Tyły ogrodu i skraj lasu
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Tyły ogrodu graniczą ze skrajem lasu, a drzewa pięknie ocieniają ten zakątek. Steffen nie zdążył jeszcze zagospodarować tej części działki - na wiosnę chciałby przeznaczyć ten teren na grządki dla Isabelli, zimą znajduje się tutaj odgarnięty śnieg i kilka malowniczych zasp. Ogród jest oddzielony od lasu drewnianym płotem.
Pułapki: Cave Inimicum (cała posesja) Duna (przed domem), Lepkie Ręce (wejście), Zemsta Płomyka (za drzwiami wejściowymi, na ciężkie słowniki run), Abscondens (ściana w salonie i w kuchni), Nigdziebądź (na cały parter)
Tyły ogrodu i skraj lasu
Tyły ogrodu graniczą ze skrajem lasu, a drzewa pięknie ocieniają ten zakątek. Steffen nie zdążył jeszcze zagospodarować tej części działki - na wiosnę chciałby przeznaczyć ten teren na grządki dla Isabelli, zimą znajduje się tutaj odgarnięty śnieg i kilka malowniczych zasp. Ogród jest oddzielony od lasu drewnianym płotem.
Pułapki: Cave Inimicum (cała posesja) Duna (przed domem), Lepkie Ręce (wejście), Zemsta Płomyka (za drzwiami wejściowymi, na ciężkie słowniki run), Abscondens (ściana w salonie i w kuchni), Nigdziebądź (na cały parter)
intellectual, journalist
little spy
little spy
Ostatnio zmieniony przez Steffen Cattermole dnia 07.04.22 0:27, w całości zmieniany 1 raz
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przywykła do nich, blizn, które zdobiły jej ciało. Choć te znajdujące się na rękach, były niczym w porównaniu z tymi, które przeważnie skrywał materiał odzienia. Po tym wszystkim, to jej brzuch prezentował się najgorzej, posiadając na sobie kilka cięć halabardy zadanych przez magicznego rycerza. To spotkanie zdawało się tak odległe, że niemal nieralne, jakby zdarzyło się w jej innym życiu. Nie lubiła ich - szpeciły ją, niektórych, tak jej tej nad łukiem brwiowym nie dało się zakryć. Mogła wykorzystać swój dar, by je usunąć, ale nie była na tyle płytka, by podejmować próby - które, mimo wszystko - niosły za sobą pewne ryzyko. Musiałaby to robić codzinnie. Ostatecznie, choć bez sympatii wszystkie blizny które posiadała niosły w sobie jednocześnie gorczy porażki, ale i potwierdzie niezłomności jej ducha. Nie osiągnęła wszystkiego sama, ale podnosiła się za każdym razem. I wiedziała, że będzie podnosić się dalej, tak długo, jak to będzie potrzebne, niezbędne i konieczne. Przyrzekła i nie zamierzała danej tajemnicy złamać. A on, on brał ją nawet z nimi. Mówił, że przypominały jej runy. Opuściła rękę, drugą dłonią łapiąc się w okolicy nadgarstka. Mimowolnie przesuwając palcem po brzydkich znakach. Runy, tak, nie bardzo sama potrafiła je dostrzec. Spojrzenie powróciło do Marcela - choć jego usta się uniosły, oczy pozostały niewzruszone. Mimowolnie w jakiś sposób ten widok wydawał się… znajomy. Z padającymi słowami nie mogła się nie zgodzić. Westchnęła lekko, spoglądając na chwilę na niebo i splatając ze sobą dłonie.
- Nie da się z tym nie zgodzić. - orzekła mrużąc trochę oczy. W końcu rozmowa się skończy, albo zorientuje się, że nie ma jej obok, choć mówiła mu, gdzie idzie. - Cóż, przynajmniej czasem wracają jeszcze do tego świata. - pokręciła głową, unosząc kącik ust ku górze na krótką chwilę. Uniosła obie ręce żeby w charakterystycznym odruchu założyć za włosy za uszy. Miała pewne obawy, co do własnego stanu, ale jednocześnie podświadomie a może i świadomie je ignorowała choć wiedziała, że przed pewnymi rzeczami nie da się uciec. Opuściła głowę, ruszając po wyznaczonym przez siebie samą szlaku. Z pozoru nic nie znaczący spacer miał też inny cel. Chciała pewności. Potrzebowała jej. Oni wszyscy jej potrzebowali, pewności i chwilowego odpoczynku. Stała czujność, choć była właściwa i odpowiednia, była też w pewien sposób wymagająca. Niezmiennie skupiony na otoczeniu, przewidujący, oczekujący, bez chwili oddechu. Im dłużej szła tą ścieżką, tym bardziej rozumiała, że pewne rzeczy przychodzą same. Gesty, zachowania, nawyki. Jej towarzysz był nad wyraz milczący, jak na młodego człowieka w takim dniu, choć jak podejrzewała, to nie była kwestia natury. Ale ona sama też nie była nikim na tyle ważnym, by stawiać krok w miejscu które należało do niego. Mogła, oczywiście, że mogła spróbować. Ale to nie jej potrzebował teraz. Dlatego milczała, że spokojem przyjmując ciszę między nimi. Nauczyła się w niej przebywać, nie zarzucać ją niepotrzebnymi słowami, byle tylko pozostała jakoś wypełniona. Zwłaszcza, że jej ostatnie słowa nie spotkały się z żadną odpowiedzią. Zerknęła na niego unosząc wzrok - rzadko kiedy spoglądała w dół. Była kiedyś w tym miejscu pewnie, możliwie podobnym. Zareagowała na jego ruch, przystając, przesuwając spojrzenie zwabiona odgłosem i słowem. Ręka znalazła różdżkę, a oczy skierowała we wskazane miejsce. Zmrużyła trochę oczy, unosząc ją, żeby zakręcić w odpowiednim geście. - Homenum Revelio. - magia pomknęła roztaczając się wokół nich. Zmarszczyła odrobinę brwi przesuwając się po tym, co wykryło. Dostrzegła zwierzę, na które zwrócił uwagę.
parzyste - Jednak poza nim, zdawało się, że nikogo więcej nie było. Zmarszczyła jeszcze na chwilę brwi uważniej skupiając się na wszystkim. - Nikogo tam nie ma. - potwierdziła jednak po krótkiej chwili. - Ale reakcja odpowiednia. - dodała jeszcze rozprostowując zmarszczone brwi.
nieparzyste - Niedaleko miejsca z którego wymknęło się spłoszone zwierze zaklęcie wykryło obecność. Zrobiła krok w tamtą stronę. - Uważaj. - powiedziała jedynie do Marcela, nie zerkając ku niemu. Sama swoją miała wyciągnięta przed siebie, by móc zareagować odpowiednio szybko w miarę potrzeby. Przeszła przez krzaki i uniosła brwi w zdumieniu, wypuszczając powietrze z płuc. Ich oczom ukazał się raczej średniej trzeźwości człowiek, którego kojarzyła jako jednego z gości imprezy. - Znasz go? - spytała blondyna, dopiero teraz spoglądając ku niemu.
- Nie da się z tym nie zgodzić. - orzekła mrużąc trochę oczy. W końcu rozmowa się skończy, albo zorientuje się, że nie ma jej obok, choć mówiła mu, gdzie idzie. - Cóż, przynajmniej czasem wracają jeszcze do tego świata. - pokręciła głową, unosząc kącik ust ku górze na krótką chwilę. Uniosła obie ręce żeby w charakterystycznym odruchu założyć za włosy za uszy. Miała pewne obawy, co do własnego stanu, ale jednocześnie podświadomie a może i świadomie je ignorowała choć wiedziała, że przed pewnymi rzeczami nie da się uciec. Opuściła głowę, ruszając po wyznaczonym przez siebie samą szlaku. Z pozoru nic nie znaczący spacer miał też inny cel. Chciała pewności. Potrzebowała jej. Oni wszyscy jej potrzebowali, pewności i chwilowego odpoczynku. Stała czujność, choć była właściwa i odpowiednia, była też w pewien sposób wymagająca. Niezmiennie skupiony na otoczeniu, przewidujący, oczekujący, bez chwili oddechu. Im dłużej szła tą ścieżką, tym bardziej rozumiała, że pewne rzeczy przychodzą same. Gesty, zachowania, nawyki. Jej towarzysz był nad wyraz milczący, jak na młodego człowieka w takim dniu, choć jak podejrzewała, to nie była kwestia natury. Ale ona sama też nie była nikim na tyle ważnym, by stawiać krok w miejscu które należało do niego. Mogła, oczywiście, że mogła spróbować. Ale to nie jej potrzebował teraz. Dlatego milczała, że spokojem przyjmując ciszę między nimi. Nauczyła się w niej przebywać, nie zarzucać ją niepotrzebnymi słowami, byle tylko pozostała jakoś wypełniona. Zwłaszcza, że jej ostatnie słowa nie spotkały się z żadną odpowiedzią. Zerknęła na niego unosząc wzrok - rzadko kiedy spoglądała w dół. Była kiedyś w tym miejscu pewnie, możliwie podobnym. Zareagowała na jego ruch, przystając, przesuwając spojrzenie zwabiona odgłosem i słowem. Ręka znalazła różdżkę, a oczy skierowała we wskazane miejsce. Zmrużyła trochę oczy, unosząc ją, żeby zakręcić w odpowiednim geście. - Homenum Revelio. - magia pomknęła roztaczając się wokół nich. Zmarszczyła odrobinę brwi przesuwając się po tym, co wykryło. Dostrzegła zwierzę, na które zwrócił uwagę.
parzyste - Jednak poza nim, zdawało się, że nikogo więcej nie było. Zmarszczyła jeszcze na chwilę brwi uważniej skupiając się na wszystkim. - Nikogo tam nie ma. - potwierdziła jednak po krótkiej chwili. - Ale reakcja odpowiednia. - dodała jeszcze rozprostowując zmarszczone brwi.
nieparzyste - Niedaleko miejsca z którego wymknęło się spłoszone zwierze zaklęcie wykryło obecność. Zrobiła krok w tamtą stronę. - Uważaj. - powiedziała jedynie do Marcela, nie zerkając ku niemu. Sama swoją miała wyciągnięta przed siebie, by móc zareagować odpowiednio szybko w miarę potrzeby. Przeszła przez krzaki i uniosła brwi w zdumieniu, wypuszczając powietrze z płuc. Ich oczom ukazał się raczej średniej trzeźwości człowiek, którego kojarzyła jako jednego z gości imprezy. - Znasz go? - spytała blondyna, dopiero teraz spoglądając ku niemu.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 6
'k10' : 6
Wiedziała, że w wielu wypadkach pojawienie się osoby takiej ona zwiastuje raczej kłopoty, a nie dodatkową radość. Znała wiele rodzin, które były ze sobą zżyte, mało więc kiedy niespodziewany dodatek w postaci tej części rodziny, o której nikt wcześniej nie wiedział, ale nagle pojawiała się i mogła stanowić raczej problem. Kiedy ojciec ją odnalazł, czuła się jak wyjęta z rzeczywistości, dawno pogodziła się przecież z tym, że już nigdy nie znajdzie rodziny, bez żadnych informacji, bez większej świadomości, kim nawet mogliby być, bez nawet strzępka informacji, co do pochodzenia. Mogła zgadywać nad kolorem włosów czy tym, że któreś z jej rodziców również niosło ze sobą gen metamorfomagii. Ale teraz wiedziała co i jak, była świadoma kto należał do rodziny…i wiedziała, że to w jej kwestii, aby zadecydować, czy chce poznać swoje kuzynostwo. Nie miała pojęcia, czy tak naprawdę w tym momencie bardziej psuje wszystko, czy jednak zaczyna jakąś nową więź, która może z czasem stać się lepsza. Wszystko było niczym układanie po omacku każdego oddzielnego kawałka układanki, aby dopiero na końcu przekonać się czy całość dorównywała wyobrażeniu.
- Rozumiem. Mój ojciec... – szukała słów, którymi mogła to ująć, ostrożnie przesuwając dłonią po szkle, które trzymała. Ostrożnie sięgnęła po kolejny łyk, spoglądając na okolice. Wydawało się, że prędzej czy później obydwie mogą zmarznąć, ale teraz chyba żadna z nich nie zwracała uwagi na śnieg. Miała dziwną ochotę położyć się i przez chwilę otoczyć się zimnem, dłoń zanurzając w śniegu, aby unieść ją potem by rozsypać śnieg dookoła. Stała jednak „jak człowiek”. -…kocha rodzinę, ale jest w głównej mierze samotnikiem. – Przynajmniej, z tego co mogła powiedzieć, nie byli skłóceni, a to był już jakiś pozytyw w tym wszystkim.
Przyglądała się jeszcze Roselyn, na nowo uśmiechając się smutnie kiedy wspomniała, że rodzic dziecka powinien kochać je niezależnie od wszystkiego. Piękne podejście, ale boleśnie potrafiło rozminąć się z rzeczywistością.
- Powiedziałabym, że zgadzam się absolutnie, niestety zbyt często widziałam dzieci w sierocińcu aby wiedzieć, że w większości to prawda. – Ona jeszcze nie miała tak źle. Nawet jeżeli jej życie dalekie było od ideału, przynajmniej miała znajomych, którzy jej nie odtrącili. Rodzinę gdzieś tam. Pracę, która pracą marzeń nie była, ale jednak która pomogła jej zwiedzić nowe miejsca i poznać nowe osoby. Inni umierali na ulicy, po tym jak przedawkowali albo okradli niewłaściwą osobę. Świat od tej strony nigdy nie był przyjemny. Na szczęście temat zmienił się nieco inny, a to przynajmniej coś.
- Jak się tu odnajdujesz? To na pewno spora zmiana. – Wiedziała, że wszystko tak szybko się zmieniało, że pozostawianie za sobą dawnego życia wydawało się wielkim tragizmem. A potem doceniało się rzeczy większe i drobniejsze, nawet jak to, że po prostu się żyje. – Jeżeli czegoś trzeba tobie albo lecznicy, daj mi znać. – Łatwo było jej wiedzieć, gdzie co i jak znaleźć. Ze złapaniem tego nie zawsze było prosto, ale robiła co mogła.
- Ja? Hm…ogólnie to pływam na statkach. Handel, głównie. – Nie wiedziała jak ładnie ująć całą sytuację, ale jeżeli Roselyn będzie wypytywać bardziej, tak chętna była opowiedzieć jej więcej. W końcu noc była jeszcze długa i nic ich nie poganiało. No, chyba że Roselyn się gdzieś śpieszyła, to też było prawdopodobne. – To tak głównie, ale jak coś potrzeba pomóc to zawsze postaram się znaleźć chwilę. Oczywiście miło by było móc założyć własną firmę albo mieć własny statek, ale wiadomo, zawsze łatwiej powiedzieć niż zrobić. I tak, byłam w Hogwarcie. – Rozpromieniła się na wspomnienie znacznie łatwiejszych, znacznie prostszych czasów. – Grałam w Quidditcha jako pałkarka, może mnie widziałaś wtedy.
- Rozumiem. Mój ojciec... – szukała słów, którymi mogła to ująć, ostrożnie przesuwając dłonią po szkle, które trzymała. Ostrożnie sięgnęła po kolejny łyk, spoglądając na okolice. Wydawało się, że prędzej czy później obydwie mogą zmarznąć, ale teraz chyba żadna z nich nie zwracała uwagi na śnieg. Miała dziwną ochotę położyć się i przez chwilę otoczyć się zimnem, dłoń zanurzając w śniegu, aby unieść ją potem by rozsypać śnieg dookoła. Stała jednak „jak człowiek”. -…kocha rodzinę, ale jest w głównej mierze samotnikiem. – Przynajmniej, z tego co mogła powiedzieć, nie byli skłóceni, a to był już jakiś pozytyw w tym wszystkim.
Przyglądała się jeszcze Roselyn, na nowo uśmiechając się smutnie kiedy wspomniała, że rodzic dziecka powinien kochać je niezależnie od wszystkiego. Piękne podejście, ale boleśnie potrafiło rozminąć się z rzeczywistością.
- Powiedziałabym, że zgadzam się absolutnie, niestety zbyt często widziałam dzieci w sierocińcu aby wiedzieć, że w większości to prawda. – Ona jeszcze nie miała tak źle. Nawet jeżeli jej życie dalekie było od ideału, przynajmniej miała znajomych, którzy jej nie odtrącili. Rodzinę gdzieś tam. Pracę, która pracą marzeń nie była, ale jednak która pomogła jej zwiedzić nowe miejsca i poznać nowe osoby. Inni umierali na ulicy, po tym jak przedawkowali albo okradli niewłaściwą osobę. Świat od tej strony nigdy nie był przyjemny. Na szczęście temat zmienił się nieco inny, a to przynajmniej coś.
- Jak się tu odnajdujesz? To na pewno spora zmiana. – Wiedziała, że wszystko tak szybko się zmieniało, że pozostawianie za sobą dawnego życia wydawało się wielkim tragizmem. A potem doceniało się rzeczy większe i drobniejsze, nawet jak to, że po prostu się żyje. – Jeżeli czegoś trzeba tobie albo lecznicy, daj mi znać. – Łatwo było jej wiedzieć, gdzie co i jak znaleźć. Ze złapaniem tego nie zawsze było prosto, ale robiła co mogła.
- Ja? Hm…ogólnie to pływam na statkach. Handel, głównie. – Nie wiedziała jak ładnie ująć całą sytuację, ale jeżeli Roselyn będzie wypytywać bardziej, tak chętna była opowiedzieć jej więcej. W końcu noc była jeszcze długa i nic ich nie poganiało. No, chyba że Roselyn się gdzieś śpieszyła, to też było prawdopodobne. – To tak głównie, ale jak coś potrzeba pomóc to zawsze postaram się znaleźć chwilę. Oczywiście miło by było móc założyć własną firmę albo mieć własny statek, ale wiadomo, zawsze łatwiej powiedzieć niż zrobić. I tak, byłam w Hogwarcie. – Rozpromieniła się na wspomnienie znacznie łatwiejszych, znacznie prostszych czasów. – Grałam w Quidditcha jako pałkarka, może mnie widziałaś wtedy.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Daleko było mu do towarzyskiego nastroju, unikał ludzi, unikał rozmów, unikał wszystkiego, co mogło obnażyć jego rzeczywiste emocje, ten dzień miał należeć do Steffena, a on - jako jego drużba - odpowiedzialny był za to, żeby Steffen bawił się szampańsko. Innych też powinien zabawiać, jak bardzo złym był przyjacielem, kiedy nie potrafił tego robić? Przyglądał się jej profilowi, widocznemu w blasku księżyca, lecz nie zdradzającym zbyt wiele. Wyglądała jak na listach, na tamtych fotografiach, jak wtedy na placu. Jak wojowniczka. Darzył ją głębokim szacunkiem za to, kim była, ale nie potrafił oderwać myśli od swoich ran, nie naciskała, a on nie potrafił. Już nie. Rozpadł się na drobiny, potrzaskane i zniszczone fragmenty, których nie potrafił pozbierać. Nie widział analogii między nią a sobą. Nie widział w niej już nawet inspiracji. Byli przecież skrajnie inni, teraz to rozumiał. Udowadniano mu to na każdym kroku. Oni byli inni. Oni, aurorzy. Zdolniejsi, bardziej doświadczeni, wybitni w tym, co robili. A on, on był tylko chłopcem z cyrku, łachmaniarzem, kaleką, obdartusem i złodziejem. Zawsze nim już zostanie. Lekkomyślnym i głupim, może Sheila miała rację, może to wszystko to była tylko ich wina. Może nie powinien towarzyszyć Justine? Nie potrafił jej odmówić, lecz dalecy byli od odnalezienia dzisiaj wspólnego języka. A może to on - daleki był od otwarcia się. Nie potrafił, niemoc powstrzymywała go przed pokonaniem pierwszego, choć przecież wcale nie takiego skomplikowanego kroku. Nie wydawała się przejmować ciszą, a on, zatopiony w swoich myślach, nie był w stanie oszacować, jak długo trwała. Kiwnął głową, zastanawiając się nad tym, czym był ten świat i co znaczyły jej słowa. Wydawało mu się, że ten świat zagrzebał się już w ruinach. Utracił dech, gdzieś w wojennym kurze zasypany bolesnymi gruzami. Może prościej, może rozsądniej było zamknąć się, jak oni, w innym świecie? Nie chciał przy niej narzekać, użalać się nad sobą, dobrze wiedział, że miała ku temu znacznie więcej powodów. Że znacznie więcej przeszła. Nikogo zresztą nie obchodziły jego żale.
- Homenum revelio - powtórzył za nią, krótko po niej, kątem oka podpatrując gest jej dłoni, ruch różdżki, dopiero uczył się kształtować magię; zamierzał objąć zaklęciem sąsiedni obszar ogrodu, sprawdzić większy teren. Magia delikatnie zadrżała, wprawiając w ruch powietrze i nie wykrywając niczyjej obecności. Wiedział, że zaklęcie nie było silne, wciąż popełniał błędy w wykonywanych gestach, choć wydawało mu się, że im większą zyskiwał wprawę, tym trudniej było mu je samodzielnie wychwycić.
Sarna okazała się tylko sarną, nic nie wskazywało na to, by ktokolwiek lub cokolwiek jej towarzyszyło. Stanął bez przekonania, spoglądając to na spłoszoną zwierzynę, to na aurorkę, z niemym pytaniem, czy powinni już wracać.
- Nie wygląda, jakby szukała pieniędzy - przyznał, odnosząc się do jej wcześniejszych słów, weselni goście mieli pełne prawo czuć się zagrożeni i nawet, jeśli byli ludźmi, o których nie trzeba było się przesadnie martwić, ich obowiązkiem było ich chronić: nieśli wszak wojenne chorągwie w pierwszych rzędach. Musieli przetrwać. Zatrzymał spojrzenie na jej twarzy na dłużej, kiedy pochwaliła jego reakcję, po czym, speszony, uciekł wzrokiem. Nie potrafił znaleźć w sobie dzisiaj ukłucia dumy, nie niósł w sercu wiary, a zwyczajową zapalczywość gdzieś porwał wczorajszy wiatr. Chciałby móc pomóc bardziej. Chciałby potrafić zrobić cokolwiek. Kiwnął głową bez przekonania.
rzut na homenum
- Homenum revelio - powtórzył za nią, krótko po niej, kątem oka podpatrując gest jej dłoni, ruch różdżki, dopiero uczył się kształtować magię; zamierzał objąć zaklęciem sąsiedni obszar ogrodu, sprawdzić większy teren. Magia delikatnie zadrżała, wprawiając w ruch powietrze i nie wykrywając niczyjej obecności. Wiedział, że zaklęcie nie było silne, wciąż popełniał błędy w wykonywanych gestach, choć wydawało mu się, że im większą zyskiwał wprawę, tym trudniej było mu je samodzielnie wychwycić.
Sarna okazała się tylko sarną, nic nie wskazywało na to, by ktokolwiek lub cokolwiek jej towarzyszyło. Stanął bez przekonania, spoglądając to na spłoszoną zwierzynę, to na aurorkę, z niemym pytaniem, czy powinni już wracać.
- Nie wygląda, jakby szukała pieniędzy - przyznał, odnosząc się do jej wcześniejszych słów, weselni goście mieli pełne prawo czuć się zagrożeni i nawet, jeśli byli ludźmi, o których nie trzeba było się przesadnie martwić, ich obowiązkiem było ich chronić: nieśli wszak wojenne chorągwie w pierwszych rzędach. Musieli przetrwać. Zatrzymał spojrzenie na jej twarzy na dłużej, kiedy pochwaliła jego reakcję, po czym, speszony, uciekł wzrokiem. Nie potrafił znaleźć w sobie dzisiaj ukłucia dumy, nie niósł w sercu wiary, a zwyczajową zapalczywość gdzieś porwał wczorajszy wiatr. Chciałby móc pomóc bardziej. Chciałby potrafić zrobić cokolwiek. Kiwnął głową bez przekonania.
rzut na homenum
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
To był dość cichy spacer. Ale nie przeszło jej przez myśl, ze krępujący. Może wcześniej, kiedy nie potrafiła pogodzić się z ciszą - kiedy tak naprawdę obawiała się jej, a może raczej głosu, który mógł z niej wypłynąć. Zagłuszała więc świat słowami. Mówiła, opowiadała nieśmieszne żarty, które jej wydawały się wyborne nosząc po części maskę, po części wypierając wszystko to, czego się obawiała. Ale to było wcześniej. Nie tak dawno, a jednak zdawało się jakby minęła cała wieczność. Jakby zdążyła kilkukrotnie umrzeć i narodzić się na nowo. Może właśnie tak było? Mimo, że nie straciła nigdy faktycznie życia - jej serce biło nieprzejednanie przez cały ten czas - mentalnie właśnie tak czasem się czuła. A może, może to serce złamane nie fizycznie, a mentalnie zbyt wiele razy doświadczyło nieodwracalnych zmian. Nie miała gotowej odpowiedzi, a spoglądanie w przeszłość na dłużej niż na chwilę nie mogło i tak nic przynieść. Nie mogła być już taka jak kiedyś - gdyby spróbowała musiałaby grać, odegrać największą rolę jej życia. A choć aktorką była niezłą, pozbyła się już swoich masek, nie zamierzała przybierać więc kolejnych.
Nie wiedziała co myślał, choć pewne rzeczy, dało się dostrzec, ogólniej domyślić. Może gdyby ujawnił choć trochę, podjęłaby szybko, że sama była w tym miejscu już nie raz. Nie musiała pytać, by móc wysunąć kilka wniosków. Nauczyła się czytać z twarzy wraz z mijającym czasem. Nie była w tym zła, ale nie była też mistrzem. Znajdowała się gdzieś po środku. Wyciągnęła na chwilę dłonie z kieszeni, żeby założyć za uszy nieistniejące - wszystkie znajdowały się w upięciu na tyle głowy - kosmyki. Jasne tęczówki przesunęły się, żeby na kilka chwil zawisnąć na młodej twarzy. Żałowała, że wojna wciągała nawet tak młode osoby, które powinny jeszcze czerpać z życia, popełniać pierwsze błędy a nie brać na swoje barki ciężar wojny. Ona w jego wieku piła w barze ze znajomymi i spóźniała się na staże w Ministerstwie. Jej dni w tym czasie przeważnie wypełniania beztroska. I o nią właśnie walczyła. Już nie dla nich. Bo wiedziała najlepiej, że wojna zmieniała bezpowrotnie.
Zaklęcie nie wykazało niczego. Marcel też postanowił je rzucić i to odebrała jako dobry znak. Pozostałą chęć działania. Obserwowała go, gdy to robił skupiając na nim spojrzenie. Czekając na wynik, jej nie wykazał niczego. W milczeniu przesunęła spojrzenie na teren za ich plecami wracając nim do niego kiedy się odezwał. Najpierw na chwilę jej oczy rozszerzyły się, póki nie połączyła wątków po których odpowiedziała.
- Może wpadła zostać daniem głównym. - zaśmiała się krótko ze swojego własnego mało śmiesznego żartu, żeby dodać. - Że sarnina. - dodała, wyjaśniając a może upewniając się że on zrozumie. Uniosła rękę i klepnęła go lekko w ramię. - Wracajmy do ciepła, zostanie tu dłużej grozi odmrożeniami. - uśmiech majaczył na jej ustach tylko chwilę potem zniknął jakby po jego śladzie nie było wiele. Zbliżały się do miejsca, uniosła głowę, spoglądając w niebo. Chmury co jakiś czas zakrywały gwiazdy które na nim się pojawiły.
- Jakby nie spojrzeć, Carrington, zawsze są tylko dwa wyjścia. - odezwała się nagle najpierw przenosząc wzrok przed siebie, a później opuszczając głowę. Zatrzymała się przed wejściem zwracając w jego stronę. Choć nic nie powiedział, zbyt dobrze to znała żeby nie dostrzec choć części w oczach. - Zostać w miejscu, albo iść przed siebie. Ja zawsze wybierałam to drugie. - choć sama rzadko kiedy znajdowała pocieszenie w jakiś radach. Niewielu potrafiło ją zrozumieć. A złamane serca trudno było poskładać. - Znajdę Rinehearta, może łaskawie zdecydował się wrócić do tej rzeczywistości. - orzekła jeszcze na pożegnanie skinęła krótko głową i uniosła rękę odwracając się na pięcie. Zostawiając go zastanawiała się, którym typem był. Wszyscy ci, którzy znajdowali się na plakatach, jej przyjaciele, byli takimi ludźmi. Nawet Nott, mimo iż nie pałała do niego sympatią - musiała przyznać - zdecydował się nie zostać w miejscu mimo iż było to na pewno wygodniejsze i bezpieczniejsze. Carringotn musiał sam zdecydować, potrzebował też czasu. Choć był to frazes stary jak świat, jednocześnie nic nie było bardziej prawdziwego. Wspomnienia blakły tylko trochę, a uczucia, czy poczucie winy nigdy nie robiło się lżejsze. Ale każdego następnego dnia można było nauczyć się powoli jak z nim funkcjonować i obcować.
| zt? wyszło że mi że to 5 to się powoli zbieram żebyśmy na randkę mogli iść
Nie wiedziała co myślał, choć pewne rzeczy, dało się dostrzec, ogólniej domyślić. Może gdyby ujawnił choć trochę, podjęłaby szybko, że sama była w tym miejscu już nie raz. Nie musiała pytać, by móc wysunąć kilka wniosków. Nauczyła się czytać z twarzy wraz z mijającym czasem. Nie była w tym zła, ale nie była też mistrzem. Znajdowała się gdzieś po środku. Wyciągnęła na chwilę dłonie z kieszeni, żeby założyć za uszy nieistniejące - wszystkie znajdowały się w upięciu na tyle głowy - kosmyki. Jasne tęczówki przesunęły się, żeby na kilka chwil zawisnąć na młodej twarzy. Żałowała, że wojna wciągała nawet tak młode osoby, które powinny jeszcze czerpać z życia, popełniać pierwsze błędy a nie brać na swoje barki ciężar wojny. Ona w jego wieku piła w barze ze znajomymi i spóźniała się na staże w Ministerstwie. Jej dni w tym czasie przeważnie wypełniania beztroska. I o nią właśnie walczyła. Już nie dla nich. Bo wiedziała najlepiej, że wojna zmieniała bezpowrotnie.
Zaklęcie nie wykazało niczego. Marcel też postanowił je rzucić i to odebrała jako dobry znak. Pozostałą chęć działania. Obserwowała go, gdy to robił skupiając na nim spojrzenie. Czekając na wynik, jej nie wykazał niczego. W milczeniu przesunęła spojrzenie na teren za ich plecami wracając nim do niego kiedy się odezwał. Najpierw na chwilę jej oczy rozszerzyły się, póki nie połączyła wątków po których odpowiedziała.
- Może wpadła zostać daniem głównym. - zaśmiała się krótko ze swojego własnego mało śmiesznego żartu, żeby dodać. - Że sarnina. - dodała, wyjaśniając a może upewniając się że on zrozumie. Uniosła rękę i klepnęła go lekko w ramię. - Wracajmy do ciepła, zostanie tu dłużej grozi odmrożeniami. - uśmiech majaczył na jej ustach tylko chwilę potem zniknął jakby po jego śladzie nie było wiele. Zbliżały się do miejsca, uniosła głowę, spoglądając w niebo. Chmury co jakiś czas zakrywały gwiazdy które na nim się pojawiły.
- Jakby nie spojrzeć, Carrington, zawsze są tylko dwa wyjścia. - odezwała się nagle najpierw przenosząc wzrok przed siebie, a później opuszczając głowę. Zatrzymała się przed wejściem zwracając w jego stronę. Choć nic nie powiedział, zbyt dobrze to znała żeby nie dostrzec choć części w oczach. - Zostać w miejscu, albo iść przed siebie. Ja zawsze wybierałam to drugie. - choć sama rzadko kiedy znajdowała pocieszenie w jakiś radach. Niewielu potrafiło ją zrozumieć. A złamane serca trudno było poskładać. - Znajdę Rinehearta, może łaskawie zdecydował się wrócić do tej rzeczywistości. - orzekła jeszcze na pożegnanie skinęła krótko głową i uniosła rękę odwracając się na pięcie. Zostawiając go zastanawiała się, którym typem był. Wszyscy ci, którzy znajdowali się na plakatach, jej przyjaciele, byli takimi ludźmi. Nawet Nott, mimo iż nie pałała do niego sympatią - musiała przyznać - zdecydował się nie zostać w miejscu mimo iż było to na pewno wygodniejsze i bezpieczniejsze. Carringotn musiał sam zdecydować, potrzebował też czasu. Choć był to frazes stary jak świat, jednocześnie nic nie było bardziej prawdziwego. Wspomnienia blakły tylko trochę, a uczucia, czy poczucie winy nigdy nie robiło się lżejsze. Ale każdego następnego dnia można było nauczyć się powoli jak z nim funkcjonować i obcować.
| zt? wyszło że mi że to 5 to się powoli zbieram żebyśmy na randkę mogli iść
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Cisza go nie krępowała, gdy jego myśli krążyły wokół czegoś innego, całkiem oderwanego od tego zimowego i urokliwego krajobrazu; miał wyrzuty sumienia, że taki był, że nie potrafił inaczej. Ten dzień należał przecież do Steffena i jako dobry przyjaciel powinien go przede wszystkim wesprzeć - ale nie potrafił ani nie był w stanie. Spacer z Tonks był niepowtarzalną okazją, żeby móc ją poznać: dzielna aurorka z plakatów na wydawała się teraz bardziej ludzka, rzeczywista, żałował, że nie był dzisiaj w stanie wywrzeć lepszego wrażenia. Zależało mu na jej opinii. Była bohaterką. Mówili, że straciła język w wyniku okrutnych tortur oprawców, a jednak rozmawiała z nim jakby nigdy nie doskwierał jej podobny uraz. Powstała, jak feniks z popiołów. Ileż by oddał za taki hart ducha. Taką wewnętrzną siłę. Czy potrafiłby być taki jak ona? Nie mógł jej powiedzieć o swojej krzywdzie, złodzieje pewnie na to zasługiwali. Nie złapał go aparat opresji za uzasadniony bunt, pochwycono go jako złodzieja na rynku, którym zresztą był.
W pierwszej chwili nie zrozumiał jej żartu, przeniósł na nią pytające spojrzenie, jeszcze nim Tonks wytłumaczyła swoje słowa. Podobno tłumaczone żarty przestają być zabawne, z tym było nie inaczej. Humor mu zresztą nie dopisywał. Zapatrzony w ciemności, w których niknęło odnalezione zwierzę, skinął głową Justine. Powinni wracać, choć chyba wolałby dzisiaj dostać odmrożeń, niż musieć jeszcze raz spojrzeć w oczy tym wszystkim bawiącym się gościom. Zatrzymała się przy progu, bez zrozumienia uniósł ku niej wzrok, była w nim pustka. Nie potrafił się odnaleźć.
I choć słowa były lakoniczne i rzucane w ciemno, to jednak trafiały w sedno. Ruszyć przed siebie albo stać w miejscu, ale jak? Jak mógł wykonać pierwszy, drugi i kolejny krok wiedząc, że nic nie będzie już nigdy takie samo jak wcześniej? Jak miał ruszyć do przodu, gdy odebrano mu tak wiele? Czy w ogóle chciał ruszać do przodu? Była jeszcze trzecia droga: wykonać parę kroków w tył. Ona była silna, ale ona też była siłą: nie mogli jej stracić. Kim był on? Kim chciał być on? Kim mógł się stać po tym, co przeszedł? Rozchylił usta, lecz nie odpowiedział ani słowem. Budził się w nim sprzeciw, nie był jeszcze gotów na pogodzenie się z tym, co mu się wydarzyło, ale autorytet aurorki powstrzymywał go przed tymi słowy. Kto lepiej od niej znał życie? Nie urodziła się wcale bogata, doskonale wiedziała, jak to jest być prześladowaną. Przeszła tak wiele.
Skinął głową dopiero, kiedy się pożegnała. Wciąż bez słowa, odprowadził ją spojrzeniem od progu, wciskając dłonie w kieszenie płaszcza. Zawahał się, postępując za nią, lecz wstrzymał się w pół kroku. Bez przekonania naciągnął na głowę kaptur, wcisnął dłonie do kieszeni kurtki i opuścił najpierw wesele, a potem Dolinę, wracając do domu.
Przepraszam, Steff.
zt
W pierwszej chwili nie zrozumiał jej żartu, przeniósł na nią pytające spojrzenie, jeszcze nim Tonks wytłumaczyła swoje słowa. Podobno tłumaczone żarty przestają być zabawne, z tym było nie inaczej. Humor mu zresztą nie dopisywał. Zapatrzony w ciemności, w których niknęło odnalezione zwierzę, skinął głową Justine. Powinni wracać, choć chyba wolałby dzisiaj dostać odmrożeń, niż musieć jeszcze raz spojrzeć w oczy tym wszystkim bawiącym się gościom. Zatrzymała się przy progu, bez zrozumienia uniósł ku niej wzrok, była w nim pustka. Nie potrafił się odnaleźć.
I choć słowa były lakoniczne i rzucane w ciemno, to jednak trafiały w sedno. Ruszyć przed siebie albo stać w miejscu, ale jak? Jak mógł wykonać pierwszy, drugi i kolejny krok wiedząc, że nic nie będzie już nigdy takie samo jak wcześniej? Jak miał ruszyć do przodu, gdy odebrano mu tak wiele? Czy w ogóle chciał ruszać do przodu? Była jeszcze trzecia droga: wykonać parę kroków w tył. Ona była silna, ale ona też była siłą: nie mogli jej stracić. Kim był on? Kim chciał być on? Kim mógł się stać po tym, co przeszedł? Rozchylił usta, lecz nie odpowiedział ani słowem. Budził się w nim sprzeciw, nie był jeszcze gotów na pogodzenie się z tym, co mu się wydarzyło, ale autorytet aurorki powstrzymywał go przed tymi słowy. Kto lepiej od niej znał życie? Nie urodziła się wcale bogata, doskonale wiedziała, jak to jest być prześladowaną. Przeszła tak wiele.
Skinął głową dopiero, kiedy się pożegnała. Wciąż bez słowa, odprowadził ją spojrzeniem od progu, wciskając dłonie w kieszenie płaszcza. Zawahał się, postępując za nią, lecz wstrzymał się w pół kroku. Bez przekonania naciągnął na głowę kaptur, wcisnął dłonie do kieszeni kurtki i opuścił najpierw wesele, a potem Dolinę, wracając do domu.
Przepraszam, Steff.
zt
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Strona 2 z 2 • 1, 2
Tyły ogrodu i skraj lasu
Szybka odpowiedź