Pokój Raven
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Cały obklejony zdjęciami Colina :D
Cały obklejony zdjęciami Colina :D
Wciąż była poruszona. Bycie uderzoną przez osobę, w której pokładała nadzieję na zmianę swojego życia na lepsze, na odcięcie się od ojca, było podwójnie bolesne. Nie tylko fizycznie; najbardziej bolało zranione zaufanie. Siedziała na brzegu kanapy wystraszona i zaszczuta, oddychając pospiesznie i rozcierając piekący policzek. Wiedziała, że długo tego nie zapomni.
Znowu mierzyli się wzrokiem, milcząc. Cisza była nieznośnie gęsta, mącił ją jedynie niespokojny oddech dziewczyny i stłumione skrzypienie sprężyn, kiedy nieznacznie poruszyła się na łóżku. A chwilę później Colin znowu ruszył w jej stronę, Raven już się bała, że znowu ją uderzy, drgnęła odruchowo tak jak wtedy, kiedy w przeszłości widziała ojca zbliżającego się do niej z wyciągniętą różdżką. Ale ten nagle uklęknął na podłodze obok łóżka.
Milczała przez długą chwilę, wpatrując się w niego podejrzliwie. Ten moment, kiedy podczas ich pierwszej kłótni ją uderzył, nieco podkopał jej wcześniejsze zaufanie do niego. Może nie całkowicie, ale jednak sprawił, że Raven nie czuła się przy nim tak pewnie, jak czuła się jeszcze kilka godzin temu, zanim pojawił się jej ojciec i wszystko zepsuł.
William jak zwykle musiał znowu wszystko zniszczyć. Pojawił się w jej życiu na moment, by sprawić, że nowe życie, które z takim trudem starała się zbudować, mogło rozsypać się niczym domek z kart.
Po raz kolejny poczuła, jak bardzo go nienawidzi. Wolała obwiniać jego, myśleć, że to on miał tak negatywny wpływ na Colina, ale jakiś głosik w głowie szeptał jej, że nie wszystko tu jest takie, jak wcześniej myślała. I że jej ojciec wcale nie musiał być jedyną osobą, która potrafi świetnie grać i trzymać w ryzach prawdziwą naturę. Ta myśl była naprawdę przerażająca; nie chciałaby stracić tej stabilizacji, którą osiągnęła w ostatnich tygodniach. Co, jeśli Colin miał więcej cech wspólnych z Williamem, niż sądziła?
Przez chwilę patrzyła na niego, poruszając ustami, jednak nie wyszło z nich żadne słowo. Chwilę później odwróciła głowę w bok, pozwalając, by włosy częściowo przysłoniły czerwony policzek, odgradzając ją od klęczącego przed nią mężczyzny. Nie miała ochoty z nim rozmawiać, chciała, żeby stąd poszedł, dał jej czas na ochłonięcie. Liczyła, że jeśli nie będzie wracać do kłótni ani robić mu wyrzutów za uderzenie, w końcu to zrobi. Okazywała swoją złość i rozczarowanie właśnie milczeniem, tak jak wtedy, kiedy szli przez Pokątną z jej ojcem, jednocześnie nie chcąc go jawnie prowokować do kolejnego wybuchu gniewu.
Znowu mierzyli się wzrokiem, milcząc. Cisza była nieznośnie gęsta, mącił ją jedynie niespokojny oddech dziewczyny i stłumione skrzypienie sprężyn, kiedy nieznacznie poruszyła się na łóżku. A chwilę później Colin znowu ruszył w jej stronę, Raven już się bała, że znowu ją uderzy, drgnęła odruchowo tak jak wtedy, kiedy w przeszłości widziała ojca zbliżającego się do niej z wyciągniętą różdżką. Ale ten nagle uklęknął na podłodze obok łóżka.
Milczała przez długą chwilę, wpatrując się w niego podejrzliwie. Ten moment, kiedy podczas ich pierwszej kłótni ją uderzył, nieco podkopał jej wcześniejsze zaufanie do niego. Może nie całkowicie, ale jednak sprawił, że Raven nie czuła się przy nim tak pewnie, jak czuła się jeszcze kilka godzin temu, zanim pojawił się jej ojciec i wszystko zepsuł.
William jak zwykle musiał znowu wszystko zniszczyć. Pojawił się w jej życiu na moment, by sprawić, że nowe życie, które z takim trudem starała się zbudować, mogło rozsypać się niczym domek z kart.
Po raz kolejny poczuła, jak bardzo go nienawidzi. Wolała obwiniać jego, myśleć, że to on miał tak negatywny wpływ na Colina, ale jakiś głosik w głowie szeptał jej, że nie wszystko tu jest takie, jak wcześniej myślała. I że jej ojciec wcale nie musiał być jedyną osobą, która potrafi świetnie grać i trzymać w ryzach prawdziwą naturę. Ta myśl była naprawdę przerażająca; nie chciałaby stracić tej stabilizacji, którą osiągnęła w ostatnich tygodniach. Co, jeśli Colin miał więcej cech wspólnych z Williamem, niż sądziła?
Przez chwilę patrzyła na niego, poruszając ustami, jednak nie wyszło z nich żadne słowo. Chwilę później odwróciła głowę w bok, pozwalając, by włosy częściowo przysłoniły czerwony policzek, odgradzając ją od klęczącego przed nią mężczyzny. Nie miała ochoty z nim rozmawiać, chciała, żeby stąd poszedł, dał jej czas na ochłonięcie. Liczyła, że jeśli nie będzie wracać do kłótni ani robić mu wyrzutów za uderzenie, w końcu to zrobi. Okazywała swoją złość i rozczarowanie właśnie milczeniem, tak jak wtedy, kiedy szli przez Pokątną z jej ojcem, jednocześnie nie chcąc go jawnie prowokować do kolejnego wybuchu gniewu.
Prawie mógł wyczuć bicie jej serca, zapewne porównywalne z własnym, które kołatało się na uwięzi, niepewne dalszego kroku swojego właściciela. Cała sylwetka Raven sygnalizowała jeden wielki znak stopu i Colin, chociaż burzyło się w nim dosłownie wszystko, postanowił to uszanować. Przynajmniej chwilowo. Nie ruszył się z kolan, wpatrując się w nią z tym samym przerażeniem i rozpaczą z powodu własnych czynów, jakie zaprezentował jej chwilę temu. Schylił głowę, w jakimś groteskowym geście pokuty, bojąc się spojrzeć w dziewczęce oczy - nie ze strachu przed karą za dokonaną zbrodnię, lecz z obawy, że wyczytałaby z nich cały fałsz jego gestów. Milczał, wpatrzony w podłogę, której skrzypienie przez wiele dni i nocy przypominało mu o obecności w rezydencji kogoś jeszcze.
Intruza.
Osoby, której miejsce nie znajdowało się w ogromnych pokojach, wygodzie i komforcie, ale w ponurzej przestrzeni piwnicy, gdzie chłód i zgnilizna wypleniłyby z Raven jakąkolwiek chęć do buntu. Ironia losu: swój nędzny żywot miała zakończyć tam, gdzie została poczęta i zrodzona z plugawego ciała mugolskiej matki. Gdyby Colin miał tego świadomość, gdyby posiadał wiedzę, którą tak zazdrośnie skrywała dziewczyna... Jego nienawiść i żal do Fawleyów skupiający się na młodym ciele Raven i jej niepokornym umyśle z pewnością nigdy by nie zaistniały; nie miałby powodu by nienawidzić kogoś, kto mu w niczym nie zawinił, prócz swojego obrzydliwego pochodzenia. Gdyby nie łączące ich nazwisko i namiastka więzów krwi, Raven mogłaby być jedną z tych, których korowód przeszedł przez jego życie, zostawiając wspomnienia tysięcy kobiet, jakie spotkał na swojej drodze. Mogłaby tak jak one być wyłącznie klientką, wyłącznie pracownicą, wyłącznie kobiecą ciekawostką, której delikatne dłonie całowałby na bankietach, próbując ją uwieść.
Może nawet mógłby jej zapomnieć nieszczęsne pochodzenie, gdyby tak często do niego nie wracała, chwaląc się nim, jakby był to jakiś wspaniały powód do dumy. Nie był i nigdy nie miał prawa takim zostać. Zimny loch miał już na zawsze być symbolem błędu, jaki popełniła, stając mu na drodze i powierzając mu swoje bezpieczeństwo... i życie.
- Wybacz mi, proszę - powtórzył ochryple, wciąż nie unosząc głowy; niczym giermek czekający na rycerskie pasowanie i przypięcie ostróg, wczepiających go w męskie życie. Tyle że on nie był żadnym rycerzem; splamiony czystą nienawiścią oczekiwał cierpliwie jedynie zadośćuczynienia, które miało nadejść już niedługo.
Intruza.
Osoby, której miejsce nie znajdowało się w ogromnych pokojach, wygodzie i komforcie, ale w ponurzej przestrzeni piwnicy, gdzie chłód i zgnilizna wypleniłyby z Raven jakąkolwiek chęć do buntu. Ironia losu: swój nędzny żywot miała zakończyć tam, gdzie została poczęta i zrodzona z plugawego ciała mugolskiej matki. Gdyby Colin miał tego świadomość, gdyby posiadał wiedzę, którą tak zazdrośnie skrywała dziewczyna... Jego nienawiść i żal do Fawleyów skupiający się na młodym ciele Raven i jej niepokornym umyśle z pewnością nigdy by nie zaistniały; nie miałby powodu by nienawidzić kogoś, kto mu w niczym nie zawinił, prócz swojego obrzydliwego pochodzenia. Gdyby nie łączące ich nazwisko i namiastka więzów krwi, Raven mogłaby być jedną z tych, których korowód przeszedł przez jego życie, zostawiając wspomnienia tysięcy kobiet, jakie spotkał na swojej drodze. Mogłaby tak jak one być wyłącznie klientką, wyłącznie pracownicą, wyłącznie kobiecą ciekawostką, której delikatne dłonie całowałby na bankietach, próbując ją uwieść.
Może nawet mógłby jej zapomnieć nieszczęsne pochodzenie, gdyby tak często do niego nie wracała, chwaląc się nim, jakby był to jakiś wspaniały powód do dumy. Nie był i nigdy nie miał prawa takim zostać. Zimny loch miał już na zawsze być symbolem błędu, jaki popełniła, stając mu na drodze i powierzając mu swoje bezpieczeństwo... i życie.
- Wybacz mi, proszę - powtórzył ochryple, wciąż nie unosząc głowy; niczym giermek czekający na rycerskie pasowanie i przypięcie ostróg, wczepiających go w męskie życie. Tyle że on nie był żadnym rycerzem; splamiony czystą nienawiścią oczekiwał cierpliwie jedynie zadośćuczynienia, które miało nadejść już niedługo.
Znowu zawisła pomiędzy nimi ta ciężka, trudna do zniesienia cisza. A Colin wciąż nie odchodził, mimo że tak wyraźnie dawała mu do zrozumienia, że nie ma ochoty na rozmowę, na pewno nie teraz. Wciąż trudno było jej się pogodzić z tym przerażającym faktem, że została uderzona przez osobę, której zaufała tak, jak nikomu przedtem.
Dopiero po chwili podniosła na niego wzrok. Zza kurtyny czarnych włosów błyszczały zaniepokojone, niebieskie oczy. Mężczyzna patrzył gdzieś w bok, więc nie była w stanie dostrzec wyrazu jego oczu i zaniepokoić się nim.
- Nie tak powinien wyglądać nasz związek – powiedziała cicho.
W końcu nie po to uciekła od ojca, żeby być tak traktowana przez kogoś, kto powinien się o nią troszczyć. Może była nieco naiwna w tym myśleniu, ale przecież to było głównym powodem, dla którego zaczęła czuć do Fawleya coś więcej. Karmiła się złudzeniami, panicznie bojąc się rozczarowania i świadomości, że to wszystko było kłamstwem, że tak naprawdę przez cały czas była samotna, bo nawet Colin traktował ją wyłącznie jako obiekt swoich gierek i nienawiści z przeszłości, i stała się nim tylko dlatego, że jej ojciec poślubił kobietę z rodu Fawley, która według oficjalnej wersji była jej matką.
- I co teraz, Colinie? Skąd mam wiedzieć, że pewnego dnia znowu nie puszczą ci nerwy? – zapytała cicho. – Wystarczy mi, że krzywdził mnie ojciec. Nie chcę znosić tego samego także od narzeczonego.
Poprawiła włosy. Zaczerwieniony policzek znowu stał się widoczny, odróżniając się od tego drugiego, białego niczym mleko. Chciała, żeby naprawdę żałował swojego uczynku dokonanego w gniewie.
Po chwili wstała z łóżka i wyminąwszy go, podeszła do okna.
Dopiero po chwili podniosła na niego wzrok. Zza kurtyny czarnych włosów błyszczały zaniepokojone, niebieskie oczy. Mężczyzna patrzył gdzieś w bok, więc nie była w stanie dostrzec wyrazu jego oczu i zaniepokoić się nim.
- Nie tak powinien wyglądać nasz związek – powiedziała cicho.
W końcu nie po to uciekła od ojca, żeby być tak traktowana przez kogoś, kto powinien się o nią troszczyć. Może była nieco naiwna w tym myśleniu, ale przecież to było głównym powodem, dla którego zaczęła czuć do Fawleya coś więcej. Karmiła się złudzeniami, panicznie bojąc się rozczarowania i świadomości, że to wszystko było kłamstwem, że tak naprawdę przez cały czas była samotna, bo nawet Colin traktował ją wyłącznie jako obiekt swoich gierek i nienawiści z przeszłości, i stała się nim tylko dlatego, że jej ojciec poślubił kobietę z rodu Fawley, która według oficjalnej wersji była jej matką.
- I co teraz, Colinie? Skąd mam wiedzieć, że pewnego dnia znowu nie puszczą ci nerwy? – zapytała cicho. – Wystarczy mi, że krzywdził mnie ojciec. Nie chcę znosić tego samego także od narzeczonego.
Poprawiła włosy. Zaczerwieniony policzek znowu stał się widoczny, odróżniając się od tego drugiego, białego niczym mleko. Chciała, żeby naprawdę żałował swojego uczynku dokonanego w gniewie.
Po chwili wstała z łóżka i wyminąwszy go, podeszła do okna.
Klęczał z pochyloną głową, jakby już sam fakt zgięcia kolan przed plugawą latoroślą rodu Fawleyów nie była wystarczającym upokorzeniem. Uniżył się dla własnej satysfakcji, dla nagrody czekającej go w niedalekiej przyszłości, to nie on i nie jego kolana będą zginać się w służalczym pokłonie; nie jego plecy wykrzywią się brutalnie w geście sprzeciwu wobec takiego upodlenia. Nie podnosił wzroku, nie przeniósł na nią spojrzenia, w którym ponownie zawrzał gniew i nienawiść, tłumione gwałtownie ostatkiem woli. Gdyby został tu jeszcze chwilę, może kilka kolejnych minut, pragnienie odebrania tego, co swoje wybuchłoby z podwójną siłą. Starannie przygotowywany plan, pielęgnowany szczegół, wszystkie wizje dziewczęcej pokory, jaką wymusiłby na Raven słowem i czynem... to wszystko obróciłoby się w proch w jednej chwili. Zabiłby ją tu i teraz, mocząc dłonie w krwistej kałuży swojego własnego rodu.
Wysłuchał w ciszy jej słów, które miały go... zranić? Przywołać do porządku? Czy ten żałosny wyrzut w jej głosie miałby mieć na niego jakikolwiek wpływ? Głupia dziewczyna, z każdym kolejnym zdaniem pogrążała się jeszcze bardziej, dając pożywkę dla jego wyobraźni. Wsadzi jej te słowa z powrotem do gardła, już niedługo, już za kilka dni, może tygodni i będzie patrzył, jak dławi się własną naiwnością. Chciała być równa jemu! Swoim bezproduktywnym ciałem i duszą skażoną domieszką szlacheckiej krwi Fawleyów śmiała stanąć nad nim i czynić mu wyrzuty.
- Wybacz - powtórzył po raz trzeci, czując jak wzburzenie doświadczanym uniżeniem buntuje się w nim coraz mocniej. Zaparł się własnego siebie i swoich przekonań, zginając kark przed niewartą niczego dziewczyną. Łamał się od środka, doświadczając upokorzenia tylko po to, by móc cieszyć się większymi wspaniałościami; darem od samego siebie, czystą satysfakcją i eskalacją najbrutalniejszych pragnień. Wstał z kolan, nie patrząc w stronę Raven i ruszył w stronę drzwi. W głowie dudniła mu jasna pewność: da jej tydzień. Tydzień milczenia, tydzień kreowania romantycznych wizji, tydzień kuszenia i spełniania jej najwymyślniejszych marzeń.
A potem ją złamie.
z/t
Wysłuchał w ciszy jej słów, które miały go... zranić? Przywołać do porządku? Czy ten żałosny wyrzut w jej głosie miałby mieć na niego jakikolwiek wpływ? Głupia dziewczyna, z każdym kolejnym zdaniem pogrążała się jeszcze bardziej, dając pożywkę dla jego wyobraźni. Wsadzi jej te słowa z powrotem do gardła, już niedługo, już za kilka dni, może tygodni i będzie patrzył, jak dławi się własną naiwnością. Chciała być równa jemu! Swoim bezproduktywnym ciałem i duszą skażoną domieszką szlacheckiej krwi Fawleyów śmiała stanąć nad nim i czynić mu wyrzuty.
- Wybacz - powtórzył po raz trzeci, czując jak wzburzenie doświadczanym uniżeniem buntuje się w nim coraz mocniej. Zaparł się własnego siebie i swoich przekonań, zginając kark przed niewartą niczego dziewczyną. Łamał się od środka, doświadczając upokorzenia tylko po to, by móc cieszyć się większymi wspaniałościami; darem od samego siebie, czystą satysfakcją i eskalacją najbrutalniejszych pragnień. Wstał z kolan, nie patrząc w stronę Raven i ruszył w stronę drzwi. W głowie dudniła mu jasna pewność: da jej tydzień. Tydzień milczenia, tydzień kreowania romantycznych wizji, tydzień kuszenia i spełniania jej najwymyślniejszych marzeń.
A potem ją złamie.
z/t
Pokój Raven
Szybka odpowiedź