Ogród
AutorWiadomość
Ogród
Richard nigdy w pełni nie poświęcał się ogrodnictwie, uznając, że nie zostanie w tym ekspertem, jednak z pomocą dobrych ludzi z Doliny Godryka udaje mu się jakoś utrzymywać ogród w odpowiednim stanie, chociaż i tak zdarza mu się bardzo szybko dziczeć. Za niskim płotem biegnie ścieżka, którą przemierzają często osoby pomijające główne uliczki Doliny celem skrócenia sobie drogi, bok zaś, z bramą pozwalającą na przejście, łączy go z sąsiednim domem. Sam ogród jest dość rozległy, z paroma gatunkami krzew, miejscem na posadzenie kwiatów, od którego notorycznie musi odciągać chętnego do kopania w nich psa, a także mała ścieżka, wiodąca od bramy do werandy, na której postawiono wiklinowe siedzenia, raz z małym stoliczkiem, gdzie w letnie wieczory Richard zaprasza bliskich do wspólnego przesiadywania.
Richard Moore
Zawód : Budowlaniec, złota rączka
Wiek : 36
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Kawaler
There are no happy endings.
Endings are the saddest part,
So just give me a happy middle
And a very happy start.
Endings are the saddest part,
So just give me a happy middle
And a very happy start.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Charłak
Nieaktywni
2 VI 1958
Hep!
Nie do końca rozumiała co się dzieje. Wystarczyła tylko chwila, krótki odruch, zawirowanie w głowie; dłonią chwyciła o kant biurka, za którym siedziała, odpisując dość koślawym, zdradzającym emocje pismem na jeden z listów. Ale ten miał nigdy nie zostać wysłanym – a przynajmniej odroczonym w czasie – bo kiedy stawiała swoistą kropkę nad "i", świat rozmył się w powietrzu; ostatnim na czym udało jej się wyostrzyć wzrok był ozdobny kałamarz – starając się przytrzymać rzeczywistości, chyba szturchnęła go wierzchem dłoni, zanim jeszcze magiczny wir porwał ją w nieznane.
Czy odchodziła od zmysłów? Czy magia faktycznie zdecydowała się na dobre na nią obrazić? Coraz częściej dostrzegała trudności w codziennym funkcjonowaniu, a potrzeba częstego sięgania po umiejętność teleportacji chyba upominała się o swoją zapłatę; bo wraz z krótkim, niekontrolowanym czknięciem świat porwał ją gdzieś daleko, wykręcił w wielobarwnym huraganie nieznanych czarów, by finalnie wyrzucić gdzieś daleko.
Daleko, bo podłoże, na którym wylądowała – soczysta, miękka zielona trwa – absolutnie nie przypominała podłogi w jej mieszkaniu. Oddychała ciężko, z irytacją, upodlona samym faktem, że wylądowała na kolanach na ziemi, w obcym miejscu; obcym, bo kiedy uniosła wzrok znad trawiastej nawierzchni, absolutnie nie wiedziała gdzie się znalazła.
– Co do kurwy.... – wymamrotała ciężko, mrużąc oczy momentalnie przez skrzące się śmiało słońce na nieboskłonie, które utrudniało widzenie. Uniosła dłoń do czoła, starając się przysłonić padające promienie, w międzyczasie siadając na trawie, a zaraz potem próbując się podnieść. Jedwabna, jasna suknia przyjęła mało eleganckie ślady ziemi i trawy, jedynie podsycając jej irytację. Desperacko zaczęła szukać kieszeni po bokach własnego ciała, poprawiając wolną dłonią rozwichrzone kosmyki świeżo zakręconych włosów.
Do sielskiego krajobrazu pasowała – realistycznie – jak pięść do oka; elegancka, dystyngowana i w pełnym makijażu, wstająca z kolan w krajobrazie jakiegoś wiejskiego ogródka. Mogła za to wyglądać jak żywcem wyjęta z propagandowej reklamy o doskonałej pani domu, która poza domostwem, dba też o nienaganny wygląd. Z małym wyjątkiem w postaci plam z trawy.
Hep!
Nie do końca rozumiała co się dzieje. Wystarczyła tylko chwila, krótki odruch, zawirowanie w głowie; dłonią chwyciła o kant biurka, za którym siedziała, odpisując dość koślawym, zdradzającym emocje pismem na jeden z listów. Ale ten miał nigdy nie zostać wysłanym – a przynajmniej odroczonym w czasie – bo kiedy stawiała swoistą kropkę nad "i", świat rozmył się w powietrzu; ostatnim na czym udało jej się wyostrzyć wzrok był ozdobny kałamarz – starając się przytrzymać rzeczywistości, chyba szturchnęła go wierzchem dłoni, zanim jeszcze magiczny wir porwał ją w nieznane.
Czy odchodziła od zmysłów? Czy magia faktycznie zdecydowała się na dobre na nią obrazić? Coraz częściej dostrzegała trudności w codziennym funkcjonowaniu, a potrzeba częstego sięgania po umiejętność teleportacji chyba upominała się o swoją zapłatę; bo wraz z krótkim, niekontrolowanym czknięciem świat porwał ją gdzieś daleko, wykręcił w wielobarwnym huraganie nieznanych czarów, by finalnie wyrzucić gdzieś daleko.
Daleko, bo podłoże, na którym wylądowała – soczysta, miękka zielona trwa – absolutnie nie przypominała podłogi w jej mieszkaniu. Oddychała ciężko, z irytacją, upodlona samym faktem, że wylądowała na kolanach na ziemi, w obcym miejscu; obcym, bo kiedy uniosła wzrok znad trawiastej nawierzchni, absolutnie nie wiedziała gdzie się znalazła.
– Co do kurwy.... – wymamrotała ciężko, mrużąc oczy momentalnie przez skrzące się śmiało słońce na nieboskłonie, które utrudniało widzenie. Uniosła dłoń do czoła, starając się przysłonić padające promienie, w międzyczasie siadając na trawie, a zaraz potem próbując się podnieść. Jedwabna, jasna suknia przyjęła mało eleganckie ślady ziemi i trawy, jedynie podsycając jej irytację. Desperacko zaczęła szukać kieszeni po bokach własnego ciała, poprawiając wolną dłonią rozwichrzone kosmyki świeżo zakręconych włosów.
Do sielskiego krajobrazu pasowała – realistycznie – jak pięść do oka; elegancka, dystyngowana i w pełnym makijażu, wstająca z kolan w krajobrazie jakiegoś wiejskiego ogródka. Mogła za to wyglądać jak żywcem wyjęta z propagandowej reklamy o doskonałej pani domu, która poza domostwem, dba też o nienaganny wygląd. Z małym wyjątkiem w postaci plam z trawy.
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Gdyby jego ojciec był rolnikiem a nie kaznodzieją, być może Richard nauczyłby się jak przygotowywać sobie ziemię, jak upewniać się, że w trakcie roku wszystko jest w porządku. Ale mało kiedy sam potrafił się zająć swoim ogrodem, najczęściej o to upraszając sąsiadów i sąsiadka, a kiedy oni mieli chwilę, on sam odwdzięczał się na rozmaite sposoby – najczęściej sięgał po naprawienie czegoś w cudzym domu, zajmując się wszystkim dokładnie i nie omijając żadnego miejsca w którym mógł posprzątać. Coś za coś, powinni sobie w końcu pomagać wzajemnie, zwłaszcza jeżeli byli tutaj osobami niemagicznymi, często wypieranymi przez swoich bardziej magicznych kolegów kiedy nagle napływ osób magicznych do Doliny oznaczał zmniejszenie się miejsc pracy.
Dlatego dziś postanowił nieco uprzątnąć ogródek samemu, zajmując się najcięższymi pracami jakimi miało być odśnieżenie ogródka. Nie było to najłatwiejsze zadanie, ale nie przeszkadzało mu to wcale, dzięki temu nie pozostawał w stagnacji, mogąc dalej ćwiczyć ciało. Drugim pozytywnym aspektem tej sytuacji była radość Precla, który w śnieżne zaspy wbiegał niczym pociski wbijały się w cel, rozsypując wszystko, co Richard do tej pory zgarnął już na bok. Mimo to nie umiał się gniewać widząc szczęście psiaka, który na ten moment postanowił chyba, że przerzucanie swojego rudawego futra przez śnieżne zaspy to najwyższa rozrywka.
Dopiero kiedy coś trzasnęło obydwoje wyprostowali się – ale tylko Precel postawił uszy – spoglądając na kobietę która nagle znalazła się w ogrodzie. Przez chwilę nie spodziewał się co miał powiedzieć, nie spodziewając się że znajdzie tutaj kobietę, bo mało kiedy w ten właśnie sposób wpadały do jego ogrodu, jednak skierował się do niej, nie zamierzając pozostawiać jej bez opieki. O ile właśnie tak można było ją nazwać.
- Nic się pani nie stało? – Złapał za rękawice, zdejmując je szybko i rzucając na bok, nie zajmując się poprawianiem swetra, wystającego spod niej koszuli czy włosów, zamiast tego od razu podchodząc do kobiety, nie zwracając uwagi na jej strój, a raczej podchodząc do niej i wyciągając dłoń aby zaoferować jej pomoc. – Wszystko w porządku? Potrzebuje pani to jakoś wyczyścić? – Na pewno nie było mile lądować na trawie.
Dlatego dziś postanowił nieco uprzątnąć ogródek samemu, zajmując się najcięższymi pracami jakimi miało być odśnieżenie ogródka. Nie było to najłatwiejsze zadanie, ale nie przeszkadzało mu to wcale, dzięki temu nie pozostawał w stagnacji, mogąc dalej ćwiczyć ciało. Drugim pozytywnym aspektem tej sytuacji była radość Precla, który w śnieżne zaspy wbiegał niczym pociski wbijały się w cel, rozsypując wszystko, co Richard do tej pory zgarnął już na bok. Mimo to nie umiał się gniewać widząc szczęście psiaka, który na ten moment postanowił chyba, że przerzucanie swojego rudawego futra przez śnieżne zaspy to najwyższa rozrywka.
Dopiero kiedy coś trzasnęło obydwoje wyprostowali się – ale tylko Precel postawił uszy – spoglądając na kobietę która nagle znalazła się w ogrodzie. Przez chwilę nie spodziewał się co miał powiedzieć, nie spodziewając się że znajdzie tutaj kobietę, bo mało kiedy w ten właśnie sposób wpadały do jego ogrodu, jednak skierował się do niej, nie zamierzając pozostawiać jej bez opieki. O ile właśnie tak można było ją nazwać.
- Nic się pani nie stało? – Złapał za rękawice, zdejmując je szybko i rzucając na bok, nie zajmując się poprawianiem swetra, wystającego spod niej koszuli czy włosów, zamiast tego od razu podchodząc do kobiety, nie zwracając uwagi na jej strój, a raczej podchodząc do niej i wyciągając dłoń aby zaoferować jej pomoc. – Wszystko w porządku? Potrzebuje pani to jakoś wyczyścić? – Na pewno nie było mile lądować na trawie.
Richard Moore
Zawód : Budowlaniec, złota rączka
Wiek : 36
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Kawaler
There are no happy endings.
Endings are the saddest part,
So just give me a happy middle
And a very happy start.
Endings are the saddest part,
So just give me a happy middle
And a very happy start.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Charłak
Nieaktywni
Wirowanie w głowie nie ustawało, schodziło jednak na dalszy plan z każdą kolejną dostrzeżoną skazą na idealnej sukience, później lustrowaniem obcej okolicy; gdzie, do cholery, się znalazła? Część krajobrazu pokrywały jeszcze zaspy śniegu, choć gdzieniegdzie przebijały się już rozległe plamy soczystej zieleni, wyraźne oznaki późnej wiosny, między innymi właśnie tam gdzie wylądowała, białym jedwabiem spotykając się z mokrą nawierzchnią, która momentalnie zostawiła swój ślad na pięknym materiale. Ogród był rozłożysty, nieco zaniedbany, dość zwyczajny, bez pięknych donic czy tryskających krystaliczną wodą fontann. Musiała trafić do jakiejś wioski albo na obrzeża miasta.
Podniesienie się z tej dziwacznej półklęczącej pozy nieco potrwało, głównie dlatego że bardziej zaaferowana była próbą zarejestrowania rzeczywistości i staraniami odgarnięcia bujnych loków – fryzura niemalże inspirowana ikoniczną Marylin Monroe w nieładzie wchodziła w oczy, które nie potrafiły rozpoznać okolicy, a grymas malujący się na twarzy faktycznie sprawiał wrażenie, jakby była aktorką wrzuconą w nieodpowiedni plan filmowy.
Pomiędzy cichymi przekleństwami wypuszczanymi spomiędzy ust potrafiła też dostrzec szmer; gwałtownie odwróciła się w stronę źródła głosu, znów dłońmi szukając kieszeni, na próżno, bo elegancka kreacja nie przewidywała takich udogodnień. Zamiast to zaczęła więc rozglądać się wokół, szukając w trawie – albo śniegu – własnej różdżki, kiedy nagle w pobliżu wzroku pojawił się mężczyzna. I nieduży pies u jego boku.
Starając się zlustrować go – ich – spojrzeniem, znów się zachwiała, by zaraz potem dość chaotycznie przyjąć wyciągniętą w jej stronę dłoń.
– Na Ozyrysa.... gdzie ja jestem? – wymamrotała z wyraźnym wyrzutem; do siebie, do niego, do całego świata – magia robiła sobie z niej żarty, a pokryta brudną zielenią suknia dość sprawnie zabierała jej resztki pogodnego humoru, nawet jeśli wcale nie było trudno usunąć takie zabrudzenie – To chyba czkawka, pieprzona teleportacja – wymamrotała, wysuwając dłoń z uścisku tej należącej do mężczyzny, by chwilę później wzrokiem omieść jego sylwetkę. Wyglądał prosto, nieskomplikowanie, dość wiejsko – a więc musiała znajdować się poza miastem.
– To jeszcze granice Londynu czy już jakiś kraniec świata? – burknęła, czyniąc w kroki w kierunku niedużego drewienka, które w końcu zlokalizowały stalowe oczy. Zaraz potem podniosła różdżkę z ziemi, rzucając na suknie krótkie Chłoszczyść, które wywabiło plamy z trawy; nie pozbyło się jednak zagnieceń i nie naprawiło zniszczonej fryzury.
Podniesienie się z tej dziwacznej półklęczącej pozy nieco potrwało, głównie dlatego że bardziej zaaferowana była próbą zarejestrowania rzeczywistości i staraniami odgarnięcia bujnych loków – fryzura niemalże inspirowana ikoniczną Marylin Monroe w nieładzie wchodziła w oczy, które nie potrafiły rozpoznać okolicy, a grymas malujący się na twarzy faktycznie sprawiał wrażenie, jakby była aktorką wrzuconą w nieodpowiedni plan filmowy.
Pomiędzy cichymi przekleństwami wypuszczanymi spomiędzy ust potrafiła też dostrzec szmer; gwałtownie odwróciła się w stronę źródła głosu, znów dłońmi szukając kieszeni, na próżno, bo elegancka kreacja nie przewidywała takich udogodnień. Zamiast to zaczęła więc rozglądać się wokół, szukając w trawie – albo śniegu – własnej różdżki, kiedy nagle w pobliżu wzroku pojawił się mężczyzna. I nieduży pies u jego boku.
Starając się zlustrować go – ich – spojrzeniem, znów się zachwiała, by zaraz potem dość chaotycznie przyjąć wyciągniętą w jej stronę dłoń.
– Na Ozyrysa.... gdzie ja jestem? – wymamrotała z wyraźnym wyrzutem; do siebie, do niego, do całego świata – magia robiła sobie z niej żarty, a pokryta brudną zielenią suknia dość sprawnie zabierała jej resztki pogodnego humoru, nawet jeśli wcale nie było trudno usunąć takie zabrudzenie – To chyba czkawka, pieprzona teleportacja – wymamrotała, wysuwając dłoń z uścisku tej należącej do mężczyzny, by chwilę później wzrokiem omieść jego sylwetkę. Wyglądał prosto, nieskomplikowanie, dość wiejsko – a więc musiała znajdować się poza miastem.
– To jeszcze granice Londynu czy już jakiś kraniec świata? – burknęła, czyniąc w kroki w kierunku niedużego drewienka, które w końcu zlokalizowały stalowe oczy. Zaraz potem podniosła różdżkę z ziemi, rzucając na suknie krótkie Chłoszczyść, które wywabiło plamy z trawy; nie pozbyło się jednak zagnieceń i nie naprawiło zniszczonej fryzury.
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Mógłby zdecydowanie wypowiedzieć się na temat gustu kobiety, oceniając nie tylko jej ubranie, ale również sposób bycia, prezencję i jej słownictwo – jednak lata na wojnie sprawiały, że podejmował się dość niechętnie samego oceniania, a wyniesione z domu nauki zawsze podpowiadały mu, aby o damach wszelakiego pochodzenia źle się nie wypowiadać. Nawet gdyby jego matka zaniedbywała tę kwestię, tak ojciec i szkoła dla dobrych i uzdolnionych chłopców wpoiły odpowiednie zasady. Gdy tylko spojrzał na Tatianę, nie rozważał więc nic innego jak udzielenia jej pomocy, nie ruszając różdżki (pamiętał nie tylko to, że żaden z czarodziejów nie przepadał, kiedy dotykało się akurat jego własności, ale również tego, że dla niemagicznych wcale nie kończyło się to najlepiej), a wyciągając swoją dłoń w jej kierunku.
Wzywała dziwne bóstwa, nie przeszkadzało mu to jednak, co kto lubił w końcu i kto wybierał co chciał, a jedyne co miał nadzieję to to, że obskakujący właśnie Tatianę Precel nie wydawał się agresywny, zwłaszcza że łatwo było pomylić z tym jego entuzjastyczne szczekanie a także próby doskoczenia wyżej niż do czyichś kostek.
- Proszę się nie obawiać, tak przejawia entuzjazm. Jak się go zignoruje to przestanie zaczepiać. – Ostrożnie pomógł jej się podnieść, spoglądając jeszcze na ślady na jej sukience, ale nie wydawało się, aby się tym przejmowała; czy też raczej, nie przejmowała się jego propozycją na ten temat, radząc sobie doskonale i pozwalając sobie na samodzielne usunięcie plam magią. Cóż, zdecydowanie nie miał co narzekać, skoro jednak była ofiarą tej…teleportacji-czkawki, to powinna przynajmniej znaleźć tutaj chwilę na odpoczynek. Co prawda miał umówione spotkanie, nie śpieszyło mu się jednak ani nie było to coś, czego nie można by najzwyczajniej w świecie odwołać bądź przełożyć na termin korzystniejszy dla obydwu zainteresowanych.
Coś jednak przykuło jego uwagę – wspomnienie o Londynie budziło w nim dość negatywne skojarzenia, ciężko więc było mówić o tym, aby wypłynięcie tego miasta nagle budziło w nim radość.
- To Dolina Godryka, proszę pani… - spokojnie przedstawił temat. Czy powinien być na coś gotowy, czy raczej ta nazwa wzbudzi obojętność?
Wzywała dziwne bóstwa, nie przeszkadzało mu to jednak, co kto lubił w końcu i kto wybierał co chciał, a jedyne co miał nadzieję to to, że obskakujący właśnie Tatianę Precel nie wydawał się agresywny, zwłaszcza że łatwo było pomylić z tym jego entuzjastyczne szczekanie a także próby doskoczenia wyżej niż do czyichś kostek.
- Proszę się nie obawiać, tak przejawia entuzjazm. Jak się go zignoruje to przestanie zaczepiać. – Ostrożnie pomógł jej się podnieść, spoglądając jeszcze na ślady na jej sukience, ale nie wydawało się, aby się tym przejmowała; czy też raczej, nie przejmowała się jego propozycją na ten temat, radząc sobie doskonale i pozwalając sobie na samodzielne usunięcie plam magią. Cóż, zdecydowanie nie miał co narzekać, skoro jednak była ofiarą tej…teleportacji-czkawki, to powinna przynajmniej znaleźć tutaj chwilę na odpoczynek. Co prawda miał umówione spotkanie, nie śpieszyło mu się jednak ani nie było to coś, czego nie można by najzwyczajniej w świecie odwołać bądź przełożyć na termin korzystniejszy dla obydwu zainteresowanych.
Coś jednak przykuło jego uwagę – wspomnienie o Londynie budziło w nim dość negatywne skojarzenia, ciężko więc było mówić o tym, aby wypłynięcie tego miasta nagle budziło w nim radość.
- To Dolina Godryka, proszę pani… - spokojnie przedstawił temat. Czy powinien być na coś gotowy, czy raczej ta nazwa wzbudzi obojętność?
Richard Moore
Zawód : Budowlaniec, złota rączka
Wiek : 36
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Kawaler
There are no happy endings.
Endings are the saddest part,
So just give me a happy middle
And a very happy start.
Endings are the saddest part,
So just give me a happy middle
And a very happy start.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Charłak
Nieaktywni
Dziwnie było widzieć śnieg o tej porze roku, ale mimo to podłoże faktycznie pokryte było bielą, gdzieniegdzie jedynie przebijały się plamy rozległej zieleni; dostrzegła też większe i mniejsze stosy białego puchu, i zaraz potem...psa. Zwierzę ochoczo ruszyło w jej stronę szybszym truchtem, w odpowiedzi na co Tatiana uniosła nieco długą za kostki suknię, gdyby stworzeniu przyszło na myśl bawić się końcówkami materiału – kreacja już i tak była dostatecznie poturbowana dziwacznymi anomaliami teleportacyjnymi, spotkaniem z mokrą trawą i pospiesznym zaklęciem czyszczącym.
Przyjęła dłoń obcego mężczyzny instynktownie, a kiedy stała już w opanowanym pionie, zmierzyła go spojrzeniem bez zbędnej krępacji, bardziej pochłonięta próbą zrozumienia tego co się stało i gdzie się znalazła, niźli tego kim był ten, któremu bezpardonowo wpadła do ogrodu, zaburzając rytm codziennych aktywności. Pies przy jej nogach krzątał się wesoło, więc posłała mu krótkie, pytające spojrzenie, unosząc brew – zupełnie jak gdyby miał zrozumieć jej grymas i odpowiedź na nieme pytanie.
– No słodko – mruknęła bardziej do samej siebie, krótkim słowem podsumowując całą tę absurdalną sytuację; znów wróciła spojrzeniem do mężczyzny, a kiedy wspomniał o Dolinie Godryka, rozszerzyła oczy, dusząc w sobie ciężkie westchnięcie. Los sobie z niej kpił czy faktycznie zasłużyła na jakąś ogromną karę od karmy czy innego bóstwa władającego śmiertelnikami? Walcząc z pokusą wywrócenia oczami raz jeszcze poprawiła sukienkę, tym razem dłonią strzepując ze śliskiego materiału resztki trawy.
– Dolina Godryka – powtórzyła w końcu za nim; nigdy tutaj nie była, w wyobrażeniach mając do tej pory jedną wielką wieś, kolorowe domki i dziwnych ludzi, prostych ale jakoś...odklejonych od rzeczywistości – Czy tu jest jakiś punkt teleportacyjny? – czym prędzej wróci do domu, tym lepiej, a próbowanie deportowania się stąd na własną rękę wydawało jej się w tej chwili dość ryzykownym pomysłem; czkawka przyszła znikąd, znikąd mogło przyjść także rozszczepienie podczas jakiegoś błędu w próbie zebrania w sobie magii.
– Szlag by to... – wymamrotała znów, a kroki machinalnie ruszyły; spacerowała po ogrodzie wte i wewte, obserwując krajobraz, zarośla, drewno werandy czające się gdzieś w bocznej alejce; w końcu wzrok wrócił do mężczyzny, który wciąż stał nieopodal, jakiś dziwacznie zaskoczony. Sama również była – i chyba przez fakt własnego przesadyzmu nie rozumiała, że on też mógł być.
– Ma pan papierosa, panie...? – chyba tylko to mogło pomóc w tej kwestii codziennych złośliwości, jakie na nią spadły.
Przyjęła dłoń obcego mężczyzny instynktownie, a kiedy stała już w opanowanym pionie, zmierzyła go spojrzeniem bez zbędnej krępacji, bardziej pochłonięta próbą zrozumienia tego co się stało i gdzie się znalazła, niźli tego kim był ten, któremu bezpardonowo wpadła do ogrodu, zaburzając rytm codziennych aktywności. Pies przy jej nogach krzątał się wesoło, więc posłała mu krótkie, pytające spojrzenie, unosząc brew – zupełnie jak gdyby miał zrozumieć jej grymas i odpowiedź na nieme pytanie.
– No słodko – mruknęła bardziej do samej siebie, krótkim słowem podsumowując całą tę absurdalną sytuację; znów wróciła spojrzeniem do mężczyzny, a kiedy wspomniał o Dolinie Godryka, rozszerzyła oczy, dusząc w sobie ciężkie westchnięcie. Los sobie z niej kpił czy faktycznie zasłużyła na jakąś ogromną karę od karmy czy innego bóstwa władającego śmiertelnikami? Walcząc z pokusą wywrócenia oczami raz jeszcze poprawiła sukienkę, tym razem dłonią strzepując ze śliskiego materiału resztki trawy.
– Dolina Godryka – powtórzyła w końcu za nim; nigdy tutaj nie była, w wyobrażeniach mając do tej pory jedną wielką wieś, kolorowe domki i dziwnych ludzi, prostych ale jakoś...odklejonych od rzeczywistości – Czy tu jest jakiś punkt teleportacyjny? – czym prędzej wróci do domu, tym lepiej, a próbowanie deportowania się stąd na własną rękę wydawało jej się w tej chwili dość ryzykownym pomysłem; czkawka przyszła znikąd, znikąd mogło przyjść także rozszczepienie podczas jakiegoś błędu w próbie zebrania w sobie magii.
– Szlag by to... – wymamrotała znów, a kroki machinalnie ruszyły; spacerowała po ogrodzie wte i wewte, obserwując krajobraz, zarośla, drewno werandy czające się gdzieś w bocznej alejce; w końcu wzrok wrócił do mężczyzny, który wciąż stał nieopodal, jakiś dziwacznie zaskoczony. Sama również była – i chyba przez fakt własnego przesadyzmu nie rozumiała, że on też mógł być.
– Ma pan papierosa, panie...? – chyba tylko to mogło pomóc w tej kwestii codziennych złośliwości, jakie na nią spadły.
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Puścił ją kiedy stanęła o własnych siłach, nie przeszkadzając jej w samodzielnym zbieraniu się ze swojego miejsca. Nie zamierzała w sumie nic zrobić, a przynajmniej tak mu się wydawało nawet jeżeli Precel wciąż wydawał się zainteresowany. Gwizdem przywołał psa do siebie, a corgi, chociaż mało chętnie, ruszył gdzieś w stronę właściciela, zabawnie drepcząc w kierunku domu aby ostatecznie wejść przez drzwiczki. Chociaż Richard psa kochał nad życie, wiedział jak problematycznie można było liczyć się z jego obecnością, zwłaszcza że był bardzo rozochocony co do nowych ludzi. Spojrzał jeszcze, czy pies czasem jakoś nie uszkodził nieznajomej i jeżeli w tym wypadku można było mówić o uszkodzeniu. Dbała jednak o suknię i przynajmniej w tym momencie nie był to problem z jego strony.
- Mogę zaproponować jeszcze coś do picia? – Wprawiała go w sporą niepewność kiedy tak chodziła z miejsca na miejsce, zupełnie jakby to była jego wina, że coś robi. Mimo wszystko, nie wiedział jak do niej dotrzeć, dlatego jeżeli miała coś robić, pozostawało to już w jej gestii. Dawał jej możliwości, a jej zdenerwowanie wynikało albo z niezrozumienia sytuacji, albo z…nie wiedział w sumie nawet czego. Odłożył za to sprzęt, a kiedy zapytała o punkt teleportacyjny, zmarszczył lekko brwi.
- Nie wydaje mi się. Być może coś byłoby na rynku, ale nie mogę tego powiedzieć z całą pewnością. – W końcu sam nie miał powodów aby z tego skorzystać. Ale jeżeli chodziło o rynek, to chyba była najbardziej możliwa ze wszystkich opcji, zwłaszcza kiedy mowa była o ilości osób które tu mieszkały. Dolina w końcu nie była wielkim miastem aby mało kto w okolicy się znał.
- Niestety, nie posiadam papierosów, inaczej bym poczęstował. – Sam żałował, że nie mógł sięgnąć po dawny nałóg, musiał jednak pogodzić się z tym, że być może już nigdy nie będzie mu dane zapalić. – Moore, Richard Moore. A pani? – Nie wiedział nawet, komu podawał swoje imię i nie wiedział, jak wielkie to mogło nieść ryzyko. Ale życie go wiele razy nie uświadomiło jeszcze w ten sposób.
- Mogę zaproponować jeszcze coś do picia? – Wprawiała go w sporą niepewność kiedy tak chodziła z miejsca na miejsce, zupełnie jakby to była jego wina, że coś robi. Mimo wszystko, nie wiedział jak do niej dotrzeć, dlatego jeżeli miała coś robić, pozostawało to już w jej gestii. Dawał jej możliwości, a jej zdenerwowanie wynikało albo z niezrozumienia sytuacji, albo z…nie wiedział w sumie nawet czego. Odłożył za to sprzęt, a kiedy zapytała o punkt teleportacyjny, zmarszczył lekko brwi.
- Nie wydaje mi się. Być może coś byłoby na rynku, ale nie mogę tego powiedzieć z całą pewnością. – W końcu sam nie miał powodów aby z tego skorzystać. Ale jeżeli chodziło o rynek, to chyba była najbardziej możliwa ze wszystkich opcji, zwłaszcza kiedy mowa była o ilości osób które tu mieszkały. Dolina w końcu nie była wielkim miastem aby mało kto w okolicy się znał.
- Niestety, nie posiadam papierosów, inaczej bym poczęstował. – Sam żałował, że nie mógł sięgnąć po dawny nałóg, musiał jednak pogodzić się z tym, że być może już nigdy nie będzie mu dane zapalić. – Moore, Richard Moore. A pani? – Nie wiedział nawet, komu podawał swoje imię i nie wiedział, jak wielkie to mogło nieść ryzyko. Ale życie go wiele razy nie uświadomiło jeszcze w ten sposób.
Richard Moore
Zawód : Budowlaniec, złota rączka
Wiek : 36
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Kawaler
There are no happy endings.
Endings are the saddest part,
So just give me a happy middle
And a very happy start.
Endings are the saddest part,
So just give me a happy middle
And a very happy start.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Charłak
Nieaktywni
Obserwowała, jak małe spojrzenie znika ze ścieżki i przechodzi do domu, prędko jednak tracąc zainteresowanie psem i skupiając się bardziej na własnym nieszczęściu. Bo tak rozpatrywała tę sytuację – jako jakiś nieśmieszny żart od losu, kapryśność własnej magii, niemalże metaforyczny nóż w serce, bo nie sądziła że powinna obawiać się samej siebie, własnej mocy. Teoretycznie nie stało się nic takiego, prócz przybrudzonej sukni i zniszczonej fryzury; ale fakt, że znalazła się w jakimś obcym miejscu, czyimś ogrodzie, przy mężczyźnie, który najwidoczniej był właścicielem tego domu – to wszystko jakoś wybitnie ją frustrowało. Dolina Godryka – równie dobrze mogłoby ją wyrzucić na środek jakiejś wsi.
– Kieliszek wina, jeśli pan posiada – rzuciła mrukliwie na jego propozycję; szklanka wody czy nawet filiżanka herbaty na uspokojenie wcale by jej nie pomogła; ponury nastrój dostatecznie odpychał od niej dobre maniery i zachowawczość, a fakt, że znajdowała się raczej w jakimś prostym miejscu, wśród prostych ludzi, sprawiał, że nie traktowała tego wszystkiego z należytą powagą. Nie winiła samego mężczyzny, a raczej cały świat, który kpił sobie z niej w jakiś dziecięco złośliwy sposób.
– Skąd się, u licha, bierze czkawka teleportacyjna? – burknęła, bardziej do samej siebie niż do niego, nie wiedząc gdzie doszukiwać się przyczyny tego dziwnego zachowania, które przejawiał wobec niej jej własnych organizm. Westchnęła ciężko, kończąc w końcu swój nerwowy obchód wokół ogrodowych zawiłości, przenosząc spojrzenie na mężczyznę, który stał cały czas – zdziwiony i zbity z tropu, ale to mało ją teraz obchodziło, była bowiem zbyt przejęta własną tragedią.
– A kominek? Ma pan podłączony kominek do sieci? – może Fiuu było najlepszym rozwiązaniem w tej sytuacji? Nie musiała nadwyrężać własnej mocy a jedynie przedostać się kanałem; z drugiej strony nie była pewna, czy takie miejsce jak Dolina Godryka było... odpowiednio cywilizowane? Nie słyszała do tej pory za dużo, a jak już słyszała – nie były to superlatywy, a raczej opowiastki o szlamolubnej okolicy.
– Szlag – rzuciła pod nosem z cichym warknięciem, kiedy powiedział że nie posiada tytoniu; papieros był cichą nadzieją na ratunek, która przepadła. Ale prędko straciła zainteresowanie tą kwestią, kiedy powiedział, jak się nazywa. Zamrugała kilkukrotnie, przenosząc spojrzenie na mężczyznę.
– Moore, mówi pan? Z tych Moorów? – tych Moorów, których twarze zerkały z plakatów, którymi obwieszony był Londyn? Wypowiedziała te słowa miękko, lekko, nie zdradzając wcale wiedzy jaką posiadała.
[bylobrzydkobedzieladnie]
– Kieliszek wina, jeśli pan posiada – rzuciła mrukliwie na jego propozycję; szklanka wody czy nawet filiżanka herbaty na uspokojenie wcale by jej nie pomogła; ponury nastrój dostatecznie odpychał od niej dobre maniery i zachowawczość, a fakt, że znajdowała się raczej w jakimś prostym miejscu, wśród prostych ludzi, sprawiał, że nie traktowała tego wszystkiego z należytą powagą. Nie winiła samego mężczyzny, a raczej cały świat, który kpił sobie z niej w jakiś dziecięco złośliwy sposób.
– Skąd się, u licha, bierze czkawka teleportacyjna? – burknęła, bardziej do samej siebie niż do niego, nie wiedząc gdzie doszukiwać się przyczyny tego dziwnego zachowania, które przejawiał wobec niej jej własnych organizm. Westchnęła ciężko, kończąc w końcu swój nerwowy obchód wokół ogrodowych zawiłości, przenosząc spojrzenie na mężczyznę, który stał cały czas – zdziwiony i zbity z tropu, ale to mało ją teraz obchodziło, była bowiem zbyt przejęta własną tragedią.
– A kominek? Ma pan podłączony kominek do sieci? – może Fiuu było najlepszym rozwiązaniem w tej sytuacji? Nie musiała nadwyrężać własnej mocy a jedynie przedostać się kanałem; z drugiej strony nie była pewna, czy takie miejsce jak Dolina Godryka było... odpowiednio cywilizowane? Nie słyszała do tej pory za dużo, a jak już słyszała – nie były to superlatywy, a raczej opowiastki o szlamolubnej okolicy.
– Szlag – rzuciła pod nosem z cichym warknięciem, kiedy powiedział że nie posiada tytoniu; papieros był cichą nadzieją na ratunek, która przepadła. Ale prędko straciła zainteresowanie tą kwestią, kiedy powiedział, jak się nazywa. Zamrugała kilkukrotnie, przenosząc spojrzenie na mężczyznę.
– Moore, mówi pan? Z tych Moorów? – tych Moorów, których twarze zerkały z plakatów, którymi obwieszony był Londyn? Wypowiedziała te słowa miękko, lekko, nie zdradzając wcale wiedzy jaką posiadała.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sam rozbawienia nie czuł w tej sytuacji, ale raczej starając się wyczuć. Nigdy nie miał przyjemności doświadczyć teleportacji, ani też przykrych rzeczy z nią związanych, dlatego przynajmniej o obrażenia się nie martwił, ani o to…rozczepienie, czy jak to nazywane było przez czarodziejów. Jeżeli gdzieś podróżował, robił to za pomocą wypożyczanego auta albo trzymając się Williama który postarał się odebrać go za pomocą miotły i przetransportować na inne miejsce. Ograniczało mu to sporo z dawnego życia, nie mówiąc już o tym, że próbowali go zamordować przy każdej okazji, ale musiał po prostu zacisnąć zęby i pogodzić się z losem, bo co innego mogło mu pozostać?
- Niestety, wina również nie mam… - poczuł się niezręcznie kiedy miała rozważać co ma posiadać w swojej spiżarce. Nie miała pojęcia, czy nigdy nie musiała martwić się o to, co miała pod sobą do jedzenia? A jeżeli nie musiała się martwić o żywność w tych czasach… Nie mógł od razu skakać w podejrzenia skierowane w jej stronę, bo w innym wypadku mogło to grozić nie tylko nieufnością ale być może spowodowaniem zagrożenia, ale z drugiej strony może po prostu była jakąś rozkapryszoną damą które nie bardzo miały nawet pojęcie, co dzieje się dookoła?
- Nie mam pojęcia, może znajdą się jednak książki na ten temat? – Rozmyślała głośno i chyba do siebie, ale nie powiedział nic, co mogło by być nieodpowiednie w tej chwili. Niestety, na to pytanie nie umiał jej odpowiedzieć, absolutnie nie interesując się sposobami na odkrycie co powoduje czkawkę teleportacyjną albo co zrobić, aby jej zapobiec. Jeżeli miała chęć znaleźć na to jakiś sposób, to musiała go znaleźć już we własny sposób.
- Nie, unikam zrobienia tego. – Przypomniało mu się, jak Volans wpadł ostatnio uważając, że bardzo zabawne jest teleportowanie się do kogoś bez żadnej zapowiedzi, dlatego wolał omijać takie rzeczy jeszcze poprzez kominki. Jeszcze tego by brakowało aby ktoś męczył ich tylko dlatego, że po prostu z kominkiem zdecydował się na błędny wybór.
- Tych Moorów? – Chyba wiedział co miała na myśli, ale jeszcze przez chwile mógł udawać nieogarniętego.
- Niestety, wina również nie mam… - poczuł się niezręcznie kiedy miała rozważać co ma posiadać w swojej spiżarce. Nie miała pojęcia, czy nigdy nie musiała martwić się o to, co miała pod sobą do jedzenia? A jeżeli nie musiała się martwić o żywność w tych czasach… Nie mógł od razu skakać w podejrzenia skierowane w jej stronę, bo w innym wypadku mogło to grozić nie tylko nieufnością ale być może spowodowaniem zagrożenia, ale z drugiej strony może po prostu była jakąś rozkapryszoną damą które nie bardzo miały nawet pojęcie, co dzieje się dookoła?
- Nie mam pojęcia, może znajdą się jednak książki na ten temat? – Rozmyślała głośno i chyba do siebie, ale nie powiedział nic, co mogło by być nieodpowiednie w tej chwili. Niestety, na to pytanie nie umiał jej odpowiedzieć, absolutnie nie interesując się sposobami na odkrycie co powoduje czkawkę teleportacyjną albo co zrobić, aby jej zapobiec. Jeżeli miała chęć znaleźć na to jakiś sposób, to musiała go znaleźć już we własny sposób.
- Nie, unikam zrobienia tego. – Przypomniało mu się, jak Volans wpadł ostatnio uważając, że bardzo zabawne jest teleportowanie się do kogoś bez żadnej zapowiedzi, dlatego wolał omijać takie rzeczy jeszcze poprzez kominki. Jeszcze tego by brakowało aby ktoś męczył ich tylko dlatego, że po prostu z kominkiem zdecydował się na błędny wybór.
- Tych Moorów? – Chyba wiedział co miała na myśli, ale jeszcze przez chwile mógł udawać nieogarniętego.
Richard Moore
Zawód : Budowlaniec, złota rączka
Wiek : 36
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Kawaler
There are no happy endings.
Endings are the saddest part,
So just give me a happy middle
And a very happy start.
Endings are the saddest part,
So just give me a happy middle
And a very happy start.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Charłak
Nieaktywni
Pasmo porażek miało trwać dalej; nie było papierosów, nie było wina, nie miała też zbytnio pomysłu jak się z tej dziury wydostać, a mężczyzna, do którego ogrodu wtargnęła zdawał się nie posiadać żadnych konkretnych informacji. Nie znał punktów teleportacyjnych, nie miał kominka połączonego z siecią Fiuu – czy była skazana na parszywą Dolinę Godryka póki nie będzie w stanie znów teleportować się sama? Czy w tym stanie faktycznie mogła, czy to groziło rozszczepieniem?
Nieszczęsna passa, drwina losu – nie wiedziała w czym upatrywać się przyczyny, ale bardziej frustrująca od tego była wieczna niewiedza. I niemożność odpalenia papierosa również.
Nie pytała już o kieliszek wódki, rezygnując z gościnności mężczyzny, czy też jej prób. Wydawało jej się, że patrzy na nią jak na jakiś okaz, dziwoląga, i o ile przyzwyczaiła się do ciekawskich spojrzeń na bankietach, do niekończących się pytań o rosyjskie realia, do próśb rozstrzygnięcia prawdziwości legend o wschodnich rejonach świata, tak nie rozumiała, dlaczego jegomość spogląda na nią jak gdyby faktycznie była z jakiegoś innego świata. Była, chcąc nie chcąc, obywatelką angielską, mieszkanką Londynu, która porzuciła nawet rosyjskie futra na rzecz angielskiego krzyku mody w postaci trenczowego płaszcza, wcale nieskopiowanego z paryskich wybiegów.
Teraz jednak miała na sobie tylko suknię – elegancką i piękną, niestety zniszczoną; nie widział nigdy dystyngowanej kobiety?
Zdusiła w sobie ciężkie westchnienie, kiedy i kominek okazał się opcją do wykreślenia, a jego wiedza na temat czkawki teleportacyjnej ograniczała się do "nie mam pojęcia" – cóż miała począć? Czekać na ratunek? Ryzykować kolejną teleportacją?
Powstrzymywała się od złośliwego komentarza tylko dlatego, że nazwisko Moore interesowało ją nagle bardziej, niż brak zaopatrzonego barku. Czy to było możliwe, by faktycznie trafiła w tak... ciekawe miejsce?
– Och, tak, chodzi mi oczywiście o Williama Moore'a. To pana krewny? – zapytała, wciąż łagodnie, unosząc brew. Czyżby trafiła do samego gniazdka przeciwników Ministerstwa?
Wysiliła się nawet na uśmiech, ale nim mężczyzna zdążył jej odpowiedzieć, specyficzne ciągnięcie w podbrzuszu znów się pojawiło. Tatiana nie zdążyła się nawet pożegnać – choćby nawet jej na tym zależało – bo zaraz potem czkawka znów upomniała się o swoje, i Dolohov, tak jak szybko się pojawiła, tak szybko rozmyła się w powietrzu, pozostawiając za sobą głuche czknięcie: Hep!
zt
Nieszczęsna passa, drwina losu – nie wiedziała w czym upatrywać się przyczyny, ale bardziej frustrująca od tego była wieczna niewiedza. I niemożność odpalenia papierosa również.
Nie pytała już o kieliszek wódki, rezygnując z gościnności mężczyzny, czy też jej prób. Wydawało jej się, że patrzy na nią jak na jakiś okaz, dziwoląga, i o ile przyzwyczaiła się do ciekawskich spojrzeń na bankietach, do niekończących się pytań o rosyjskie realia, do próśb rozstrzygnięcia prawdziwości legend o wschodnich rejonach świata, tak nie rozumiała, dlaczego jegomość spogląda na nią jak gdyby faktycznie była z jakiegoś innego świata. Była, chcąc nie chcąc, obywatelką angielską, mieszkanką Londynu, która porzuciła nawet rosyjskie futra na rzecz angielskiego krzyku mody w postaci trenczowego płaszcza, wcale nieskopiowanego z paryskich wybiegów.
Teraz jednak miała na sobie tylko suknię – elegancką i piękną, niestety zniszczoną; nie widział nigdy dystyngowanej kobiety?
Zdusiła w sobie ciężkie westchnienie, kiedy i kominek okazał się opcją do wykreślenia, a jego wiedza na temat czkawki teleportacyjnej ograniczała się do "nie mam pojęcia" – cóż miała począć? Czekać na ratunek? Ryzykować kolejną teleportacją?
Powstrzymywała się od złośliwego komentarza tylko dlatego, że nazwisko Moore interesowało ją nagle bardziej, niż brak zaopatrzonego barku. Czy to było możliwe, by faktycznie trafiła w tak... ciekawe miejsce?
– Och, tak, chodzi mi oczywiście o Williama Moore'a. To pana krewny? – zapytała, wciąż łagodnie, unosząc brew. Czyżby trafiła do samego gniazdka przeciwników Ministerstwa?
Wysiliła się nawet na uśmiech, ale nim mężczyzna zdążył jej odpowiedzieć, specyficzne ciągnięcie w podbrzuszu znów się pojawiło. Tatiana nie zdążyła się nawet pożegnać – choćby nawet jej na tym zależało – bo zaraz potem czkawka znów upomniała się o swoje, i Dolohov, tak jak szybko się pojawiła, tak szybko rozmyła się w powietrzu, pozostawiając za sobą głuche czknięcie: Hep!
zt
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie powiedział, aby stan jego domostwa był jakoś wyjątkowy – a przynajmniej nie jeżeli patrzyło się z perspektywy mugolskiej, gdzie kominki czy punkty teleportacyjne znajdowały sobie miejsce w uwadze tuż obok wylotu na księżyc i pozostaniu tam bez ludzi pragnących wymordować mu rodzinę i na dokładkę jeszcze sąsiadów, tak już z rozpędu. Dlatego więc nic złego nie widział w braku możliwości, a także nie czuł jakiś wieków wyrzutów sumienia, nie mogąc ugościć jej w żaden wymaganych przez nią sposobów. Drogie alkohole czy papierosy nie były tutaj codziennością, dlatego wymagane było jednak dostosować się do miejsca, w którym się znajdowało; jak widać jednak nieznajoma miała już swoją wizję tego, jak życie powinno wyglądać, a nawet mimo szczerych chęci, Richard nie był w stanie im sprostać.
Mimo to, dość nieswojo poczuł się kiedy nazwisko ją tak bardzo zainteresowało. Przez chwilę nie wiedział, czy temat pociągnie czy mimo wszystko nie, a wydawała się przy tym jak bardzo zainteresowany kot, usadzony na parapecie i czekający na nadarzającą się okazję. Przemknęło mu przez myśl, czy może jednak nie zaczął mówić za dużo; wiedział przecież, że jego kuzyni skończyli w dość nieciekawej sytuacji, gdy podobizna Williama ozdobiła Londyn (a przynajmniej dalej tak sądził, nie wiedząc, że została zdjęta już jakiś czas temu), nie spodziewał się jednak osoby tego typu witającej do ogródka. To wszystko przez tę czkawkę. Teleportacyjną. Na pewno.
- Nie, szczerze to go nie kojarzę. A to pani znajomy? – Miał nadzieję, że kuzyn o tym nie usłyszy, a jak usłyszy, to że w razie czego wybaczy mu całą sytuację i nie będzie go winił za to, że ratował się w nieco głupi sposób. Gotowy był za to śledzić każdy, nawet najmniejszy ruch kobiety, jednak zanim jakkolwiek zdążył skomentować sytuację, ta zniknęła z trzaskiem, pozostawiając go samego. W pierwszej chwili stał jeszcze w miejscu, nieufnie spoglądając przed siebie, jakby spodziewał się, że ta jeszcze wróci, dopiero później ostrożnie i krok za krokiem oglądając podwórko i dopiero wtedy wracając do domu, upewniając się, że tam nieznajomej też nie ma. Nie mógł zrozumieć sytuacji która właśnie się stała, ale miał nadzieję, że już nie trafi na tę kobietę nigdy.
zt
Mimo to, dość nieswojo poczuł się kiedy nazwisko ją tak bardzo zainteresowało. Przez chwilę nie wiedział, czy temat pociągnie czy mimo wszystko nie, a wydawała się przy tym jak bardzo zainteresowany kot, usadzony na parapecie i czekający na nadarzającą się okazję. Przemknęło mu przez myśl, czy może jednak nie zaczął mówić za dużo; wiedział przecież, że jego kuzyni skończyli w dość nieciekawej sytuacji, gdy podobizna Williama ozdobiła Londyn (a przynajmniej dalej tak sądził, nie wiedząc, że została zdjęta już jakiś czas temu), nie spodziewał się jednak osoby tego typu witającej do ogródka. To wszystko przez tę czkawkę. Teleportacyjną. Na pewno.
- Nie, szczerze to go nie kojarzę. A to pani znajomy? – Miał nadzieję, że kuzyn o tym nie usłyszy, a jak usłyszy, to że w razie czego wybaczy mu całą sytuację i nie będzie go winił za to, że ratował się w nieco głupi sposób. Gotowy był za to śledzić każdy, nawet najmniejszy ruch kobiety, jednak zanim jakkolwiek zdążył skomentować sytuację, ta zniknęła z trzaskiem, pozostawiając go samego. W pierwszej chwili stał jeszcze w miejscu, nieufnie spoglądając przed siebie, jakby spodziewał się, że ta jeszcze wróci, dopiero później ostrożnie i krok za krokiem oglądając podwórko i dopiero wtedy wracając do domu, upewniając się, że tam nieznajomej też nie ma. Nie mógł zrozumieć sytuacji która właśnie się stała, ale miał nadzieję, że już nie trafi na tę kobietę nigdy.
zt
Richard Moore
Zawód : Budowlaniec, złota rączka
Wiek : 36
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Kawaler
There are no happy endings.
Endings are the saddest part,
So just give me a happy middle
And a very happy start.
Endings are the saddest part,
So just give me a happy middle
And a very happy start.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Charłak
Nieaktywni
Ogród
Szybka odpowiedź