Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Wyspa Wight
Plaża
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Plaża
Linia brzegowa wyspy Wight obfituje w piękne plaże o złocistym piasku oraz wysokie kamieniste wybrzeża. Według wielu słynie z pięknych, malowniczych krajobrazów - i trudno odmówić im racji. Woda jest krystalicznie czysta, zaś piasek delikatny, przyjemny w dotyku; nie ma powodów, by obawiać się chodzić po nim na bosaka. Wśród majestatycznych, leniwie podmywających brzegi fal czasami da się nawet dostrzec ogony mieszkających przy wyspie syren.
The member 'Poppy Pomfrey' has done the following action : rzut kością
'k100' : 13
'k100' : 13
Gdy wbijał spojrzenie w ognisko i słuchał słów padających z ust Poppy, na jego twarzy uwydatnił się cień - ale jako że nurzali się w woalach nocy, ciężko było stwierdzić, co go wywołało: tańczące beztrosko płomienie ogniska czy wątpliwości, w których zatracał się Garrett. Uśmiechnął się - ale był to uśmiech zmęczony, smutny, przesycony goryczą.
- Dokładnie tego samego czasu zabrakło nam w Hogwarcie - odparł, a w jego głosie może nawet rozbrzmiało coś nieprzyjemnego - ale Poppy musiała wiedzieć, że nie miała nic wspólnego ze złością, która zjadała go od środka. - To właśnie przez to, że zwlekaliśmy zbyt długo, próbowaliśmy działać rozsądnie, najprawdopodobniej nie uratowaliśmy wszystkich więźniów. Dzieci - mocno urwał, odwracając spojrzenie; na jego twarzy nie było już śladu nawet po gorzkim uśmiechu. - Cholera, nie mam nawet pojęcia, czy moi towarzysze żyją. Czy Zakonnicy na innych misjach nie dali się złapać. Czy nikt nie zamordował kobiety, którą kocham, tylko dlatego, że zdecydowała się działać - ciągnął i potrzebował chwili, by skarcić się w myśli za to, że w ogóle powiedział to na głos - Poppy nie powinna być świadkiem tego, jak dawał upust gniewowi. Pokręcił głową, wbijając wzrok w piach. - Przepraszam - a gdy to mówił, jego głos był już inny - znacznie cichszy, łagodny, spokojniejszy.
Poppy miała rację - miejsce, w którym wyrywał dzieci z rąk oprawców, nie było już Hogwartem, który znał; kiedyś nazywał go domem, teraz - stał się więzieniem. Nie mogli tego tak zostawić, terror musiał zostać ukrócony. Czym prędzej.
- Poppy - zaczął dość ostrożnie, gdy dostrzegł kolejne próby czarownicy zwieńczone porażką - widział jej irytację, złość na błędy. Nie winił jej, rozumiał, że dławiła się strachem, że była zmęczona: w takich sytuacjach magia nie dawała się ujarzmić. Ale nie mieli już więcej czasu - czasu, o którym rozmawiali przed chwilą. - Nie spodoba ci się to, co teraz powiem, ale jestem Gwardzistą, moją rolą jest podejmowanie trudnych decyzji i wydawanie rozkazów, twoją - wypełnianie ich. Nawet wtedy, gdy się z nimi nie zgadzasz. Przede wszystkim wtedy. - Bo wiedział, że z jej ust padną protesty - ale nie mogli pozwolić sobie na zawahanie. - Wierzę, że nie bez powodu wyszedłem z Hogwartu bez większych uszczerbków na zdrowiu. Teraz czas to wykorzystać. Spróbuję ponowić zaklęcie wzmacniające - żeby twoja magia była ci bardziej posłuszna. Tuż po tym, jak je rzucę, cofnij się o parę kroków, żeby nie dosięgnął cię kolejny urok. Poświęcę swoje siły, by uleczyć dzieci. To ich bezpieczeństwo jest teraz najważniejsze. Nie moje - a mówiąc to, spoglądał Poppy w oczy - ale zaraz ciągnął dalej, nie chcąc dawać jej czasu na to, by zdołała się wtrącić z nieroztropnie rzuconym veto. - Ukryłem ognisko przed wzrokiem mugoli, nie miałem czasu, by zabezpieczyć je przed innymi czarodziejami. Dlatego musimy się spieszyć. Po rzuceniu zaklęcia stracę wszystkie siły, najpewniej zachowam przytomność przez kilka minut, nie dłużej. Ale nie dam rady ci wtedy w niczym pomóc. Będziesz zdana tylko na siebie. Ufam ci, wyłącznie dlatego to zrobię. - Nie chciał sprawiać, by poczuła się przytłoczona ciężarem odpowiedzialności: ale nie mieli już innego wyboru. - Jeżeli będziesz miała czas, zostań, żeby mi pomóc - zwróć mi część sił i zabierzemy stąd dzieci na miotłach, tak jak planowaliśmy to pierwotnie - dodał, by na chwilę zamilknąć - spojrzał na nią w taki sposób, by zrozumiała, że musi uważnie go słuchać. I robić wszystko to, co jej nakaże. - Jeżeli usłyszysz bądź dostrzeżesz, że ktoś się zbliża, zostaw mnie tu. Weź dzieciaki, ucieknijcie, zawołaj pomoc, zapewnij im bezpieczeństwo. Jeśli zrobisz inaczej, a ja przeżyję, żeby się o tym dowiedzieć, do końca życia będziesz sponsorowała mi szarlotkę na naszej comiesięcznej herbacie - a gdy to mówił, uśmiechnął się lekko - miał jednak nadzieję, że nie zniweczy to powagi jego słów. - Magicus Extremos - nie czekając na reakcję Poppy, spróbował rzucić pierwsze zaklęcie - miał nadzieję, że tym razem uczyni to skutecznie. - Teraz pospiesz się, odsuń się nieco, muszę mieć w promieniu metra wyłącznie dzieci. Sacrificio - zakończył, a potężna inkantacja dziwnie lekko spłynęła mu z ust, jakby naprawdę nie przejmował się swoim losem; zamknął oczy, szykując się na niewyobrażalny ból.
- Dokładnie tego samego czasu zabrakło nam w Hogwarcie - odparł, a w jego głosie może nawet rozbrzmiało coś nieprzyjemnego - ale Poppy musiała wiedzieć, że nie miała nic wspólnego ze złością, która zjadała go od środka. - To właśnie przez to, że zwlekaliśmy zbyt długo, próbowaliśmy działać rozsądnie, najprawdopodobniej nie uratowaliśmy wszystkich więźniów. Dzieci - mocno urwał, odwracając spojrzenie; na jego twarzy nie było już śladu nawet po gorzkim uśmiechu. - Cholera, nie mam nawet pojęcia, czy moi towarzysze żyją. Czy Zakonnicy na innych misjach nie dali się złapać. Czy nikt nie zamordował kobiety, którą kocham, tylko dlatego, że zdecydowała się działać - ciągnął i potrzebował chwili, by skarcić się w myśli za to, że w ogóle powiedział to na głos - Poppy nie powinna być świadkiem tego, jak dawał upust gniewowi. Pokręcił głową, wbijając wzrok w piach. - Przepraszam - a gdy to mówił, jego głos był już inny - znacznie cichszy, łagodny, spokojniejszy.
Poppy miała rację - miejsce, w którym wyrywał dzieci z rąk oprawców, nie było już Hogwartem, który znał; kiedyś nazywał go domem, teraz - stał się więzieniem. Nie mogli tego tak zostawić, terror musiał zostać ukrócony. Czym prędzej.
- Poppy - zaczął dość ostrożnie, gdy dostrzegł kolejne próby czarownicy zwieńczone porażką - widział jej irytację, złość na błędy. Nie winił jej, rozumiał, że dławiła się strachem, że była zmęczona: w takich sytuacjach magia nie dawała się ujarzmić. Ale nie mieli już więcej czasu - czasu, o którym rozmawiali przed chwilą. - Nie spodoba ci się to, co teraz powiem, ale jestem Gwardzistą, moją rolą jest podejmowanie trudnych decyzji i wydawanie rozkazów, twoją - wypełnianie ich. Nawet wtedy, gdy się z nimi nie zgadzasz. Przede wszystkim wtedy. - Bo wiedział, że z jej ust padną protesty - ale nie mogli pozwolić sobie na zawahanie. - Wierzę, że nie bez powodu wyszedłem z Hogwartu bez większych uszczerbków na zdrowiu. Teraz czas to wykorzystać. Spróbuję ponowić zaklęcie wzmacniające - żeby twoja magia była ci bardziej posłuszna. Tuż po tym, jak je rzucę, cofnij się o parę kroków, żeby nie dosięgnął cię kolejny urok. Poświęcę swoje siły, by uleczyć dzieci. To ich bezpieczeństwo jest teraz najważniejsze. Nie moje - a mówiąc to, spoglądał Poppy w oczy - ale zaraz ciągnął dalej, nie chcąc dawać jej czasu na to, by zdołała się wtrącić z nieroztropnie rzuconym veto. - Ukryłem ognisko przed wzrokiem mugoli, nie miałem czasu, by zabezpieczyć je przed innymi czarodziejami. Dlatego musimy się spieszyć. Po rzuceniu zaklęcia stracę wszystkie siły, najpewniej zachowam przytomność przez kilka minut, nie dłużej. Ale nie dam rady ci wtedy w niczym pomóc. Będziesz zdana tylko na siebie. Ufam ci, wyłącznie dlatego to zrobię. - Nie chciał sprawiać, by poczuła się przytłoczona ciężarem odpowiedzialności: ale nie mieli już innego wyboru. - Jeżeli będziesz miała czas, zostań, żeby mi pomóc - zwróć mi część sił i zabierzemy stąd dzieci na miotłach, tak jak planowaliśmy to pierwotnie - dodał, by na chwilę zamilknąć - spojrzał na nią w taki sposób, by zrozumiała, że musi uważnie go słuchać. I robić wszystko to, co jej nakaże. - Jeżeli usłyszysz bądź dostrzeżesz, że ktoś się zbliża, zostaw mnie tu. Weź dzieciaki, ucieknijcie, zawołaj pomoc, zapewnij im bezpieczeństwo. Jeśli zrobisz inaczej, a ja przeżyję, żeby się o tym dowiedzieć, do końca życia będziesz sponsorowała mi szarlotkę na naszej comiesięcznej herbacie - a gdy to mówił, uśmiechnął się lekko - miał jednak nadzieję, że nie zniweczy to powagi jego słów. - Magicus Extremos - nie czekając na reakcję Poppy, spróbował rzucić pierwsze zaklęcie - miał nadzieję, że tym razem uczyni to skutecznie. - Teraz pospiesz się, odsuń się nieco, muszę mieć w promieniu metra wyłącznie dzieci. Sacrificio - zakończył, a potężna inkantacja dziwnie lekko spłynęła mu z ust, jakby naprawdę nie przejmował się swoim losem; zamknął oczy, szykując się na niewyobrażalny ból.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
The member 'Garrett Weasley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 22, 90
'k100' : 22, 90
Poppy, słusznie skupiłaś się na chłopcu, który wydawał się być w gorszym stanie. Ustabilizowałaś jego zdrowie, po czym próbowałaś nastawić kości - niestety, twoje wysiłki, póki co, spełzały na niczym. Garrett podjął próbę oddania dzieciom własnych sił: i próba ta się powiodła, z chwilą wypowiedzenia inkantacji chłopiec drgnął, z wyraźnym zagubieniem spoglądając to na aurora, to na uzdrowicielkę - jego twarz przybrała kolorów i wydawał się mieć znacznie więcej sił; kiedy przyjrzysz mu się uważniej, dostrzeżesz, że jego kości zostały zrośnięte dzięki białej magii aurora. Dziewczynka również wydawała się wzmocniona - ale wymagała opieki magopsychiatrycznej, powinnaś ją uspokoić.
Garrett, kiedy wypowiedziałeś inkantację zaklęcia, przed twoimi oczyma błysnęła mleczna biel; ogarnęła cię wszechogarniająca słabość i nagle poczułeś, jak twoje kolana uderzają w miękki piasek plaży, przestałeś czuć miękkość chłodnego wiatru powiewającego znad szumiącego morza. Poppy, jeśli szybko nie udzielisz pomocy aurorowi - zemdleje.
Po trzech (teraz już jednym) nieudanym zaklęciu wtrąci się mistrz gry.
Chłopiec: 110/110
Dziewczynka: 60/60, wymaga opieki magopsychiatrycznej
Garrett: 1/234, w tym 233 obrażenia psychiczne, osłabienie
Garrett, kiedy wypowiedziałeś inkantację zaklęcia, przed twoimi oczyma błysnęła mleczna biel; ogarnęła cię wszechogarniająca słabość i nagle poczułeś, jak twoje kolana uderzają w miękki piasek plaży, przestałeś czuć miękkość chłodnego wiatru powiewającego znad szumiącego morza. Poppy, jeśli szybko nie udzielisz pomocy aurorowi - zemdleje.
Po trzech (teraz już jednym) nieudanym zaklęciu wtrąci się mistrz gry.
Chłopiec: 110/110
Dziewczynka: 60/60, wymaga opieki magopsychiatrycznej
Garrett: 1/234, w tym 233 obrażenia psychiczne, osłabienie
Nie patrzyła na niego. Poczuła nagle, że powiedziała za dużo. Być może nie powinna tak mówić, nie teraz, nie tej nocy, lecz na swoje usprawiedliwienie miała jedynie to, że nie wiedziała. Wciąż nie miała pojęcia co naprawdę stało się podczas misji, nie było jeszcze czasu na zadawanie pytań. Nie zdawała sobie sprawy z ogromu tragedii, choć przypuszczała, że było naprawę bardzo źle. Ani w mieszkaniu Freda, ani tutaj na plaży - wciąż nie było odpowiedniego momentu, by w końcu odetchnąć i porozmawiać. Poppy musiała działać bz zbędnych pytań i to właśnie robiła, bo to do niej należało. Tego Zakon od niej oczekiwał i to mogła mu zaoferować. Ugryzła się więc w język, czując poczucie winy, że tak się niepotrzebnie wymądrzyła.
-Przepraszam, ja... naprawdę przepraszam. Brendan, ani Fred nic mi nie powiedzieli, ja... - nie mogła powiedzieć, że rozumie co teraz czuje. Nie rozumiała, nie przeżyła podobnego horroru i piekła jakim jest oczekiwanie na wieść, czy ktoś, kogo się kocha żyje, czy nie. Na nią spadło to jak grom z jasnego nieba, nie miała cienkiej nici nadziei, która torturowała boleśnie od wewnątrz.
Po chwili poczuciu winy jęła towarzyszyć złość. Znowu zadrżała jej dłoń, znowu zaklęcie się nie powiodło, mogła jedynie być wdzięczna Merlinowi, że nie uczyniła chłopcu większej krzywdy. Spuściła głowę, zaciskając mocno oczy, próbując się opanować i wziąć w garść. Musiała podołać. Potrzebowała tylko czasu... i najlepiej szafy eliksirów wzmacniających, lecz nie miała ani jednego, ani drugiego - sytuacja była trudna, a wtedy wtrącił się Garrett, jeszcze bardziej wszystko gmatwając.
-Ale... - tak jak przypuszczał pragnęła się wtrącić, zaprotestować, potrzebowała go wciąż żywego - jeśli ktoś ich tutaj znajdzie, nie zdoła obronić i jego, i dzieci i siebie. Sama nie wydostanie z tej przeklętej plaży całej ich czwórki. Zamilkła jednak, gdy odwołał się do pozycji Gwardzisty. Czy tego chciała, czy nie - musiała spełnić jego rozkaz. Taka była zasada. Taki był jej obowiązek. A Poppy Pomfrey nigdy nie łamała zasad i zawsze robiła to, co do niej należało - dlatego zamilkła i pokiwała głową na znak zgody, choć zęby miała zaciśnięte, a spojrzenie pełne wątpliwości. Bała się tego, co teraz nastanie, lecz nie zamierzała się poddać. Jeśli poddałaby się teraz, kiedy prawdziwa wojna dopiero się zaczyna - co byłoby potem?
-Dobrze, Garry, zrobię to - powiedziała w końcu, starając się brzmieć spokojnie. Nie mogła okazywać lęku i wątpliwości, przy tych dzieciach, których życia teraz zależały od nich dwojga - Możesz mi ufać, nie zawiodę Cię, przysięgam.
Może cofnęła się zbyt szybko, może i aurorowi zadrżała dłoń, może z natłoku emocji przekręcił inkantację - nie poczuła już mocy przepełniającej jej ciało i przenikającej do kości. Nie poczuła nic, oprócz lęku, kiedy błysnął promień, a Garrett bezwładnie osunął się na ziemię, bliski omdlenia. Podbiegła do niego natychmiast, padając kolanami na mokry piach, lecz najpierw...
-Jak się czujesz? - spytała może zbyt ostrym tonem, lecz oczekiwała natychmiastowej odpowiedzi. Liczyła się każda sekunda.
-D-dobrze - odrzekł jej chłopiec, unosząc się do pozycji siedzącej. Jego noga wyglądała absolutnie normalnie, podobnie jak i cała Cathy. Oboje mieli przerażenie i strach wymalowane na twarzach, lecz... nic ponad to nie zdawało się im dolegać. Cathy wydawała się bardziej roztrzęsiona, lecz to wydawało się w tym momencie mniej istotne.
W przeciwieństwie do Garretta, który leżał bezwładnie - dzięki własnemu poświęceniu ocalił życia dwójki dzieci, oddał im swoje siły witalne... lecz on także musiał przeżyć.
-PAXO HORRIBILIS! - powiedziała z mocą, celując różdżką w klatkę piersiową Garretta.
-Przepraszam, ja... naprawdę przepraszam. Brendan, ani Fred nic mi nie powiedzieli, ja... - nie mogła powiedzieć, że rozumie co teraz czuje. Nie rozumiała, nie przeżyła podobnego horroru i piekła jakim jest oczekiwanie na wieść, czy ktoś, kogo się kocha żyje, czy nie. Na nią spadło to jak grom z jasnego nieba, nie miała cienkiej nici nadziei, która torturowała boleśnie od wewnątrz.
Po chwili poczuciu winy jęła towarzyszyć złość. Znowu zadrżała jej dłoń, znowu zaklęcie się nie powiodło, mogła jedynie być wdzięczna Merlinowi, że nie uczyniła chłopcu większej krzywdy. Spuściła głowę, zaciskając mocno oczy, próbując się opanować i wziąć w garść. Musiała podołać. Potrzebowała tylko czasu... i najlepiej szafy eliksirów wzmacniających, lecz nie miała ani jednego, ani drugiego - sytuacja była trudna, a wtedy wtrącił się Garrett, jeszcze bardziej wszystko gmatwając.
-Ale... - tak jak przypuszczał pragnęła się wtrącić, zaprotestować, potrzebowała go wciąż żywego - jeśli ktoś ich tutaj znajdzie, nie zdoła obronić i jego, i dzieci i siebie. Sama nie wydostanie z tej przeklętej plaży całej ich czwórki. Zamilkła jednak, gdy odwołał się do pozycji Gwardzisty. Czy tego chciała, czy nie - musiała spełnić jego rozkaz. Taka była zasada. Taki był jej obowiązek. A Poppy Pomfrey nigdy nie łamała zasad i zawsze robiła to, co do niej należało - dlatego zamilkła i pokiwała głową na znak zgody, choć zęby miała zaciśnięte, a spojrzenie pełne wątpliwości. Bała się tego, co teraz nastanie, lecz nie zamierzała się poddać. Jeśli poddałaby się teraz, kiedy prawdziwa wojna dopiero się zaczyna - co byłoby potem?
-Dobrze, Garry, zrobię to - powiedziała w końcu, starając się brzmieć spokojnie. Nie mogła okazywać lęku i wątpliwości, przy tych dzieciach, których życia teraz zależały od nich dwojga - Możesz mi ufać, nie zawiodę Cię, przysięgam.
Może cofnęła się zbyt szybko, może i aurorowi zadrżała dłoń, może z natłoku emocji przekręcił inkantację - nie poczuła już mocy przepełniającej jej ciało i przenikającej do kości. Nie poczuła nic, oprócz lęku, kiedy błysnął promień, a Garrett bezwładnie osunął się na ziemię, bliski omdlenia. Podbiegła do niego natychmiast, padając kolanami na mokry piach, lecz najpierw...
-Jak się czujesz? - spytała może zbyt ostrym tonem, lecz oczekiwała natychmiastowej odpowiedzi. Liczyła się każda sekunda.
-D-dobrze - odrzekł jej chłopiec, unosząc się do pozycji siedzącej. Jego noga wyglądała absolutnie normalnie, podobnie jak i cała Cathy. Oboje mieli przerażenie i strach wymalowane na twarzach, lecz... nic ponad to nie zdawało się im dolegać. Cathy wydawała się bardziej roztrzęsiona, lecz to wydawało się w tym momencie mniej istotne.
W przeciwieństwie do Garretta, który leżał bezwładnie - dzięki własnemu poświęceniu ocalił życia dwójki dzieci, oddał im swoje siły witalne... lecz on także musiał przeżyć.
-PAXO HORRIBILIS! - powiedziała z mocą, celując różdżką w klatkę piersiową Garretta.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Poppy Pomfrey' has done the following action : rzut kością
'k100' : 52
'k100' : 52
Garrett zachwiał się i upadł na piasek - nie czując już nic. Pomoże mu zaklęcie, które ocuci go z nieprzytomności, ale Poppy miała już czas, żeby zająć się aurorem. Dzieci były zaleczone i choć wciąż wymagały opieki, ich stan nie mógł już ulec pogorszeniu.
Chłopiec: 110/110
Dziewczynka: 60/60, wymaga opieki magopsychiatrycznej
Garrett: 0/234, w tym 234 obrażenia psychiczne, osłabienie
Chłopiec: 110/110
Dziewczynka: 60/60, wymaga opieki magopsychiatrycznej
Garrett: 0/234, w tym 234 obrażenia psychiczne, osłabienie
Kolejna porażka. Różdżka, a raczej jej magia znowu odmówila jej posłuszeństwa. Nie mogła winić wierzbowej różdżki, nawet z nikłą wiedzą na temat różdżkarstwa (a właściwie żadną) wiedziała, że to czarodziej ma moc, różdżka zaś jest tylko jego narzędziem. Tym bardziej była wściekła i rozgoryczona, zła, że nie potrafi podolać postawionemu przed nią zadaniu. Naprawdę bardzo chciała, lecz wola nie to wszystko - być może była zbyt słaba w tę zimną, ciemną noc, która obficie spłynęła już krwią Zakonu Feniksa.
Spojrzała przelotnie na dzieci. Nic im nie zagrażało, osuszały się przy cieple ogniska, wpatrując się w Poppy i nieprzytomnego Garretta - który stracił tę przytomnośc z jej winy, bo gdyby zaklęcie się powiodło...
Musiała spróbować. Musieli opuścić tę przeklętą wyspę.
-Surgito! - powiedziała Poppy, cały czas trzymając różdżkę wymierzoną w klatkę piersiową aurora.
Spojrzała przelotnie na dzieci. Nic im nie zagrażało, osuszały się przy cieple ogniska, wpatrując się w Poppy i nieprzytomnego Garretta - który stracił tę przytomnośc z jej winy, bo gdyby zaklęcie się powiodło...
Musiała spróbować. Musieli opuścić tę przeklętą wyspę.
-Surgito! - powiedziała Poppy, cały czas trzymając różdżkę wymierzoną w klatkę piersiową aurora.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Poppy Pomfrey' has done the following action : rzut kością
'k100' : 38
'k100' : 38
Z końca wierzbowej różdżki wystrzelił promień, ugodził Garretta w pierś, a w głowie Poppy kotłowały się gorączkowe myśli. Zadziałaj, błagam, zadziałaj! Było zimno, znad morza ciągnął wiatr, który przenikał aż do kości, lecz zdenerwowanie sprawiło, że na bladym czole zrosiły się krople zimnego potu. Rozejrzała się wkoło, kontrolując, czy nikt się do nich nie zbliża, po czym odetchnęła z ulgą, gdy usłyszała Garretta łapiącego powietrze, niczym ryba wyrzucona brzeg. Odzyskał przytomność, lecz... to było jeszcze nic. Wciąż był bardzo słaby, wycieńczony, niezdolny do lotu na miotle wraz z dzieckiem, którego bezpieczeństwa musiałby strzec.
Otarła czoło rękawem płaszcza, palce drugiej dłoni zacisnęła na nadgarstku aurora - wciąż wyczuwała puls. Uniosła znów różdżkę, celując nią w pierś Weasleya i wypowiedziała kolejną inkantację: -Paxo Horribilis!
Otarła czoło rękawem płaszcza, palce drugiej dłoni zacisnęła na nadgarstku aurora - wciąż wyczuwała puls. Uniosła znów różdżkę, celując nią w pierś Weasleya i wypowiedziała kolejną inkantację: -Paxo Horribilis!
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Poppy Pomfrey' has done the following action : rzut kością
'k100' : 39
'k100' : 39
W jednym momencie świat zawirował - i to tak skrajnie, przechylając się pod nieprawdopodobnym kątem, radośnie bujając się na boki jak stara łajba kąsana zbyt mocnymi jęzorami fal. Wiedząc, że nie może sprzeciwić się ciągnącej go ku ziemi sile, nawet nie próbował protestować - bo każdy fragment jego ciała i tak pozostawał tak bezwładny, jakby wcale nie należał do niego. Przez chwilę zastanawiał się (mimowolnie - przelotne myśli dryfowały mu w umyśle jak luźno puszczony, papierowy stateczek na lekko wzburzonym morzu: morzu przypominającym to, które teraz podmywało piaszczystą plażę) czy tak wygląda umieranie; nie czuł bólu, a przynajmniej nie był to ból, do jakiego przywykł i który oswoił. Nic nie sparaliżowało jego zmysłów jak puszczona lekkomyślnie wiązka prądu, którego Garrett i tak nie znał, a cierpienie nie przeszyło jego boku niczym strzała greckiej Artemidy. Wszystko zwolniło, nie miał pojęcia, w którym momencie utracił resztki sił - nie wiedział też, w którym uderzył o piach (wciąż ospale, tak niespiesznie, jakby nie działo się to naprawdę; jakby ktoś zatrzymał świat wokół i tylko on wymykał się czasoprzestrzeni, by flegmatycznie i łapczywie zbadać całą powierzchnią ciała strukturę plaży), a jego drobiny wzbiły się w powietrze jak puchowy śnieg lub kurz osiadający na szybko zatrzaśniętej księdze. Chyba oddychał - a może była to tylko iluzja, ale czuł rozpaczliwie nabierane powietrze rozsadzające mu płuca (przy akompaniamencie charakterystycznych wdechów i wydechów); najpierw nocna plaża rozmyła się w cień, potem wygłuszyły się także dobiegające go dźwięki. Garrett - chyba usłyszał, ale nie był to głos Poppy; był jak mleko z miodem, jak ciepła herbata w zimową noc i palce idealnie uderzające w fortepian. Nie słyszał go nigdy wcześniej, ale był mu dobrze znany.
Kolejny oddech bolał już bardziej; usłyszał ostatnią zgłoskę padającej inkantacji zaklęcia wyrwaną z otulającej go nicości i zachłysnął się powietrzem jak nieudolny topielec wydarty z morskich otchłani. Nie pluł wodą z solą, ale czuł się, jakby zatkała mu ona krtań; chciał zgiąć się wpół, ale nie mógł. Nie otwierał oczu, jakby bał się, że gdy to zrobi, niebo runie mu na głowę. Słyszał wytłumione przez piach kroki, trzaski tańczącego ogniska. Rozerwał sklejające się powieki, ale nie ujrzał nic - jedynie ciemność, która kołysała się tak mocno, że ból o źródle z tyłu głowy rozsadzał mu czaszkę. Zamknął je z powrotem - ale zbyt opieszale, tętnienie przy potylicy miało mu towarzyszyć jeszcze długo. Próbował otworzyć usta, by spytać, czy wszystko w porządku - czy dzieci były zdrowe, ale zamiast tego spomiędzy rozwartych, skrajnie spierzchniętych warg wypadły wyłącznie dwie sylaby, które odrobinę zbyt mocno przypominały rozpaczliwe, urwane kurwa.
Kolejny oddech bolał już bardziej; usłyszał ostatnią zgłoskę padającej inkantacji zaklęcia wyrwaną z otulającej go nicości i zachłysnął się powietrzem jak nieudolny topielec wydarty z morskich otchłani. Nie pluł wodą z solą, ale czuł się, jakby zatkała mu ona krtań; chciał zgiąć się wpół, ale nie mógł. Nie otwierał oczu, jakby bał się, że gdy to zrobi, niebo runie mu na głowę. Słyszał wytłumione przez piach kroki, trzaski tańczącego ogniska. Rozerwał sklejające się powieki, ale nie ujrzał nic - jedynie ciemność, która kołysała się tak mocno, że ból o źródle z tyłu głowy rozsadzał mu czaszkę. Zamknął je z powrotem - ale zbyt opieszale, tętnienie przy potylicy miało mu towarzyszyć jeszcze długo. Próbował otworzyć usta, by spytać, czy wszystko w porządku - czy dzieci były zdrowe, ale zamiast tego spomiędzy rozwartych, skrajnie spierzchniętych warg wypadły wyłącznie dwie sylaby, które odrobinę zbyt mocno przypominały rozpaczliwe, urwane kurwa.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Nie stało się nic. Znów nic. Przeklęte nic. Magia z rzadka odmawiała jej posłuszeństwa, Poppy była osobą spokojną i skoncentrowaną zawsze na tym co robi. Nie pozwalała myślom odpływać za daleko, świadoma jak odpowiedzialną pełni rolę. Była odpowiedzialna za życie swoich pacjentów, a teraz zawodziła. Zawodziła po całości. Dzieci ocalił Garrett dzięki swemu poświęceniu, a ona nie potrafiła nawet przywrócić mu części sił. Była wściekła na siebie, lecz...
-Paxo Horribilis! - powtórzyła uparcie, a koniec wierzbowej różdżki wycelowany był wciąż w pierś aurora.
-Paxo Horribilis! - powtórzyła uparcie, a koniec wierzbowej różdżki wycelowany był wciąż w pierś aurora.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Poppy Pomfrey' has done the following action : rzut kością
'k100' : 33
'k100' : 33
Z ust Poppy wydobył się jęk bezsilności. Spojrzała na dzieci, które kuliły się przy ogniu i rozglądały przerażone. Musieli jak najszybciej je stąd zabrać. Musiała jak najszybciej pomóc Garrettowi... Nie potrafiłaby słowami opisać tego co czuła.
-DZIAŁAJ! - warknęła na własną różdżkę, przez emocje zrzucając właśnie na nią winę za nieudane zaklęcia -IMMUNITARIS!
-DZIAŁAJ! - warknęła na własną różdżkę, przez emocje zrzucając właśnie na nią winę za nieudane zaklęcia -IMMUNITARIS!
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Plaża
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Wyspa Wight