Gabinet
AutorWiadomość
Gabinet
Niemal każdy kawałek ściany gabinetu Multonów pokryty jest obrazami, zegarami i innymi dziełami sztuki. Nad dwoma dużymi, dębowymi biurkami wiszą tablice z przypiętymi do nich kartkami. Oprócz tego w pomieszczeniu znajduje się spora biblioteczka i kilka szafek, w których Silke pochowała wszystkie dzienniki. Na jednej z nich stoi umieszczona w ozdobnej doniczce paprotka. Poza tym porozstawiano na nich różne figurki i inne ozdoby, ale żadna z nich nie przypomina kształtem zwierzęcia ani postaci. Silke akceptuje głównie (a może nawet wyłącznie) abstrakcyjne formy. Obrazy nie do końca wpisują się w jej gust. Wybrał je mąż, a ona nie miała odwagi ani siły zmienić ich nawet po jego śmierci.
if cats looked like frogs we'd realize what nasty, cruel little bastards they are. style. that's what people remember
motyw
motyw
Silke Multon
Zawód : Asystentka Sallowa, badaczka, numerolożka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
The truth may be out there, but the lies are inside your head.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
24 stycznia 1958
Był późny wieczór. Pokątna spłynęła już mrokiem i niewiele dało się dostrzec z dala od ulicznych latarni — zima nie oszczędzała nikogo, a już szczególnie światła. Silke zwykle tego nie zauważała. Domostwo Multonów skryte było zwykle za grubymi kotarami, odsuwanymi wyłącznie przez jej syna i zatrudnianą guwernantkę. Sama pani domu rozpraszała się na widok dziwnych ruchów za oknem, nie była też największą fanką bycia obserwowaną przez nowego sąsiada z naprzeciwka, który wprowadził się do kamienicy po przeciwnej stronie ulicy całkiem niedawno, zasiedlając mieszkanie opustoszałe po bezksiężycowej nocy. Edwin został zabrany na dłużej przez jego babcię. Multon obiecywała sobie, że będzie to czas na odpoczynek — miała wypić po kieliszku wina z Elvirą, a pozostały czas wykorzystać na czytanie opasłych tomiszczy o numerologii. Nie rozwijała się już jako magimatematyczka tak mocno jak wcześniej, ale nie chciała, aby ta wiedza pokryła się kurzem. Chęci zagłębiania się w tajemnice liczb i teorii magii zostały jednak przekreślone przez list. Wpierw uznała go za dowcip. Taki pokroju „zupy z trupa”, bo wizja tajemniczego obrazu, którego to jej zmarły mąż zamówił u przypadkowego artysty, brzmiała absurdalnie. Nie dlatego, że jej ukochany nie lubił sztuki, bo podobnie jak większość Multonów został wychowany w jej otoczeniu od maleńkości. Chodziło o datę. Od jego śmierci minęło... delikatnie mówiąc sporo czasu. Dlaczego więc teraz? Wpierw wprowadziło ją to w niepokój tak wielki, że zaczęła kombinować nad zabezpieczeniami we własnym mieszkaniu. Tym sposobem zamiast odprężającej kąpieli zafundowała sobie wczoraj sześciogodzinną sesję z zakładania w salonie i gabinecie zemsty płomyka, wymierzonej w niemile widzianych na miejscu czarodziejów. Szybko zorientowała się jednak, że to nie wystarczało. Potrzebowała zdecydowanej odpowiedzi. Mogła to zignorować. Zamiast tego wertowała jego stare dzienniki i ku swojemu zaskoczeniu faktycznie znalazła notatkę o Silasie M., malarzu koszmarów, którego obraz o wymiarze 50x70cm miał zawisnąć w gabinecie Multonów, tuż pod dziwacznym zegarem. Pozbawiona aż takiej wrażliwości jeżeli o estetykę pomieszczeń chodziło, nigdy nie zauważyła, że faktycznie — chociaż większość ścian uginała się od mniej i bardziej atrakcyjnych wizualnie dzieł sztuki, to jedno miejsce pozostawało niezmiennie puste, jakby czekało na coś. I w końcu to coś nadeszło, a przynajmniej tak twierdziły litery kreślone czarnym atramentem, skierowane do człowieka, którego już z nimi nie było. Poinformowała go o śmierci męża. Była jednak zainteresowana zamówionym dziełem. Obraz był trochę spóźnionym prezentem na urodziny, które obchodziła w tym miesiącu. Kompletnie spontaniczna niespodzianka od człowieka, który już nie żył. Dodała więc: przyjdź z obrazem pod nas adres. W piątek wieczór. I był tu teraz, pukał do drzwi. Trzymał pod pachą pakunek. Jego rozmiar oceniła na zbliżony wymiarów odnalezionym w notatkach męża.
— Pan Macaulay, jak mniemam? Zapraszam do środka.
Przepuściła go w przejściu. Stojące wszędzie bibeloty nawet nie zadrżały. Jedynie stary, pozłacany kandelabr stojący przy wejściu zadrżał lekko od kroków, ale nie od nałożonej na niego magii.
if cats looked like frogs we'd realize what nasty, cruel little bastards they are. style. that's what people remember
motyw
motyw
Silke Multon
Zawód : Asystentka Sallowa, badaczka, numerolożka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
The truth may be out there, but the lies are inside your head.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Mróz wgryzał się w policzki, wiatr targał kilkoma pasmami ciemnych włosów, które zdołały wyrwać się z gładko zaczesanego do tyłu ładu , a Silas nie mógł przestać myśleć o tym, że powinien był przy ostatniej partii pokera zawinąć staremu Bardowi jego skórzane rękawiczki. Długie palce zdawały się kostnieć wystawione na styczniowe powietrze, a jednak nadal kurczowo ściskały zawinięty w papier obraz. Zdołał zakaszleć kilka razy w rękaw płaszcza i przybrać na twarz najbardziej elegancki uśmiech, na jaki stać było chłopaka z ulicy, nim odtworzyły się drzwi.
Nie spodziewał się Pani Domu, brwi uniosły się lekko, ale sekunda zmieszania była krótka, bo po chwili już kłaniał się kobiecie i posłusznie wchodził do środka. Nawet jeżeli w porównaniu z niektórymi jego klientami, mieszkanie Pana Multona mogło wydawać się skromne, dla Silasa stanowiło i tak pełne luksusu marzenie. Choć na progu stanął przebrany w ukradziony niegdyś popielaty garnitur i płaszcz ze srebrnymi guzikami, całkiem sprawnie odgrywając role kogoś wyżej postawionego niż w przeczystości, ciężko było powtrzymać dziecięce wręcz zainteresowanie w oczach, gdy sunął wzrokiem po zdobionych ścianach. Multon - z tego co wiedział - miał słabość do sztuki, na dodatek do sztuki dziwnej w swojej formie i znaczeniu, więc wraz z wkroczeniem do gabinetu, pan Macaulay przez moment zachowywał się bardziej jakby zwiedzał niezwykle fascynującą galerię a nie miejsce pracy swojego zleceniodawcy. Dzieła zdobiące ściany zdawały się odwzajemniać spojrzenia, wyciągać do niego palce i przez kilka chwil Silas był pewien, że i on wyciągnie swoje i wsadzi coś do kieszeni. Wołały do niego wszystkie te piękne bibeloty, stare książki z drewnianej biblioteczki. Choćby drobiazg.
Musiał wybudzić się z transu, kiedy wśród otaczającej go ciszy wrócił do niego spokojny oddech Pani Multon. Obrócił się, zdobiąc twarz kolejnym uśmiechem i gestem głowy wskazał na podziwianą przed chwilą ścianę.
- Pani mąż ma niezwykły gust, prawda? - zagaił łagodnie, zaskoczony spokojem i uprzejmością własnego głosu, który przecież zazwyczaj wybrzmiewał raczej chrypą i złośliwością. - Teraz jego zamówienie dziwi mnie jeszcze mniej - dodał, kręcąc lekko głową i w końcu uniósł niesiony pod pachą obraz, opierając go na ciężkim blacie biurka. Płótno było zawinięte w gruby, szary papier służący zazwyczaj jako ochrona podłogi przed farbami i obwiązany cienkim sznurkiem. - Pana domu nie ma? Zdawał się być bardzo...przejęty swoim zamówieniem - mówił, co jakiś czas odwracając się do rozmówczyni, gdy palce rozwiązywały pakunek. Spore płótno było zamalowane ciemnymi, olejnymi farbami - głębokie zielenie przeplatały się z przybrudzoną, ceglastą czerwienią. Plamy układały się w zarys portretu - delikatnej, ledwo ludzkiej twarzy rozrywanej przez grube wstęgi winorośli i długie kształty przypominający dłonie.
Nie spodziewał się Pani Domu, brwi uniosły się lekko, ale sekunda zmieszania była krótka, bo po chwili już kłaniał się kobiecie i posłusznie wchodził do środka. Nawet jeżeli w porównaniu z niektórymi jego klientami, mieszkanie Pana Multona mogło wydawać się skromne, dla Silasa stanowiło i tak pełne luksusu marzenie. Choć na progu stanął przebrany w ukradziony niegdyś popielaty garnitur i płaszcz ze srebrnymi guzikami, całkiem sprawnie odgrywając role kogoś wyżej postawionego niż w przeczystości, ciężko było powtrzymać dziecięce wręcz zainteresowanie w oczach, gdy sunął wzrokiem po zdobionych ścianach. Multon - z tego co wiedział - miał słabość do sztuki, na dodatek do sztuki dziwnej w swojej formie i znaczeniu, więc wraz z wkroczeniem do gabinetu, pan Macaulay przez moment zachowywał się bardziej jakby zwiedzał niezwykle fascynującą galerię a nie miejsce pracy swojego zleceniodawcy. Dzieła zdobiące ściany zdawały się odwzajemniać spojrzenia, wyciągać do niego palce i przez kilka chwil Silas był pewien, że i on wyciągnie swoje i wsadzi coś do kieszeni. Wołały do niego wszystkie te piękne bibeloty, stare książki z drewnianej biblioteczki. Choćby drobiazg.
Musiał wybudzić się z transu, kiedy wśród otaczającej go ciszy wrócił do niego spokojny oddech Pani Multon. Obrócił się, zdobiąc twarz kolejnym uśmiechem i gestem głowy wskazał na podziwianą przed chwilą ścianę.
- Pani mąż ma niezwykły gust, prawda? - zagaił łagodnie, zaskoczony spokojem i uprzejmością własnego głosu, który przecież zazwyczaj wybrzmiewał raczej chrypą i złośliwością. - Teraz jego zamówienie dziwi mnie jeszcze mniej - dodał, kręcąc lekko głową i w końcu uniósł niesiony pod pachą obraz, opierając go na ciężkim blacie biurka. Płótno było zawinięte w gruby, szary papier służący zazwyczaj jako ochrona podłogi przed farbami i obwiązany cienkim sznurkiem. - Pana domu nie ma? Zdawał się być bardzo...przejęty swoim zamówieniem - mówił, co jakiś czas odwracając się do rozmówczyni, gdy palce rozwiązywały pakunek. Spore płótno było zamalowane ciemnymi, olejnymi farbami - głębokie zielenie przeplatały się z przybrudzoną, ceglastą czerwienią. Plamy układały się w zarys portretu - delikatnej, ledwo ludzkiej twarzy rozrywanej przez grube wstęgi winorośli i długie kształty przypominający dłonie.
the voice that urged Orpheus
When her body was found, I'd be the choiceless hope in grief that drove him underground
Gabinet
Szybka odpowiedź