Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Lancashire
Piknik w lesie
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Piknik w lesie, Lancashire
Na ziemiach należących do rodu Ollivanderów wielu ludzie jest bogobojnych i niektórzy z nich zastawiają w zupełnie odludnych miejscach dary dla istot, które chcą uprosić o przychylność. Niektórzy powiadają, że te stoły są zastawione jedzeniem dla skrzatów, inni dla elfów, a jeszcze inni że to wszystko są halucynacje - jednak ciężko jest określić to jednogłośnie, bowiem niewiele osób przyłapało czarodzieja lub mugola na aktualnym zestawianiu tych stołów łakociami.
W dowolnym momencie rozgrywki możesz wykonać rzut kością k6:
1 - Natrafiasz na puste talerze i naczynia, wszystko przy stole wydaje się być stare i porzucone, niektóre naczynia nawet potłuczone czy pełne pleśni.
2 - Dostrzegasz tutaj wyraźne pozostałości po uczcie, a jeśli postanawiasz zbliżyć się do zastawionego stołu, słyszysz cichy rechot i do końca pozostania w lokacji wydaje ci się, że ktoś cię obserwuje. Otrzymujesz -5 obrażeń psychicznych.
3 - Natrafiasz na niegroźne zwierzęta leśne ucztujące na darach.
4 - Próbując zbliżyć się do syto zastawionego stołu, kiedy nikogo w okolicy nie dostrzegasz, po próbie poczęstowanie się czymś z talerza, cała zastawa wystrzela w powietrze robiąc ogromny bałagan.
5 - Dostrzegasz jedzące przy stole skrzaty. Jeśli zwrócisz na siebie ich uwagę, te od razu znikają, a ty możesz poczęstować się zostawioną ucztą.
6 - Nie ma tutaj śladu po uczcie, jednak czujesz się niezwykle szczęśliwy, znajdując w jednej z misek 1PM
W dowolnym momencie rozgrywki możesz wykonać rzut kością k6:
1 - Natrafiasz na puste talerze i naczynia, wszystko przy stole wydaje się być stare i porzucone, niektóre naczynia nawet potłuczone czy pełne pleśni.
2 - Dostrzegasz tutaj wyraźne pozostałości po uczcie, a jeśli postanawiasz zbliżyć się do zastawionego stołu, słyszysz cichy rechot i do końca pozostania w lokacji wydaje ci się, że ktoś cię obserwuje. Otrzymujesz -5 obrażeń psychicznych.
3 - Natrafiasz na niegroźne zwierzęta leśne ucztujące na darach.
4 - Próbując zbliżyć się do syto zastawionego stołu, kiedy nikogo w okolicy nie dostrzegasz, po próbie poczęstowanie się czymś z talerza, cała zastawa wystrzela w powietrze robiąc ogromny bałagan.
5 - Dostrzegasz jedzące przy stole skrzaty. Jeśli zwrócisz na siebie ich uwagę, te od razu znikają, a ty możesz poczęstować się zostawioną ucztą.
6 - Nie ma tutaj śladu po uczcie, jednak czujesz się niezwykle szczęśliwy, znajdując w jednej z misek 1PM
Lokacja zawiera kości.
To co miało miejsce tak nieopodal z pewnością nie wpływało pozytywnie na własne strachy Cynthii. Obawiała się wojny, tego jaki to wszystko miał skutek na ludzi obcych i tych bardziej jej znajomych. Jak mogła się nie przejmować, kiedy ciężko było przewidzieć co przyniesie im wszystkim przyszłość? Kiedy nie można było zaplanować czegoś, założyć gdzie będzie bezpiecznie? I jak długo zanim front przyjdzie pod próg drzwi? Jej rodzina nie była bezpieczna, ale tak naprawdę czyja była? Wszystko było tak niepewne, tak przerażające… Kto wiedział co mogło się wydarzyć, kiedy szło się lasem?
A mimo to zdecydowała sprawdzić się okoliczne rejony. Może była przesądna, ale chciała sprawdzić czy ktoś nie mącił z ofiarami dla sił, które miały zapewnić bezpieczeństwo terenom Lancashire. Trzeba było dbać o takie rzeczy! Ochrona była przecież potrzebna, szczególnie w tych czasach.
- Dziękuję ci moja droga, że ze mną dzisiaj idziesz. Naprawdę to ogromna pomoc, sama bym się bała. Strach wyściubiać nosa z domu w tych czasach, w tę zimę! Och, to okropne czasem. Ale proszę, opowiedz mi, jak u ciebie? Wszystko w porządku w ostatnich czasach? Dobrze jecie? Ty i inni Moorowie? - zapytała z troską, wiedząc doskonale jak duża była to rodzina. Oczywiście, że nie znała z nich każdego, ale dość sporą część gościła czy pomagała w zdobyciu pracy.
Ale kiedyś były inne czasy. Podróże były dużo łatwiejsze, a teraz? Teraz co można było począć?
Szła jednak w zimowym, ciepłym kubraku i odpowiednich butach przez śnieg i korzenie, kierując kroki do miejsca, w którym wiedziała, że wielu ludzi pozostawiało dary. Chciała tylko sprawdzić, upewnić się że wszystko było na miejscu. Dla spokoju ducha, dla własnego zapewnienia. Była bogobojna, była z pewnością jedną z tych czarodziejów, którzy wierzyli w wyższe siły i że trzeba żyć z nimi w harmonii tak jak tylko mogli.
- Byłaś kiedyś na sabacie w Lancashire? Ollivanderzy zawsze co roku wyprawiają piękne uroczystości, powinnaś odwiedzić, teraz początkiem lutego będzie. Koniecznie musisz znaleźć chwilę, to zawsze są tak urokliwe obchody. Palimy ogniska, jemy wspólnie, składamy dary… Naprawdę, Jenny,jeśli nie miałaś okazji, koniecznie przyleć. Możesz zawsze się zatrzymać w zajeździe, to też nie problem, wiesz o tym, prawda? - zachęcała ją z delikatnym uśmiechem. Czasem czuła, że podobne praktyki mogą pomóc innym równe mocno co jej samej w odczuciu większego spokoju. Nic dziwnego, że zapraszała do nich kiedy tylko mogła.
love makes you happy in a house where
love is made
love is made
Ostatnio zmieniony przez Cynthia Skamander dnia 19.11.21 20:05, w całości zmieniany 1 raz
Gdy spotyka się pewne osoby w swym życiu, to na myśl przychodzi proste skojarzenie: “Chcę być taka jak ona gdy dorosnę”. Takie postanowienie zawsze podejmowała w sercu Jenny kiedy za młodu zawitała po raz pierwszy w zajeździe. Bezpieczna przystań i schronienie oazy spokoju, która skrywała się pod drewnianymi deskami i lekko już zmatowiałymi prześcieradłami. Ciocia Skamander, chociaż nie była bezpośrednia spokrewniona z Jenny (przynajmniej według jej podstawowej wiedzy na temat koligacji rodzinnych), zawsze stanowiła uosobienie ciepła rodzinnego, jaki zazwyczaj Moore kojarzyła z własną świętej pamięci matką. — Daj spokój Ciocia, cieszę się, że mogę pomóc i na pewno nie puściłabym cię samą w taki ziąb. — Dla zaakcentowania swojego postanowienia, potarła ramiona ubranymi w rękawiczki dłońmi. — Jemy dobrze, bo ja wszystko gotuję. Moje bratnie pędraki mają z kuchnią tyle wspólnego co gawron i sekretarzyk, ale jeśli mam być szczera, to składnikowo nie stoimy znowu tak dobrze. — Wzruszyła ramionami, wspominając regularne posiłki obiadowe wypełnione prostymi zupami z soczewicą na kości wołowej i pieczonych ryb. — Nigdy nam się nie przelewało, ale teraz jak tępią mugoli... Sama Ciocia rozumie, wariacji zup można zrobić tylko jakąś ograniczoną ilość. — Zażartowała, chociaż gdzieś w kącikach oczu dało się dostrzec wyraźny błysk smutku. Mimo ograniczonych zimowym strojem ruchów poruszała się żwawo i zgrabnie, miesiące stałego wysiłku fizycznego wpływające na stałą gotowość do ucieczki, czy ostatecznie ataku.
Niewiele wiedziała o Ollivanderach ani ich ziemiach, ale z ogólnej rozmowy, jaką odbyły w drodze, wywnioskowała, że tamci przykładają dużo wagę do swych wierzeń i natury, która w gęstych lasach ożywiała te tereny bardziej niż gdziekolwiek indziej. — Ja na sabacie? Co ty Ciocia, gdzie by mnie, Kopciucha z koniem, na bal przyjęli. — Zaśmiała się zupełnie szczerze i bez grama obrazy, wyobrażając sobie zabawny widok siebie na wykwintnie urządzonej sali. Im dłużej jednak wsłuchiwała się w słowa swojej towarzyszki, tym szerzej oczy otwierały się jej ze zdumieniem. — To tak wszyscy mogą wpaść? I komu te dary składają? Ollivanderom? — Spytała z zaciekawieniem, równocześnie dostrzegając, że oto trafiły wreszcie do celu swej podróży.
Niewiele wiedziała o Ollivanderach ani ich ziemiach, ale z ogólnej rozmowy, jaką odbyły w drodze, wywnioskowała, że tamci przykładają dużo wagę do swych wierzeń i natury, która w gęstych lasach ożywiała te tereny bardziej niż gdziekolwiek indziej. — Ja na sabacie? Co ty Ciocia, gdzie by mnie, Kopciucha z koniem, na bal przyjęli. — Zaśmiała się zupełnie szczerze i bez grama obrazy, wyobrażając sobie zabawny widok siebie na wykwintnie urządzonej sali. Im dłużej jednak wsłuchiwała się w słowa swojej towarzyszki, tym szerzej oczy otwierały się jej ze zdumieniem. — To tak wszyscy mogą wpaść? I komu te dary składają? Ollivanderom? — Spytała z zaciekawieniem, równocześnie dostrzegając, że oto trafiły wreszcie do celu swej podróży.
she smiled, and her face was like the sun
The member 'Jenny Moore' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 2
'k6' : 2
dorzut na zdarzenie
she smiled, and her face was like the sun
The member 'Jenny Moore' has done the following action : Rzut kością
'Zdarzenia' :
'Zdarzenia' :
Nigdy nie przypuszczała, że słowo ciocia, aż tak do niej przylgnie, ale z drugiej strony wcale jej to nie przeszkadzało. Nawet w duchu czuła się dobrze, że inni w ten sposób się do niej zwracają, bo w końcu to oznaczało, że ludzie ją sobie cenią - i że budzi miłe odczucia, bo jakie inne budziłaby ciocia jeśli nie te rodzinne i ciepłe? Nie musiała dzielić z kimś więzów krwi, aby się nim zaopiekować.
- Oh, no tak… nie jest teraz najlepiej z tym wszystkim. Jeśli czegoś wam potrzeba, nie bój się pisać, dobrze? Może powinnam zorganizować więcej nasion dla bliskich… Jednak ogródek przydomowy jest bardzo istotny, no i zbliża się przecież wiosna, to doskonały czas, aby coś zasadzić - powiedziała zmartwiona, uśmiechając się delikatnie do Jenny. Zawsze służyła radą i pomocą, nawet jeśli musiała coś uszczknąć z własnej spiżarki i talerza. - Jest mnóstwo zup, czasem drobna zmiana będzie wystarczająca… ale najważniejsze, że zupy są pożywne. I prostu do przygotowania. Nawet z tego, co można znaleźć w naturze - powiedziała, mając rzecz jasna na myśli napary i podobne temu.
Spojrzała początkowo nieco zaskoczona, a później cicho się roześmiała.
- Oh nie, nie, nie mówię o tym sabacie! Mówię o Imbolc… Ollivanderowie co roku dbają o to, aby bóstwa i skrzaty, i inne stworzenia na ziemiach Lancashire nam sprzyjały. Nie składamy ofiar Ollivanderom… składamy je przodkom, i siłą które dbają o naturę, o dobrobyt, o śmierć i życie. Może powinnam ci kiedyś przybliżyć obrzędy? - zaproponowała z uśmiechem. - Do miejsca, do którego idziemy, często zostawiamy dary właśnie dla stworzeń na tutejszych ziemiach, żeby nam sprzyjały. Miód i mleko to rzeczy, które są przyjmowane najchętniej, ale jakieś słodkie owoce czy jajka również są mile widziane… - mówiła kobieta dalej, choć z pewnością jej wierzenia i przekonania dla niejednego mogły brzmieć jak obłęd, ale czy można było się na nią gniewać czy wyśmiewać, kiedy opowiadała o wszystkim z takim przekonaniem i spokojem? Tym bardziej, że rzeczywiście dawało jej to pewnego rodzaju spokój.
Zbliżając się do stołu, Cynthia delikatnie się uśmiechnęła.
- Widzisz moja droga? Tak jak mówiłam, ktoś tutaj ucztował… i z pewnością byłby większy bałagan, gdyby były to jakieś dzikie zwierzęta, nie uważasz? - powiedziała z uśmiechem, lecz zanim się zdążyła zbliżyć do stołu usłyszała hałas, na który aż podskoczyła, przerażona że jest to jeden ze skrzatów czy innych stworzeń.
- Oh… oh… miałam… miałam coś zrobić, ale zapomniałam! Jak wrócić do domu? Może rozmawiałam tutaj z przyjaciółmi? Miałam się spotkać tu z przyjaciółką, a może z mężem..? Nie pamiętam… Nie pamiętam, ale to miejsce jakieś takie znajome… Oh, przepraszam, możecie mi pomóc? Szłam, ale nie jestem już pewna czy nie zboczyłam ze ścieżki… - powtarzała staruszka nieco rozkojarzona, rozglądając się po okolicy jakby nieobecnym spojrzeniem, jak gdyby bardziej była zagubiona gdzieś we własnych wspomnieniach niż obecna tu i teraz.
- Na Merlina!- zaraz zawołała, kiedy dostrzegła wyraźnie zagubioną staruszkę. Podeszła zaraz do niej, zaniepokojona stanem kobiety. - Ależ oczywiście, proszę się nie martwić. Czy nic pani nie dolega? Jenny, kochana, chodź, podejdź do pani z drugiej strony… czy wszystko w porządku? Taki ziąb, nie stała się pani krzywda? Na Merlina, naprawdę dobrze, że tutaj przyszłyśmy…
- Oh, no tak… nie jest teraz najlepiej z tym wszystkim. Jeśli czegoś wam potrzeba, nie bój się pisać, dobrze? Może powinnam zorganizować więcej nasion dla bliskich… Jednak ogródek przydomowy jest bardzo istotny, no i zbliża się przecież wiosna, to doskonały czas, aby coś zasadzić - powiedziała zmartwiona, uśmiechając się delikatnie do Jenny. Zawsze służyła radą i pomocą, nawet jeśli musiała coś uszczknąć z własnej spiżarki i talerza. - Jest mnóstwo zup, czasem drobna zmiana będzie wystarczająca… ale najważniejsze, że zupy są pożywne. I prostu do przygotowania. Nawet z tego, co można znaleźć w naturze - powiedziała, mając rzecz jasna na myśli napary i podobne temu.
Spojrzała początkowo nieco zaskoczona, a później cicho się roześmiała.
- Oh nie, nie, nie mówię o tym sabacie! Mówię o Imbolc… Ollivanderowie co roku dbają o to, aby bóstwa i skrzaty, i inne stworzenia na ziemiach Lancashire nam sprzyjały. Nie składamy ofiar Ollivanderom… składamy je przodkom, i siłą które dbają o naturę, o dobrobyt, o śmierć i życie. Może powinnam ci kiedyś przybliżyć obrzędy? - zaproponowała z uśmiechem. - Do miejsca, do którego idziemy, często zostawiamy dary właśnie dla stworzeń na tutejszych ziemiach, żeby nam sprzyjały. Miód i mleko to rzeczy, które są przyjmowane najchętniej, ale jakieś słodkie owoce czy jajka również są mile widziane… - mówiła kobieta dalej, choć z pewnością jej wierzenia i przekonania dla niejednego mogły brzmieć jak obłęd, ale czy można było się na nią gniewać czy wyśmiewać, kiedy opowiadała o wszystkim z takim przekonaniem i spokojem? Tym bardziej, że rzeczywiście dawało jej to pewnego rodzaju spokój.
Zbliżając się do stołu, Cynthia delikatnie się uśmiechnęła.
- Widzisz moja droga? Tak jak mówiłam, ktoś tutaj ucztował… i z pewnością byłby większy bałagan, gdyby były to jakieś dzikie zwierzęta, nie uważasz? - powiedziała z uśmiechem, lecz zanim się zdążyła zbliżyć do stołu usłyszała hałas, na który aż podskoczyła, przerażona że jest to jeden ze skrzatów czy innych stworzeń.
- Oh… oh… miałam… miałam coś zrobić, ale zapomniałam! Jak wrócić do domu? Może rozmawiałam tutaj z przyjaciółmi? Miałam się spotkać tu z przyjaciółką, a może z mężem..? Nie pamiętam… Nie pamiętam, ale to miejsce jakieś takie znajome… Oh, przepraszam, możecie mi pomóc? Szłam, ale nie jestem już pewna czy nie zboczyłam ze ścieżki… - powtarzała staruszka nieco rozkojarzona, rozglądając się po okolicy jakby nieobecnym spojrzeniem, jak gdyby bardziej była zagubiona gdzieś we własnych wspomnieniach niż obecna tu i teraz.
- Na Merlina!- zaraz zawołała, kiedy dostrzegła wyraźnie zagubioną staruszkę. Podeszła zaraz do niej, zaniepokojona stanem kobiety. - Ależ oczywiście, proszę się nie martwić. Czy nic pani nie dolega? Jenny, kochana, chodź, podejdź do pani z drugiej strony… czy wszystko w porządku? Taki ziąb, nie stała się pani krzywda? Na Merlina, naprawdę dobrze, że tutaj przyszłyśmy…
Ziemie Lancashire znała dotychczas tylko ze swoich dróg kurierskich, tych skupionych w leśnych ostępach i prócz zielonych krajobrazów drzewach, prezentujących niewielki zalążek piękna hrabstwa. Piknik, do którego dotarły, uświadamiał Jenny w fakcie, jak wiele jeszcze miała do odkrycia w magicznie tajemniczej okolicy.
— Musi mnie kiedyś Ciocia nauczyć o tych roślinach, bo ja o opiece nad nimi niewiele wiem, poza tym które wrzucić do garnka, żeby było smacznie i pożywnie. — Co ciekawe, chociaż w ogólnym rozrachunku swojego rodzeństwa, Jenn miała najwięcej do czynienia z ogólnopojętą naturą, to nigdy nie pokusiła się o zgłębienie swojej wiedzy zielarskiej. Przyzwyczajona do patrzenia na świat z końskiego grzbietu, miała do ziemi jeszcze kawałek i nigdy nie pokusiła się o wykonanie tego dystansu. Być może właśnie teraz miał być momentem, w którym stan ten się zmieni? W końcu im dłużej wojna miała trwać, tym bardziej zmuszeni będą polegać na sobie i swoich zasobach. Cynthia miała złote serce i Moore była pewna, że kobieta nigdy nie odmówiłaby im pomocy, ale nie oznaczało to, że zamierzała z niej skorzystać, a co dopiero nadużywać. Skamander mogła nie mówić tego na głos, ale każde z nich zmagało się ze swoimi problemami. Bez trudu dostrzegła, iż miejsce, do którego zmierzały, było już przez kogoś zajęte niedawny czas przed ich przybyciem.
— To… Hmm, to by mogło być ciekawe, ale ja tam nie wiem, czy te obrzędy są bezpieczne. U nas właściwie tylko Silly czasami chodzi do kościoła no i mama nauczyła mnie niegdyś kilku słów modlitwy. — Odparła, nieco nieśmiało przez wzgląd na swoją niewystarczającą wiedzę i ostrożność. Nie miała w zamiarze obrażać wierzeń swojej towarzyszki, ani też kwestionować jej zdania, ale sama lubiła się trzymać tego, co znane. Już i tak ostatnio coraz bardziej zastanawiała się na temat tego całego Boga, powoli przymierzając się do tego, żeby faktycznie porozmawiać z nim w cztery oczy. Gość ewidentnie musiał nie wiedzieć co dzieje się w ich kraju, a Jenny chętnie pomogłaby mu w rozjaśnieniu tej kwestii. Przebiegła wzrokiem po blacie stołu, oraz rozłożonych w chaotycznej konstelacji resztkach spożywanego posiłku, a na plecach pojawił się lekki dreszcz. Zupełnie jakby słyszała czyiś chichot.
— Ciocia jesteś pewna, że… — Nie dane było dziewczynie skończyć, bo oto przed nimi pojawiła się wątła sylwetka. — A zimno zimno to prawda, może przez to zboczyłam ze szlaku. Jak ośnieżone to trudniej znaleźć ścieżki. Co ja tu miałam… A zimno zimno, to prawda chyba znajome na mnie czekają, co jakiś czas się spotykamy, jak nie jest za bardzo zimno...— Moore pośpieszyła do boku kobiety, delikatnie obejmując wątłe ramię i przy tym mrużąc oczy w poszukiwaniu śladu po jej wcześniejszej podróży. Warunki zimowe utrudniały orientację w terenie, ale wprawione zmysły bez trudu odszukały w śniegu naruszoną przez odciski rozklekotanych butów warstwę. — Musiała przyjść z tamtego kierunku. Czy mogłaby nam pani pokazać w którą stronę do domu? — Spytała łagodnie i ostrożnie, uśmiechając się do starszej kobiety z wyrozumiałością.
— Musi mnie kiedyś Ciocia nauczyć o tych roślinach, bo ja o opiece nad nimi niewiele wiem, poza tym które wrzucić do garnka, żeby było smacznie i pożywnie. — Co ciekawe, chociaż w ogólnym rozrachunku swojego rodzeństwa, Jenn miała najwięcej do czynienia z ogólnopojętą naturą, to nigdy nie pokusiła się o zgłębienie swojej wiedzy zielarskiej. Przyzwyczajona do patrzenia na świat z końskiego grzbietu, miała do ziemi jeszcze kawałek i nigdy nie pokusiła się o wykonanie tego dystansu. Być może właśnie teraz miał być momentem, w którym stan ten się zmieni? W końcu im dłużej wojna miała trwać, tym bardziej zmuszeni będą polegać na sobie i swoich zasobach. Cynthia miała złote serce i Moore była pewna, że kobieta nigdy nie odmówiłaby im pomocy, ale nie oznaczało to, że zamierzała z niej skorzystać, a co dopiero nadużywać. Skamander mogła nie mówić tego na głos, ale każde z nich zmagało się ze swoimi problemami. Bez trudu dostrzegła, iż miejsce, do którego zmierzały, było już przez kogoś zajęte niedawny czas przed ich przybyciem.
— To… Hmm, to by mogło być ciekawe, ale ja tam nie wiem, czy te obrzędy są bezpieczne. U nas właściwie tylko Silly czasami chodzi do kościoła no i mama nauczyła mnie niegdyś kilku słów modlitwy. — Odparła, nieco nieśmiało przez wzgląd na swoją niewystarczającą wiedzę i ostrożność. Nie miała w zamiarze obrażać wierzeń swojej towarzyszki, ani też kwestionować jej zdania, ale sama lubiła się trzymać tego, co znane. Już i tak ostatnio coraz bardziej zastanawiała się na temat tego całego Boga, powoli przymierzając się do tego, żeby faktycznie porozmawiać z nim w cztery oczy. Gość ewidentnie musiał nie wiedzieć co dzieje się w ich kraju, a Jenny chętnie pomogłaby mu w rozjaśnieniu tej kwestii. Przebiegła wzrokiem po blacie stołu, oraz rozłożonych w chaotycznej konstelacji resztkach spożywanego posiłku, a na plecach pojawił się lekki dreszcz. Zupełnie jakby słyszała czyiś chichot.
— Ciocia jesteś pewna, że… — Nie dane było dziewczynie skończyć, bo oto przed nimi pojawiła się wątła sylwetka. — A zimno zimno to prawda, może przez to zboczyłam ze szlaku. Jak ośnieżone to trudniej znaleźć ścieżki. Co ja tu miałam… A zimno zimno, to prawda chyba znajome na mnie czekają, co jakiś czas się spotykamy, jak nie jest za bardzo zimno...— Moore pośpieszyła do boku kobiety, delikatnie obejmując wątłe ramię i przy tym mrużąc oczy w poszukiwaniu śladu po jej wcześniejszej podróży. Warunki zimowe utrudniały orientację w terenie, ale wprawione zmysły bez trudu odszukały w śniegu naruszoną przez odciski rozklekotanych butów warstwę. — Musiała przyjść z tamtego kierunku. Czy mogłaby nam pani pokazać w którą stronę do domu? — Spytała łagodnie i ostrożnie, uśmiechając się do starszej kobiety z wyrozumiałością.
she smiled, and her face was like the sun
- Z przyjemnością nauczę, moja droga - zapewniła z uśmiechem, w końcu nigdy nie odmawiając pomocy innym - a przynajmniej nie w momencie, w którym wiedziała jak pomóc. Lubiła towarzystwo innych, a od małego była również uczynna - nauczona trochę przez rodzinny biznes, aby pomagać innym. Łatwo odnajdywała się w tej roli, więc tym bardziej nie sprawiało to jej problemów. -A na wiosnę to najlepszy czas na to, żeby cię nauczyć, zaufaj mi w tej kwestii. Wszystko zacznie kwitnąć, powiem ci co łatwego można zasadzić i jak o to dbać, o nic się nie martw - dodała z ciepłym uśmiechem. Musieli sobie pomagać, bo co zostanie na tym nieszczęsnym świecie, kiedy przestaną być dla siebie wzajemnie pomocni? Jakie wyrosną dzieci, które nie będą widziały, że dorośli sobie pomagają wzajemnie? Tak, żeby móc pracować na wspólne dobro w przyszłości.
- Absolutnie bezpieczne! - zapewniła z szerokim uśmiechem, kiwając głową, bo w końcu sama co roku brała udział w obrzędach Imbolc. Co prawda też częściowo pracując na nich, ale wciąż. - Pod Gruszą zawsze jest mile widziane na sabacie, mogę porozmawiać z lordem Havelockiem czy mogę cię przyprowadzić - zapewniła, kiwając głową. - Och, to bardzo dobrze, choć nie mogę ukryć, że to nie do końca takie... modlitwy. Mamy nieco inne obrzędy, ale wszystko ci wytłumaczę jeśli zdecydujesz się przyjść - kontynuowała, samej nigdy nie mając do czynienia z wiarami mugolskimi - z kościołami, z modlitwami, z obrzędami tych, którzy nie posiadali magii, bo też i rzadko te rodziny magiczne je kultywowały. Czasem miała wrażenie, że czarodzieje w ogóle byli mało bogobojni, choć zupełnie zależało to od jednostki - ale jak można było inaczej określić tych, którzy byli odpowiedzialni za wszystkie tragiczne rzeczy, które w ostatnim czasie miały miejsce w Anglii? Musieli nie czuć strachu przed śmiercią, że dopuszczali się tego wszystkiego.
Przez moment doszedł do jej uszu ten chichot, nieprzyjemny i niepokojący, ale może... może jednak to była ta kobieta? Może była niepoczytalna, może potrzebowała pomocy?
Tego ostatniego na pewno, po samym sposobie w jakim opowiadała i mówiła!
- Jenny, słonko, opowiem ci nieco więcej o tym miejscu przy następnej okazji, co ty na to? - zaproponowała jej z uśmiechem, bo i panna Moore na pewno wiedziała, że teraz potrzebują skupić się na pomocy tej nieszczęsnej babusieńce.
Cynthia troskliwie acz pewnie ujęła kobietę pod ramię. Była kobietą drobną, acz miała nieco siły dzięki pracy na zajeździe - gdzie nie bała się ani fizycznej, ani tej psychicznej pracy. Zajmowała się wieloma rzeczami bez ograniczeń zamiast siedzieć jedynie w kuchni.
- Oh tak, dużo trudniej, tak tak. Ale pomożemy pani, pomożemy zmaleźć drogę. Nazywam się Cynthia, to jest Jenny. Jak pani się nazywa? - zapytała, zerkając również na miejsce, o którym mówiła jej towarzyszka. Z pewnością miała rację, szczególnie z takim doświadczeniem zadowowym jakie ona miała! Z pewnością było lepiej jej zaufać, więc już po chwili ostrożnie skierowała się z dużo starszą kobietą na odpowiednią ścieżkę.
- Oh, niedaleko jest Halton. Piękny most tam jest, i miejsce na spacery... to chyba o tym miejscu mowa, tak proszę pani? Żyje pani w Halton? Ah, ten mróz jest niebywały, rzeczywiście. Jest pani cieplej? Proszę się oprzeć bardziej, bliżej to jest cieplej zawsze, a nie możemy pozwolić pani się tutaj wychłodzić na śmierć! - wspomniała kobieta ciepło, mówiąc dość spokojnie i powoli z wyraźną troską. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby coś się stało tej kobiecie! Choć w myślach od razu jej przeszło czy przypadkiem w tym miejscu, w tym lesie ktoś nie narzucił kolejnych złych zaklęć? Czy wojna mogła się już odbijać w taki sposób na jej ukochanym Lancaster? Ah, miała nadzieję, że nie!
- Absolutnie bezpieczne! - zapewniła z szerokim uśmiechem, kiwając głową, bo w końcu sama co roku brała udział w obrzędach Imbolc. Co prawda też częściowo pracując na nich, ale wciąż. - Pod Gruszą zawsze jest mile widziane na sabacie, mogę porozmawiać z lordem Havelockiem czy mogę cię przyprowadzić - zapewniła, kiwając głową. - Och, to bardzo dobrze, choć nie mogę ukryć, że to nie do końca takie... modlitwy. Mamy nieco inne obrzędy, ale wszystko ci wytłumaczę jeśli zdecydujesz się przyjść - kontynuowała, samej nigdy nie mając do czynienia z wiarami mugolskimi - z kościołami, z modlitwami, z obrzędami tych, którzy nie posiadali magii, bo też i rzadko te rodziny magiczne je kultywowały. Czasem miała wrażenie, że czarodzieje w ogóle byli mało bogobojni, choć zupełnie zależało to od jednostki - ale jak można było inaczej określić tych, którzy byli odpowiedzialni za wszystkie tragiczne rzeczy, które w ostatnim czasie miały miejsce w Anglii? Musieli nie czuć strachu przed śmiercią, że dopuszczali się tego wszystkiego.
Przez moment doszedł do jej uszu ten chichot, nieprzyjemny i niepokojący, ale może... może jednak to była ta kobieta? Może była niepoczytalna, może potrzebowała pomocy?
Tego ostatniego na pewno, po samym sposobie w jakim opowiadała i mówiła!
- Jenny, słonko, opowiem ci nieco więcej o tym miejscu przy następnej okazji, co ty na to? - zaproponowała jej z uśmiechem, bo i panna Moore na pewno wiedziała, że teraz potrzebują skupić się na pomocy tej nieszczęsnej babusieńce.
Cynthia troskliwie acz pewnie ujęła kobietę pod ramię. Była kobietą drobną, acz miała nieco siły dzięki pracy na zajeździe - gdzie nie bała się ani fizycznej, ani tej psychicznej pracy. Zajmowała się wieloma rzeczami bez ograniczeń zamiast siedzieć jedynie w kuchni.
- Oh tak, dużo trudniej, tak tak. Ale pomożemy pani, pomożemy zmaleźć drogę. Nazywam się Cynthia, to jest Jenny. Jak pani się nazywa? - zapytała, zerkając również na miejsce, o którym mówiła jej towarzyszka. Z pewnością miała rację, szczególnie z takim doświadczeniem zadowowym jakie ona miała! Z pewnością było lepiej jej zaufać, więc już po chwili ostrożnie skierowała się z dużo starszą kobietą na odpowiednią ścieżkę.
- Oh, niedaleko jest Halton. Piękny most tam jest, i miejsce na spacery... to chyba o tym miejscu mowa, tak proszę pani? Żyje pani w Halton? Ah, ten mróz jest niebywały, rzeczywiście. Jest pani cieplej? Proszę się oprzeć bardziej, bliżej to jest cieplej zawsze, a nie możemy pozwolić pani się tutaj wychłodzić na śmierć! - wspomniała kobieta ciepło, mówiąc dość spokojnie i powoli z wyraźną troską. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby coś się stało tej kobiecie! Choć w myślach od razu jej przeszło czy przypadkiem w tym miejscu, w tym lesie ktoś nie narzucił kolejnych złych zaklęć? Czy wojna mogła się już odbijać w taki sposób na jej ukochanym Lancaster? Ah, miała nadzieję, że nie!
Z natury nie marzyła za wiele. Lubiła oczywiście wyobrażać sobie różne rzeczy, jak na przykład to, że ubierze piękną sukienkę, porwie do tańca jakiegoś lorda na jakimś balu jakiegoś Imbolca i zostanie sama lordową. Lady? Sam fakt, że nie była pewna odpowiedniej użytkowości konkretnych nazw, mówił za siebie. Życie Jenny leżało gdzie indziej. Tu na tych zimowych drogach, w lekko zmrożonym błocie pokrytym warstwą śnieżnego cukru pudru, gdzie idealnie odciskały się kopyta Płotki, a gdy odrobinę ciągnęła za lejce, rozwijały się też i skrzydła jej wierzchowca. Moore nie potrafiła stwierdzić, czy to dobrze, czy źle. Znała w końcu mnóstwo ludzi marzących na potęgę, wręcz w każdej wolnej chwili swojego cennego czasu. Czy brak takich zainteresowań oznaczał jej głupotę, a może po prostu zbyt była ukontentowana tym, co miała przy sobie, by w pełni oddać się własnym fantazjom?
— To Ciocia tak zna tych lordów, że może z nimi porozmawiać o mnie? To by dopiero było, ha! Moore omawiana przy herbatce w zamku. Chociaż sama się pochwalę Cyn, że znam osobiście najmilszą damę tego kraju. Mare Greengrass to jest! Byłyśmy razem na roku w Hogwarcie i muszę ci opowiedzieć à propos religijności mojej rodziny, że istny z niej anioł. — Zażartowała z pełnym ciepłych wspomnień uśmiechem, jednocześnie mając nadzieję, iż swoją gadaniną rozweseli ich towarzyszkę.
Staruszka zdawała się jednak odporna na ich pogadanki, wpatrzona z uporem w dróżkę, którą podążały, musiała się nad czymś niezwykle intensywnie zastanawiać. Dopiero pytanie Skamander wyrwało ją z transu. — Cynthia i Jenny przeurocze imiona i jakie nowoczesne! Hildegarda, Hildegarda Clarke, po mężu… O właśnie! — Niewielka kobieta praktycznie podskoczyła z radości, zaangażowana w dyskusję musiała sobie najwyraźniej przypomnieć cenną informację. — Mąż mój Milo Clarke na mnie czeka w domu! Taki ładny… Mąż, nie dom. Stara chatka, brzydka i przyczajona na skraju lasu. — Przerwała, kaszląc gwałtownie, a po wątłym ciele przeszedł dreszcz zimna, na który Jenny zareagowała zmarszczeniem brwi. — Halton… Tak, to możliwe. Nie jest na zewnątrz dłużej niż trzydzieści minut, a to by się zgadzało z kierunkiem, w którym idziemy. Wydaje mi się też, że gdy wchodziłyśmy do lasu, po prawej mignęły nam jakieś zabudowania, pamięta Ciocia? Mała stodoła i domek z mchem między dachówkami. — W zamyśleniu próbowała przywołać wspomnienia początku ich podróży, jednocześnie wciąż podtrzymując za ramię ich nowo poznaną towarzyszkę. Zdążyły dojść już do głębi lasu, zostawiając w tyle polanę piknikową, a także nieprzyjemne poczucie bycia obserwowanej, które dosięgło dziewczynę kilkanaście minut wcześniej. — Czy to może być tam? — Spytała wreszcie, po kilku minutach dalszego spaceru, wskazując Cioci dym unoszący się z krzywego komina. Jedyny budynek w najbliższej okolicy wyglądający, chociażby z pozoru na zamieszkany. Mimo tego warto było zachować ostrożność, bo o ile instynkty i natura każą Jenny natychmiast śpieszyć z pomocą, to wspomnienia tragedii, jakie niesie ze sobą wojna na takich jak ona, wyzwoliło w czarownicy nutę słusznej ostrożności.
— To Ciocia tak zna tych lordów, że może z nimi porozmawiać o mnie? To by dopiero było, ha! Moore omawiana przy herbatce w zamku. Chociaż sama się pochwalę Cyn, że znam osobiście najmilszą damę tego kraju. Mare Greengrass to jest! Byłyśmy razem na roku w Hogwarcie i muszę ci opowiedzieć à propos religijności mojej rodziny, że istny z niej anioł. — Zażartowała z pełnym ciepłych wspomnień uśmiechem, jednocześnie mając nadzieję, iż swoją gadaniną rozweseli ich towarzyszkę.
Staruszka zdawała się jednak odporna na ich pogadanki, wpatrzona z uporem w dróżkę, którą podążały, musiała się nad czymś niezwykle intensywnie zastanawiać. Dopiero pytanie Skamander wyrwało ją z transu. — Cynthia i Jenny przeurocze imiona i jakie nowoczesne! Hildegarda, Hildegarda Clarke, po mężu… O właśnie! — Niewielka kobieta praktycznie podskoczyła z radości, zaangażowana w dyskusję musiała sobie najwyraźniej przypomnieć cenną informację. — Mąż mój Milo Clarke na mnie czeka w domu! Taki ładny… Mąż, nie dom. Stara chatka, brzydka i przyczajona na skraju lasu. — Przerwała, kaszląc gwałtownie, a po wątłym ciele przeszedł dreszcz zimna, na który Jenny zareagowała zmarszczeniem brwi. — Halton… Tak, to możliwe. Nie jest na zewnątrz dłużej niż trzydzieści minut, a to by się zgadzało z kierunkiem, w którym idziemy. Wydaje mi się też, że gdy wchodziłyśmy do lasu, po prawej mignęły nam jakieś zabudowania, pamięta Ciocia? Mała stodoła i domek z mchem między dachówkami. — W zamyśleniu próbowała przywołać wspomnienia początku ich podróży, jednocześnie wciąż podtrzymując za ramię ich nowo poznaną towarzyszkę. Zdążyły dojść już do głębi lasu, zostawiając w tyle polanę piknikową, a także nieprzyjemne poczucie bycia obserwowanej, które dosięgło dziewczynę kilkanaście minut wcześniej. — Czy to może być tam? — Spytała wreszcie, po kilku minutach dalszego spaceru, wskazując Cioci dym unoszący się z krzywego komina. Jedyny budynek w najbliższej okolicy wyglądający, chociażby z pozoru na zamieszkany. Mimo tego warto było zachować ostrożność, bo o ile instynkty i natura każą Jenny natychmiast śpieszyć z pomocą, to wspomnienia tragedii, jakie niesie ze sobą wojna na takich jak ona, wyzwoliło w czarownicy nutę słusznej ostrożności.
she smiled, and her face was like the sun
- Oh, nie, nie, aż tak to nie znam! - zapewniła z uśmiechem, nieco rozbawiona wizją, że przychodziłaby do szlachty na herbatkę. - Pomagam w kuchni Ollivanderów czasem, często pomagam przy naszych obrzędach, rozumiesz, zawsze lepiej więcej rąk niż mniej do pracy... - przyznała. - Oh, no i Ollivanderowie czasem odwiedzają zajazd, tak, zdarza się... Ale to nic takiego - przyznała z uśmiechem, zaraz spoglądając zaskoczona na słowa o lady Mare. - Oh, ojej! Toż to naprawdę zaszczyt. Ah, widziałam lady podczas Imbolc, pojawia się tam. To bliska rodzina chyba? Ah, nie wiem, często mam problemy z zapamiętam jak to u szlachty wygląda, sama rozumiesz, to nie jest proste spamiętanie tam, kto czyją jest rodziną - przyznała, kiwając głową, bo też i zazwyczaj miała szczątkowe informacje na ten temat. Wiedziała natomiast, że rodzina Greengrassów brała udział w obrzędach organizowanych przez Ollivanderów i często można było ich dostrzec podczas nich. Jednak sama nie starała się nigdy nawiązywać kontaktów z nimi, bo przecież jej nie wypadało! Kto by to pomyślał, żeby ona, taka zwykła kura domowa pakowała się w konwersacje z lordami i lady? Przecież ci ludzie byli zupełnie poza jej zasięgiem, o czym miałaby z nimi porozmawiać? Opowiedzieć jak się ubija masło i jak upiec szarlotkę? Przecież mieli od tego służbę, aby się znała na takich rzeczach! Szlachta miała ważniejsze rzeczy na głowie, których Cynthia dokładnie nie pojmowała rzecz jasna, ale była pewna, że są to ludzie niebywale zajęci ważniejszymi sprawami.
- Hildegarda, ależ piękne imię! - zachwyciła się kobieta, uśmiechając delikatnie i kiwając głową. Już po chwili jednak wsłuchując się w kolejne słowa kobiety, uśmiechnęła się. Ah, tak, kiedyś marzyła o tym sama, aby zestarzeć się z własnym mężem... Chociaż niestety nigdy nie zostało jej to dane. Domek gdzieś na skraju lasu, dzieci, starość...
Choć zajazd był dla niej wszystkim, czasem brakowało jej takiej pełniejszej rodziny. Ale nie miała czasu ani głowy aby myśleć o randkowaniu! A tym bardziej wieku. Miała ważniejsze rzeczy na głowie, takie jak zarządzanie Pod Gruszą, no i teraz też pomoc tej biednej kobiecie.
- Do chatki, tak, tak, Jenny skarbie to może być ta chatka - potwierdziła Cynthia, zastanawiając się przez moment. To było bardzo możliwe, nawet pewne! A przynajmniej trop ten był lepszy niż żaden.
Chwyciła kobietę, zmartwiona jej stanem. Podczas drogi dopytywała jeszcze i zagadywała ją, aby opowiedziała czy to o mężu, czy ich domu, czy po prostu wspomnieć o życiu. Chciała się nią zaopiekować, bo jakby mogły ją wraz z Jenny porzucić tutaj w lesie? Na śmierć? Oh nie, nigdy!
Z drugiej strony nieco się zaniepokoiła. Zgubienie się w lesie, przy którym się mieszka? Czy to był jej stan, czy to starość? A może kolejne skutki wojny, może jakieś zaklęcia? Ah, nie chciała nawet myśleć o takich tragicznych rzeczach! Czy naprawdę świat stawał się aż tak niebezpieczny, że zwykły spacer wywoływał ryzyko?
Kiedy dojrzały chatkę, poprowadziły kobietę dalej ścieżką, a ta wyadawała się rozpoznać swoje miejsce zamieszkania. Cynthia odetchnęła z ulgą, pozwalając Jenny zapukać do drzwi, kiedy tylko znaleźli się wystarczająco blisko, samej wciąż podtrzymując starszą kobietę, aby ta się nie poślizgnęła gdzieś na lodzie.
- Hildegarda, ależ piękne imię! - zachwyciła się kobieta, uśmiechając delikatnie i kiwając głową. Już po chwili jednak wsłuchując się w kolejne słowa kobiety, uśmiechnęła się. Ah, tak, kiedyś marzyła o tym sama, aby zestarzeć się z własnym mężem... Chociaż niestety nigdy nie zostało jej to dane. Domek gdzieś na skraju lasu, dzieci, starość...
Choć zajazd był dla niej wszystkim, czasem brakowało jej takiej pełniejszej rodziny. Ale nie miała czasu ani głowy aby myśleć o randkowaniu! A tym bardziej wieku. Miała ważniejsze rzeczy na głowie, takie jak zarządzanie Pod Gruszą, no i teraz też pomoc tej biednej kobiecie.
- Do chatki, tak, tak, Jenny skarbie to może być ta chatka - potwierdziła Cynthia, zastanawiając się przez moment. To było bardzo możliwe, nawet pewne! A przynajmniej trop ten był lepszy niż żaden.
Chwyciła kobietę, zmartwiona jej stanem. Podczas drogi dopytywała jeszcze i zagadywała ją, aby opowiedziała czy to o mężu, czy ich domu, czy po prostu wspomnieć o życiu. Chciała się nią zaopiekować, bo jakby mogły ją wraz z Jenny porzucić tutaj w lesie? Na śmierć? Oh nie, nigdy!
Z drugiej strony nieco się zaniepokoiła. Zgubienie się w lesie, przy którym się mieszka? Czy to był jej stan, czy to starość? A może kolejne skutki wojny, może jakieś zaklęcia? Ah, nie chciała nawet myśleć o takich tragicznych rzeczach! Czy naprawdę świat stawał się aż tak niebezpieczny, że zwykły spacer wywoływał ryzyko?
Kiedy dojrzały chatkę, poprowadziły kobietę dalej ścieżką, a ta wyadawała się rozpoznać swoje miejsce zamieszkania. Cynthia odetchnęła z ulgą, pozwalając Jenny zapukać do drzwi, kiedy tylko znaleźli się wystarczająco blisko, samej wciąż podtrzymując starszą kobietę, aby ta się nie poślizgnęła gdzieś na lodzie.
love makes you happy in a house where
love is made
love is made
Chyba musiała zacząć spędzać nawet więcej czasu w Zajeździe, skoro pojawiały się w nim takie osobistości! Miło było nawet tymczasowo oderwać się od przyziemnych trosk, nawet tych obejmujących opartą na ramieniu Jenny starszą panią. — O dziwo, chociaż szlachtą nie jestem, to akurat, doskonale rozumiem. — Żartobliwie przywołując w myślach rozległe korzenie swoich krewniaków. Najwyraźniej jedną z nielicznych cech, jakie dzielili z wysoko urodzonymi, była liczna rodzina.
Szybkie trzy puknięcia, stanowcze i pewne nie musiały czekać długo na odzew. Oto w drzwiach pojawił się lekko pochylony mężczyzna w podeszłym już wieku, ale poruszający się żwawo i z wyraźnym zaniepokojeniem. — Na brodę Merlina Hilde, to ty! — Wykrzyknął, zaraz praktycznie wydzierając obu kobietom z ramion swoją małżonkę i porywając ją w kruche objęcia. — A jakże ja, jakiejś innej starej baby się spodziewałeś na swoim progu amancie? — Wymamrotała ich towarzyszka, wciąż nieco niewyraźna z twarzy, jednak ewidentnie pokrzepiona znajomym wyglądem swojego domu. — Całe szczęście, że ją znaleźliście w porę i to w tym zimnie! Moja droga Hilde uwielbia spacery i obserwowanie ptaków, powtarzam jej, że z tym wzrokiem nawet za wielu nie widzi, w dodatku zdrowotnie nie ma najlepiej, ale mnie nie słucha i tak to się kończy. Ale chodźcie, chodźcie dobrodziejki, nie stójcie w progu!
— Właściwie to… — Jenny przeniosła niepewnie spojrzenie na Cynthię, w końcu zaplanowały własną przechadzkę tylko i wyłącznie dla wzajemnego towarzystwa. Ponieważ jednak wychowanie nie pozwalało na odmowę uprzejmości, dziewczyna tylko kiwnęła głową i przekroczyła próg sieni, szybko odnajdując drogę do małej kuchni. — Na chwilkę chyba możemy. Upewnić się, że Hilde odpocznie w spokoju. — Uśmiechnęła się do staruszki, której mąż wciąż towarzyszył aż do momentu gdy zajęła miejsce w bujanym fotelu przy kominku. — A co wy tam w lesie robicie o tej porze roku eh? W domu trzeba siedzieć i korzystać z zapasów, chociaż Merlin świadkiem, że za wiele ich nie mamy. — Pan Milo charknął znacząco, jakby na potwierdzenie swych słów, nurkując w malutkiej spiżarence i po chwili wyłaniając się z naręczem przykurzonej butelki oraz kilku kieliszków. — Trzymam na specjalne okazje, bimber własnej roboty z naszych ziemniaków. — Oznajmił z dumą, palcem wskazując ręcznie uzupełnianą etykietę. Moore z rozbawieniem, ale i niewielką dozą konsternacji zerknęła na Cynthię, bez słowa przyjmując kieliszek wypełniony przeźroczystą cieczą.
Już ledwo wąchnięcie wystarczyło, by do nosa obu kobiet dotarł wyjątkowo intensywny napój.
— To co, zdrowie wasze, Hildegardy i moje w tej kolejności? — Spytał gospodarz ze szczerbatym uśmiechem, a następnie nie czekając na odpowiedź, pochłonął zawartość własnego naczynia.
— A panią chyba skądś znam, tutejsza prawda? — Mlaskając z zadowoleniem zwrócił się do Skamander.
Szybkie trzy puknięcia, stanowcze i pewne nie musiały czekać długo na odzew. Oto w drzwiach pojawił się lekko pochylony mężczyzna w podeszłym już wieku, ale poruszający się żwawo i z wyraźnym zaniepokojeniem. — Na brodę Merlina Hilde, to ty! — Wykrzyknął, zaraz praktycznie wydzierając obu kobietom z ramion swoją małżonkę i porywając ją w kruche objęcia. — A jakże ja, jakiejś innej starej baby się spodziewałeś na swoim progu amancie? — Wymamrotała ich towarzyszka, wciąż nieco niewyraźna z twarzy, jednak ewidentnie pokrzepiona znajomym wyglądem swojego domu. — Całe szczęście, że ją znaleźliście w porę i to w tym zimnie! Moja droga Hilde uwielbia spacery i obserwowanie ptaków, powtarzam jej, że z tym wzrokiem nawet za wielu nie widzi, w dodatku zdrowotnie nie ma najlepiej, ale mnie nie słucha i tak to się kończy. Ale chodźcie, chodźcie dobrodziejki, nie stójcie w progu!
— Właściwie to… — Jenny przeniosła niepewnie spojrzenie na Cynthię, w końcu zaplanowały własną przechadzkę tylko i wyłącznie dla wzajemnego towarzystwa. Ponieważ jednak wychowanie nie pozwalało na odmowę uprzejmości, dziewczyna tylko kiwnęła głową i przekroczyła próg sieni, szybko odnajdując drogę do małej kuchni. — Na chwilkę chyba możemy. Upewnić się, że Hilde odpocznie w spokoju. — Uśmiechnęła się do staruszki, której mąż wciąż towarzyszył aż do momentu gdy zajęła miejsce w bujanym fotelu przy kominku. — A co wy tam w lesie robicie o tej porze roku eh? W domu trzeba siedzieć i korzystać z zapasów, chociaż Merlin świadkiem, że za wiele ich nie mamy. — Pan Milo charknął znacząco, jakby na potwierdzenie swych słów, nurkując w malutkiej spiżarence i po chwili wyłaniając się z naręczem przykurzonej butelki oraz kilku kieliszków. — Trzymam na specjalne okazje, bimber własnej roboty z naszych ziemniaków. — Oznajmił z dumą, palcem wskazując ręcznie uzupełnianą etykietę. Moore z rozbawieniem, ale i niewielką dozą konsternacji zerknęła na Cynthię, bez słowa przyjmując kieliszek wypełniony przeźroczystą cieczą.
Już ledwo wąchnięcie wystarczyło, by do nosa obu kobiet dotarł wyjątkowo intensywny napój.
— To co, zdrowie wasze, Hildegardy i moje w tej kolejności? — Spytał gospodarz ze szczerbatym uśmiechem, a następnie nie czekając na odpowiedź, pochłonął zawartość własnego naczynia.
— A panią chyba skądś znam, tutejsza prawda? — Mlaskając z zadowoleniem zwrócił się do Skamander.
she smiled, and her face was like the sun
Prowadząc kobietę do domu musiały obie uważać na to, aby przypadkiem nie poślizgnąć się gdzieś po drodze czy tym bardziej nie potknąć o jakiś ukryty konar czy kamień na drodze. A na takie zaproszenie mężczyzny nie mogły odmówić skorzystania z gościnności, tym bardziej że sama Cynthia nie była najlepszą osobą w kwestii odmawiania. Nie radziła sobie z tym, aby komuś powiedzieć proste nie czy podziękować za pomoc, za gościnę - taka już była od najmłodszych lat. Bo co jeśli ktoś by się na nią obraził lub coś podobnego?
- Oh, to żaden problem, żadne dobrodziejki. Przechodziłyśmy tam, nie mogłyśmy zostawić Hilde samej na tym mrozie - zapewniła Cynthia uśmiechając się serdecznie. - Na moment na pewno możemy, nic się nie stanie - zapewniła, kiwając głową i po chwili już pojawiając się w ciepłym wnętrzu. Choć stanowczo trzymała w pamięci, aby nie zagrzać tutaj czasu zbyt długo. W końcu zajazd również potrzebował uwagi! I tak już na długi czas go zostawiła, i o ile miała wiarę we własnych synów i rodzinę, że wszystkim się dobrze zajmą, tak z pewnością wolała być na miejscu. Tak na wszelki wypadek, gdyby jednak coś się miało wydarzyć niedobrego...
- Ah, czasem trzeba kości rozprostować, rozumie pan - zaśmiała się cicho, spokojnie. Chociaż już po chwili zerknęła niepewnie na Jenny, kiedy tylko dostały kieliszku bimbru, czując że wcale nie będzie to tak łatwe do przyswojenia jak początkowo miały nadzieję.
Napiła się, starając nie krzywić. Od lat już nie piła podobnych rzeczy, choć z pewnością jej kuzyn na jej miejscu byłby zachwycony podobną możliwością.
- Oh, tak, tak, jestem z Lancaster. Zajmuję się zajazdem - wyjaśniła spokojnie, bo w końcu większość mieszkańców doskonale znała to miejsce - wiele z nich pojawiało się tam regularnie, choć z pewnością w ubiegłych latach i wojennych realiach nie było to aż tak często odwiedzane miejsce. Tęskniła za tamtymi czasami, kiedy było gwarnie i wesoło o każdej porze dnia Pod Gruszą.
- Powinnyśmy niedługo wracać, nie tak daleko do zajazdu stąd, ale pogoda jest taka jak jest... - zaczęła Cynthia, chcąc jednak spróbować się wymigać z gościnności mężczyzny, choć wcale nie przyniosło to skutku, kiedy jej kieliszek napełnił się ponownie bimbrem, a ta spojrzała nieco zmartwiona na towarzyszącą jej Jenny, z cichą nadzieją że ta miała lepszy pomysł jak się wymigać od zachęcającego do picia i gawędzącego gospodarza, który zaczął je ponaglać z opróżnianiem kieliszków i napełniał je zaskakująco szybko na nowo.
- Oh, to żaden problem, żadne dobrodziejki. Przechodziłyśmy tam, nie mogłyśmy zostawić Hilde samej na tym mrozie - zapewniła Cynthia uśmiechając się serdecznie. - Na moment na pewno możemy, nic się nie stanie - zapewniła, kiwając głową i po chwili już pojawiając się w ciepłym wnętrzu. Choć stanowczo trzymała w pamięci, aby nie zagrzać tutaj czasu zbyt długo. W końcu zajazd również potrzebował uwagi! I tak już na długi czas go zostawiła, i o ile miała wiarę we własnych synów i rodzinę, że wszystkim się dobrze zajmą, tak z pewnością wolała być na miejscu. Tak na wszelki wypadek, gdyby jednak coś się miało wydarzyć niedobrego...
- Ah, czasem trzeba kości rozprostować, rozumie pan - zaśmiała się cicho, spokojnie. Chociaż już po chwili zerknęła niepewnie na Jenny, kiedy tylko dostały kieliszku bimbru, czując że wcale nie będzie to tak łatwe do przyswojenia jak początkowo miały nadzieję.
Napiła się, starając nie krzywić. Od lat już nie piła podobnych rzeczy, choć z pewnością jej kuzyn na jej miejscu byłby zachwycony podobną możliwością.
- Oh, tak, tak, jestem z Lancaster. Zajmuję się zajazdem - wyjaśniła spokojnie, bo w końcu większość mieszkańców doskonale znała to miejsce - wiele z nich pojawiało się tam regularnie, choć z pewnością w ubiegłych latach i wojennych realiach nie było to aż tak często odwiedzane miejsce. Tęskniła za tamtymi czasami, kiedy było gwarnie i wesoło o każdej porze dnia Pod Gruszą.
- Powinnyśmy niedługo wracać, nie tak daleko do zajazdu stąd, ale pogoda jest taka jak jest... - zaczęła Cynthia, chcąc jednak spróbować się wymigać z gościnności mężczyzny, choć wcale nie przyniosło to skutku, kiedy jej kieliszek napełnił się ponownie bimbrem, a ta spojrzała nieco zmartwiona na towarzyszącą jej Jenny, z cichą nadzieją że ta miała lepszy pomysł jak się wymigać od zachęcającego do picia i gawędzącego gospodarza, który zaczął je ponaglać z opróżnianiem kieliszków i napełniał je zaskakująco szybko na nowo.
love makes you happy in a house where
love is made
love is made
Alkohol zaczął obejmować jej ciało ciepłą, senną energią i chociaż czuła się z tym całkiem dobrze, to cichy głos z tyłu głowy podpowiadał, że już następnego dnia będzie tego żałować. Jakiż to jednak będzie słodki żal, zupełnie owocowe jak lepka nalewka, której kolejny kieliszek opróżniła prawie jednym haustem. — Powinnyśmy… Hep… Wracaać. Hihi, Ciocia jak zwykle ma rację. — Wymamrotała zadowolona, mrugając porozumiewawczo do równie wesolutkiego gospodarza. Nie powinni tyle pić, tak jak nie powinni spuszczać swojej gardy, ale jakże prosto było na chwilę opuścić wszystkie te troski i skupić się na odgłosach trzaskającego w kominku drewna. Mężczyzna otrzepał ręce z drobinek kurzu, powoli wstając z krzesła i podchodząc do siedzącej niedaleko żony. — Nie będę was zatrzymywać w takim razie moje wspaniałe wybawicielki. Nie mamy wiele w swoich progach, ale jeśli ta naleweczka mogła wam chociaż trochę wynagrodzić, to z głębi serca: dziękuję. — Wciąż pogrążeni w pogawędce, wreszcie znaleźli się przy drzwiach wejściowych, spod których drewnianej ramy dało się już wyczuć zimne, styczniowe powietrze. Jenny wiedziała, że prędzej czy później wyjdą. Raczej wcześniej, bowiem Cynthia miała absolutną rację. Czekało na nich jeszcze wiele obowiązków, ale wiedza, iż pomogły dzisiaj chociaż jednej osobie, była wystarczająco satysfakcjonująca. Tak łatwo zapominało się o swym celu, o czasach, w których spotkania nieznajomych nie prowadziły do potyczek, ale niespodziewanych dyskusji i nowych znajomości. Dookoła nich wystarczyło już śmierci, więc jeśli mogła chociaż jedno pojedyncze światło nadziei zachować dla siebie, nie zamierzała z niego zrezygnować.
Kiedy znalazła się na zewnątrz, rumieńce Moore pogłębiły się, a nieśmiałe spojrzenie radości powędrowało w stronę jej towarzyszki. — Cieszę się, że udało się im pomóc… Hep! Wyglądali na dobrą parę ludzi, nie sądzi Ciocia? — Opatuliła się mocniej szalikiem, dopiero po chwili kierując kroki na właściwą ścieżkę. Kręciło się jej odrobinę w głowie, a kolejne ruchy nogami wykonywała mniej pewnie niż zazwyczaj. Każde spotkanie może prowadzić do czegoś niespodziewanego i nawet w najmroczniejszych czasach, gdzieś za progiem schowanego w zagajniku domu, czai się niezmącone całym tym złem dobro.
| zt. x2
Kiedy znalazła się na zewnątrz, rumieńce Moore pogłębiły się, a nieśmiałe spojrzenie radości powędrowało w stronę jej towarzyszki. — Cieszę się, że udało się im pomóc… Hep! Wyglądali na dobrą parę ludzi, nie sądzi Ciocia? — Opatuliła się mocniej szalikiem, dopiero po chwili kierując kroki na właściwą ścieżkę. Kręciło się jej odrobinę w głowie, a kolejne ruchy nogami wykonywała mniej pewnie niż zazwyczaj. Każde spotkanie może prowadzić do czegoś niespodziewanego i nawet w najmroczniejszych czasach, gdzieś za progiem schowanego w zagajniku domu, czai się niezmącone całym tym złem dobro.
| zt. x2
she smiled, and her face was like the sun
Hep! Otwierając oczy, modliła się o raj. O głuszę gdzieś na odległych granicach Wielkiej Brytanii, pośród drzew formujących stołpy pnące się do popołudniowego nieba, pośród płożących się krzewów o drobnych owocach malin albo jagód, i szumu odległych potoków śpiewających do ucha wędrowca strapionego przez gorączki teleportacji. Miejsca, do których póki co posłała ją czkawka plasowały się na tablicy plusów i minusów po równo; niektóre z nich były milsze, łatwiejsze do przetrawienia, podczas gdy inne z samego początku wpychały palce w tkankę lęków i gmerały w ciele, kojarzone przez pryzmat panów sprawujących nad nimi pieczę.
Skoro nie mogła jeszcze wrócić do domu, bo przeznaczenie uparcie wybierało inaczej, chciała tym razem być sama. Odpocząć, odetchnąć, zregenerować siły i zastanowić się co dalej. Ile mogła trwać ta okropna, nieprzewidywalna przypadłość? Celine próbowała wszystkiego, starała się zachować zimną krew, akceptowała warunki, w jakich przyszło się jej znaleźć, licząc, że w ten sposób zaspokoi kapryśne żądze rozrywki, której domagały się dzisiaj magiczne bóstwa. To jednak chyba nie wystarczało; piąty raz jej ciałem wzdrygnęły dreszcze, a potem świat wokół niej rozbebeszył się w salwie pląsających barw i znalazła się gdzieś indziej.
Pierwszym, co poczuła, była rześkość wypełniająca ciepłe, późnolipcowe powietrze. Jeszcze z zamkniętymi powiekami - bo zawsze kurczowo zaciskała je w cienką, zmarszczoną linię rzęs, zbyt obawiająca się rozszczepienia i kolejnego przystanku w wędrówce, co jeśli będzie to wnętrze Tower of London? - nabrała go do płuc, delektując się słodyczą aromatów, które skojarzyła z wymarzonym żywiołem. Zapach sosnowych igieł, mchu, drewna i znajdującej się niedaleko wody. O to chodziło, tego potrzebowała. Z sercem ściśniętym pragnieniem wreszcie pozwoliła sobie otworzyć oczy, a westchnienie, które z siebie wypuściła, zabarwiło się każdą drobiną skumulowanego w jej ciele stresu i balsamu, jakim okazał się na nie ten widok. Tutaj, och, wydawało się, że będzie mogła w końcu chwilę samotnie odpocząć, w sercu nienaniesionego na mapę punkciku, na tle pejzażu kojącego nielogiczne lęki przed tym, że już nigdy nie będzie jej dane wrócić do domu.
Rozprostowała dłońmi fałdy sukienki i ruszyła przez siebie, wodząc wzrokiem po okolicy, aż jej spojrzenie przykuła kompozycja dziwnie tu niepasująca - jak coś przygotowanego przez Szalonego Kapelusznika z Alicji w Krainie Czarów. Półwila zamrugała, zbita z tropu, a zanim w jej głowie pojawiłaby się myśl nieuzasadnionego sprzeciwu, podążyła w kierunku stołu z naszykowanymi krzesełkami, wręcz niezdrowo zaintrygowana. To możliwe, żeby czkawka teleportacyjna zdecydowała się wynagrodzić jej przygody chwilą wziętą z baśni?
czym zaskoczy nas piknik?
[bylobrzydkobedzieladnie]
paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Ostatnio zmieniony przez Celine Lovegood dnia 17.06.23 0:21, w całości zmieniany 1 raz
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Piknik w lesie
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Lancashire