Pokój Sebastiana
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Pokój Sebastiana
Należący do Sebastiana pokój jest utrzymany w ciemnych barwach. Ściany pomieszczenia zostały pomalowane na kojącą, ciemną zieleń. Wszystkie meble zostały wykonane z ciemnego drewna. W pomieszczeniu stoi się dwuosobowe łóżko przykryte ciepłą narzutą ze skór zwierząt, w którego nogach stoi kufer. Obok łóżka znajduje się szafka nocna. Pozostałe meble to sporych rozmiarów szafa, ustawiony naprzeciwko kominka stolik oraz pojedynczy wygodny fotel fotel, na który narzucił kolejną ze skór zwierząt. Nie brak tutaj pozostałych akcentów związanych z myślistwem - zawieszonej nad kominkiem czaszki jelenia z imponującym porożem, tzw. dziesiątakiem, postawionego na szafce przy łóżku świecznika z fragmentu poroża i drewna oraz przytwierdzonym do wewnętrznej strony drzwi wieszakiem na ubrania z tego cennego materiału. Na szafce spoczywa również duża muszla, którą podarowała mu córka.
Zabezpieczenia:
Zabezpieczenia:
Ostatnio zmieniony przez Sebastian Bartius dnia 04.04.22 21:57, w całości zmieniany 1 raz
Sebastian Bartius
Zawód : Myśliwy, taksydermista
Wiek : 50
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Don’t shake me
Don’t make me bear my teeth
You really don’t wanna meet that guy
Don’t make me bear my teeth
You really don’t wanna meet that guy
OPCM : 14 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 6
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 13
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Trzynastego stycznia Sebastian przebudził się bardzo wcześnie. Jednym z powodów tego stanu był fakt, że ciepło dogasającego ognia przez noc zniknęło bezpowrotnie. Owinął się pościelą i narzutą ze skór zwierząt. W końcu zdecydował się opuścić posłanie i uprzątnąć w kominku oraz ułożyć stos świeżego drewna niezbędnego do rozpalenia ognia na nowo. Gdy ogień wesoło trzaskał w kominku, zasiadł w fotelu opatulając się ściągniętym z łóżka futrem. Obserwował płomienie a gdy przygasły wrócił na parę godzin do słodkiego snu. Przynajmniej miał na to nadzieję.
Na nieszczęście dla niego na terenie zajazdu zadomowił się duch, który postanowił uprzykrzać mu życie. To nic, że zjawa przenikała przez ściany. Problemem było to, że zawsze budziła go w nocy i krytykowała jego tryb życia, często odnosząc się do swoich czasów. Pozostawało mieć nadzieję, że to nie jest jakiś jego daleki przodek, który wrócił za grobu by w przenośni nasrać mu w życie. Ono i bez tego było wystarczająco skomplikowane, chociaż spotkało go sporo dobrych rzeczy. Tak czy inaczej, taki duch to tylko utrapienie. Co gorsza, nie wiedział jak ma się pozbyć tej zjawy i dlatego starał się ignorować. Nie działało to jak powinno i duch ani myślał dać mu spokoju ani opuścić jego domu. Był niczym niematerialna kula u nogi i bardzo chętnie by się od niego uwolnił.
Dzisiaj miał zamiar pozakładać zabezpieczenia na terenie zajazdu i do tego chciał przystąpić wypoczętym. Dlatego liczył na chwilę błogiej ciszy i spokoju, w których nie będzie niepokojony przez tego ducha. Niedługo wstanie jego kuzynka, zaczynając krzątać się po kuchni przygotowując dla nich wszystkich śniadanie. Po nim rozpoczynała się codzienna rutyna w zajeździe. Tu zawsze było co do roboty, aczkolwiek to nigdy mu nie przeszkadzało. Nie lubił nie mieć nic do roboty. Musiałby się naprawdę źle czuć by Cynthia nakazała mu odpoczynek. Na szczęście dla niego to nie był ten dzień.[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Sebastian Bartius dnia 29.11.21 20:47, w całości zmieniany 1 raz
Sebastian Bartius
Zawód : Myśliwy, taksydermista
Wiek : 50
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Don’t shake me
Don’t make me bear my teeth
You really don’t wanna meet that guy
Don’t make me bear my teeth
You really don’t wanna meet that guy
OPCM : 14 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 6
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 13
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Kiedy tylko mężczyzna się obudził, postanowiłem znów skontrolować co też za niezwykle bzdurne akcje chciał podejmować w swoim życiu tego poranka. Nie rozumiałem, jakim cudem to miejsce się trzymało przez tyle lat, kiedy ten mężczyzna nie potrafił poprawnie wykonać podstawowych akcji! Nie słuchał się, był nieporadny. Kiedyś byli prawdziwi mężczyźni, a nie to co on - nawet tak do końca nie brał odpowiedzialności za to miejsce tylko uzgadniał wszystko z kobietą! No doprawdy, z pewnością te się znały na kuchni czy opiece nad innymi, ale wyraźnie ten mężczyzna powinien przejąć stery za finanse i zarządzanie tym miejscem, bo kobieta mogła jedynie sprowadzić na to miejsce gorszy los niż ten, w jakim się już znajdywali.
- Gdzie idziesz? Uciekasz przed swoimi obowiązkami? - zapytałem od razu przenikając przez ścianę. Powinienem go przypilnować. - Tak się ubierasz w taką pogodę? Naprawdę jesteś nieporadny, co to w ogóle za zachowanie... Jakaś kobieta powinna ci naszykować ubranie skoro i tak już we wszystkim cię wyręczają - odezwałem się, nie mając najmniejszego zamiaru przepuścić temu mężczyźnie, który wcale się takowym nazywać nie powinien. Bo kto to widział, aby ktoś za niego wykonywał to wszystko, co powinien wykonywać on sam!
Zaraz przeniknąłem przez kolejną ścianę, czujnie obserwując jego ruchy i zamiary. Jeśli się potknie i połamie to ktoś w końcu powinien dać znać kobietom w tym miejscu o tym! Ach, nawet im nieco współczułem, że trafiły na taki egzemplarz mężczyzny w domu. Nieporadny i nieumiejętny, kto by takiego potrzebował?
- Gdzie idziesz? Nie masz obowiązków? Śniegu nasypało, co z odśnieżaniem? No chyba nie zostawisz tego kobietom? Dobrze, że tutaj jestem, żeby cię przypilnować, żebyś się tym zajął. Drewna zniosłeś do pieca, żeby było czym zapalić? A drzwi naprawiłeś, coś się tam skrzypiało. No i dach przeciekał, a może to było okno? Chyba jakaś sowa ostatnio się w nie wbiła i teraz wieje przez nią i cały dom jest przez to zimny! - kontynuowałem, mając za cel swojego honoru przypomnienie mężczyźnie o wszystkim, co tylko było do zrobienia na terenie zajazdu.
- Gdzie idziesz? Uciekasz przed swoimi obowiązkami? - zapytałem od razu przenikając przez ścianę. Powinienem go przypilnować. - Tak się ubierasz w taką pogodę? Naprawdę jesteś nieporadny, co to w ogóle za zachowanie... Jakaś kobieta powinna ci naszykować ubranie skoro i tak już we wszystkim cię wyręczają - odezwałem się, nie mając najmniejszego zamiaru przepuścić temu mężczyźnie, który wcale się takowym nazywać nie powinien. Bo kto to widział, aby ktoś za niego wykonywał to wszystko, co powinien wykonywać on sam!
Zaraz przeniknąłem przez kolejną ścianę, czujnie obserwując jego ruchy i zamiary. Jeśli się potknie i połamie to ktoś w końcu powinien dać znać kobietom w tym miejscu o tym! Ach, nawet im nieco współczułem, że trafiły na taki egzemplarz mężczyzny w domu. Nieporadny i nieumiejętny, kto by takiego potrzebował?
- Gdzie idziesz? Nie masz obowiązków? Śniegu nasypało, co z odśnieżaniem? No chyba nie zostawisz tego kobietom? Dobrze, że tutaj jestem, żeby cię przypilnować, żebyś się tym zajął. Drewna zniosłeś do pieca, żeby było czym zapalić? A drzwi naprawiłeś, coś się tam skrzypiało. No i dach przeciekał, a może to było okno? Chyba jakaś sowa ostatnio się w nie wbiła i teraz wieje przez nią i cały dom jest przez to zimny! - kontynuowałem, mając za cel swojego honoru przypomnienie mężczyźnie o wszystkim, co tylko było do zrobienia na terenie zajazdu.
I show not your face but your heart's desire
Dobiegający za jego pleców donośny głos ducha uświadomił go o tym jak wspaniały będzie to dzień. Odpowiadał mu taki podział ról. Dzięki Cynthii to miejsce całkiem dobrze prosperowało, a on robił to, na czym się znał najlepiej. Na polowaniu, tworzeniu trofeów myśliwskich i pracach fizycznych. Gdy trzeba było podjąć decyzję robili to przeważnie wspólnie.
— Na śniadanie — Odparł lekceważąco, marszcząc w niezadowoleniu brwi. Duch wyraźnie nadużywał jego cierpliwości. Śniadania zwykł jadać w pełni ubrany zamiast schodzić w piżamie i futrze ściągniętym z łóżka. Obecna pora roku, cholernie mroźna zima i słabsze zdrowie sprawiały, że wyciągnął z szafy najcieplejsze ubrania. Im dłużej tyrady ducha docierały do jego uszu, tym bardziej miał ich dosyć. Gdyby był kimś innym niż sobą to może przystanąłby na chwilę i rozważył niektóre z uwag wygłaszanych pod jego adresem. Niemniej nie prosił o to wszystko.
— Odpieprz się, nieumarły zasrańcu — Skierowanym w stronę ducha słowom towarzyszył gardłowy warkot. Zapewne jego odezwa, pasująca bardziej do stałego bywalca podrzędnych spelun niż do szanowanego dżentelmena o miarę przyzwoitym pochodzeniu, raczej mu nie pomoże w pozbyciu się natrętnego ducha. Prędzej stanie się wodą na jego młyn. Na co dzień duchy mu nie przeszkadzały, zwłaszcza jak trwały w swoim nieżyciu i nie wadziły żywym.
Miał obowiązki, którymi zamierzał się zająć po najważniejszym posiłku dnia. Jak co dzień pójdzie odśnieżyć podwórze, napełnić na nowo kosze przy paleniskach w całym domu. Faktycznie jedne z licznych drzwi w zajeździe skrzypiały przy otwieraniu lub zamykaniu. Z oknem też coś się stało. Bodajże Cynthia wspomniała coś o tym. Na którym piętrze i w pokoju to było? Duch na pewno posiada taką informację. Prędzej czy później się nią podzieli. Wystarczyło tylko poczekać. Nie zaszedł daleko, gdy zza otwartych drzwi wyłoniła się jego jedyna córka. Przyśpieszył kroku, by móc się z nią zrównać.
— Lavinio, dobrze spałaś tej nocy? Chciałbym byś po śniadaniu pomogła mi w odśnieżaniu drogi do zajazdu. Nie znasz kogoś, kto potrafi uwięzić albo pozbyć się ducha? — Zwrócił się do córki. Podobne polecenia kierował do synów kuzynki. Cenił to, że jego córka nie migała się od ciężkiej pracy. Poruszenie tego tematu i wizja pozbycia się tego ducha były na swój sposób miłe.
— Na śniadanie — Odparł lekceważąco, marszcząc w niezadowoleniu brwi. Duch wyraźnie nadużywał jego cierpliwości. Śniadania zwykł jadać w pełni ubrany zamiast schodzić w piżamie i futrze ściągniętym z łóżka. Obecna pora roku, cholernie mroźna zima i słabsze zdrowie sprawiały, że wyciągnął z szafy najcieplejsze ubrania. Im dłużej tyrady ducha docierały do jego uszu, tym bardziej miał ich dosyć. Gdyby był kimś innym niż sobą to może przystanąłby na chwilę i rozważył niektóre z uwag wygłaszanych pod jego adresem. Niemniej nie prosił o to wszystko.
— Odpieprz się, nieumarły zasrańcu — Skierowanym w stronę ducha słowom towarzyszył gardłowy warkot. Zapewne jego odezwa, pasująca bardziej do stałego bywalca podrzędnych spelun niż do szanowanego dżentelmena o miarę przyzwoitym pochodzeniu, raczej mu nie pomoże w pozbyciu się natrętnego ducha. Prędzej stanie się wodą na jego młyn. Na co dzień duchy mu nie przeszkadzały, zwłaszcza jak trwały w swoim nieżyciu i nie wadziły żywym.
Miał obowiązki, którymi zamierzał się zająć po najważniejszym posiłku dnia. Jak co dzień pójdzie odśnieżyć podwórze, napełnić na nowo kosze przy paleniskach w całym domu. Faktycznie jedne z licznych drzwi w zajeździe skrzypiały przy otwieraniu lub zamykaniu. Z oknem też coś się stało. Bodajże Cynthia wspomniała coś o tym. Na którym piętrze i w pokoju to było? Duch na pewno posiada taką informację. Prędzej czy później się nią podzieli. Wystarczyło tylko poczekać. Nie zaszedł daleko, gdy zza otwartych drzwi wyłoniła się jego jedyna córka. Przyśpieszył kroku, by móc się z nią zrównać.
— Lavinio, dobrze spałaś tej nocy? Chciałbym byś po śniadaniu pomogła mi w odśnieżaniu drogi do zajazdu. Nie znasz kogoś, kto potrafi uwięzić albo pozbyć się ducha? — Zwrócił się do córki. Podobne polecenia kierował do synów kuzynki. Cenił to, że jego córka nie migała się od ciężkiej pracy. Poruszenie tego tematu i wizja pozbycia się tego ducha były na swój sposób miłe.
Ostatnio zmieniony przez Sebastian Bartius dnia 06.04.22 1:57, w całości zmieniany 1 raz
Sebastian Bartius
Zawód : Myśliwy, taksydermista
Wiek : 50
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Don’t shake me
Don’t make me bear my teeth
You really don’t wanna meet that guy
Don’t make me bear my teeth
You really don’t wanna meet that guy
OPCM : 14 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 6
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 13
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Poranki w zajeździe czasem należały do tych leniwych. Robiła co tylko mogła, aby jakoś wykazać się i nie żerować na reszcie rodziny, ale czasem nie było kim się zająć i mogła po prostu poleżeć nieco dłużej, kiedy akurat nie musiała śpieszyć się do pracy. Praktycznie nieistniejące sytuacje, ale tym bardziej przez nią doceniane. Od czasu do czasu mogła po prostu zanurzyć twarz w poduszce świeżo wypranej przez Cynthię aby ostatecznie podnieść się i ostrożnie przenieść się z jednego miejsca na drugie. Ostrożnie skierowała się najpierw w stronę łazienki, gdzie umyła się dokładnie, ostatecznie chcąc skierować się w stronę kuchni. To wtedy usłyszała głos ojca.
Obróciła się w kierunku Sebastiana, uśmiechając się w jego stronę, zaraz też zatrzymując się poprzez złapanie framugi. Uśmiechnęła się w jego kierunku, spoglądając na niego kiedy przywitał ją od rana. Wyglądał jak zawsze….jak zawsze, ale to nie jego wygląd, a raczej słowa zwróciły na nią uwagę. Uniosła nie tylko brwi ale też dłonie, nie mając nawet pojęcia co zamierza mu powiedzieć.
- Dobrze, chwila, dużo się dzieje w tej rozmowie. Po pierwsze, dzień dobry tobie panie tato, spałam całkiem dobrze, mam nadzieję, że ty również dobrze spałeś. Po drugie, nie ma żadnego problemu, tylko po śniadaniu daj mi chwilę na ciepłe ubranie się. Po trzecie… - i chyba najważniejsze w tym momencie, bo kwestia ducha a zaśnieżonej drogi była nieco dziwaczna. - …ducha?
Przesunęła się tuż obok ojca, zaglądając do pomieszczenia i uśmiechając się na widok nowej zjawy. Wiedziała, że to mogło być o wiele bardziej problematyczne, gdyby duch postanowił kogoś opętać albo zrobić któremuś z nich krzywdę, na ten moment jednak wydawało się, że skoro tata miał siłę pyskować się ze zjawą, to głównie rozmawiał. Uniosła dłoń w ramach przywitania, uśmiechając się, nawet jeżeli nie przejmowała się tym, że wciąż miała na sobie piżamę.
- Dzień dobry, Thalia Wellers. Miło poznać, w czym mój tata się narzuca i jak mogę pomóc?
Duch zawisł, spoglądając na nią, przemierzając ją spojrzeniem od góry do dołu, po czym jak raz odetchnął głęboko. Nie wiedziała, czy to dobry sygnał, ale wydawało się o wiele lepszym znakiem to, że już nie burzył się na nią a jedynie pomrukiwał niezadowolony, latając lekko po pomieszczeniu.
- Tyle lat tu już minęło, a mężczyźni w tym miejscu robią się co raz bardziej gnuśni. Kiedyś to nie zaganiali kobiet do odśnieżania, kobiety powinny siedzieć w kuchni i gotować albo sprzątać! Co masz na swoja obronę, drogi panie?
Obróciła się w kierunku Sebastiana, uśmiechając się w jego stronę, zaraz też zatrzymując się poprzez złapanie framugi. Uśmiechnęła się w jego kierunku, spoglądając na niego kiedy przywitał ją od rana. Wyglądał jak zawsze….jak zawsze, ale to nie jego wygląd, a raczej słowa zwróciły na nią uwagę. Uniosła nie tylko brwi ale też dłonie, nie mając nawet pojęcia co zamierza mu powiedzieć.
- Dobrze, chwila, dużo się dzieje w tej rozmowie. Po pierwsze, dzień dobry tobie panie tato, spałam całkiem dobrze, mam nadzieję, że ty również dobrze spałeś. Po drugie, nie ma żadnego problemu, tylko po śniadaniu daj mi chwilę na ciepłe ubranie się. Po trzecie… - i chyba najważniejsze w tym momencie, bo kwestia ducha a zaśnieżonej drogi była nieco dziwaczna. - …ducha?
Przesunęła się tuż obok ojca, zaglądając do pomieszczenia i uśmiechając się na widok nowej zjawy. Wiedziała, że to mogło być o wiele bardziej problematyczne, gdyby duch postanowił kogoś opętać albo zrobić któremuś z nich krzywdę, na ten moment jednak wydawało się, że skoro tata miał siłę pyskować się ze zjawą, to głównie rozmawiał. Uniosła dłoń w ramach przywitania, uśmiechając się, nawet jeżeli nie przejmowała się tym, że wciąż miała na sobie piżamę.
- Dzień dobry, Thalia Wellers. Miło poznać, w czym mój tata się narzuca i jak mogę pomóc?
Duch zawisł, spoglądając na nią, przemierzając ją spojrzeniem od góry do dołu, po czym jak raz odetchnął głęboko. Nie wiedziała, czy to dobry sygnał, ale wydawało się o wiele lepszym znakiem to, że już nie burzył się na nią a jedynie pomrukiwał niezadowolony, latając lekko po pomieszczeniu.
- Tyle lat tu już minęło, a mężczyźni w tym miejscu robią się co raz bardziej gnuśni. Kiedyś to nie zaganiali kobiet do odśnieżania, kobiety powinny siedzieć w kuchni i gotować albo sprzątać! Co masz na swoja obronę, drogi panie?
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Uśmiech jaki posłała mu córka powinien poruszyć jego serce i skłonić mięśnie twarzy do odwzajemnienia tego uśmiechu. Teraz wyglądał na wybitnie poirytowanego. Było to łagodne określenie na jego wkurwienie. Przecież nie chwyci ducha za szmaty i przywali mu prosto w tę parszywą gębę. Dlatego wolał wszelakie potyczki z żywymi. Te miał szansę wygrać, pomimo wpływu likantropii na jego ciało. Czekał na jakąkolwiek reakcję ze strony córki. Inną, niż uniesienie rąk czy dłoni.
— Witaj, Lavinio. Chciałbym, aby to był dobry dzień. Nie spałem dobrze. Będę czekać w korytarzu, przy drzwiach — Powinien był zacząć od użycia jakiego zwrotu powitalnego. Starał się zreflektować. Nie wyglądał na pełni wyspaną i wypoczętą osobę, dlatego dodatkowa pomoc będzie wprost nieoceniona.
— W moim pokoju zalęgła się zjawa i nie daje mi żyć — Burknął poirytowany. Powiódł spojrzeniem za córką. Uniósł brwi w wyrazie zdziwienia, gdy ona postanowiła jak gdyby nic przywitać się z duchem.
— Ja się narzucam temu duchowi?! W moim domu?! — Spojrzał na jedyną córkę z niedowierzaniem. Miał zupełnie inne zdanie co tego, kto komu tak naprawdę się narzucał i w jakich okolicznościach. To ta istota była intruzem. Działała mu na nerwy odkąd tylko oczy otworzył. To nie będzie jego dzień. — Jeśli chcesz pomóc to mnie. Trzeba się go pozbyć — Nalegał. Jego zdaniem duch nie potrzebował jakiejkolwiek pomocy. Może za wyjątkiem sytuacji związanej z wyrzuceniem tego pieprzonego ducha z jego domu.
— Nie będę tłumaczyć się zjawie. W zasadzie... odśnieżanie to sprzątanie. Tylko przed domem. Czyż nie twierdzisz, że kobiety powinny sprzątać? Wszystko się zgadza. Idź nawiedzać innych — Stwierdził oschle, patrząc na przeźroczystą sylwetkę, która unosiła się kilkanaście centymetrów nad podłogą. Wydawało mu się to dobrym sposobem na próbę pozbycia się ducha, który może uznać go za beznadziejny przypadek i sam stąd odejdzie. Nie miałby nic przeciwko temu. Lavinii mogła się nie spodobać ta wymiana zdań między nim, a duchem mężczyzny. On wiedział, że ona nie obawiała się ciężkiej pracy. I chyba nie przeszkadzało jej, że traktował ją na równi z synami kuzynki.
— Witaj, Lavinio. Chciałbym, aby to był dobry dzień. Nie spałem dobrze. Będę czekać w korytarzu, przy drzwiach — Powinien był zacząć od użycia jakiego zwrotu powitalnego. Starał się zreflektować. Nie wyglądał na pełni wyspaną i wypoczętą osobę, dlatego dodatkowa pomoc będzie wprost nieoceniona.
— W moim pokoju zalęgła się zjawa i nie daje mi żyć — Burknął poirytowany. Powiódł spojrzeniem za córką. Uniósł brwi w wyrazie zdziwienia, gdy ona postanowiła jak gdyby nic przywitać się z duchem.
— Ja się narzucam temu duchowi?! W moim domu?! — Spojrzał na jedyną córkę z niedowierzaniem. Miał zupełnie inne zdanie co tego, kto komu tak naprawdę się narzucał i w jakich okolicznościach. To ta istota była intruzem. Działała mu na nerwy odkąd tylko oczy otworzył. To nie będzie jego dzień. — Jeśli chcesz pomóc to mnie. Trzeba się go pozbyć — Nalegał. Jego zdaniem duch nie potrzebował jakiejkolwiek pomocy. Może za wyjątkiem sytuacji związanej z wyrzuceniem tego pieprzonego ducha z jego domu.
— Nie będę tłumaczyć się zjawie. W zasadzie... odśnieżanie to sprzątanie. Tylko przed domem. Czyż nie twierdzisz, że kobiety powinny sprzątać? Wszystko się zgadza. Idź nawiedzać innych — Stwierdził oschle, patrząc na przeźroczystą sylwetkę, która unosiła się kilkanaście centymetrów nad podłogą. Wydawało mu się to dobrym sposobem na próbę pozbycia się ducha, który może uznać go za beznadziejny przypadek i sam stąd odejdzie. Nie miałby nic przeciwko temu. Lavinii mogła się nie spodobać ta wymiana zdań między nim, a duchem mężczyzny. On wiedział, że ona nie obawiała się ciężkiej pracy. I chyba nie przeszkadzało jej, że traktował ją na równi z synami kuzynki.
Sebastian Bartius
Zawód : Myśliwy, taksydermista
Wiek : 50
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Don’t shake me
Don’t make me bear my teeth
You really don’t wanna meet that guy
Don’t make me bear my teeth
You really don’t wanna meet that guy
OPCM : 14 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 6
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 13
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Nie wiedziała, co porywało serce ojca, bo jeszcze potrzebowała wyczuć całą sytuację związaną z rodziną, teraz kiedy miała więcej czasu na lądzie i kiedy…kiedy rzeczy były o wiele trudniejsze do zrozumienia, bo nie dość, że szalała dookoła nich wojna, to jeszcze wiele z tego problematyczne się zdawało, ale starała się, przecież ciężkiej pracy nie odmawiając, bo inaczej nie byłaby w końcu żeglarzem. Na widok zdenerwowanego ojca uśmiechnęła się jednak nieco bardziej pokrzepiająco, chcąc dociec, co konkretnie się stało. Ani nie zaprzątała sobie głowy uprzejmościami, jak to nie martwił się o to Sebastian.
- Może po prostu łatwiej jest porozmawiać z duchem, który, jestem o tym święcie przekonana, na pewno ma imię i chciałby aby się tak do niego nim zwracać. – Poklepała tatę po ramieniu, powstrzymując ciche parsknięcie kiedy zza jej pleców dobiegło głośne „DZIĘKUJĘ”, nie przejmując się aż tak oburzeniem Sebastiana, kiedy zapytał, czemu niby to on miał napastować ducha w swoim własnym domu. Jeżeli było coś, co Thalia wyniosła ze swoich lat żeglugi oraz podróży po świecie, to zdecydowanie to, że po śmierci chęć do połechtania własnego ego znacznie rosła. Chyba dlatego miała nadzieję, że jeżeli kiedyś dostanie w głowę kamieniem, to przynajmniej oszczędzą im bólu i niepewności związanej z jej duchową formą.
- Tato, może pozwolisz, że to akurat ja będę prowadzić rozmowę? Ty masz jeszcze przed sobą sporą ilość życia, a…e…to jak z tym imieniem?
- Brandon.
- …a Brandonowi to już raczej trzeba pomóc na już. – Mrugnęła, nieco nawet figlarnie, ale tak zawsze było – nawet jeżeli nie toczyła szerokich dyskursów ani argumentów, wiedziała że zawsze jest sposób, zwłaszcza jeżeli był to mężczyzna. Ci, nawet po śmierci, zawsze lubili uwagę i komplementy kobiet.
- Ale co to za praca? Machanie łopatą to nie sprzątanie, a do czyszczenia blatów to mężczyźni się nie nadają! Ani do naprawy okien, a ile to na górze już skrzypi, hę? Z cztery dni jak nie więcej! – Duch najwyraźniej nie zbaczał ze swojej obranej ścieżki.
- A jakie prace najlepiej by były dla mnie? Widać, że pan doskonale zna to miejsce, a może wspólnie ustalimy listę? – Niemal zabójcze spojrzenie skierowała teraz Thalia w stronę własnego ojca, licząc na to, że ten zrozumie, że chociaż raz by mógł współpracować i dać duchowi to, co chciał, aby jednak ten sobie poszedł i zostawił ich w spokoju.
- Jeżeli szanowny pan pieniacz tutaj problemu z tym nie widzi, to możemy to przedyskutować. – Zjawa zgodziła się niechętnie, latając z jednego kąta pomieszczenia do drugiego w zamyśleniu.
- Może po prostu łatwiej jest porozmawiać z duchem, który, jestem o tym święcie przekonana, na pewno ma imię i chciałby aby się tak do niego nim zwracać. – Poklepała tatę po ramieniu, powstrzymując ciche parsknięcie kiedy zza jej pleców dobiegło głośne „DZIĘKUJĘ”, nie przejmując się aż tak oburzeniem Sebastiana, kiedy zapytał, czemu niby to on miał napastować ducha w swoim własnym domu. Jeżeli było coś, co Thalia wyniosła ze swoich lat żeglugi oraz podróży po świecie, to zdecydowanie to, że po śmierci chęć do połechtania własnego ego znacznie rosła. Chyba dlatego miała nadzieję, że jeżeli kiedyś dostanie w głowę kamieniem, to przynajmniej oszczędzą im bólu i niepewności związanej z jej duchową formą.
- Tato, może pozwolisz, że to akurat ja będę prowadzić rozmowę? Ty masz jeszcze przed sobą sporą ilość życia, a…e…to jak z tym imieniem?
- Brandon.
- …a Brandonowi to już raczej trzeba pomóc na już. – Mrugnęła, nieco nawet figlarnie, ale tak zawsze było – nawet jeżeli nie toczyła szerokich dyskursów ani argumentów, wiedziała że zawsze jest sposób, zwłaszcza jeżeli był to mężczyzna. Ci, nawet po śmierci, zawsze lubili uwagę i komplementy kobiet.
- Ale co to za praca? Machanie łopatą to nie sprzątanie, a do czyszczenia blatów to mężczyźni się nie nadają! Ani do naprawy okien, a ile to na górze już skrzypi, hę? Z cztery dni jak nie więcej! – Duch najwyraźniej nie zbaczał ze swojej obranej ścieżki.
- A jakie prace najlepiej by były dla mnie? Widać, że pan doskonale zna to miejsce, a może wspólnie ustalimy listę? – Niemal zabójcze spojrzenie skierowała teraz Thalia w stronę własnego ojca, licząc na to, że ten zrozumie, że chociaż raz by mógł współpracować i dać duchowi to, co chciał, aby jednak ten sobie poszedł i zostawił ich w spokoju.
- Jeżeli szanowny pan pieniacz tutaj problemu z tym nie widzi, to możemy to przedyskutować. – Zjawa zgodziła się niechętnie, latając z jednego kąta pomieszczenia do drugiego w zamyśleniu.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Na słowa córki zareagował w pierwszej chwili gardłowym pomrukiem niezadowolenia, krzyżując ramiona na torsie. Po chwili wykonywał w stronę ducha obraźliwy gest, szczerze żałując, że tylko tyle może zrobić względem nieumarłej istoty. Ta zbyt długo działała mu na nerwy.
— Nie zamierzam rozmawiać z tym nieumarłym zasrańcem, niech idzie nawiedzać kogoś innego. Ty też nie powinnaś — Prychnął. Poklepanie go po ramieniu na wiele się nie zdało. Nie warczał na swoją córkę. To nie z nią miał poważny problem. Nie dość, że przez jego dom przewijały się tabuny obcych ludzi to jeszcze gościli zjawy.
— Rób, co chcesz — Stwierdził w pierwszej chwili od niechcenia, wzruszając przy tym ramionami. Po prawdzie, w tym momencie wyświadczała mu ogromną przysługę. Uwalniała go od przymusu prowadzenia dalszej nieudolnej konwersacji z duchem. Najwyraźniej wykazywała się też zbytnim optymizmem co do długości żywota swojego ojca. Choć może miała trochę racji. Pięćdziesiąt lat jak na wilkołaka to dużo, zwłaszcza przy jego trybie życia. Może dożyje chociaż osiemdziesiątki.
— Jemu raczej nie da się pomóc — Parsknął. Z tego co wiedział, duchy to echa osób, które nie były gotowe by opuścić ten padół. To o czymś świadczy. Może o tym, że Brandon bał się śmierci. Może miał niedokończone sprawy. Choć wszystko na to wskazywało, że pozostał wśród żywych aby im uprzykrzać życie. To mu świetnie wychodziło.
— Taka, jak każda inna. Córko, zamiast łopaty najwyraźniej będę musiał dać tobie miotłę — Żachnął się. Ciekawe, jak teraz sobie poradzi ze śniegiem. Może podziękować duchowi. Ze cztery dni temu powiedział Cynthii, że naprawi to okno. Jakoś tak wyszło, że tego nie zrobił. Pomasował opuszkami palców mostek nosa.
Nic już nie powiedział na ten pomysł zrobienia listy. Zaczynał być tym wszystkim zmęczony. Ostatecznie mogło wyjść na Lavinii, która rzucała mu wymowne spojrzenia. Duch swoje, a on swoje. Ta lista raczej nie zacznie obowiązywać. — Jeśli musisz... jednak to tylko strata czasu — Te słowa skierował do córki. Nie zamierzał udziału w tych dyskusjach.
— Nie zamierzam rozmawiać z tym nieumarłym zasrańcem, niech idzie nawiedzać kogoś innego. Ty też nie powinnaś — Prychnął. Poklepanie go po ramieniu na wiele się nie zdało. Nie warczał na swoją córkę. To nie z nią miał poważny problem. Nie dość, że przez jego dom przewijały się tabuny obcych ludzi to jeszcze gościli zjawy.
— Rób, co chcesz — Stwierdził w pierwszej chwili od niechcenia, wzruszając przy tym ramionami. Po prawdzie, w tym momencie wyświadczała mu ogromną przysługę. Uwalniała go od przymusu prowadzenia dalszej nieudolnej konwersacji z duchem. Najwyraźniej wykazywała się też zbytnim optymizmem co do długości żywota swojego ojca. Choć może miała trochę racji. Pięćdziesiąt lat jak na wilkołaka to dużo, zwłaszcza przy jego trybie życia. Może dożyje chociaż osiemdziesiątki.
— Jemu raczej nie da się pomóc — Parsknął. Z tego co wiedział, duchy to echa osób, które nie były gotowe by opuścić ten padół. To o czymś świadczy. Może o tym, że Brandon bał się śmierci. Może miał niedokończone sprawy. Choć wszystko na to wskazywało, że pozostał wśród żywych aby im uprzykrzać życie. To mu świetnie wychodziło.
— Taka, jak każda inna. Córko, zamiast łopaty najwyraźniej będę musiał dać tobie miotłę — Żachnął się. Ciekawe, jak teraz sobie poradzi ze śniegiem. Może podziękować duchowi. Ze cztery dni temu powiedział Cynthii, że naprawi to okno. Jakoś tak wyszło, że tego nie zrobił. Pomasował opuszkami palców mostek nosa.
Nic już nie powiedział na ten pomysł zrobienia listy. Zaczynał być tym wszystkim zmęczony. Ostatecznie mogło wyjść na Lavinii, która rzucała mu wymowne spojrzenia. Duch swoje, a on swoje. Ta lista raczej nie zacznie obowiązywać. — Jeśli musisz... jednak to tylko strata czasu — Te słowa skierował do córki. Nie zamierzał udziału w tych dyskusjach.
Sebastian Bartius
Zawód : Myśliwy, taksydermista
Wiek : 50
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Don’t shake me
Don’t make me bear my teeth
You really don’t wanna meet that guy
Don’t make me bear my teeth
You really don’t wanna meet that guy
OPCM : 14 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 6
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 13
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Zgromiła jeszcze wzrokiem swojego ojca, nie za to, jak wulgarny był to gest, bo to w sumie nie było dla niej zmartwienie, ale przez to, że teraz próbując ugłaskać sytuację, ten zachowywał się jakby próbował zasabotować wszystkie jej działania. A ona nie zamierzała mieć tutaj żadnych opętań i żadnych wypadków przy pracy i zamierzała chyba potem rozgadać się z ojcem co do tej sytuacji. Na całe szczęście dla nich na tę reakcję Sebastiana duch głównie prychnął, a jedna z ramek ze zdjęciem przeleciała pół pokoju, odbijając się od ściany. Mogło być gorzej.
- Jeżeli potrafisz uszanować naturę ze wszystkimi jej zasadami, umiesz też uszanować życie pozagrobowe i to, jakie wiążą się z tym problemy. – Tym razem jej ton był już o wiele bardziej surowy. Być może odkąd przeżywała klątwę zmuszającą ją do innego spoglądania na sprawy śmierci, była na ten temat bardziej stanowcza.
- Jakbyś się pan nie unosił jak ważniak, to byśmy normalnie porozmawiali. – Brandon nie omieszkał skomentować całej sytuacji, ale jak widać, ciężko było dotrzeć do niektórych mieszkańców. Jak to miejsce jeszcze stało jakkolwiek, to była wielka tajemnica której chyba nigdy nie przyjdzie im do końca rozstrzygnąć, ale w tej chwili jednak bardziej interesowały ją słowa kobiety, która wydawała się mówić o wiele bardziej sensownie niż ten pieniacz.
Thalia machnęła dłonią, nie mając już nawet siły przejmować się marudzeniem ojca, bo zamiast posłuchać ją, ten wolał brnąć w zaparte. Ale to całkiem typowe podejście, do którego już się przyzwyczaiła – mężczyźni uważali że są lepsi od kobiet, uznawali więc to za słuszne podejście do ich słów jakby byli irytującymi muchami, brzęczącymi tuż obok siebie.
- Jeżeli nie pomagasz, chociaż nie przeszkadzasz. – Naprawdę, skoro wciąż nie zgadzał się z duchem i widział, że kłótnia nigdzie nie zmierza, to przynajmniej mógł tego nie pogarszać. Ignorując już Sebastiana, Thalia przeszła przez pokój, ostrożnie zajmując miejsce obok ducha i spoglądając na niego. Ten chyba też wyczuł, że może w końcu się rozgadać, bo już spojrzał typowo na kobietę, oddychając głębiej.
- Kobiety przede wszystkim nadają się do prac, które nie wymagają skomplikowanych działań umysłowych. – Thalia już zaczęła krzyczeć wewnętrznie w swojej głowie, na zewnątrz jednak pozostawiając spokojny uśmiech, nie dając po sobie poznać tego, jak bardzo ją to irytowało. – Dlatego powinny zająć się gotowaniem bo do tego przyuczano ich od dawnych lat, jak również sprzątaniem po sobie i po innych. Napraw dokonują mężczyźni jako odpowiedzialni, a także cięższych prac, bo nie mają na tyle siły. Czy to zrozumiałe?
- Oczywiście. – Jej ton głosu był delikatny i uprzejmy. – Przemyślimy to wszystko, nie musi się pan martwić. Jeżeli nic więcej pana nie martwi, to chyba wszystko mamy dogadane? – Ciężko było potwierdzić, że na ten moment czuje się niezręcznie, bo zachowywała względy spokój, a w i duch wydawał się całkiem szczęśliwy z bycia wysłuchanym.
- Jeżeli potrafisz uszanować naturę ze wszystkimi jej zasadami, umiesz też uszanować życie pozagrobowe i to, jakie wiążą się z tym problemy. – Tym razem jej ton był już o wiele bardziej surowy. Być może odkąd przeżywała klątwę zmuszającą ją do innego spoglądania na sprawy śmierci, była na ten temat bardziej stanowcza.
- Jakbyś się pan nie unosił jak ważniak, to byśmy normalnie porozmawiali. – Brandon nie omieszkał skomentować całej sytuacji, ale jak widać, ciężko było dotrzeć do niektórych mieszkańców. Jak to miejsce jeszcze stało jakkolwiek, to była wielka tajemnica której chyba nigdy nie przyjdzie im do końca rozstrzygnąć, ale w tej chwili jednak bardziej interesowały ją słowa kobiety, która wydawała się mówić o wiele bardziej sensownie niż ten pieniacz.
Thalia machnęła dłonią, nie mając już nawet siły przejmować się marudzeniem ojca, bo zamiast posłuchać ją, ten wolał brnąć w zaparte. Ale to całkiem typowe podejście, do którego już się przyzwyczaiła – mężczyźni uważali że są lepsi od kobiet, uznawali więc to za słuszne podejście do ich słów jakby byli irytującymi muchami, brzęczącymi tuż obok siebie.
- Jeżeli nie pomagasz, chociaż nie przeszkadzasz. – Naprawdę, skoro wciąż nie zgadzał się z duchem i widział, że kłótnia nigdzie nie zmierza, to przynajmniej mógł tego nie pogarszać. Ignorując już Sebastiana, Thalia przeszła przez pokój, ostrożnie zajmując miejsce obok ducha i spoglądając na niego. Ten chyba też wyczuł, że może w końcu się rozgadać, bo już spojrzał typowo na kobietę, oddychając głębiej.
- Kobiety przede wszystkim nadają się do prac, które nie wymagają skomplikowanych działań umysłowych. – Thalia już zaczęła krzyczeć wewnętrznie w swojej głowie, na zewnątrz jednak pozostawiając spokojny uśmiech, nie dając po sobie poznać tego, jak bardzo ją to irytowało. – Dlatego powinny zająć się gotowaniem bo do tego przyuczano ich od dawnych lat, jak również sprzątaniem po sobie i po innych. Napraw dokonują mężczyźni jako odpowiedzialni, a także cięższych prac, bo nie mają na tyle siły. Czy to zrozumiałe?
- Oczywiście. – Jej ton głosu był delikatny i uprzejmy. – Przemyślimy to wszystko, nie musi się pan martwić. Jeżeli nic więcej pana nie martwi, to chyba wszystko mamy dogadane? – Ciężko było potwierdzić, że na ten moment czuje się niezręcznie, bo zachowywała względy spokój, a w i duch wydawał się całkiem szczęśliwy z bycia wysłuchanym.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Nie znała go od wczoraj i wiedziała, że jest trudnym w obyciu człowiekiem, dla którego w takich sytuacjach nie istniał żaden kompromis. Może o wiele łatwiej byłoby łatwiej by go osiągnąć gdyby ten duch respektował fakt, że panoszy mu się po domu i utrudnia mu życie. To przez niego córka posyłała mu ganiące spojrzenie. Gdyby nie ten duch miałby całkiem miły poranek. Wszystko byłoby inaczej. Jeszcze niszczył elementy wystroju tego zajazdu. Nie było to nic, czego nie dałoby się naprawić za pomocą magii. Sam fakt tego, że miał czelność niszczyć rzeczy należące do żywych był nie do przyjęcia.
— Prawa natury nie mają żadnych związków z życiem pozagrobowym — Żachnął się. Problemy zjaw nieszczególnie go interesowały. Jeśli umrze i nie zdecyduje się przejść na drugą stronę może inaczej spojrzy na życie pozagrobowe. Jego córka była aż nazbyt wyczulona na takie rzeczy, przynajmniej w ostatnim czasie.
Mu się w tym momencie dostawało od córki, a przecież to nawet nie była wina. Nic by się nie stało gdyby ten duch nie nawiedzał ludzi w ich własnych domach i nie wygłaszał swoich poglądów, tym, którzy nie chcą ich wysłuchiwać. On spełniał te dwa kryteria, o czym zarówno ten duch jak i Lavinia powinni zdawać sobie sprawę. Mógłby znaleźć sobie równie nieumarłe towarzystwo.
— Dałem mu wyraźnie do zrozumienia, że nikt nie chce go w tym domu. Sioo — Postrzegał to jako faktyczną pomoc w pozbyciu ducha, nawet jak okazała się całkowicie bezskuteczna. Machnął rękoma jakby odganiał od siebie kota. Chociaż nigdy tego nie robił. Koty mu nie przeszkadzały. Te lubiły żyć w spokoju. Tak jak on.
Nie wyglądał na zachwyconego tym, że córka ostatecznie zasiadła obok ducha. Zdecydowała się go wysłuchać, wbrew niemu. Wiedział, że tak będzie. Przewrócił oczyma. O ile kobieta powinna wykonywać obowiązki domowe, to mogła też inne. Cynthia doskonale radziła sobie z rachunkami. On tym samym miał spokój. I tak wolał prace fizyczne, jak na trepa przystało.
Jego córka żeglowała. Świat się nie kończył.
— Co ty nie powiesz — Parsknął. Niemniej był w stanie zgodzić się co do gotowania i sprzątania po sobie i innych. Cynthia naprawdę perfekcyjnie gotowała. Znał swoją rolę. Przynosił do tego domu żywność, wykonywał prace fizyczne. Czasem coś naprawiał. — Miałaś pomóc mi z odśnieżaniem... myślę, że bardziej odpowiednie dla ciebie pozamiatanie podłóg. Miotłę znajdziesz w schowku — Poinformował siedzącą obok Brandona córkę. Duch zapewne będzie tym ukontentowany.
— Mamy, w istocie. Przyjemnie się z tobą gawędziło, młoda damo — Po tych słowach duch przeleciał przed jedną ze ścian i tyle go widzieli. Przynajmniej na chwilę obecną. Może już nie wróci.
— Obym nigdy więcej go nie zobaczył. Co chcesz na śniadanie? — Stwierdził z nadzieją, zaraz zwracając się do córki kiedy razem schodzili do kuchni.
zt x 2
— Prawa natury nie mają żadnych związków z życiem pozagrobowym — Żachnął się. Problemy zjaw nieszczególnie go interesowały. Jeśli umrze i nie zdecyduje się przejść na drugą stronę może inaczej spojrzy na życie pozagrobowe. Jego córka była aż nazbyt wyczulona na takie rzeczy, przynajmniej w ostatnim czasie.
Mu się w tym momencie dostawało od córki, a przecież to nawet nie była wina. Nic by się nie stało gdyby ten duch nie nawiedzał ludzi w ich własnych domach i nie wygłaszał swoich poglądów, tym, którzy nie chcą ich wysłuchiwać. On spełniał te dwa kryteria, o czym zarówno ten duch jak i Lavinia powinni zdawać sobie sprawę. Mógłby znaleźć sobie równie nieumarłe towarzystwo.
— Dałem mu wyraźnie do zrozumienia, że nikt nie chce go w tym domu. Sioo — Postrzegał to jako faktyczną pomoc w pozbyciu ducha, nawet jak okazała się całkowicie bezskuteczna. Machnął rękoma jakby odganiał od siebie kota. Chociaż nigdy tego nie robił. Koty mu nie przeszkadzały. Te lubiły żyć w spokoju. Tak jak on.
Nie wyglądał na zachwyconego tym, że córka ostatecznie zasiadła obok ducha. Zdecydowała się go wysłuchać, wbrew niemu. Wiedział, że tak będzie. Przewrócił oczyma. O ile kobieta powinna wykonywać obowiązki domowe, to mogła też inne. Cynthia doskonale radziła sobie z rachunkami. On tym samym miał spokój. I tak wolał prace fizyczne, jak na trepa przystało.
Jego córka żeglowała. Świat się nie kończył.
— Co ty nie powiesz — Parsknął. Niemniej był w stanie zgodzić się co do gotowania i sprzątania po sobie i innych. Cynthia naprawdę perfekcyjnie gotowała. Znał swoją rolę. Przynosił do tego domu żywność, wykonywał prace fizyczne. Czasem coś naprawiał. — Miałaś pomóc mi z odśnieżaniem... myślę, że bardziej odpowiednie dla ciebie pozamiatanie podłóg. Miotłę znajdziesz w schowku — Poinformował siedzącą obok Brandona córkę. Duch zapewne będzie tym ukontentowany.
— Mamy, w istocie. Przyjemnie się z tobą gawędziło, młoda damo — Po tych słowach duch przeleciał przed jedną ze ścian i tyle go widzieli. Przynajmniej na chwilę obecną. Może już nie wróci.
— Obym nigdy więcej go nie zobaczył. Co chcesz na śniadanie? — Stwierdził z nadzieją, zaraz zwracając się do córki kiedy razem schodzili do kuchni.
zt x 2
Sebastian Bartius
Zawód : Myśliwy, taksydermista
Wiek : 50
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Don’t shake me
Don’t make me bear my teeth
You really don’t wanna meet that guy
Don’t make me bear my teeth
You really don’t wanna meet that guy
OPCM : 14 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 6
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 13
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Chyba powinna usiąść sobie gdzieś na spokojnie, zastanawiając się, co w jej życiu nagle robiło tyle wilkołaków. Nie, żeby kogoś winiła za noszenie futerkowej klątwy, ale miała wrażenie że chyba wydziela jakieś feromony że tyle ich się zgromadziła. A może po prostu wilkołaki lubiły zapach morza i ryb? Nie wiedziała, może jakby usiadła z Garrym, zrobić jakąś ankietę i dowiedzieć się, jak ułatwić życie wilkołakom. Czy miała im jakkolwiek i kiedykolwiek pomóc? Wydawało się, że nie ma na to najmniejszych szans, ale kto jak nie ona? Zresztą, obiecała wyraźnie Michaelowi, więc nie byłoby fair, gdyby teraz miała nie dotrzymać tej obietnicy również wobec swoich przyjaciół jak i rodziny. Zwłaszcza, że ojciec wydawał się zaakceptować swój stan, to nie znaczyło, że musiał jakkolwiek cierpieć.
Wiedziała, co powinna zrobić, dlatego zjawiła się tak szybko jak mogła. Z pomocą cioci przygotowała jakiś skromny posiłek – może nie było to danie godne najlepszego jedzenia w całym Lancashire, ale starała się gotować i ostatnio nawet wychodziło jej to co raz lepiej! Dlatego też poproszona o pomoc od razu zabrała się do pracy. Przygotowała jeszcze herbatę, przeniesioną nawet ze swoich zapasów, nawet jeżeli niewiele. Ale pomagało to na ciężki okres, a takim było rozrywanie ciała aby ułożyć je te w wilkołacze.
Ostrożnie zebrała wszystko na tace, wiedząc jak balansować przedmiotami, ale na wszelki wypadek z wielką uwagę wspinając się po schodach. Chciała się upewnić, że nic poważniejszego się nie dzieje, a także po prostu i po ludzku zając się swoim ojcem. Nie czuła, że była mu to winna – po prostu chciała to zrobić. Nawet jeżeli przepełniały ją poczucia winy, że nie była wybitnie dobrą córką, starała się pokazać ojcu, że zależy jej na nim. Nieco niezdarnie otworzyła drzwi do pokoju, co skończyło się tym, że oberwała nimi w bark, syknęła lekko, ale mimo wszystko weszła do środka.
- Tato? Wszystko w porządku? Przyniosłam ci zupę i herbatę, nie wiem na co masz ochotę.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Każda z pełni księżyca wyglądała tak samo. Po kwietniowej pełni nie obudził się cały w ludzkiej krwi, więc z czystym sumieniem mógł powiedzieć, że potencjalni zbłąkani wędrowcy mieli dużo szczęścia. W końcu nie wpadli mu w łapy i skończyli w jego paszczy. Nie odniósł też żadnych obrażeń w starciu z czarodziejami czy mugolami, którzy mogliby wejść mu w drogę. Nie dla niego klatki i srebrne łańcuchy. Na niego zawsze czekał las. Był to czas łowów. Sam od dawna nie uważał się za potwora. Tym jednak zawsze będzie w oczach czarodziejów, którzy nakładają na niego i mu podobnych przymus rejestrowania się i izolowania się w każdą pełnię księżyca. Każdy zarejestrowany wilkołak był skończonym głupcem, który wystawiał się łowcom na tacy. Na ich miejscu sam by się zabił, tym samym oszczędzając im fatygi. Izolowanie się było wbrew naturze drapieżnika, którym był każdy każdy z wilkołaków.
Jedynym istotnym aspektem było to, że nie robił się coraz młodszy. Tylko coraz starszy. Wywar tojadowy nie był na to skutecznym remedium. Za kilka lub kilkanaście lat może zapragnąć przyjęcia lekarstwa na tę przypadłość, które nie istniało i raczej nie zaistnieje. Na stare lata, nawet w typowym standardzie dla czarodziejów, dobrze byłoby pożyć bez tych wszystkich problemów zdrowotnych. O ile w ogóle ta przypadłość pozwoli mu dożyć sędziwego wieku. Śmierci z rąk łowców wilkołaków nie obawiał się, postrzegając ją jako o wiele lepszą niż zostanie wykończonym przez tę klątwę. Jego rodzina najpewniej by to zrozumiała, tym bardziej, że umarłby tak jak żył. Wolny. Po pełni od razu wrócił do domu, by się odświeżyć i położyć się spać. To były dwie rzeczy, które jedynie był w stanie zrobić ledwo stojąc o własnych siłach.
Gdy jego córka weszła do jego pokoju, w tym momencie nie spał. Siedział teraz oparty o wezgłowie łóżka czytając książkę. A raczej starał się to robić. W chwili obecnej nawet powolne przewracanie kartek przychodziło mu z trudem. Pozostawał blady, z podkrążonymi oczami i wyglądał na bardzo zmęczonego, co nie było niczym dziwnym. Samo pojawienie się córki wystarczyło by odłożył otwartą książkę na pościel okładką do góry i spojrzał na nią ze szczerym, wymęczonym uśmiechem. Spostrzegł trzymaną w dłoniach tacę z miską zupy i kubkiem herbaty. Był to bardzo miły gest ze strony jego jedynej córki. Choć tak naprawdę nie oczekiwał tego od niej. Nie po to dwoje ludzi płodziło dzieci. Jego córka była już dorosła i miała swoje życie. On sam starał się być najlepszym ojcem. Nie zwróci to im tych wszystkich straconych lat, które odebrała im Lenore.
— Witaj, Lavinio. Tak. Jestem tylko zmęczony. Usiądź na fotelu, proszę. Powiesz mi, co u ciebie słychać? To bardzo miło z twojej strony. Na wszystko, jestem głodny jak wilk — Zwrócił się ledwie słyszalnym szeptem jakby samo mówienie sprawiało mu trudność. W głębokim głosie pobrzmiewała chrypka. Nie odmawiając posiłku ani herbaty docenił ten gest. Jednego i drugiego potrzebował. Tak jak kontaktu z własną córką.
Jedynym istotnym aspektem było to, że nie robił się coraz młodszy. Tylko coraz starszy. Wywar tojadowy nie był na to skutecznym remedium. Za kilka lub kilkanaście lat może zapragnąć przyjęcia lekarstwa na tę przypadłość, które nie istniało i raczej nie zaistnieje. Na stare lata, nawet w typowym standardzie dla czarodziejów, dobrze byłoby pożyć bez tych wszystkich problemów zdrowotnych. O ile w ogóle ta przypadłość pozwoli mu dożyć sędziwego wieku. Śmierci z rąk łowców wilkołaków nie obawiał się, postrzegając ją jako o wiele lepszą niż zostanie wykończonym przez tę klątwę. Jego rodzina najpewniej by to zrozumiała, tym bardziej, że umarłby tak jak żył. Wolny. Po pełni od razu wrócił do domu, by się odświeżyć i położyć się spać. To były dwie rzeczy, które jedynie był w stanie zrobić ledwo stojąc o własnych siłach.
Gdy jego córka weszła do jego pokoju, w tym momencie nie spał. Siedział teraz oparty o wezgłowie łóżka czytając książkę. A raczej starał się to robić. W chwili obecnej nawet powolne przewracanie kartek przychodziło mu z trudem. Pozostawał blady, z podkrążonymi oczami i wyglądał na bardzo zmęczonego, co nie było niczym dziwnym. Samo pojawienie się córki wystarczyło by odłożył otwartą książkę na pościel okładką do góry i spojrzał na nią ze szczerym, wymęczonym uśmiechem. Spostrzegł trzymaną w dłoniach tacę z miską zupy i kubkiem herbaty. Był to bardzo miły gest ze strony jego jedynej córki. Choć tak naprawdę nie oczekiwał tego od niej. Nie po to dwoje ludzi płodziło dzieci. Jego córka była już dorosła i miała swoje życie. On sam starał się być najlepszym ojcem. Nie zwróci to im tych wszystkich straconych lat, które odebrała im Lenore.
— Witaj, Lavinio. Tak. Jestem tylko zmęczony. Usiądź na fotelu, proszę. Powiesz mi, co u ciebie słychać? To bardzo miło z twojej strony. Na wszystko, jestem głodny jak wilk — Zwrócił się ledwie słyszalnym szeptem jakby samo mówienie sprawiało mu trudność. W głębokim głosie pobrzmiewała chrypka. Nie odmawiając posiłku ani herbaty docenił ten gest. Jednego i drugiego potrzebował. Tak jak kontaktu z własną córką.
Sebastian Bartius
Zawód : Myśliwy, taksydermista
Wiek : 50
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Don’t shake me
Don’t make me bear my teeth
You really don’t wanna meet that guy
Don’t make me bear my teeth
You really don’t wanna meet that guy
OPCM : 14 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 6
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 13
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Nie chciała mówić o tym, jak jej własny ojciec ma spędzać pełnie, bo wierzyła, że ma zbyt wiele lat aby pouczać go na ten temat. Mimo wszystko wolałaby, aby jednak spędzał czas maksymalnie zabezpieczając się przed wyrządzeniem szkody innym ludziom, a jednak nie była pewna, czy w ogóle się do tego stosuje. Pójście do głębokiego lasu wcale nie było taką możliwością i wiedziała o tym doskonale, samej przecież wiedząc jak los targał ją miejsca na miejsce w ostatnią pełnię. Co by było, gdyby wpadła podczas tej czkawki do lasu, wyrzucona zupełnie gdzieś, gdzie spodziewać się nie mogła czegokolwiek, natrafiając w takiej sytuacji na wilkołaka. Nie miałaby szans i doskonale o tym wiedziała. Dlaczego więc kto inny miałby ją mieć w takiej sytuacji? Czy dopiero trup własnej córki wpłynąłby na zmianę jego zdania?
Mimo to, unikała pretensji na dzień dobry, celując raczej w pomoc i towarzystwo niż innego rodzaju wsparcie. Czasem nie wiedziała, czy robiła to w dobry sposób, nikt jednak nie wydawał się sprzedawać instrukcji albo podręczników wobec opieki wilkołaków. A szkoda, przynajmniej wiedziałaby, co zrobić, niż kręcić się dookoła jak idiota, który nie wiedział w co włożyć dłonie. Gdy teraz spoglądała na niemal zjeżdżającego po pościeli Sebastiana, po prostu się martwiła. Gdyby mogła wyszarpać z siebie metamorfomagię i za jej pomocą wyleczyć całe wilkołactwo na świecie, zrobiłaby to bez wahania, a jednak potem pewnie by żałowała. Nie ze względu na innych ale na siebie. Tęskniłaby przecież i odpadłyby jej możliwości robienia tego, co kochała.
Ostrożnie odstawiła tacę, przekręcając ją tak, żeby dostęp był do kubka najpierw – jeżeli nie miał zbytnio siły, na pewno łatwiej mu była unieść lżejszy kubek niż całą miskę i wodę. Sama też ostatecznie podniosła książkę, którą czytał, palec zakładając na stronę, na której skończył. Miejsce zajęła w fotelu, nogi podwijając do siebie i spoglądając na tytuł, ostrożnie przesuwając dłonią po jasnym papierze.
- Chcesz, abym poczytała na głos, tato? – Co raz bardziej oswajała się z tym słowem, zdolna nawet do używania go bez poczucia winy. Delikatnie jeszcze oparła swoją głowę, w jakiś sposób ciesząc się z miejsca, w którym się znajdowała. – U mnie…męcząco, to słowo zawsze pasuje. Ale Islandia jest wręcz piękna. Przywiozłam ci coś, specjalnie dla ciebie. Może ci się spodoba…a ty jak…przeszedłeś…wszystko?
Mimo to, unikała pretensji na dzień dobry, celując raczej w pomoc i towarzystwo niż innego rodzaju wsparcie. Czasem nie wiedziała, czy robiła to w dobry sposób, nikt jednak nie wydawał się sprzedawać instrukcji albo podręczników wobec opieki wilkołaków. A szkoda, przynajmniej wiedziałaby, co zrobić, niż kręcić się dookoła jak idiota, który nie wiedział w co włożyć dłonie. Gdy teraz spoglądała na niemal zjeżdżającego po pościeli Sebastiana, po prostu się martwiła. Gdyby mogła wyszarpać z siebie metamorfomagię i za jej pomocą wyleczyć całe wilkołactwo na świecie, zrobiłaby to bez wahania, a jednak potem pewnie by żałowała. Nie ze względu na innych ale na siebie. Tęskniłaby przecież i odpadłyby jej możliwości robienia tego, co kochała.
Ostrożnie odstawiła tacę, przekręcając ją tak, żeby dostęp był do kubka najpierw – jeżeli nie miał zbytnio siły, na pewno łatwiej mu była unieść lżejszy kubek niż całą miskę i wodę. Sama też ostatecznie podniosła książkę, którą czytał, palec zakładając na stronę, na której skończył. Miejsce zajęła w fotelu, nogi podwijając do siebie i spoglądając na tytuł, ostrożnie przesuwając dłonią po jasnym papierze.
- Chcesz, abym poczytała na głos, tato? – Co raz bardziej oswajała się z tym słowem, zdolna nawet do używania go bez poczucia winy. Delikatnie jeszcze oparła swoją głowę, w jakiś sposób ciesząc się z miejsca, w którym się znajdowała. – U mnie…męcząco, to słowo zawsze pasuje. Ale Islandia jest wręcz piękna. Przywiozłam ci coś, specjalnie dla ciebie. Może ci się spodoba…a ty jak…przeszedłeś…wszystko?
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Ostatnie czego chciał to prowadzić rozmowy o tym jak spędza pełnię księżyca. Tym bardziej, że robił to w sposób daleki od oczekiwanego czy wręcz akceptowalnego. Po prostu chciał należycie wypocząć i odzyskać siły. Za kolejny miesiąc się ten cykl powtórzy i wszystko przebiegnie tak samo, jak dotychczas. A gdy odzyska siły to chciał wrócić do wykonywania codziennej rutyny i swoich zajęć. Życie musiało toczyć się dalej.
Obserwował swoją córkę, gdy tak ostrożnie stawiała tę tacę. Na szafce nocnej przy łóżku stał metalowy dzban z wodą oraz wysoka szklanka. Z racji, że był głodny niczym wilk to bardziej skłaniał się ku misce z zupą, którą ostrożnie przyciągnął do siebie razem z łyżką. Zarówna trzymana w dłoniach miska, jak i łyżka zdawały mu się ciążyć. Jednak nie zamierzał tego pokazywać przy własnej córce, tak długo jak to możliwe. Liczył na to, że jego własne ciało pomimo odczuwanego wycieńczenia go nie zdradzi. Ostatnim, czego chciał, było przyzwolenie na to, aby ktokolwiek musiał go karmić. Jeszcze nie był niedołężnym starcem, by sobie nie poradzić z samodzielnym zjedzeniem posiłku.
— Pyszna ta zupa — Powiedział pomiędzy jedną łyżką, a drugą. Odstawienie miski służyło chwilowemu odciążeniu dłoni. Prawda była tak, że był głodny i niekoniecznie miał chęci i był w stanie skupiać się na szukaniu prawdziwych walorów smakowych w tej zupie, skoro dzięki zaspokoi odczuwany głód i to pomoże mu odzyskać siły. Nie było to jednak kłamstwem. Smakowała mu.
— Chcę, córeczko — Zwrócił się do córki, spoglądając na nią z lekkim uśmiechem i subtelną wdzięcznością. Zdążył się z tym oswoić, że ma dziecko. Ta relacja była dla niego ważna, a dzięki temu mogli spędzić trochę czasu razem. Sama treść książki już tak go nie interesowała. Równie dobrze mogłaby czytać książkę kucharską Cynthii.
— Powinnaś odpocząć. Nigdy tam nie byłem. Nie za bardzo przepadam za podróżami drogą morską. Co tam robiłaś? Co widziałaś? Najważniejsze, że wróciłaś cała z tej podróży. Pokażesz mi to? Na pewno mi się spodoba. Powiedziałbym, że całkiem dobrze... przemiana do najprzyjemniejszych doznań nie należy. Przynajmniej jest całkiem ciepło — Tymi słowami starał się wyrazić odczuwaną troskę, będącą dość zapomnianym uczuciem. Starał się okazywać zainteresowanie sprawami swojej córki, co chyba mu wychodziło. Nie musiała mu nic przywozić. Były to rzeczy materialne. Ona stała się dla niego najważniejsza. Przemiana zawsze była bardzo bolesna, ale przynajmniej nie marzł.
Obserwował swoją córkę, gdy tak ostrożnie stawiała tę tacę. Na szafce nocnej przy łóżku stał metalowy dzban z wodą oraz wysoka szklanka. Z racji, że był głodny niczym wilk to bardziej skłaniał się ku misce z zupą, którą ostrożnie przyciągnął do siebie razem z łyżką. Zarówna trzymana w dłoniach miska, jak i łyżka zdawały mu się ciążyć. Jednak nie zamierzał tego pokazywać przy własnej córce, tak długo jak to możliwe. Liczył na to, że jego własne ciało pomimo odczuwanego wycieńczenia go nie zdradzi. Ostatnim, czego chciał, było przyzwolenie na to, aby ktokolwiek musiał go karmić. Jeszcze nie był niedołężnym starcem, by sobie nie poradzić z samodzielnym zjedzeniem posiłku.
— Pyszna ta zupa — Powiedział pomiędzy jedną łyżką, a drugą. Odstawienie miski służyło chwilowemu odciążeniu dłoni. Prawda była tak, że był głodny i niekoniecznie miał chęci i był w stanie skupiać się na szukaniu prawdziwych walorów smakowych w tej zupie, skoro dzięki zaspokoi odczuwany głód i to pomoże mu odzyskać siły. Nie było to jednak kłamstwem. Smakowała mu.
— Chcę, córeczko — Zwrócił się do córki, spoglądając na nią z lekkim uśmiechem i subtelną wdzięcznością. Zdążył się z tym oswoić, że ma dziecko. Ta relacja była dla niego ważna, a dzięki temu mogli spędzić trochę czasu razem. Sama treść książki już tak go nie interesowała. Równie dobrze mogłaby czytać książkę kucharską Cynthii.
— Powinnaś odpocząć. Nigdy tam nie byłem. Nie za bardzo przepadam za podróżami drogą morską. Co tam robiłaś? Co widziałaś? Najważniejsze, że wróciłaś cała z tej podróży. Pokażesz mi to? Na pewno mi się spodoba. Powiedziałbym, że całkiem dobrze... przemiana do najprzyjemniejszych doznań nie należy. Przynajmniej jest całkiem ciepło — Tymi słowami starał się wyrazić odczuwaną troskę, będącą dość zapomnianym uczuciem. Starał się okazywać zainteresowanie sprawami swojej córki, co chyba mu wychodziło. Nie musiała mu nic przywozić. Były to rzeczy materialne. Ona stała się dla niego najważniejsza. Przemiana zawsze była bardzo bolesna, ale przynajmniej nie marzł.
Sebastian Bartius
Zawód : Myśliwy, taksydermista
Wiek : 50
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Don’t shake me
Don’t make me bear my teeth
You really don’t wanna meet that guy
Don’t make me bear my teeth
You really don’t wanna meet that guy
OPCM : 14 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 6
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 13
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Były rzeczy których Sebastian nie chciał opowiadać, a były też rzeczy, których Thalia nie wiedziała, czy chciała słuchać, Jedna musiała zaakceptować to, że wilkołactwo było częścią natury jej ojca i nic nie miało tego zmienić – chyba, że obietnica którą złożyła mogłaby pomóc nie tylko jednej osobie ale też większej ilości. Osób, rzecz jasna. Nie rozmawiała o tym jeszcze z ojcem, czując, że to drażliwy temat, nie dlatego, że wydawał się akceptować to, co już od wielu lat mu towarzyszyło, ale dlatego, że to potencjalnie narażało ją na niebezpieczeństwo. Ale skoro wszystko stawiało ich w niebezpiecznej sytuacji, jaka to była różnica?
Spoglądała na niego, nieco ukradkiem, bo sama też bardzo dobrze wiedziała, że litość nie była tym, czego się oczekiwało, natomiast serce jej się krajało kiedy widziała, że ledwie radził sobie ze zjedzeniem zupy. Tknęło ją sumienie, że mogłaby przecież przelać to do kubka albo nawet paru, bo przecież umyć naczynia nie był to problem, ale łatwiej byłoby jej ojcu aby to zrobić. Mimo to, nie rzucała się na przód, monitorując sytuację – jeżeli będzie bardzo źle, zamierzała usiąść przy nim i nie zważając na jego protesty, pomóc mu w jedzeniu.
- Dziękuję, wychodzą mi co raz lepiej, nawet bez pomocy. – Nie był to jeszcze wykwintny obiad albo tak smaczny, że wracałoby się do tego smaku, ale przez ostatnie miesiące starała się uczyć samodzielnej pracy nad gotowaniem. Jeżeli kiedyś skończy w sytuacji, że nie będzie miała szansy na kimś polegać, przynajmniej będzie mogła zjeść coś bo będzie wiedziała jak to przygotować.
- Dobrze… - spojrzała jeszcze na kolejne strony, tak jakby coś na nich szukała, mimo wszystko nie zaczynając narracji. Spojrzenie jeszcze uciekło na Sebastiana, teraz jakby nieufne, ale po prostu zastanawiała się nad odpowiedzią. Czuła się dość niepewnie, rozważając, co mogła ojcu opowiedzieć, a co mogła zachować dla siebie – ale gdy ostatnimi czasy wszyscy wydawali się już wiedzieć wszystko, czasem odkrywała że ludzie wiedzą już wszystko tylko nie to, co powinni.
- Cóż…to piękne ale chłodne miejsce. Mimo wszystko, jest spory w nim urok i dużo przestrzeni, nawet jeżeli nie jest ona zalesiona. – Nie wiedziała, co opowiadać – czasem ludzie pytali ją o zabawne przygody ale mało kiedy opowiadała co robiła. Najczęściej pracowała, na „zwierzanie” przeznaczając czas w którym większość odpoczywała.
Sięgnęła do kieszeni, podnosząc się z miejsca i przemierzając kawałek aby ostrożnie położyć kawałek ciemnego kamienia na stoliku nocnym. Po chwili można było dostrzec, że nie ma on gładkiej powierzchni jak inne, lecz wydawał się posiadać drobne zagłębienia.
- Kawałek lawy która zastygła. Minęło tysiące lat, a ona dalej się została. Była na długo przed nami, będzie długo po nas. – Może zamiast dążyć do nieśmiertelności trzeba było po prostu zostać skałą? Bardziej skuteczne.
Spoglądała na niego, nieco ukradkiem, bo sama też bardzo dobrze wiedziała, że litość nie była tym, czego się oczekiwało, natomiast serce jej się krajało kiedy widziała, że ledwie radził sobie ze zjedzeniem zupy. Tknęło ją sumienie, że mogłaby przecież przelać to do kubka albo nawet paru, bo przecież umyć naczynia nie był to problem, ale łatwiej byłoby jej ojcu aby to zrobić. Mimo to, nie rzucała się na przód, monitorując sytuację – jeżeli będzie bardzo źle, zamierzała usiąść przy nim i nie zważając na jego protesty, pomóc mu w jedzeniu.
- Dziękuję, wychodzą mi co raz lepiej, nawet bez pomocy. – Nie był to jeszcze wykwintny obiad albo tak smaczny, że wracałoby się do tego smaku, ale przez ostatnie miesiące starała się uczyć samodzielnej pracy nad gotowaniem. Jeżeli kiedyś skończy w sytuacji, że nie będzie miała szansy na kimś polegać, przynajmniej będzie mogła zjeść coś bo będzie wiedziała jak to przygotować.
- Dobrze… - spojrzała jeszcze na kolejne strony, tak jakby coś na nich szukała, mimo wszystko nie zaczynając narracji. Spojrzenie jeszcze uciekło na Sebastiana, teraz jakby nieufne, ale po prostu zastanawiała się nad odpowiedzią. Czuła się dość niepewnie, rozważając, co mogła ojcu opowiedzieć, a co mogła zachować dla siebie – ale gdy ostatnimi czasy wszyscy wydawali się już wiedzieć wszystko, czasem odkrywała że ludzie wiedzą już wszystko tylko nie to, co powinni.
- Cóż…to piękne ale chłodne miejsce. Mimo wszystko, jest spory w nim urok i dużo przestrzeni, nawet jeżeli nie jest ona zalesiona. – Nie wiedziała, co opowiadać – czasem ludzie pytali ją o zabawne przygody ale mało kiedy opowiadała co robiła. Najczęściej pracowała, na „zwierzanie” przeznaczając czas w którym większość odpoczywała.
Sięgnęła do kieszeni, podnosząc się z miejsca i przemierzając kawałek aby ostrożnie położyć kawałek ciemnego kamienia na stoliku nocnym. Po chwili można było dostrzec, że nie ma on gładkiej powierzchni jak inne, lecz wydawał się posiadać drobne zagłębienia.
- Kawałek lawy która zastygła. Minęło tysiące lat, a ona dalej się została. Była na długo przed nami, będzie długo po nas. – Może zamiast dążyć do nieśmiertelności trzeba było po prostu zostać skałą? Bardziej skuteczne.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Strona 1 z 2 • 1, 2
Pokój Sebastiana
Szybka odpowiedź