Lazurowe wybrzeże
AutorWiadomość
Dawno temu, gdy przyszłość miała być wspaniała, a teraźniejszość słoneczna
Odsłonił zasłony i z uśmiechem na ustach spojrzał na morze. Słońce było już wysoko na niebie, ale dzisiaj - co zwykle było niepodobne, z ich obowiązkami i pedantyzmem - mogli pozwolić sobie na rzadką chwilę zaspania, a wręcz nieskrępowanego lenistwa. Nie mieli w końcu nawet planów, choć pewnie dzień byłby zaplanowany co do minuty, gdyby zostawił to jej.
Dlatego zorganizował wszystko sam, do wczorajszej nocy utrzymując w tajemnicy nawet cel ich wakacji. Luksusowy pensjonat z widokiem na morze, Marsylię, restaurację z owocami morza i szampanem. Wczoraj zasiedzieli się przy stoliku do późnej nocy, śmiejąc się i popijając alkohol. W Londynie nie byłaby chyba tak szczęśliwa i swobodna: co ludzie powiedzą, co jeśli ktoś nas zobaczy, jest tak późno...
Myślał, że pierścionek rozwieje część jej obaw, ale nie do końca. Dobrze, że wydał pieniądze na te wakacje, dobrze, że mogli odetchnąć. Pobyć razem, po prostu.
Obejrzał się na łóżko, czarne włosy rozsypane na poduszce. Deirdre poruszyła się w pościeli, a Cornelius usiadł na łóżku, by nachylić się do jej policzka, obudzić ją pocałunkiem.
-Dzień dobry. - wymruczał jej do ucha, z rozbawieniem zastanawiając się, jak bardzo zaskoczy ją fakt, że zaspali.
Pierwszy pełny dzień ich pierwszych wspólnych wakacji.
Na moment położył się obok. Z ust nie spełzał mu mimowolny uśmiech.
Dawno się tak nie uśmiechał. Dawno nie czuł się taki szczęśliwy i swobodny. Jakby nie obchodziło go nic - nawet stan własnej skrytki w Gringottcie, a może szczególnie on. Ostatnio opróżniał ją coraz częściej: najpierw by kupić dom, potem widząc najlepsze meble, piękne perły dla Deirdre, wreszcie te wakacje...
Nie przejmował się tym. Kariera w Ministerstwie rozwijała się coraz lepiej, nie musiał martwić się o pensję ani o przyszłość - ta malowała się przecież w coraz jaśniejszych barwach. A gdy poczuł lekki niepokój o finanse, podpisując umowę kupna domu, po prostu przestał przesyłać wsparcie dla kogoś z przeszłości, dla kogoś od kogo powinien odciąć się już bardzo dawno temu.
Miał teraz dom. Miał narzeczoną. Będzie miał nową rodzinę. Wreszcie był szczęśliwy i spokojny i nic nie mogło tego zepsuć.
-Może wybierzemy się dzisiaj do Zamku d'If? Znam tutejszych czarodziejów, zdejmą dla nas iluzje - miejsce wydawało się dla mugoli ruinami więzienia, a nie muzeum i skarbcem. Większość czarodziejów też nie miała do niego dostępu, Kodeks Tajności i te sprawy. Cornelius zdobył jednak przyjaciół w Ministerstwie i za granicą. Zarówno dzięki ciężkiej pracy, jak i przysługom. Przestał już brać łapówki, przy Deirdre i dla dobra dalszej kariery jakoś się pilnował, ale wciąż mógł wykorzystać sieć dawnych kontaktów. -może zobaczymy nawet jakieś duchy? - zażartował. Wtedy Cornelius Sallow nie bał się duchów.
Ciekawe, czy Deirdre ubierze dziś nowe perły. Wyglądałaby w nich pięknie, tak jak wczoraj, na kolacji.
Odsłonił zasłony i z uśmiechem na ustach spojrzał na morze. Słońce było już wysoko na niebie, ale dzisiaj - co zwykle było niepodobne, z ich obowiązkami i pedantyzmem - mogli pozwolić sobie na rzadką chwilę zaspania, a wręcz nieskrępowanego lenistwa. Nie mieli w końcu nawet planów, choć pewnie dzień byłby zaplanowany co do minuty, gdyby zostawił to jej.
Dlatego zorganizował wszystko sam, do wczorajszej nocy utrzymując w tajemnicy nawet cel ich wakacji. Luksusowy pensjonat z widokiem na morze, Marsylię, restaurację z owocami morza i szampanem. Wczoraj zasiedzieli się przy stoliku do późnej nocy, śmiejąc się i popijając alkohol. W Londynie nie byłaby chyba tak szczęśliwa i swobodna: co ludzie powiedzą, co jeśli ktoś nas zobaczy, jest tak późno...
Myślał, że pierścionek rozwieje część jej obaw, ale nie do końca. Dobrze, że wydał pieniądze na te wakacje, dobrze, że mogli odetchnąć. Pobyć razem, po prostu.
Obejrzał się na łóżko, czarne włosy rozsypane na poduszce. Deirdre poruszyła się w pościeli, a Cornelius usiadł na łóżku, by nachylić się do jej policzka, obudzić ją pocałunkiem.
-Dzień dobry. - wymruczał jej do ucha, z rozbawieniem zastanawiając się, jak bardzo zaskoczy ją fakt, że zaspali.
Pierwszy pełny dzień ich pierwszych wspólnych wakacji.
Na moment położył się obok. Z ust nie spełzał mu mimowolny uśmiech.
Dawno się tak nie uśmiechał. Dawno nie czuł się taki szczęśliwy i swobodny. Jakby nie obchodziło go nic - nawet stan własnej skrytki w Gringottcie, a może szczególnie on. Ostatnio opróżniał ją coraz częściej: najpierw by kupić dom, potem widząc najlepsze meble, piękne perły dla Deirdre, wreszcie te wakacje...
Nie przejmował się tym. Kariera w Ministerstwie rozwijała się coraz lepiej, nie musiał martwić się o pensję ani o przyszłość - ta malowała się przecież w coraz jaśniejszych barwach. A gdy poczuł lekki niepokój o finanse, podpisując umowę kupna domu, po prostu przestał przesyłać wsparcie dla kogoś z przeszłości, dla kogoś od kogo powinien odciąć się już bardzo dawno temu.
Miał teraz dom. Miał narzeczoną. Będzie miał nową rodzinę. Wreszcie był szczęśliwy i spokojny i nic nie mogło tego zepsuć.
-Może wybierzemy się dzisiaj do Zamku d'If? Znam tutejszych czarodziejów, zdejmą dla nas iluzje - miejsce wydawało się dla mugoli ruinami więzienia, a nie muzeum i skarbcem. Większość czarodziejów też nie miała do niego dostępu, Kodeks Tajności i te sprawy. Cornelius zdobył jednak przyjaciół w Ministerstwie i za granicą. Zarówno dzięki ciężkiej pracy, jak i przysługom. Przestał już brać łapówki, przy Deirdre i dla dobra dalszej kariery jakoś się pilnował, ale wciąż mógł wykorzystać sieć dawnych kontaktów. -może zobaczymy nawet jakieś duchy? - zażartował. Wtedy Cornelius Sallow nie bał się duchów.
Ciekawe, czy Deirdre ubierze dziś nowe perły. Wyglądałaby w nich pięknie, tak jak wczoraj, na kolacji.
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ciągle nie do końca rozumiała kierunek, w którym skręciło jej życie.
W jednym momencie skupiała się na ledwie rozpoczętej karierze, przejęta, zestresowana i podekscytowana, śniąc wyłącznie o równo wypełnianych drukach oraz politycznych aspiracjach, w drugiej - spoglądała z góry na wprawnego polityka, który prosił ją o rękę. Przerażona i...szczęśliwa, tak, wydawało się jej, że właśnie w ten sposób smakowało szczęście. Była jeszcze młoda, chciała skupić się na rozwoju, piąć po szczeblach ministerialnej kariery, lecz czarownica opchodząca z dobrej rodziny nigdy nie była zbyt młoda na ślub, zwłaszcza z kimś o takiej renomie. Wiele koleżanek ze Slytherinu zmieniało nazwiska tuż po opuszczeniu szkoły, rodziły już dzieci, tworzyły czarodziejską rodzinę; ona chciała z tym poczekać, lecz szumnie opiewana w poematach (których nie rozumiała do końca) miłość spotkała ją szybciej, psując plany.
Zaręczynowy pierścionek, tkwiący na jej dłoni, ciążył: czasem przyjemnie, gdy widziała zazdrosne spojrzenia biedniejszych urzęniczek, częściej spoglądanie na niego wiązało się jednak z mieszaniną nieco sprzecznych emocji. Niepokoju (czy na pewno podjęła dobrą decyzję, odpowiadając tak na jego ostateczne pytanie?), podekscytowania (tak wiele mogli razem osiągnąć, a nazwisko Sallow otwierało równie wiele zamkniętych drzwi), dezorientacji (jakim cudem tak szybko dała się omamić, omotać, uwieść? ile miesięcy minęło od kiedy ich spojrzenia zetknęły się po raz pierwszy?) i najbardziej obcego uczucia ze wszystkich: rozluźnienia.
Rzadko sobie na nie pozwalała, ba, gdyby Cornelius zdradził się z planami spontanicznego urlopu, nie zgodziłaby się, lecz widocznie to przewidział, niejako zmuszając ją do podążenia na ślepo za nim w nieznane. Dosłownie i w przenośni; pozwoliła sobie jednak na wygaszenie palącej potrzeby kontroli całego przedsięwzięcia, a gdy przestała denerwować się bezradnością, po prostu odpuściła. A niespodzianka zawładnęła nią całą, łaskawie spuszczając ze smyczy zachowawczości na tyle, by mogła szczerze cieszyć się z wyjazdu. Z romantycznej kolacji. Z lśniących pereł. Z dobrego wina. Z pięknych widoków. I w końcu z równie estetycznego pokoju oraz wygodnego łóżka, przeznaczonego raczej dla nowożeńców niż ledwie zaręczonej pary.
Rano, gdy Cornelius musnął jej policzek ustami, odruchowo przekręciła głowę w bok. Nie dlatego, że niemiły był jej dotyk narzeczonego - po prostu dalej się wstydziła. Nie tak ją wychowano, nie tak to miało wyglądać, nie tak prowadziła się cnotliwie wychowana panna. Wyrzuty sumienia, poczucie winy oraz palące zażenowanie powracały regularnie, odbierając pełnię radości z dzielenia wspólnie nocy. Za każdym razem, gdy budzili się razem, w pierwszym momencie czuła napływającą do ust żółć oraz gorącą panikę, przyśpieszającą rytm serca do niedorzecznego galopu. Przykładna wiedźma powinna zachować czystość do ślubu, więc choć narzeczeństwo stało się gwarantem złożenia miłosnej przysięgi, to konserwatywna w każdym calu Tsagairt z trudem znosiła moralne niewygody. Świadoma swych występków nawet podczas leniwego, romantycznego poranka.
Półprzytomnie wychrypiała słowa powitania, leniwie otwierając jedno oko, by zaskakująco - jak na siebie, zawsze czujną i gotową do stawiania czoła wyzwaniom - sennie spojrzeć na Corneliusa. - Wyglądasz na wyjątkowo zadowolonego. Dlaczego? - spytała nieśpiesznie, konkretnie, przeciągając się mocno pod wygodnymi zawijasami pościeli. Nie była to naiwna próba wyciągnięcia z mężczyzny komplementu, naprawdę rzadko widziała go tak beztroskiego - a wrodzona i wyuczona skromność nie pozwalała uznać, że to ona sama jest przyczyną radości starszego o prawie dwie dekady czarodzieja. - Brzmi ciekawie. Zwłaszcza te duchy - mogłyby nam wiele opowiedzieć, chociażby o pierwszych powstaniach przeciwko mugolom na tych terenach... - odparła na propozycję, z każdym słowem coraz przytomniejsza, choć ciągle zaskoczona, że od pierwszych chwil rozmawiają o przyjemnościach nadchodzącego dnia a nie o piętrzących się stertach papierów i czekających ich obowiązkach. Zamilkła na moment, podciagając odruchowo prześcieradło pod brodę, dalej wpatrzona w profil Sallowa. - Naprawdę mogliśmy tu przyjechać? Nie sądzisz, że to...nieodpowiedzialne? - spytała cicho, powoli otrząsając się ze snu. Miała wiele spraw do załatwienia, a bezpośredni przełożeni na pewno nie byli zadowoleni z nagłej nieobecności Tsagairt w pracy; kto zajmie się jej petentami i wnioskami domagającymi się rozpatrzenia?
W jednym momencie skupiała się na ledwie rozpoczętej karierze, przejęta, zestresowana i podekscytowana, śniąc wyłącznie o równo wypełnianych drukach oraz politycznych aspiracjach, w drugiej - spoglądała z góry na wprawnego polityka, który prosił ją o rękę. Przerażona i...szczęśliwa, tak, wydawało się jej, że właśnie w ten sposób smakowało szczęście. Była jeszcze młoda, chciała skupić się na rozwoju, piąć po szczeblach ministerialnej kariery, lecz czarownica opchodząca z dobrej rodziny nigdy nie była zbyt młoda na ślub, zwłaszcza z kimś o takiej renomie. Wiele koleżanek ze Slytherinu zmieniało nazwiska tuż po opuszczeniu szkoły, rodziły już dzieci, tworzyły czarodziejską rodzinę; ona chciała z tym poczekać, lecz szumnie opiewana w poematach (których nie rozumiała do końca) miłość spotkała ją szybciej, psując plany.
Zaręczynowy pierścionek, tkwiący na jej dłoni, ciążył: czasem przyjemnie, gdy widziała zazdrosne spojrzenia biedniejszych urzęniczek, częściej spoglądanie na niego wiązało się jednak z mieszaniną nieco sprzecznych emocji. Niepokoju (czy na pewno podjęła dobrą decyzję, odpowiadając tak na jego ostateczne pytanie?), podekscytowania (tak wiele mogli razem osiągnąć, a nazwisko Sallow otwierało równie wiele zamkniętych drzwi), dezorientacji (jakim cudem tak szybko dała się omamić, omotać, uwieść? ile miesięcy minęło od kiedy ich spojrzenia zetknęły się po raz pierwszy?) i najbardziej obcego uczucia ze wszystkich: rozluźnienia.
Rzadko sobie na nie pozwalała, ba, gdyby Cornelius zdradził się z planami spontanicznego urlopu, nie zgodziłaby się, lecz widocznie to przewidział, niejako zmuszając ją do podążenia na ślepo za nim w nieznane. Dosłownie i w przenośni; pozwoliła sobie jednak na wygaszenie palącej potrzeby kontroli całego przedsięwzięcia, a gdy przestała denerwować się bezradnością, po prostu odpuściła. A niespodzianka zawładnęła nią całą, łaskawie spuszczając ze smyczy zachowawczości na tyle, by mogła szczerze cieszyć się z wyjazdu. Z romantycznej kolacji. Z lśniących pereł. Z dobrego wina. Z pięknych widoków. I w końcu z równie estetycznego pokoju oraz wygodnego łóżka, przeznaczonego raczej dla nowożeńców niż ledwie zaręczonej pary.
Rano, gdy Cornelius musnął jej policzek ustami, odruchowo przekręciła głowę w bok. Nie dlatego, że niemiły był jej dotyk narzeczonego - po prostu dalej się wstydziła. Nie tak ją wychowano, nie tak to miało wyglądać, nie tak prowadziła się cnotliwie wychowana panna. Wyrzuty sumienia, poczucie winy oraz palące zażenowanie powracały regularnie, odbierając pełnię radości z dzielenia wspólnie nocy. Za każdym razem, gdy budzili się razem, w pierwszym momencie czuła napływającą do ust żółć oraz gorącą panikę, przyśpieszającą rytm serca do niedorzecznego galopu. Przykładna wiedźma powinna zachować czystość do ślubu, więc choć narzeczeństwo stało się gwarantem złożenia miłosnej przysięgi, to konserwatywna w każdym calu Tsagairt z trudem znosiła moralne niewygody. Świadoma swych występków nawet podczas leniwego, romantycznego poranka.
Półprzytomnie wychrypiała słowa powitania, leniwie otwierając jedno oko, by zaskakująco - jak na siebie, zawsze czujną i gotową do stawiania czoła wyzwaniom - sennie spojrzeć na Corneliusa. - Wyglądasz na wyjątkowo zadowolonego. Dlaczego? - spytała nieśpiesznie, konkretnie, przeciągając się mocno pod wygodnymi zawijasami pościeli. Nie była to naiwna próba wyciągnięcia z mężczyzny komplementu, naprawdę rzadko widziała go tak beztroskiego - a wrodzona i wyuczona skromność nie pozwalała uznać, że to ona sama jest przyczyną radości starszego o prawie dwie dekady czarodzieja. - Brzmi ciekawie. Zwłaszcza te duchy - mogłyby nam wiele opowiedzieć, chociażby o pierwszych powstaniach przeciwko mugolom na tych terenach... - odparła na propozycję, z każdym słowem coraz przytomniejsza, choć ciągle zaskoczona, że od pierwszych chwil rozmawiają o przyjemnościach nadchodzącego dnia a nie o piętrzących się stertach papierów i czekających ich obowiązkach. Zamilkła na moment, podciagając odruchowo prześcieradło pod brodę, dalej wpatrzona w profil Sallowa. - Naprawdę mogliśmy tu przyjechać? Nie sądzisz, że to...nieodpowiedzialne? - spytała cicho, powoli otrząsając się ze snu. Miała wiele spraw do załatwienia, a bezpośredni przełożeni na pewno nie byli zadowoleni z nagłej nieobecności Tsagairt w pracy; kto zajmie się jej petentami i wnioskami domagającymi się rozpatrzenia?
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Czasem, gdy zerkał na rodzinne drzewo genealogiczne, nie do końca rozumiał własną decyzję. Pan ojciec nie był zadowolony - nazwisko Deirdre nie niosło ze sobą dostatecznej renomy, jej rodzina nie miała koneksji w Shropshire (zaś korzenie w Wiltshire wzbudziły jedynie uniesienie brwi pana ojca i sugestywny uśmiech - na co Sallowom więzi, które mogli zbudować sami, służąc Malfoyom nie w ich hrabstwie, a w Ministerstwie?), a najgorszą przewiną było pochodzenie jej matki. Nie dowierzał we własną odwagę i bezkompromisowość - tych brakowało mu przecież zawsze, duszone były pod ciężkim ojcowskim spojrzeniem. Zawsze myślał, że to rodzina wskaże mu odpowiednią wybrankę, Sallowowie bywali w tej kwestii bardzo konserwatywni. Tak, jakby dzięki odpowiedniej krwi i wartościom, mieli urosnąć w oczach lordów Avery, którym służyli z takim oddanie i których antymugolskie poglądy przejęli.
A potem Solas sam wybrał sobie żonę - karierowiczkę o nowoczesnych poglądach, z rodziny tych Sykesów, ucinającą milczeniem wszelkie dyskusje o dzieciach i westchnienia pani matki o potrzebie wnuków. Nie spytał nikogo o zdanie, nie słuchał słowa sprzeciwu i - Cornelius nie mógł oprzeć się pokusie sprawdzenia tego za pomocą magii, zaciskając palce na ukrytej pod stołem różdżce i przyzywając swój największy talent - naprawdę kochał Jade.
Skandalizujące.
Inspirujące.
Cornelius poszedł w jego ślady i zaręczył się z kobietą, którą pokochał - bez pytania rodziny o zgodę, bez stworzenia jakiejkolwiek przestrzeni na sprzeciw. Rozwijał swoją karierę sam, bez pomocy ojca, nie miał zamiaru się przed nim płaszczyć. Starszy brat stworzył już precedens, a nie licząc orientalnego pochodzenia, Deirdre była przy jego żonie wzorową narzeczoną. Elegancka, skromna i uprzejma. Z iskrą ambicji, którą Sallow skwapliwie rozdmuchiwał (choć nie za bardzo, żona powinna być mężowi partnerką, a nie gwiazdą wieczoru) na wspólnych bankietach. Jej czar doskonale uzupełniał jego elokwencję, coraz lepiej współgrali w pracy i polityce.
Widział przed nimi świetlaną przyszłość. Usłaną różami, rozsądną i obiecującą - i to dzięki miłości, a nie kalkulacjom. Fascynujące.
Miło było wreszcie mieć odwagę żyć po swojemu, zwłaszcza, gdy wychodziło mu to na lepsze.
-Jestem zadowolony, że wreszcie mamy czas dla siebie. - wymruczał jej do ucha, rozciągając usta w rozbawionym uśmiechu. Sądził, że nie musiała dopytywać - nie ukrywał swoich emocji, co też było miłą odmianą. W Londynie też w teorii mieli sporo czasu, ale w praktyce musieli się pilnować - Deirdre była irytująco zachowawcza ze swoją troską o reputację, zupełnie jakby nie dowierzała w talenty Corneliusa do ukrywania własnych tajemnic. Potrafił przecież być dyskretny. Tak czy siak, tutaj nikt nie odciągał ich od siebie, praca nie wisiała nad głową, byli niemalże anonimowi. Bajka.
-Chętnie porozmawiam z duchami. Dawno ich do niczego nie przekonywałem, nawet w Hogwarcie Szara Dama była dość... milcząca. - roześmiał się, układając się wygodniej na poduszce i spoglądając z zachwytem na zaspaną Deirdre. Lubił ją taką, niepoukładaną.
-Nieodpowiedzialne? - uniósł lekko brew. -Każdy zasługuje na wakacje. Coś cię trapi? - sporo by dał za możliwość dyskretnego wyczucia jej emocji. Czasem mu się wymykała, czasem jej nie rozumiał - jak teraz. Obiecał sobie jednak, że nigdy nie użyje wobec niej swojego talentu i dzielnie tej obietnicy dotrzymywał.
A potem Solas sam wybrał sobie żonę - karierowiczkę o nowoczesnych poglądach, z rodziny tych Sykesów, ucinającą milczeniem wszelkie dyskusje o dzieciach i westchnienia pani matki o potrzebie wnuków. Nie spytał nikogo o zdanie, nie słuchał słowa sprzeciwu i - Cornelius nie mógł oprzeć się pokusie sprawdzenia tego za pomocą magii, zaciskając palce na ukrytej pod stołem różdżce i przyzywając swój największy talent - naprawdę kochał Jade.
Skandalizujące.
Inspirujące.
Cornelius poszedł w jego ślady i zaręczył się z kobietą, którą pokochał - bez pytania rodziny o zgodę, bez stworzenia jakiejkolwiek przestrzeni na sprzeciw. Rozwijał swoją karierę sam, bez pomocy ojca, nie miał zamiaru się przed nim płaszczyć. Starszy brat stworzył już precedens, a nie licząc orientalnego pochodzenia, Deirdre była przy jego żonie wzorową narzeczoną. Elegancka, skromna i uprzejma. Z iskrą ambicji, którą Sallow skwapliwie rozdmuchiwał (choć nie za bardzo, żona powinna być mężowi partnerką, a nie gwiazdą wieczoru) na wspólnych bankietach. Jej czar doskonale uzupełniał jego elokwencję, coraz lepiej współgrali w pracy i polityce.
Widział przed nimi świetlaną przyszłość. Usłaną różami, rozsądną i obiecującą - i to dzięki miłości, a nie kalkulacjom. Fascynujące.
Miło było wreszcie mieć odwagę żyć po swojemu, zwłaszcza, gdy wychodziło mu to na lepsze.
-Jestem zadowolony, że wreszcie mamy czas dla siebie. - wymruczał jej do ucha, rozciągając usta w rozbawionym uśmiechu. Sądził, że nie musiała dopytywać - nie ukrywał swoich emocji, co też było miłą odmianą. W Londynie też w teorii mieli sporo czasu, ale w praktyce musieli się pilnować - Deirdre była irytująco zachowawcza ze swoją troską o reputację, zupełnie jakby nie dowierzała w talenty Corneliusa do ukrywania własnych tajemnic. Potrafił przecież być dyskretny. Tak czy siak, tutaj nikt nie odciągał ich od siebie, praca nie wisiała nad głową, byli niemalże anonimowi. Bajka.
-Chętnie porozmawiam z duchami. Dawno ich do niczego nie przekonywałem, nawet w Hogwarcie Szara Dama była dość... milcząca. - roześmiał się, układając się wygodniej na poduszce i spoglądając z zachwytem na zaspaną Deirdre. Lubił ją taką, niepoukładaną.
-Nieodpowiedzialne? - uniósł lekko brew. -Każdy zasługuje na wakacje. Coś cię trapi? - sporo by dał za możliwość dyskretnego wyczucia jej emocji. Czasem mu się wymykała, czasem jej nie rozumiał - jak teraz. Obiecał sobie jednak, że nigdy nie użyje wobec niej swojego talentu i dzielnie tej obietnicy dotrzymywał.
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czas dla siebie. Brzmiało to jak hasło żywcem wyjęte z jakiegoś romantycznego felietoniku z Czarownicy, zdradzającego czytelniczkom dziesięć najlepszych sposobów na zadowolenie męża, gdzie pierwszym było oczywiście przygotowanie magicznego ciasta czekoladowego, drugim ubranie czerwonej szaty z koronkowym wykończeniem dekoltu, a trzeciem wspólne miłe spędzenie czasu. To właśnie robili, pierwszy raz od dawna, bo choć obiektywnie spędzali ze sobą wiele czasu, to tak naprawdę dzielili te szybko uciekające godziny z pracą, obowiązkami a przede wszystkim pilnowaniem, by ich perfekcyjna kreacja nie uległa nawet najmniejszemu rozdarciu. Deirdre zachowywała dystans pomimo zaręczynowego pierścionka, nie była wszak jedną z tych oburzająco nowoczesnych czarownic, które dzieliły się z przyszłym mężem publicznymi pocałunkami - właściwie skośnooka bardziej przypominała swe prawie stuletnie przełożone o zastygłych w moralnej prehistorii poglądach niż równolatki, podchodzące do kwestii sercowych nieco łagodniej, choć ciągle z szacunkiem do tradycji oraz instytucji magicznego małżeństwa. Cornelius popchnął ją w ich stronę, oswobodził ze zbyt ciasnego gorsetu oczekiwań, poluźnił więzy przyzwoitości, nakładając na jej dłonie kajdany innego, obrączkowego rodzaju. Nie czuła się z tym źle, nie, perspektywa zamążpójścia naprawdę ją cieszyła, a zaręczyny przyjęła bez żadnego ale, a l e to, co działo się w sypialni...Bliskość, jedność i silne uczucie niszczyło opory, ale moralne niewygody powracały rano, gdy przypominała sobie, że zawodzi. Co powiedziałaby matka, widząc ją w łóżku z mężczyzną, który nie złożył jej czarodziejskiej przysięgi? A ojciec? A przełożeni w Ministerstwie Magii? Zamiast szalenie cieszyć się z wyjazdu, coraz głębiej zapadała się nie tylko w wygodne łóżko, a dodatkowo w poczucie wstydu.
- Ja też jestem zadowolona - wymruczała, bynajmniej flirciarsko, zakrywając się kołdrą aż po nos; zza materiału wystawały tylko skośne oczy i odrobinę zarumienionego policzka. Zadrżała, czując przy uchu jego gorący oddech, zesztywniała i przekręciła się na bok. Kochała tego człowieka - albo tak się jej wydawało? - wierzyła w to, że przejdą przez życie razem, lecz nie potrafiła wykazywać się taką swobodą obyczajów, jak on. Czarodziejom wybaczano więcej niż czarownicom, dzieliła ich też spora różnica wieku, pojmowała więc, że może uznawać ją za dziecinną, a jej niepokoje - za zwykłe kaprysy. - A więc postanowione. Najpierw śniadanie, będę gotowa za dziesięć minut. Później:zamek i duchy. Obiad o drugiej trzydzieści. Później spacer do tej małej, uroczej mieściny na końcu półwyspu. Chciałabym też zajrzeć do magicznej biblioteki w Loire Valley, słynie z wspaniałego księgozbioru dotyczącego polityki brytyjskiej w latach dwudziestych... - odparła, uspokajając się dopiero wtedy, gdy mogła rzeczowo do bólu zaplanować ich cały dzień. To w sztywnych ramach czuła się najlepiej, najbezpieczniej, niespodzianki - potwornie ją peszyły i stresowały. Cornelius to wyczuwał, znał ją - i to napełniało ją zarazem rozczuleniem, jak i niepokojem. Nigdy wcześniej nie dopuściła kogoś do siebie tak blisko. - Po prostu...czuję, że powinnam być w pracy. W Ministerstwie. Czeka na mnie wiele nierozwiązanych spraw - odparła szczerze, przygryzając nieświadomie dolną wargę. Brzmiała tak, jakby oczekiwały na nią co najmniej palące kwestie wojenno-gospodarcze, a nie kilkanaście listów dyplomatycznych i niewypełnionych formularzy dla gości ambasadorów. - A poza tym...nie czuję się komfortowo z tym, że zachowujemy się jak małżeństwo, a nim nie jesteśmy - dodała ciszej, prawie bezgłośnie, chyba pierwszy raz wypowiadając te moralne obawy tak wprost, przypominając sobie jednocześnie gorąc dłoni Corneliusa, sunących po jej ciele zeszłej nocy. Przeszły ją dreszcze - i sama nie wiedziała, czy wywołane retrospektywnym pożądaniem, lękiem czy cnotliwym oburzeniem.
- Ja też jestem zadowolona - wymruczała, bynajmniej flirciarsko, zakrywając się kołdrą aż po nos; zza materiału wystawały tylko skośne oczy i odrobinę zarumienionego policzka. Zadrżała, czując przy uchu jego gorący oddech, zesztywniała i przekręciła się na bok. Kochała tego człowieka - albo tak się jej wydawało? - wierzyła w to, że przejdą przez życie razem, lecz nie potrafiła wykazywać się taką swobodą obyczajów, jak on. Czarodziejom wybaczano więcej niż czarownicom, dzieliła ich też spora różnica wieku, pojmowała więc, że może uznawać ją za dziecinną, a jej niepokoje - za zwykłe kaprysy. - A więc postanowione. Najpierw śniadanie, będę gotowa za dziesięć minut. Później:zamek i duchy. Obiad o drugiej trzydzieści. Później spacer do tej małej, uroczej mieściny na końcu półwyspu. Chciałabym też zajrzeć do magicznej biblioteki w Loire Valley, słynie z wspaniałego księgozbioru dotyczącego polityki brytyjskiej w latach dwudziestych... - odparła, uspokajając się dopiero wtedy, gdy mogła rzeczowo do bólu zaplanować ich cały dzień. To w sztywnych ramach czuła się najlepiej, najbezpieczniej, niespodzianki - potwornie ją peszyły i stresowały. Cornelius to wyczuwał, znał ją - i to napełniało ją zarazem rozczuleniem, jak i niepokojem. Nigdy wcześniej nie dopuściła kogoś do siebie tak blisko. - Po prostu...czuję, że powinnam być w pracy. W Ministerstwie. Czeka na mnie wiele nierozwiązanych spraw - odparła szczerze, przygryzając nieświadomie dolną wargę. Brzmiała tak, jakby oczekiwały na nią co najmniej palące kwestie wojenno-gospodarcze, a nie kilkanaście listów dyplomatycznych i niewypełnionych formularzy dla gości ambasadorów. - A poza tym...nie czuję się komfortowo z tym, że zachowujemy się jak małżeństwo, a nim nie jesteśmy - dodała ciszej, prawie bezgłośnie, chyba pierwszy raz wypowiadając te moralne obawy tak wprost, przypominając sobie jednocześnie gorąc dłoni Corneliusa, sunących po jej ciele zeszłej nocy. Przeszły ją dreszcze - i sama nie wiedziała, czy wywołane retrospektywnym pożądaniem, lękiem czy cnotliwym oburzeniem.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Pamiętał - ale nie chciał wspominać - czasy, w których był taki, jak Deirdre. Zachowawczy Krukon z dobrego domu, nigdy nie spotykał się z żadną dziewczyną podczas nauki w Hogawrcie. Chciał się skupić na najwyższych ocenach, na karierze, na obowiązkach prefekta - ale zarazem gdzieś w głębi duszy zżerały go nieśmiałość i wstyd. W domu nie okazywało się czułości, tematy obyczajowe były tabu.
Dopiero pewna mugolka wdarła się w tą obyczajową kurtynę swoim śmiechem i beztroską, rozbudzając w młodym czarodzieju żądze, które tak cierpliwie tłumił. Może to naturalna konsekwencja zachowawczej młodości, może w końcu musiał wybuchnąć. Może łatwiej było to uczynić przy dziewczynie, która nie znała nikogo z jego znajomych, niż przy czarodziejce. Nawet w mugolskim Londynie z wahaniem brał ją jednak za rękę, jakby bał się, że ktoś zobaczy, że nie wypada. Echo podobnych obaw rozbrzmiewało teraz w Deirdre i być może Cornelius powinien sięgnąć pamięcią do dawnych lat aby ją zrozumieć, dostrzec jej emocje w młodszej wersji siebie, skuteczniej pocieszyć.
Ale nie chciał. Nie chciał myśleć o Layli, gdy znalazł - swoim zdaniem - prawdziwą miłość. Chciał wymazać tamten rozdział życia, raz a dobrze. Przestał wysyłać im pieniądze, wolał zasypywać prezentami Deirdre i pozwolić sobie na luksusowe wakacje. Czasem, nocami (szczególnie, jeśli spędzał z dala od kruczowłosej), łapał go dziwny niepokój - wydawało mu się, że nie może oddychać, że świat zaraz zawali mu się na głowę, że Deirdre kiedyś dowie się o jego sekrecie. Przychodziły mu wtedy do głowy pochopne i radykalne rozwiązania - mógłby złożyć Layli i Marceliusowi wizytę, skutecznie i całkowicie wymazać im pamięć, zatrzeć resztki śladów swojego istnienia. Potem uspokajał się jednak - przychodzenie tam byłoby jedynie bardziej ryzykowne, szczególnie teraz, gdy był już rozpoznawalnym politykiem. Lepiej pogrzebać przeszłość i pozwolić jej gnić, aż obróci się w pył.
(Czasem miał nadzieję, że Layla po prostu znajdzie sobie nowego mężczyznę, ale wedle jego informacji wcale tego nie zrobiła, choć była jeszcze młoda. Nie rozumiał, dlaczego nie. Zrozumie dopiero wtedy, gdy sam zostanie bez narzeczonej, bez pierścionka rodzinnego i bez żadnych chęci do szukania kogoś innego niż Deirdre).
Uśmiechnął się z rozbawieniem, gdy planowała im cały dzień - zupełnie, jakby nadal byli w pracy.
Pozwoli jej na tą drobną przyjemność, zwłaszcza, że kontrola zdawała się ją uspokajać.
-Zatem, biblioteka o szesnastej trzydzieści. Zamykają o osiemnastej, ale gdyby zbiory były interesujące, możemy tam powrócić jutro. - zaproponował ciepło.
-Spokojnie, praca nie ucieknie. Wiem, że nikt nie zastąpi ciebie tak dobrze, jak ty, ale przecież wiedzą o twoim urlopie. - naszym urlopie, ale wzięli go osobno, nie chcąc wzbudzać podejrzeń. Łagodnie przesunął dłonią po jej policzku, odgarniając ze skroni pasmo kruczych włosów.
-Już niedługo będziemy małżeństwem. Matka naciskała na wielką ceremonię, ale przecież nie musimy słuchać jej pomysłów, możemy nieco przyśpieszyć całą sprawę. Mój brat organizował wesele błyskawicznie, a było bardzo... piękne. - okropne, ale kłamstwo w słusznej sprawie to nie kłamstwo, prawda? Szczególnie, że niecierpliwił się coraz bardziej, wyobrażając sobie małżeńską sielankę pozbawioną jej lęku i pełną pożądania. -Zresztą... jeśli lękasz się, że spotkasz kogoś znajomego, możemy stronić od czarodziejów. Ba, potrafię się poruszać nawet w mugolskim świecie i sama wiesz, że jestem mistrzem Oblivate. Możemy spędzić ten czas gdziekolwiek zechcesz. - wymruczał jej do ucha.
Dopiero pewna mugolka wdarła się w tą obyczajową kurtynę swoim śmiechem i beztroską, rozbudzając w młodym czarodzieju żądze, które tak cierpliwie tłumił. Może to naturalna konsekwencja zachowawczej młodości, może w końcu musiał wybuchnąć. Może łatwiej było to uczynić przy dziewczynie, która nie znała nikogo z jego znajomych, niż przy czarodziejce. Nawet w mugolskim Londynie z wahaniem brał ją jednak za rękę, jakby bał się, że ktoś zobaczy, że nie wypada. Echo podobnych obaw rozbrzmiewało teraz w Deirdre i być może Cornelius powinien sięgnąć pamięcią do dawnych lat aby ją zrozumieć, dostrzec jej emocje w młodszej wersji siebie, skuteczniej pocieszyć.
Ale nie chciał. Nie chciał myśleć o Layli, gdy znalazł - swoim zdaniem - prawdziwą miłość. Chciał wymazać tamten rozdział życia, raz a dobrze. Przestał wysyłać im pieniądze, wolał zasypywać prezentami Deirdre i pozwolić sobie na luksusowe wakacje. Czasem, nocami (szczególnie, jeśli spędzał z dala od kruczowłosej), łapał go dziwny niepokój - wydawało mu się, że nie może oddychać, że świat zaraz zawali mu się na głowę, że Deirdre kiedyś dowie się o jego sekrecie. Przychodziły mu wtedy do głowy pochopne i radykalne rozwiązania - mógłby złożyć Layli i Marceliusowi wizytę, skutecznie i całkowicie wymazać im pamięć, zatrzeć resztki śladów swojego istnienia. Potem uspokajał się jednak - przychodzenie tam byłoby jedynie bardziej ryzykowne, szczególnie teraz, gdy był już rozpoznawalnym politykiem. Lepiej pogrzebać przeszłość i pozwolić jej gnić, aż obróci się w pył.
(Czasem miał nadzieję, że Layla po prostu znajdzie sobie nowego mężczyznę, ale wedle jego informacji wcale tego nie zrobiła, choć była jeszcze młoda. Nie rozumiał, dlaczego nie. Zrozumie dopiero wtedy, gdy sam zostanie bez narzeczonej, bez pierścionka rodzinnego i bez żadnych chęci do szukania kogoś innego niż Deirdre).
Uśmiechnął się z rozbawieniem, gdy planowała im cały dzień - zupełnie, jakby nadal byli w pracy.
Pozwoli jej na tą drobną przyjemność, zwłaszcza, że kontrola zdawała się ją uspokajać.
-Zatem, biblioteka o szesnastej trzydzieści. Zamykają o osiemnastej, ale gdyby zbiory były interesujące, możemy tam powrócić jutro. - zaproponował ciepło.
-Spokojnie, praca nie ucieknie. Wiem, że nikt nie zastąpi ciebie tak dobrze, jak ty, ale przecież wiedzą o twoim urlopie. - naszym urlopie, ale wzięli go osobno, nie chcąc wzbudzać podejrzeń. Łagodnie przesunął dłonią po jej policzku, odgarniając ze skroni pasmo kruczych włosów.
-Już niedługo będziemy małżeństwem. Matka naciskała na wielką ceremonię, ale przecież nie musimy słuchać jej pomysłów, możemy nieco przyśpieszyć całą sprawę. Mój brat organizował wesele błyskawicznie, a było bardzo... piękne. - okropne, ale kłamstwo w słusznej sprawie to nie kłamstwo, prawda? Szczególnie, że niecierpliwił się coraz bardziej, wyobrażając sobie małżeńską sielankę pozbawioną jej lęku i pełną pożądania. -Zresztą... jeśli lękasz się, że spotkasz kogoś znajomego, możemy stronić od czarodziejów. Ba, potrafię się poruszać nawet w mugolskim świecie i sama wiesz, że jestem mistrzem Oblivate. Możemy spędzić ten czas gdziekolwiek zechcesz. - wymruczał jej do ucha.
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nieświadoma kłamstw, którymi karmił ją narzeczony, Deirdre mogła uważać się za szczęśliwą. Prawie wszystko układało się przecież tak, jak powinno: wspinała się - mozolnie, ale jednak - po drabinie kariery, udało się jej otrzymać szansę na współprace z politykami i ambasadorami, obsypywano ją pochwałami, wystawiano najlepsze referencje, a w kwestiach prywatnych los postawił na jej drodze wpływowego czarodzieja, mającego w przyszłości zostać jej mężem. Dlaczego więc ciągle czuła niedosyt? Brak? Lęk? Czy kierowały nią tylko wyrzuty sumienia związane z niemoralnym prowadzeniem się, czy może podświadomie wyczuwała fałsz w zapewnieniach Sallowa? Powinna podejść do oświadczyn z większą rezerwą? Ograniczyć naiwną pewność, że czarodziej, który zdołał ją zauroczyć, nigdy nie byłby w stanie skalać się łgarstwem? Była jeszcze zbyt młoda, za mało doświadczona w romantycznych uniesieniach, odseparowana nawet od morałów płynących z romansów czy innych pisadełek czytywanych z wypiekami przez rówieśniczki, by wątpić w szczere intencje Corneliusa. Ewentualne wątpliwości zniknęły równie szybko, jak się pojawiły: miał swoje lata, wiedziała o tym, lecz dała się ponieść wierze w to, że czekał na tą jedyną, na nią, a do tej pory poświęcał się jedynie karierze. Rozumiała go, sama, gdyby urodziła się mężczyzną, skupiłaby się najpierw na podporządkowaniu sobie Ministerstwa Magii - bała się złośliwych podszeptów, że uczyniłaby to szybciej niż narzeczony - dopiero później pozwalając sobie spełniać rodzinne obowiązki, dlatego też nigdy nie naciskała na to, by podzielił się z nią dokładnymi detalami o przeszłości. W swym zadurzeniu nie była głupia, musiał mieć miłostki, większe lub mniejsze, lecz to ona miała zostać jego żoną. Matką jego dzieci. Chlubą rodziny, ozdobą u jego boku, a razem mieli osiągnąć jeszcze więcej, niż zdołaliby w pojedynkę.
Widziała to w jego zielonych oczach, z których nie spuszczała teraz wzroku, spoglądając na starszego mężczyznę z taką samą fascynacją, z jaką badała go podczas pierwszego, niezobowiązującego spotkania towarzyskiego poza murami Ministerstwa. - Albo możesz porozmawiać z naczelnikiem i sprawić, by przedłużono godziny otwarcia dla godnych zaufania czarodziejów z Ministerstwa Magii - weszła mu w słowo, proponując alternatywne biblioteczne rozwiązanie. Rzadko kiedy naginała zasady, ale możliwość poszerzenia swej wiedzy była jedną z wyjątkowych sytuacji zezwalającej na łagodzenie regulaminów. Subtelny początek dalszego ślizgu w ostateczne splugawienie, w tym momencie równie niemożliwe, co zwątpienie w prawdę płynącą z ust Corneliusa. Troskliwego, łagodnego, ofiarnego, idealnego, żywcem wyjętego z opowieści kuzynek o perfekcyjnym kandydacie na męża. Gdyby Deirdre miała choć odrobinę więcej doświadczenia, wiedziałaby, że ideały nie istnieją, a za ujmującą fasadą musi kryć się coś brzydkiego i groźnego. Niewidocznego z perspektywy rozłożonej na łóżku czarownicy, zawstydzonej, ale i pozwalającej sobie na nieśmiałą radość. Uśmiechnęła się szerzej, gdy musnął dłonią policzek i sięgnęła spod kołdry po jego rękę, by przytrzymać ją przy swojej twarzy. Trochę z pragnienia pieszczoty, trochę, by zakryć krótkie zdenerwowanie. Wspominając matkę i wystawny, wielki ślub, otwierał kolejne zapadki powodujące nadmiar stresu. Przytłaczało ją to. Oczekiwania rodziny - własnej i tej Sallowów - wydawały się tożsame, lecz paradoksalnie nie sprzyjało to rozluźnieniu. - Szybszy ślub byłby dobrym rozwiązaniem, ale nie zdążymy się przygotować. Tak...nie wypada. Zresztą okres narzeczeństwa powinien trwać przynajmniej kilka miesięcy - powiedziała z ociąganiem, kręcąc jednak nagle głową. - Nie, nie powinniśmy o tym rozmawiać. Masz rację. Powinnam się rozluźnić, odpocząć - zreflektowała się, jak zwykle chcąc idealnie odegrać przybraną rolę. Może po urlopie będzie wykonywać swe obowiązki jeszcze lepiej? - Nie chcę spędzać czasu wśród mugoli, to pewne. Poza tym nie mam zbyt wielkich wymagań, znasz mnie. Jestem łatwa w utrzymaniu - słysząc jego mruczenie tuż przy uchu pozwoliła sobie nawet na formę żartu, sztywnego i właściwie nieśmiesznego, ale naprawdę się starała. I mówiła szczerze, za Corneliusem poszłaby wszędzie (prawie), pewna, że starszy i doświadczony mężczyzna wskaże jej świat, którego ona sama nigdy by nie poznała.
To przeświadczenie także zostało z nią na zawsze, rosnąc w siłę w zamglonej przyszłości.
Widziała to w jego zielonych oczach, z których nie spuszczała teraz wzroku, spoglądając na starszego mężczyznę z taką samą fascynacją, z jaką badała go podczas pierwszego, niezobowiązującego spotkania towarzyskiego poza murami Ministerstwa. - Albo możesz porozmawiać z naczelnikiem i sprawić, by przedłużono godziny otwarcia dla godnych zaufania czarodziejów z Ministerstwa Magii - weszła mu w słowo, proponując alternatywne biblioteczne rozwiązanie. Rzadko kiedy naginała zasady, ale możliwość poszerzenia swej wiedzy była jedną z wyjątkowych sytuacji zezwalającej na łagodzenie regulaminów. Subtelny początek dalszego ślizgu w ostateczne splugawienie, w tym momencie równie niemożliwe, co zwątpienie w prawdę płynącą z ust Corneliusa. Troskliwego, łagodnego, ofiarnego, idealnego, żywcem wyjętego z opowieści kuzynek o perfekcyjnym kandydacie na męża. Gdyby Deirdre miała choć odrobinę więcej doświadczenia, wiedziałaby, że ideały nie istnieją, a za ujmującą fasadą musi kryć się coś brzydkiego i groźnego. Niewidocznego z perspektywy rozłożonej na łóżku czarownicy, zawstydzonej, ale i pozwalającej sobie na nieśmiałą radość. Uśmiechnęła się szerzej, gdy musnął dłonią policzek i sięgnęła spod kołdry po jego rękę, by przytrzymać ją przy swojej twarzy. Trochę z pragnienia pieszczoty, trochę, by zakryć krótkie zdenerwowanie. Wspominając matkę i wystawny, wielki ślub, otwierał kolejne zapadki powodujące nadmiar stresu. Przytłaczało ją to. Oczekiwania rodziny - własnej i tej Sallowów - wydawały się tożsame, lecz paradoksalnie nie sprzyjało to rozluźnieniu. - Szybszy ślub byłby dobrym rozwiązaniem, ale nie zdążymy się przygotować. Tak...nie wypada. Zresztą okres narzeczeństwa powinien trwać przynajmniej kilka miesięcy - powiedziała z ociąganiem, kręcąc jednak nagle głową. - Nie, nie powinniśmy o tym rozmawiać. Masz rację. Powinnam się rozluźnić, odpocząć - zreflektowała się, jak zwykle chcąc idealnie odegrać przybraną rolę. Może po urlopie będzie wykonywać swe obowiązki jeszcze lepiej? - Nie chcę spędzać czasu wśród mugoli, to pewne. Poza tym nie mam zbyt wielkich wymagań, znasz mnie. Jestem łatwa w utrzymaniu - słysząc jego mruczenie tuż przy uchu pozwoliła sobie nawet na formę żartu, sztywnego i właściwie nieśmiesznego, ale naprawdę się starała. I mówiła szczerze, za Corneliusem poszłaby wszędzie (prawie), pewna, że starszy i doświadczony mężczyzna wskaże jej świat, którego ona sama nigdy by nie poznała.
To przeświadczenie także zostało z nią na zawsze, rosnąc w siłę w zamglonej przyszłości.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Paradoksalnie, Cornelius postanowił sobie nigdy nie okłamywać narzeczonej - może zainspirowany obserwowaniem swojego starszego brata (pomimo niechęci jaką młodszy Sallow żywił do Jade, w ich miłości było coś prawdziwego, coś czego Solasowi zazdrościł i co nieudolnie próbował naśladować), a może po prostu zakochany. Żył jednak w fałszu zbyt długo, by tak po prostu zdobyć się na szczerość i wmówił sobie samemu, że milczenie nie jest kłamstwem. Pewne rzeczy po prostu będzie musiał przemilczeć, dla dobra samej Deirdre. Zresztą, naiwnym byłoby zakładać, że nie miał przeszłości, nieprawdaż? Uwiódł ją, przekonał do dzielenia łoża, musiała podejrzewać, że miał swoje lata i swoje życie. Nie powinno ją obchodzić z kim, prawda? Robił w końcu wszystko, by utwierdzić ją - i samego siebie - w przekonaniu, że jest miłością jego życia. Zasypywał ją komplementami i drogimi prezentami, tak jakby nie dostrzegał jej skromności - albo nie wierzył, że będzie szczęśliwa bez tych drobnych łapówek.
Stopniowo przekonywał się jednak, że bardziej niż diamenty przemawia do niej autorytet. Uśmiechnął się lisio, gdy poprosiła go o drobnostkę, o nagięcie zasad. Uwielbiał ten błysk w jej oku, gdy wysnuwała podobne prośby - niegdyś nieśmiało, dzisiaj całkiem otwarcie.
-Oczywiście. - wszystko dla ciebie, najdroższa. -Myślę, że bez problemu go przekonam i zapewnię o wdzięczności angielskiego Ministerstwa. - odkąd zaczął pojawiać się w gazetach, bez skrupułów korzystał z nowego autorytetu i profitów.
Delikatnie głaskał jej policzek, dopóki nie pokręciła głową.
-Jak uważasz. - westchnął, nie nalegając. Gdyby mu nie uległa, gdyby nie dzielili łoża - byłby pewnie rozczarowany. W obecnej sytuacji nie miał jednak nic do stracenia, Deirdre dawała mu prawie wszystko, czego mógłby oczekiwać - ślub miał być jedynie formalnością, a sama uroczystość miała sprawić przyjemność i narzeczonej i pani matce. Skoro wolała wesele z większą pompą, niech tak będzie.
-Odpocznijmy zatem. I oczywiście, zwiedzajmy czarodziejską Francję. - podkreślił z uśmiechem, rad z tego, jak łatwo udało mu się wybadać Deirdre. Nie dość, że właśnie znalazł potwierdzenie dla jej konserwatyzmu (i przestrogę, by nie popisywać się wiedzą z zakresu mugoloznastwa), to dodatkowo wsiadł jej na ambicję. Skoro nie chciała obracać się wśród mugoli, to nie miała wyboru - musiała cieszyć się czarodziejskimi kontaktami Corneliusa, bez wstydu i speszenia i myślenia o tym, co wypada.
-Nie bądź taka skromna. - wymruczał, odpowiadając żartem na żart. -Najpiękniejsza jesteś nago, ale w perłach też. - ucałował Deirdre raz jeszcze, zanim zdążyła zaprotestować, a potem niechętnie wstał z łóżka i zerknął w stronę szaty. Powinni się dzisiaj prezentować elegancko, a zarazem mogli pozwolić sobie na trochę wakacyjnej swobody - może nawet ubrałby kolorowy krawat?
Stopniowo przekonywał się jednak, że bardziej niż diamenty przemawia do niej autorytet. Uśmiechnął się lisio, gdy poprosiła go o drobnostkę, o nagięcie zasad. Uwielbiał ten błysk w jej oku, gdy wysnuwała podobne prośby - niegdyś nieśmiało, dzisiaj całkiem otwarcie.
-Oczywiście. - wszystko dla ciebie, najdroższa. -Myślę, że bez problemu go przekonam i zapewnię o wdzięczności angielskiego Ministerstwa. - odkąd zaczął pojawiać się w gazetach, bez skrupułów korzystał z nowego autorytetu i profitów.
Delikatnie głaskał jej policzek, dopóki nie pokręciła głową.
-Jak uważasz. - westchnął, nie nalegając. Gdyby mu nie uległa, gdyby nie dzielili łoża - byłby pewnie rozczarowany. W obecnej sytuacji nie miał jednak nic do stracenia, Deirdre dawała mu prawie wszystko, czego mógłby oczekiwać - ślub miał być jedynie formalnością, a sama uroczystość miała sprawić przyjemność i narzeczonej i pani matce. Skoro wolała wesele z większą pompą, niech tak będzie.
-Odpocznijmy zatem. I oczywiście, zwiedzajmy czarodziejską Francję. - podkreślił z uśmiechem, rad z tego, jak łatwo udało mu się wybadać Deirdre. Nie dość, że właśnie znalazł potwierdzenie dla jej konserwatyzmu (i przestrogę, by nie popisywać się wiedzą z zakresu mugoloznastwa), to dodatkowo wsiadł jej na ambicję. Skoro nie chciała obracać się wśród mugoli, to nie miała wyboru - musiała cieszyć się czarodziejskimi kontaktami Corneliusa, bez wstydu i speszenia i myślenia o tym, co wypada.
-Nie bądź taka skromna. - wymruczał, odpowiadając żartem na żart. -Najpiękniejsza jesteś nago, ale w perłach też. - ucałował Deirdre raz jeszcze, zanim zdążyła zaprotestować, a potem niechętnie wstał z łóżka i zerknął w stronę szaty. Powinni się dzisiaj prezentować elegancko, a zarazem mogli pozwolić sobie na trochę wakacyjnej swobody - może nawet ubrałby kolorowy krawat?
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Uśmiechnęła się znów, lekko, jak zwykle rozluźniając się już po chwili rozmowy z Corneliusem. Działał na nią łagodząco, niczym podgrzane magiczne laudanum wypite tuż po powrocie z targanej lodowatym wiatrem londyńskiej ulicy. Przy Sallowie znikała sztywność mięśni, zaciśnięte usta unosiły się w przyjaźniejszej minie, a napięte jak struna ciało, trzymane sztywno w gorsecie zobowiązań, powinności oraz moralnych zasad, stawało się lżejsze, zwinniejsze, bliższe. Oddychała pełną piersią, opuszczała zadartą wysoko brodę i pozwalała sobie na chwilowe słabości, ufając, że narzeczony jej nie skrzywdzi. Nie mógł tego zrobić: gdy patrzyła wprost w roziskrzone uczuciem zielone tęczówki nie dostrzegała w nich zła czy kłamstwa, całkowicie pewna, że oto znalazła czarodzieja będącego dla niej opoką. Niewzruszonym postumentem, na którym mogła się rozwinąć, by po kilkunastu latach ciężkiej pracy móc uznać się za czarownicę kompletną, święcącą triumfy na szczycie Ministerstwa Magii (wiedziała, że to mrzonka, ale ciągle pielęgnowała w sobie to nieśmiałe, dziecięce prawie w swej naiwności pragnienie), a także spełniającą się jako żona równie wpływowego polityka. Im mocniej zacieśniała się ich relacja, tym wyżej sięgała ambicja Tsagairt, na razie nie dotykając niebezpiecznego poziomu. W nieodległej przyszłości miała przynieść im - jej? - zgubę, lecz na razie, w leniwy poranek pełen nieskrępowanej radości, wzmagała tylko zadowolenie z wakacji.
- Obejrzymy dziś wspaniałe rzeczy, Corneliusie. Nie mogę się doczekać. Dawno nie czytałam czegoś, co nie było związane z pracą - wyznała, w końcu przestając kurczowo przytrzymywać kołdrę przy szyi. Poranna moralna niewygoda, związana z obudzeniem się w panieńskim łożu u boku mężczyzny, powoli mijała - Sallow wiedział, jak uspokoić rozedrgane i pełne wątpliwości serce narzeczonej. Głównie, zgadzając się na jej pomysły; przynosiło to Tsagairt poczucie triumfu, z czasem mając stać się kolejnym gwoździem do trumny ich relacji. Na razie spolegliwość łagodziła ją, zapewniając bezpieczeństwo oraz wzmacniając poczucie własnej wartości. Skoro popularny polityk, wzmacniający z każdym dniem swą karierę, wysłuchał jej próśb, musiała mieć w sobie coś wyjątkowego. Na pewno nie chodziło przecież o to, że była młoda i naga, w wykupionym przez niego - to on wszak sfinansował ich krótkie wakacje - łóżku. Nie czerpała jednak z tego korzyści, zawstydzona, z rumieńcem przyjmując komplementy mężczyzny. Powstrzymała chęć ponownego zakrycia się kołdrą, tym razem aż po czubek ciemnych włosów, sięgnęła nawet do ramienia mężczyzny, zaciskając na nim swoje rozgrzane snem palce.
- Daj spokój, Corneliusie. Nie mów tak, to nie przystoi - wymruczała cicho, lekko oskarżycielsko, z zażenowaniem, nie tylko wspomnieniem o nagości, ale również o perłach. Drogie prezenty budziły w niej dezorientację, a nie zachwyt. Powinna być jednak wdzięczna; gdy Sallow podniósł się z łóżka, mocniej uchwyciła jego nadgarstek. - Poczekaj - pociągnęła go zdecydowanie w swoją stronę, chcąc, by znów usiadł na materacu obok niej. Gdy to zrobił, raczej przekonany proszącym spojrzeniem niż faktyczną siłą uścisku, powoli przesunęła się w jego stronę i ułożyła dłonie na jego policzkach, szorstkich od świeżego zarostu. Pogładziła go po policzku i skroni, a lewy kącik ust uniósł się do góry. - Dziękuję. Ten wyjazd naprawdę wiele dla mnie znaczy - szepnęła, wytrzymując intymną atmosferę bliskości, po czym pocałowała go. Łagodnie, jeszcze nieśmiało, ale już jak kobieta, w którą przemienił ją z nieporadnej, spiętej panienki. Pieszczota ciągle zapierała dech w piersiach, lecz już nie przerażała. A Deirdre dorosła do tego, by być narzeczoną, a wkrótce - żoną, towarzyszącą Sallowowi w drodze na szczyt.
- Obejrzymy dziś wspaniałe rzeczy, Corneliusie. Nie mogę się doczekać. Dawno nie czytałam czegoś, co nie było związane z pracą - wyznała, w końcu przestając kurczowo przytrzymywać kołdrę przy szyi. Poranna moralna niewygoda, związana z obudzeniem się w panieńskim łożu u boku mężczyzny, powoli mijała - Sallow wiedział, jak uspokoić rozedrgane i pełne wątpliwości serce narzeczonej. Głównie, zgadzając się na jej pomysły; przynosiło to Tsagairt poczucie triumfu, z czasem mając stać się kolejnym gwoździem do trumny ich relacji. Na razie spolegliwość łagodziła ją, zapewniając bezpieczeństwo oraz wzmacniając poczucie własnej wartości. Skoro popularny polityk, wzmacniający z każdym dniem swą karierę, wysłuchał jej próśb, musiała mieć w sobie coś wyjątkowego. Na pewno nie chodziło przecież o to, że była młoda i naga, w wykupionym przez niego - to on wszak sfinansował ich krótkie wakacje - łóżku. Nie czerpała jednak z tego korzyści, zawstydzona, z rumieńcem przyjmując komplementy mężczyzny. Powstrzymała chęć ponownego zakrycia się kołdrą, tym razem aż po czubek ciemnych włosów, sięgnęła nawet do ramienia mężczyzny, zaciskając na nim swoje rozgrzane snem palce.
- Daj spokój, Corneliusie. Nie mów tak, to nie przystoi - wymruczała cicho, lekko oskarżycielsko, z zażenowaniem, nie tylko wspomnieniem o nagości, ale również o perłach. Drogie prezenty budziły w niej dezorientację, a nie zachwyt. Powinna być jednak wdzięczna; gdy Sallow podniósł się z łóżka, mocniej uchwyciła jego nadgarstek. - Poczekaj - pociągnęła go zdecydowanie w swoją stronę, chcąc, by znów usiadł na materacu obok niej. Gdy to zrobił, raczej przekonany proszącym spojrzeniem niż faktyczną siłą uścisku, powoli przesunęła się w jego stronę i ułożyła dłonie na jego policzkach, szorstkich od świeżego zarostu. Pogładziła go po policzku i skroni, a lewy kącik ust uniósł się do góry. - Dziękuję. Ten wyjazd naprawdę wiele dla mnie znaczy - szepnęła, wytrzymując intymną atmosferę bliskości, po czym pocałowała go. Łagodnie, jeszcze nieśmiało, ale już jak kobieta, w którą przemienił ją z nieporadnej, spiętej panienki. Pieszczota ciągle zapierała dech w piersiach, lecz już nie przerażała. A Deirdre dorosła do tego, by być narzeczoną, a wkrótce - żoną, towarzyszącą Sallowowi w drodze na szczyt.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Powoli i mozolnie uczył się wzbudzać zaufanie każdego. Wybrana ścieżka kariery kazała mu wydawać się serdecznym i nieszkodliwym. Najpierw wobec oblivatowanych mugoli, później wobec polityków i arystokratów, którym wytrwale się podlizywał służył. Zanim Cornelius się obejrzał, podszyty kłamstwami urok osobisty stał się jego drugą skórą - trudno było nie używać przy Deirdre łagodnego tonu i uspokajającego uśmiechu. Zwłaszcza, gdy chciał zrobić na niej jak najlepsze wrażenie albo gdy chciał subtelnie rozdmuchać iskrę jej ambicji. Pomimo upodobania do porządku, u kobiet nie znosił nudy, a Deirdre - posłuszna lecz inteligentna i z zaskakującym uporem pnąca się do celu - była idealną mieszanką kogoś, kto zapewniał mu ekscytację i nad kim miał kontrolę. Oczywiście, nie ująłby tego w ten sposób - wytrwale nazywał to uczucie miłością i zapewne szczerze kochał Deirdre.
Nie zauważał też, że nie tylko on jest w ich relacji subtelnym manipulatorem - że ulega pomysłom Deirdre nie tylko dlatego, by wpłynąć na jej nastrój, że coraz częściej ulega jej samej, a ona zdaje się testować jego granice nie tyle podświadomie, co dla ulotnego uczucia triumfu.
Wszystko było przecież cudowne.
-Może zatem wyjdziemy z biblioteki z jakimś prezentem dyplomaatycznym? - puścił do Deirdre perskie oko, przekonanie kustosza do sprezentowania im jakiegoś (nie nazbyt rzadkiego) tytułu nie stanowiłoby przecież dla nich problemu. Nawet nie zauważył, kiedy stał się tak pyszny, kiedy korzystanie z własnych przywilejów przestało budzić w nim opory.
Wzruszył ramionami z udawaną skruchą.
-Dobrze, będę milczał. - mruknął, niemalże łobuzersko. -Ale - zasługujesz na wszystko, co najlepsze. - dodał ciszej, prosto z serca, nieświadom, że niegdyś wyobrażenie Deirdre z kimś lepszym dźgnie go w samo serce.
Nachylił się chętnie, a choć uśmiech nadal migotał na ustach, to spojrzenie spoważniało. Jej wdzięczność sporo dla niego znaczyła.
-Cała przyjemność po mojej stronie, Deirdre. Dziękuję, że zechciałaś tu ze mną przyjechać. - ucałował ją lekko w usta, wiedząc, że publicznie będzie musiał powstrzymać się od zbyt częstych czułości. Pomimo wakacyjnego odprężenia, nie chciał nadmiernie naginać sztywnych konwenansów narzeczonej.
-Zamówmy na śniadanie szampana i wypijmy kieliszek za wspaniałe wakacje.
Nie zauważał też, że nie tylko on jest w ich relacji subtelnym manipulatorem - że ulega pomysłom Deirdre nie tylko dlatego, by wpłynąć na jej nastrój, że coraz częściej ulega jej samej, a ona zdaje się testować jego granice nie tyle podświadomie, co dla ulotnego uczucia triumfu.
Wszystko było przecież cudowne.
-Może zatem wyjdziemy z biblioteki z jakimś prezentem dyplomaatycznym? - puścił do Deirdre perskie oko, przekonanie kustosza do sprezentowania im jakiegoś (nie nazbyt rzadkiego) tytułu nie stanowiłoby przecież dla nich problemu. Nawet nie zauważył, kiedy stał się tak pyszny, kiedy korzystanie z własnych przywilejów przestało budzić w nim opory.
Wzruszył ramionami z udawaną skruchą.
-Dobrze, będę milczał. - mruknął, niemalże łobuzersko. -Ale - zasługujesz na wszystko, co najlepsze. - dodał ciszej, prosto z serca, nieświadom, że niegdyś wyobrażenie Deirdre z kimś lepszym dźgnie go w samo serce.
Nachylił się chętnie, a choć uśmiech nadal migotał na ustach, to spojrzenie spoważniało. Jej wdzięczność sporo dla niego znaczyła.
-Cała przyjemność po mojej stronie, Deirdre. Dziękuję, że zechciałaś tu ze mną przyjechać. - ucałował ją lekko w usta, wiedząc, że publicznie będzie musiał powstrzymać się od zbyt częstych czułości. Pomimo wakacyjnego odprężenia, nie chciał nadmiernie naginać sztywnych konwenansów narzeczonej.
-Zamówmy na śniadanie szampana i wypijmy kieliszek za wspaniałe wakacje.
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przez moment zastanawiała się nad propozycją, a lekkie zmrużenie oczu pozwalało dostrzec, że nie uważa sugestii uzyskania dodatkowej korzyści od kustosza za obiektywnie słuszną. I tak delikatnie przesuwała granicę, mając nadzieję, że Sallowowi uda się dostosować zasady biblioteki do ich planu dnia - robienie kolejnego kroku dalej było ryzykowne oraz moralnie grząskie, lecz finalnie grymas na twarzy Deirdre zelżał, pozostawiając po sobie jedynie lekki, coraz mniej zaspany uśmiech. - Kto wie? Może polubi nas na tyle, by podzielić się białym krukiem? - odparła pytaniem, tak było bezpieczniej - i tego właśnie nauczyła się przy Corneliusie. Szarości, manipulacji, uciekania od konkretów, które tak kochała jako uczennica a potem stażystka. Zanim poznała bliżej tego konkretnego polityka wierzyła, że świat jest czarno-biały, a proste, do bólu rzeczowe odpowiedzi, przyniosą najwięcej korzyści. Myliła się. I im dłużej obserwowała Corneliusa w pracy, czy to tej oficjalnej, czy zakulisowej, gdy pojawiała się u jego boku na bankietach, tym szybciej pojmowała zasady rządzące światem polityki. I mężczyzn ogółem. Miała jednak szczęście, że trafiła na czarodzieja romantycznego, opiekuńczego, oddanego, ba, nie posiadającego żadnej większej skazy. Wspierał ją w rozwoju kariery, z dumą przedstawiał rodzinie i najbliższym znajomym, nie wstydząc się orientalnego pochodzenia kobiety, a w końcu stosunkowo szybko poprosił ją o rękę, by mogła czuć się jeszcze pewniej w ich relacji. O zakupie domu i rozpieszczaniu mniejszymi bądź większymi podarunkami nie wspominając. Deirdre Tsagairt mogła uważać się za niezwykle szczęśliwą wiedźmę.
Tylko dlaczego podświadomość wydawała się niezadowolona, podszeptując, że to wszystko - dom, miłość, kariera - było zbyt piękne, by zasługiwać na miano prawdziwego? Dei skutecznie zdusiła te wątpliwości, podyktowane na pewno przez wyrzuty sumienia oraz będące konsekwencjami konserwatywnego wychowania. Nie miała na co narzekać. Znajdowała się na niemalże rajskich wakacjach ze swom przyszłym mężem, w perspektywie mając spędzenie razem romantycznego - i rozwojowego - czasu. Uśmiech czarownicy pogłębił się, tak, zasługiwała na to, co najlepsze. Nie pozwoli instynktowni i irracjonalnym obrazom na zepsucie tego, co faktycznie działo się tutaj, we Francji: i co razem budowali pomiędzy sobą. - Dlatego los skierował cię akurat do mojego biurka - pozwoliła sobie nawet na drobny żart, przywołując ich pierwsze spotkanie. Biurokratyczna rezerwa z jej strony, jawne zainteresowanie z jego: długo musiał starać się choćby o wspólne odwiedzenie ministerialnej kawiarnii, ale gra była warta świeczki. Zadziwiające, jak wiele przeszli od speszonych spojrzeń, rzucanych znad filiżanki herbaty, do tego momentu, gdy całowała go we wspólnym łożu, ciągle nieśmiało, ale z oddaniem, tak, jak powinna czynić to żona, a nie narzeczona. Pieszczota trwała krótko, lecz była zaledwie przedsmakiem przyjemności, które miały ich czekać tego dnia. Ich dnia, spędzonego razem wśród książek, piękna magicznego wybrzeża i przede wszystkim: w swoim towarzystwie, nienękanym niespodziewanymi problemami w pracy. Czy chciałaby, by taki dzień trwał wiecznie? Nie, nie doceniłaby wtedy tych drobnych luksusów - a kto wie, może skoncentrowana tylko na Corneliusie, dostrzegłaby w zielonym spojrzeniu to, co przed nią ukrywał. Brudny, brutalnie godzący we wszystko, co wierzyli, fałsz.
| ztx2 <3
Tylko dlaczego podświadomość wydawała się niezadowolona, podszeptując, że to wszystko - dom, miłość, kariera - było zbyt piękne, by zasługiwać na miano prawdziwego? Dei skutecznie zdusiła te wątpliwości, podyktowane na pewno przez wyrzuty sumienia oraz będące konsekwencjami konserwatywnego wychowania. Nie miała na co narzekać. Znajdowała się na niemalże rajskich wakacjach ze swom przyszłym mężem, w perspektywie mając spędzenie razem romantycznego - i rozwojowego - czasu. Uśmiech czarownicy pogłębił się, tak, zasługiwała na to, co najlepsze. Nie pozwoli instynktowni i irracjonalnym obrazom na zepsucie tego, co faktycznie działo się tutaj, we Francji: i co razem budowali pomiędzy sobą. - Dlatego los skierował cię akurat do mojego biurka - pozwoliła sobie nawet na drobny żart, przywołując ich pierwsze spotkanie. Biurokratyczna rezerwa z jej strony, jawne zainteresowanie z jego: długo musiał starać się choćby o wspólne odwiedzenie ministerialnej kawiarnii, ale gra była warta świeczki. Zadziwiające, jak wiele przeszli od speszonych spojrzeń, rzucanych znad filiżanki herbaty, do tego momentu, gdy całowała go we wspólnym łożu, ciągle nieśmiało, ale z oddaniem, tak, jak powinna czynić to żona, a nie narzeczona. Pieszczota trwała krótko, lecz była zaledwie przedsmakiem przyjemności, które miały ich czekać tego dnia. Ich dnia, spędzonego razem wśród książek, piękna magicznego wybrzeża i przede wszystkim: w swoim towarzystwie, nienękanym niespodziewanymi problemami w pracy. Czy chciałaby, by taki dzień trwał wiecznie? Nie, nie doceniłaby wtedy tych drobnych luksusów - a kto wie, może skoncentrowana tylko na Corneliusie, dostrzegłaby w zielonym spojrzeniu to, co przed nią ukrywał. Brudny, brutalnie godzący we wszystko, co wierzyli, fałsz.
| ztx2 <3
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Lazurowe wybrzeże
Szybka odpowiedź