Pokój na tyle
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Pokój na tyle
Wychodzący na ogród i stanowiący swoistego rodzaju przedsionek między wejściem tylnym a kuchnią, w którym znajduje się część narzędzi, trochę szafek koszyków czy odzieży do pracy przy zwierzętach i w ogródku. Jest to raczej miejsce dedykowane dla pracowników, wszystko jest tutaj dla nich przygotowane do pracy i obowiązków, stanowiąc w domu swoistego rodzaju składzik na przedmioty, które nie mają innego miejsca.
Dawno już nie pamiętała, kiedy miała nowych uczniów do gotowania. Podobne umiejętności, szczególnie w takich czasach wojennych w jakich przyszło im żyć nie tylko były przydatne, ale wręcz obowiązkowe w znajomości, kiedy chciało się wyżywić rodzinę. Żałowała, że tak niewiele miejsc oferowało pomoc młodym i że sama nie zawsze mogła im dopomóc w takich kwestiach. Jednak wciąż zapewniała osoby wgłębi Anglii, że gdyby tylko ktoś potrzebował pomocy, żeby zawsze kierowano je do niej. Każdego mogła ugościć na tyle, na ile była w stanie.
Uśmiechnęła się zaraz przyjaźnie do dziewczynki, kiedy jej syn przyprowadził ją tylnym wejściem do kuchni.
- Sheila, tak? Bardzo mi miło, mam nadzieję, że podróż nie była uciążliwa za bardzo tutaj. Oh, proszę, proszę, nie krępuj się, wchodź śmiało. Napijesz się czegoś jeszcze zanim zaczniemy? Nie bój się, spokojnie, rozgość się tutaj - mówiła ciepłym i przyjemnym tonem, a na jej wargach nieprzerwanie widniał uśmiech, jakby chciała nim odgonić wszystkie smutki dziewczynki czy potencjalne przerażenie nowym miejscem.
- Ja nazywam się Cyntia, możesz zawsze się do mnie zwracać ciociu. Nie martw się, wiele osób to robi tutaj, to już jak ci jest wygodniej, dobrze? No już słoneczko, zapraszam, możesz zdjąć kurtkę, jest tutaj w kuchni ciepło i będzie jeszcze cieplej, kiedy zaczniemy gotować - zapewniła kobieta, uśmiechają i sprzątając jeszcze nieco blat, aby przygotować więcej miejsca do pracy.
Wyciągnęła różdżkę i zaraz przywołała na blat zarówno narzędzia i kuchenne pomoce, które mogły im się przydać do gotowania.
- Powiedz słoneczko, gotowałaś już dla większej ilości osób? Oh, jeśli nie to się nie martw, wszystkiego cię nauczę. Pomożesz mi dzisiaj przygotować dla gości i domowników, śmiało śmiało, rozejrzyj się jeśli potrzebujesz, nie bój się zaglądać po szafkach. Tam nieco dalej jest spiżarnia za tymi drzwiami, tutaj w szafkach trzymamy garnki, a tutaj zaraz blachy do pieczenia - mówiła dużo, acz nie tak szybko aby dziewczynka mogła wszystko wyłapać i zerknąć w kierunki, w które wskazywała jej kobieta, oprowadzając po kuchni, w której się znalazły.
love makes you happy in a house where
love is made
love is made
Ostatnio zmieniony przez Cynthia Skamander dnia 15.04.22 14:17, w całości zmieniany 1 raz
Była zmotywowana, aby znaleźć nieco pracy, a skoro mogła przy okazji pouczyć się dodatkowo gotowania, to była to zachwycająca opcja. Ostrożnie przygotowała wszystko dla rodziny od rana, tak aby na wypadek, gdyby jej sytuacja się przeciągnęła i nie mogła wrócić tak szybko, jakby chciała, aby Eve nie musiała się ściągać z łóżka albo siadać nad gotowaniem. Posiłki były gotowe, wszystko pocerowane i poprane, pewnie zastanie armagedon gdy tylko wróci do domu, ale trzeba było zaryzykować. Nie mając własnych przyborów do gotowania, zdecydowała się po prostu wyjść tak jak stała, ubierając tylko to co było czyste a jednocześnie nie było żal tego pobrudzić, przenosząc się już bezpośrednio w okolice zajazdu.
- Dzień dobry…pani Skamander, prawda? – Nie miała nawet pojęcia, czy dobrze natrafiła, ale skoro kobieta wiedziała kim jest, więc raczej to dobre miejsce. – Dziękuję, cokolwiek w sumie do picia byłoby miłe, lubię praktycznie wszystko. – To nie była prawda, ale nie była wybredna, zwłaszcza w trakcie wojny, gdzie o zapasy było w ogóle ciężej.
- Dobrze…ciociu. Wystarczy mi jedynie Sheila. – Ostrożnie zdjęła kurtkę, pozwalając sobie na wejście do środka i rozejrzenie się po okolicy. Nie była tu wcześniej, ale miejsce wydawało się interesujące, jak na zajazd przypominające blisko dom i miejsce w którym można było się schronić. Wydawało się to ciekawe, bo to było po prostu…miłe. Dobrze siedziało się w takich czterech ścianach, aczkolwiek trzeba też było zawsze uważać, kto to przychodzi. Mało kto był przyjazny w tych czasach.
Przeniosła się do kuchni, z zachwytem obserwując całe jej wnętrze. Delikatnie dotykała noży czy garnków, z zainteresowaniem przyglądając się wszystkiemu, pozwalając sobie też na zorientowanie się co gdzie się znajdowało. Dopiero na pytanie odwróciła się w stronę Cynthii.
- Mam sporo doświadczenia w gotowaniu dla grup, aczkolwiek nie we wszystkim jestem sprawna. Na pewno warzywa i mięsa, jak również takie dość powszechne i pospolite rzeczy jak kasze albo prostsze dodatki. Na rybach znam się nieco mniej, głównie na tych rzecznych, morskie nieco słabiej. Na egzotycznych rzeczach niezbyt się znam, co do wypieków to głównie te mniejsze wytrawne, ale na słodko też potrafię próbować. – Chciała od razu przedstawić swoje doświadczenie, tak aby kobieta wiedziała, z kim dokładnie pracuje i na czym mogła bazować.
- Dzień dobry…pani Skamander, prawda? – Nie miała nawet pojęcia, czy dobrze natrafiła, ale skoro kobieta wiedziała kim jest, więc raczej to dobre miejsce. – Dziękuję, cokolwiek w sumie do picia byłoby miłe, lubię praktycznie wszystko. – To nie była prawda, ale nie była wybredna, zwłaszcza w trakcie wojny, gdzie o zapasy było w ogóle ciężej.
- Dobrze…ciociu. Wystarczy mi jedynie Sheila. – Ostrożnie zdjęła kurtkę, pozwalając sobie na wejście do środka i rozejrzenie się po okolicy. Nie była tu wcześniej, ale miejsce wydawało się interesujące, jak na zajazd przypominające blisko dom i miejsce w którym można było się schronić. Wydawało się to ciekawe, bo to było po prostu…miłe. Dobrze siedziało się w takich czterech ścianach, aczkolwiek trzeba też było zawsze uważać, kto to przychodzi. Mało kto był przyjazny w tych czasach.
Przeniosła się do kuchni, z zachwytem obserwując całe jej wnętrze. Delikatnie dotykała noży czy garnków, z zainteresowaniem przyglądając się wszystkiemu, pozwalając sobie też na zorientowanie się co gdzie się znajdowało. Dopiero na pytanie odwróciła się w stronę Cynthii.
- Mam sporo doświadczenia w gotowaniu dla grup, aczkolwiek nie we wszystkim jestem sprawna. Na pewno warzywa i mięsa, jak również takie dość powszechne i pospolite rzeczy jak kasze albo prostsze dodatki. Na rybach znam się nieco mniej, głównie na tych rzecznych, morskie nieco słabiej. Na egzotycznych rzeczach niezbyt się znam, co do wypieków to głównie te mniejsze wytrawne, ale na słodko też potrafię próbować. – Chciała od razu przedstawić swoje doświadczenie, tak aby kobieta wiedziała, z kim dokładnie pracuje i na czym mogła bazować.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
- Oczywiście, już ci zaraz czegoś tutaj nalejemy, moja droga - zapewniła Cynthia, wcale nie zwlekając. Ze spiżarki przywołała kawę zbożową, oraz nieco mleka i wciąż cukru, którego zapasu pilnie strzegła - w dzisiejszych czasach był to prawdziwy i niezwykły rarytas, jakiego mało. A wypadało zawsze gościć odwiedzających zajazd w jak najlepszych warunkach, z gestem i dzieląc się wszystkim, co tylko znajdywało się w spiżarce. Serce jej się łamało na myśl o tym, jak trudna mogła być zima dla wielu - a jakie niebezpieczeństwo czekało na jeszcze innych, ze względu na samą wojnę. Miała ogromne szczęście, znajdując się w takim położeniu jakim była - mając dach nad głową i pracę, żałując że nie może w tym momencie wspomóc w większy sposób innych, dając im bezpieczne schronienie.
- Doskonała pomoc mi się dzisiaj trafiła w takim razie! - zachwyciła się kobieta z szerokim uśmiechem, słysząc z czym Sheila miała do czynienia. - Zajmiemy się dzisiaj prostą potrawką, w prostocie jest w końcu wiele smaku, a i brzuch będzie pełny na długo - przyznała, zaraz przygotowując gęsty napój dla Sheili. - Mleko? Cukier? Nie krępuj się, proszę. Trzeba się pierw najeść i napoić, żeby móc dobrze pracować, nieprawdaż? - dodała, zaraz prędko znajdując się znów w spiżarce. Kilka ruchów różdżką i zaczęły z niej wylatywać pomidory, dwa słoje z piklami, dynia, czosnek i słój z przyprawami. Kobieta dość żwawo krzątała się po kuchni, pomagając sobie na każdym kroku magią, szczególnie kiedy przychodziło do pomocy w zdjęciu czegoś z wyższej półki - w końcu jako czarownicy, łatwiej było sięgać w ten sposób do wszystkiego.
- Zajmiemy się w pierwszej kolejności warzywami. Sparzyć trzeba pomidory, dynię też otworzyć, a później mięsem. Przygotowywałaś kiedyś królika? - dopytała się kobieta, chcąc się dowiedzieć, ile Sheila znała z zasad. - Nie ma dużo mięsa na nim, ale to wykroimy co trzeba, i potrawkę na kościach i ścięgnach się ugotuje, tak aby nic na marne nie poszło - mówiła spokojnie, tłumacząc. - Oh, spokojnie, napij się ciepłego, dobrze? Na dworze to na pewno mróz dzisiaj jest, więc nie bój się. Nagrzej się i zabierzemy się do pracy.
- Doskonała pomoc mi się dzisiaj trafiła w takim razie! - zachwyciła się kobieta z szerokim uśmiechem, słysząc z czym Sheila miała do czynienia. - Zajmiemy się dzisiaj prostą potrawką, w prostocie jest w końcu wiele smaku, a i brzuch będzie pełny na długo - przyznała, zaraz przygotowując gęsty napój dla Sheili. - Mleko? Cukier? Nie krępuj się, proszę. Trzeba się pierw najeść i napoić, żeby móc dobrze pracować, nieprawdaż? - dodała, zaraz prędko znajdując się znów w spiżarce. Kilka ruchów różdżką i zaczęły z niej wylatywać pomidory, dwa słoje z piklami, dynia, czosnek i słój z przyprawami. Kobieta dość żwawo krzątała się po kuchni, pomagając sobie na każdym kroku magią, szczególnie kiedy przychodziło do pomocy w zdjęciu czegoś z wyższej półki - w końcu jako czarownicy, łatwiej było sięgać w ten sposób do wszystkiego.
- Zajmiemy się w pierwszej kolejności warzywami. Sparzyć trzeba pomidory, dynię też otworzyć, a później mięsem. Przygotowywałaś kiedyś królika? - dopytała się kobieta, chcąc się dowiedzieć, ile Sheila znała z zasad. - Nie ma dużo mięsa na nim, ale to wykroimy co trzeba, i potrawkę na kościach i ścięgnach się ugotuje, tak aby nic na marne nie poszło - mówiła spokojnie, tłumacząc. - Oh, spokojnie, napij się ciepłego, dobrze? Na dworze to na pewno mróz dzisiaj jest, więc nie bój się. Nagrzej się i zabierzemy się do pracy.
love makes you happy in a house where
love is made
love is made
Nie pamiętała nawet, kiedy usiadła aby zjeść jakąś pełną porcję – zawsze chodziła gotowa do przygotowania czegoś dla Jamesa, Eve czy Thomasa, ale mimo tego, że nie mogła nasycić swojego głodu, jednocześnie miała wrażenie, że jednak nie mogła, a jej żołądek wiązał się niemal w supeł. Przez to wszystko chodziła całkiem wymęczona i niewyspana, ale ostatecznie, robiła co mogła i starała się. W końcu był też czas aby wróciła do pracy, bo gęb do wykarmienia wcale nie ubywało, a teraz dochodziła do wniosku, że im bardziej zajmowała się domem, tym bardziej brakowało jej przebywania w innym miejscu i regularnej pracy. Okazja ze spotkania pani Skamander spadła jej jak z nieba i nie mogła robić nic innego jak zachwycać się faktem, że mogła w końcu złapać jakąś pracę, nawet jeżeli to tylko na jeden dzień.
- Dziękuję – skinęła lekko głową, odbierając naczynie i zamykając je w dłoniach, ciesząc się tym, jak ciepło, odmienne od chłodnej i deszczowej pogody poza oknami. Spojrzała jeszcze na perlistą parę unoszącą się znad naparu, dopiero po chwili unosząc kubek do ust, czując to nieprzyjemne mrowienie wysychającej skóry. Dopiero kiedy pani Skamander zaczęła kontynuować, Sheila zamyśliła się lekko, wspomnieniem wracając do ostatniego czasu, kiedy przygotowywała królika. Prawda jednak była taka, że już ledwie patrzyła na to, co dostawała i jeżeli było tam mięso, to powód do radości.
- Dziękuję, ale wystarczy sam napój. Długo już pani prowadzi ten zajazd? – Rozejrzała się jeszcze, powoli uspokajając się wśród ścian które wydawały się wyciszać, nie osaczać. – Potrawka brzmi bardzo dobrze. Czy będziemy przygotowywać na szybko, czy zostawiamy ją do dłuższego przygotowania? – Wiedziała, że niektórzy dania przygotowywali pozostawiając je na noc, a samemu robiło się coś innego. Ewentualnie można było garnek wsadzić w żar ogniska i w ten sposób też gotować. Ale chyba pani Cynthia chciała podać to gościom.
Kiedy jednak praca była do wykonania, od razu odstawiła kubek, nie zamierzając przesiadywać bezczynnie. Zbyt wiele rzeczy było do zrobienia aby się nimi nie martwiła, siedząc bezczynnie kiedy właścicielka zabierała się do pracy, a kawa zbożowa będzie tak samo smaczna na ciepło jak i po wystygnięciu, a przynajmniej w jej odczuciu.
- W takim razie zajmę się najpierw kośćmi aby wstawić je na wywar, a potem umyję warzywa i przygotuję je do mięsa kiedy bulion się będzie przygotowywał. Gdzie mogę zabrać nóż? – Dobrze, że tradycyjne warkocze ze wstążkami pomagały jej aby włosy nie wpadały jej do oczu, potrzebowała jedynie narzędzi, najpierw opłukując ręce zanim nie sięgnęła po królika. – Jakie przepisy głównie pani przygotowuje? O ile mogę zapytać, rzecz jasna.
- Dziękuję – skinęła lekko głową, odbierając naczynie i zamykając je w dłoniach, ciesząc się tym, jak ciepło, odmienne od chłodnej i deszczowej pogody poza oknami. Spojrzała jeszcze na perlistą parę unoszącą się znad naparu, dopiero po chwili unosząc kubek do ust, czując to nieprzyjemne mrowienie wysychającej skóry. Dopiero kiedy pani Skamander zaczęła kontynuować, Sheila zamyśliła się lekko, wspomnieniem wracając do ostatniego czasu, kiedy przygotowywała królika. Prawda jednak była taka, że już ledwie patrzyła na to, co dostawała i jeżeli było tam mięso, to powód do radości.
- Dziękuję, ale wystarczy sam napój. Długo już pani prowadzi ten zajazd? – Rozejrzała się jeszcze, powoli uspokajając się wśród ścian które wydawały się wyciszać, nie osaczać. – Potrawka brzmi bardzo dobrze. Czy będziemy przygotowywać na szybko, czy zostawiamy ją do dłuższego przygotowania? – Wiedziała, że niektórzy dania przygotowywali pozostawiając je na noc, a samemu robiło się coś innego. Ewentualnie można było garnek wsadzić w żar ogniska i w ten sposób też gotować. Ale chyba pani Cynthia chciała podać to gościom.
Kiedy jednak praca była do wykonania, od razu odstawiła kubek, nie zamierzając przesiadywać bezczynnie. Zbyt wiele rzeczy było do zrobienia aby się nimi nie martwiła, siedząc bezczynnie kiedy właścicielka zabierała się do pracy, a kawa zbożowa będzie tak samo smaczna na ciepło jak i po wystygnięciu, a przynajmniej w jej odczuciu.
- W takim razie zajmę się najpierw kośćmi aby wstawić je na wywar, a potem umyję warzywa i przygotuję je do mięsa kiedy bulion się będzie przygotowywał. Gdzie mogę zabrać nóż? – Dobrze, że tradycyjne warkocze ze wstążkami pomagały jej aby włosy nie wpadały jej do oczu, potrzebowała jedynie narzędzi, najpierw opłukując ręce zanim nie sięgnęła po królika. – Jakie przepisy głównie pani przygotowuje? O ile mogę zapytać, rzecz jasna.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Delikatnie się uśmiechnęła do dziewczynki, chcąc aby czuła się dobrze w zajeździe - bo w końcu nawet jeśli była pracownikiem, była również i gościem Pod Gruszą, wiec powinna być zaopiekowana. Wszyscy goście powinni być napojeni i nakarmieni, a przede wszystkim bezpiecznie, nawet pośrodku wojennej zawieruchy. Chciałaby być w stanie zapewnić te kilka rzeczy wszystkim, którzy zjawiali się u progu zajazdu, ale niestety nie była w stanie - szczególnie tej ostatniej. Jak mieliby i mogliby się bronić w świecie, który był im tak przeciwny?
- Oh, no dobrze, dobrze, ale nawet nie myśl, że po pracy wywiniesz się tak od zjedzenia obiadu, zrozumiano? - pogroziła palcem, choć jej szeroki uśmiech i miękki ton wcale nie zdawały się groźne - wręcz przeciwnie, sugerowały wyłącznie troskę. - Ah, już wiele lat. A przede mną jeszcze moi rodzicie, a i jeszcze dziadkowie - wyjaśniła po krótce na zadane pytanie, zaraz wracając do krzątania się po kuchni i przygotowywania wszystkiego, co tylko było potrzebne. Musiała również upiec dzisiaj ciastka, więc zaczęła wyciągać mąkę i jajka, mleko kozie i wszystko inne, co tylko było pod ręką. Nie mogła zapomnieć o dodaniu cukru czy masła. - Teraz jest znacznie gorzej jeśli o klientów chodzi, ale kiedyś dużo miałam uczennic takich jak twój wiek, ale i młodszych, wiesz? Ale i więcej ludzi przychodziło jeść, więcej gości było. Dużo żywiej tutaj było, w całym Lancashire - opowiadała wyraźnie przejęta podobną sprawą, nieco zmartwiona tym jak wojna wpływała na biznesy, ale i prostych mieszkańców. Ona dawała sobie radę, z trudem i nic nie było tak pewne, ale jednak wciąż z dnia na dzień mieli co nałożyć na talerz i mogli cieszyć się względnym spokojem - ale to był spokój niezwykle kruchy i łatwy do zburzenia.
- Na szybko. Wszystko świeżo i smacznie dzisiaj będzie na obiad, mamy nieco więcej gości dzisiaj na obiedzie - wyjaśniła spokojnie, zaraz i sięgając po jeden z noży, aby podać dziewczynce narzędzie. Sama zaopatrzyła się w miskę, zaraz i wagę, zabierając do odmierzania składników i ich łączenia na ciastka.
- Słodkości, ale i dania wytrawne. Czasem coś bardziej egzotycznego, kiedyś nawet ośmiorniczki przygotowałam, ale nie były zbyt spektakularne... Ale gotuję, chociaż bardziej gotowałam, bo teraz to jak sama dobrze na pewno wiesz, że gotuje się z tego, co tylko wpadnie i jest dostępne, ale skupiałam się na mięsach i dziczyźnie, mój kuzyn dużo poluje, więc i tego mięsa sporo zawsze było. Moje dzieci za to uwielbiały zapiekane na ogniu ziemniaki z odrobiną masła i soli, te młode i niewielkie, a większe to zawsze faszerowane. Ah, potrawki z sarniny, albo wołowinę dobrą i zapieczoną. Ale i bekon i jajka, i fasola na śniadanie, i kiełbaski. Tego dużo też robiłam, pieczenie chlebów... - wymieniała, potrafiąc wręcz godzinami rozpowiadać się na takie tematy. Zaraz jednak pokręciła głową.
- Oh, wybacz mi proszę, czasem tak odlatuję. Ale wracając, do przepisów niewiele mogę ci podać, bo dużo zależy co mam pod ręką. Jeśli nie mam jajek, szukam owoców do zamienienia czy nieco śmietany, albo jakiegoś mleka. To zależy co przygotowuję. Ryby często niewiele potrzebuję, nieco soli czy octu i są przepyszne takie z ognia, tak samo jak ziemniaki niewiele potrzebują w obrobieniu ich.
- Oh, no dobrze, dobrze, ale nawet nie myśl, że po pracy wywiniesz się tak od zjedzenia obiadu, zrozumiano? - pogroziła palcem, choć jej szeroki uśmiech i miękki ton wcale nie zdawały się groźne - wręcz przeciwnie, sugerowały wyłącznie troskę. - Ah, już wiele lat. A przede mną jeszcze moi rodzicie, a i jeszcze dziadkowie - wyjaśniła po krótce na zadane pytanie, zaraz wracając do krzątania się po kuchni i przygotowywania wszystkiego, co tylko było potrzebne. Musiała również upiec dzisiaj ciastka, więc zaczęła wyciągać mąkę i jajka, mleko kozie i wszystko inne, co tylko było pod ręką. Nie mogła zapomnieć o dodaniu cukru czy masła. - Teraz jest znacznie gorzej jeśli o klientów chodzi, ale kiedyś dużo miałam uczennic takich jak twój wiek, ale i młodszych, wiesz? Ale i więcej ludzi przychodziło jeść, więcej gości było. Dużo żywiej tutaj było, w całym Lancashire - opowiadała wyraźnie przejęta podobną sprawą, nieco zmartwiona tym jak wojna wpływała na biznesy, ale i prostych mieszkańców. Ona dawała sobie radę, z trudem i nic nie było tak pewne, ale jednak wciąż z dnia na dzień mieli co nałożyć na talerz i mogli cieszyć się względnym spokojem - ale to był spokój niezwykle kruchy i łatwy do zburzenia.
- Na szybko. Wszystko świeżo i smacznie dzisiaj będzie na obiad, mamy nieco więcej gości dzisiaj na obiedzie - wyjaśniła spokojnie, zaraz i sięgając po jeden z noży, aby podać dziewczynce narzędzie. Sama zaopatrzyła się w miskę, zaraz i wagę, zabierając do odmierzania składników i ich łączenia na ciastka.
- Słodkości, ale i dania wytrawne. Czasem coś bardziej egzotycznego, kiedyś nawet ośmiorniczki przygotowałam, ale nie były zbyt spektakularne... Ale gotuję, chociaż bardziej gotowałam, bo teraz to jak sama dobrze na pewno wiesz, że gotuje się z tego, co tylko wpadnie i jest dostępne, ale skupiałam się na mięsach i dziczyźnie, mój kuzyn dużo poluje, więc i tego mięsa sporo zawsze było. Moje dzieci za to uwielbiały zapiekane na ogniu ziemniaki z odrobiną masła i soli, te młode i niewielkie, a większe to zawsze faszerowane. Ah, potrawki z sarniny, albo wołowinę dobrą i zapieczoną. Ale i bekon i jajka, i fasola na śniadanie, i kiełbaski. Tego dużo też robiłam, pieczenie chlebów... - wymieniała, potrafiąc wręcz godzinami rozpowiadać się na takie tematy. Zaraz jednak pokręciła głową.
- Oh, wybacz mi proszę, czasem tak odlatuję. Ale wracając, do przepisów niewiele mogę ci podać, bo dużo zależy co mam pod ręką. Jeśli nie mam jajek, szukam owoców do zamienienia czy nieco śmietany, albo jakiegoś mleka. To zależy co przygotowuję. Ryby często niewiele potrzebuję, nieco soli czy octu i są przepyszne takie z ognia, tak samo jak ziemniaki niewiele potrzebują w obrobieniu ich.
love makes you happy in a house where
love is made
love is made
Spoglądała na kobietę z ufnością ale i nieśmiałością. Nie wiedziała już, czy w tym momencie nie szukała jakiegoś ciepła w obecności pani Skamander, czy po prostu nastrój przełamywał się powoli. Łatwiej jej na pierwszym spotkaniu było mówić o tym, co znała, a że na jedzeniu znała się jednak całkiem dobrze, to i temat sam płynął. Zresztą, sam koncept zajazdu wydawał się tez jej dość dziwaczny. Nie, że go nie rozumiała, nie była w końcu nieobeznana całkowicie ze światem, ale mieszkanie w jednym miejscu na czas jakiegoś pobytu wydawało się pewną stratą, skoro zawsze można było mieć wóz i jeździć wozem. A mimo wszystko takie miejsca wydawały się dobrze prosperować i mieć jakąś renomę, a i pani Skamander całkiem dobrze wydawała sobie radzić. Nawet jeżeli wojna pozostawiała wiele do życzenia odnośnie tego, jak to życie wyglądało.
- Dobrze. – Posłała w stronę kobiety nieśmiały uśmiech. Wiedziała, że nie wypadało odmawiać, a zresztą…była przecież głodna. Spojrzenie skierowała jeszcze na kubek, z którego para unosiła się łagodnie, w jasnych kłębach wijąc się i przywodząc na myśl każde miłe spojrzenie spędzone nad wspólnym posiłkiem. Kto wie, może takie zajazdy oprócz miejsca do mieszkania budziły też dobre wspomnienia? – Czyli to takie miejsce ale jakby…rodzinna inwestycja? – Nie wiedziała, czy dobrze zgadywała, ale chyba miało to sens. Każde kolejne pokolenie dokładało się do tego, nawet jeżeli nie wszyscy z tego korzystali.
- Mam wrażenie, że więcej osób teraz wyjechało poza kraj, a w samym kraju nie podróżuje tak mocno? – Była ciekawa, czy miała w tym rację, ale wydawało jej się, że nawet tabory cygańskie mogły teraz woleć unikać otwartego podróżowania i bardziej chować się w miejscach, gdzie mało kto ich teraz zaczepi. – Lordowie…starają się dbać o Lancashire? – Spotkała jednego z nich, małego i rozentuzjazmowanego lorda chcącego poznać wiele o życiu. Może i nie po drodze jej było z arystokracją, ale on…wydawał się zainteresowany tak bardzo, że to aż było urocze. Mogła mu jedynie życzyć jak najlepiej.
Pokiwała głową, zaraz też zabierając się do pracy, wszystko wymywając aby żaden brud nie dostał się do jedzenia. Obecna sytuacja nakazywała być oszczędnym, ale nie oznaczało to, że powinno być się niedokładnym albo niedbałym. Z uśmiechem słuchała jak Cynthia powoli odpływa, samej zastanawiając się nad wszystkim co mówiła.
- Chyba dlatego ludzie lubią zajazdy, prawda? Prosta kuchnia, ale jednocześnie tak bardzo wzbudza dobre wspomnienia że człowiek by nie zamienił tego na nic innego. Moja babcia, zawsze, jak byłam chora albo smutna, dawała mi mleko z miodem. Normalnie miodu nie było dużo, ale tak jak było gorzej, to czuło się, że miało się jakieś wsparcie. I że jak będzie źle, to niezależnie jak mocno jest źle, to zawsze czeka to mleko z miodem. I chyba tego szukamy w jedzeniu. Znaczy nie teraz, bo teraz głównie chcemy mieć jeść cokolwiek, ale ogólnie jedzenie zawsze nam towarzyszy jak jest coś miłego, więc możemy wracać do tych chwil. – Wstawiła kości do wody, pozwalając im gotować się kiedy sama zabrała się za krojenie. – Wywar z kości zawsze jest łatwy, bo można go zostawić samemu sobie.
- Dobrze. – Posłała w stronę kobiety nieśmiały uśmiech. Wiedziała, że nie wypadało odmawiać, a zresztą…była przecież głodna. Spojrzenie skierowała jeszcze na kubek, z którego para unosiła się łagodnie, w jasnych kłębach wijąc się i przywodząc na myśl każde miłe spojrzenie spędzone nad wspólnym posiłkiem. Kto wie, może takie zajazdy oprócz miejsca do mieszkania budziły też dobre wspomnienia? – Czyli to takie miejsce ale jakby…rodzinna inwestycja? – Nie wiedziała, czy dobrze zgadywała, ale chyba miało to sens. Każde kolejne pokolenie dokładało się do tego, nawet jeżeli nie wszyscy z tego korzystali.
- Mam wrażenie, że więcej osób teraz wyjechało poza kraj, a w samym kraju nie podróżuje tak mocno? – Była ciekawa, czy miała w tym rację, ale wydawało jej się, że nawet tabory cygańskie mogły teraz woleć unikać otwartego podróżowania i bardziej chować się w miejscach, gdzie mało kto ich teraz zaczepi. – Lordowie…starają się dbać o Lancashire? – Spotkała jednego z nich, małego i rozentuzjazmowanego lorda chcącego poznać wiele o życiu. Może i nie po drodze jej było z arystokracją, ale on…wydawał się zainteresowany tak bardzo, że to aż było urocze. Mogła mu jedynie życzyć jak najlepiej.
Pokiwała głową, zaraz też zabierając się do pracy, wszystko wymywając aby żaden brud nie dostał się do jedzenia. Obecna sytuacja nakazywała być oszczędnym, ale nie oznaczało to, że powinno być się niedokładnym albo niedbałym. Z uśmiechem słuchała jak Cynthia powoli odpływa, samej zastanawiając się nad wszystkim co mówiła.
- Chyba dlatego ludzie lubią zajazdy, prawda? Prosta kuchnia, ale jednocześnie tak bardzo wzbudza dobre wspomnienia że człowiek by nie zamienił tego na nic innego. Moja babcia, zawsze, jak byłam chora albo smutna, dawała mi mleko z miodem. Normalnie miodu nie było dużo, ale tak jak było gorzej, to czuło się, że miało się jakieś wsparcie. I że jak będzie źle, to niezależnie jak mocno jest źle, to zawsze czeka to mleko z miodem. I chyba tego szukamy w jedzeniu. Znaczy nie teraz, bo teraz głównie chcemy mieć jeść cokolwiek, ale ogólnie jedzenie zawsze nam towarzyszy jak jest coś miłego, więc możemy wracać do tych chwil. – Wstawiła kości do wody, pozwalając im gotować się kiedy sama zabrała się za krojenie. – Wywar z kości zawsze jest łatwy, bo można go zostawić samemu sobie.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
- Lub biznes, ale na pewno to rodzinnie prowadzimy. Czasem zatrudniamy pomoc, ale teraz ciężko jest o to. Nie o chętnych do pracy, znaczy się, ale o to, aby dużo pracy było i na wszystko starczyło, chociaż smutno całkiem tutaj jak już tylu odwiedzających nie ma - mówiła spokojnie, nieco zmartwiona tym jak wojna wpływała na ludzi - nie tylko na zajazd, ale również i to wszystko, co wiązało się z wojną. Jeśli biznes był nieco wolniejszy, mogła przetrwać wraz z rodziną, w tym momencie materialne przedmioty, poza coraz częściej jedzeniem, nie były problemem, ale te zupełnie inne i nieznane zagrożenia. Bała się tego, w jakim stanie znajdywała się Anglia.
- Och, ludzie stronią od podróży, to prawda, ale niektórzy potrzebują miejsca, żeby zatrzymać się na dłużej lub kilka dni, niektórzy uciekają i szukają schronienia... A inni stracili to co mieli - westchnęła, kręcąc delikatnie głową na własne słowa i to, co miało miejsce w jej ukochanej Anglii. Chociaż kolejne pytanie nieco ją zaskoczyło. Spojrzała bez zrozumienia na dziewczynkę. - Lordowie? - zapytała, zaraz jednak znów przywołując na wargi delikatny uśmiech, kiedy zaczynała w misce łączyć składniki na ciasto. - Lordowie Lancashire dbają o ziemie, chociaż zima była trudna. Ale to dobrzy panowie, tak, tak. Czasem odwiedzają nawet, zjawiają się. O inne ziemie lordowie nie dbają? Och, wybacz to pytanie, dawno nie podróżowałam nigdzie. Zajazd jest tutaj, zająć się trzeba nim, a w wojnie to też niebezpiecznie tak podróżować - powiedziała, kiwając delikatnie głową. Czasem tęskniła za wycieczką, nawet krótką i jednodniową, ale po tym uświadamiając sobie jak wiele niebezpieczeństw by na nią czekało, strach przejmował nad nią górę.
- Mleko z miodem jest dobre na sen, i na troski. Wszystko co słodkie i smaczne zawsze humor poprawia - powiedziała, kiwając głową. - Tutaj dużo ludzi przyjeżdżało, odpocząć czy porozmawiać. Może to bardziej towarzystwo i tłuk? I okolica, oj tak, okolica jest piękna kiedy wszystko kwitnie - dodała, zastanawiając się, nigdy nie będąc po tej drugiej stronie jako wizytujący w zajeździe. Dla niej to był dom - i starała się wszystkich gościć jak w swoim domu, aby każdy czuł się tutaj dobrze. Nie wyobrażała sobie traktować zajazdu wyłącznie jak biznesu, bo nie był tym dla niej - dla niej był wszystkim, co posiadała w życiu. Domem, fizycznym i tym metaforycznym, który stał tutaj i chciała, aby stał i dawał schronienie i innym. Nie wyobrażała sobie, aby porzucić tego miejsca, nawet jeśli wiedziała, że gdzie indziej mogłoby być jej łatwiej i bezpieczniej. Serce jej pękało na samą myśl o porzuceniu tego miejsca.
- I pożywny, to też bardzo ważne. I rozgrzewa, szczególnie w zimne dni - dodała z pewnością w głosie, kiwając delikatnie głową. Miska zupy nie mogła wyleczyć wszystkich ran na ciele i duszy, ale z pewnością mogła sprawić chociaż na moment, że człowiek czuł się delikatnie lepiej.
- Och, ludzie stronią od podróży, to prawda, ale niektórzy potrzebują miejsca, żeby zatrzymać się na dłużej lub kilka dni, niektórzy uciekają i szukają schronienia... A inni stracili to co mieli - westchnęła, kręcąc delikatnie głową na własne słowa i to, co miało miejsce w jej ukochanej Anglii. Chociaż kolejne pytanie nieco ją zaskoczyło. Spojrzała bez zrozumienia na dziewczynkę. - Lordowie? - zapytała, zaraz jednak znów przywołując na wargi delikatny uśmiech, kiedy zaczynała w misce łączyć składniki na ciasto. - Lordowie Lancashire dbają o ziemie, chociaż zima była trudna. Ale to dobrzy panowie, tak, tak. Czasem odwiedzają nawet, zjawiają się. O inne ziemie lordowie nie dbają? Och, wybacz to pytanie, dawno nie podróżowałam nigdzie. Zajazd jest tutaj, zająć się trzeba nim, a w wojnie to też niebezpiecznie tak podróżować - powiedziała, kiwając delikatnie głową. Czasem tęskniła za wycieczką, nawet krótką i jednodniową, ale po tym uświadamiając sobie jak wiele niebezpieczeństw by na nią czekało, strach przejmował nad nią górę.
- Mleko z miodem jest dobre na sen, i na troski. Wszystko co słodkie i smaczne zawsze humor poprawia - powiedziała, kiwając głową. - Tutaj dużo ludzi przyjeżdżało, odpocząć czy porozmawiać. Może to bardziej towarzystwo i tłuk? I okolica, oj tak, okolica jest piękna kiedy wszystko kwitnie - dodała, zastanawiając się, nigdy nie będąc po tej drugiej stronie jako wizytujący w zajeździe. Dla niej to był dom - i starała się wszystkich gościć jak w swoim domu, aby każdy czuł się tutaj dobrze. Nie wyobrażała sobie traktować zajazdu wyłącznie jak biznesu, bo nie był tym dla niej - dla niej był wszystkim, co posiadała w życiu. Domem, fizycznym i tym metaforycznym, który stał tutaj i chciała, aby stał i dawał schronienie i innym. Nie wyobrażała sobie, aby porzucić tego miejsca, nawet jeśli wiedziała, że gdzie indziej mogłoby być jej łatwiej i bezpieczniej. Serce jej pękało na samą myśl o porzuceniu tego miejsca.
- I pożywny, to też bardzo ważne. I rozgrzewa, szczególnie w zimne dni - dodała z pewnością w głosie, kiwając delikatnie głową. Miska zupy nie mogła wyleczyć wszystkich ran na ciele i duszy, ale z pewnością mogła sprawić chociaż na moment, że człowiek czuł się delikatnie lepiej.
love makes you happy in a house where
love is made
love is made
- Rozumiem. Wojna nikogo nie oszczędza i nawet jeżeli chętni są do pracy – tak jak ona – to nie oznacza, że niestety da radę wszystkich zatrudnić. Dziwne, że w Londynie wszystkie interesy mają równie takie problemy, w końcu wydawać się może, że rząd jednak bardziej interesuje się aby je utrzymać. – Wiedziała, że za bardzo mówić o rządzie nie wypadało, zwłaszcza kiedy rozmawiali o cierpieniu i problemach, ale jeszcze będąc w Londynie mogła zauważyć, że nie wszystkie lokacje i miejsca na Pokątnej (i poza nią) dawało się odwiedzić. Tak jakby miastu nie za bardzo zależało na tym, aby się utrzymywać, tylko na tym, aby lordowie mogli siedzieć wygodnie i nie ruszać się z miejsca.
- W takim razie całe szczęście, że istnieją jeszcze takie miejsca jak to. – Cisnęły jej się na usta słowa odnośnie straconego domu, ale nieszczególnie chyba chciała kontynuować rozważanie na temat własnej sytuacji. Pani Skamander wydawała się na taką, która martwiła się zbytnio i na pewno próbowałaby rozwiązać taką sytuację. A na to Sheila niestety nie mogła pozwolić, nie mówiąc już o tym, że podejście braci na pewno również nie byłoby zachwycone. A już zdecydowanie nie chciałaby, aby Thomas próbował wcisnąć swój wścibski nos w każdy zakamarek, wyciągając dłonie po jedzenie. Był jak niuchacz, gdy widział złoto i jedzenie, nawet się nie opierał.
- Znam niewielu lordów. Głównie Weasleyów, ale oni są bardzo przyjaźni, bardzo blisko ludzi. O Londyn nikt nie dba, nawet jakby miały tam spływać tłumy turystów. Traktuje się to miasto jak rynsztok. – Westchnęła lekko, wydymając lekko policzki. Nie wiedziała, czemu nagle miała takie wspomnienia, ale czy naprawdę chciała teraz. Spędzanie czasu z panią Skamander wydawało się zbyt przyjemne, aby jednak poświęcać się narzekaniu na troski.
- Mam wrażenie, że czasem tak wiele czasu poświęcamy gotowaniu, że im starsze jesteśmy, tym łatwiej przychodzi nam wywołać dobre wspomnienia prostym posiłkiem. Zwłaszcza, że dzieciom też wiele nie potrzeba. – Ona chciała też czekolady, ale pierwszą, jaką spróbowała, była ta w gabinecie Jaydena w Hogwarcie. Ulotne czasy, o wiele bardziej szczęśliwe.
Szatkując warzywa skupiała się jedynie na tym, co znajome – dobre uczucie, w którym mogła skupić się, nie rozważając zbyt wiele. Uśmiechnęła się, rozważając jak często mogłaby to robić. Znajdować swoje miejsce w kuchni i mieć na czym pracować, nie próbując wycisnąć wszystko ze wszystkich resztek, które miała, a nawet jeśli by to oznaczało, że większość spędzałaby poza domem. Ale miałaby pracę.
- Czy jest jakiś sposób, aby bulion był bardziej pożywny? Dodanie czegoś? Nie wiem, inne możliwości? – Ciekawa była, ale może bulion na zawsze miał pozostać tylko bulionem.
- W takim razie całe szczęście, że istnieją jeszcze takie miejsca jak to. – Cisnęły jej się na usta słowa odnośnie straconego domu, ale nieszczególnie chyba chciała kontynuować rozważanie na temat własnej sytuacji. Pani Skamander wydawała się na taką, która martwiła się zbytnio i na pewno próbowałaby rozwiązać taką sytuację. A na to Sheila niestety nie mogła pozwolić, nie mówiąc już o tym, że podejście braci na pewno również nie byłoby zachwycone. A już zdecydowanie nie chciałaby, aby Thomas próbował wcisnąć swój wścibski nos w każdy zakamarek, wyciągając dłonie po jedzenie. Był jak niuchacz, gdy widział złoto i jedzenie, nawet się nie opierał.
- Znam niewielu lordów. Głównie Weasleyów, ale oni są bardzo przyjaźni, bardzo blisko ludzi. O Londyn nikt nie dba, nawet jakby miały tam spływać tłumy turystów. Traktuje się to miasto jak rynsztok. – Westchnęła lekko, wydymając lekko policzki. Nie wiedziała, czemu nagle miała takie wspomnienia, ale czy naprawdę chciała teraz. Spędzanie czasu z panią Skamander wydawało się zbyt przyjemne, aby jednak poświęcać się narzekaniu na troski.
- Mam wrażenie, że czasem tak wiele czasu poświęcamy gotowaniu, że im starsze jesteśmy, tym łatwiej przychodzi nam wywołać dobre wspomnienia prostym posiłkiem. Zwłaszcza, że dzieciom też wiele nie potrzeba. – Ona chciała też czekolady, ale pierwszą, jaką spróbowała, była ta w gabinecie Jaydena w Hogwarcie. Ulotne czasy, o wiele bardziej szczęśliwe.
Szatkując warzywa skupiała się jedynie na tym, co znajome – dobre uczucie, w którym mogła skupić się, nie rozważając zbyt wiele. Uśmiechnęła się, rozważając jak często mogłaby to robić. Znajdować swoje miejsce w kuchni i mieć na czym pracować, nie próbując wycisnąć wszystko ze wszystkich resztek, które miała, a nawet jeśli by to oznaczało, że większość spędzałaby poza domem. Ale miałaby pracę.
- Czy jest jakiś sposób, aby bulion był bardziej pożywny? Dodanie czegoś? Nie wiem, inne możliwości? – Ciekawa była, ale może bulion na zawsze miał pozostać tylko bulionem.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
- Ah... Londyn... - westchnęła cicho, nie mając już od lat okazji, aby odwiedzić stolicę. Kiedyś przez nadmiar obowiązków, a dzisiaj przez zwykły i ludzki lęk, który ją paraliżował na same myśli na temat stolicy. Jak wyglądała teraz? Jacy mieszkali tam ludzie? Nie bardzo była pewna i niekoniecznie chciała się o tym przekonywać. A może z wiekiem coraz mniej lubiła podróże?
- O wszystko teraz trudniej... O zaopatrzenie, o klientów, o miejsce do biznesu. Może sklepom brakło asortymentu niektórym w stolicy? - zasugerowała, nie chcąc nawet wypuszczać na głos myśli, że część właścicieli mogła zostać po prostu zamordowana - a jednak była to opcja.
Nie przerywała jednak dziewczynce mówienia na temat Londynu, choć sama wiele nie dodawała odnośnie tego miasta. Nie wiedziała na jego temat nic - więc może i warto było się przekonać co nieco na jego temat?
- Oh, ja też nie znam lordów... Praktycznie w ogóle! Panowie naszych ziem, lordowie Ollivander, czasem zatrudniają mnie na kuchni jak jest więcej pracy, ale to wszystko - zapewniła z ciepłym uśmiechem. Nie obracała się w towarzystwie szlachty - nawet o tym nie śmiała myśleć! - Każdy lubi dobrze zjeść, a czasem ciepły posiłek to wszystko, czego ktoś potrzebuje - przyznała z uśmiechem. Dla niej gotowanie było pewnego rodzaju magiczne - ludzie będąc głodnymi, stanowczo nie byli skorzy do przyjemnych rozmów i miłych uśmiechów, ale kiedy tylko ich brzuchy wypełniały się jedzeniem, wszystko zdawało się zmieniać.
- Bardziej pożywny? - powtórzyła zastanawiając się przez moment, po czym westchnęła. - Ciężko czasem o to, jak niewiele w spiżarce. Ale długo kości gotować same, a warzyw dorzucanych to nie obierać, a wszystko umyć i ze skórkami i obierkami gotować... - powiedziała, zastanawiając się jeszcze przez moment. Największym problemem zazwyczaj była dostępność do jedzenia niestety - a nie dało się zrobić czegoś z niczego. - Teraz dużo roślin będzie kwitło, mam nadzieję... Można pozbierać, niektóre bardzo dobrze działają i są pożywcze, ale dobrze jeśli ktoś też poluje w domu, to zawsze chociaż kawałek mięsa jest. Ah, no i jajka! Bardzo zdrowe i bardzo pyszne, to na pewno - przyznała z uśmiechem kobieta, już po chwil spoglądając na pracę Sheili, kiedy jej praca już była skończona, a masa na ciastka wyłożone na blachę.
- Wszystko ładnie, to trzeba teraz tylko połączyć wszystko - powiedziała, przejmując dowodzenie i przy mięsie, spędzając czas z Sheilą, aby dokończyć wszystko. Kierowała dziewczynkę w tym, jakiej potrzebowała wciąż od niej pomocy - a kiedy przyszło już wyłącznie do czekania, przyszedł czas na sprzątanie kuchni.
Prędko przyszedł i moment, w którym obie mogły nacieszyć się ciepłym posiłkiem.
| Zt. <3
- O wszystko teraz trudniej... O zaopatrzenie, o klientów, o miejsce do biznesu. Może sklepom brakło asortymentu niektórym w stolicy? - zasugerowała, nie chcąc nawet wypuszczać na głos myśli, że część właścicieli mogła zostać po prostu zamordowana - a jednak była to opcja.
Nie przerywała jednak dziewczynce mówienia na temat Londynu, choć sama wiele nie dodawała odnośnie tego miasta. Nie wiedziała na jego temat nic - więc może i warto było się przekonać co nieco na jego temat?
- Oh, ja też nie znam lordów... Praktycznie w ogóle! Panowie naszych ziem, lordowie Ollivander, czasem zatrudniają mnie na kuchni jak jest więcej pracy, ale to wszystko - zapewniła z ciepłym uśmiechem. Nie obracała się w towarzystwie szlachty - nawet o tym nie śmiała myśleć! - Każdy lubi dobrze zjeść, a czasem ciepły posiłek to wszystko, czego ktoś potrzebuje - przyznała z uśmiechem. Dla niej gotowanie było pewnego rodzaju magiczne - ludzie będąc głodnymi, stanowczo nie byli skorzy do przyjemnych rozmów i miłych uśmiechów, ale kiedy tylko ich brzuchy wypełniały się jedzeniem, wszystko zdawało się zmieniać.
- Bardziej pożywny? - powtórzyła zastanawiając się przez moment, po czym westchnęła. - Ciężko czasem o to, jak niewiele w spiżarce. Ale długo kości gotować same, a warzyw dorzucanych to nie obierać, a wszystko umyć i ze skórkami i obierkami gotować... - powiedziała, zastanawiając się jeszcze przez moment. Największym problemem zazwyczaj była dostępność do jedzenia niestety - a nie dało się zrobić czegoś z niczego. - Teraz dużo roślin będzie kwitło, mam nadzieję... Można pozbierać, niektóre bardzo dobrze działają i są pożywcze, ale dobrze jeśli ktoś też poluje w domu, to zawsze chociaż kawałek mięsa jest. Ah, no i jajka! Bardzo zdrowe i bardzo pyszne, to na pewno - przyznała z uśmiechem kobieta, już po chwil spoglądając na pracę Sheili, kiedy jej praca już była skończona, a masa na ciastka wyłożone na blachę.
- Wszystko ładnie, to trzeba teraz tylko połączyć wszystko - powiedziała, przejmując dowodzenie i przy mięsie, spędzając czas z Sheilą, aby dokończyć wszystko. Kierowała dziewczynkę w tym, jakiej potrzebowała wciąż od niej pomocy - a kiedy przyszło już wyłącznie do czekania, przyszedł czas na sprzątanie kuchni.
Prędko przyszedł i moment, w którym obie mogły nacieszyć się ciepłym posiłkiem.
| Zt. <3
love makes you happy in a house where
love is made
love is made
Miasto, do którego przyjechała, ledwie przypominało ten Londyn którym był w chwili obecnej. Wcześniej wydawało się, że będzie to przyjemne miejsce, w którym może uda odnaleźć się resztę rodziny, może nawet zostać tutaj do póki nie wymyślą, co będą mogli zrobić dalej. Potem jednak nadeszła Bezksiężycowa noc, a miasto zmieniło się w parodię samego siebie, jakby jedyni ludzie, którzy cieszyli się z tego stanu, byli tymi, którzy całe życie szli jak ślepi.
- Albo uciekli gdzieś w bardziej bezpieczne okolice. – Rozważała dokładnie to samo co Cynthia, ale również nie chciała powiedzieć tego na głos. Wydawało się, że takich rzeczy nie musiało się omawiać, a tylko przez sam fakt, że otoczenie było takie a nie inne. Kiedy tak siedzieli, rozmawiali, kiedy tak rozważali sytuację, każdy podążał do miejsca, gdzie ostatecznie na końcu czekała ich wojna i problemy. Nikt tego nie chciał, ale prawda była taka, że nawet przy próbach normalnego życia nic nie mogło się równać z chęcią złapania oddechu czy powrotem do spokoju, a ten nie istniał, zburzony niczym domek z kart.
- Nie do końca rozumiem lordów… - przyznała, nie oczekując, że Cynthia coś z tym zrobi, albo że w ogóle zrozumie ten temat. Nie przez wzgląd na inteligencję, ale o wiele więcej osób wychowało się w jakimś przeświadczeniu co do roli szlachty w Wielkiej Brytanii kiedy ona…cóż, trwała. Dziwacznie, niczym w oderwaniu, ale tak właśnie działał tabor. Nie przepadała za dzieleniem się dokładnym podejściem do szlachty bo w sumie było takie miałkie i nijakie.
- Najbardziej brakuje mi przypraw. Wtedy rzeczywiście wszystko mogło stać się smaczniejsze i bardziej pożywniejsze, nawet jak nie było tego wiele. – Dało się, oczywiście, zdobyć jedzenie gdzieś indziej, polować albo zbierać. Mogła też znaleźć w przyrodzie rosnące kwiaty albo zioła i dodać je do jedzenia. Nie oznaczało to jednak, że nie chciałaby mieć swojego drobnego zapasu, do którego mogłaby sięgnąć w każdej chwili.
- Dziękuję, na pewno dzięki radom i poprowadzeniu będę wiedzieć nieco więcej o przygotowywaniu posiłków. – Przypominało to dni z babcią, ale to budziło zarówno pozytywne jak i negatywne wspomnienia.
zt
- Albo uciekli gdzieś w bardziej bezpieczne okolice. – Rozważała dokładnie to samo co Cynthia, ale również nie chciała powiedzieć tego na głos. Wydawało się, że takich rzeczy nie musiało się omawiać, a tylko przez sam fakt, że otoczenie było takie a nie inne. Kiedy tak siedzieli, rozmawiali, kiedy tak rozważali sytuację, każdy podążał do miejsca, gdzie ostatecznie na końcu czekała ich wojna i problemy. Nikt tego nie chciał, ale prawda była taka, że nawet przy próbach normalnego życia nic nie mogło się równać z chęcią złapania oddechu czy powrotem do spokoju, a ten nie istniał, zburzony niczym domek z kart.
- Nie do końca rozumiem lordów… - przyznała, nie oczekując, że Cynthia coś z tym zrobi, albo że w ogóle zrozumie ten temat. Nie przez wzgląd na inteligencję, ale o wiele więcej osób wychowało się w jakimś przeświadczeniu co do roli szlachty w Wielkiej Brytanii kiedy ona…cóż, trwała. Dziwacznie, niczym w oderwaniu, ale tak właśnie działał tabor. Nie przepadała za dzieleniem się dokładnym podejściem do szlachty bo w sumie było takie miałkie i nijakie.
- Najbardziej brakuje mi przypraw. Wtedy rzeczywiście wszystko mogło stać się smaczniejsze i bardziej pożywniejsze, nawet jak nie było tego wiele. – Dało się, oczywiście, zdobyć jedzenie gdzieś indziej, polować albo zbierać. Mogła też znaleźć w przyrodzie rosnące kwiaty albo zioła i dodać je do jedzenia. Nie oznaczało to jednak, że nie chciałaby mieć swojego drobnego zapasu, do którego mogłaby sięgnąć w każdej chwili.
- Dziękuję, na pewno dzięki radom i poprowadzeniu będę wiedzieć nieco więcej o przygotowywaniu posiłków. – Przypominało to dni z babcią, ale to budziło zarówno pozytywne jak i negatywne wspomnienia.
zt
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
|02.04.1958
Hep!
Przecież dopiero co wychylił szklaneczkę ognistej, która przyjemnie piekła w żołądku kiedy znów czkawka się odezwała. Prawie wypluwając trunek na samego siebie, został wciągnięty w wielokolorowy wir, który odbierał oddech nim ponownie gdzieś wylądował. I to z łoskotem!
Upadł na skrzynkę z narzędziami, na wiklinowe kosze, które załamały się z głuchym trzaskiem pod ciężarem ciała czarodzieja. Nie mogąc złapać równowagi niezgrabnie wylądował wśród sterty rzeczy, takich, które trzyma się tylko w domach. W pokoikach, a te z czasem stają się graciarnią kiedy nie wiadomo gdzie trzymać wszystkie szpargały.
Za oknem było już ciemno. Czkawka telepała nim po całej Anglii od rana. Głowa zaczynała boleć, ponieważ nie był przyzwyczajony do takich akcji, nawet morze go tak nie wymęczyło w trakcie największego sztormu, jak niechciana teleportacja.
-Niech to jasny szlag… - Mruknął pod nosem starając się wygramolić spod sterty szmat jakie na niego spadła gdy nieopatrznie, złapał się mało stabilnego kosza. Wolał stać na własnych nogach gdy wpadnie do pomieszczenia zaalarmowany mieszkaniec. I nie pomylił się. Ledwo wyprostował ciało, a przed drzwi niczym rozjuszony byk wpadł mężczyzna z kuszą w dłoni celując prosto w Pierwszego.
-Łoł, łoł! - Zawołała natychmiast marynarz unosząc dłonie w górę. -Nie jestem włamywaczem… pewnie każdy włamywacz tak mówi… hep... czkawka teleportacyjna. - Pospieszył z wyjaśnieniem nim bełt utknie między jego oczami. Po chwili wahania opuścił dłonie bo rozpoznał człowieka, który do niego celował.
-Sebastian Bartius. - Powiedział z ulgą w głosie. -Opuść tę kuszę.
Poczuł jak kamień spada mu z serca, jak ciało się rozluźnia, a on sam czuł się lżej. Cały czas pełen napięcia nie wiedział gdzie go rzuci los, a z każdym kolejnym czknięciem zdawało mu się, że wpada w głębsze bagno. Widok czarodzieja było nadzieją na to, że jednak na chwilę złapie oddech. Nie wiedział w końcu kiedy znów ta cholera się odezwie. Chciał wrócić na statek, ale bał się, że gdy będzie próbował dokonać teleportacji czkawka znów go dopadnie, a wtedy o rozszczepienie nie jest trudno.
Hep!
Przecież dopiero co wychylił szklaneczkę ognistej, która przyjemnie piekła w żołądku kiedy znów czkawka się odezwała. Prawie wypluwając trunek na samego siebie, został wciągnięty w wielokolorowy wir, który odbierał oddech nim ponownie gdzieś wylądował. I to z łoskotem!
Upadł na skrzynkę z narzędziami, na wiklinowe kosze, które załamały się z głuchym trzaskiem pod ciężarem ciała czarodzieja. Nie mogąc złapać równowagi niezgrabnie wylądował wśród sterty rzeczy, takich, które trzyma się tylko w domach. W pokoikach, a te z czasem stają się graciarnią kiedy nie wiadomo gdzie trzymać wszystkie szpargały.
Za oknem było już ciemno. Czkawka telepała nim po całej Anglii od rana. Głowa zaczynała boleć, ponieważ nie był przyzwyczajony do takich akcji, nawet morze go tak nie wymęczyło w trakcie największego sztormu, jak niechciana teleportacja.
-Niech to jasny szlag… - Mruknął pod nosem starając się wygramolić spod sterty szmat jakie na niego spadła gdy nieopatrznie, złapał się mało stabilnego kosza. Wolał stać na własnych nogach gdy wpadnie do pomieszczenia zaalarmowany mieszkaniec. I nie pomylił się. Ledwo wyprostował ciało, a przed drzwi niczym rozjuszony byk wpadł mężczyzna z kuszą w dłoni celując prosto w Pierwszego.
-Łoł, łoł! - Zawołała natychmiast marynarz unosząc dłonie w górę. -Nie jestem włamywaczem… pewnie każdy włamywacz tak mówi… hep... czkawka teleportacyjna. - Pospieszył z wyjaśnieniem nim bełt utknie między jego oczami. Po chwili wahania opuścił dłonie bo rozpoznał człowieka, który do niego celował.
-Sebastian Bartius. - Powiedział z ulgą w głosie. -Opuść tę kuszę.
Poczuł jak kamień spada mu z serca, jak ciało się rozluźnia, a on sam czuł się lżej. Cały czas pełen napięcia nie wiedział gdzie go rzuci los, a z każdym kolejnym czknięciem zdawało mu się, że wpada w głębsze bagno. Widok czarodzieja było nadzieją na to, że jednak na chwilę złapie oddech. Nie wiedział w końcu kiedy znów ta cholera się odezwie. Chciał wrócić na statek, ale bał się, że gdy będzie próbował dokonać teleportacji czkawka znów go dopadnie, a wtedy o rozszczepienie nie jest trudno.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Ostatnie, czego mógłby się spodziewać to tego, że ktoś wtargnie do jego domu. To, że to był zajazd i praktycznie każdy mógł wejść do środka. Wyjątek stanowiły prywatne pokoje, jak ten należący do niego i członków jego rodziny. Zaalarmował go raban, jaki intruz zrobił w pokoju na tyłach. Musiałby być naprawdę głuchy, aby będąc w kuchni nie usłyszeć dobiegający z tego przedsionka hałas. Nieuchronna bliskość pełni i towarzyszące mu rozdrażnienie sprawiały, że po prostu go nosiło. Postanowił udać się do pokoju na tyle, sprawdzić kto kręcił się po jego domu. A że zaczął podejrzewać, że ktoś chce ich okraść to zamierzał pokrzyżować temu komuś szyki i udaremnić ten domniemany napad. W tym celu sięgnął nie tylko po swoją różdżkę, chowając ją za pas, ale również po kuszę na którą nałożył bełt.
Do tego pomieszczenia wkroczył gwałtownie otwierając drzwi, z kuszą w dłoniach. Wymierzył ją w stronę intruza, będąc gotów do wypuszczenia śmiercionośnego bełtu. Postawa tego mężczyzny była słuszna. Pomimo tego, że jego głos był jakoś... znajomy to nie miał podstaw aby uwierzyć w jego słowa. "Nie jestem włamywaczem". Czegoś takiego spodziewał się po tym włamywaczu. Czkawka teleportacyjna zdawała się służyć usprawiedliwieniu swojego wtargnięcia.
— Każdą osobę, która przebywa w czyimś domu bez wiedzy gospodarzy jest włamywaczem — Stwierdził rzeczowo, nie opuszczając nawet na moment dzierżonej kuszy. Niebezpieczne i trudne mieli czasy, a mu zależało na ochronie najbliższej rodziny przed każdym zagrożeniem.
— Kenneth Fernsby. Z powodu tej czkawki znalazłeś się w moim domu? Zachowywałeś się niczym garboróg w składzie porcelany — Podczas wypowiadania tych słów opuścił nieznacznie kuszę. Oczekiwał jakiś wyjaśnień, dlaczego tak naprawdę miało to wszystko miejsce. Zastanawiał się w jaki sposób miał ugościć tego czarodzieja.
— Chodźmy do kuchni. Możemy się czegoś napić skoro już tutaj jesteś, tylko najpierw muszę tutaj trochę posprzątać — Zarządził tonem nieznoszącym sprzeciwu, po czym oparł kuszę o ścianę. Sięgnął po tkwiącą za pasem różdżkę, aby porządkować to pomieszczenie za pomocą magii oraz w ten sam sposób naprawić połamane przez Kennetha wiklinowe kosze.
Do tego pomieszczenia wkroczył gwałtownie otwierając drzwi, z kuszą w dłoniach. Wymierzył ją w stronę intruza, będąc gotów do wypuszczenia śmiercionośnego bełtu. Postawa tego mężczyzny była słuszna. Pomimo tego, że jego głos był jakoś... znajomy to nie miał podstaw aby uwierzyć w jego słowa. "Nie jestem włamywaczem". Czegoś takiego spodziewał się po tym włamywaczu. Czkawka teleportacyjna zdawała się służyć usprawiedliwieniu swojego wtargnięcia.
— Każdą osobę, która przebywa w czyimś domu bez wiedzy gospodarzy jest włamywaczem — Stwierdził rzeczowo, nie opuszczając nawet na moment dzierżonej kuszy. Niebezpieczne i trudne mieli czasy, a mu zależało na ochronie najbliższej rodziny przed każdym zagrożeniem.
— Kenneth Fernsby. Z powodu tej czkawki znalazłeś się w moim domu? Zachowywałeś się niczym garboróg w składzie porcelany — Podczas wypowiadania tych słów opuścił nieznacznie kuszę. Oczekiwał jakiś wyjaśnień, dlaczego tak naprawdę miało to wszystko miejsce. Zastanawiał się w jaki sposób miał ugościć tego czarodzieja.
— Chodźmy do kuchni. Możemy się czegoś napić skoro już tutaj jesteś, tylko najpierw muszę tutaj trochę posprzątać — Zarządził tonem nieznoszącym sprzeciwu, po czym oparł kuszę o ścianę. Sięgnął po tkwiącą za pasem różdżkę, aby porządkować to pomieszczenie za pomocą magii oraz w ten sam sposób naprawić połamane przez Kennetha wiklinowe kosze.
Sebastian Bartius
Zawód : Myśliwy, taksydermista
Wiek : 50
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Don’t shake me
Don’t make me bear my teeth
You really don’t wanna meet that guy
Don’t make me bear my teeth
You really don’t wanna meet that guy
OPCM : 14 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 6
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 13
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Skrzywił się słysząc oskarżenie jakie padło w jego stronę. Jednak rozumiał je, sam by takowe wysnuł, gdyby ktoś niezapowiedziany wpadł do jego mieszkania. Otrzepał ubranie i nagle zatrzymał się gwałtownie. Przeszukał szybko wszystkie swoje kieszenie.
-Kurwa… - Mruknął pod nosem, zły na całą sytuację w jakiej się znalazł. -Zgubiłem zapalniczkę. - Najpierw busolę, listy kaperskie i zapalniczkę. Ta cała czkawka przysparza mu jeszcze więcej problemów. -Sam byś się tłukł gdy spadniesz nagle na ziemię.
Odsunął się, aby dać możliwość posprzątania, po jego niefortunnym upadku, a gdy kosze znalazły się na swoim miejscu, ruszył do kuchni za gospodarzem, co jakiś czas zerkając na jego kuszę. Nie uśmiechało mu się wylądować z bełtem w piersi lub między oczami, bo szansa na taki obieg spraw nie była zerowa.
-To gówno pomiata mną po całej Anglii jak szmacianą lalką. - Powiedział kiedy weszli do kuchni. -Nie wiesz kiedy nagle czkniesz i wylądujesz na drugim końcu kraju.
A trzeba przyznać, że ta przypadłość miotała nim równo przez cały dzień. Nie czuł się najlepiej i nawet nie miał jak poinformować załogi dlaczego tak nagle zniknął. Miał nadzieję, że może, tym razem już się wszystko uspokoi i wróci na statek.
-Gdzie wylądowałem tym razem? - Zapytał, bo może w miarę blisko domu, choć powinien wrócić na statek, przecież byli w środku misji. Pływali wokół wybrzeża i pilnowali granic, jako Pierwszy nie mógł ot tak sobie zniknąć. Na Szyszymorę, przecież to jest nie do pomyślenia. Przetarł twarz dłońmi, zmęczony tym wszystkim. Na cholerę ten los tak go doświadczał, jakby mało mu było kłopotów i problemów w życiu. -Masz coś mocniejszego? - Zagadnął, bo choć się wprosił, to zaproszenie do napicia się padło z ust Bartiusa bez przymusu. Nim znów będzie go rzucać po każdym zakątku kraju mógł równie dobrze być wstawiony. Tyle jego. Poza tym dzieciakiem i lordem nestorem, to wszędzie mógł się czegoś napić. Dzieciak nic dziwnego, że nie dał mu gorzałki, a lord cóż, sam był na niezłym kacu. Nic dziwnego, że wolał dziwnie pachnącą herbatkę niż procenty.
-Kurwa… - Mruknął pod nosem, zły na całą sytuację w jakiej się znalazł. -Zgubiłem zapalniczkę. - Najpierw busolę, listy kaperskie i zapalniczkę. Ta cała czkawka przysparza mu jeszcze więcej problemów. -Sam byś się tłukł gdy spadniesz nagle na ziemię.
Odsunął się, aby dać możliwość posprzątania, po jego niefortunnym upadku, a gdy kosze znalazły się na swoim miejscu, ruszył do kuchni za gospodarzem, co jakiś czas zerkając na jego kuszę. Nie uśmiechało mu się wylądować z bełtem w piersi lub między oczami, bo szansa na taki obieg spraw nie była zerowa.
-To gówno pomiata mną po całej Anglii jak szmacianą lalką. - Powiedział kiedy weszli do kuchni. -Nie wiesz kiedy nagle czkniesz i wylądujesz na drugim końcu kraju.
A trzeba przyznać, że ta przypadłość miotała nim równo przez cały dzień. Nie czuł się najlepiej i nawet nie miał jak poinformować załogi dlaczego tak nagle zniknął. Miał nadzieję, że może, tym razem już się wszystko uspokoi i wróci na statek.
-Gdzie wylądowałem tym razem? - Zapytał, bo może w miarę blisko domu, choć powinien wrócić na statek, przecież byli w środku misji. Pływali wokół wybrzeża i pilnowali granic, jako Pierwszy nie mógł ot tak sobie zniknąć. Na Szyszymorę, przecież to jest nie do pomyślenia. Przetarł twarz dłońmi, zmęczony tym wszystkim. Na cholerę ten los tak go doświadczał, jakby mało mu było kłopotów i problemów w życiu. -Masz coś mocniejszego? - Zagadnął, bo choć się wprosił, to zaproszenie do napicia się padło z ust Bartiusa bez przymusu. Nim znów będzie go rzucać po każdym zakątku kraju mógł równie dobrze być wstawiony. Tyle jego. Poza tym dzieciakiem i lordem nestorem, to wszędzie mógł się czegoś napić. Dzieciak nic dziwnego, że nie dał mu gorzałki, a lord cóż, sam był na niezłym kacu. Nic dziwnego, że wolał dziwnie pachnącą herbatkę niż procenty.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Fersnby miał w tym momencie więcej szczęścia, niż rozumu. Nie skończył z bełtem w klatce piersiowej albo głęboko w oczodole. Gdyby tak się stało to Sebastian nie miałby z tego powodu wyrzutów sumienia... nie byłby jednak zadowolony ze zranienia albo nawet zabicia tego czarodzieja. Zdołał go w dużej mierze polubić. Jednak intruz to intruz. Przynajmniej nie musi wzywać Cynthii do pomocy przy rannym lub zastanawiać się co zrobić z trupem we własnym domu.
— Mam refleks niczym u kota — Na uwagę ze strony Kennetha powiedział coś, co w pierwszej chwili mogło zabrzmieć jak próżniacza przechwałka. Jednak było w tym sporo prawdy. Podczas polowania liczyła się szybkość i skuteczność. Starał się jak najbardziej zrekompensować sobie straty wywołane przez likantropię. Przez większość czasu zwyczajnie nie oszczędzał się.
Po posprzątaniu i wejściu do kuchni zdecydował się odłożyć pod ścianę swoją kuszę. Teraz Fernsby'emu nic nie groziło z jego strony.
— Nie jesteś pierwszą osobą, na którą natrafiam w tym stanie. Musi to być okropne przeżycie. Teraz miałeś dużo szczęścia, bo trafiłeś do tego miejsca... a ostatecznie nie oberwałeś z kuszy — Przyznał. Sam nie chciałby tego doświadczyć za żadne skarby. Zwłaszcza przez to, że jedno czknięcie wystarczyło aby znaleźć Merlin wie gdzie. Nie skończyłoby się to dobrze dla niego.
— Wspominałem, że w moim domu. A ten mieści się w Lancaster — Przypomniał temu mężczyźnie o tym, że już poinformował go o tym, gdzie się znalazł. Dla uściślenia podał mu miasto, w którym stał należący do niego dom.
— Spirytus — Odparł po chwili namysłu podczas drogi do spiżarni, z której wnętrza wyciągnął jedną z dwóch litrowych butelek. Postawił ją na kuchennym stole obok dwóch pękatych szklanek. Brakowało mu czegoś na zagrychę. Powinien mieć w spiżarni słój śledzi i smalec, którym mogliby posmarować chleb. To wszystko również trafiło na stół.
— Częstuj się, że Fernsby jeśli nie masz dosyć ryb — Zachęcił go po tym jak napełnił do połowy szklanice. Jedną z nich wcisnął w dłoń temu czarodziejowi, drugą zachował dla siebie. — I opowiadaj o tej przypadłości.
— Mam refleks niczym u kota — Na uwagę ze strony Kennetha powiedział coś, co w pierwszej chwili mogło zabrzmieć jak próżniacza przechwałka. Jednak było w tym sporo prawdy. Podczas polowania liczyła się szybkość i skuteczność. Starał się jak najbardziej zrekompensować sobie straty wywołane przez likantropię. Przez większość czasu zwyczajnie nie oszczędzał się.
Po posprzątaniu i wejściu do kuchni zdecydował się odłożyć pod ścianę swoją kuszę. Teraz Fernsby'emu nic nie groziło z jego strony.
— Nie jesteś pierwszą osobą, na którą natrafiam w tym stanie. Musi to być okropne przeżycie. Teraz miałeś dużo szczęścia, bo trafiłeś do tego miejsca... a ostatecznie nie oberwałeś z kuszy — Przyznał. Sam nie chciałby tego doświadczyć za żadne skarby. Zwłaszcza przez to, że jedno czknięcie wystarczyło aby znaleźć Merlin wie gdzie. Nie skończyłoby się to dobrze dla niego.
— Wspominałem, że w moim domu. A ten mieści się w Lancaster — Przypomniał temu mężczyźnie o tym, że już poinformował go o tym, gdzie się znalazł. Dla uściślenia podał mu miasto, w którym stał należący do niego dom.
— Spirytus — Odparł po chwili namysłu podczas drogi do spiżarni, z której wnętrza wyciągnął jedną z dwóch litrowych butelek. Postawił ją na kuchennym stole obok dwóch pękatych szklanek. Brakowało mu czegoś na zagrychę. Powinien mieć w spiżarni słój śledzi i smalec, którym mogliby posmarować chleb. To wszystko również trafiło na stół.
— Częstuj się, że Fernsby jeśli nie masz dosyć ryb — Zachęcił go po tym jak napełnił do połowy szklanice. Jedną z nich wcisnął w dłoń temu czarodziejowi, drugą zachował dla siebie. — I opowiadaj o tej przypadłości.
Sebastian Bartius
Zawód : Myśliwy, taksydermista
Wiek : 50
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Don’t shake me
Don’t make me bear my teeth
You really don’t wanna meet that guy
Don’t make me bear my teeth
You really don’t wanna meet that guy
OPCM : 14 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 6
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 13
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Pokój na tyle
Szybka odpowiedź