ze stalowym charakterem - może dlatego Elroy ją wybrał? Pamiętał, jak szczerze zakochany był jego przyjaciel, gdy zaczynał ubiegać się o jej rękę. Nikt z nich nie mógł wtedy przewidzieć, że żona stanie się dla lorda Greengrass oparciem w trakcie wojny - przejmując nie tylko obowiązki dyplomatyczne, ale i stawiając się na wezwanie męża aby składać rannego aurora.
-Lady Mare... - podniósł wzrok na Elroya, spoglądając na niego badawczo. -...jak się ma? - macie, jak to na was wpływa? Nigdy nie był żonaty, nigdy nie był nawet w dłuższym związku niż kilkumiesięczny, ale domyślał się, że jest im ciężko. Elroy obiecał sporo młodszej żonie życie damy, choć u boku smokologa - tymczasem byli otoczeni wrogami ze wszystkich stron, a Staffordshire było ciosem nagłym i bolesnym. Na samą myśl o krzywdzie przyjaciół poczuł złość, złość, którą instynktownie chciał wyładować na spętanym grabieżcy, wciąż przytomnym.
Obowiązki wzywały.
Podniósł się z miejsca, czując przypływ sił po zaklęciach leczniczych Mare. Przykucnął przed spętanym szmalcownikiem, w odległości bezpiecznego metra i zdjął z niego Petryficusa.
-Zabiłem twojego kolegę. - oznajmił lodowato. Rysy twarzy stężały, próżno było na nich szukać ciepła i szacunku, które okazywał swoim przyjaciołom. Zmrużył oczy, a potem rozciągnął usta w niemiłym, wilczym uśmiechu. Drapieżnym. -Z tobą bez wahania mogę zrobić to samo. Chciałeś nas zabić, tamto zaklęcie mogło trwale uszkodzić mojego przyjaciela. - realny strach tchnął w jego słowa szczery gniew. Co, gdyby nie miał przy sobie rzadkiego eliksiru? Gdyby nie zdążył pokonać grabieżców w porę ani udzielić Elroyowi pomocy, ten wykrwawiałby się na jego oczach.
-Masz nieszczęście podnieść rękę na lorda tych ziem i szczęście, że trafiłeś dziś na nas, a nie tylko na mnie. Widzisz, ja przestałem się patyczkować. Jestem niebezpieczny, sam poznałeś. - parsknął kpiąco. -Ale masz szansę na uczciwy proces, gdy powiesz nam, kto was wysłał i wyszkolił do walki. Czego tu szukaliście, gdzie są wasze kryjówki w Derbyshire, kto z wami współpracuje. Wszystko. - powoli obrócił różdżkę w palcach, mierząc szmalcownika lodowatym wzrokiem.
zastraszanie II
Odprowadził wzrokiem Elroy'a, który wyrwał różdżkę z ręki leżącego w kałuży krwi szmalcownika. Michael zabijał już wystarczająco ludzi przy pomocy odpowiednio silnego Lamino by wiedzieć, że grabieżca nie przeżył. Mrugnął, słysząc trzask deportacji. Mare zniknęła z różdżkami czarnoksiężników, dowodami, które pozwolą ich zidentyfikować doświadczonemu różdżkarzowi, a byle aurorowi odczytać ostatnie zaklęcie rzucone przez właścicieli różdżek. Czarnomagiczne, bez wątpienia. Czuł się trochę nieswojo z myślą, że lady Greengrass trzymała w dłoniach różdżkę mężczyzny, którego pozbawił życia, ale Mare była twarda. Kobieta ze stalowym charakterem - może dlatego Elroy ją wybrał? Pamiętał, jak szczerze zakochany był jego przyjaciel, gdy zaczynał ubiegać się o jej rękę. Nikt z nich nie mógł wtedy przewidzieć, że żona stanie się dla lorda Greengrass oparciem w trakcie wojny - przejmując nie tylko obowiązki dyplomatyczne, ale i stawiając się na wezwanie męża aby składać rannego aurora.
-Lady Mare... - podniósł wzrok na Elroya, spoglądając na niego badawczo. -...jak się ma? - macie, jak to na was wpływa? Nigdy nie był żonaty, nigdy nie był nawet w dłuższym związku niż kilkumiesięczny, ale domyślał się, że jest im ciężko. Elroy obiecał sporo młodszej żonie życie damy, choć u boku smokologa - tymczasem byli otoczeni wrogami ze wszystkich stron, a Staffordshire było ciosem nagłym i bolesnym. Na samą myśl o krzywdzie przyjaciół poczuł złość, złość, którą instynktownie chciał wyładować na spętanym grabieżcy, wciąż przytomnym.
Obowiązki wzywały.
Podniósł się z miejsca, czując przypływ sił po zaklęciach leczniczych Mare. Przykucnął przed spętanym szmalcownikiem, w odległości bezpiecznego metra i zdjął z niego Petryficusa.
-Zabiłem twojego kolegę. - oznajmił lodowato. Rysy twarzy stężały, próżno było na nich szukać ciepła i szacunku, które okazywał swoim przyjaciołom. Zmrużył oczy, a potem rozciągnął usta w niemiłym, wilczym uśmiechu. Drapieżnym. -Z tobą bez wahania mogę zrobić to samo. Chciałeś nas zabić, tamto zaklęcie mogło trwale uszkodzić mojego przyjaciela. - realny strach tchnął w jego słowa szczery gniew. Co, gdyby nie miał przy sobie rzadkiego eliksiru? Gdyby nie zdążył pokonać grabieżców w porę ani udzielić Elroyowi pomocy, ten wykrwawiałby się na jego oczach.
-Masz nieszczęście podnieść rękę na lorda tych ziem i szczęście, że trafiłeś dziś na nas, a nie tylko na mnie. Widzisz, ja przestałem się patyczkować. Jestem niebezpieczny, sam poznałeś. - parsknął kpiąco. -Ale masz szansę na uczciwy proces, gdy powiesz nam, kto was wysłał i wyszkolił do walki. Czego tu szukaliście, gdzie są wasze kryjówki w Derbyshire, kto z wami współpracuje. Wszystko. - powoli obrócił różdżkę w palcach, mierząc szmalcownika lodowatym wzrokiem.
zastraszanie II
Can I not save one
from the pitiless wave?
Wielokrotnie zastanawiał się jak jego życie by wyglądało, gdyby z ożenkiem nie zwlekał dziesięciu lat - gdyby podczas pamiętnego dla niego i Mare sabatu, nie zaprosił jej do tańca; gdyby od razu następnego ranka nie pisał do nestorów z prośbą o rękę lady Prewett, kobiety w której zauroczył się od pierwszego spojrzenia i pierwszych wymienionych słów; ukochanej, bez której możliwe, że nie miałby sił, aby stawić czoła wojennej rzeczywistości.
- Saoirse jest w Weymouth, dla matki nie jest to łatwe, ale jest tam bezpieczniej dla niej. Nikt na Grove Street nie śpi dobrze - wyjaśnił z delikatnym i ciepłym uśmiechem zarezerwowanym dla bliskich mu osób, jednocześnie nie chcąc zdradzać również zbyt wiele przy szmalcowniku czy w obecności obcych. Co prawda właściciel pubu nie wydawał się być zachwycony wydarzeniami, a jednocześnie nie czuł się na miejscu, aby pouczać lorda - tym bardziej widząc, że oboje z nich wyraźnie byli ranni. I Elroy, i niebezpieczny członek Zakonu Feniksa. - Ale porozmawiajmy o tym później... po naszym zadaniu. I o tym, co u twojego rodzeństwa.
Nie miał doświadczenia w wyciąganiu informacji, ale za to przyglądał się swojemu przyjacielowi w jaki sposób on tego dokonywał. Przeniósł na moment wzrok w stronę trupa. Będą musieli się ich pozbyć. W taki czy inny sposób...
Jego wyraz twarzy wrócił do znużonego, do surowego, który z trudem coś wyrażał. Zresztą, ostatnie dni były męczące dla niego - dla Mare, dla Isaiaha i dla całej ich rodziny. Nawet nie mógł sobie wyobrazić jak wiele na głowie miał wuj Ofer w tym momencie.
Przystanął przy mężczyźnie, zaraz pochylając się do niego.
- W wypadku braku współpracy, poznasz bliżej podopieczne Peak District. To powinien być zaszczyt, nie każdy może obejrzeć nasze trójogony z bliska w czasach wojny... a wypadki się zdarzają - szepnął cicho na tyle, aby jedynie szmalcownik i Michael mogli go dosłyszeć. Po tym się wyprostował, zaciskając palce mocniej na różdżce. Czy byłby w stanie rzucić kogoś na pożarcie smoków? - Jednak w wypadku współpracy możesz odczuć łaskę ze strony lordów Derbyshire - dodał surowo, nie do końca będąc pewnym czy kłamał, jednak w tym momencie korzystał ze swojej postawy - z błyszczącej u peleryny klamry z zielonym motylem, ze swojej postawy, ze swojego zawodu.
Nie był pewny jeszcze własnego podejścia do śmierci w czasie wojny i do odbierania życia. Nie mógł tego zrobić oficjalnie, nie mógł otwarcie mordować ludzi. Musieli odbudować swoją opinię i sprawić, aby w oczach ludzi byli tymi dobrymi wybawcami, a jeszcze musiał przemyśleć jak poradzić sobie z dzisiejszą sytuacją.
- Pierdolcie się - warknął mężczyzna wyraźnie niechętny we współpracy, choć stanowczo jego zmęczony walką organizm zdradzał ślady lęku. Odwrócił wzrok od Tonksa, na moment szukając wzrokiem swojego towarzysza, ale i od niego po chwili odwrócił znów wzrok. - Niczego wam nie powiem, śmiało. Co mi zrobicie? Spalicie na stosie?
| Perswazja II, kłamstwo I
- Saoirse jest w Weymouth, dla matki nie jest to łatwe, ale jest tam bezpieczniej dla niej. Nikt na Grove Street nie śpi dobrze - wyjaśnił z delikatnym i ciepłym uśmiechem zarezerwowanym dla bliskich mu osób, jednocześnie nie chcąc zdradzać również zbyt wiele przy szmalcowniku czy w obecności obcych. Co prawda właściciel pubu nie wydawał się być zachwycony wydarzeniami, a jednocześnie nie czuł się na miejscu, aby pouczać lorda - tym bardziej widząc, że oboje z nich wyraźnie byli ranni. I Elroy, i niebezpieczny członek Zakonu Feniksa. - Ale porozmawiajmy o tym później... po naszym zadaniu. I o tym, co u twojego rodzeństwa.
Nie miał doświadczenia w wyciąganiu informacji, ale za to przyglądał się swojemu przyjacielowi w jaki sposób on tego dokonywał. Przeniósł na moment wzrok w stronę trupa. Będą musieli się ich pozbyć. W taki czy inny sposób...
Jego wyraz twarzy wrócił do znużonego, do surowego, który z trudem coś wyrażał. Zresztą, ostatnie dni były męczące dla niego - dla Mare, dla Isaiaha i dla całej ich rodziny. Nawet nie mógł sobie wyobrazić jak wiele na głowie miał wuj Ofer w tym momencie.
Przystanął przy mężczyźnie, zaraz pochylając się do niego.
- W wypadku braku współpracy, poznasz bliżej podopieczne Peak District. To powinien być zaszczyt, nie każdy może obejrzeć nasze trójogony z bliska w czasach wojny... a wypadki się zdarzają - szepnął cicho na tyle, aby jedynie szmalcownik i Michael mogli go dosłyszeć. Po tym się wyprostował, zaciskając palce mocniej na różdżce. Czy byłby w stanie rzucić kogoś na pożarcie smoków? - Jednak w wypadku współpracy możesz odczuć łaskę ze strony lordów Derbyshire - dodał surowo, nie do końca będąc pewnym czy kłamał, jednak w tym momencie korzystał ze swojej postawy - z błyszczącej u peleryny klamry z zielonym motylem, ze swojej postawy, ze swojego zawodu.
Nie był pewny jeszcze własnego podejścia do śmierci w czasie wojny i do odbierania życia. Nie mógł tego zrobić oficjalnie, nie mógł otwarcie mordować ludzi. Musieli odbudować swoją opinię i sprawić, aby w oczach ludzi byli tymi dobrymi wybawcami, a jeszcze musiał przemyśleć jak poradzić sobie z dzisiejszą sytuacją.
- Pierdolcie się - warknął mężczyzna wyraźnie niechętny we współpracy, choć stanowczo jego zmęczony walką organizm zdradzał ślady lęku. Odwrócił wzrok od Tonksa, na moment szukając wzrokiem swojego towarzysza, ale i od niego po chwili odwrócił znów wzrok. - Niczego wam nie powiem, śmiało. Co mi zrobicie? Spalicie na stosie?
| Perswazja II, kłamstwo I
Hope's not gone
Elroy Greengrass
Zawód : Smokolog w Peak District
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
I won't talk myself up, I don't need to pretend
You won't see me coming 'til it's too late again
You won't see me coming 'til it's too late again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W Weymouth. Domyślał się, co to oznaczało, ale i tak pobladł nieco. Skoro wysłali małą na Półwysep to... obawiali się o bezpieczeństwo Derby? No tak, dzisiaj ludzie Ministra zapuścili się do samej stolicy hrabstwa. Chętnie spytałby, jak zabezpieczyli własny dom, ale nie teraz, nie w karczmie. Elroy zdawał się ufać barmanowi, a przynajmniej go tolerować, ale sprawa bezpieczeństwa rodziny Greengrassów powinna być tajna. Zwłaszcza, że szmalcownik nadal żył. Usłyszał rezerwę również w słowach przyjaciela.
-Porozmawiajmy później. - przytaknął z bladym uśmiechem. Spojrzenie miał ciepłe, ale ledwo unosił kąciki ust - nie mógł pozwolić sobie na swobodę, dopóki nie zajęli się nieproszonym towarzystwem.
Zaczął przesłuchiwać szmalcownika, wiedząc, że ma w tym większe doświadczenie niż Elroy. Przyjaciel, jak na Greengrassa przystało, cechował się złotym językiem, sprytem i dyplomatycznym doświadczeniem. Mike wątpił jednak, by przed wojną miał do czynienia z bandytami - pewnie jedynym, co spędzało mu sen z powiek byli pyskaci lub nieokrzesani smokolodzy, ale nawet takich nie przyjmowano chyba do prestiżowego rezerwatu.
Poczuł lekkie ukłucie zaskoczenia, gdy przyjaciel tak pomysłowo dołączył do przesłuchania. W poważnych, zimnych oczach zamigotały żywsze iskierki - aprobaty? Uznania? Gdyby nie chodziło o wojnę, a o szczeniackie psoty, Michael wybuchnąłby śmiechem i zaczął zachęcać Elroya do realizacji pomysłu - zawsze był w ich duecie tym, dla którego nie ma rzeczy niegrzecznych ani niemożliwych.
Teraz chodziło jednak o wojnę.
Czy on, Michael, byłby w stanie rzucić człowieka na pożarcie smokom? Tak, pewnie tak. Na pewno tego człowieka - rzucił Sectumsemprę w Elroya!
Rozciągnął usta w nieprzyjemnym uśmiechu i podchwycił spojrzenie szmalcownika.
-Twój kolega umarł szybko. Podobno wykrwawienie aż tak nie boli. - wzruszył lekko ramionami. -Proszę mi powiedzieć mi, lordzie, jaka śmierć jest powolniejsza? Pożarcie przez wilkołaka czy spalenie przez smoka? - spytał wcale-nie-retorycznie Elroya, który znał się na magicznych stworzeniach lepiej. Spoglądał związanemu mężczyźnie prosto w oczy, wymownie. Tego nie napisali na plakatach, ale chyba mógł się domyślić? Pozwolił sobie pomyśleć o krwi, która cuchnęła już od dawna, która wciąż znajdowała się na ich ubraniach. Wiedział, że obudzi to tamtego i nada jego twarzy drapieżniejszego wyrazu.
-Wypadki się zdarzają, a ja łatwo się irytuję - brakiem współpracy. - szepnął gardłowo.
zastraszanie II
-Porozmawiajmy później. - przytaknął z bladym uśmiechem. Spojrzenie miał ciepłe, ale ledwo unosił kąciki ust - nie mógł pozwolić sobie na swobodę, dopóki nie zajęli się nieproszonym towarzystwem.
Zaczął przesłuchiwać szmalcownika, wiedząc, że ma w tym większe doświadczenie niż Elroy. Przyjaciel, jak na Greengrassa przystało, cechował się złotym językiem, sprytem i dyplomatycznym doświadczeniem. Mike wątpił jednak, by przed wojną miał do czynienia z bandytami - pewnie jedynym, co spędzało mu sen z powiek byli pyskaci lub nieokrzesani smokolodzy, ale nawet takich nie przyjmowano chyba do prestiżowego rezerwatu.
Poczuł lekkie ukłucie zaskoczenia, gdy przyjaciel tak pomysłowo dołączył do przesłuchania. W poważnych, zimnych oczach zamigotały żywsze iskierki - aprobaty? Uznania? Gdyby nie chodziło o wojnę, a o szczeniackie psoty, Michael wybuchnąłby śmiechem i zaczął zachęcać Elroya do realizacji pomysłu - zawsze był w ich duecie tym, dla którego nie ma rzeczy niegrzecznych ani niemożliwych.
Teraz chodziło jednak o wojnę.
Czy on, Michael, byłby w stanie rzucić człowieka na pożarcie smokom? Tak, pewnie tak. Na pewno tego człowieka - rzucił Sectumsemprę w Elroya!
Rozciągnął usta w nieprzyjemnym uśmiechu i podchwycił spojrzenie szmalcownika.
-Twój kolega umarł szybko. Podobno wykrwawienie aż tak nie boli. - wzruszył lekko ramionami. -Proszę mi powiedzieć mi, lordzie, jaka śmierć jest powolniejsza? Pożarcie przez wilkołaka czy spalenie przez smoka? - spytał wcale-nie-retorycznie Elroya, który znał się na magicznych stworzeniach lepiej. Spoglądał związanemu mężczyźnie prosto w oczy, wymownie. Tego nie napisali na plakatach, ale chyba mógł się domyślić? Pozwolił sobie pomyśleć o krwi, która cuchnęła już od dawna, która wciąż znajdowała się na ich ubraniach. Wiedział, że obudzi to tamtego i nada jego twarzy drapieżniejszego wyrazu.
-Wypadki się zdarzają, a ja łatwo się irytuję - brakiem współpracy. - szepnął gardłowo.
zastraszanie II
Can I not save one
from the pitiless wave?
Nie mogli ufać każdemu w tych czasach, nawet w Derby, które było tak bliskie Elroyowi. W końcu to był jego dom, tutaj się wychował i z końcem każdego roku w Hogwarcie czy później z każdą wyprawą, wracał właśnie do tego miejsca. Postrzegał to miasto kiedyś za ostoję, pewnego rodzaju azyl, do którego przecież zapraszał każdego, kto był mu bliski - ale jak miałby robić to teraz? W momencie, w którym obawiał się, że nie było tutaj na tyle bezpiecznie, aby jego córka mogła spędzić czas we własnych komnatach przy rodzicach, a musiała wśród kuzynostwa z Weymouth?
Elroy całe życie musiał trzymać odpowiedni fason, który zamykał się w dobrych manierach i zasadach społecznie akceptowanych wśród szlachty - choć z pewnością prywatnie potrafił mieć momenty, w których ta granica między lordem, a zwykłymi ludźmi się zacierała, to nie pozwalał sobie, szczególnie w ostatnich czasach, na podobne zachowanie zbyt często. Nie mógł spuścić gardy, pozwolić na kolejny atak z zaskoczenia na swoje ziemie.
- Oh, zawsze jest ryzyko przeżycia przy wilkołaku. Spalenie przez smoka trwa długo, ale jest skuteczne... przy wilkołaku można przeżyć. Może to być szybka śmierć, może to być życie w agonii przez następne lata, a może to być konanie w agonii do rana jeśli ktoś nie przyjdzie w porę na pomoc. Rany kłute i szarpane nie są przyjemne, a wilkołaki są doskonale wyposażone zarówno w ostre zęby, jak i pazury, których regularnie używają podczas polowań. Bezlitosne, gdyby nie ich gabaryty z pewnością znalazłyby się na piedestale z tytułem najniebezpieczniejszych stworzeń tuż obok smoków - odpowiedział rzeczowym i oschłym tonem specjalisty, jak gdyby był w pracy, a nie na przesłuchaniu. Trudno było ocenić, co dokładnie miały na celu jego słowa, choć z pewnością to jedynie im nadawało więcej grozy - proste i suche fakty, może nieco wyolbrzymienia, wypływające z ust postawnego mężczyzny, którego nawet strój, ale i pochodzenie, zdradzały że coś na temat magicznych stworzeń wiedział.
Przesunął jednak wzrok na Michaela, kiedy ten zagroził. Czy naprawdę miał na myśli..?
Mogło się zrobić tutaj jeszcze bardziej nieprzyjemnie niż było już teraz.
Mężczyzna za to wyraźnie nie czuł się komfortowo, a jego pierwsze pozory oporów wyraźnie topniały. Może to obietnica szybkiego końca, a może litości, spowodowała, że znów się zawahał.
- Rzekami - rzucił cicho. - Trzymamy się rzek, oj w wielu miejscach możemy się znaleźć całkiem szybko w całym Derbyshire przy użyciu rzek... - rzucił drwiąco, a Elroy ledwo powstrzymał odruch uderzenia go.
Wellersi. Muszę się z nimi skontaktować.
| Perswazja II
Elroy całe życie musiał trzymać odpowiedni fason, który zamykał się w dobrych manierach i zasadach społecznie akceptowanych wśród szlachty - choć z pewnością prywatnie potrafił mieć momenty, w których ta granica między lordem, a zwykłymi ludźmi się zacierała, to nie pozwalał sobie, szczególnie w ostatnich czasach, na podobne zachowanie zbyt często. Nie mógł spuścić gardy, pozwolić na kolejny atak z zaskoczenia na swoje ziemie.
- Oh, zawsze jest ryzyko przeżycia przy wilkołaku. Spalenie przez smoka trwa długo, ale jest skuteczne... przy wilkołaku można przeżyć. Może to być szybka śmierć, może to być życie w agonii przez następne lata, a może to być konanie w agonii do rana jeśli ktoś nie przyjdzie w porę na pomoc. Rany kłute i szarpane nie są przyjemne, a wilkołaki są doskonale wyposażone zarówno w ostre zęby, jak i pazury, których regularnie używają podczas polowań. Bezlitosne, gdyby nie ich gabaryty z pewnością znalazłyby się na piedestale z tytułem najniebezpieczniejszych stworzeń tuż obok smoków - odpowiedział rzeczowym i oschłym tonem specjalisty, jak gdyby był w pracy, a nie na przesłuchaniu. Trudno było ocenić, co dokładnie miały na celu jego słowa, choć z pewnością to jedynie im nadawało więcej grozy - proste i suche fakty, może nieco wyolbrzymienia, wypływające z ust postawnego mężczyzny, którego nawet strój, ale i pochodzenie, zdradzały że coś na temat magicznych stworzeń wiedział.
Przesunął jednak wzrok na Michaela, kiedy ten zagroził. Czy naprawdę miał na myśli..?
Mogło się zrobić tutaj jeszcze bardziej nieprzyjemnie niż było już teraz.
Mężczyzna za to wyraźnie nie czuł się komfortowo, a jego pierwsze pozory oporów wyraźnie topniały. Może to obietnica szybkiego końca, a może litości, spowodowała, że znów się zawahał.
- Rzekami - rzucił cicho. - Trzymamy się rzek, oj w wielu miejscach możemy się znaleźć całkiem szybko w całym Derbyshire przy użyciu rzek... - rzucił drwiąco, a Elroy ledwo powstrzymał odruch uderzenia go.
Wellersi. Muszę się z nimi skontaktować.
| Perswazja II
Hope's not gone
Elroy Greengrass
Zawód : Smokolog w Peak District
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
I won't talk myself up, I don't need to pretend
You won't see me coming 'til it's too late again
You won't see me coming 'til it's too late again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Na miejscu Elroya nie umiałby pewnie zachować podobnego spokoju. Michael był bardzo… terytorialny, skłonny do obrony swojej rodziny, bliskich, domu. W przeciwieństwie do przyjaciela, nie miał zresztą miejsca, które mógłby nazywać domem od zawsze. Dawne mieszkanie rodziców w Londynie nie kojarzyło mu się z dzieciństwem od śmierci matki i wyprowadzki ojca. Przed wojną wolał nawet nie bywać w tamtej okolicy, nie wiedzieć, kto teraz tam mieszka. Leśniczówka w Mickleham, z której musiał uciekać przez rejestr i brygadzistów, była tylko tymczasowym schronieniem - azylem od świata, z którego Elroy musiał wyciągać pogryzionego przez wilkołaka przyjaciela niemalże na siłę. W życiu Michaela był moment, w którym chciał pozostać w tamtym lesie na zawsze i już nigdy nie widzieć się z nikim, pogrążyć się w szponach depresji. Teraz miał wreszcie własny dom (prawdziwy, z żywą obecnością rodziny - dom, nie tylko miejsce) i walczyłby w jego obronie jak wilk. Domem Elroya było Debryshire i Staffordshire. Derby, miasto, w którym właśnie ich napadnięto. Jakim cudem przyjaciel nie rozszarpał jeszcze tego człowieka, za tą bezczelność?
No tak, grabieżca był im potrzebny.
Poczuł satysfakcję, gdy Elroy podjął tą psychologiczną grę i zaczął opowiadać szmalcownikowi o wilkołakach. Choć Michaelowi ciężko było tego słuchać, myśleć o sobie jako o bestii, to nie odrywał spojrzenia od szmalcownika, a usta nawet mu nie drgnęły. Lekko zadrżały za to nozdrza - bo choć grabieżca starał się zachować arogancką, pokerową minę, to Tonks poczuł znajomy zapach kwaśno-słodkiego potu, krwi płynącej szybciej pod skórą. Zapach strachu.
-Mów dalej. Wyglądałbyś dla wilkołaka smacznie - w Londynie nadal macie mięso, prawda? - ale chyba masz lordowi sporo do powiedzenia. - wtrącił szyderczo, przesuwając lodowatym spojrzeniem po postawnym ciele mężczyzny. To, co mówił, było obrzydliwe, ale o to chodziło. Chciał, by szmalcownik pękł i wszystko wyśpiewał. By uwierzył w to, że niebezpieczny członek Zakonu Feniksa nie ma żadnych skrupułów.
Przeniósł wzrok na Elroya, mając nadzieję, że z kolei ten nie uwierzył w żadne słowo. To przedstawienie - pomyślał, podchwytując jego spojrzenie. Nie przyzna się nigdy przyjacielowi, że niechcący posmakował już ludzkiego mięsa - wtedy omal go nie zabili, wtedy zabiliby tamtą kobietę, wtedy nie miał wyjścia. Teraz - teraz tylko grał. Nie straciłby kontroli.
Chyba.
-Sprawdzę… wiesz co. - mruknął do Elroya, wiedząc, że nie musi być obecny przy reszcie przesłuchania, szmalcownik był zastraszony, teraz lord już sobie poradzi - w tym czasie rzuci okiem na wejście do tuneli. Postanowił dać Greengrassowi kwadrans na wyciagnięcie z mężczyzny reszty potrzebnych informacji i szybko nałożyć na wejście Cave Inimicum - ostrzegające go przed niepowołanymi osobami w tej okolicy, przed ludźmi spoza Derbyshire i spoza Zakonu Feniksa. Gdy pułapka go zaalarmuje, wystarczy wysłać patronusa Elroya, a ten wyśle tutaj patrole swoich ludzi. Kwadrans roboty mógł zapoczątkować cały łańcuch organizacji stabilnych zabezpieczeń. Już nie dadzą się zakoczyć siłom Ministerstwa, będą czujni i gotowi. Skupił się na białej magii i zaczął nakładać zabezpieczenie przy wylocie tunelu na zapleczu gospody, czekając aż dołączy do niego Elroy - i szczerze ciekaw, czego się dowiedział.
nakładam Cave Inimicum na wejście do tuneli
No tak, grabieżca był im potrzebny.
Poczuł satysfakcję, gdy Elroy podjął tą psychologiczną grę i zaczął opowiadać szmalcownikowi o wilkołakach. Choć Michaelowi ciężko było tego słuchać, myśleć o sobie jako o bestii, to nie odrywał spojrzenia od szmalcownika, a usta nawet mu nie drgnęły. Lekko zadrżały za to nozdrza - bo choć grabieżca starał się zachować arogancką, pokerową minę, to Tonks poczuł znajomy zapach kwaśno-słodkiego potu, krwi płynącej szybciej pod skórą. Zapach strachu.
-Mów dalej. Wyglądałbyś dla wilkołaka smacznie - w Londynie nadal macie mięso, prawda? - ale chyba masz lordowi sporo do powiedzenia. - wtrącił szyderczo, przesuwając lodowatym spojrzeniem po postawnym ciele mężczyzny. To, co mówił, było obrzydliwe, ale o to chodziło. Chciał, by szmalcownik pękł i wszystko wyśpiewał. By uwierzył w to, że niebezpieczny członek Zakonu Feniksa nie ma żadnych skrupułów.
Przeniósł wzrok na Elroya, mając nadzieję, że z kolei ten nie uwierzył w żadne słowo. To przedstawienie - pomyślał, podchwytując jego spojrzenie. Nie przyzna się nigdy przyjacielowi, że niechcący posmakował już ludzkiego mięsa - wtedy omal go nie zabili, wtedy zabiliby tamtą kobietę, wtedy nie miał wyjścia. Teraz - teraz tylko grał. Nie straciłby kontroli.
Chyba.
-Sprawdzę… wiesz co. - mruknął do Elroya, wiedząc, że nie musi być obecny przy reszcie przesłuchania, szmalcownik był zastraszony, teraz lord już sobie poradzi - w tym czasie rzuci okiem na wejście do tuneli. Postanowił dać Greengrassowi kwadrans na wyciagnięcie z mężczyzny reszty potrzebnych informacji i szybko nałożyć na wejście Cave Inimicum - ostrzegające go przed niepowołanymi osobami w tej okolicy, przed ludźmi spoza Derbyshire i spoza Zakonu Feniksa. Gdy pułapka go zaalarmuje, wystarczy wysłać patronusa Elroya, a ten wyśle tutaj patrole swoich ludzi. Kwadrans roboty mógł zapoczątkować cały łańcuch organizacji stabilnych zabezpieczeń. Już nie dadzą się zakoczyć siłom Ministerstwa, będą czujni i gotowi. Skupił się na białej magii i zaczął nakładać zabezpieczenie przy wylocie tunelu na zapleczu gospody, czekając aż dołączy do niego Elroy - i szczerze ciekaw, czego się dowiedział.
nakładam Cave Inimicum na wejście do tuneli
Can I not save one
from the pitiless wave?
Wciąż jeszcze się wahał, wciąż nie do końca chciał pozwolić, aby wojna go zmieniła i sprowokował do podejmowania kroków, które sam uznawał za zbyt okrutne - ale jednocześnie nie mógł przyjaznym nastawieniem zwalczyć zarazy rozlewającej się na całą Anglię. Czarna magia wyrządzała spustoszenie zarówno w ludzkich umysłach, jak i w ludzkich życiach, a dzisiaj sam doznał dogłębnie, w jaki sposób mogła zakończyć cudze życie. Niewiele brakowało, a mógł nie wrócić dzisiaj do żony, do córki - do wszystkich, na których mu zależało i do tych, których obiecał chronić. Nie mógł być tak słaby, tak łatwo się poddać.
Trudne czasy wymagały podejmowania ciężkich decyzji - i trzymania się nich.
Nie obawiał się, że jego przyjaciel mógł być wilkiem w ludzkiej skórze. Może z początku, kiedy poznał jego sytuację - ale od lat radził sobie ze smokami, więc czym było poradzenie sobie z tą drugą twarzą Michaela, kiedy tylko nastałaby taka potrzeba. Wilkołaki były niebezpieczne, a jednocześnie użyteczne - a przede wszystkim ten towarzyszący mu obok był jego przyjacielem. Nie zdawał sobie sprawy z połowy rzeczy, które widział Tonks i nie śmiałby go ocenić, wiedząc jak ważne są spostrzeżenia innych stron. Wojna była brzydka, prowokowała ich do decyzji, których może i w normalnych warunkach by nie podjęli, ale dzisiaj było zupełnie inaczej - dzisiaj musieli się skupić na tym, aby pozbyć się wszystkich wątpliwości co do słuszności swoich czynów, bo cel musiał uświęcić środki.
Kiwnął głową do Michaela, słysząc jego słowa. Jeśli ci ludzie rzeczywiście używali rzek do transportu, musiał powiadomić o tym Wellersów - i skontaktować się z Thalią. Ona z pewnością pomoże mu znaleźć i zabezpieczyć miejsca, którymi ci dostawali się do miasta.
Kiedy Michael oddalił się, Elroy w pełni skupił się na tym mężczyźnie - chciał ich okraść, zamordować i co jeszcze? Czego jeszcze chciał od nich? Wykończyć całkiem, wyciągnąć jakieś informacje?
Musiał się powstrzymywać, aby nie uderzyć go - nie podnieść ręki na spętanego, wiedząc doskonale o tym, że jego opinia wśród ludzi była istotniejsza niż tymczasowa zemsta. Gotowała się w nim złość, nad którą przez lata starał się panować i dzisiaj ta praktyka przynosiła oczekiwane efekty - był w stanie wziąć wdech i wydech, uważnie słuchać tego mężczyzny i nie dawać się mu sprowokować.
Jak robił to Michael? Słowa, ruchy... Wszystko mówiło o jego prezencji, o tym jakie miał zamiary.
Wyłącznie wycelował różdżką w mężczyznę zanim ten otworzył znów usta.
- Imiona i nazwiska - rzucił oschle, nagląc. - Lokacje, nazwy miasta i wiosek. Mogę te informacje zabrać z ciebie siłą, ale nie będzie to bezbolesny proces - dodał znów, przykładając różdżkę do czoła mężczyzny. - Jedno zaklęcie, wyciągnę wszystko - dodał ciszej, blefując - bo nigdy nie był biegły w sztuce penetrowania umysłu, jednak mężczyzna wcale nie musiał o tym wiedzieć, nieprawdaż?
Była wojna. Wszystkie chwyty były dozwolone.
Kiedy Michael wrócił do nich, był świadkiem jak strażnicy z Derby zabierali zarówno martwego grabieżcę, jak i tego, którego dopiero co przesłuchali. Elroy zdawał się być zamyślony, chowając lusterko którym wezwał pomoc z rezydencji, wciąż jeszcze przetrawiając to co się wydarzyło. Podniósł wzrok na Tonksa dopiero po dłuższej chwili, jakby potrzebował czasu aby zorientować się, że ten tutaj w ogóle się znajdywał.
- Niespodzianki w tunelach? - zapytał rzeczowo. Czasem zapominał się ze swoim tonem, szczególnie gdy coś było potrzebne do zrobienia. - Otrzymałem od niego kilka lokacji, które będą wymagały sprawdzenia i zabezpieczenia, szczególnie na rzekach. Będę musiał się rozeznać na mapach i rozplanować to. Widzę, że mamy problem za problemem... Jak się czujesz? Dziękuję ci za dzisiaj i przepraszam, nie przypuszczałem, że natrafimy na takie kłopoty... Jest gorzej niż podejrzewałem i to tak blisko Derby - westchnął, przez moment zrezygnowany czy bardziej przygnieciony, jednak już po chwili jego mimika wróciła do surowości - w ostatnich tygodniach miał wiele na głowie, ale wiedział, że to dopiero było początkiem jego pracy i zadań, które na siebie przyjął.
| Kłamstwo I, zastraszanie I
Trudne czasy wymagały podejmowania ciężkich decyzji - i trzymania się nich.
Nie obawiał się, że jego przyjaciel mógł być wilkiem w ludzkiej skórze. Może z początku, kiedy poznał jego sytuację - ale od lat radził sobie ze smokami, więc czym było poradzenie sobie z tą drugą twarzą Michaela, kiedy tylko nastałaby taka potrzeba. Wilkołaki były niebezpieczne, a jednocześnie użyteczne - a przede wszystkim ten towarzyszący mu obok był jego przyjacielem. Nie zdawał sobie sprawy z połowy rzeczy, które widział Tonks i nie śmiałby go ocenić, wiedząc jak ważne są spostrzeżenia innych stron. Wojna była brzydka, prowokowała ich do decyzji, których może i w normalnych warunkach by nie podjęli, ale dzisiaj było zupełnie inaczej - dzisiaj musieli się skupić na tym, aby pozbyć się wszystkich wątpliwości co do słuszności swoich czynów, bo cel musiał uświęcić środki.
Kiwnął głową do Michaela, słysząc jego słowa. Jeśli ci ludzie rzeczywiście używali rzek do transportu, musiał powiadomić o tym Wellersów - i skontaktować się z Thalią. Ona z pewnością pomoże mu znaleźć i zabezpieczyć miejsca, którymi ci dostawali się do miasta.
Kiedy Michael oddalił się, Elroy w pełni skupił się na tym mężczyźnie - chciał ich okraść, zamordować i co jeszcze? Czego jeszcze chciał od nich? Wykończyć całkiem, wyciągnąć jakieś informacje?
Musiał się powstrzymywać, aby nie uderzyć go - nie podnieść ręki na spętanego, wiedząc doskonale o tym, że jego opinia wśród ludzi była istotniejsza niż tymczasowa zemsta. Gotowała się w nim złość, nad którą przez lata starał się panować i dzisiaj ta praktyka przynosiła oczekiwane efekty - był w stanie wziąć wdech i wydech, uważnie słuchać tego mężczyzny i nie dawać się mu sprowokować.
Jak robił to Michael? Słowa, ruchy... Wszystko mówiło o jego prezencji, o tym jakie miał zamiary.
Wyłącznie wycelował różdżką w mężczyznę zanim ten otworzył znów usta.
- Imiona i nazwiska - rzucił oschle, nagląc. - Lokacje, nazwy miasta i wiosek. Mogę te informacje zabrać z ciebie siłą, ale nie będzie to bezbolesny proces - dodał znów, przykładając różdżkę do czoła mężczyzny. - Jedno zaklęcie, wyciągnę wszystko - dodał ciszej, blefując - bo nigdy nie był biegły w sztuce penetrowania umysłu, jednak mężczyzna wcale nie musiał o tym wiedzieć, nieprawdaż?
Była wojna. Wszystkie chwyty były dozwolone.
Kiedy Michael wrócił do nich, był świadkiem jak strażnicy z Derby zabierali zarówno martwego grabieżcę, jak i tego, którego dopiero co przesłuchali. Elroy zdawał się być zamyślony, chowając lusterko którym wezwał pomoc z rezydencji, wciąż jeszcze przetrawiając to co się wydarzyło. Podniósł wzrok na Tonksa dopiero po dłuższej chwili, jakby potrzebował czasu aby zorientować się, że ten tutaj w ogóle się znajdywał.
- Niespodzianki w tunelach? - zapytał rzeczowo. Czasem zapominał się ze swoim tonem, szczególnie gdy coś było potrzebne do zrobienia. - Otrzymałem od niego kilka lokacji, które będą wymagały sprawdzenia i zabezpieczenia, szczególnie na rzekach. Będę musiał się rozeznać na mapach i rozplanować to. Widzę, że mamy problem za problemem... Jak się czujesz? Dziękuję ci za dzisiaj i przepraszam, nie przypuszczałem, że natrafimy na takie kłopoty... Jest gorzej niż podejrzewałem i to tak blisko Derby - westchnął, przez moment zrezygnowany czy bardziej przygnieciony, jednak już po chwili jego mimika wróciła do surowości - w ostatnich tygodniach miał wiele na głowie, ale wiedział, że to dopiero było początkiem jego pracy i zadań, które na siebie przyjął.
| Kłamstwo I, zastraszanie I
Hope's not gone
Elroy Greengrass
Zawód : Smokolog w Peak District
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
I won't talk myself up, I don't need to pretend
You won't see me coming 'til it's too late again
You won't see me coming 'til it's too late again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Paradoksalnie, cieszył się, że wiele z dotychczasowych walk odbył bez przyjaciela u boku. Martwił się, cholernie martwił się o Elroya - zrozumiał to w trakcie walki, gdy lordowi pomógł tylko eliksir. Nie chodziło jednak tylko o jego zdrowie i życie. Chodziło o to, co widział we własnych oczach ilekroć zerkał w lustro. Śmierć. O cienie tańczące pod powiekami, gdy zapadał w sen. Dołączy do nich szmalcownik, którego dziś przesłuchiwał - o ile Elroy poprosi go, by pozbył się go po cichu. Jeśli nie, jeśli lord Greengrass zdecyduje się na proces, to może cień dołączy do prywatnych demonów Michaela trochę później.
Chciał oszczędzić tych samych demonów przyjacielowi. Ktoś musi nie spać, aby mógł spać ktoś. Elroy miał tytuł, rodzinę i uśmiech, którym zarażał cały świat. Niech ma spokój ducha. Niech jak najdłużej pozostanie z dala od dylematów, po których z własnych dłoni nie dało się już domyć krwi - choć, czy jeszcze mógł mieć luksus wyboru? Dziś grali, przesłuchanie to rodzaj teatru, ale gdzieś pod fasadą kłamstw obydwoje byli chyba śmiertelnie poważni.
Starając się myśleć jak najmniej o sumieniu, a jak najwięcej o białej magii, sprawnie nałożył Cave Inimicum, dostrajając pułapkę do rodzaju terenu. Potem wrócił do karczmy, obojętnie odprowadzając okiem martwego szmalcownika i jego wciąż żywego kolegę.
Nie spytał Elroya, co z nim będzie - wsłuchał się za to w otrzymane informacje.
-Doskonale. No proszę, wiedziałem, że bywasz przekonujący, ale nie że takimi środkami. - uśmiechnął się półgębkiem, a potem odchrząknął. -Nie... przemieniłbym się, potrzebuję innego rodzaju złości, potrzebowałbym ją w sobie wzniecić. - zapewnił pośpiesznie, na policzki wpełzł lekki rumieniec. -Ale podziałało. - dodał z mściwą satysfakcją.
Jeśli tego chcieli - niech widzą w nim potwora. Niebezpiecznego członka Zakonu Feniksa, szlamę, bestię. Jeśli los rozdał mu takie karty, to będzie nimi grał, proszę bardzo. Wznieci strach w ich sercach, wyciągnie z nich niezbędne informacje, będzie potworem aby inni mogli być bohaterami. Prawdziwe monstra widział w szmalcownikach, a podobno bestia najprędzej zagryzie bestię.
-Gdy siądziesz nad mapą znać, które lokacje mogę zabezpieczyć i w których szczególnie są potrzebne autorskie patrole. Przekażę to Kieranowi Rineheartowi. - stwierdził rzeczowo, myśląc strategicznie. Niektóre miejsca mogli zabezpieczyć ludzie Greengrassa, ale do szczególnie newralgicznych - tych, gdzie mogło kręcić się więcej ludzi Ministerstwa, lub na granicach lub tam gdzie wróg posłał dementory lub olbrzymów - można było wysłać aurorskie wsparcie. Rinehearta zapewne prosili o pomoc różni burmistrzowie i lordowie, słowa nabiorą innej wagi jeśli wyjdą od Tonksa - jeśli sam opowie, ile problemów w walce sprawili im (im, aurorowi i wprawionemu w pojedynkach smokologowi!) ci grabieżcy.
-Daj spokój, już mówiłem. Czuję się świetnie. A ty? - przyjrzał się Elroyowi uważnie, świadom, że przyjaciel stracił dziś dużo krwi. O ile magia Mare zaleczyła całkowicie niegroźne stłuczenia i poparzenia, to Greengrass mógł potrzebować większej ilości czasu by dojść do siebie. -Nie zostawię cię z tym, Elroy. Wracaj do domu, siądź nad strategią, a ja dokończę zabezpieczać te tunele - nałożyłem Cave Inimicum, przyda się jeszcze Zawierucha. Możesz na mnie liczyć - dzisiaj i kiedykolwiek. - uśmiechnął się blado, kładąc rękę na ramieniu Elroya. -Pomścimy każdego, na kogo podnieśli różdżki. - dodał, myśląc o Staffordshire, a potem ruszył z powrotem wgłąb tuneli. Spędził tam kolejne trzy godziny, może nawet trochę dłużej, kreując za pomocą białej magii iluzję bitwy Merlina i Morgany. Tym razem rycerze biegali w tunelach, wiązki zaklęć miały uniemożliwiać widoczność w ciemności i kołować intruzów, Zawierucha spowolnić ich zanim nie nadejdą tutaj zaalarmowane drugą pułapką posiłki. Pułapka była czasochłonna, ale nakładał ją wielokrotnie - a absolutne skupienie na średniowiecznej historii pomogło mu zapomnieć o stresach dzisiejszego dnia.
/zt x 2, nakładam Zawieruchę w tunelach
Chciał oszczędzić tych samych demonów przyjacielowi. Ktoś musi nie spać, aby mógł spać ktoś. Elroy miał tytuł, rodzinę i uśmiech, którym zarażał cały świat. Niech ma spokój ducha. Niech jak najdłużej pozostanie z dala od dylematów, po których z własnych dłoni nie dało się już domyć krwi - choć, czy jeszcze mógł mieć luksus wyboru? Dziś grali, przesłuchanie to rodzaj teatru, ale gdzieś pod fasadą kłamstw obydwoje byli chyba śmiertelnie poważni.
Starając się myśleć jak najmniej o sumieniu, a jak najwięcej o białej magii, sprawnie nałożył Cave Inimicum, dostrajając pułapkę do rodzaju terenu. Potem wrócił do karczmy, obojętnie odprowadzając okiem martwego szmalcownika i jego wciąż żywego kolegę.
Nie spytał Elroya, co z nim będzie - wsłuchał się za to w otrzymane informacje.
-Doskonale. No proszę, wiedziałem, że bywasz przekonujący, ale nie że takimi środkami. - uśmiechnął się półgębkiem, a potem odchrząknął. -Nie... przemieniłbym się, potrzebuję innego rodzaju złości, potrzebowałbym ją w sobie wzniecić. - zapewnił pośpiesznie, na policzki wpełzł lekki rumieniec. -Ale podziałało. - dodał z mściwą satysfakcją.
Jeśli tego chcieli - niech widzą w nim potwora. Niebezpiecznego członka Zakonu Feniksa, szlamę, bestię. Jeśli los rozdał mu takie karty, to będzie nimi grał, proszę bardzo. Wznieci strach w ich sercach, wyciągnie z nich niezbędne informacje, będzie potworem aby inni mogli być bohaterami. Prawdziwe monstra widział w szmalcownikach, a podobno bestia najprędzej zagryzie bestię.
-Gdy siądziesz nad mapą znać, które lokacje mogę zabezpieczyć i w których szczególnie są potrzebne autorskie patrole. Przekażę to Kieranowi Rineheartowi. - stwierdził rzeczowo, myśląc strategicznie. Niektóre miejsca mogli zabezpieczyć ludzie Greengrassa, ale do szczególnie newralgicznych - tych, gdzie mogło kręcić się więcej ludzi Ministerstwa, lub na granicach lub tam gdzie wróg posłał dementory lub olbrzymów - można było wysłać aurorskie wsparcie. Rinehearta zapewne prosili o pomoc różni burmistrzowie i lordowie, słowa nabiorą innej wagi jeśli wyjdą od Tonksa - jeśli sam opowie, ile problemów w walce sprawili im (im, aurorowi i wprawionemu w pojedynkach smokologowi!) ci grabieżcy.
-Daj spokój, już mówiłem. Czuję się świetnie. A ty? - przyjrzał się Elroyowi uważnie, świadom, że przyjaciel stracił dziś dużo krwi. O ile magia Mare zaleczyła całkowicie niegroźne stłuczenia i poparzenia, to Greengrass mógł potrzebować większej ilości czasu by dojść do siebie. -Nie zostawię cię z tym, Elroy. Wracaj do domu, siądź nad strategią, a ja dokończę zabezpieczać te tunele - nałożyłem Cave Inimicum, przyda się jeszcze Zawierucha. Możesz na mnie liczyć - dzisiaj i kiedykolwiek. - uśmiechnął się blado, kładąc rękę na ramieniu Elroya. -Pomścimy każdego, na kogo podnieśli różdżki. - dodał, myśląc o Staffordshire, a potem ruszył z powrotem wgłąb tuneli. Spędził tam kolejne trzy godziny, może nawet trochę dłużej, kreując za pomocą białej magii iluzję bitwy Merlina i Morgany. Tym razem rycerze biegali w tunelach, wiązki zaklęć miały uniemożliwiać widoczność w ciemności i kołować intruzów, Zawierucha spowolnić ich zanim nie nadejdą tutaj zaalarmowane drugą pułapką posiłki. Pułapka była czasochłonna, ale nakładał ją wielokrotnie - a absolutne skupienie na średniowiecznej historii pomogło mu zapomnieć o stresach dzisiejszego dnia.
/zt x 2, nakładam Zawieruchę w tunelach
Can I not save one
from the pitiless wave?
|uciekliśmy stąd
Dym gryzł w gardło, płuca piekły w bolesnym nakazie coraz głębszych i szybszych oddechów. Z ulgą przyjęła słowa Hannah, z wdzięcznością złapała jej dłoń by szybciej i sprawniej stanąć znów na równych nogach i puścić się biegiem dalej. Trzymała się jej mocno, zupełnie jakby ten gest był gwarantem sukcesu, jakby od tego jak mocno ściska dłoń Hannah zależało wszystko.
― Jeszcze trochę ― powtórzyła ciężko zaraz po niej, choć słowa zdawały się nie mieć konkretnego adresata. Już prawie. Już niedaleko. Ledwie moment, chwila…
Zagajnik wypluł ich na teren jarmarku. Postrzępione płachty straganów łopotały złowrogo na wietrze, polana zapełniała się na ich oczach; powstałwał ścisk i tłum, każdy chciał się dopchać do świstoklika. Znała rozkład niektórych świstoklików, przed oczami niemalże rysowała jej się omawiana w podziemiu, w siedzibie Demimozów, mapa tego miejsca. Grabie, czerwona konewka, cztery łopaty, figurka krasnala ogrodowego w czerwonym kubraku. Jak na złość, nic z tych przedmiotów nie rzuciło jej się w oczy, a napływająca masa ludzka tylko utrudniała rozeznanie się w terenie.
Michael, wyższy i bardziej spostrzegawczy, pierwszy wypatrzył jednego z handlarzy, któremu powierzono dodatkowe świstokliki. Przepchnęli się w jego kierunku, Adda wcale nie potrzebowała dodatkowej zachęty by łapać za świstoklik. Obejrzała się jeszcze przez ramię, na rosnący w oczach ciemny mur wody, uszy wypełnił złowrogi szum. A potem krajobraz rozlał się w mętną plamę, Adda poczuła znajome szarpnięcie i wszystko ucichło.
― Wszyscy są? Wszyscy cali? ― zapytała, w pośpiechu lustrując każdego wzrokiem, szczególną uwagę poświęcając starszemu handlarzowi. Był blady, ewidentnie przerażony, wręcz zesztywniały ze strachu. Pewnie dlatego tak stał z tym wiadrem, biedaka wryło w ziemię…
― Słyszy mnie pan? ― zwróciła się bezpośrednio do niego, łagodnie szturchając za ramię. Oprzytomniał, wzdrygnął się, spojrzał na nią szeroko otwartymi, szklistymi oczyma.
― Ja…
― Później ― przerwała mu, łapiąc jegomościa za rękę i ciągnąc za sobą. W międzyczasie sięgnęła znów po różdżkę; wszyscy byli przyspieszeni zaklęciem, serdeczny handlarz nie mógł zatem odstawać. Nie, jeśli mieli biec równym tempem. ― Cito maxima. ― Koniec różdżki błysnął blado, reagując na inkantację w prawidłowy sposób.
Ruszyli. Michael wydawał się znać drogę, a im dalej w plac, im dalej w kolejne uliczki, tym lepiej Adda orientowała się w terenie. Trafili do Derby, setki kilometrów od nadciągającej fali, ale ta świadomośc wcale nie przyniosła jej ulgi. Mimo tego, że bezpośrednie zagrożenie w postaci pędzącego muru wody minęło ― wcale nie mogli powiedzieć, że to koniec, że można odetchnąć.
Dym gryzł w gardło, płuca piekły w bolesnym nakazie coraz głębszych i szybszych oddechów. Z ulgą przyjęła słowa Hannah, z wdzięcznością złapała jej dłoń by szybciej i sprawniej stanąć znów na równych nogach i puścić się biegiem dalej. Trzymała się jej mocno, zupełnie jakby ten gest był gwarantem sukcesu, jakby od tego jak mocno ściska dłoń Hannah zależało wszystko.
― Jeszcze trochę ― powtórzyła ciężko zaraz po niej, choć słowa zdawały się nie mieć konkretnego adresata. Już prawie. Już niedaleko. Ledwie moment, chwila…
Zagajnik wypluł ich na teren jarmarku. Postrzępione płachty straganów łopotały złowrogo na wietrze, polana zapełniała się na ich oczach; powstałwał ścisk i tłum, każdy chciał się dopchać do świstoklika. Znała rozkład niektórych świstoklików, przed oczami niemalże rysowała jej się omawiana w podziemiu, w siedzibie Demimozów, mapa tego miejsca. Grabie, czerwona konewka, cztery łopaty, figurka krasnala ogrodowego w czerwonym kubraku. Jak na złość, nic z tych przedmiotów nie rzuciło jej się w oczy, a napływająca masa ludzka tylko utrudniała rozeznanie się w terenie.
Michael, wyższy i bardziej spostrzegawczy, pierwszy wypatrzył jednego z handlarzy, któremu powierzono dodatkowe świstokliki. Przepchnęli się w jego kierunku, Adda wcale nie potrzebowała dodatkowej zachęty by łapać za świstoklik. Obejrzała się jeszcze przez ramię, na rosnący w oczach ciemny mur wody, uszy wypełnił złowrogi szum. A potem krajobraz rozlał się w mętną plamę, Adda poczuła znajome szarpnięcie i wszystko ucichło.
***
Świstoklik wypluł ich w nieznanym terenie, w jednej z bocznych uliczek jakiegoś miasta i od razu można było się zorientować, że tutaj ― gdziekolwiek właściwie to “tutaj” się znajdowało ― wcale nie jest lepiej. Pierwsze co zwróciło jej uwagę, to lamenty, krzyki i trzask, jakby gdzieś w oddali szalał potężny pożar. ― Wszyscy są? Wszyscy cali? ― zapytała, w pośpiechu lustrując każdego wzrokiem, szczególną uwagę poświęcając starszemu handlarzowi. Był blady, ewidentnie przerażony, wręcz zesztywniały ze strachu. Pewnie dlatego tak stał z tym wiadrem, biedaka wryło w ziemię…
― Słyszy mnie pan? ― zwróciła się bezpośrednio do niego, łagodnie szturchając za ramię. Oprzytomniał, wzdrygnął się, spojrzał na nią szeroko otwartymi, szklistymi oczyma.
― Ja…
― Później ― przerwała mu, łapiąc jegomościa za rękę i ciągnąc za sobą. W międzyczasie sięgnęła znów po różdżkę; wszyscy byli przyspieszeni zaklęciem, serdeczny handlarz nie mógł zatem odstawać. Nie, jeśli mieli biec równym tempem. ― Cito maxima. ― Koniec różdżki błysnął blado, reagując na inkantację w prawidłowy sposób.
Ruszyli. Michael wydawał się znać drogę, a im dalej w plac, im dalej w kolejne uliczki, tym lepiej Adda orientowała się w terenie. Trafili do Derby, setki kilometrów od nadciągającej fali, ale ta świadomośc wcale nie przyniosła jej ulgi. Mimo tego, że bezpośrednie zagrożenie w postaci pędzącego muru wody minęło ― wcale nie mogli powiedzieć, że to koniec, że można odetchnąć.
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Była mu wdzięczna. Im obojgu. Wdzięczna, że mieli ją na rękach, teraz przebudzoną, wystraszoną tym szybkim, co działo się dookoła i czego nie rozumiała. Wdzięczna za to, że byli obok, kiedy jej samej tak trudno było uspokoić rozszalałe emocje nie popaść w jakiś chory obłęd. Jej determinacja i potrzeba ochrony Amelii, ochrony dziecka Williama, które nosiła jeszcze pod sercem była naturalna, instynktowna, nie myślała o tym zbyt wiele. Czuła, że tylko ucieczką może je uratować. A jednocześnie towarzyszyła jej paskudna, uporczywa myśl, że gdyby nie dzieci, biegłaby w przeciwną stronę. Biegłaby ślepo poszukując Williama, nawołując go, próbując odnaleźć — choć sam radził sobie doskonale, choć był mądrym i zdolnym czarodziejem, najszybszym i najlepiej radzącym sobie na miotle w jej nieobiektywnych oczach, nie mogłaby po prostu uwierzyć, że to wszystko samo się uda, a jemu dopisze szczęście. Ruszyłaby na poszukiwanie, nie na pomoc. Ruszyłaby i pod samą falę, by spróbować go odnaleźć. I ta przerażająca bezradność ściskała jej trzewia. Nie mogła być w dwóch miejscach na raz, nie mogła robić dwóch tak skrajnie różnych rzeczy. Musiała dokonać wyboru, nie chciała. Nie chciała wybierać, chciała mieć ich wszystkich wokół siebie. Billa, Bena, Lydię, Theo, Teda. Gdziekolwiek byli teraz, chciała mieć ich wokół siebie całych i zdrowych. Nie mogła.
Chwyciła śwwstoklika na znak, nie chcąc wyprzedzić Michaela z Amelią. Chwyciła ją za zwisającą wzdłuż ciała Michaela nóżkę, by nie dopuścić do ich rozdzielenia.
— Tatuś sobie poradzi, kochanie. Jest cholernie dzielny, pamiętasz? Spotkamy się niedługo w domu — obiecała nie bacząc na język, z determinacją i pewnością, na sekundy przed tym, kiedy coś nieprzyjemnie szarpnęło ją w okolicach lędźwi.
Liczyła na to, że to przejdzie, że to minie. Z dala od Weymouth okaże się bezpiecznie, ale pośród mdłości i napięcie ujrzała wciąż walące się na głowy niebo, nie mogła w to uwierzyć. Otworzyła szeroko oczy, patrząc na ogniste kule, gwiazdy sypiące się z nieboskłonu.
— To niemożliwe... — szepnęła, a pojedyncze łzy spłynęły jej po policzkach. — To nie... Gdzie jesteśmy? — zwróciła się gwałtownie do Michaela. Wiedział? Gdzie dotarli, gdzie zabrał ich ten świstoklik? Czy oni w ogóle uciekli? — Mike? Gdzie my jesteśmy? — spytała, ale on wiedział dokąd biec. To, co działo się wokół ją przeraziło, ale pozwoliło jej zdać sobie sprawę, że padali ofiarą kataklizmu, z którym być może nie będą mogli walczyć. Musieli się ukryć, schować, ale wokół było tak wielu ludzi, którzy tak jak oni szukali schronienia. Czy było tu takie? Mike zdawał się wiedzieć dokąd biec, ufała mu, biegła za nim, a przynajmniej próbowała wciąż truchtać na ugiętych nogach, trzymając brzuch; dyszała, ledwie łapiąc oddech. Zmęczona, słaba jak nigdy. Da radę, wiedziała, że da. Musiała. — Chwilka... Muszę... — złapać oddech. Zatrzymała się nagle, masując brzuch i przymknęła oczy. Kilka wdechów, moment. Próbowała się uspokoić, próbowała uspokoić nerwowo poruszające się w brzuchu dziecko. Wcześniej tego nie czuła, dopiero teraz wiedziała, że rozpychało się, a ten ból i te ukłucia to emocje, które czuli oboje. — Już, już...— szepnęła cicho, masując brzuch, czując pod dłonią ruchy. — Jeszcze chwila, jeszcze moment, skarbie...— szepnęła znów, choć jej głos ginął w krzykach i nawoływaniu. Ruszyła przed siebie szybkim marszem, próbując wzrokiem złapać Addę, która jeszcze chwilę temu była obok niej.
| k3
1. Odłamek meteoru uderzył w okoliczny budynek. Dachówki rozprysły się, posypały na ulice dookoła.
2. Odłamek uderzył gdzieś w okolicę, ziemia się zatrzęsła, zadrżała. Kurz wdarł się znów do centrum Derby.
3. Na ulicy było mnóstwo uciekających ludzi, trójka czarodziejów zgubiła się pośród nich
Chwyciła śwwstoklika na znak, nie chcąc wyprzedzić Michaela z Amelią. Chwyciła ją za zwisającą wzdłuż ciała Michaela nóżkę, by nie dopuścić do ich rozdzielenia.
— Tatuś sobie poradzi, kochanie. Jest cholernie dzielny, pamiętasz? Spotkamy się niedługo w domu — obiecała nie bacząc na język, z determinacją i pewnością, na sekundy przed tym, kiedy coś nieprzyjemnie szarpnęło ją w okolicach lędźwi.
Liczyła na to, że to przejdzie, że to minie. Z dala od Weymouth okaże się bezpiecznie, ale pośród mdłości i napięcie ujrzała wciąż walące się na głowy niebo, nie mogła w to uwierzyć. Otworzyła szeroko oczy, patrząc na ogniste kule, gwiazdy sypiące się z nieboskłonu.
— To niemożliwe... — szepnęła, a pojedyncze łzy spłynęły jej po policzkach. — To nie... Gdzie jesteśmy? — zwróciła się gwałtownie do Michaela. Wiedział? Gdzie dotarli, gdzie zabrał ich ten świstoklik? Czy oni w ogóle uciekli? — Mike? Gdzie my jesteśmy? — spytała, ale on wiedział dokąd biec. To, co działo się wokół ją przeraziło, ale pozwoliło jej zdać sobie sprawę, że padali ofiarą kataklizmu, z którym być może nie będą mogli walczyć. Musieli się ukryć, schować, ale wokół było tak wielu ludzi, którzy tak jak oni szukali schronienia. Czy było tu takie? Mike zdawał się wiedzieć dokąd biec, ufała mu, biegła za nim, a przynajmniej próbowała wciąż truchtać na ugiętych nogach, trzymając brzuch; dyszała, ledwie łapiąc oddech. Zmęczona, słaba jak nigdy. Da radę, wiedziała, że da. Musiała. — Chwilka... Muszę... — złapać oddech. Zatrzymała się nagle, masując brzuch i przymknęła oczy. Kilka wdechów, moment. Próbowała się uspokoić, próbowała uspokoić nerwowo poruszające się w brzuchu dziecko. Wcześniej tego nie czuła, dopiero teraz wiedziała, że rozpychało się, a ten ból i te ukłucia to emocje, które czuli oboje. — Już, już...— szepnęła cicho, masując brzuch, czując pod dłonią ruchy. — Jeszcze chwila, jeszcze moment, skarbie...— szepnęła znów, choć jej głos ginął w krzykach i nawoływaniu. Ruszyła przed siebie szybkim marszem, próbując wzrokiem złapać Addę, która jeszcze chwilę temu była obok niej.
| k3
1. Odłamek meteoru uderzył w okoliczny budynek. Dachówki rozprysły się, posypały na ulice dookoła.
2. Odłamek uderzył gdzieś w okolicę, ziemia się zatrzęsła, zadrżała. Kurz wdarł się znów do centrum Derby.
3. Na ulicy było mnóstwo uciekających ludzi, trójka czarodziejów zgubiła się pośród nich
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Strona 1 z 2 • 1, 2
Tunele pod Derby
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Derbyshire