Melisande Mahaut Travers z rodu Rosier
Nazwisko matki: Crouch
Miejsce zamieszkania: Corbenic Castle, Norfolk
Czystość krwi: Czysta szlachetna
Status majątkowy: Bogaty
Zawód: Mądra dama, żona, alchemik i znawczyni róż
Wzrost: 162
Waga: 52
Kolor włosów: ciemny brąz, wpadający w czerń
Kolor oczu: brązowe
Znaki szczególne: Ciemne, przenikliwe spojrzenie, duma i nieskazitelne piękno Rosierów
11 cali, winorośl i popiół hoo-hoo
Akademia Magii Beauxbatons
brak
szyszymora
Różany, lawenda i atrament
Ona jako królowa, czarownica z mocą jak jej przodkini Mahaut i towarzyszącym jej rodzeństwem
alchemia, róże Rosierów, zielarstwo, wiedza, trucizny, jazda konna
brak
Spacery, jazda konna, taniec
klasycznej
Bruna Marquezine
Druga córka Cedriny i Corentina urodziła się 17 czerwca o bladym poranku, dokładnie o tej samej porze, gdy w ogrodzie zakwitła pierwsza tegoroczna Róża Rosierów. Niewielki pąk jako zwiastun miał przylgnąć wróżbą głębiej, niż wtedy przypuszczano. Dziewczynka otrzymała z francuskiego Melisande, ale to drugie - Mahaut - imię potężnej czarownicy, legendarnej przodkini, zaplotło na małej róży nierozerwalną nić, za którą zadawała się podążać niby za głosem, który nieustannie wołał z przeszłości.
Piękno, duma i potęga były wpisane w naturę rodu, który sięgał nieskazitelna linią czystości daleko w przeszłość. Nie trudno było dostrzec ich znamiona w latoroślach Rosier. Melisande nie różniła się w tym, naturalnie, od samego początku, śledząc kroki starszego rodzeństwa. W dziecięcych oczach Tristan i Marianne stanowili wyznacznik prawdziwego wzoru. Książe i księżniczka, ideały, za którymi nieporadnie - jak na najmłodszą wtedy jeszcze - goniła. Niekoniecznie z sukcesem. Brat zawsze był szybszy, silniejszy i mógł wchodzić do miejsc, w których maleńkiej damie nie przystoiło. Tak jak i za siostrą, której śpiew zawsze był milszy, kroki tańca dokładniejsze, a rysunki bardziej precyzyjne.
Zadbano jednak, by pod czujnym okiem guwernantek, kształciła swoje najważniejsze, szlacheckie umiejętności - bycie w towarzystwie, układność słów, czy nonszalancję w rozmowie. Z zapartym tchem za to, słuchała opowieści z magicznej historii. Z wiadomych względów, najbardziej przykładając się do nauki tych elementów, które dotyczyły jej szlachetnej przodkini. Była nią absolutnie oczarowana, nie raz udając, że jest pełną mocy czarownicą, królową na zamku. Wierzyła, że kiedyś nią rzeczywiście zostanie.
Jaśniała jednak, gdy podsuwano jej obce słówka, traktując francuskie poematy, niby tajemne zaklęcia. Nie przeszkadzało jej to jednak tęsknić, dąsać się, tupać w złości drobnymi stópkami, by potem chwytać dłoni. I rozumieć. Była małą burzą. Iskrą, która przeskakiwała ze zdarzenia na zdarzenie, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Była w końcu Rosierem. I zasługiwała na wszystko co najlepsze. Dopiero z czasem odkrywając, jak wiele wartości przynosiły jej wpojone nauki. Jak miała pokazać przyszłość, pisana była jej zupełnie inna ścieżka, niż starszemu, czy potem i najmłodszej siostry. Właściwe piękno odkryła w ogrodzie, do którego zabrały ją guwernantki, a potem - zniechęcona wybrykami niepokornej córki - matka.
Kropla krwi, która zebrała się na bladym palcu, powinna była ją przestraszyć. Ale cierniowe ukłucie i łodyga zamkniętej w marznącym pąku róża, fascynowały bardziej. Krzyknęła w przestrachu dopiero, gdy czerwień odbiła się na śnieżnej czapie, wywołując przy tym nie lada zamieszanie - róże, które znajdowały się w pobliżu, momentalnie zakwitły, roztrzaskując nawet oszronione skorupy kwiatów. Tym samym oświadczając światu i rodzinie, jak wartko krążyła w jej żyłach magia.
Rodzina podążyła za kolejną wróżbą i matka, częściej zabiera Melisande do ogrodu, odsłaniając i tajniki rodowych Róż, którymi nie każdy miał prawo się zajmować. I wbrew początkowo burzowej natury dziewczynki, z fascynacją chłonęła wiedzę, którą jej wpajano. I chociaż zaczęło się od róż i to one znalazły główne miejsce w sercu dziewczynki, to zainteresowanie florą rozszerzało się na tyle, że sprowadzano jej kolejnych nauczycieli w nadziei, że swoją energię przekuje na bardziej właściwe tory.
Kochała rodzeństwo całym sercem, a im starsza była, wciąż zahaczając (na nieszczęście matki) o niepokorę, torowała sobie własną wizję przyszłości. Nigdy nie miała być doskonała jak Tristan, chociaż jako pierwsza goniła za nim do jeziora w pierwszych próbach pływania, czy do stajni, odkrywając , jak bardzo jazda konna i aetonany porwały jej serce. Nie miała też idealnych manier i obrazu damy, jak najstarsza siostra. I w końcu, niknęła w cieniu najmłodszej perły Rosierów, która w mig jednała sobie wszystkich wokół wykazując się talentem do eliksirów. I chociaż Melisande podążyła i za podobną dziedziną, to świat roślin stał się rzeczywistością, którą chciała rozwijać.
O tym, że miała pójść w ślady rodzeństwa i w ramach nauki zasilić nieskazitelne listy uczniów Akademii Magii Beauxbatons, wiedziała wcześniej. Nawet ona słuchała sporów rodziców, którzy zdecydowali się uchronić latorośle przed władzą rosnącego w siłę Grindelwalda i przejmowanego Hogwartu.
Nauka w Beuxbatons przychodziła Melisande bez większych problemów. Z Rosierowym wdziękiem przechodziłaby do kolejnych roczników, bezbłędnie odnajdują się w najbardziej wyśmienitych kręgach. A mając wsparcie rodzeństwa, nie raz wykazywała się sporą bezczelnością, chociaż - nigdy nie przekraczając granic, które przekreśliły jej przyszłość. Wierzyła w moc tradycji i moc czystości krwi, która w niej płynęła. Wpajane od najmłodszych lat maniery godne damie i tajniki czarowania - niekoniecznie związanego z oczywistymi dziedzinami magii - pomogły olśnić i wykreować dumę z różanego ognia, który zasilał jej krwiobieg.
Nie licząc zacieranych urokiem incydentów, Melisande była pilną uczennicą. Przykładała się szczególnie do języków, odkrywając dodatkowo tajniki starożytnej łaciny. Świetnie radziła sobie z eliksirami, ale - raz jeszcze, doceniono talent zielarski, w którym ścigała się z najlepszymi, zawstydzając (z premedytacją) nawet starszych uczniów. Nie byłaby też Rosierem, by nie wchłonąć wiedzy o magicznych stworzeniach. ich preludium oczywiście otrzymała jeszcze w rodowych włościach, gdy po raz pierwszy pozwolono jej zobaczyć smoczy rezerwat. Rodzinnej tradycji (i miłości) miało stać się zadość.
Nie zaśmiała się, gdy po raz pierwszy usłyszała nazwę formacji szkolnej, do której została przydzielona "Harpie". Nie chodziło jednak o zabawny wydźwięk, ale niefortunne skojarzenia z nią samą. Usłyszała kiedyś od namolnego adoratora, że zachowuje się jak głośne skrzydlate stworzenie właśnie (i z satysfakcją potem patrzyła, jak brat zajmował się nieszczęśnikiem).
Wybór odpowiadał Melisande.
Mimo dość temperamentnego charakteru, dziewczynka nie zgubiła manier damy, ani urokliwej aury, którą w spuściźnie otrzymała z rosierowych genów. Z każdym rokiem, można było dostrzec w jej licach coraz wyraźniejszy malunek urody, którą szczyciła się w dorosłym wieku. Wciąż pozostawała drobnej, filigranowej budowy, z gładkimi policzkami, ciemnymi oczami i kaskadą czarnych włosów, których nie lubiła zaplatać. Jasnym było, że zwracała na siebie uwagę, szczególnie młodzieńczych, męskich oczu, które - kwitowała dumnym uśmiechem. Mimo popularności, nie obdarzyła przychylnym spojrzeniem nikogo szczególnego, być może wpływ miał na to Tristan, chociaż z przyzwoleniem samej Melisande - to brat, mimo ścigającej go famy bawidamka, stanowił dla niej wzór. I nikt w tamtym czasie nie był w stanie go dogonić.
Arystokratka skupiła się na innych aspektach swego życia i edukacji, utrwalając dobre nawyki i talenty. Wśród nich, na czołowe pozycje uplasowała się jazda konna, nie zapominając jednak o szlifowanie kobiecych biegłości - taniec, poezja, literatura, malarstwo. Czas szkolny obfitował nie tylko w naukę obowiązkowych przedmiotów, zawieranie ulotnych przyjaźni, czy gubienie tych zaniechanych. Swoją przygodę (jak nazywał ojciec) z jazdą konną dopracowywała dzięki rodzicielowi, który zezwalał - w letnich przerwach - w ramach obietnicy, że przyniesie swej rodzinie sukces. Mimo oporów, doskonale wiedziała jak ważną rolę miała odegrać w przyszłości. I przyjmie brzemię tradycji. W końcu - chciała być jak mahaut. Czarownica potężna, która wyznaczyła linię ich rodu. I to historia przodkini podsuwała jej pomysły na dalszy rozwój, znowu - w kierunku, który zahaczył o fascynację. Trucizny.
Edukację, zakończyła z doskonałymi wynikami, zakrywając potknięcia w dziedzinach, które wywoływały w niej ognie niezadowolenia. Niezależnie od uporu, ciężko było jej pogodzić się z numerologicznymi wyliczeniami, czy z najbardziej praktyczną dziedziną magii - urokami. łatwiej przychodziło jej ciskać słowami i razić gniewnym spojrzeniem, niż mierzyć się z ofensywą zaklęć. Nie pomagał fakt, że większość nawet najtrudniejszych inkantacji wymawiała bezbłędnie - opierały się w dużej mierze na łacinie. W duchu dąsała się obserwując pojedynki w Klubie Pojedynków, samej, nie starając się nawet zasilić ich kręgu. Odnalazła się za to w dziedzinie przemiany, przyswajają także podstawy magii obronnej. Z wiadomych względów, sięgnęła po tajniki astronomii, łącząc zainteresowania w ramach warzenia eliksirów. Siebie - widziała jednak w zupełnie innych granicach działania. I przyszłości.
Najbardziej brakowało jej róż. Rozległe błonia Akademii, wypełnione zapachem egzotycznych dla niej woni, urzekały rozmaitością - temu zaprzeczyć nie mogła. Ale powroty często poświęcała na coraz dłuższe wizyty w rodzinnych ogrodach. W zaskakujący sposób łagodziły temperament młodziutkiej róży, albo inaczej - szlifowały w bardziej dystyngowane formy charakteru. Mimo ówczesnego braku - upodobała sobie pobyt we Francji. Ukochała tamtejsze tereny, kulturę i ogładę. Zaczytywała się w literaturze, nawet śpiewała i jeździła na łyżwach. Oglądała niezwykłe występy, zaglądała daleko poza świat, który dany był jej jako lady na angielskich włościach. Kochała rodzinę, znała powinności, jakie od dziecięctwa jej powtarzano, ale - odkryła tęsknotę, która wykraczała poza towarzyskie salony i dworskie pielesze. Być może też po prostu zazdrościła bratu wolności, którą otrzymał wraz niebezpieczną wędrówką w smoczy świat. Dalszy niż granice rezerwatu, które jej, jako córce Rosierów - otwarto, oferując zajęcie, które na bardzo długi czas, zapełniło tęsknotę za nieznanym.
Należało jeszcze wspomnieć o incydencie, który pozostawił wyraźną rysę na zmianach, jakie w niej zaszły. O tym, że nie darzyła sympatią przedstawicieli rodu Carrow, było wpisane w zamierzchłe linie ich tradycji. Nie dziwnym więc było, że duma nie pozwalała jej ulegać białym różom. Być może dlatego tak bezmyślnie podjęła rzucone jej wyzwanie, by bez wiedzy rodziców podjąć szaleńczy jak na młodość wyścig z równie młodą przedstawicielką znienawidzonego rodu. Zakończony niefortunnie i bez satysfakcjonującego wyniku dla żadnej z nich. O zajściu dowiedział się - a jakże - jej brat, przyłapując w stajni, gdy wróciła potargana i umazana błotem. Co prawda, początkowo zatroskany i zaniepokojony jej działaniami, a po przyznaniu - po prostu się roześmiał. Do dziś trzymał jej bezmyślną tajemnicę w sekrecie.
Czuła się dziwnie roztrzęsiona, gdy ze znajomych progów zniknęła najstarsza z sióstr, gdy została żoną, a potem matką jako lady zupełnie innego rodu. Coś na kształt zdrady, oszustwa, które nawet wytłumaczone - bolało. Brakowało jej obecności, ciepła i słodkich słów, gdy rozgniewana przybiegła do jej komnat. Ale w tym jednym wypadku, nigdy nie odmawiała słuszności sprawie i roli jaką odgrywały w tradycji czystości krwi. Nawet, jeśli emocje drgały jej dumą przeciw sercu. Ale to nagła śmierć Marianne przebiła serce, wytrącając z ich progów spokój. Zmienili się wszyscy i nawet kolejne wydarzenia, które wstrząsnęły Anglią - od anomalii, po późniejsze, wojenne zamieszki i historyczne zmiany, nie były w stanie zamazać tragedii. A przyszły i kolejne, jak ojcowska śmierć.
Straciła siostrę, a jednak otrzymała kogoś równie bliskiego. Evandra, żona Tristana szybko znalazła miejsce w jej sercu i w domu. Jeszcze wyraźniej podkreślając ich pozycję, gdy brat został nestorem rodu. Niewyobrażalny zaszczyt, ale któż mógłby wierzyć inaczej? Zasługiwał na to co najlepsze. Na władzę i potęgę, która otwierała przed nim ramiona, prowadząc i za sobą rodzinę. Był wzorem. ideałem. Nawet, jeśli zbyt często widziała w nim cień, który ścigał się z kolorem jego źrenic. Nigdy nie umiała mu odmówić niczego, tak jak nie odmówiła, gdy wiele lat później, wydał ją za mąż za człowieka, którego nie kochała i właściwie nie znała. Prawie. Miała przecież zostać królową. Nawet, jeśli królestwo miało być dzikie. Odległe. Morskie. Jak sam Manannan Travers.
Znajome, ukochane progi Château Rose wypełniały czas, niczym wybijane w starym zegarze godziny. Coraz więcej poświęcała czasu księgom, w których znajdowała sekrety najbardziej egzotycznych roślin, szczególnie takich, które idealnie nadawały się do zapełniania granic rezerwatu. Niemal na własność zajęła progi dostępnej tam szklarni z lubością wyznaczając nowe linie notatek i prostych rysunków wizji, jakie miała na kolejne, smocze pola, czy akweny. Tak, jak w przypadku najbardziej niezwykłej istoty - srebrnika, jaką widziała, a której nowy, wodny świat z pozwoleniem jej brata - zaprojektowała. Była prawdziwie dumna z akweny, specjalnie przygotowanego dla morskiego smoka. Oferowała mu nawet rzadki gatunek wodnej róży - chociaż dla większości oczu niewidoczny, ukryty głęboko przy dnie stawu. Gdy wymagały tego okoliczności, pomagała siostrze przy warzeniu eliksirów, ale nigdy nie paliła się do rzeczywistej pracy w tym kierunku. To ogrody, szklarnie i róże zajmowały jej większość czasu. Przy czym te ostatnie zawładnęły jej światem wyjątkowo mocno. Na tyle, by chcieć stworzyć w ich granicach coś nowego, wpisanego w naturę rodu. Równie pięknego, co niebezpiecznego.
Ale i to nie było wszystko. Językowe predyspozycje nie zatrzymały się w toku. Melisande dostrzegła, jak wiele treści, które tak bardzo ja interesowały, nie tylko pisane w starym języku łaciny, ale i greki, którego niezwykły alfabet odnajdywała w różnych miejscach i oznaczeniach zielarskich ksiąg. Przyswoiła podstawy, które z pomocą kolejnego z nauczycieli.
Nigdy do tej pory nie myślała, że z jednego wyzwania mogło zrodzić się coś o wiele więcej. Rywalizacja, kolejna z rodowych waśni i mężczyzna, który po raz pierwszy zwrócił jej uwagę czymś więcej niż przelotnym zainteresowaniem. Zdobył jej spojrzenie. Przekonał cierpliwością, przebijając przez dumę i ogień charakteru, który zbyt szybko zniechęca innych. Nie zrezygnował mimo odmowy. Przekonał nawet Tristana, sprowadzając do rezerwatu niezwykle rzadki gatunek smoka. A na końcu - zdobywając jej serce, chociaż w to, Melisande długo nie umiała uwierzyć. W końcu - to ona kusiła. Ona zwodziła. Ona uwiodła, testując te wszystkie nauki, które wcześniej nie miały takiego znaczenia. Podpatrywała i podpytywała nawet mistrzynię, młodszą siostrę Fantine, która zdawała się posługiwać sztuką uwodzenia, jakby urodziła się do tego. Melisande przekonała się, jak wielka moc miały "kobiece sztuczki" i do czego potrafiła doprowadzić, gdy rzeczywiście chciała. Okazało się nawet, że ma do tego talent, jakoś łatwiej wykorzystując zdobyte w praktyce urzekanie sobą. Nawet (albo szczególnie) na salonach.
O tym, że kochała Alpharda zrozumiała, gdy zginął, a jej własne serce rozsypało się razem z nim. I tylko obecność tłumów i żałobny woal, kryjący jej twarz był w stanie utrzymać jej rozpacz na wodzy. A ledwie kilka dni później dowiedziała się, że jej ręka została przyrzeczona innemu. Przełykając ból, rozmazując burzący spojrzenie gniew i wstępując w nową rolę - została panią na włościach Corbenic Castle. Lady Travers. A przyszłości - królową. Tego była pewna.
Statystyki | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 0 | +1 (różdżka) |
Uroki: | 0 | 0 |
Czarna magia: | 0 | 0 |
Uzdrawianie: | 0 | 0 |
Transmutacja: | 8 | +2 (różdżka) |
Alchemia: | 19 | +2 (różdżka) |
Sprawność: | 5 | Brak |
Zwinność: | 11 | Brak |
Reszta: 0 |
Biegłości | ||
Język | Wartość | Wydane punkty |
Angielski | II | 0 |
Francuski | II | 2 |
Łacina | II | 2 |
Greka | I | 1 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Anatomia | I | 2 |
Astronomia | II | 10 |
Historia Magii | I | 2 |
Kokieteria | II | 10 |
ONMS | I | 2 |
Perswazja | I | 2 |
Spostrzegawczość | I | 2 |
Zielarstwo | III | 25 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Savoir-vivre | II | 0 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Neutralny | - | 1 |
Rozpoznawalność | I | - |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Literatura (tworzenie ) | I | 0.5 |
Literatura (wiedza) | I | 0.5 |
Malarstwo (tworzenie) | I | 0.5 |
Malarstwo (wiedza) | I | 0.5 |
Muzyka (wiedza) | I | 0.5 |
Muzyka (śpiew) | I | 0.5 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Pływanie | I | 0.5 |
Taniec balowy | I | 0.5 |
Taniec klasyczny | I | 0.5 |
Jazda na łyżwach | I | 0.5 |
Jazda konna | II | 7 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | (+0) |
Reszta: 0 |
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Melisande Travers dnia 07.10.21 19:26, w całości zmieniany 10 razy
Witamy wśród Morsów
Kartę sprawdzał: Tristan
[13.04.22] Styczeń/marzec
[20.03.22] Spokojnie jak na wojnie: +50 PD; +1 PB organizacji