Pracownia alchemiczna
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Pracownia alchemiczna
Tu będzie dokładny opis.
W rzeczy samej, brakło tu aksamitnych sof obitych pluszem czy perskich dywanów tkanych miesiącami przez smukłe palce. Brakło również kamiennych, nieco zawilgotniałych ścian i charakterystycznej atmosfery rodem z Nokturnu; chatka była po prostu drewniana, niewielka, spowita miękkimi skórami i zwierzęcymi futrami okupującymi praktycznie każdą powierzchnię płaską, wyposażona użytecznie, lecz bez przepychu, w zupełności wystarczająca do codziennego funkcjonowania leśniczemu, który rezydował tu przed Revną, jak i niej samej. Szczytem ekstrawagancji zdawał się być ustawiony w kącie gramofon, o jego istnieniu jednak alchemiczka często zapominała, nie lubiąc słyszeć rozpraszających tonów w trakcie pracy, a po zakończonych zajęciach relaksując się w sposób inny niż w rytmach muzyki, która rzadko kiedy zdawała się być w jej uszach równie piękna co dźwięki lasu. Nigdy nie ciągnęło jej do wielkiego miasta do ciasnoty i tłumów, ni na pachnące cygarami i drogą brandy salony do plotek i sztucznych uśmiechów. Trzymała się swojego własnego świata pachnącego igliwiem i mchem dębowym właściwie niezależnie od miejsca, w którym pomieszkiwała - nawet w miesiącach spędzonych w Norwegii odruchowo skierowała się do wioski skrytej w głuszy otaczającej chłodny fiord, nawet w miesiącach późniejszych podróży omijała większe skupiska ludzi i wyraźne ślady dalece postępującej cywilizacji, wybierając życie na skraju wiecznej samotności okazjonalnie przetykanej utylitarnym kontaktem z drugim człowiekiem. Lubiła ten stan, chociaż właściwie nie miała porównania, nigdy nie dając sobie szansy spróbować czegoś innego. Różnica między kobietami malowała się wyraźnie chociażby w samym ich wyglądzie zewnętrznym; Tatiana pozostawała elegancka nawet w trakcie wizyty w Leśniczówce, podczas gdy Revna nie mogłaby troszczyć się mniej o misterne upinanie kruczoczarnych włosów czy przyozdabianie twarzy gustownym makijażem.
- Nie - odpowiedziała krótko na pytanie. - Powolne podgrzewanie jadu Żmijozęba Peruwiańskiego wygotowuje z niego charakterystyczną gorycz, zachowując pełnię jego potencjału - wyjaśniła, uznając rozwinięcie tematu za stosowne. - Dodałam do niego kwiaty białych kalii i pestki granatu, pachnie przyjemnie, niemalże kusząco... Jeśli jakikolwiek smak będzie wyczuwalny, będzie to słodycz soczystego owocu, a nie płynna zguba - oznajmiła, odnajdując spojrzeniem twarz Tatiany, a na jej usta wkradł się uśmiech. - Ilości te są zaledwie sugestią, jeśli użyjesz nieznacznie mniejszej ilości, trucizna wciąż zadziała, tylko nie natychmiastowo - nadmieniła jeszcze, powracając do kwestii odpowiedniego dawkowania i oczekiwanych efektów. - Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie, ale gdyby trucizna zatańczyła w nieodpowiednim kielichu, konieczne będzie szybkie podanie antidotum podstawowego, bazującego na bezoaru… Macie je w swoich zapasach? - zapytała po chwili zgodnie z zasadą, że należało być przygotowanym na wszelkie okoliczności, również przypadkowego otrucia się.
- Nuda? - powtórzyła niemalże rozbawiona, jakby sama idea kryjąca się za tym słowem była jej obca. - Tu nigdy nie brakuje pracy - szczególnie nie wtedy, gdy za szefa ma się sir Adalberta. - W zimowych miesiącach przyjmuję więcej zleceń prywatnych, ale i wytwarzam zapasy wywarów wzmacniających i grzybobójczych na wiosnę, później z reguły nie ma na to czasu. Szykuję rozsady do zagęszczenia Delamere, gdy ostatnie przymrozki odejdą w niepamięć, lecz nim to nastanie, długie i mroźne noce są najlepsze do czynienia obserwacji astronomicznych. Widziałaś Oriona na północnym niebie, Tatiano? - wymieniła na poczekaniu kilka pochłaniających ją czynności, nie zagłębiając się jednak w sferę towarzyską, stanowiącą żywy kontrast do rzeczywistości, mogłoby się zdawać, pustelniczej.
- A więc korzystaj z niego do granic możliwości póki trwa - kto wie jak szybko to się odmieni. Przesunęła spojrzeniem po twarzy Tatiany, gdy ta wyglądała na biały puch zalegający za oknem. Chwilę później ich tęczówki się skrzyżowały, a brew Bagman drgnęła nieznacznie słysząc pytanie. - Pieniądze, poza lepszym wyposażeniem, nie są w stanie kupić mi tego, czego pragnę - stwierdziła lekkim tonem w odpowiedzi. W gruncie rzeczy tu, w lesie, były niemalże kompletnie bezużyteczne, a przydawały się dopiero wtedy, gdy nadchodziła pora, by po raz kolejny spakować skromny dobytek i ruszyć przed siebie w poszukiwaniu kolejnej bezpiecznej przystani; tego jednak nie planowała czynić, nie na razie, przynajmniej. - Wolność - oznajmiła w końcu. - Nie chcę męża ani rodzinnego życia, chcę stanowić sama o sobie, lecz by to osiągnąć, muszę mieć niepodważalny dorobek naukowy - wtedy i tylko wtedy społeczeństwo nie będzie piętnować jej pogardliwym mianem starej panny, jakby brak obrączki na palcu był wynikiem jej wybrakowania, a nie własnego wyboru. Wielkie słowa jak na tą, która w zaciszu świerków gęsto otaczających Leśniczówkę poddańczo odsłaniała gardło przed swoim dobroczyńcą. - A ciebie, Tatiano? - zapytała po chwili namysłu, odbijając piłeczkę w jej stronę z nieskrywaną ciekawością. Co było w stanie sprawić, by przyłożyła swą różdżkę do typowo męskiej, mogłoby się zdawać, sprawy?
- Nie - odpowiedziała krótko na pytanie. - Powolne podgrzewanie jadu Żmijozęba Peruwiańskiego wygotowuje z niego charakterystyczną gorycz, zachowując pełnię jego potencjału - wyjaśniła, uznając rozwinięcie tematu za stosowne. - Dodałam do niego kwiaty białych kalii i pestki granatu, pachnie przyjemnie, niemalże kusząco... Jeśli jakikolwiek smak będzie wyczuwalny, będzie to słodycz soczystego owocu, a nie płynna zguba - oznajmiła, odnajdując spojrzeniem twarz Tatiany, a na jej usta wkradł się uśmiech. - Ilości te są zaledwie sugestią, jeśli użyjesz nieznacznie mniejszej ilości, trucizna wciąż zadziała, tylko nie natychmiastowo - nadmieniła jeszcze, powracając do kwestii odpowiedniego dawkowania i oczekiwanych efektów. - Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie, ale gdyby trucizna zatańczyła w nieodpowiednim kielichu, konieczne będzie szybkie podanie antidotum podstawowego, bazującego na bezoaru… Macie je w swoich zapasach? - zapytała po chwili zgodnie z zasadą, że należało być przygotowanym na wszelkie okoliczności, również przypadkowego otrucia się.
- Nuda? - powtórzyła niemalże rozbawiona, jakby sama idea kryjąca się za tym słowem była jej obca. - Tu nigdy nie brakuje pracy - szczególnie nie wtedy, gdy za szefa ma się sir Adalberta. - W zimowych miesiącach przyjmuję więcej zleceń prywatnych, ale i wytwarzam zapasy wywarów wzmacniających i grzybobójczych na wiosnę, później z reguły nie ma na to czasu. Szykuję rozsady do zagęszczenia Delamere, gdy ostatnie przymrozki odejdą w niepamięć, lecz nim to nastanie, długie i mroźne noce są najlepsze do czynienia obserwacji astronomicznych. Widziałaś Oriona na północnym niebie, Tatiano? - wymieniła na poczekaniu kilka pochłaniających ją czynności, nie zagłębiając się jednak w sferę towarzyską, stanowiącą żywy kontrast do rzeczywistości, mogłoby się zdawać, pustelniczej.
- A więc korzystaj z niego do granic możliwości póki trwa - kto wie jak szybko to się odmieni. Przesunęła spojrzeniem po twarzy Tatiany, gdy ta wyglądała na biały puch zalegający za oknem. Chwilę później ich tęczówki się skrzyżowały, a brew Bagman drgnęła nieznacznie słysząc pytanie. - Pieniądze, poza lepszym wyposażeniem, nie są w stanie kupić mi tego, czego pragnę - stwierdziła lekkim tonem w odpowiedzi. W gruncie rzeczy tu, w lesie, były niemalże kompletnie bezużyteczne, a przydawały się dopiero wtedy, gdy nadchodziła pora, by po raz kolejny spakować skromny dobytek i ruszyć przed siebie w poszukiwaniu kolejnej bezpiecznej przystani; tego jednak nie planowała czynić, nie na razie, przynajmniej. - Wolność - oznajmiła w końcu. - Nie chcę męża ani rodzinnego życia, chcę stanowić sama o sobie, lecz by to osiągnąć, muszę mieć niepodważalny dorobek naukowy - wtedy i tylko wtedy społeczeństwo nie będzie piętnować jej pogardliwym mianem starej panny, jakby brak obrączki na palcu był wynikiem jej wybrakowania, a nie własnego wyboru. Wielkie słowa jak na tą, która w zaciszu świerków gęsto otaczających Leśniczówkę poddańczo odsłaniała gardło przed swoim dobroczyńcą. - A ciebie, Tatiano? - zapytała po chwili namysłu, odbijając piłeczkę w jej stronę z nieskrywaną ciekawością. Co było w stanie sprawić, by przyłożyła swą różdżkę do typowo męskiej, mogłoby się zdawać, sprawy?
Bagman opowiadała dalej – o składnikach i ich odpowiednim przygotowaniu, na co Rosjanka skinęła krótko podbródkiem, przyglądając się przelewanej leniwie w fiolkach cieczy, później statycznej, trafiającej z powrotem do zabezpieczonego pakunku.
Maskarada w stroju, maskarada w słowach, maskarada w spożywanych potrawach i napitkach – teatr pozorów i spektakl sztuczności; czy to wszystko faktycznie mogło być tak banalnie proste?
Nie dopytywała dalej – czy wie, czy zna plan, czy zna pobudki; Revna Bagman nie była głupcem, który rzucał niepotrzebne ciekawości w eter, nie potrzebowała zapewnień, by połączyć elementy układanki, którą Rookwood zapewne częściowo przedstawiła.
– To nie powinno być problemem – wypowiedziała, kiedy kobieta wspomniała o potencjonalnej konieczności zażycia antidotum; Dolohov miała osobiście zająć się podawaniem trucizny do odpowiednich kielichów, nie miała zamiaru pozwolić sobie na choć cień błędu. Poza tym w Kentwell Hall tak naprawdę nie było nikogo wartego oszczędzenia - Ale to ty jesteś specjalistką. Lepiej się zabezpieczyć, czyż nie? Prawdę mówiąc, ciężko stwierdzić czego możemy się spodziewać. A szlam potrafi być nieprzewidywalny, zwłaszcza w momencie desperacji i paniki.
To, co kryły komnaty zamczyska wciąż pozostawały zagadką - bal, maskarada, śmiechy i mugolski splendor przyprawiający o ból głowy; ale co, jeśli faktycznie któremukolwiek z nich powinie się noga?
– Miło mi to słyszeć – bo choć różniły się tak znacząco, uśmiech, który wykwitł na bladych wargach był autentyczny; słowa o przygotowaniach do zimy, o obserwacjach na ciemnym nieboskłonie – Moje wujostwo zapewne niesamowicie ceni sobie twoje usługi, prawda? - Revna przypominała jej dawne życie wśród wiecznych śniegów Skandynawii, nie londyńską maskaradę pełną kłamstw i intryg, którą, choć gardziła, sprawnie wplotła we własny sposób życia; jak mocno mogli korzystać z tego Rowlowie?
– Nie tutaj, nie w Anglii – wypowiedziała, z cieniem bladego uśmiechu. Anglia była brudna, szara, zakurzona; w londyńskich zaułkach nie można było podziwiać nocnego nieba – Być może winnam to nadrobić – obserwacje Oriona, powrót do tego co rzeczywiście naturalne.
Naturalne były także kolejne słowa, które Bagman wypuściła spomiędzy ust; wolność. Niezależność, kontrola, podmuch wiatru muskający palce, niematerialna swoboda, której nie można było kupić – dla Dolohov wszystko miało swoją cenę, a wolność widziała w skrzących rubinach i dźwięczących sakiewkach. Mimo to, potrafiła ją zrozumieć.
Ot tak, zwyczajnie, bez zbędnych pytań, otulone zapachem palonego drewna i świeżego igliwia.
– Życie pustelnika wymaga wyrzeczeń – nie było w tym krzty rozbawienia, choć uśmiech wciąż plątał się na jej wargach; nie chodziło także o dosłowny żywot w środku ciemnego lasu. Bycie samemu dla siebie na świecie zawsze wiązało się z poświęceniem.
– To sprawa rodzinna – wypowiedziała od razu, kiedy Revna odbiła pytanie – Kontynuuję spuściznę moich braci – idea, za którą Graham zginął, Ramsey oddał życie, a ona?
Dlaczego tak naprawdę decydowała się poświęcać tak wiele?
Wygoda, bezpieczeństwo, dobrobyt – to napędzało do działania, motywując dzień za dniem; ale tylko potęga, którą mógł ofiarować Czarny Pan mogła naprawdę wyzwolić ją z nieugaszonych pragnień.
– Dorobek naukowy... – powtórzyła po niej po dłuższej chwili ciszy – Nie rzucasz się z motyką na słońce, by zostać drugą Morganą? – brew drgnęła w górę, kiedy podniosła na nią spojrzenie.
Większość kobiet, która przemykała przez drzwi, ściany i okna rycerskiej braci miała podobne pragnienia – jak daleko gotowa była posunąć się panna Bagman dla swojej niezależności?
Maskarada w stroju, maskarada w słowach, maskarada w spożywanych potrawach i napitkach – teatr pozorów i spektakl sztuczności; czy to wszystko faktycznie mogło być tak banalnie proste?
Nie dopytywała dalej – czy wie, czy zna plan, czy zna pobudki; Revna Bagman nie była głupcem, który rzucał niepotrzebne ciekawości w eter, nie potrzebowała zapewnień, by połączyć elementy układanki, którą Rookwood zapewne częściowo przedstawiła.
– To nie powinno być problemem – wypowiedziała, kiedy kobieta wspomniała o potencjonalnej konieczności zażycia antidotum; Dolohov miała osobiście zająć się podawaniem trucizny do odpowiednich kielichów, nie miała zamiaru pozwolić sobie na choć cień błędu. Poza tym w Kentwell Hall tak naprawdę nie było nikogo wartego oszczędzenia - Ale to ty jesteś specjalistką. Lepiej się zabezpieczyć, czyż nie? Prawdę mówiąc, ciężko stwierdzić czego możemy się spodziewać. A szlam potrafi być nieprzewidywalny, zwłaszcza w momencie desperacji i paniki.
To, co kryły komnaty zamczyska wciąż pozostawały zagadką - bal, maskarada, śmiechy i mugolski splendor przyprawiający o ból głowy; ale co, jeśli faktycznie któremukolwiek z nich powinie się noga?
– Miło mi to słyszeć – bo choć różniły się tak znacząco, uśmiech, który wykwitł na bladych wargach był autentyczny; słowa o przygotowaniach do zimy, o obserwacjach na ciemnym nieboskłonie – Moje wujostwo zapewne niesamowicie ceni sobie twoje usługi, prawda? - Revna przypominała jej dawne życie wśród wiecznych śniegów Skandynawii, nie londyńską maskaradę pełną kłamstw i intryg, którą, choć gardziła, sprawnie wplotła we własny sposób życia; jak mocno mogli korzystać z tego Rowlowie?
– Nie tutaj, nie w Anglii – wypowiedziała, z cieniem bladego uśmiechu. Anglia była brudna, szara, zakurzona; w londyńskich zaułkach nie można było podziwiać nocnego nieba – Być może winnam to nadrobić – obserwacje Oriona, powrót do tego co rzeczywiście naturalne.
Naturalne były także kolejne słowa, które Bagman wypuściła spomiędzy ust; wolność. Niezależność, kontrola, podmuch wiatru muskający palce, niematerialna swoboda, której nie można było kupić – dla Dolohov wszystko miało swoją cenę, a wolność widziała w skrzących rubinach i dźwięczących sakiewkach. Mimo to, potrafiła ją zrozumieć.
Ot tak, zwyczajnie, bez zbędnych pytań, otulone zapachem palonego drewna i świeżego igliwia.
– Życie pustelnika wymaga wyrzeczeń – nie było w tym krzty rozbawienia, choć uśmiech wciąż plątał się na jej wargach; nie chodziło także o dosłowny żywot w środku ciemnego lasu. Bycie samemu dla siebie na świecie zawsze wiązało się z poświęceniem.
– To sprawa rodzinna – wypowiedziała od razu, kiedy Revna odbiła pytanie – Kontynuuję spuściznę moich braci – idea, za którą Graham zginął, Ramsey oddał życie, a ona?
Dlaczego tak naprawdę decydowała się poświęcać tak wiele?
Wygoda, bezpieczeństwo, dobrobyt – to napędzało do działania, motywując dzień za dniem; ale tylko potęga, którą mógł ofiarować Czarny Pan mogła naprawdę wyzwolić ją z nieugaszonych pragnień.
– Dorobek naukowy... – powtórzyła po niej po dłuższej chwili ciszy – Nie rzucasz się z motyką na słońce, by zostać drugą Morganą? – brew drgnęła w górę, kiedy podniosła na nią spojrzenie.
Większość kobiet, która przemykała przez drzwi, ściany i okna rycerskiej braci miała podobne pragnienia – jak daleko gotowa była posunąć się panna Bagman dla swojej niezależności?
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Potrafiła dodać dwa do dwóch, lecz nie dopytywała o szczegóły, ani wcześniej w trakcie rozmowy z Sigrun, ani teraz przy odwiedzinach Tatiany. Nie zwykła wściubiać nosa w nieswoje sprawy, nawet gdy ciekawość paliła ją żywym ogniem; nie przekraczała granicy, dopóki nie zostało jej to zaproponowane, była to jedna z wielu cennych nauk, jakie przyniósł jej czas spędzony w Norwegii, gdzie poznała tajniki warzenia trucizn i odkryła w sobie zamiłowanie do właśnie tego rodzaju eliksirów. Czasem nie wypadało pytać, innym po prostu lepiej było nie wiedzieć. W gruncie rzeczy nie obchodzili jej ludzie, którzy mieli stać się ofiarami wytworu jej rąk, żyła w swoim małym, hermetycznym światku obojętnym na wszystkich obcych.
Przytaknęła głową, szanując pewność Tatiany co do tego, że śmiercionośna ciecz nie zatańczy w żadnym nieodpowiednim gardle, chociaż sama wolała mieć po prostu na podorędziu dodatkowe zabezpieczenie. - Nie mam w zwyczaju pozostawiać czegokolwiek w rękach przypadku - oznajmiła, kierując swe kroki do regału z ingrediencjami, by wysunąć szufladę z zapasami gotowych eliksirów i wydobyć z niej fiolkę antidotum. - Weź ją. Nawet jeśli nie przyda ci się teraz, może ci się przydać innym razem. Aplikuj połowę fiolki, prosto do gardła - wyrzekła, powracając do Dolohov, by wręczyć jej specyfik. Rozważyła przez chwilę słowa Rosjanki. - Szykujecie się na otwartą konfrontację czy ciche skrytobójstwo? - zapytała, pragnąc najlepiej dopasować wizję możliwych niepowodzeń do specyfików, które mogły im zaradzić. Do tego jednak musiała wiedzieć czy niewiadomego składu i rozmiaru grupa planowała w ogóle wdawać się w bezpośredni konflikt, czy tylko podrzucić truciznę i czekać na efekty jej działania, nie ryzykując zbyt wiele.
Wzruszyła lekko ramionami, słysząc kolejne pytanie. Nie w taki właśnie sposób określiłaby dość osobliwą i stosunkowo wątłą nić porozumienia, która wciąż trzymała ją w Delamere. - Zakładam, że gdyby sir Albert nie był zadowolony z mojej pracy, nie byłoby mnie tutaj - odparła, sprowadzając wujostwo Tatiany do podmiotu jednostkowego w postaci osoby decydującej w pojedynkę, podczas gdy jego żona mogła się wyłącznie podporządkować.
- Czasem warto wyrwać się gdzieś dalej - skwitowała, nie zagłębiając się już jednak w tę kwestię, pozwalając ciemnowłosej snuć własne wyobrażenia odnośnie tego, do czego i z jakiego powodu warto było się wyrywać. Wyobrażenia te z pewnością były zgoła odmienne od jej własnych.
- Dla niektórych samotność jest przywilejem, na który rzadko kiedy można sobie pozwolić - dla innych z kolei koniecznością. Wiedziała doskonale czego się wyrzeka, nie czyniła tego pierwszy raz, wcześniej testując w swej bucie granice zasłyszanego z ust szeptuchy przekleństwa, które jednak nie było zbyt cierpliwe. Więcej nie zamierzała ryzykować, przetasowując swój system wartości i znajdując nowy sposób na życie. Czy lepsze? Nie wiedziała. Czy satysfakcjonujące? Z pewnością. - W świecie nieznającym równości dość niecodzienne jest kroczenie tą samą ścieżką co bracia - stwierdziła, odnajdując spojrzeniem bystre tęczówki Tatiany, ciekawa tego jak daleko sama była w stanie się posunąć, by osiągnąć to, czego pragnęła. Po chwili jednak zaśmiała się dźwięcznie, jakby Dolohov powiedziała właśnie najlepszy żart. - Moja droga, pomiędzy mną a Morganą jest jeszcze kilka etapów - i wiele, wiele lat ciężkiej pracy. - Lecz nie posiadam się z ciekawości, by się przekonać, jak wysoko zdołam się wspiąć.
Przytaknęła głową, szanując pewność Tatiany co do tego, że śmiercionośna ciecz nie zatańczy w żadnym nieodpowiednim gardle, chociaż sama wolała mieć po prostu na podorędziu dodatkowe zabezpieczenie. - Nie mam w zwyczaju pozostawiać czegokolwiek w rękach przypadku - oznajmiła, kierując swe kroki do regału z ingrediencjami, by wysunąć szufladę z zapasami gotowych eliksirów i wydobyć z niej fiolkę antidotum. - Weź ją. Nawet jeśli nie przyda ci się teraz, może ci się przydać innym razem. Aplikuj połowę fiolki, prosto do gardła - wyrzekła, powracając do Dolohov, by wręczyć jej specyfik. Rozważyła przez chwilę słowa Rosjanki. - Szykujecie się na otwartą konfrontację czy ciche skrytobójstwo? - zapytała, pragnąc najlepiej dopasować wizję możliwych niepowodzeń do specyfików, które mogły im zaradzić. Do tego jednak musiała wiedzieć czy niewiadomego składu i rozmiaru grupa planowała w ogóle wdawać się w bezpośredni konflikt, czy tylko podrzucić truciznę i czekać na efekty jej działania, nie ryzykując zbyt wiele.
Wzruszyła lekko ramionami, słysząc kolejne pytanie. Nie w taki właśnie sposób określiłaby dość osobliwą i stosunkowo wątłą nić porozumienia, która wciąż trzymała ją w Delamere. - Zakładam, że gdyby sir Albert nie był zadowolony z mojej pracy, nie byłoby mnie tutaj - odparła, sprowadzając wujostwo Tatiany do podmiotu jednostkowego w postaci osoby decydującej w pojedynkę, podczas gdy jego żona mogła się wyłącznie podporządkować.
- Czasem warto wyrwać się gdzieś dalej - skwitowała, nie zagłębiając się już jednak w tę kwestię, pozwalając ciemnowłosej snuć własne wyobrażenia odnośnie tego, do czego i z jakiego powodu warto było się wyrywać. Wyobrażenia te z pewnością były zgoła odmienne od jej własnych.
- Dla niektórych samotność jest przywilejem, na który rzadko kiedy można sobie pozwolić - dla innych z kolei koniecznością. Wiedziała doskonale czego się wyrzeka, nie czyniła tego pierwszy raz, wcześniej testując w swej bucie granice zasłyszanego z ust szeptuchy przekleństwa, które jednak nie było zbyt cierpliwe. Więcej nie zamierzała ryzykować, przetasowując swój system wartości i znajdując nowy sposób na życie. Czy lepsze? Nie wiedziała. Czy satysfakcjonujące? Z pewnością. - W świecie nieznającym równości dość niecodzienne jest kroczenie tą samą ścieżką co bracia - stwierdziła, odnajdując spojrzeniem bystre tęczówki Tatiany, ciekawa tego jak daleko sama była w stanie się posunąć, by osiągnąć to, czego pragnęła. Po chwili jednak zaśmiała się dźwięcznie, jakby Dolohov powiedziała właśnie najlepszy żart. - Moja droga, pomiędzy mną a Morganą jest jeszcze kilka etapów - i wiele, wiele lat ciężkiej pracy. - Lecz nie posiadam się z ciekawości, by się przekonać, jak wysoko zdołam się wspiąć.
Panna Dolohov niewiele miała wspólnego z alchemią; eliksirotwórstwo było dlań bardziej koniecznością w niespodziewanych przypadkach, dużo łatwiej było zaopatrywać się w odpowiednie mikstury z czyjejś ręki. Wygodniej, sprawniej, szybciej; kociołek w nokturnowej kamienicy służył raczej jako ewentualne remedium na przeziębienie czy szybki ratunek od niedoborów bojowych eliksirów, zwykle jednak Tatiana wybierała czyjeś specjały.
I choć zamówienie, które było powodem jej pojawienia się w leśniczówce nie płynęło z jej osobistych intencji, a było raczej konieczną częścią przedsięwzięcia, nie potrafiła powstrzymać się od nieustannego porównywania. Być może głupiego i niepotrzebnego, ale spoglądając na Revnę nie mogła pozbyć się niemalże zabawnego wrażenia, jak niewiele łączyło ją z dotychczasową dostarczycielką Dolohov; mała, naiwna i głupiutka Effie Potter, która nie pobierała od niej nawet złamanego knuta za misternie uważone substancje, otulona niewinnością i niewiedzą, uwikłana w niezrozumiałą sieć, którą Tatiana sprawnie tkała. Nieświadoma.
Revna, choć na uboczu, niemalże w swoim świecie, sprawnie odciętym od wszystkiego, czym ona sama otaczała się na co dzień, zdawała się być świadomością samą w sobie. Wyważone kroki, odpowiednio dobrane ingrediencje, oszczędne działania; wiedziała co robi.
Wiedziała po co?
– Masz rację – zgodziła się z czarownicą, kiedy ta zaoferowała jej antidotum; Dolohov nie lubiła dopuszczać do siebie chociażby cienia potencjalnego niepowodzenia, ale dmuchanie na zimne w tak istotnej kwestii było zwyczajnie pragmatyczne. Przejęła składniki od Bagman, by niedługo później dołączyć je do pakunku ze smoczym eliksirem i podnieść znów spojrzenie na gospodynię leśniczówki.
– Both? – imitując charakterystyczny, wciąż dziwaczny dlań brytyjski akcent, skubnęła zębami dolną wargę – Przezorny zawsze ubezpieczony. Sprawa tyczy się zbyt dużej liczby osób, by zostawić wolną rękę przypadkowi czy nucie szczęścia – trucizna faktycznie mogła położyć trupem sporą ilość ludzi; wciąż jednak nie wiedzieli, jak wielu gości walentynkowego balu będzie w stanie posłużyć się magią.
Przytaknęła głową krótko; sir Albert, niemalże zapominała, że Revna jest jego podwładną.
– Tak czy siak, to bardziej rozrywkowe niźli gorące marzenia o zostaniu żoną i matką. Nawet jeśli mówimy o pichceniu eliksirów i ścinaniu drewna – nie miała co prawda problemu z kobietami, które wybierały drogę, na którą przygotowywane były całe życie – ale kiedy świat ukazywał tyle możliwości, niemalże świętokradztwem było pozostawać przy wytyczonej przez kogoś innego ścieżce.
Poza tym, nie potrafiłaby wytrzymać przy jednym mężczyźnie.
– Ale kiedy wszystko wokół płonie, rodzina jest ostatnią ostoją – dokończyła, wpuszczając na usta blady uśmiech z nutą kwaśności – czy Graham i Ramsey naprawdę byli wytłumaczeniem; robiła to dla nich? Dbała o rodowe dziedzictwo by nie przepadło? Czym była rodzina, kiedy ten, który był jej najbliższy, zdradził ją lata temu, pielęgnując wypracowane kłamstwo?
– Będę tę wędrówkę obserwowała z przyjemnością. Zapewniam cię, że nie tylko ja – podsumowała, unosząc znów kąciki ust, tym razem zaintrygowana.
I choć zamówienie, które było powodem jej pojawienia się w leśniczówce nie płynęło z jej osobistych intencji, a było raczej konieczną częścią przedsięwzięcia, nie potrafiła powstrzymać się od nieustannego porównywania. Być może głupiego i niepotrzebnego, ale spoglądając na Revnę nie mogła pozbyć się niemalże zabawnego wrażenia, jak niewiele łączyło ją z dotychczasową dostarczycielką Dolohov; mała, naiwna i głupiutka Effie Potter, która nie pobierała od niej nawet złamanego knuta za misternie uważone substancje, otulona niewinnością i niewiedzą, uwikłana w niezrozumiałą sieć, którą Tatiana sprawnie tkała. Nieświadoma.
Revna, choć na uboczu, niemalże w swoim świecie, sprawnie odciętym od wszystkiego, czym ona sama otaczała się na co dzień, zdawała się być świadomością samą w sobie. Wyważone kroki, odpowiednio dobrane ingrediencje, oszczędne działania; wiedziała co robi.
Wiedziała po co?
– Masz rację – zgodziła się z czarownicą, kiedy ta zaoferowała jej antidotum; Dolohov nie lubiła dopuszczać do siebie chociażby cienia potencjalnego niepowodzenia, ale dmuchanie na zimne w tak istotnej kwestii było zwyczajnie pragmatyczne. Przejęła składniki od Bagman, by niedługo później dołączyć je do pakunku ze smoczym eliksirem i podnieść znów spojrzenie na gospodynię leśniczówki.
– Both? – imitując charakterystyczny, wciąż dziwaczny dlań brytyjski akcent, skubnęła zębami dolną wargę – Przezorny zawsze ubezpieczony. Sprawa tyczy się zbyt dużej liczby osób, by zostawić wolną rękę przypadkowi czy nucie szczęścia – trucizna faktycznie mogła położyć trupem sporą ilość ludzi; wciąż jednak nie wiedzieli, jak wielu gości walentynkowego balu będzie w stanie posłużyć się magią.
Przytaknęła głową krótko; sir Albert, niemalże zapominała, że Revna jest jego podwładną.
– Tak czy siak, to bardziej rozrywkowe niźli gorące marzenia o zostaniu żoną i matką. Nawet jeśli mówimy o pichceniu eliksirów i ścinaniu drewna – nie miała co prawda problemu z kobietami, które wybierały drogę, na którą przygotowywane były całe życie – ale kiedy świat ukazywał tyle możliwości, niemalże świętokradztwem było pozostawać przy wytyczonej przez kogoś innego ścieżce.
Poza tym, nie potrafiłaby wytrzymać przy jednym mężczyźnie.
– Ale kiedy wszystko wokół płonie, rodzina jest ostatnią ostoją – dokończyła, wpuszczając na usta blady uśmiech z nutą kwaśności – czy Graham i Ramsey naprawdę byli wytłumaczeniem; robiła to dla nich? Dbała o rodowe dziedzictwo by nie przepadło? Czym była rodzina, kiedy ten, który był jej najbliższy, zdradził ją lata temu, pielęgnując wypracowane kłamstwo?
– Będę tę wędrówkę obserwowała z przyjemnością. Zapewniam cię, że nie tylko ja – podsumowała, unosząc znów kąciki ust, tym razem zaintrygowana.
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Wypadki przydarzyć się mogły każdemu, niezależnie od tego jak dokładnie były skalkulowane wszystkie następujące po sobie kroki, jak ostrożnie były podejmowane działania ani jak niewzruszone było przekonanie o własnej nieomylności. Jedna chwila wystarczyła, zaledwie jeden złośliwy chichot losu, by sytuacja odwróciła się gwałtownie o sto osiemdziesiąt stopni. Środki ostrożności były więc niezwykle ważne; chociaż kiedyś w przypływie młodzieńczej brawury prosto w twarz śmiała się ryzyku, tak późniejsze doświadczenia nauczyły ją pokory, pragmatyzmu. Zaśmiała się krótko, słysząc próbę skopiowania typowo brytyjskiego akcentu, który w ustach Tatiany brzmiał dziwnie i obco, zupełnie inaczej niż w jej własnych, po chwili jednak skupiła się ponownie na rozmowie, przetrawiając odpowiedź.
- W takim razie będziesz potrzebować eliksiru uspokajającego, przeciwbólowego i maści z wodnej gwiazdy - zawyrokowała. - To dość podstawowy zestaw, pozwala jednak skutecznie zniwelować skutki uboczne posiłkowania się czarną magią, uśmierzyć ból i wyleczyć zranienia - rozwinęła myśl, na poczekaniu dopowiadając szczegóły zastosowań specyfików, których stosowanie nie wymagało zaawansowanej wiedzy właściwej uzdrowicielom. - Gdybyś zamierzała długie godziny spędzić na mrozie zaproponowałabym ci jeszcze pastę na odmrożenia, wierzę jednak, że nie będzie ci potrzebna - o tej porze roku raczej nikt normalny nie zorganizowałby uroczystości pod chmurką, a właśnie uroczystości spodziewała się Revna po rozmowie z Sigrun mętnie nakreślającej wizję otwartego bufetu i ustawionych rządkami kieliszków z alkoholami. - Jeśli chcesz, przygotuję je dla ciebie popołudniu i jeszcze dziś wyślę sową - zaproponowała ostatecznie, pamiętając dokładnie, że ostatnie, świeżo uwarzone zapasy wydała już Ricie, Wren oraz lordowi Traversowi. Miała jednak niezbędne ingrediencje.
- Och zdecydowanie, na brak rozrywek nie narzekam, chociaż drewna akurat nie ścinam - zaśmiała się pogodnie, różnice pomiędzy jej leśną codziennością a wielkomiejskim życiem Tatiany były widoczne gołym okiem - zapewne równie istotne różnice malowały się w kwestii pojęcia rozrywki.
- Krew z krwi nie jest wolna od rozczarowań - stwierdziła bez śladu goryczy w głosie; od swoich najbliższych odcięła się już dawno, ani przez chwilę nie żałując tego wyboru, pojęcie rodziny ograniczając wyłącznie do najbliższego kuzynostwa. Ciekawiły ją jednak wybory Rosjanki. Czy dokonywała ich faktycznie samodzielnie, nie zaburzając swojego osądu opiniami braci? Czy podążała ich ścieżką, wierząc, że jest ona wybrana przez nią samą, a w istocie była wiedziona na niewidzialnej żyłce ciągnącej ją w odpowiednim kierunku? Nie zadała jednak tych pytań, nie chcąc zabierać ciemnowłosej zbyt wiele czasu, w planach odkładając powrót do tej konwersacji na później.
- Oby zatem okazała się warta twojego czasu - odpowiedziała, a uśmiech wyginający jej pełne wargi w niezbyt wylewnym wyrazie mówił dobitnie, że będzie warta. Żadna inna możliwość po prostu nie wchodziła w grę.
- W takim razie będziesz potrzebować eliksiru uspokajającego, przeciwbólowego i maści z wodnej gwiazdy - zawyrokowała. - To dość podstawowy zestaw, pozwala jednak skutecznie zniwelować skutki uboczne posiłkowania się czarną magią, uśmierzyć ból i wyleczyć zranienia - rozwinęła myśl, na poczekaniu dopowiadając szczegóły zastosowań specyfików, których stosowanie nie wymagało zaawansowanej wiedzy właściwej uzdrowicielom. - Gdybyś zamierzała długie godziny spędzić na mrozie zaproponowałabym ci jeszcze pastę na odmrożenia, wierzę jednak, że nie będzie ci potrzebna - o tej porze roku raczej nikt normalny nie zorganizowałby uroczystości pod chmurką, a właśnie uroczystości spodziewała się Revna po rozmowie z Sigrun mętnie nakreślającej wizję otwartego bufetu i ustawionych rządkami kieliszków z alkoholami. - Jeśli chcesz, przygotuję je dla ciebie popołudniu i jeszcze dziś wyślę sową - zaproponowała ostatecznie, pamiętając dokładnie, że ostatnie, świeżo uwarzone zapasy wydała już Ricie, Wren oraz lordowi Traversowi. Miała jednak niezbędne ingrediencje.
- Och zdecydowanie, na brak rozrywek nie narzekam, chociaż drewna akurat nie ścinam - zaśmiała się pogodnie, różnice pomiędzy jej leśną codziennością a wielkomiejskim życiem Tatiany były widoczne gołym okiem - zapewne równie istotne różnice malowały się w kwestii pojęcia rozrywki.
- Krew z krwi nie jest wolna od rozczarowań - stwierdziła bez śladu goryczy w głosie; od swoich najbliższych odcięła się już dawno, ani przez chwilę nie żałując tego wyboru, pojęcie rodziny ograniczając wyłącznie do najbliższego kuzynostwa. Ciekawiły ją jednak wybory Rosjanki. Czy dokonywała ich faktycznie samodzielnie, nie zaburzając swojego osądu opiniami braci? Czy podążała ich ścieżką, wierząc, że jest ona wybrana przez nią samą, a w istocie była wiedziona na niewidzialnej żyłce ciągnącej ją w odpowiednim kierunku? Nie zadała jednak tych pytań, nie chcąc zabierać ciemnowłosej zbyt wiele czasu, w planach odkładając powrót do tej konwersacji na później.
- Oby zatem okazała się warta twojego czasu - odpowiedziała, a uśmiech wyginający jej pełne wargi w niezbyt wylewnym wyrazie mówił dobitnie, że będzie warta. Żadna inna możliwość po prostu nie wchodziła w grę.
W grę wchodziło coś więcej niźli tylko chęć wykazania się; przedsięwzięcie było zbyt skomplikowane, zbyt mętne, zrzeszające zbyt dużą liczbę osób, by zostawić choćby najmniejszą kwestię przypadkowi. Choć Tatiana wyczekiwała balu maskowego z faktycznym przejęciem, które mieszało się także z ekscytacją i niemal chęcią zabawy, doskonale zdawała sobie sprawę, że nie mogą tracić czujności.
Nie chciała sobie również wyobrażać, jak parszywie wyglądałaby sytuacja, gdyby coś pozornie nieistotnego stanęło na ich drodze. Słuchała więc słów Revny o antidotach i leczniczych miksturach, o eliksirach które były w stanie uśmierzyć ból i prędko postawić ich na nogi. Mugole co prawda wydawali się lichą przeszkodą, ale wciąż nikt nie zorientował się w liczbie gości uzbrojonych w różdżkę.
– Zdaję się na ciebie, moja droga – stwierdziła, przytakując głową by zaraz potem posłać pannie Bagman krótki uśmiech – Ale faktycznie, pasta się nie przyda – wystawność komnat Kentwell Hall chroniła ich przed działaniem pogody i minusowych temperatur; Dolohov nie wyobrażała sobie też posiłkować się maścią, ale lepiej było mieć pewność o własne wyposażenie.
– Doskonale – podsumowała krótko temat eliksirów; być może powinna przyglądać się poczynaniom panny Bagman uważniej i śmielej? Wykwalifikowany rzemieślnik był w obecnych czasach niebywałą wygodą, w niektórych przypadkach nawet koniecznością, a jej przestawało sprawiać frajdę wykorzystywanie młodej Potter.
Poza tym, czarownica miała faktycznie pole, by się wykazać.
– Istotnie. Dlatego bywa, że zawody bolą tak bardzo – choć siliła się na spokojny, niemal beztroski ton, krzywa atrapa uśmiechu malująca się na bladych wargach zdradziła chłód w sercu; dotąd mówienie o rodzinie przychodziło jej z łatwością – była naturalna, jak oddychanie albo codzienne rutyny. Czym to wszystko było teraz, kiedy to, za co gotowa była oddać życie, okazało się kłamstwem?
Po raz kolejny i już ostatni obrzuciła spojrzeniem leśną chatkę, nim stalowe tęczówki na nowo spotkały się z tymi należącymi do jej towarzyszki. Zaraz potem Dolohov sięgnęła po przygotowany pakunek, później wsuwając na dłonie skórzane rękawiczki.
– Uważaj na siebie. Nawet w miejscach, które traktujesz jako swój dom – być może mówiła o Anglii, być może o Delamere, w końcu o lesie pod władaniem Rowle'a i leśnej chatce – Szczególnie w takich.
W takich miejscach i w takich dniach, które miały sprawdzić ich siłę.
Wraz z nałożonym na głowę kapturem i cieniem uśmiechu, Tatiana odwróciła się przez ramię, by za przekroczeniem progu domostwa deportować się z tego miejsca.
zt x2
Nie chciała sobie również wyobrażać, jak parszywie wyglądałaby sytuacja, gdyby coś pozornie nieistotnego stanęło na ich drodze. Słuchała więc słów Revny o antidotach i leczniczych miksturach, o eliksirach które były w stanie uśmierzyć ból i prędko postawić ich na nogi. Mugole co prawda wydawali się lichą przeszkodą, ale wciąż nikt nie zorientował się w liczbie gości uzbrojonych w różdżkę.
– Zdaję się na ciebie, moja droga – stwierdziła, przytakując głową by zaraz potem posłać pannie Bagman krótki uśmiech – Ale faktycznie, pasta się nie przyda – wystawność komnat Kentwell Hall chroniła ich przed działaniem pogody i minusowych temperatur; Dolohov nie wyobrażała sobie też posiłkować się maścią, ale lepiej było mieć pewność o własne wyposażenie.
– Doskonale – podsumowała krótko temat eliksirów; być może powinna przyglądać się poczynaniom panny Bagman uważniej i śmielej? Wykwalifikowany rzemieślnik był w obecnych czasach niebywałą wygodą, w niektórych przypadkach nawet koniecznością, a jej przestawało sprawiać frajdę wykorzystywanie młodej Potter.
Poza tym, czarownica miała faktycznie pole, by się wykazać.
– Istotnie. Dlatego bywa, że zawody bolą tak bardzo – choć siliła się na spokojny, niemal beztroski ton, krzywa atrapa uśmiechu malująca się na bladych wargach zdradziła chłód w sercu; dotąd mówienie o rodzinie przychodziło jej z łatwością – była naturalna, jak oddychanie albo codzienne rutyny. Czym to wszystko było teraz, kiedy to, za co gotowa była oddać życie, okazało się kłamstwem?
Po raz kolejny i już ostatni obrzuciła spojrzeniem leśną chatkę, nim stalowe tęczówki na nowo spotkały się z tymi należącymi do jej towarzyszki. Zaraz potem Dolohov sięgnęła po przygotowany pakunek, później wsuwając na dłonie skórzane rękawiczki.
– Uważaj na siebie. Nawet w miejscach, które traktujesz jako swój dom – być może mówiła o Anglii, być może o Delamere, w końcu o lesie pod władaniem Rowle'a i leśnej chatce – Szczególnie w takich.
W takich miejscach i w takich dniach, które miały sprawdzić ich siłę.
Wraz z nałożonym na głowę kapturem i cieniem uśmiechu, Tatiana odwróciła się przez ramię, by za przekroczeniem progu domostwa deportować się z tego miejsca.
zt x2
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Pracownia alchemiczna
Szybka odpowiedź