Szopa ogrodowa
AutorWiadomość
Szopa ogrodowa
Chociaż ogród Fancourtów nie należy do największych, dzięki staraniom pani domu i najstarszej córki przepełniony jest w okresie letnim kwiatami i zapachem hodowlanych ziół. W kącie trawiastego terenu, pomiędzy rządkami znajduje się mała szopa na narzędzia ogrodowe, pełni również funkcję podstawowej pracowni alchemicznej.
quiet. composed. grateful. disciplined
do not underestimate my heart, it is a fortress, a stronghold that cannot be brought down, it has fought battles worth fighting, and saved loved ones worth defending, the day you think it a weakness, is the day
you will burn
you will burn
Ronja Fancourt
Zawód : magipsychiatra, uzdrowiciel
Wiek : 30/31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
battles may be fought
from the outside in
but wars are won
from the inside out
from the outside in
but wars are won
from the inside out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
« Im mniej dorośli będą się wtrącać, tym szybciej dzieci nauczą się postępować właściwie. »
Kiedyś takie spotkania wydawały się częścią jego egzystencji, gdy interakcje były pełne pasji i zrozumienia. Aktualnie zmęczony ciągłą walką i podnoszeniem siebie oraz innych, Jayden nie miał wystarczająco siły, aby uśmiechać się, gdy nie miał ochoty lub odpowiadać z pełnią zaangażowania. Po wejściu więc do domu Fancourtów dał się prowadzić tam, gdzie go zabierali, nie kłócąc się ani nie protestując. Usiadł, gdzie kazano i nie odezwał się, gdy gospodyni nakładała mu zdecydowanie za dużo na talerz. Odkąd matka Ronji zabrała głos, ucichł. Nie odzywał się niepytany, odpowiadając wystarczającą ilością słów — nie siląc się na przesadne uprzejmie lanie wody, ale nie skąpił także wyjaśnień, gdy takowe były potrzebne. W pewnym momencie jednak zdał sobie sprawę, że milczał dłużej, niż wypadałoby. Nie było to jednak spowodowane brakiem wychowania. Siedział tam, nie mając wszak nawet czasu na reakcję. Słuchał jedynie szybkiej wymiany zdań, zawoalowanych w niej żali i nierozwiązanych spraw. Wiedział, że wchodził w rodzinną intymność i zdecydowanie nie miał ochoty znajdować się w oku cyklonu, który — jak się okazywało — dopiero zaczął się rozrastać. Nie powinno go tam być. Nie powinien był tego słyszeć. Nie chciał nawet tego słuchać. Dopiero wzmianka o jego synach jakoś sprowadziła go na ziemię, jednak i ten temat nie został w żaden sposób pociągnięty. Męski głos gospodarza został przerwany przez ten delikatniejszy, kobiecy. Siedząca naprzeciw niego Ronja wydawała się nazbyt już przetargana przez granice jej możliwości oraz cierpliwości, a płynące z ust czarownicy słowa niosły w sobie wiele wyrzutu, żalu oraz bolesnej prawdy. Gdyby nie jej niewiedza w kwestii tak dla niego delikatnej, zgodziłby się z nią. Zgodziłby się w tym momencie, że mało z osób dorównywało mu zarobkami, pozycją i perspektywami na przyszłość. Że większość czarodziejów nawet czystej krwi mogła nigdy nie osiągnąć stanu, jaki posiadał. Że był i miał być uprzywilejowany klasowo, patriarchalnie oraz społecznie. Że jego żona i dzieci również korzystać miały z jego statusu bez względu na swój wkład finansowy w rodzinę. Zgodziłby się, bo nie był w żaden sposób nastawiony pozytywnie do aktualnej sytuacji, jaką posiadali jako społeczeństwo. Ich kultura, tradycje zawsze trzymały kobiety w niższej pozycji tak samo jak bogatsi zawsze mieli większe możliwości od biedniejszych. Tak wyglądała struktura, schemat systemu, w jakim się znajdowali niezmiennie od stuleci. I nieważne jak bardzo pragnąłby to zmienić, nie był w stanie zaprzeczyć czemuś, co było boleśnie rzeczywiste i oczywiste.Nie powiedział jednak nic. Spojrzał tylko krótko na gospodarza, gdy ten zaczął tłumaczyć córkę, jednak nie trwało to długo. Wpatrywał się jedynie w nieistniejący punkt na blacie stołu dokładnie między nim a Ronją. Nie wiedział, co miał powiedzieć. Nie chciał na dobrą sprawę nic mówić, szczególnie że mówienie o zmarłej żonie przestało go tak mocno dotykać. Nie dlatego, że go to nie raniło — raniło go zawsze, ale ból po jej stracie nie był doraźny. Był stały. Był taki sam jak pojawił się na progu państwa Fancourt i miał być taki sam po wyjściu. Oczy astronoma podniosły się jednak w momencie, gdy odgłos odsuwanego krzesła rozbrzmiał w jadalni, a damska sylwetka skierowała się ku dalszej części domu najwyraźniej przepłoszona własną niewiedzą. Nie czekając na nic, Vane odłożył jedwabną serwetkę leżącą na jego udach, po czy sam wstał, szybko ogarniając wzrokiem starsze małżeństwo. - Proszę się nie martwić. Sprowadzę ją. - Po raz pierwszy od przekroczenia progu domu rodziny Fancourt zabrał głos na dłużej, równocześnie oznaczając także swoje granice opuszczenia lokalu. Sytuacja, jaka właśnie miała miejsce, dość wyraźnie oznajmiała wszak, iż jego wizyta dobiegała końca. I wiedzieli o tym rodzice Ronji oraz sam Jayden. Jakkolwiek miała się rozwiązać sprawa z córką gospodarzy, nie mieli wrócić do siedzenia przy stole. Wyszedł więc z jadalni w ślad za młodą czarownicą. Nie był daleko za nią, dlatego odgłos szybkich, kobiecych kroków oraz uderzenia obcasów poprowadziły go przez korytarze nieznanego wnętrza, aż w końcu zawiodły do tylnych drzwi wychodzących na podwórze. Podwórze zasypane przez śnieg oraz zmarznięte przez wyjątkowo niską temperaturę. Astronom nie musiał szukać sylwetki dawnej znajomej ze szkoły po śladach — jej sylwetka wyraźnie odznaczała się na tle białego krajobrazu. Różnica cieplna uderzyła w mężczyznę momentalnie, lecz nie zatrzymywał się, aż nie stanął tuż obok. Zaklęciem w międzyczasie przywołał jeszcze z wnętrza domu swój płaszcz. - Ronja, wracaj do środka. Nie wygłupiaj się. Jest za zimno - zauważył, podbiegając do niej ostatnie kroki i, nawet nie pytając jej o zdanie, zarzucając jej na ramiona własne odzienie. - Przeziębisz się - mówił, poprawiając z troską materiał na wątłych, kobiecych ramionach i skupiając się jeszcze na detalach otulania jej płaszczem.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Potrzebowała tego momentu nawet jeśli teraz żałowała jego konsekwencji. Nie ze względu na to jak prezentowała siebie przed nim, ale na zawód, jaki sprawiła rodzicom, nawet mimo ich ewidentnych kombinacji. Rozumiała, iż dążyli oni jedynie do szczęścia córki, które tylko przypadkowo pokrywało się również z obawami w kwestii szerzenia rodziny i odpowiedzialności za nią, ale jednocześnie nie mogła wyzbyć się ulgi opuszczenia tamtej sytuacji. Irytacja, zagubienie przypominające kobiecie czasy niesforności w pierwszych krokach stawianych w murach Hogwartu odeszły w zapomnienie gdy uderzyła ją fala orzeźwiającego zimna. Dobrze znana samotność przyjęła ją w swoje ramiona i nawet wizja przykrego snu z poprzedniej nocy, który spełnił się w jakże niefortunnych okolicznościach, nie mogła powstrzymać powrotu do znajomego spokoju ducha i kontroli.
Nie musiała długo czekać, wiedziała bowiem, że ostatnie słowa padną nigdzie indziej jak nie tutaj. Być może w miejscu niefortunnie pospolitym, tym bardziej niegodziwym dla przeprosin o skali tak wielkiej, ale gotowa do radzenia sobie z sytuacją zwróciła się w stronę Jaydena tylko po chwili milczenia, wzdrygając się ledwo zauważalnie na przylatujący na jej ramiona płaszcz. Do bólu ułożony, ale tak pusty w swoich emocjach. Po kilku miesiącach od pierwszego spotkania od czasów wczesnej edukacji na koniec języka wpadło słowo, które ułożyło całą resztę tajemnicy mężczyzny na miejsce. Nie była ona właściwie tajemnicą, a jedynie niewiadomą dla kogoś takiego jak Fancourt, dalekiego od rzeczywistości życia codziennego astronoma. Zresztą i on niewiele o kobiecie wiedział prócz powierzchownych faktów, dwóch ledwo znajomych, ale dziwnie obecnych w swoich życiach. Nie będzie następnego razu, te drogi miały się rozejść, a jego własna miała, być może zawsze już, pęcznieć od żałoby. Zaczerwienionymi od chłodu palcami zdjęła odzienie wierzchnie, wręczając mu je wystawioną przed siebie dłonią.
— Dziękuję za troskę, ale nie jest potrzebna. To zaledwie konsekwencje mojego zachowania, które muszę ponieść. Przepraszam za ten komentarz, nie byłam świadoma twojej sytuacji i był on całkowicie nie na miejscu. — Mówiła poważnie, chłodno, całkiem inaczej od przepełnionej ciekawości interakcji, jaką odbyli w Domu Mody Parkinsonów. Nie byli przyjaciółmi i nigdy nie mieli nimi zostać, ale nie zmieniało to faktu, iż wyciągnęła wnioski w złości do siebie całkowicie niepodobnej. Objęła się ramionami, ściskając w miejscach cienkiej tkaniny materiału quipao, a milczenie przerywały jedynie miarowo opadające na kruczoczarne włosy płatki śniegu. — Przepraszam też za całą tę sytuację, nie wiedziałam, jakie mają zamiary ani że będziesz tu dziś obecny. To musiało być niewiarygodnie niezręczne. Pewnie dalej jest. — Wypuściła z ust obłoczek pary lekkim westchnięciem, chociaż brwi pozostawały ściągnięte na czole. W takich chwilach jak nigdy pragnęła powrócić do Peak District, gdzie przywykła już do przestronności krajobrazów umożliwiających wędrówkę po wzgórzach rezerwatu przez długie godziny. Londyn dawno już zatracił domowy smak bezpiecznej ostoi, która teraz sprowadzała się ledwie do ich pojedynczej kamienicy. — To była Roselyn? — Ciche pytanie wyrwało się w tym samym momencie, gdy wypowiedziała w myślach zaklęcie ocieplające, dodając sobie kilka stopni temperatury. Tylko ją kojarzyła jako bliską przyjaciółkę Vane jeszcze z czasów szkolnych, gdy na twarzy wówczas jeszcze chłopca, częściej jawił się uśmiech od zmęczenia. Ten jeden drobny szczegół przywołał lawinowo z pamięci resztę wspomnienia popołudnia w bibliotece zamczyska. Czy gdyby nie odszedł wtedy do nauki z innym znajomym, zostaliby przyjaciółmi? Ileż z drobnych gestów mogło doprowadzić do całkowicie innego biegu wydarzeń.
Nie musiała długo czekać, wiedziała bowiem, że ostatnie słowa padną nigdzie indziej jak nie tutaj. Być może w miejscu niefortunnie pospolitym, tym bardziej niegodziwym dla przeprosin o skali tak wielkiej, ale gotowa do radzenia sobie z sytuacją zwróciła się w stronę Jaydena tylko po chwili milczenia, wzdrygając się ledwo zauważalnie na przylatujący na jej ramiona płaszcz. Do bólu ułożony, ale tak pusty w swoich emocjach. Po kilku miesiącach od pierwszego spotkania od czasów wczesnej edukacji na koniec języka wpadło słowo, które ułożyło całą resztę tajemnicy mężczyzny na miejsce. Nie była ona właściwie tajemnicą, a jedynie niewiadomą dla kogoś takiego jak Fancourt, dalekiego od rzeczywistości życia codziennego astronoma. Zresztą i on niewiele o kobiecie wiedział prócz powierzchownych faktów, dwóch ledwo znajomych, ale dziwnie obecnych w swoich życiach. Nie będzie następnego razu, te drogi miały się rozejść, a jego własna miała, być może zawsze już, pęcznieć od żałoby. Zaczerwienionymi od chłodu palcami zdjęła odzienie wierzchnie, wręczając mu je wystawioną przed siebie dłonią.
— Dziękuję za troskę, ale nie jest potrzebna. To zaledwie konsekwencje mojego zachowania, które muszę ponieść. Przepraszam za ten komentarz, nie byłam świadoma twojej sytuacji i był on całkowicie nie na miejscu. — Mówiła poważnie, chłodno, całkiem inaczej od przepełnionej ciekawości interakcji, jaką odbyli w Domu Mody Parkinsonów. Nie byli przyjaciółmi i nigdy nie mieli nimi zostać, ale nie zmieniało to faktu, iż wyciągnęła wnioski w złości do siebie całkowicie niepodobnej. Objęła się ramionami, ściskając w miejscach cienkiej tkaniny materiału quipao, a milczenie przerywały jedynie miarowo opadające na kruczoczarne włosy płatki śniegu. — Przepraszam też za całą tę sytuację, nie wiedziałam, jakie mają zamiary ani że będziesz tu dziś obecny. To musiało być niewiarygodnie niezręczne. Pewnie dalej jest. — Wypuściła z ust obłoczek pary lekkim westchnięciem, chociaż brwi pozostawały ściągnięte na czole. W takich chwilach jak nigdy pragnęła powrócić do Peak District, gdzie przywykła już do przestronności krajobrazów umożliwiających wędrówkę po wzgórzach rezerwatu przez długie godziny. Londyn dawno już zatracił domowy smak bezpiecznej ostoi, która teraz sprowadzała się ledwie do ich pojedynczej kamienicy. — To była Roselyn? — Ciche pytanie wyrwało się w tym samym momencie, gdy wypowiedziała w myślach zaklęcie ocieplające, dodając sobie kilka stopni temperatury. Tylko ją kojarzyła jako bliską przyjaciółkę Vane jeszcze z czasów szkolnych, gdy na twarzy wówczas jeszcze chłopca, częściej jawił się uśmiech od zmęczenia. Ten jeden drobny szczegół przywołał lawinowo z pamięci resztę wspomnienia popołudnia w bibliotece zamczyska. Czy gdyby nie odszedł wtedy do nauki z innym znajomym, zostaliby przyjaciółmi? Ileż z drobnych gestów mogło doprowadzić do całkowicie innego biegu wydarzeń.
quiet. composed. grateful. disciplined
do not underestimate my heart, it is a fortress, a stronghold that cannot be brought down, it has fought battles worth fighting, and saved loved ones worth defending, the day you think it a weakness, is the day
you will burn
you will burn
Ronja Fancourt
Zawód : magipsychiatra, uzdrowiciel
Wiek : 30/31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
battles may be fought
from the outside in
but wars are won
from the inside out
from the outside in
but wars are won
from the inside out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
« Im mniej dorośli będą się wtrącać, tym szybciej dzieci nauczą się postępować właściwie. »
Rodzinne animozje nigdy nie powinny być dostępne dla oczu postronnych. Nie z powodu dbania o reputację czy podtrzymania wątpliwej tafli idealizmu, ale z powodu intymności oraz prywatności, jaka za tym szła. Jayden nie chciał być w centrum przepychanek między państwem Fancourt a Ronją, czując się nie na miejscu oraz przesadnie zaangażowany w coś, co całkowicie go nie dotyczyło. Sam nie chciałby, aby ktoś obcy znajdował się w pobliżu, gdy jego własna rodzina przeżywała podobne kryzysy. To było nienaturalne i wychodzące poza granice dobrego smaku. Milczał więc, marząc jedynie o tym, aby znaleźć się w zupełnie innym miejscu. Jakimkolwiek innym. Nawet pieczara trolla w lecznicy Cassandry wydawała się być lepszą opcją, bo wówczas walka byłaby wyrównana. Tutaj... Tutaj mógł jedynie starać się przetrwać pełne dziwnych odniesień i uszczypliwości słowa. Słowa, jakie nie powinny nigdy do niego dotrzeć. Temat poruszany przez gospodarza był niezręczny, a ze świadomością, na co skierowany — nieprzyzwoity. Powinien był się domyślić. Powinien był wiedzieć. Gdyby przedwcześnie zareagował, odmówiłby spotkania, wcale nie kłamiąc, iż czas w ostatnim okresie był dla niego niezwykle cenny. Pomimo osobistych przeciwności jego osoba wiązała się z wieloma innymi zdarzeniami, jakie wymagały jego obecności oraz uwagi. Nie skłamałby więc, sięgając po logiczny i czytelny argument. Tak się jednak nie stało, a zamiast tego rozpoczęła się karuzela szokujących elementów. Nie odpowiedział, gdy oddała mu płaszcz, jednak można było wyczytać z jego twarzy zaskoczenie. Wolała więc marznąć? Jeśli tak były lepsze sposoby na ukaranie swojej niewiedzy. Nic nie wypłynęło z ust Jaydena, gdy przejął swoje ubranie, przez moment zastanawiając się, co powinien był z nim zrobić. W końcu nie spodziewał się podobnej reakcji i nie był przygotowany na inne rozwiązanie. Dlatego na kilka sekund jakby się wyłączył, starając się przeanalizować wszystko, co się właśnie zadziałało i podjąć dalsze działanie. Z grzeczności powinien był również pozostać nieokryty? To jednak prowadziłoby do kuriozalnej sytuacji, w której mógłby się rozchorować, a ostatnie czego potrzebował to własnej niedyspozycji. Wkrótce wyruszał do Europy, ale jeszcze przed postawieniem nogi na pokładzie miał zajęcia oraz własnych synów pod opieką. Wybór więc między grzecznością a rozsądkiem był więc oczywisty. Wzgardzony płaszcz znalazł się więc na ciele mężczyzny, a chłód przeszywający wcześniej mięśnie zmalał. Astronom postawił kołnierz, chcąc odgrodzić się od powiewu zimnego wiatru i chociaż tak też się stało, wcale nie zmniejszyło to jego dyskomfortu budowanego od początku wizyty w Hornchurch.
Ona mówiła, a on milczał. Górując nad nią wzrostem, tak odmienny w każdym calu. Obleczony w żałobną czerń, której nie zamierzał porzucać i kontrastujący drastycznie z barwami zdobiącymi ubranie czarownicy. Z twarzą jasną i pozbawioną znaków innej kultury. Ze wzrokiem skierowanym w głębię ogrodu aniżeli na osobę mu towarzyszącą. Drgnął jedynie, gdy znajome imię przerwało panującą między nimi ciszę, a spojrzenie wróciło ku Fancourt.
To była Roselyn?
Zmarszczył brwi, słysząc pytanie, jakiego się nie spodziewał. Dlaczego miałaby pytać właśnie o nią? Czy cokolwiek zostało wcześniej poruszone, co dało jej ten trop? Pomimo mrozu fale ciepła przeszyły ciało astronoma, bo momentalnie wyobraźnia mężczyzna popędziła ku wizji zniknięcia sylwetki przyjaciółki z jego życia. Ostatnie wydarzenia sprawiły, że zaczął myśleć o ich relacji znacznie więcej, szczególnie po tamtej rozmowie... Cieszył się z faktu, że znów byli blisko, a myśl o jej utracie... Myśl o utracie ponownie kogoś tak bliskiego wywołała bolesny skręt żołądka. Czy zaprzeczył, czy w ogóle się nie odezwał — nie zarejestrował niczego, będąc myślami gdzieś zupełnie indziej. - Nie powinienem był przychodzić. - Tylko tyle. Nic więcej. Ciche, ledwo westchnięcie. Dopiero gdy chłód znów dał o sobie znać, męskie ramiona wyprostowały się, barki na nowo odnalazły porzuconą wcześniej posturę, a oczy odnalazły te o azjatyckich rysach, odezwał się już pewniej. - Panno Fancourt, nie będę już panny niepokoił. Proszę o wybaczenie za wszystko. Sam znajdę drogę do wyjścia. - Ukłonił się odpowiednio, czekając jeszcze przez moment na jej odpowiedź w celu rozejścia się już na dobre.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Rodzina była dla niej wszystkim w drastycznym słowa tego znaczeniu. Odkąd tylko pamiętała, mieli tylko siebie wobec zewnętrznego świata nieprzychylnego jej samej, z błahego względu aspektów wizualnych, czy samego faktu płci, do której przynależała. Nie miała w sobie temperamentu brata, który zgubił jego perspektywę przyszłości na horyzoncie tego co chciwe i rzekomo nieosiągalne dla porządnego człowieka, zamiast tego reprezentując istne uosobienie szczerej sprawiedliwości. Dawno już pogodziła się z faktem, że świat widział ją na jeden sposób i w przeciwieństwie do magipsychiatrów, nie był skłonny poddawać swoje tezy pod dysputę.
Przez kręgosłup przebiegł nieprzyjemny dreszcz wymieszany z ułudnym poczuciem bólu w kościach, skutecznie przypominającemu kobiecie o całym zajściu, jakie miało miejsce jeszcze na kilka minut przed panującą teraz przy szopie ciszą. Zapewne za kilka miesięcy zapomną o tym oboje i jeśli przypadek nie sprawi, że znów spotkają się tak jak wówczas w sowim borze, odrzucą wszelkie te przemyślenia na poczet spraw bardziej bieżących, czy pilniejszych.
- Nie powinieneś, ale ja też nie powinnam wiele. - Potwierdziła prosto, kiwając przy tym głową, bo również i ona wielu rzeczy nie powinna robić. Ryzykować swoim zdrowiem i opieką nad rodzicami przez zbytnie angażowanie się w konflikt, który z góry przegrała niezależnie od siły własnych argumentów. Wiedziała, że z prostych, aczkolwiek ciężkich do wymówienia na głos przyczyn różniła się od tych zdecydowanych rzucić swoje życie w pożar gorliwości jak zrobili to bracia Tonks, czy nawet Prudence. Trzymały Ronję w ryzach zasady, nie dlatego że bała się ich złamania, ale przez wzgląd, jakim szacunkiem darzyła działalność reguł. Człowieczeństwo tak łatwo było sprowadzić do kwestii dobra albo zła, a krzywdę ludzką określić mianem sprawiedliwości, budziło to w kobiecie głęboki, aczkolwiek całkowicie bezsensowny w skali wszystkie co działo się, sprzeciw. Prawda bowiem była taka, że Ronja nie wiedziała, co przyniesie jej los w następnych miesiącach, ani gdzie zaprowadzi nurt rzeki, z którym płynęła w zgodzie, odkąd nauczyła się akceptować własne zalety, ale też rozliczne wady. Obosieczna broń niosła ze sobą zwyczajową łagodność ducha, jednakże narażała również na skutki nieprzewidziane i ponad wszystko bolesne. Odmęty pamięci rozjaśniały się w miarę jak milcząca, wpatrzona w dal ogrodu przypominała sobie ich jedyne teraz pamiętne spotkanie w bibliotece. Uczył się zaledwie początków transmutacji, ale na wierzch świadomości wypływało zdanie, które wcześniej nie traktowała jako wartościowe. Urywek z podręcznika, niewinny, zupełnie nieadekwatny do sytuacji, ale jakże trafny do jej obecnych przeżyć.
Element jako podstawa.
Nikt nigdy nie bierze na poważnie niegroźnej jednostki. Nie widzi tego co oczy ignorując pod przykrywką niewinności, zwyczajności. W pojedynkę ma się wrażenie odosobnienia w morzu przytłaczającej rzeczywistości. Tylko nieliczni są w stanie w osobie dostrzec coś więcej, w pojedynczej jednostce zauważyć podstawę do budulca całej reszty. Nie odezwała się już słowem przez drogę prowadzącą do bramy wejściowej, przy okazji chwytając z wieszaka własny płaszcz, a wzrokiem omiatając stojącą na półce książkę Jaydena. Zawsze można nauczyć się czegoś nowego. Miała nadzieję, że nawet w tej sytuacji podoła powrotowi do normalności swoich zwyczajów codziennego życia, zakłócenie w postaci nieprzyjemnego incydentu minie, a oni znów zajmą się tym, co mieli robić od zawsze. Ręce włożone do kieszeni wyczuły gładki materiał świeżo wypranej chustki, otwierając drzwi na oścież do szarej ulicy Londynu, machnęła różdżką tak, by delikatna tkanina ułożyła się w powietrzu na kształt wilka i powędrowała do kieszeni płaszcza Jaydena.
- Żegnaj Jay. - Nie było to ani szczególnie wzruszające, ani godne zapamiętania. Ot dwojga dawnych znajomych twarzy mierzących się ze sobą czystym przypadkiem w dorosłym życiu, ale jak każde inne pożegnanie miało swoje wyjątkowe w danej chwili cechy. Jakiś rozdział zostawiała za sobą nawet nieświadomie, otwierając się na to co nowe, czasami upokarzające i przykre, ale rzeczywiste i wywołujące prawdziwe emocje.
| zt.
Przez kręgosłup przebiegł nieprzyjemny dreszcz wymieszany z ułudnym poczuciem bólu w kościach, skutecznie przypominającemu kobiecie o całym zajściu, jakie miało miejsce jeszcze na kilka minut przed panującą teraz przy szopie ciszą. Zapewne za kilka miesięcy zapomną o tym oboje i jeśli przypadek nie sprawi, że znów spotkają się tak jak wówczas w sowim borze, odrzucą wszelkie te przemyślenia na poczet spraw bardziej bieżących, czy pilniejszych.
- Nie powinieneś, ale ja też nie powinnam wiele. - Potwierdziła prosto, kiwając przy tym głową, bo również i ona wielu rzeczy nie powinna robić. Ryzykować swoim zdrowiem i opieką nad rodzicami przez zbytnie angażowanie się w konflikt, który z góry przegrała niezależnie od siły własnych argumentów. Wiedziała, że z prostych, aczkolwiek ciężkich do wymówienia na głos przyczyn różniła się od tych zdecydowanych rzucić swoje życie w pożar gorliwości jak zrobili to bracia Tonks, czy nawet Prudence. Trzymały Ronję w ryzach zasady, nie dlatego że bała się ich złamania, ale przez wzgląd, jakim szacunkiem darzyła działalność reguł. Człowieczeństwo tak łatwo było sprowadzić do kwestii dobra albo zła, a krzywdę ludzką określić mianem sprawiedliwości, budziło to w kobiecie głęboki, aczkolwiek całkowicie bezsensowny w skali wszystkie co działo się, sprzeciw. Prawda bowiem była taka, że Ronja nie wiedziała, co przyniesie jej los w następnych miesiącach, ani gdzie zaprowadzi nurt rzeki, z którym płynęła w zgodzie, odkąd nauczyła się akceptować własne zalety, ale też rozliczne wady. Obosieczna broń niosła ze sobą zwyczajową łagodność ducha, jednakże narażała również na skutki nieprzewidziane i ponad wszystko bolesne. Odmęty pamięci rozjaśniały się w miarę jak milcząca, wpatrzona w dal ogrodu przypominała sobie ich jedyne teraz pamiętne spotkanie w bibliotece. Uczył się zaledwie początków transmutacji, ale na wierzch świadomości wypływało zdanie, które wcześniej nie traktowała jako wartościowe. Urywek z podręcznika, niewinny, zupełnie nieadekwatny do sytuacji, ale jakże trafny do jej obecnych przeżyć.
Element jako podstawa.
Nikt nigdy nie bierze na poważnie niegroźnej jednostki. Nie widzi tego co oczy ignorując pod przykrywką niewinności, zwyczajności. W pojedynkę ma się wrażenie odosobnienia w morzu przytłaczającej rzeczywistości. Tylko nieliczni są w stanie w osobie dostrzec coś więcej, w pojedynczej jednostce zauważyć podstawę do budulca całej reszty. Nie odezwała się już słowem przez drogę prowadzącą do bramy wejściowej, przy okazji chwytając z wieszaka własny płaszcz, a wzrokiem omiatając stojącą na półce książkę Jaydena. Zawsze można nauczyć się czegoś nowego. Miała nadzieję, że nawet w tej sytuacji podoła powrotowi do normalności swoich zwyczajów codziennego życia, zakłócenie w postaci nieprzyjemnego incydentu minie, a oni znów zajmą się tym, co mieli robić od zawsze. Ręce włożone do kieszeni wyczuły gładki materiał świeżo wypranej chustki, otwierając drzwi na oścież do szarej ulicy Londynu, machnęła różdżką tak, by delikatna tkanina ułożyła się w powietrzu na kształt wilka i powędrowała do kieszeni płaszcza Jaydena.
- Żegnaj Jay. - Nie było to ani szczególnie wzruszające, ani godne zapamiętania. Ot dwojga dawnych znajomych twarzy mierzących się ze sobą czystym przypadkiem w dorosłym życiu, ale jak każde inne pożegnanie miało swoje wyjątkowe w danej chwili cechy. Jakiś rozdział zostawiała za sobą nawet nieświadomie, otwierając się na to co nowe, czasami upokarzające i przykre, ale rzeczywiste i wywołujące prawdziwe emocje.
| zt.
quiet. composed. grateful. disciplined
do not underestimate my heart, it is a fortress, a stronghold that cannot be brought down, it has fought battles worth fighting, and saved loved ones worth defending, the day you think it a weakness, is the day
you will burn
you will burn
Ronja Fancourt
Zawód : magipsychiatra, uzdrowiciel
Wiek : 30/31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
battles may be fought
from the outside in
but wars are won
from the inside out
from the outside in
but wars are won
from the inside out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
« Im mniej dorośli będą się wtrącać, tym szybciej dzieci nauczą się postępować właściwie. »
Ostatnie, o czym chciał w tym momencie myśleć, wiązało się z udawaniem, że nic się nie stało. Był zmęczony wystarczająco, by dodawać rodzinę Fancourt do swojego już i tak wystarczająco dużego bagażu przemyśleń. Nie chodziło o to, że nie byli sympatyczni czy chciał ich w jakiś sposób ukarać — absolutnie nie. Nie był takim typem człowieka. Wiedział jednak, z czym wiązała się odpowiedzialność za następny problem. Nie chciał jej. Miała go wszak ograniczać, rozdzielać uwagę i rozpraszać. Odciągać od tego, co naprawdę się dla niego liczyło. Priorytetyzowanie spraw nie leżało niegdyś w jego naturze, gdzie wszystkich traktował na równi, lecz te czasy już się skończyły. I nie chodziło jedynie o jego synów czy uczniów. Wyciągnięta na pierwszy plan przez Ronję Roselyn również istniała w bliskiej okolicy serca astronoma. Ona, Melanie, Meave, Shelta... Nie miał miejsca na więcej, a i tak Clearwater zadała mu cios, po którym wciąż nie potrafił się pozbierać i jedynie świadomość możliwości naprawienia relacji z Wright trzymała go w pionie. Nie chciał słuchać słów ojca, nie chciał patrzeć na to, jak patrzyło na nich społeczeństwo. Nie obchodziło go to. Nie obchodziło wtedy, gdy był z Pomoną i nie obchodziło go teraz. Jedyne czego pragnął dla swoich bliskich to tylko i wyłącznie spokojnego szczęścia. Bezpieczeństwa w zawirowaniach wojny i skandalach wypychanych raz po raz przez Ministerstwo Magii pragnące ogłupić swoich obywateli. Czy kiedykolwiek ten reżim miał upaść? Krótkowzroczność walczących ze sobą? Rycerzy Walpurgii, Voldemorta, Zakonu Feniksa, Longbottoma? Bezmyślności i ignorancji? Dopóki oni żyli, dopóki sączyli zło w serca swoich dzieci, dopóty ich społeczeństwo nie miało ozdrowieć. On znał swoją drogę w tym wszystkim i nieważne, jak trudna miała być — zamierzał nią iść. Oznaczało to także pozostawienie za sobą wielu z poznanych ludzi. Z tym wiązało się wszak życie. Nie można było żałować, jeśli szło się wciąż naprzód. Dlatego też jego postać zniknęła we wnętrzu domu, gdzie pożegnał się z państwem Fancourt, dziękując za zaproszenie oraz przepraszając za kłopot. Życzył im szczęśliwego nowego roku, bo dokończenie spokojnie wieczoru nie było możliwe. Nawet jeśli miało go zabraknąć, dziwna atmosfera wśród mieszkańców Haynes Road miała się jeszcze zachować. Dla niego jednak było to miejsce, do którego nie miał wracać. Ludzie, o których miał zapomnieć. Aktywował swój świstoklik i pozwolił na to, by znajome uczucie przeniosło go tam, gdzie czuł, jak wszelkie napięcie opada z jego ramion. Tam, gdzie było wszystko, czego potrzebował. Do domu.
zt Jayden
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Szopa ogrodowa
Szybka odpowiedź