Aż jedenaście lat temu? W Hogwarcie
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Gryfońskie szaleństwo zawładnęło wszystkimi, kiedy nasza drużyna wygrała ze ślizgonami. Jako dumny kapitan drużyny (tradycja Potterów musi istnieć, szukający pierwsza klasa, co nie?) wszedłem do Pokoju Wspólnego Gryffindoru jeszcze z miotłą w ręku i całym stroju do Quidditcha. Każdy trium nad wychowankami domu węża był dla nas, gryfonów powodem do świętowania, a ja i Weasley byliśmy przygotowani na taką okazję. Poprawiłem okulary na nosie i wskoczyłem na stół w pokoju wspólnym.
-Zacni przyjaciele, chciałbym powiedzieć, że po raz kolejny wgnietliśmy gady ze Slytherinu w ziemię! Z tejże okazji dzisiaj wieczorem świętujemy. A teraz idźcie i głoście wieść, o naszej wygranej!- oznajmiłem z szerokim uśmiechem. A następnie wykonałem głęboki ukłon, co zaowocowało gromkimi brawami. Wyszczerzyłem zęby w szerokim uśmiechu, a potem zeskoczyłem ze stołu, w tłumie wyłapując Weasleya, którego objąłem. Cały czas szczerzyłem się jak głupi.
-Przyjacielu, stoi przed nami bardzo trudne zadanie, ale wierzę, że nam się uda. Musimy zorganizować najlepszą, imprezę jaką ten pokój pamięta.-powiedziałem, wiedziałem już, że będzie to najlepsze celebrowanie zwycięstwa jakie ta szkoła pamięta i na pewno długo nie zapomni. Z Garrettem u boku byliśmy w stanie zrobić taką imprezę! Będzie wszystko, wódka, fajerwerki, nawet chyba uda mi się skołować mugolskie papierosy. Oczywiście plan działania trzeba by było obmyślić już w dormitorium. Poza tym musiałem się przebrać i zostawić moją miotłę pod łóżkiem. Po raz pierwszy jako kapitan poprowadziłem drużynę do zwycięstwa i dlatego musieliśmy to godnie uczcić. Chodziłem po całym pomieszczeniu, szukając a to jednej, a to drugiej skarpetki.
-Stary, to nie może być byle co. To musi być wielkie bum. Fajerwerki, ognista i kremowe piwo, czujesz o co mi chodzi?- spytałem nagle stając przed gryfonem.
Gryfońskie szaleństwo zawładnęło wszystkimi, kiedy nasza drużyna wygrała ze ślizgonami. Jako dumny kapitan drużyny (tradycja Potterów musi istnieć, szukający pierwsza klasa, co nie?) wszedłem do Pokoju Wspólnego Gryffindoru jeszcze z miotłą w ręku i całym stroju do Quidditcha. Każdy trium nad wychowankami domu węża był dla nas, gryfonów powodem do świętowania, a ja i Weasley byliśmy przygotowani na taką okazję. Poprawiłem okulary na nosie i wskoczyłem na stół w pokoju wspólnym.
-Zacni przyjaciele, chciałbym powiedzieć, że po raz kolejny wgnietliśmy gady ze Slytherinu w ziemię! Z tejże okazji dzisiaj wieczorem świętujemy. A teraz idźcie i głoście wieść, o naszej wygranej!- oznajmiłem z szerokim uśmiechem. A następnie wykonałem głęboki ukłon, co zaowocowało gromkimi brawami. Wyszczerzyłem zęby w szerokim uśmiechu, a potem zeskoczyłem ze stołu, w tłumie wyłapując Weasleya, którego objąłem. Cały czas szczerzyłem się jak głupi.
-Przyjacielu, stoi przed nami bardzo trudne zadanie, ale wierzę, że nam się uda. Musimy zorganizować najlepszą, imprezę jaką ten pokój pamięta.-powiedziałem, wiedziałem już, że będzie to najlepsze celebrowanie zwycięstwa jakie ta szkoła pamięta i na pewno długo nie zapomni. Z Garrettem u boku byliśmy w stanie zrobić taką imprezę! Będzie wszystko, wódka, fajerwerki, nawet chyba uda mi się skołować mugolskie papierosy. Oczywiście plan działania trzeba by było obmyślić już w dormitorium. Poza tym musiałem się przebrać i zostawić moją miotłę pod łóżkiem. Po raz pierwszy jako kapitan poprowadziłem drużynę do zwycięstwa i dlatego musieliśmy to godnie uczcić. Chodziłem po całym pomieszczeniu, szukając a to jednej, a to drugiej skarpetki.
-Stary, to nie może być byle co. To musi być wielkie bum. Fajerwerki, ognista i kremowe piwo, czujesz o co mi chodzi?- spytałem nagle stając przed gryfonem.
Charlus Potter
Zawód : auror
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Baby you're all that i want, when you lyin' here in my arms.
I'm findin' it hard to believe. We're in heaven
I'm findin' it hard to believe. We're in heaven
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Garrett zmarszczył brwi, z konsternacją wpatrując się w drzwi, które - wbrew jego modłom w głębi duszy i cichym błaganiom - pozostawały szczelnie zamknięte.
- Myślenie chyba dzisiaj nie jest moją dobrą stroną - zauważył dość mrukliwym tonem, niemal czując, jak wszelakie szczęście, pomysły i dobre nastawienie wypadają mu przez uszy w postaci niewidocznej gołym okiem pary wodnej. Wykrzywił się lekko w grymasie bezsilności, zastanowił się intensywnie jeszcze przez chwilę, aż w końcu westchnął i postanowił obrać taktykę przyjaciela.
- Salazar jest świetny - rzucił w końcu zrezygnowanym tonem, a gdy nic się nie stało, westchnął, wędrując wzrokiem po ciemnym kamieniu budującym lochy i szukając natchnienia. - Na pohybel z mugolami - kontynuował, zakładając ręce na piersi. - Spryt i krętactwo! - dorzucił nagle, jakby doznał olśnienia, jednak to zgasło równie szybko, jak rozbłysło ułamki sekundy wcześniej. - Śpię na pieniądzach. - Rezygnacja sięgała zenitu, Garrett zdawał się być o krok od uderzenia głową o ścianę. Może właśnie w ten sposób udałoby im się przebić do pokoju wspólnego Ślizgonów? - Kawior i... - zawahał się po raz kolejny, błądząc myślami po całym arystokratycznym półświatku, z którym, niestety, miał coraz częściej do czynienia. - i Skorowidz czystości krwi? Sabat? Czystość, honor, rodzina? - rzucał kolejnymi hasłami coraz żałośniejszym głosem, aż w końcu spojrzał z oburzeniem na Charlusa. - Szczerze mówiąc to nie mam pomysłów, co jeszcze mogłoby interesować stereotypowego Ślizgona.
I wtedy nadpłynął ten najwspanialszy pomysł, jarzący się niczym najjaśniejsza mugolska żarówka o mocy stu pięćdziesięciu wat.
- A nie możesz po prostu zawołać Dorei, otworzą się drzwi, wrzucimy łajnobomby, uciekniemy, może uda nam się przeżyć? - przedstawił plan w skrótowej formie, wciąż marszcząc brwi i czekając na rychłe oklaski, których bezapelacyjnie się spodziewał. - Albo... albo chociaż zapukajmy!
- Myślenie chyba dzisiaj nie jest moją dobrą stroną - zauważył dość mrukliwym tonem, niemal czując, jak wszelakie szczęście, pomysły i dobre nastawienie wypadają mu przez uszy w postaci niewidocznej gołym okiem pary wodnej. Wykrzywił się lekko w grymasie bezsilności, zastanowił się intensywnie jeszcze przez chwilę, aż w końcu westchnął i postanowił obrać taktykę przyjaciela.
- Salazar jest świetny - rzucił w końcu zrezygnowanym tonem, a gdy nic się nie stało, westchnął, wędrując wzrokiem po ciemnym kamieniu budującym lochy i szukając natchnienia. - Na pohybel z mugolami - kontynuował, zakładając ręce na piersi. - Spryt i krętactwo! - dorzucił nagle, jakby doznał olśnienia, jednak to zgasło równie szybko, jak rozbłysło ułamki sekundy wcześniej. - Śpię na pieniądzach. - Rezygnacja sięgała zenitu, Garrett zdawał się być o krok od uderzenia głową o ścianę. Może właśnie w ten sposób udałoby im się przebić do pokoju wspólnego Ślizgonów? - Kawior i... - zawahał się po raz kolejny, błądząc myślami po całym arystokratycznym półświatku, z którym, niestety, miał coraz częściej do czynienia. - i Skorowidz czystości krwi? Sabat? Czystość, honor, rodzina? - rzucał kolejnymi hasłami coraz żałośniejszym głosem, aż w końcu spojrzał z oburzeniem na Charlusa. - Szczerze mówiąc to nie mam pomysłów, co jeszcze mogłoby interesować stereotypowego Ślizgona.
I wtedy nadpłynął ten najwspanialszy pomysł, jarzący się niczym najjaśniejsza mugolska żarówka o mocy stu pięćdziesięciu wat.
- A nie możesz po prostu zawołać Dorei, otworzą się drzwi, wrzucimy łajnobomby, uciekniemy, może uda nam się przeżyć? - przedstawił plan w skrótowej formie, wciąż marszcząc brwi i czekając na rychłe oklaski, których bezapelacyjnie się spodziewał. - Albo... albo chociaż zapukajmy!
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Myślenie? Ono nigdy nie było moją najmocniejszą stroną, no ale trzeba było się tego nauczyć, w końcu planowałem karierę aurorską, to nie było takie hop siup. Jakby to tutaj zrobić? Pisanie wiadomości sową do Dorei było czasochłonne i bardzo niebezpiecznie, bo trzeba było dostać się znowu do pokoju wspólnego, musiałbym moją Sowę wysłać z wiadomością, a potem znowu się tutaj dostać. Z kolei krzyczenie jej imienia raczej nie zdałoby się na nic. Mury mogłyby tego nie przepuścić, a jedynie ściągnąłbym na nas uwagę woźnego, albo co gorsza któregoś z profesorów. Wtedy moglibyśmy już liczyć dni do końca roku, ponieważ dopiero wtedy skończyłby się nasz szlaban. Chociaż nie rozumiałem, dlaczego oni je stosują, jakby nie widzieli, że na nas to kompletnie nie działa.
Nie tylko Garrett nie umiał myśleć jak typowy Ślizgon.
-Ku chwale Slytherinu!-spróbowałem jeszcze, ale to już ostatnia próba. Zrezygnowany postanowiłem skorzystać z ostatniego pomysłu mojego przyjaciela. Zapukać. Może to dziwne, bezsensowne i pewnie się nie zda, ale co miałem zrobić. Już miałem pukać, kiedy drzwi się otworzyły, a przede mną stanęły dwie trzecioklasistki. Uśmiechnąłem się szeroko. Wziąłem do ręki jedną z łajnobomb, drugą rzuciłem przyjacielowi. Już po chwili łajnobomba wylądowała w pokoju Wspólnym ślizgonów.
-Ku chwale Gryffindoru!-krzyknąłem bez zastanowienia. Przecież od razu będą wiedzieli kto to zrobił, ale czy się przejmowałem? A no nie. Sam nie wiedziałem ile mieliśmy tych łajnobomb, ale byłem gotowy wrzucić tam wszystkie.
Nie tylko Garrett nie umiał myśleć jak typowy Ślizgon.
-Ku chwale Slytherinu!-spróbowałem jeszcze, ale to już ostatnia próba. Zrezygnowany postanowiłem skorzystać z ostatniego pomysłu mojego przyjaciela. Zapukać. Może to dziwne, bezsensowne i pewnie się nie zda, ale co miałem zrobić. Już miałem pukać, kiedy drzwi się otworzyły, a przede mną stanęły dwie trzecioklasistki. Uśmiechnąłem się szeroko. Wziąłem do ręki jedną z łajnobomb, drugą rzuciłem przyjacielowi. Już po chwili łajnobomba wylądowała w pokoju Wspólnym ślizgonów.
-Ku chwale Gryffindoru!-krzyknąłem bez zastanowienia. Przecież od razu będą wiedzieli kto to zrobił, ale czy się przejmowałem? A no nie. Sam nie wiedziałem ile mieliśmy tych łajnobomb, ale byłem gotowy wrzucić tam wszystkie.
Charlus Potter
Zawód : auror
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Baby you're all that i want, when you lyin' here in my arms.
I'm findin' it hard to believe. We're in heaven
I'm findin' it hard to believe. We're in heaven
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Stało się coś, czego Garry nie podejrzewałby nawet w najśmielszych snach - któreś z rzuconych haseł musiało okazać się właściwe, jednak zadziałało z pewnym opóźnieniem (co zgrabnie korespondowało z opóźnieniem w myśleniu pewnych Ślizgonów; czemu nie grzeszyli inteligencją, skoro mieszkali w domu, który ponoć zrzeszać miał ludzi sprytnych?), bo bramy wiodące wprost do wyściełanych zieloną łuską piekieł stanęły otworem.
Bańka iluzji pękła; jednak nie okazali się na tyle sprytni, by zgadnąć hasło do Pokoju Wspólnego. Z mroku wyłoniły się dwie uczennice nie starsze niż trzynastoletnie, obie odziane w szaty Domu Węża, które najpewniej chciały właśnie wyjść na wieczorny spacer po ogarniętym cieniem Hogwarcie. W ich wzroku zaczaiło się coś równie zaskoczonego, co nienawistnego - cóż się dziwić, właśnie stanęły twarzą w twarz z legendarnymi psotnikami Gryfindoru. Sława ich błazenady (która nieraz ciągnęła za sobą odór łajnobomb bądź niezrozumiałe jęki wrogów potraktowanych jęzlepem) już dawno wykroczyła poza próg domu oddychających brawurą uczniów.
Garrett chwycił w locie jedną z łajnobomb, którą rzucił mu Charlus, i zręcznie wycelował tuż nad głową jednej z trzecioklasistek - te w końcu wciąż stały, wlepiając w nich nierozumiejący niczego wzrok. Milczały jednak, najpewniej zbyt zdziwione, by z ich ust wypłynęło najdrobniejsze nawet półsłówko.
- Ku chwale! - zdążył wykrzyczeć, zanim usłyszał dźwięk rozpluskiwania się pocisku o wyszorowaną starannie posadzkę i stęki, przekleństwa, skowyty, które rozbrzmiały chwilę potem. Nie przyszło mu jednak cieszyć się zbyt długo - jeden szaleńczy uśmiech wysłany do przyjaciela później za ich plecami rozległ się szelest mieszający się z cichym stukotem męskich butów o posadzkę, a potem wzniósł się głos, który zdawał się przypominać pociągnięcie długimi paznokciami o tablicę w sali - żyjącego jeszcze wówczas - profesora Binnsa. Weasley, Potter, wycharczał głos zza pleców, który zwiastować mógł wyłącznie kłopoty.
I właśnie je zwiastował - granica pomiędzy rozwścieczonym zmarszczeniem brwi przez woźnego i groźnym szlabanem była cienka, tak cienka, że przekroczyli ją w przeciągu ułamków sekund. Ale nawet czyszczenie po raz milionowy tych samych szkolnych pucharów i wyręczanie skrzatów w innych niegodziwych czynnościach nie było w stanie ostudzić ich zapału. Bo jak - z tak błahej przyczyny Weasley i Potter mieliby zaprzestać psot, które były nieodłączną częścią ich szkolnej egzystencji?
Niedoczekanie.
| koniec
Bańka iluzji pękła; jednak nie okazali się na tyle sprytni, by zgadnąć hasło do Pokoju Wspólnego. Z mroku wyłoniły się dwie uczennice nie starsze niż trzynastoletnie, obie odziane w szaty Domu Węża, które najpewniej chciały właśnie wyjść na wieczorny spacer po ogarniętym cieniem Hogwarcie. W ich wzroku zaczaiło się coś równie zaskoczonego, co nienawistnego - cóż się dziwić, właśnie stanęły twarzą w twarz z legendarnymi psotnikami Gryfindoru. Sława ich błazenady (która nieraz ciągnęła za sobą odór łajnobomb bądź niezrozumiałe jęki wrogów potraktowanych jęzlepem) już dawno wykroczyła poza próg domu oddychających brawurą uczniów.
Garrett chwycił w locie jedną z łajnobomb, którą rzucił mu Charlus, i zręcznie wycelował tuż nad głową jednej z trzecioklasistek - te w końcu wciąż stały, wlepiając w nich nierozumiejący niczego wzrok. Milczały jednak, najpewniej zbyt zdziwione, by z ich ust wypłynęło najdrobniejsze nawet półsłówko.
- Ku chwale! - zdążył wykrzyczeć, zanim usłyszał dźwięk rozpluskiwania się pocisku o wyszorowaną starannie posadzkę i stęki, przekleństwa, skowyty, które rozbrzmiały chwilę potem. Nie przyszło mu jednak cieszyć się zbyt długo - jeden szaleńczy uśmiech wysłany do przyjaciela później za ich plecami rozległ się szelest mieszający się z cichym stukotem męskich butów o posadzkę, a potem wzniósł się głos, który zdawał się przypominać pociągnięcie długimi paznokciami o tablicę w sali - żyjącego jeszcze wówczas - profesora Binnsa. Weasley, Potter, wycharczał głos zza pleców, który zwiastować mógł wyłącznie kłopoty.
I właśnie je zwiastował - granica pomiędzy rozwścieczonym zmarszczeniem brwi przez woźnego i groźnym szlabanem była cienka, tak cienka, że przekroczyli ją w przeciągu ułamków sekund. Ale nawet czyszczenie po raz milionowy tych samych szkolnych pucharów i wyręczanie skrzatów w innych niegodziwych czynnościach nie było w stanie ostudzić ich zapału. Bo jak - z tak błahej przyczyny Weasley i Potter mieliby zaprzestać psot, które były nieodłączną częścią ich szkolnej egzystencji?
Niedoczekanie.
| koniec
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Strona 2 z 2 • 1, 2
Aż jedenaście lat temu? W Hogwarcie
Szybka odpowiedź