Cederella Weasley (Black)
Nazwisko matki: Yaxley
Miejsce zamieszkania: Londyn
Czystość krwi: czysta szlachetna
Zawód: ścigająca Harpii z Holyhead
Wzrost: 174 cm
Waga: ~61 kg
Kolor włosów: blond
Kolor oczu: brązowe
Znaki szczególne: piegi - w zimę jeszcze udają, że ich nie ma, jednak w lato... z satysfakcją wystawiam buzię na słońce, czując, że ten mały niby mankament, odróżnia mnie od reszty Blacków, a upodabnia do Weasley'ów
13 i pół cala, dość giętka, figowiec, sierść kuguchara
Slytherin
lis
Septimus, wściekły niczym ojciec, podnosi na mnie rękę. To tylko moja wyobraźnia, ale nie potrafię wyobrazić sobie nic gorszego, niż gdyby mój ukochany okazał się tak samo okrutny jak ojciec.
Żywicą, skoszoną trawą, miętą, wanilią. Pewnie dla ciebie te zapachy nic nie znaczą, ale dla mnie to wonie, kojarzące się z Qudditchem oraz moim nowym domem, z mężem i synkiem.
Idziemy w trójkę na finał mistrzostw Quidditcha. Jestem już stara, ale zmarszczki na mojej twarzy układają się w zastygły uśmiech. Ludzie proszą mnie o autograf - w końcu jestem zasłużoną ścigającą Harpii.
Quidditchem, lataniem. Nieźle gotuję. Zaczęłam to robić już po ślubie i uwielbiam tworzyć różne pyszności. Czasem też gram na pianinie - coś jednak wyniosłam z domu. No i mugole. Samo przebywanie w ich towarzystwie jest fascynujące.
jak mogłabym kibicować innej drużynie, niż Harpie z Holyhead?
Może powiesz, że jestem nudna, ponieważ interesuję się Quidditchem, jest on moją pracą i... cóż, również gram w niego w czasie wolnym. Poza tym też ścigam się na miotłach.
Ciężko powiedzieć, bo to zależy od mojego nastroju, ale kiedy ten jest pozytywny - lubię wszystko do czego można tańczyć. Ostatnio wpadł mi w ucho ten mugolski rock 'n' roll.
Alex Noiret
Ojciec musiał złapać się za głowę, kiedy po raz pierwszy mnie zobaczył. Oto kolejna dziewczynka, zupełnie niepodobna do Blacków, bo blond włosy zdecydowanie bardziej sugerowały krew Yaxleyów. I jeszcze te piegi... Nic dziwnego, że od samego początku był tak okrutny. Nie dość, że nie doczekał się dziedzica, to jeszcze jego córki w niczym nie przypominały opisu Starożytnego Rodu Blacków według Cantankerusa Notta.
Moje wspomnienia z dzieciństwa nigdy nie były zbyt szczęśliwe. To pewnie zbyt łagodnie powiedziane, ale dzisiaj, wolę udawać, że tamte chwile nigdy nie istniały. Podobno bolesne momenty budują człowieka, ale mimo wszystko... wolę ich nie mieć. Możesz powiedzieć, że jestem słaba i idę na łatwiznę, kiedy zamykam niechciane wspomnienia w małych, szklanych buteleczkach. Czy to źle, że chcę być szczęśliwa i wyprzeć z głowy całe dnie płaczu i bólu?
Może ojciec już wtedy czuł, że nie spełnimy jego oczekiwań. A może tak miał i nie potrafił inaczej. Czego innego można spodziewać się od człowieka, który całe swoje życie miał ustawione przez rodziców i nigdy nawet nie pomyślał, że może ono wyglądać inaczej?
Chciał, aby tak samo było z jego córkami. Tak bardzo się pomylił. Chociaż nie od razu uświadomiłam sobie, że nie chcę być jego marionetką.
Zawsze miałam charakterek, jednak gwałtowność ojca, bierność matki, a także godziny spędzone z opłacanymi guwernantkami i lekcje etykiety i różnych, podobno niezbędnych, umiejętności sprawiły, że wcale nie tak bardzo odbiegałam od ich ideału córki.
Byłam grzeczna - głównie dlatego, że bałam się kary (która tak naprawdę i tak przychodziła, bez względu na moje zachowanie), robiłam wszystko co powinnam. Zachowywałam się elegancko, nauczyłam się grać na fortepianie i posłusznie zakładałam szaty, jakie wypadało nosić młodej damie. Wtedy niewiele wiedziałam o świecie, który istniał na zewnątrz. Cały czas obracałam się w kręgach szlachetnie urodzonych, naturalnie więc zawarłam z nimi znajomości. Nie wszyscy byli grzeczni, więc zdarzało mi się brać udział we wspólnych psikusach. Pamiętam jak pierwszy raz mi się za to dostało, ale odnajdywałam w tym taką jakąś radość, że mimo wszystko, co jakiś czas te wybryki się powtarzały, ale wtedy już starałam się, aby nikt mnie z nimi nie powiązał.
Bardzo wcześnie poznałam też swojego przyszłego narzeczonego. Od dzieciństwa się przyjaźniliśmy, chociaż wtedy jeszcze nie do końca wiedziałam, co oznacza, że kiedyś będziemy mężem i żoną. Prawdę mówiąc, jak patrzyłam na ojca i matkę, nie widziałam w tym czegoś, czego warto wyczekiwać. Mogłam się jedynie pogodzić z czymś, co przekazano mi, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
Wreszcie poszłam do Hogwartu. Jak każdy Black, trafiłam do Slytherinu. Dziwisz się? Nie ma czym. Nie odbiegałam wtedy tak bardzo od stereotypowego ślizgona, może jedynie tym, że nie szydziłam z osób o krwi nie tak szlachetnej jak moja. Poza tym byłam raczej zdystansowana do nieznajomych (szczególnie gryfonów czy puchonów). Niemal podczas całej swojej edukacji nie zawierałam znajomości z wychowankami innych domów - trzeba przyznać, że dobrze czułam się w już znanym towarzystwie. Nie byli wcale tacy źli. Również robiliśmy szalone rzeczy, myślisz, że tylko gryfoni są do tego zdolni? Stwierdziłabym nawet, że nieraz czuliśmy się bardziej bezkarni właśnie ze względu na to kim byliśmy my i nasi rodzice. W Hogwarcie miałam o wiele więcej swobody. Nie wisiało nade mną widmo wściekłego ojca, nie musiałam więc na każdym kroku bać się, że zrobię coś, co mu się nie podoba. Mimo drobnych wybryków, raczej się nie wychylałam. Od zawsze byłam ambitna, świetnie szły mi zaklęcia i transmutacja, mogłam się pochwalić wybitnymi ocenami na egzaminach, a i reszta wyników była przynajmniej zadowalająca.
Jakoś na czwartym roku w moim życiu pojawił się Quidditch. Od zawsze uwielbiałam oglądać mecze i entuzjastycznie kibicowałam swojej drużynie, ale dopiero wtedy postanowiła sama zacząć grać. Dotychczas jedynie uczestniczyłam w rekreacyjnych rozgrywkach podczas wakacji, nawet miałam swoją miotłę! Nie wiem już dlaczego akurat wtedy, ale z jakiegoś powodu, kiedy ogłoszono nabory do składu, nie wahałam się nawet chwili. Nie będę przesadzać, że byłam nie wiadomo jak dobra, ale kapitan musiał we mnie coś zobaczyć, bo mianował mnie ścigającą. Oczywiście, ojciec się o tym dowiedział i nawet wysłał mi wyjca, twierdząc, że to nie jest zajęcie dla kobiet. Trzeba przyznać, że jego gniew nieco zgasł, kiedy na pierwszym meczu popisałam się całkiem niezłymi umiejętnościami. W wakacje i tak nie odbyło się bez kary... ale nie wspominał też już nic o tym, że mam zrezygnować.
I tak bym tego nie zrobiła. Z każdym dniem, każdym treningiem i lotem na miotle, kochałam ten sport coraz bardziej. Większość wolnych chwil spędzałam w powietrzu, czasem w towarzystwie, a kiedy indziej sama. Wiesz, nigdy nie potępiałam mugoli, ale nie chciałabym być jednym z nich. Czy to nie straszne, że nie mogą latać na miotle? Ich życie musi być takie... jakby wybrakowane. I nawet nie mają pojęcia dlaczego. Grałam w Quidditcha do końca szkoły, wtedy jeszcze nie wiedząc, że w ten sposób postanowię zarabiać na życie.
Największy wpływ na moje życie miało to, co wydarzyło się w szóstej i siódmej klasie. Gdyby nie niektóre decyzje z tamtego okresu... być może byłaby teraz inną osobą. Może mój wizerunek nadal widniałby na drzewie genealogicznym Blacków, nie miałabym na nazwisko Weasley, nie grałabym zawodowo w Quidditcha, a mój syn nie nazywałby się Artur.
W szóstej klasie... powiedzmy po prostu, że moje relacje z, przyszłym wtedy, narzeczonym były bardziej niż bliskie. Nasi rodzicie pewnie nie byliby zbyt zadowoleni. Stwierdziliby, że to nie wypada. Nie, nie poszliśmy do łóżka. Nie byłam aż tak bezmyślna, ale niewątpliwie była między nami chemia i wtedy, mając szesnaście lat i trochę lepiej wiedząc na czym polega małżeństwo, byłam nawet w stanie stwierdzić, że może być znośnie. Od dawna byłam poniekąd pogodzona z losem, jaki mnie czeka, jednak w tamtym momencie stwierdziłam, że to mi się nawet podoba. On był starszy ode mnie o rok. Plan był taki, że oświadczy mi się podczas przerwy świątecznej na moim siódmym roku, a niedługo po skończeniu przez mnie szkoły weźmiemy ślub. Wszystko miało wyglądać dokładnie tak, jak zaplanowali to sobie nasi rodzicie, kiedy jeszcze byliśmy małymi dziećmi. Nawet ojciec wydawał się zadowolony, szczególnie, że moja siostra wyszła za Longbottoma, co niespecjalnie mu się spodobało. Przynajmniej jej nie wydziedziczył.
Tak więc, mój już-niedługo-narzeczony skończył szkołę, a mi pozostał jeszcze rok. Z początku wymienialiśmy ze sobą dużo listów. A potem poznałam Septimusa. Właściwie, zauważyłam go już wcześniej, od pewnego czasu gdzieś się kręcił, jednak przez ostatni rok niemal nieustanie towarzyszył mi innych chłopak a on nie miał nawet szansy, żeby się zbliżyć.
Nie do końca wiem jak to się stało, że go polubiłam. Na początku wydawało mi się, że jest tylko przemądrzałym gryfonem, a rozmawia ze mną tylko po to, by potem zrobić jakiś głupi żart i śmiać się z kolegami. Nie od razu mu zaufałam, z czasem jednak zaczęłam wypatrywać go na korytarzu i niemal codziennie chodziłam w nasze miejsce nad jeziorem, chociaż tak naprawdę nigdy się tam nie umawialiśmy.
Podczas świąt przyjęłam oświadczyny, jednak jakaś myśl podpowiedziała mi abym schowała pierścionek i nie pokazała Septimusowi. Nie wiem co by było, gdybym jej nie posłuchała. Może zostalibyśmy po prostu przyjaciółmi, a może nasz znajomość po prostu by zniknęła, ponieważ od początku pisane nam było tylko jedno.
Byłam zaręczona, ale nie wspomniałam mu o tym ani słowa. Ani wtedy, ani teraz, kiedy już jesteśmy małżeństwem. To on przekonał mnie, że należy spełniać swoje marzenia, a nie dawać kierować sobą innym. Uświadomiłam sobie, że właśnie ten rudzielec jest moim marzeniem, chociaż nie od razu mu o tym powiedziałam.
Nigdy nie byłam odważna ja on. Nie potrafiłam po skończeniu szkoły oświadczyć wszystkim, że chcę wyjść za kogoś innego. Zdobyłam się jedynie na odwlekanie ślubu, co i tak sprawiło, że ojciec był wściekły. Maskowałam siniaki zaklęciami za każdym razem, kiedy widziałam się z Septimusem. Nie chciałam, żeby wiedział o tym, co dzieje się w moim domu.
Udawało mi się opóźniać ślub aż przez dwa lata. Przez ten czas spędzałam dużo czasu z Septiusem ale również z narzeczonym. Zabierał mnie na eleganckie kolacje, do parku. Pozwalałam mu myśleć, że między nami wszystko jest w porządku. Międzyczasie zaczęłam się starać o miejsce w Harpiach. Narzeczony twierdził, że to tylko chwilowy kaprys i, że po urodzeniu pierwszego dziecka natychmiast zrezygnuję z gry. Tymczasem po dwóch latach wszyscy zaczęli się niecierpliwić. Rodzice nie rozumieli dlaczego tyle to trwa, nawet Septimus zaczął mnie prosić, żeby podjęła wreszcie decyzję. Ja natomiast, już jako pełnoprawna członkini drużyny, wydawałam się o tym zapomnieć. Ale wcale tak nie było. Bałam się. Bałam się reakcji tych wszystkich ludzi, którzy zwali się moją rodziną. Co prawda, że ojciec jakoś przebolał decyzję mojej starszej siostry, jednak ona nie związała się z Weasley'em... Wiedziałam, że na nic będą wymówki, że jest szlachetnej krwi. Z jakiegoś powodu Blackowie nie pałali do nich sympatią i nic nie mogłam zmienić.
Uciekłam, wiesz? Po prostu nie pojawiłam się na obiedzie, podczas którego nasze rodziny miały ustalić ostateczną datę ślubu. Pewnie nie wiedzieli co się dzieje, a może jednak czegoś się domyślali? Nie mam pojęcia. Niewątpliwie, parę miesięcy później wszystko stało się dla nich jasne, kiedy media przez pewien czas trąbiły, że zawodniczka Harpii z Holyhead, Cedrella Black, wyszła za Weasley'a.
Byliśmy szczęśliwi. Naprawdę. Zrobiłam to, co chciałam chociaż nie postawiłam się rodzinie jak prawdziwy gryfon. Cóż w tym dziwnego... w końcu byłam ślizgonką. Od tamtego czasu nigdy już nie stanęłam z matką czy ojcem twarzą w twarz.
Dalej robiłam karierę w świecie Quidditcha, wolne chwile w całości poświęcając Septimusowi. Trochę źle czułam się z tym, że nie powiedziałam mu całej prawdy. Nie wiedział o ojcu ani o byłym narzeczonym, nie do końca zdawał sobie sprawę jak wiele dla niego poświęciłam. Nie chciałam jednak burzyć naszego szczęścia.
Kiedyś wydawało mi się, że w Hogwarcie, bez nadzoru czułam się wolna. Jednak dopiero kiedy stałam się panią Weasley, poczułam czy jest wolność. Mogłam robić co chciałam i zupełnie się tym nie przejmować. Zafascynowałam się światem mugoli. Uwielbiałam chodzić do takich zwyczajnych knajp i kawiarni, gdzie nie było ani trochę magii. Ubierałam się tak jak oni, bardzo spodobały mi się ich ubrania. Często chodziliśmy we dwójkę na koncerty, a bez przerwy nuciłam usłyszane piosenki. Kochałam swojego męża i wiedziałam, że będzie mnie zawsze wspierać. W pewnym momencie Septimus zaczął wspominać o dziecku. Prawdę mówiąc, nie do końca byłam na to gotowa. Być może wydawało mi się, że całe życie spędzę na zabawie, nie miałam w sobie tego instynktu macierzyńskiego Callidory.
Jednak postanowiliśmy mieć syna. Na samym początku ciąży jeszcze grałam, potem musiałam zrezygnować. Siedziałam w domu przez dwa lata i... nie mogłam się doczekać, aż wrócę. Kochałam Artura równie mocno co Septimusa, jednak nie byłam osobą, która całe życie może zajmować się domem. Potrzebowałam spełniać swoje marzenia za te wszystkie lata, kiedy nazwisko Black mnie ograniczało. Kiedy wracałam do formy po ciąży, bardzo mało bywałam w domu. Potrafiłam nie pojawiać się w domu przez parę dni, ponieważ cały czas ćwiczyłam, a potem nocowałam u koleżanki, gdzie mogłam się wyspać bez płaczu rocznego dziecka. Ale trzeba podążać za marzeniami, prawda? Być może robiłam to aż za bardzo. Od kiedy byłam w szkole, Quidditch był czymś w czym potrafiłam się zatracić i o ile dziesięć lat temu było to całkiem dobrą rzeczą, to teraz sprawiało, że zaniedbywałam rodzinę. Septimus miał mi to za złe, twierdził, że zbyt dużo czasu poświęcam pracy. Jednak nie mogłam zrezygnować. Po dwóch miesiącach naprawdę intensywnych treningów, wróciłam do głównego składu. Nie od razu szło mi tak dobrze jak przed przerwą. W drużynie zaszły zmiany, pojawiły się nowe taktyki, które musiałam poznać. W końcu jednak zaczęłam osiągać sukcesy jak wcześniej.
Teraz.... nadal gram i, nieskromnie mówiąc, jestem całkiem niezła. Jednak więcej czasu poświęcam też rodzinie. Być może wreszcie, tak naprawdę, dorosłam. Potrafię lepiej dysponować swoim czasem. Ciążą mi jednak sekrety. Czasem myślę, że powinnam o wszystkim powiedzieć Septimusowi. Czy epizody z przeszłości mogą zaważyć na szczęśliwym związku, który trwa już parę lat?
Mam kilka wspomnień które sprawiają, że udaje mi się wyczarować cielesnego patronusa. Kiedy Septimus mi się oświadczył, nasz sekretny ślub i święta spędzone z jego rodziną. Przyjęcie mnie do Harpii i nasz pierwszy, wygrany mecz. I jeszcze Artur, próbujący dosiąść swojej dziecinnej miotełki.
5 | |
5 | |
2 | |
0 | |
0 | |
0 | |
12 |
różdżka, miotła bardzo dobrej jakości, 8 punktów statystyk, teleportacja
Ostatnio zmieniony przez Cedrella Weasley dnia 19.08.15 15:28, w całości zmieniany 3 razy
Witamy wśród Morsów
Ocalałeś, bo byłeś
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.