Szopa
AutorWiadomość
Szopa
Jedną z części ogrodu stanowi szopa, w której Richard nie tylko trzyma wszystkie swoje narzędzia, ale również spędza czas na budowaniu rzeczy, czasem na zamówienie, czasem od serca po prostu dzieląc się z nimi jeżeli miał czym. Zewnętrzna część jest bardziej zagracona, czasami też wypełniona doniczkami czy kwiatami, które bardziej przechowuje, niż trzyma. Sama szopa zrobiona jest z drewna, z drzwiami w kolorze bieli. Wnętrze jest czyste i pozwalające na swobodne poruszanie się, a pod jedną ze ścian znajduje się psie posłanie i parę zabawek, na wypadek gdyby Precel chciał akurat posiedzieć gdzieś w kącie podczas gdy Richard zajmuje się pracą. Moore planuje również rozbudować szopę, zwłaszcza na dzień kiedy uda mu się zakupić auto.
Richard Moore
Zawód : Budowlaniec, złota rączka
Wiek : 36
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Kawaler
There are no happy endings.
Endings are the saddest part,
So just give me a happy middle
And a very happy start.
Endings are the saddest part,
So just give me a happy middle
And a very happy start.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Charłak
Nieaktywni
17.03.1958
Początkiem lutego Lex zaginął. Nikt nie wiedział co się z nim stało, jego ciała nie odnaleziono, co było akurat dobrym znakiem, ale... istniało też duże prawdopodobieństwo, że trafił w łapy Śmierciożerców.
Początkowo łudziłem się, że może ranny znalazł gdzieś schronienie na jakiś czas, ale... z każdym kolejnym dniem ta nadzieja powoli, ale sukcesywnie malała. Jeszcze przy Idzie (szczególnie przy niej) starałem się utrzymać optymizm i jakoś ją wspierać, ale... tak naprawdę od samego początku oboje wiedzieliśmy z czym wiąże się działalność Lexa w Zakonie i że tak się kiedyś może stać - że któregoś dnia wyjdzie z Kurnika i już do niego nie wróci.
Po miesiącu czekania na jakiś, jakikolwiek znak od Lexa, rzuciłem się w wir pracy jeszcze bardziej niż zwykle, starając się przebywać wszędzie, byle czas w Kurniku ograniczyć do minimum. Dom już wcześniej wydawał się opustoszały po wyjeździe Julka i wyprowadzce Belli, ale teraz? Teraz panowała w nim przygnębiająca cisza czasami przerywana powrotami Lisa i Idy. Praktycznie nie było ich w Kurniku, a jeśli nawet to albo padali ze zmęczenia, albo po prostu się mijaliśmy.
Najgorsze były noce, kiedy w tej absolutnej ciszy próbowałem zasnąć, ale przytłaczały mnie myśli, o których już zdążyłem zapomnieć. Budziły mnie ataki paniki po koszmarach o pustym, zimnym Kurniku, po którym desperacko biegałem nawołując przyjaciół. Kilka razy chyba robiłem to fizycznie, bo przebudzałem się w dziwnych miejscach - stojąc przed lustrem w łazience, albo siedząc na kuchennej podłodze. To było dziwne. I straszne. Czy kiedykolwiek wcześniej zdarzało mi się lunatykować? Nie wiedziałem.
To wszystko się nawarstwiło - brak porządnych i regularnych posiłków (zupełnie nie czułem głodu, albo się do niego po prostu przyzwyczaiłem), przemęczenie, niedobór snu, strach, to paraliżujące, dojmujące uczucie samotności, a wreszcie także opieka nad chorymi obozowiczami sprawiły, że dopadło mnie choróbsko i unieruchomiło gorączką i kaszlem na tydzień w Kurniku. Tak naprawdę miałem siedzieć w domu jeszcze kolejne siedem dni, ale nie byłem w stanie. Opustoszały dom doprowadzał mnie do szału, nieprzyjemne myśli mnożyły się w skołatanej głowie nie dając mi spać. Nie mogłem się skupić na żadnej książce, a wspomnienie siedzenia w pustym mieszkaniu po stryjku z atakami paniki i anomaliami wróciło momentalnie. Zaczynałem wariować.
Obiecałem, że będę się oszczędzał, że odpuszczę sobie pracę przez najbliższe dni, ale... musiałem wyjść z domu do ludzi. Do... kogoś. Nie mogłem znieść ciszy i własnych myśli, które kłębiły mi się w głowie od ponad miesiąca.
Albo to, albo... spojrzałem na butelkę spirytusu stojącą na półce w kuchni. To był jedyny alkohol, który znalazłem w Kurniku, ale... ale nie odważyłem się po niego sięgnąć. Teraz tylko się wzdrygnąłem, odepchnąłem od siebie tą idiotyczną myśl. Nigdy nie piłem sam i jeszcze nie byłem w takim stanie, żeby zacząć to robić. Zamiast tego ruszyłem do przedpokoju, żeby wsunąć stopy w coraz bardziej wysłużone buty i nałożyć na grzbiet lekko ocieplaną kurtkę.
Było mroźne popołudnie, ale nie tak mroźne jak jeszcze miesiąc temu ze śnieżycą i przenikliwym wiatrem. Nie, dziś było zimno, ale w ten przyjemny, orzeźwiający sposób. Temperatura musiała oscylować koło zera stopni, bo pod wpływem nieśmiałych promieni słonecznych wyglądających zza chmur śnieg lekko się podtapiał. Odetchnąłem głęboko i nawet mimo kaszlu, którym zaniosłem się chwilę później, poczułem się dużo lepiej. W Dolinie panowała cisza i spokój, gdzieś w oddali zaszczekał pies. Schowałem nos w szalik, wcisnąłem dłonie w kieszenie i ruszyłem przed siebie. Początkowo myślałem o zaglądnięciu do Szczurzej Jamy, ale szybko porzuciłem ten pomysł. Stefka pewnie i tak nie było, a jeśli jednak, to... nie wiem, mógł chcieć rozmawiać o Lexie, a wtedy z pewnością nie dałbym rady utrzymać pogody na twarzy. Nie. Nie chciałem się dołować, ani dołować innych swoim nastrojem. Potrzebowałem towarzystwa... przyjaciela. Nienależącego do Zakonu i takiego, który nie będzie przy mnie czarował... Uch, tak bardzo brakowało mi Julka. Ostatnio jeszcze bardziej niż zwykle. Zacisnąłem mocno dłonie w pięści i spróbowałem oderwać swoje myśli od chłopaka. Dobra. Znam kogoś innego, kto nie będzie używał ma... Och.
Nie minęło wiele czasu nim stanąłem przed drzwiami Pustułki. Jeszcze raz odetchnąłem i zapukałem. Odpowiedziała mi cisza. Jeszcze raz. Nic.
No tak, trudno wymagać od wszystkich, żeby byli w domu. Pewnie miał jakąś robotę w Dolinie albo gdzieś... Mimo tej myśli znów wrócił do mnie niepokój. Stryjka też nie było w domu, Bertiego, Lexa...
Szybszy oddech, włosy jeżące się na karku.
Skup się, Lou, skup. Wszystko jest ok. Jakie są te konstelacje na marcowym niebie?
Fala paniki zniknęła nim się na dobre zaczęła, a ja odetchnąłem ponownie starając się uspokoić oddech. I wtedy to usłyszałem. Jakiś hałas dobiegający z ogrodu. No tak! Szopa!
- Cześć - wysiliłem się na blady uśmiech, kiedy otworzyłem drzwi do szopy zaglądając do środka. Momentalnie poczułem ulgę widząc znajomą twarz mężczyzny.
- Nie przeszkadzam? - zapytałem czym prędzej, ale jakoś dziwnie mi to zabrzmiało. - Zresztą co się głupio pytam... Nie przyszedłem do ciebie, tylko do Precla - wysiliłem się na żart starając się przynajmniej zachować pozory wesołości. Okazało się, że to wcale nie było aż takie trudne. Ta ulga, że zastałem Ricka zdecydowanie mi w tym pomogła.
Początkiem lutego Lex zaginął. Nikt nie wiedział co się z nim stało, jego ciała nie odnaleziono, co było akurat dobrym znakiem, ale... istniało też duże prawdopodobieństwo, że trafił w łapy Śmierciożerców.
Początkowo łudziłem się, że może ranny znalazł gdzieś schronienie na jakiś czas, ale... z każdym kolejnym dniem ta nadzieja powoli, ale sukcesywnie malała. Jeszcze przy Idzie (szczególnie przy niej) starałem się utrzymać optymizm i jakoś ją wspierać, ale... tak naprawdę od samego początku oboje wiedzieliśmy z czym wiąże się działalność Lexa w Zakonie i że tak się kiedyś może stać - że któregoś dnia wyjdzie z Kurnika i już do niego nie wróci.
Po miesiącu czekania na jakiś, jakikolwiek znak od Lexa, rzuciłem się w wir pracy jeszcze bardziej niż zwykle, starając się przebywać wszędzie, byle czas w Kurniku ograniczyć do minimum. Dom już wcześniej wydawał się opustoszały po wyjeździe Julka i wyprowadzce Belli, ale teraz? Teraz panowała w nim przygnębiająca cisza czasami przerywana powrotami Lisa i Idy. Praktycznie nie było ich w Kurniku, a jeśli nawet to albo padali ze zmęczenia, albo po prostu się mijaliśmy.
Najgorsze były noce, kiedy w tej absolutnej ciszy próbowałem zasnąć, ale przytłaczały mnie myśli, o których już zdążyłem zapomnieć. Budziły mnie ataki paniki po koszmarach o pustym, zimnym Kurniku, po którym desperacko biegałem nawołując przyjaciół. Kilka razy chyba robiłem to fizycznie, bo przebudzałem się w dziwnych miejscach - stojąc przed lustrem w łazience, albo siedząc na kuchennej podłodze. To było dziwne. I straszne. Czy kiedykolwiek wcześniej zdarzało mi się lunatykować? Nie wiedziałem.
To wszystko się nawarstwiło - brak porządnych i regularnych posiłków (zupełnie nie czułem głodu, albo się do niego po prostu przyzwyczaiłem), przemęczenie, niedobór snu, strach, to paraliżujące, dojmujące uczucie samotności, a wreszcie także opieka nad chorymi obozowiczami sprawiły, że dopadło mnie choróbsko i unieruchomiło gorączką i kaszlem na tydzień w Kurniku. Tak naprawdę miałem siedzieć w domu jeszcze kolejne siedem dni, ale nie byłem w stanie. Opustoszały dom doprowadzał mnie do szału, nieprzyjemne myśli mnożyły się w skołatanej głowie nie dając mi spać. Nie mogłem się skupić na żadnej książce, a wspomnienie siedzenia w pustym mieszkaniu po stryjku z atakami paniki i anomaliami wróciło momentalnie. Zaczynałem wariować.
Obiecałem, że będę się oszczędzał, że odpuszczę sobie pracę przez najbliższe dni, ale... musiałem wyjść z domu do ludzi. Do... kogoś. Nie mogłem znieść ciszy i własnych myśli, które kłębiły mi się w głowie od ponad miesiąca.
Albo to, albo... spojrzałem na butelkę spirytusu stojącą na półce w kuchni. To był jedyny alkohol, który znalazłem w Kurniku, ale... ale nie odważyłem się po niego sięgnąć. Teraz tylko się wzdrygnąłem, odepchnąłem od siebie tą idiotyczną myśl. Nigdy nie piłem sam i jeszcze nie byłem w takim stanie, żeby zacząć to robić. Zamiast tego ruszyłem do przedpokoju, żeby wsunąć stopy w coraz bardziej wysłużone buty i nałożyć na grzbiet lekko ocieplaną kurtkę.
Było mroźne popołudnie, ale nie tak mroźne jak jeszcze miesiąc temu ze śnieżycą i przenikliwym wiatrem. Nie, dziś było zimno, ale w ten przyjemny, orzeźwiający sposób. Temperatura musiała oscylować koło zera stopni, bo pod wpływem nieśmiałych promieni słonecznych wyglądających zza chmur śnieg lekko się podtapiał. Odetchnąłem głęboko i nawet mimo kaszlu, którym zaniosłem się chwilę później, poczułem się dużo lepiej. W Dolinie panowała cisza i spokój, gdzieś w oddali zaszczekał pies. Schowałem nos w szalik, wcisnąłem dłonie w kieszenie i ruszyłem przed siebie. Początkowo myślałem o zaglądnięciu do Szczurzej Jamy, ale szybko porzuciłem ten pomysł. Stefka pewnie i tak nie było, a jeśli jednak, to... nie wiem, mógł chcieć rozmawiać o Lexie, a wtedy z pewnością nie dałbym rady utrzymać pogody na twarzy. Nie. Nie chciałem się dołować, ani dołować innych swoim nastrojem. Potrzebowałem towarzystwa... przyjaciela. Nienależącego do Zakonu i takiego, który nie będzie przy mnie czarował... Uch, tak bardzo brakowało mi Julka. Ostatnio jeszcze bardziej niż zwykle. Zacisnąłem mocno dłonie w pięści i spróbowałem oderwać swoje myśli od chłopaka. Dobra. Znam kogoś innego, kto nie będzie używał ma... Och.
Nie minęło wiele czasu nim stanąłem przed drzwiami Pustułki. Jeszcze raz odetchnąłem i zapukałem. Odpowiedziała mi cisza. Jeszcze raz. Nic.
No tak, trudno wymagać od wszystkich, żeby byli w domu. Pewnie miał jakąś robotę w Dolinie albo gdzieś... Mimo tej myśli znów wrócił do mnie niepokój. Stryjka też nie było w domu, Bertiego, Lexa...
Szybszy oddech, włosy jeżące się na karku.
Skup się, Lou, skup. Wszystko jest ok. Jakie są te konstelacje na marcowym niebie?
Fala paniki zniknęła nim się na dobre zaczęła, a ja odetchnąłem ponownie starając się uspokoić oddech. I wtedy to usłyszałem. Jakiś hałas dobiegający z ogrodu. No tak! Szopa!
- Cześć - wysiliłem się na blady uśmiech, kiedy otworzyłem drzwi do szopy zaglądając do środka. Momentalnie poczułem ulgę widząc znajomą twarz mężczyzny.
- Nie przeszkadzam? - zapytałem czym prędzej, ale jakoś dziwnie mi to zabrzmiało. - Zresztą co się głupio pytam... Nie przyszedłem do ciebie, tylko do Precla - wysiliłem się na żart starając się przynajmniej zachować pozory wesołości. Okazało się, że to wcale nie było aż takie trudne. Ta ulga, że zastałem Ricka zdecydowanie mi w tym pomogła.
Make love music
Not war.
Not war.
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
Nieaktywni
Dni mijały, a on nawet nie umiał powiedzieć dlaczego czuje się, tak jakby był zmęczony ponad życie. Czy to wojna wypruwała go ze wszystkich sił? Było to o wiele bardziej prawdopodobne niż chciał to przyznać. Był już na jednej, nie chciał powtórek z kolejnej. A kiedy przeniósł się do domu w Dolinie Godryka, najczęściej spotykał się z ludźmi którzy tak jak on przez wiele czasu nie mieli styczności z magią, ani tym, jak tam magia oddziaływała na ludzi. Czarodzieje nie zastanawiali się, jak ich wpływ na środowisko przebiegał. Ani to, jak niebezpieczni byli. Niczego nie kojarzyli, bawili się nimi jak zwierzęta zabawkami, udając, że tak powinien być skonstruowany świat. Nie powinien.
Może dlatego tak bardzo cenił sobie Louisa. Rozumiał jego codzienność, to pozwalało lepiej przystosować się do nowej rzeczywistości. A jednocześnie chciał robić wszystko, aby jakkolwiek ratować Botta gdyby ten tego potrzebował. Rzucał się na ratunek, robił co mógł, aby wspomóc go, trzymając go przy sobie jak brata. Nie miał zamiaru mu nikogo zastępować, ale chciał też dać znać jak najbardziej, że może w każdej chwili polegać na nim i niezależnie od tego, czy to środek dnia czy jednak noc, był zawsze mile widziany w Pustułce.
Dzień mógł poświęcić na zajmowanie się narzędziami, jedno za drugim, martwiąc się czy gdyby coś się popsuło, mógłby znaleźć jakiś zamiennik? Jego praca była w tych narzędziach, nie mógł jak czarodzieje pomachać patykiem aby belki same latały. Miał jednak wrażenie, że cokolwiek nie zrobi, zawsze będzie gorszy, co go tylko dołowało. Odetchnął głęboko, nie mając nawet pojęcia, co mógłby zrobić, nie skupił się nawet na tym, kto wchodzi do domu. Dopiero kiedy usłyszał szczekanie Precla za swoimi plecami, odwrócił się, aby spojrzeć w kierunku przychodzącego, uśmiechając się na widok Louisa.
- Wiem, wszyscy jesteście interesowni, przychodzicie do mnie tylko dla psa. Co mi jednak zostało, jakby nie on, to miałbym praktycznie brak towarzystwa. – Widział, że młody się stresuje, nie chciał jednak już na dzień dobry osaczać go z pytaniem, co się stało i czemu nie czuje się dobrze. W zamian tego pozwolił, aby corgi dopadł go pierwszy, obskakując go dookoła w głębokich staraniach na przywitanie się po swojemu i wylizanie twarzy Louisa.
- Wejdziesz do domu? – Tym razem już podszedł, teraz przyciągając go do siebie i czochrając go po włosach, teraz zaś trzymając go blisko siebie.
Może dlatego tak bardzo cenił sobie Louisa. Rozumiał jego codzienność, to pozwalało lepiej przystosować się do nowej rzeczywistości. A jednocześnie chciał robić wszystko, aby jakkolwiek ratować Botta gdyby ten tego potrzebował. Rzucał się na ratunek, robił co mógł, aby wspomóc go, trzymając go przy sobie jak brata. Nie miał zamiaru mu nikogo zastępować, ale chciał też dać znać jak najbardziej, że może w każdej chwili polegać na nim i niezależnie od tego, czy to środek dnia czy jednak noc, był zawsze mile widziany w Pustułce.
Dzień mógł poświęcić na zajmowanie się narzędziami, jedno za drugim, martwiąc się czy gdyby coś się popsuło, mógłby znaleźć jakiś zamiennik? Jego praca była w tych narzędziach, nie mógł jak czarodzieje pomachać patykiem aby belki same latały. Miał jednak wrażenie, że cokolwiek nie zrobi, zawsze będzie gorszy, co go tylko dołowało. Odetchnął głęboko, nie mając nawet pojęcia, co mógłby zrobić, nie skupił się nawet na tym, kto wchodzi do domu. Dopiero kiedy usłyszał szczekanie Precla za swoimi plecami, odwrócił się, aby spojrzeć w kierunku przychodzącego, uśmiechając się na widok Louisa.
- Wiem, wszyscy jesteście interesowni, przychodzicie do mnie tylko dla psa. Co mi jednak zostało, jakby nie on, to miałbym praktycznie brak towarzystwa. – Widział, że młody się stresuje, nie chciał jednak już na dzień dobry osaczać go z pytaniem, co się stało i czemu nie czuje się dobrze. W zamian tego pozwolił, aby corgi dopadł go pierwszy, obskakując go dookoła w głębokich staraniach na przywitanie się po swojemu i wylizanie twarzy Louisa.
- Wejdziesz do domu? – Tym razem już podszedł, teraz przyciągając go do siebie i czochrając go po włosach, teraz zaś trzymając go blisko siebie.
Richard Moore
Zawód : Budowlaniec, złota rączka
Wiek : 36
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Kawaler
There are no happy endings.
Endings are the saddest part,
So just give me a happy middle
And a very happy start.
Endings are the saddest part,
So just give me a happy middle
And a very happy start.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Charłak
Nieaktywni
Właściwie nawet nie skończyłem mówić, a już dopadł do mnie Precel na swoich przykrótkich łapach i szczekając radośnie skakał domagając się czochrania na przywitanie. Widok Ricka i Precla sprawił, że resztki stresu ze mnie uleciały, jak gdyby w ogóle go nie było.
- Hej, dzieciaku, dobrze cię widzieć - uśmiechnąłem się już wcale nie wymuszenie, zwracając do psiaka i kucając, żeby wygłaskać tą kulkę szczekającej radości. Kochałem psy, psy zawsze były najlepsze, ale Precel był super-psem, nad-psem. Moim ulubieńcem. Teraz zaś lizał mnie po rękach i próbował doskoczyć mi do twarzy, ale na razie bezskutecznie.
- Już tak nie dramatyzuj- uniosłem spojrzenie z psa na "narzekającego" Ricka, nie będąc już w stanie zachować jakiejkolwiek powagi przy Preclu, który swoim skakaniem chciał chyba udowodnić, że tak naprawdę nie był psem, tylko gumową piłką. Był też trochę niepocieszony, kiedy podniosłem się, żeby przywitać z Moore'm. A właściwie, żeby spróbować się wyrwać z jego objęć, kiedy mnie w nich zakleszczył i zaczął czochrać po włosach jak jakiegoś szczyla. Zawarczałem przy tym, co miało wyjść groźnie, ale oczywiście, że takie nie było tym bardziej, że przez cały czas próbowałem powstrzymać śmiech.
- Odczep... się... zdziadziały... głąbie...! - fuczałem siłując się z nim i ostatecznie go od siebie odpychając (choć całkiem możliwe, że udało mi się to tylko dlatego, że sam mnie puścił). Odruchowo przygładziłem też bałagan jaki mi stworzył na głowie, choć bardziej z przekory i żeby mu pokazać, że wcale a wcale nie podobało mi się takie traktowanie, o. Nawet posłałem mu wrogie spojrzenie spod zmarszczonych brwi, żeby sobie nie myślał.
Szybko jednak darowałem sobie dalszą (dosyć kulawą) grę aktorską, bo przypomniałem sobie o pytaniu mężczyzny.
- A skończyłeś już...? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie i rozejrzałem się wokół po szopie, jakbym szukał jakiejś wskazówki czy Rick nad czymś obecnie pracował. Był w szopie raczej nie bez powodu, prawda?
- Bo mógłbym ci jakoś pomóc - zaoferowałem się.
Zajęcie czymś rąk wcale nie było głupim pomysłem, ba, było doskonałym pomysłem, gdyby na chwilę zapomnieć o złożonej obietnicy, że dopóki całkiem nie wrócę do sił, to mam się trzymać z dala od roboty. Ale pomaganie Rickowi w majsterkowaniu to jeszcze nie praca, prawda?
Precel znów zaszczekał i na mnie skoczył - zdecydowanie zbyt długo nie zwracałem na niego uwagi, więc teraz ponownie się schyliłem, żeby podrapać go za uszami.
- Tak, tak, ty jesteś najważniejszy, oczywiście - zapewniłem cicho psiaka.
- Hej, dzieciaku, dobrze cię widzieć - uśmiechnąłem się już wcale nie wymuszenie, zwracając do psiaka i kucając, żeby wygłaskać tą kulkę szczekającej radości. Kochałem psy, psy zawsze były najlepsze, ale Precel był super-psem, nad-psem. Moim ulubieńcem. Teraz zaś lizał mnie po rękach i próbował doskoczyć mi do twarzy, ale na razie bezskutecznie.
- Już tak nie dramatyzuj- uniosłem spojrzenie z psa na "narzekającego" Ricka, nie będąc już w stanie zachować jakiejkolwiek powagi przy Preclu, który swoim skakaniem chciał chyba udowodnić, że tak naprawdę nie był psem, tylko gumową piłką. Był też trochę niepocieszony, kiedy podniosłem się, żeby przywitać z Moore'm. A właściwie, żeby spróbować się wyrwać z jego objęć, kiedy mnie w nich zakleszczył i zaczął czochrać po włosach jak jakiegoś szczyla. Zawarczałem przy tym, co miało wyjść groźnie, ale oczywiście, że takie nie było tym bardziej, że przez cały czas próbowałem powstrzymać śmiech.
- Odczep... się... zdziadziały... głąbie...! - fuczałem siłując się z nim i ostatecznie go od siebie odpychając (choć całkiem możliwe, że udało mi się to tylko dlatego, że sam mnie puścił). Odruchowo przygładziłem też bałagan jaki mi stworzył na głowie, choć bardziej z przekory i żeby mu pokazać, że wcale a wcale nie podobało mi się takie traktowanie, o. Nawet posłałem mu wrogie spojrzenie spod zmarszczonych brwi, żeby sobie nie myślał.
Szybko jednak darowałem sobie dalszą (dosyć kulawą) grę aktorską, bo przypomniałem sobie o pytaniu mężczyzny.
- A skończyłeś już...? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie i rozejrzałem się wokół po szopie, jakbym szukał jakiejś wskazówki czy Rick nad czymś obecnie pracował. Był w szopie raczej nie bez powodu, prawda?
- Bo mógłbym ci jakoś pomóc - zaoferowałem się.
Zajęcie czymś rąk wcale nie było głupim pomysłem, ba, było doskonałym pomysłem, gdyby na chwilę zapomnieć o złożonej obietnicy, że dopóki całkiem nie wrócę do sił, to mam się trzymać z dala od roboty. Ale pomaganie Rickowi w majsterkowaniu to jeszcze nie praca, prawda?
Precel znów zaszczekał i na mnie skoczył - zdecydowanie zbyt długo nie zwracałem na niego uwagi, więc teraz ponownie się schyliłem, żeby podrapać go za uszami.
- Tak, tak, ty jesteś najważniejszy, oczywiście - zapewniłem cicho psiaka.
Make love music
Not war.
Not war.
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
Nieaktywni
Z rozbawieniem oglądał, jak Precel niemal klei się do Louisa, pozwalając sobie na wystawienie tyłka jeszcze do podrapania. Powiedziałby, że pies nie miał absolutnie wstydu, ale biorąc pod uwagę to, że corgi uważał się za pana, panią i dzieci domu w jednej osobie, chyba nawet nie powinno to go dziwić. Mimo wszystko, rozczulało go to, kiedy obserwował jak Bott reagował na obecność zwierzęcia, które za każdym razem starało się go obtoczyć w jak największej ilości sierści na dzień dobry. A mimo to, kochał to jak ze sobą działali, było to dość…przyjemne. Trochę jakby Louis już sam został rodziną z Richardem tylko przez samego psa. Ale kto by się nie oparł urokowi Precla.
- Jakie dzieciaku? Precel to szanowny gentleman, o wiele starszy od ciebie. Ty to w końcu masz jakieś siedem lat, Lou, więc z czym do psa! – Kontynuował drażnienie Botta, dalej mierzwiąc jego włosy i uśmiechając się, kiedy widział jak szarpał się pod jego uściskiem, próbując albo mu dogryźć, albo dokopać, albo jedno i drugie, co w sumie nie miało zbytnio znaczenia, bo zawodził na każdym froncie. A Richard sam nie mógł się oprzeć uśmiechowi, pozwalając mu jednak wypuścić (wystrzelić?) z jego objęć zanim nie uśmiechnął się, odsuwając się aby Louis mógł wejść głębiej do szopy.
- Jeszcze nie, ale muszę powiedzieć, że jeżeli chcesz mi pomóc, to bardzo chętnie się tobą wysłużę. Chcesz dłubać w dzieleniu gwoździ, czy może jednak wolisz układać narzędzia? – Pozwolił mu wybrać, bo tak naprawdę nie chciał go wykorzystywać. Ale znał też Botta już na tyle długo, że wiedział, że czasem potrzebował czegoś, coś co mogło być z pozoru ciężkie, ale zajmowało myśli i dłonie.
- Powiedz, jak się czujesz. Ale tak szczerze, Lu. Jeżeli potrzebujesz czegoś, to wiesz, zawsze przychodź. No i w razie czego to zawsze znajdzie się tutaj dla ciebie wolny pokój, ale tego nie musze ci mówić, pewnie wiesz, że Precel zaliże cię na śmierć. – Poklepał go jeszcze po ramieniu, wręczając mu przy okazji piłkę, którą mógł rzucić Preclowi, który, jak było obecnie widać, głównie skusił się o wiele bardziej na towarzystwo Botta niż swojego właściciela.
- Jak jesteś wolny w najbliższym miesiącu to może uda mi się złapać coś dla nas, co ty na to?
- Jakie dzieciaku? Precel to szanowny gentleman, o wiele starszy od ciebie. Ty to w końcu masz jakieś siedem lat, Lou, więc z czym do psa! – Kontynuował drażnienie Botta, dalej mierzwiąc jego włosy i uśmiechając się, kiedy widział jak szarpał się pod jego uściskiem, próbując albo mu dogryźć, albo dokopać, albo jedno i drugie, co w sumie nie miało zbytnio znaczenia, bo zawodził na każdym froncie. A Richard sam nie mógł się oprzeć uśmiechowi, pozwalając mu jednak wypuścić (wystrzelić?) z jego objęć zanim nie uśmiechnął się, odsuwając się aby Louis mógł wejść głębiej do szopy.
- Jeszcze nie, ale muszę powiedzieć, że jeżeli chcesz mi pomóc, to bardzo chętnie się tobą wysłużę. Chcesz dłubać w dzieleniu gwoździ, czy może jednak wolisz układać narzędzia? – Pozwolił mu wybrać, bo tak naprawdę nie chciał go wykorzystywać. Ale znał też Botta już na tyle długo, że wiedział, że czasem potrzebował czegoś, coś co mogło być z pozoru ciężkie, ale zajmowało myśli i dłonie.
- Powiedz, jak się czujesz. Ale tak szczerze, Lu. Jeżeli potrzebujesz czegoś, to wiesz, zawsze przychodź. No i w razie czego to zawsze znajdzie się tutaj dla ciebie wolny pokój, ale tego nie musze ci mówić, pewnie wiesz, że Precel zaliże cię na śmierć. – Poklepał go jeszcze po ramieniu, wręczając mu przy okazji piłkę, którą mógł rzucić Preclowi, który, jak było obecnie widać, głównie skusił się o wiele bardziej na towarzystwo Botta niż swojego właściciela.
- Jak jesteś wolny w najbliższym miesiącu to może uda mi się złapać coś dla nas, co ty na to?
Richard Moore
Zawód : Budowlaniec, złota rączka
Wiek : 36
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Kawaler
There are no happy endings.
Endings are the saddest part,
So just give me a happy middle
And a very happy start.
Endings are the saddest part,
So just give me a happy middle
And a very happy start.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Charłak
Nieaktywni
Szopa
Szybka odpowiedź