Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Lancashire
Piknik w lesie
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Piknik w lesie, Lancashire
Na ziemiach należących do rodu Ollivanderów wielu ludzie jest bogobojnych i niektórzy z nich zastawiają w zupełnie odludnych miejscach dary dla istot, które chcą uprosić o przychylność. Niektórzy powiadają, że te stoły są zastawione jedzeniem dla skrzatów, inni dla elfów, a jeszcze inni że to wszystko są halucynacje - jednak ciężko jest określić to jednogłośnie, bowiem niewiele osób przyłapało czarodzieja lub mugola na aktualnym zestawianiu tych stołów łakociami.
W dowolnym momencie rozgrywki możesz wykonać rzut kością k6:
1 - Natrafiasz na puste talerze i naczynia, wszystko przy stole wydaje się być stare i porzucone, niektóre naczynia nawet potłuczone czy pełne pleśni.
2 - Dostrzegasz tutaj wyraźne pozostałości po uczcie, a jeśli postanawiasz zbliżyć się do zastawionego stołu, słyszysz cichy rechot i do końca pozostania w lokacji wydaje ci się, że ktoś cię obserwuje. Otrzymujesz -5 obrażeń psychicznych.
3 - Natrafiasz na niegroźne zwierzęta leśne ucztujące na darach.
4 - Próbując zbliżyć się do syto zastawionego stołu, kiedy nikogo w okolicy nie dostrzegasz, po próbie poczęstowanie się czymś z talerza, cała zastawa wystrzela w powietrze robiąc ogromny bałagan.
5 - Dostrzegasz jedzące przy stole skrzaty. Jeśli zwrócisz na siebie ich uwagę, te od razu znikają, a ty możesz poczęstować się zostawioną ucztą.
6 - Nie ma tutaj śladu po uczcie, jednak czujesz się niezwykle szczęśliwy, znajdując w jednej z misek 1PM
W dowolnym momencie rozgrywki możesz wykonać rzut kością k6:
1 - Natrafiasz na puste talerze i naczynia, wszystko przy stole wydaje się być stare i porzucone, niektóre naczynia nawet potłuczone czy pełne pleśni.
2 - Dostrzegasz tutaj wyraźne pozostałości po uczcie, a jeśli postanawiasz zbliżyć się do zastawionego stołu, słyszysz cichy rechot i do końca pozostania w lokacji wydaje ci się, że ktoś cię obserwuje. Otrzymujesz -5 obrażeń psychicznych.
3 - Natrafiasz na niegroźne zwierzęta leśne ucztujące na darach.
4 - Próbując zbliżyć się do syto zastawionego stołu, kiedy nikogo w okolicy nie dostrzegasz, po próbie poczęstowanie się czymś z talerza, cała zastawa wystrzela w powietrze robiąc ogromny bałagan.
5 - Dostrzegasz jedzące przy stole skrzaty. Jeśli zwrócisz na siebie ich uwagę, te od razu znikają, a ty możesz poczęstować się zostawioną ucztą.
6 - Nie ma tutaj śladu po uczcie, jednak czujesz się niezwykle szczęśliwy, znajdując w jednej z misek 1PM
Lokacja zawiera kości.
Wbił w Everetta wzrok i uniósł lekko podbródek, jakby chciał spytać, czy Sykes ma jakiś problem, ale nieznaczne skinienie głowy zasygnalizowało mu, że chyba jednak nie. Szkoda, bo mógłby się tak irytująco nie uśmiechać. W dodatku rozglądał się na boki, co najmniej jakby...
-...czekasz jeszcze na kogoś? - zapytał zaczepnie, bo choć w teorii nie spodziewał się zasadzki po jednak-nie-chłopaku Addy, to męska duma nakazała mu zamanifestować, że brał pod uwagę taką ewentualność i zaufanie jest ograniczone. Może i Adda była dorosła i oceniała ludzi zawodowo w wiedźmiej straży i w ogóle, ale z drugiej strony wyszła za totalnego psychopatę.
Nie był mistrzem słownej szermierki w sytuacjach towarzyskich, ale najwyraźniej skutecznie (choć nieco na oślep) zadał celny cios. Skoro Everett zamierzał go tu przesłuchiwać, to może samemu też powinien myśleć o rozmowie tak, jakby był w pracy? Wtedy wystarczyło zastraszać i groźnie łypać i nie musiał myśleć o niczym poza faktami. Na pewno nie o własnych uczuciach ani nie o uczuciach żony względem nazbyt zaborczego jak na jego gust przyjaciela.
-Bardzo miłe. - skwitował z lekkim przekąsem, bo przymiotnik "miła" nie nasuwał się jako pierwszy w odniesieniu do Addy. Piękna, urocza, przekorna — te nasuwały się jemu, naprawdę Everett zignorował wszystkie te cechy w ich przyjaźni? -I nigdy nie przekroczyłeś granicy przyzwoitych myśli o żadnej pięknej kobiecie z która się przyjaźnisz? - podpytał, niedowierzająco. Tym razem to Everett zadał mu celny cios, wytykając nieco zbyt przedmiotowe podejście do płci pięknej, które faktycznie cechowało Michaela przed kilkoma laty. Wzdrygnął się, przez jego twarz przemknął wyraz oburzenia, ale szybko spróbował się opanować. -Też się chwilę przyjaźniłem z Addą, a teraz bierzemy ślub. - uparł się, żeby udowodnić, że też potrafi, a co!
-Temu skurwysynowi mam to za złe. - uściślił, upijając łyk miodu. Był dobry, ale przekornie tego nie skomplementował. -Czyli jednak z tobą o nim rozmawiała. - podchwycił, a przez głowę przemknęła mu nieprzyjemna myśl, że może to Everettowi się zwierzała z okrucieństwa męża (i-nic-z-tym-nie-zrobił) gdy sypiała z tym drugim, Michaelem. -Zabiłbym go, gdyby nadal żył. - elokwentnie zaprezentował swoją męskość i rebelianckie zdolności, bo alkohol rozwiązał mu odrobinę język, a pensją z Plymouth trudno byłoby się pochwalić. Ciekawe, czym zajmował się się Everett Sykes i czy jego rodzina - kojarzył ich nazwisko z akcji w Lancashire, podobno mieszkali tam od wieków (ugh) - zostawiła mu jakiś spadek, na który mógłby bajerować blondynki. Niektórzy nie mieli tego luksusu i musieli poświęcić całe dorosłe życie organizacji, która zwolniłaby ich bez mrugnięcia okiem gdyby nie szczęśliwy przełom nad eliksirem tojadowym.
Bez słowa wzniósł kubek, milcząco przyjmując toast. Kiedyś może pozbędzie się męskich fochów i wypije za zdrowie Everetta - a najchętniej za zdrowie jego żony i matki pięciorga dzieci, o - ale na razie miał się jeszcze na baczności.
-Tak, o Louisie mi powiedziała. - mruknął z lekkim przekąsem. -A co, był nadopiekuńczy? Jesteś świadomy, że rozmawiałem z jej ojcem? Wciąż żyje, jeśli o tym ci powiedziała - Merlinie, nie wiedział czemu rozpędzał się tak z tymi drobnymi złośliwościami. -więc nie ma powodu aby brat go zastępował. Ale proszę bardzo, jestem, o co więc chciałbyś spytać? - zaproponował łaskawie. W głębi ducha czuł, że gdyby przesłuchiwał równie upartego więźnia jak on sam dzisiaj to już dawno straciłby cierpliwość, ale na szczęście Everett nie pracował w służbach.
Spodziewał się pytań o dom i bezpieczeństwo i może listy gończe, ale sprawa poprzednich małżeństw wyraźnie zbiła go z tropu. Zamrugał i speszony upił kolejny, spory łyk alkoholu, zastanawiając się jaka odpowiedź jest właściwie poprawna. Zrozpaczony wdowiec, który nie był w stanie ochronić własnej żony? Żałosny stary kawaler? Żadna odpowiedź nie była poprawna, Sykes się z nim drażnił, ot co.
-Tak, pierwsze. Wcześniej skupiałem się na pracy. - odpowiedział w końcu. -Miałem sporo dziewczyn - wtrącił durnie, ale jakoś głupio mu było tak bez. -ale Adda jako jedyna rozumiała i rozumie, jak to jest być aurorem, a małżeństwo wymaga takiego zrozumienia. - mruknął, podnosząc przenikliwe spojrzenie na Everetta. Uśmiechnął się, z założenia przyjaźnie, ale odrobinę złośliwie. -A ty czym się zajmujesz? - odbił pałeczkę, pozwalając by ściganie czarnoksiężników i ratowanie niewinnych zawisło między nimi tak jakoś w domyśle.
-...czekasz jeszcze na kogoś? - zapytał zaczepnie, bo choć w teorii nie spodziewał się zasadzki po jednak-nie-chłopaku Addy, to męska duma nakazała mu zamanifestować, że brał pod uwagę taką ewentualność i zaufanie jest ograniczone. Może i Adda była dorosła i oceniała ludzi zawodowo w wiedźmiej straży i w ogóle, ale z drugiej strony wyszła za totalnego psychopatę.
Nie był mistrzem słownej szermierki w sytuacjach towarzyskich, ale najwyraźniej skutecznie (choć nieco na oślep) zadał celny cios. Skoro Everett zamierzał go tu przesłuchiwać, to może samemu też powinien myśleć o rozmowie tak, jakby był w pracy? Wtedy wystarczyło zastraszać i groźnie łypać i nie musiał myśleć o niczym poza faktami. Na pewno nie o własnych uczuciach ani nie o uczuciach żony względem nazbyt zaborczego jak na jego gust przyjaciela.
-Bardzo miłe. - skwitował z lekkim przekąsem, bo przymiotnik "miła" nie nasuwał się jako pierwszy w odniesieniu do Addy. Piękna, urocza, przekorna — te nasuwały się jemu, naprawdę Everett zignorował wszystkie te cechy w ich przyjaźni? -I nigdy nie przekroczyłeś granicy przyzwoitych myśli o żadnej pięknej kobiecie z która się przyjaźnisz? - podpytał, niedowierzająco. Tym razem to Everett zadał mu celny cios, wytykając nieco zbyt przedmiotowe podejście do płci pięknej, które faktycznie cechowało Michaela przed kilkoma laty. Wzdrygnął się, przez jego twarz przemknął wyraz oburzenia, ale szybko spróbował się opanować. -Też się chwilę przyjaźniłem z Addą, a teraz bierzemy ślub. - uparł się, żeby udowodnić, że też potrafi, a co!
-Temu skurwysynowi mam to za złe. - uściślił, upijając łyk miodu. Był dobry, ale przekornie tego nie skomplementował. -Czyli jednak z tobą o nim rozmawiała. - podchwycił, a przez głowę przemknęła mu nieprzyjemna myśl, że może to Everettowi się zwierzała z okrucieństwa męża (i-nic-z-tym-nie-zrobił) gdy sypiała z tym drugim, Michaelem. -Zabiłbym go, gdyby nadal żył. - elokwentnie zaprezentował swoją męskość i rebelianckie zdolności, bo alkohol rozwiązał mu odrobinę język, a pensją z Plymouth trudno byłoby się pochwalić. Ciekawe, czym zajmował się się Everett Sykes i czy jego rodzina - kojarzył ich nazwisko z akcji w Lancashire, podobno mieszkali tam od wieków (ugh) - zostawiła mu jakiś spadek, na który mógłby bajerować blondynki. Niektórzy nie mieli tego luksusu i musieli poświęcić całe dorosłe życie organizacji, która zwolniłaby ich bez mrugnięcia okiem gdyby nie szczęśliwy przełom nad eliksirem tojadowym.
Bez słowa wzniósł kubek, milcząco przyjmując toast. Kiedyś może pozbędzie się męskich fochów i wypije za zdrowie Everetta - a najchętniej za zdrowie jego żony i matki pięciorga dzieci, o - ale na razie miał się jeszcze na baczności.
-Tak, o Louisie mi powiedziała. - mruknął z lekkim przekąsem. -A co, był nadopiekuńczy? Jesteś świadomy, że rozmawiałem z jej ojcem? Wciąż żyje, jeśli o tym ci powiedziała - Merlinie, nie wiedział czemu rozpędzał się tak z tymi drobnymi złośliwościami. -więc nie ma powodu aby brat go zastępował. Ale proszę bardzo, jestem, o co więc chciałbyś spytać? - zaproponował łaskawie. W głębi ducha czuł, że gdyby przesłuchiwał równie upartego więźnia jak on sam dzisiaj to już dawno straciłby cierpliwość, ale na szczęście Everett nie pracował w służbach.
Spodziewał się pytań o dom i bezpieczeństwo i może listy gończe, ale sprawa poprzednich małżeństw wyraźnie zbiła go z tropu. Zamrugał i speszony upił kolejny, spory łyk alkoholu, zastanawiając się jaka odpowiedź jest właściwie poprawna. Zrozpaczony wdowiec, który nie był w stanie ochronić własnej żony? Żałosny stary kawaler? Żadna odpowiedź nie była poprawna, Sykes się z nim drażnił, ot co.
-Tak, pierwsze. Wcześniej skupiałem się na pracy. - odpowiedział w końcu. -Miałem sporo dziewczyn - wtrącił durnie, ale jakoś głupio mu było tak bez. -ale Adda jako jedyna rozumiała i rozumie, jak to jest być aurorem, a małżeństwo wymaga takiego zrozumienia. - mruknął, podnosząc przenikliwe spojrzenie na Everetta. Uśmiechnął się, z założenia przyjaźnie, ale odrobinę złośliwie. -A ty czym się zajmujesz? - odbił pałeczkę, pozwalając by ściganie czarnoksiężników i ratowanie niewinnych zawisło między nimi tak jakoś w domyśle.
Can I not save one
from the pitiless wave?
– Co? – rzuciłem, wyraźnie wybity z rytmu, nagle ogniskując wzrok na tkniętej podejrzliwością twarzy aurora; o co on właśnie zapytał, czy na kogoś czekam? – Nie, po prostu... Myślałem, że coś usłyszałem. Dziwny dźwięk. – Bo przecież nie powiem mu, że rechot; wziąłby mnie za wariata. – Ale skoro ty nic nie zauważyłeś, to chyba nie ma się czym przejmować – wyjaśniłem pokrótce, i choć uwaga ta mogła zostać zinterpretowana dwojako, to tym razem nie bawiłem się w przytyki. Tonks żył z tropienia, a także zwalczania czarnoksiężników; ostrożność musiał mieć we krwi. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby jeszcze przed opuszczeniem cieni rzucił przynajmniej kilka zaklęć, w ten sposób sprawdził, czy okolica jest bezpieczna, zaś w zaroślach nie czają się niespodziewani goście. Próbowałem więc uspokoić się tą myślą, odegnać towarzyszący mi lęk. Przecież nie mogłem tak drżeć na każdy szelest liści czy odgłos pluskającej opodal rzeki, no, przynajmniej o ile nie chciałem wyjść na skończonego cykora. Wtedy przecież z naszej rozmowy nie wyszłoby nic dobrego; nie sądziłem, by mój towarzysz mógł szanować tchórza, a jeszcze inna sprawa, że nie poczuwałem się do takiego miana.
Dopiero co zapanowałem nad grymasem zdziwienia, wygładziłem czoło, zmusiłem brew, by powróciła na swe miejsce, gdy Michael znów wyprowadził mnie z równowagi; wyprowadził kolejny bezceremonialny atak, poddając w wątpliwość me intencje. I nawet jeśli jego pytania poruszały czułe struny, skłaniały do refleksji, to nie miałem zamiaru przyznać tego przed nim; obcym, traktującym mnie jak konkurenta czy wroga. – Zatem z ulgą przyjmiesz fakt, że przyjaźnię się z nią już dłużej niż chwilę, a ślubu nie było, ani nigdy nie będzie – odparłem cierpko. Czy naprawdę to, co między nimi zaistniało, mógł nazwać prawdziwą przyjaźnią? Nie zamierzałem wnikać, choć w moim rozumieniu od samego początku musiało istnieć między nimi to charakterystyczne napięcie; oczywiście, zapewne próbowali je ignorować lub też tłumić, wszak Ada była wtedy uwiązana do Chernova. Tak czy inaczej, zadane przez niego pytanie postanowiłem przemilczeć, również dlatego, że gdybym miał być z nim zupełnie szczery, musiałbym wrócić pamięcią do tego wieczoru, gdy natknąłem się na de Verley w barze, a ona wzięła mnie za kogoś innego; koniec końców do niczego między nami nie doszło, ale czy nie przekroczyłem wtedy przypadkiem granicy przyzwoitych myśli? Skoro jednak Tonks nie słyszał o mnie, nie słyszał również o tej anegdocie, tak przynajmniej zakładałem. Zaś denerwowanie go, choć mogłoby zapewnić chwilową satysfakcję, nie miało mi w niczym pomóc, przynajmniej nie na dłuższą metę. – Słuchaj. Ada jest wspaniała. Obaj o tym wiemy. Ale jest ktoś... ktoś, ktoś inny, kto zajmuje szczególne miejsce w moim sercu, więc naprawdę nie musisz traktować mnie jakbym próbował ukraść ci ją sprzed nosa. Jesteście zaręczeni. Bierzecie ślub. A ja chcę tylko porozmawiać. – Czy kłamałem? Nie do końca. Może trochę. To nieistotne. Puls mi trochę przyśpieszył, gdy wypowiadałem te słowa; nigdy jeszcze nie byłem tak blisko doprecyzowania, co też się ze mną dzieje, przynajmniej nie na własną rękę. Ada wiedziała swoje, widziała swoje, próbowałem jednak przyjmować jej uwagi z przymrużeniem oka, bo gdyby okazało się, że ma rację, wszystko skomplikowałoby się jeszcze bardziej, a budowany od kilku lat ład wywróciłby się do góry nogami. Lecz to był mój problem, problem, którym nie zamierzałem się z nim dzielić; jemu powinna wystarczyć informacja, że relacja łącząca mnie z de Verley była wolna od romantycznych uniesień.
W końcu zasiedliśmy przy stole, otworzyliśmy butelkę miodu, wspaniale; oby dzięki temu zrobiło się choć odrobinę prościej, przyjemniej. Na Merlina, nie chciałem z nim toczyć pojedynku na śmierć i życie, a wybadać grunt. – Czasem rozmawiała – przytaknąłem lakonicznie, gdy poruszyliśmy temat Igora oraz tego, jakim był śmieciem. Żałowałem, że nie dowiedziałem się całej prawdy wcześniej. Że niewiele potrafiliśmy zdziałać, ja i Louis. – I raczej nikt by się za to nie obraził – mruknąłem pod nosem w reakcji na komentarz ochoczo upijającego z kubka Tonksa; cóż, tyle dobrze, że nie podejrzewał mnie o próbę otrucia, powinienem cieszyć się z małych rzeczy. Nie żebym był zwolennikiem rozwiązywania każdego problemu przemocą, nie imponowało mi również, że tak lekko podchodził do tematu mordu; Chernov był jednak gnidą, do tego gnidą parającą się czarną magią, a to wystarczyło, bym w kontekście tego akurat osobnika nie miał najmniejszych skrupułów. Toast został wzniesiony, zdobyłem się nawet na wspomnienie Louisa, względnie spokojne wyjaśnienie, co mną kierowało, gdy kreśliłem do Tonksa swój list; w zamian otrzymałem kolejny prztyczek w nos. – Ach, rozumiem, że gdyby twoja siostra miała brać ślub, absolutnie nie chciałbyś poznać jej przyszłego męża, w sumie racja, po co – sarknąłem w odpowiedzi. Ta, już to widziałem. Pewnie przywiązałby tego potencjalnego kandydata do krzesła, a później przeprowadził prawdziwe przesłuchanie. Że rozmawiał z ojcem Ady – wspaniale. Informację tę przyjąłem z ulgą, bo oznaczała ona, że traktował ten pomysł, ślubu znaczy, poważnie. Pomogło również, że Tonks wspaniałomyślnie udzielił mi zgody na zadawanie pytań. No nic tylko zasłużył na dolewkę miodu; niech pije, łatwiej będzie go wtedy znieść. – Rozumiem. Zastanawiałem się po prostu, czy nie masz za sobą podobnych przeżyć co i ona – wzruszyłem lekko ramieniem, nie przejmując się za bardzo wzmianką o wielu innych dziewczynach. Nie miał wcześniej żony, nie był wdowcem, nie miał trójki dzieci, którymi ktoś musiałby się teraz zająć. To chyba dobrze, w pewien pokrętny sposób. Próbowałem nie zwracać uwagi na jego złośliwy, nieco wilczy uśmiech, gdy odbijał piłeczkę. – Ja? – zdziwiłem się, chwytając kubek w dłoń, wznosząc go do ust. – Wytwarzam talizmany. Pomagam przy hodowli aetonanów. – Jeśli mój rozmówca spodziewał się, że nagle poczuję się źle, gorzej, bo mało krótki dzieciak marzył o takich akurat zawodach, to był w niemałym błędzie. Za nic miałem sobie prestiż lub jego brak. Może jeszcze powinienem żałować, że nie zajmuję jednego z ministerialnych stołków? Niedoczekanie. – Twoja siostra jest na liście gończym. I ty jeszcze do niedawna miałeś swój. Ada już teraz niemało ryzykuje... – zawiesiłem głos, bez śladu zawahania podchwytując spojrzenie siedzącego na przeciwko czarodzieja; nieco rozluźnionego, choć wciąż uszczypliwego. Nie musiałem kończyć swej wypowiedzi, by zrozumiał intencje. Co miał zamiar zrobić, by zapewnić jej bezpieczeństwo? Jak wyobrażał sobie ich wspólną przyszłość? – Będziecie mieszkać w Szkocji? – dopytałem jeszcze, marszcząc przy tym brew. Może to nie byłby taki zły pomysł. Wojna wciąż skupiała się głównie na terenach Anglii.
Dopiero co zapanowałem nad grymasem zdziwienia, wygładziłem czoło, zmusiłem brew, by powróciła na swe miejsce, gdy Michael znów wyprowadził mnie z równowagi; wyprowadził kolejny bezceremonialny atak, poddając w wątpliwość me intencje. I nawet jeśli jego pytania poruszały czułe struny, skłaniały do refleksji, to nie miałem zamiaru przyznać tego przed nim; obcym, traktującym mnie jak konkurenta czy wroga. – Zatem z ulgą przyjmiesz fakt, że przyjaźnię się z nią już dłużej niż chwilę, a ślubu nie było, ani nigdy nie będzie – odparłem cierpko. Czy naprawdę to, co między nimi zaistniało, mógł nazwać prawdziwą przyjaźnią? Nie zamierzałem wnikać, choć w moim rozumieniu od samego początku musiało istnieć między nimi to charakterystyczne napięcie; oczywiście, zapewne próbowali je ignorować lub też tłumić, wszak Ada była wtedy uwiązana do Chernova. Tak czy inaczej, zadane przez niego pytanie postanowiłem przemilczeć, również dlatego, że gdybym miał być z nim zupełnie szczery, musiałbym wrócić pamięcią do tego wieczoru, gdy natknąłem się na de Verley w barze, a ona wzięła mnie za kogoś innego; koniec końców do niczego między nami nie doszło, ale czy nie przekroczyłem wtedy przypadkiem granicy przyzwoitych myśli? Skoro jednak Tonks nie słyszał o mnie, nie słyszał również o tej anegdocie, tak przynajmniej zakładałem. Zaś denerwowanie go, choć mogłoby zapewnić chwilową satysfakcję, nie miało mi w niczym pomóc, przynajmniej nie na dłuższą metę. – Słuchaj. Ada jest wspaniała. Obaj o tym wiemy. Ale jest ktoś... ktoś, ktoś inny, kto zajmuje szczególne miejsce w moim sercu, więc naprawdę nie musisz traktować mnie jakbym próbował ukraść ci ją sprzed nosa. Jesteście zaręczeni. Bierzecie ślub. A ja chcę tylko porozmawiać. – Czy kłamałem? Nie do końca. Może trochę. To nieistotne. Puls mi trochę przyśpieszył, gdy wypowiadałem te słowa; nigdy jeszcze nie byłem tak blisko doprecyzowania, co też się ze mną dzieje, przynajmniej nie na własną rękę. Ada wiedziała swoje, widziała swoje, próbowałem jednak przyjmować jej uwagi z przymrużeniem oka, bo gdyby okazało się, że ma rację, wszystko skomplikowałoby się jeszcze bardziej, a budowany od kilku lat ład wywróciłby się do góry nogami. Lecz to był mój problem, problem, którym nie zamierzałem się z nim dzielić; jemu powinna wystarczyć informacja, że relacja łącząca mnie z de Verley była wolna od romantycznych uniesień.
W końcu zasiedliśmy przy stole, otworzyliśmy butelkę miodu, wspaniale; oby dzięki temu zrobiło się choć odrobinę prościej, przyjemniej. Na Merlina, nie chciałem z nim toczyć pojedynku na śmierć i życie, a wybadać grunt. – Czasem rozmawiała – przytaknąłem lakonicznie, gdy poruszyliśmy temat Igora oraz tego, jakim był śmieciem. Żałowałem, że nie dowiedziałem się całej prawdy wcześniej. Że niewiele potrafiliśmy zdziałać, ja i Louis. – I raczej nikt by się za to nie obraził – mruknąłem pod nosem w reakcji na komentarz ochoczo upijającego z kubka Tonksa; cóż, tyle dobrze, że nie podejrzewał mnie o próbę otrucia, powinienem cieszyć się z małych rzeczy. Nie żebym był zwolennikiem rozwiązywania każdego problemu przemocą, nie imponowało mi również, że tak lekko podchodził do tematu mordu; Chernov był jednak gnidą, do tego gnidą parającą się czarną magią, a to wystarczyło, bym w kontekście tego akurat osobnika nie miał najmniejszych skrupułów. Toast został wzniesiony, zdobyłem się nawet na wspomnienie Louisa, względnie spokojne wyjaśnienie, co mną kierowało, gdy kreśliłem do Tonksa swój list; w zamian otrzymałem kolejny prztyczek w nos. – Ach, rozumiem, że gdyby twoja siostra miała brać ślub, absolutnie nie chciałbyś poznać jej przyszłego męża, w sumie racja, po co – sarknąłem w odpowiedzi. Ta, już to widziałem. Pewnie przywiązałby tego potencjalnego kandydata do krzesła, a później przeprowadził prawdziwe przesłuchanie. Że rozmawiał z ojcem Ady – wspaniale. Informację tę przyjąłem z ulgą, bo oznaczała ona, że traktował ten pomysł, ślubu znaczy, poważnie. Pomogło również, że Tonks wspaniałomyślnie udzielił mi zgody na zadawanie pytań. No nic tylko zasłużył na dolewkę miodu; niech pije, łatwiej będzie go wtedy znieść. – Rozumiem. Zastanawiałem się po prostu, czy nie masz za sobą podobnych przeżyć co i ona – wzruszyłem lekko ramieniem, nie przejmując się za bardzo wzmianką o wielu innych dziewczynach. Nie miał wcześniej żony, nie był wdowcem, nie miał trójki dzieci, którymi ktoś musiałby się teraz zająć. To chyba dobrze, w pewien pokrętny sposób. Próbowałem nie zwracać uwagi na jego złośliwy, nieco wilczy uśmiech, gdy odbijał piłeczkę. – Ja? – zdziwiłem się, chwytając kubek w dłoń, wznosząc go do ust. – Wytwarzam talizmany. Pomagam przy hodowli aetonanów. – Jeśli mój rozmówca spodziewał się, że nagle poczuję się źle, gorzej, bo mało krótki dzieciak marzył o takich akurat zawodach, to był w niemałym błędzie. Za nic miałem sobie prestiż lub jego brak. Może jeszcze powinienem żałować, że nie zajmuję jednego z ministerialnych stołków? Niedoczekanie. – Twoja siostra jest na liście gończym. I ty jeszcze do niedawna miałeś swój. Ada już teraz niemało ryzykuje... – zawiesiłem głos, bez śladu zawahania podchwytując spojrzenie siedzącego na przeciwko czarodzieja; nieco rozluźnionego, choć wciąż uszczypliwego. Nie musiałem kończyć swej wypowiedzi, by zrozumiał intencje. Co miał zamiar zrobić, by zapewnić jej bezpieczeństwo? Jak wyobrażał sobie ich wspólną przyszłość? – Będziecie mieszkać w Szkocji? – dopytałem jeszcze, marszcząc przy tym brew. Może to nie byłby taki zły pomysł. Wojna wciąż skupiała się głównie na terenach Anglii.
I'd like to feel at home again
Drowning peaceful through your hands
Drowning peaceful through your hands
Everett Sykes
Zawód : wagabunda
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I'm a free animal, free animal
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
OPCM : 12+1
UROKI : 6
ALCHEMIA : 16 +4
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10 +3
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Zmrużył lekko oczy, a potem uniósł brwi. Teatralnie, żaden z tych gestów nie przyszedł mu naturalnie, ale zaciekawiło go rozkojarzenie Sykesa i aż prosiło się użyć śledczych sztuczek.
-Mhm. W lesie, który sam wybrałeś, faktycznie mogą być różne dziwne dźwięki. Ptaszki, pszczółki, jelenie... - wyszczerzył zęby. Może i dobrze, że poznał tego całego Everetta i może goprzesłuchać podpytać o relację z Addą - niby jej ufał, ale swoje przeżył i nie chciałby samemu zostać jeleniem przy jakimś czystokrwistym, przystojnym blondynie. -Polujesz czasem? - zagaił od niechcenia. Piorunował Sykesa przenikliwym wzrokiem, gdy ten wypierał się chęci na ślub z Addą—wreszcie skinął głową, choć nie wyglądał na zupełnie przekonanego. Była przecież, jak to Everett ujął, wspaniała. Piękna, interesująca, inteligentna. Trudno tak po prostu przyjaźnić się z taką kobietą.
Jego twarz złagodniała dopiero, gdy usiedli już przy stole i dowiedział się o istnieniu konkretów. Ktoś inny...! Cudownie! To mu chyba wystarczyło.
-Uspokoiłeś mnie. - przyznał łaskawie. -To co, Adda porozmawia jak siostra z twoją wybranką? - skoro już wyjaśnili sobie, że nie są konkurentami, mógł nieco zmienić podejście do Everetta. Na przyjaźniejsze. Okazywał to dojrzałymi, męskimi żartami i większą swobodą w rozmowie, co postanowił zademonstrować, szturchnąwszy właśnie Everetta przyjaznym kuksańcem. -A może zobaczymy się na waszym chabrowym? - podsunął uprzejmie, wznosząc kufel w milczącym toaście za szczęście — swoje i Addy i Sykesa i tego kogoś szczególnego. Być może w innym miesiącu pohamowałby nieco romantyczne żarciki, ale zbyt wiele naczytał się o chabrowym rytuale, a spontaniczność podobnych ślubów pobudzała jego wyobraźnię. Uśmiech spełzł z jego twarzy dopiero, gdy poruszyli temat Igora.
-A... co mówiła? - wydusił, wiercąc się nerwowo na swoim miejscu. Usiedział jakoś przy stole i kuflu, ale mocno - zbyt mocno - zacisnął dłonie na szkle i najchętniej rozchodziłby całą swoją nienawiść. Nienawiść do trupa, który już gnije. Nie znalazł jeszcze dla niej produktywnego ujścia, być może dlatego, że dowiedział się całej prawdy tuż przed rozpoczęciem zawieszenia broni. Może byłoby łatwiej, gdyby zaczął widzieć twarz Igora w wyeliminowanych szmalcownikach, ale życie nigdy nie będzie takie proste. Pamiętał twarze ich wszystkich, każdego nieboszczyka, którego posłał do grobu. Nadchodzili nocą i w snach, a Olav zawsze był na ich czele — zawsze jako człowiek o smutnych oczach, a nie jako wilkołak, w którego umierający (zdawałoby się) auror posłał mordercze zaklęcie. -Mhm. - mruknął, rad, że Everett podziela jego mściwe instynkty. Jednak miał głowę na karku. -Jedna z moich sióstr wzięłaby go zanim zdążyłbym mrugnąć, ale udzieliłem już błogosławieństwa przyszłemu szwagrowi, który zdążył wsławić się na wojnie i uratować mi życie. - odparował, gdy poruszyli temat sióstr. Aż zatęsknił za jakimś piwem z Vincentem, który opowiadałby mu o szczęściu rodzinnym wilkołaków w Rumunii i nie zadawał żadnych durnych pytań o poprzednie małżeństwa. Rineheart przepadł, nie mógł go za to winić i pozostał mu miód z nieco nazbyt wścibskim przyjacielem Addy. Bratem zastępczym za Louisa, czy mógł być zastępczym szwagrem (ze strony żony Michaela, tym razem) za Vincenta? -A druga... - westchnął ciężko. -Szkoda gadać. - nie będzie mówił prawie-nieznajomemu o tym, jaka Kerrie bywa naiwna. -No dobrze, dobrze, zobaczyłeś mnie, upewniłeś się, że nie mam wspierającej Rycerzy Walpurgii żony, satysfakcjonuje cię takie zapoznanie się? - skapitulował w kwestii prawa Everetta do tej rozmowy, ale nie powstrzymał się przed złośliwym pytaniem o pracę. Mniej heroiczną niż bycie aurorem, bo zdaniem Michaela (w którym wciąż pozostał chłopak z Gryffindoru, goniący za marzeniami) żadna praca nie była równie bohaterska; ale całkiem praktyczną. -Umiesz latać na koniach? - wyrwało mu się. Nie lubił koni. Praktyczniejsze talizmany pominął milczeniem, rejestrując w pamięci, że to przydatny talent.
-A ty pijesz pitny miód z rebeliantem, którego siostra jest na liście gończym. - odparował, gdy Sykes zaczął nawiązywać do kwestii bezpieczeństwa. -Nie boisz się? - nachylił się do przodu, zmroził go spojrzeniem. -Nie, nie w Szkocji, ale nie będę ci zdradzał, gdzie ukrywają się Tonksowie. Dla twojego bezpieczeństwa, Sykes. O to, gdzie spędzam pełnie też nie pytaj. - warknął ostrzegawczo, pobudzony emocjami i alkoholem, rozluźniającym odrobinę język. Dawno nie otwierał w końcu gęby - tak towarzysko, nie licząc ratowanych lub ewakuowanych cywilów - do nikogo spoza Zakonu lub spoza podziemia w Plymouth, do nikogo, kto nie wiedział.
-Mhm. W lesie, który sam wybrałeś, faktycznie mogą być różne dziwne dźwięki. Ptaszki, pszczółki, jelenie... - wyszczerzył zęby. Może i dobrze, że poznał tego całego Everetta i może go
Jego twarz złagodniała dopiero, gdy usiedli już przy stole i dowiedział się o istnieniu konkretów. Ktoś inny...! Cudownie! To mu chyba wystarczyło.
-Uspokoiłeś mnie. - przyznał łaskawie. -To co, Adda porozmawia jak siostra z twoją wybranką? - skoro już wyjaśnili sobie, że nie są konkurentami, mógł nieco zmienić podejście do Everetta. Na przyjaźniejsze. Okazywał to dojrzałymi, męskimi żartami i większą swobodą w rozmowie, co postanowił zademonstrować, szturchnąwszy właśnie Everetta przyjaznym kuksańcem. -A może zobaczymy się na waszym chabrowym? - podsunął uprzejmie, wznosząc kufel w milczącym toaście za szczęście — swoje i Addy i Sykesa i tego kogoś szczególnego. Być może w innym miesiącu pohamowałby nieco romantyczne żarciki, ale zbyt wiele naczytał się o chabrowym rytuale, a spontaniczność podobnych ślubów pobudzała jego wyobraźnię. Uśmiech spełzł z jego twarzy dopiero, gdy poruszyli temat Igora.
-A... co mówiła? - wydusił, wiercąc się nerwowo na swoim miejscu. Usiedział jakoś przy stole i kuflu, ale mocno - zbyt mocno - zacisnął dłonie na szkle i najchętniej rozchodziłby całą swoją nienawiść. Nienawiść do trupa, który już gnije. Nie znalazł jeszcze dla niej produktywnego ujścia, być może dlatego, że dowiedział się całej prawdy tuż przed rozpoczęciem zawieszenia broni. Może byłoby łatwiej, gdyby zaczął widzieć twarz Igora w wyeliminowanych szmalcownikach, ale życie nigdy nie będzie takie proste. Pamiętał twarze ich wszystkich, każdego nieboszczyka, którego posłał do grobu. Nadchodzili nocą i w snach, a Olav zawsze był na ich czele — zawsze jako człowiek o smutnych oczach, a nie jako wilkołak, w którego umierający (zdawałoby się) auror posłał mordercze zaklęcie. -Mhm. - mruknął, rad, że Everett podziela jego mściwe instynkty. Jednak miał głowę na karku. -Jedna z moich sióstr wzięłaby go zanim zdążyłbym mrugnąć, ale udzieliłem już błogosławieństwa przyszłemu szwagrowi, który zdążył wsławić się na wojnie i uratować mi życie. - odparował, gdy poruszyli temat sióstr. Aż zatęsknił za jakimś piwem z Vincentem, który opowiadałby mu o szczęściu rodzinnym wilkołaków w Rumunii i nie zadawał żadnych durnych pytań o poprzednie małżeństwa. Rineheart przepadł, nie mógł go za to winić i pozostał mu miód z nieco nazbyt wścibskim przyjacielem Addy. Bratem zastępczym za Louisa, czy mógł być zastępczym szwagrem (ze strony żony Michaela, tym razem) za Vincenta? -A druga... - westchnął ciężko. -Szkoda gadać. - nie będzie mówił prawie-nieznajomemu o tym, jaka Kerrie bywa naiwna. -No dobrze, dobrze, zobaczyłeś mnie, upewniłeś się, że nie mam wspierającej Rycerzy Walpurgii żony, satysfakcjonuje cię takie zapoznanie się? - skapitulował w kwestii prawa Everetta do tej rozmowy, ale nie powstrzymał się przed złośliwym pytaniem o pracę. Mniej heroiczną niż bycie aurorem, bo zdaniem Michaela (w którym wciąż pozostał chłopak z Gryffindoru, goniący za marzeniami) żadna praca nie była równie bohaterska; ale całkiem praktyczną. -Umiesz latać na koniach? - wyrwało mu się. Nie lubił koni. Praktyczniejsze talizmany pominął milczeniem, rejestrując w pamięci, że to przydatny talent.
-A ty pijesz pitny miód z rebeliantem, którego siostra jest na liście gończym. - odparował, gdy Sykes zaczął nawiązywać do kwestii bezpieczeństwa. -Nie boisz się? - nachylił się do przodu, zmroził go spojrzeniem. -Nie, nie w Szkocji, ale nie będę ci zdradzał, gdzie ukrywają się Tonksowie. Dla twojego bezpieczeństwa, Sykes. O to, gdzie spędzam pełnie też nie pytaj. - warknął ostrzegawczo, pobudzony emocjami i alkoholem, rozluźniającym odrobinę język. Dawno nie otwierał w końcu gęby - tak towarzysko, nie licząc ratowanych lub ewakuowanych cywilów - do nikogo spoza Zakonu lub spoza podziemia w Plymouth, do nikogo, kto nie wiedział.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Nawet kiedy ja powstrzymywałem się przed uszczypliwościami, Tonks nie miał zamiaru spuszczać z tonu; pokręciłem tylko lekko, z niesmakiem, głową, gdy zadrwił ze wzmianki o dziwnych odgłosach. I dlatego właśnie nie chciałem dzielić się z nim swymi obserwacjami. Wystarczyło ledwie zająknięcie się na temat niecodziennego dźwięku, chwila rozproszenia i nieuwagi, by auror wyszczerzył zęby w drapieżnej parodii uśmiechu, uraczył mnie kolejnym niezbyt przychylnym komentarzem. – Wiem co nieco o odgłosach lasu, to nie był jeden z nich. Ale nieważne – odparłem sucho; bo przecież w głuszy spędziłem większość swego życia, już za młodu wspinając się po drzewach, znajdując przestraszone pisklęta czy nieśmiałki. Skoro jednak on potrafił z tego żartować, najpewniej nie mieliśmy powodów do obaw. – Nie, raczej nie. A ty? – dodałem jeszcze, gdy ni stąd, ni zowąd dopytał o polowania. Co, teraz jeszcze stracę w jego oczach, uzna mnie za parodię mężczyzny, bo nie biegałem z kuszą w rękach i nie strzelałem do kicających sobie to tu, to tam królików...?
Odpuścił dopiero wtedy, gdy uraczyłem go swym zastanawiająco szczerym wyznaniem – czy może raczej niewinnym kłamstwem. Sam jeszcze nie byłem pewien, co mi dolega, czy nie postępowałem pochopnie, czy powinienem w ogóle pozwalać sobie na takie myśli, nawet jeśli ostrożne, niedookreślone i mgliste, to jednak zachęcające do zadawania sobie pytań, na które nie znałem odpowiedzi. W tej chwili najważniejszym było, by Tonks zrozumiał, że nie jestem mu rywalem, nie zamierzam toczyć boju o serce Ady. I chyba w końcu coś zaczęło do niego docierać, nawet jeśli – tym razem raczej nieświadomie – próbował doprowadzić mnie do zawału. Czy de Verley porozmawia z moją wybranką? Może od razu pokusimy się o wzięcie udziału w rytuale chabrów? – Wydaje mi się, że jest nieco za wcześnie. I na jedno, i na drugie – odparłem powoli, wkładając niemały wysiłek w to, by zapanować nad swym głosem, nie wytrzeszczać oczu, a przynajmniej nie aż tak. Uciekłem wzrokiem gdzieś w bok, w kierunku linii drzew, bezwiednie wznosząc alkohol do ust. Na gacie Merlina; już żałowałem, że odkryłem się przed aurorem choćby i w taki sposób. Czy będzie rzucać podobnymi uwagami przy każdej możliwej okazji? Każdym spotkaniu?
Atmosfera zgęstniała, gdy nasza wymiana zdań zboczyła na temat Chernova; nie musiałem być znawcą ludzkich charakterów, czytać z nich niczym z książki, by widzieć, że mój rozmówca nie reagował na wspomnienie byłego męża Ady dobrze. – W trakcie trwania małżeństwa niechętnie wspominała o jakichkolwiek problemach, zbywała je półsłówkami – mruknąłem ostrożnie; czy Tonks zaraz zgniecie ten Merlinowi ducha winny kubek, czy jednak się powstrzyma? W sumie pal licho kubek. Lepiej on niż ja. – Dopiero po fakcie postanowiła powiedzieć mi więcej. O tym, co jej robił. – Przez mą twarz przemknął bolesny grymas; gdybym tylko wiedział o tym wszystkim wcześniej, gdybym potrafił cofnąć wskazówki zegara, zrobiłbym co trzeba, by nie musiała tak cierpieć. Nie tylko psychicznie, ale i fizycznie. Wolałem urwać temat, zdusić go w zarodku; wszak mieliśmy rozmawiać o zgoła innych problemach, tamte należały już do przeszłości, martwej i spoczywającej sześć stóp pod ziemią. – Cóż, pewnie wychodzi z założenia, że nie ma na co czekać – skomentowałem temat jednej z jego sióstr; nie dodałem, że mieli to rodzinne, wolałem nie kusić losu, czy raczej nie prowokować wciąż spiętego, gniewnego aurora. – W takim razie wypijmy również za szwagra – zaproponowałem, gdy zaczął wychwalać jego zalety. Wsławił się na wojnie, uratował mu życie, najpewniej również parał się tropieniem czarnoksiężników i nie przebierał w środkach. Czy powinno mnie to dziwić? Justine sama wspominała, że żadna z niej romantyczka; przestawiała się w odmiennych barwach, jako pragmatyczną i wolną od porywów serca. Tylko czy na pewno mówił o niej? Nie pamiętałem o istnieniu drugiej z sióstr Tonks, może to jednak ona – jakże wielkodusznie – otrzymała braterskie błogosławieństwo, zaś Justine zasłużyła na łatkę „szkoda gadać”.
– W pewnym stopniu, tak – obwieściłem łaskawie, kiedy z typową dla siebie ironią zapytał, czy jestem usatysfakcjonowany. Co prawda nasze spotkanie nie trwało długo, zdążyłem się już jednak dowiedzieć kilku rzeczy, dodać je do puli tych pozyskanych od samej Ady (powinienem chwalić sposób, w jaki się oświadczył? nie, może lepiej nie, jeszcze dałby mi w pysk). Zawsze coś. Wolałbym poznać całą prawdę; gdzie zamierzają zamieszkać, jak planował zabezpieczyć dom, by nikt ani nic nie mogło im zagrozić, czy cała jego rodzina składała się z dwóch sióstr i przyszłego szwagra. Podejrzewałem przy tym, że na takie detale będę musiał poczekać; i że prędzej zdradzi się z nimi blondwłosa szelma, nie zaś jej Lew. – Cośtam umiem, może przejdę się na festiwalowy wyścig – rzuciłem lekko, mimochodem, między jednym poważnym tematem a drugim; czyżby on, nieustraszony rebeliant, nie siedział nigdy na aetonanie? Może bał się wysokości? To byłoby całkiem zabawne.
Zasugerował, że powinienem, mógłbym obawiać się o własne bezpieczeństwo, w reakcji na co brew podjechała mi do góry. – A powinienem? Pijemy miód pitny, nie zakładamy razem rodziny, Tonks – zauważyłem, niewiele robiąc sobie z jego groźnego spojrzenia, dla podkreślenia tych słów dolewając nam obojgu alkoholu. I już miałem kontynuować, wytłumaczyć bardziej dobitnie, dlaczego sytuacja Ady była zgoła inna, gdy rzucił tym jednym słowem, które nakazało mi spojrzeć mu prosto w oczy. – Dlaczego miałbym o to zapytać? Gdzie spędzasz pełnie? Hm? – przeciągałem kolejne sylaby, siląc się na stoicki ton głosu, choć widać było, że namiastka swobody gdzieś zniknęła, że wcale nie było mi do śmiechu; może kiedyś nie połączyłbym ze sobą kropek, a już na pewno nie tak prędko, teraz jednak niemalże natychmiast wyciągnąłem konkretny, dość niewesoły wniosek. Naiwnie łudziłem się przy tym, że to nie tak, że po prostu zdurniałem, przypisując aurorowi ten sam futerkowy problem, którym obarczona została Evelyn.
Lecz jeśli nie o to chodziło, to dlaczego wspomniał akurat pełnie?
Odpuścił dopiero wtedy, gdy uraczyłem go swym zastanawiająco szczerym wyznaniem – czy może raczej niewinnym kłamstwem. Sam jeszcze nie byłem pewien, co mi dolega, czy nie postępowałem pochopnie, czy powinienem w ogóle pozwalać sobie na takie myśli, nawet jeśli ostrożne, niedookreślone i mgliste, to jednak zachęcające do zadawania sobie pytań, na które nie znałem odpowiedzi. W tej chwili najważniejszym było, by Tonks zrozumiał, że nie jestem mu rywalem, nie zamierzam toczyć boju o serce Ady. I chyba w końcu coś zaczęło do niego docierać, nawet jeśli – tym razem raczej nieświadomie – próbował doprowadzić mnie do zawału. Czy de Verley porozmawia z moją wybranką? Może od razu pokusimy się o wzięcie udziału w rytuale chabrów? – Wydaje mi się, że jest nieco za wcześnie. I na jedno, i na drugie – odparłem powoli, wkładając niemały wysiłek w to, by zapanować nad swym głosem, nie wytrzeszczać oczu, a przynajmniej nie aż tak. Uciekłem wzrokiem gdzieś w bok, w kierunku linii drzew, bezwiednie wznosząc alkohol do ust. Na gacie Merlina; już żałowałem, że odkryłem się przed aurorem choćby i w taki sposób. Czy będzie rzucać podobnymi uwagami przy każdej możliwej okazji? Każdym spotkaniu?
Atmosfera zgęstniała, gdy nasza wymiana zdań zboczyła na temat Chernova; nie musiałem być znawcą ludzkich charakterów, czytać z nich niczym z książki, by widzieć, że mój rozmówca nie reagował na wspomnienie byłego męża Ady dobrze. – W trakcie trwania małżeństwa niechętnie wspominała o jakichkolwiek problemach, zbywała je półsłówkami – mruknąłem ostrożnie; czy Tonks zaraz zgniecie ten Merlinowi ducha winny kubek, czy jednak się powstrzyma? W sumie pal licho kubek. Lepiej on niż ja. – Dopiero po fakcie postanowiła powiedzieć mi więcej. O tym, co jej robił. – Przez mą twarz przemknął bolesny grymas; gdybym tylko wiedział o tym wszystkim wcześniej, gdybym potrafił cofnąć wskazówki zegara, zrobiłbym co trzeba, by nie musiała tak cierpieć. Nie tylko psychicznie, ale i fizycznie. Wolałem urwać temat, zdusić go w zarodku; wszak mieliśmy rozmawiać o zgoła innych problemach, tamte należały już do przeszłości, martwej i spoczywającej sześć stóp pod ziemią. – Cóż, pewnie wychodzi z założenia, że nie ma na co czekać – skomentowałem temat jednej z jego sióstr; nie dodałem, że mieli to rodzinne, wolałem nie kusić losu, czy raczej nie prowokować wciąż spiętego, gniewnego aurora. – W takim razie wypijmy również za szwagra – zaproponowałem, gdy zaczął wychwalać jego zalety. Wsławił się na wojnie, uratował mu życie, najpewniej również parał się tropieniem czarnoksiężników i nie przebierał w środkach. Czy powinno mnie to dziwić? Justine sama wspominała, że żadna z niej romantyczka; przestawiała się w odmiennych barwach, jako pragmatyczną i wolną od porywów serca. Tylko czy na pewno mówił o niej? Nie pamiętałem o istnieniu drugiej z sióstr Tonks, może to jednak ona – jakże wielkodusznie – otrzymała braterskie błogosławieństwo, zaś Justine zasłużyła na łatkę „szkoda gadać”.
– W pewnym stopniu, tak – obwieściłem łaskawie, kiedy z typową dla siebie ironią zapytał, czy jestem usatysfakcjonowany. Co prawda nasze spotkanie nie trwało długo, zdążyłem się już jednak dowiedzieć kilku rzeczy, dodać je do puli tych pozyskanych od samej Ady (powinienem chwalić sposób, w jaki się oświadczył? nie, może lepiej nie, jeszcze dałby mi w pysk). Zawsze coś. Wolałbym poznać całą prawdę; gdzie zamierzają zamieszkać, jak planował zabezpieczyć dom, by nikt ani nic nie mogło im zagrozić, czy cała jego rodzina składała się z dwóch sióstr i przyszłego szwagra. Podejrzewałem przy tym, że na takie detale będę musiał poczekać; i że prędzej zdradzi się z nimi blondwłosa szelma, nie zaś jej Lew. – Cośtam umiem, może przejdę się na festiwalowy wyścig – rzuciłem lekko, mimochodem, między jednym poważnym tematem a drugim; czyżby on, nieustraszony rebeliant, nie siedział nigdy na aetonanie? Może bał się wysokości? To byłoby całkiem zabawne.
Zasugerował, że powinienem, mógłbym obawiać się o własne bezpieczeństwo, w reakcji na co brew podjechała mi do góry. – A powinienem? Pijemy miód pitny, nie zakładamy razem rodziny, Tonks – zauważyłem, niewiele robiąc sobie z jego groźnego spojrzenia, dla podkreślenia tych słów dolewając nam obojgu alkoholu. I już miałem kontynuować, wytłumaczyć bardziej dobitnie, dlaczego sytuacja Ady była zgoła inna, gdy rzucił tym jednym słowem, które nakazało mi spojrzeć mu prosto w oczy. – Dlaczego miałbym o to zapytać? Gdzie spędzasz pełnie? Hm? – przeciągałem kolejne sylaby, siląc się na stoicki ton głosu, choć widać było, że namiastka swobody gdzieś zniknęła, że wcale nie było mi do śmiechu; może kiedyś nie połączyłbym ze sobą kropek, a już na pewno nie tak prędko, teraz jednak niemalże natychmiast wyciągnąłem konkretny, dość niewesoły wniosek. Naiwnie łudziłem się przy tym, że to nie tak, że po prostu zdurniałem, przypisując aurorowi ten sam futerkowy problem, którym obarczona została Evelyn.
Lecz jeśli nie o to chodziło, to dlaczego wspomniał akurat pełnie?
I'd like to feel at home again
Drowning peaceful through your hands
Drowning peaceful through your hands
Everett Sykes
Zawód : wagabunda
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I'm a free animal, free animal
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
OPCM : 12+1
UROKI : 6
ALCHEMIA : 16 +4
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10 +3
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
-To jaki był to odgłos? - zapytał, nadal nieco zaczepnie, ale jego spojrzenie spoważniało. Niby sprawdził tutaj wszystko i miło było ponagrywać się trochę z przystojnego kolegi Addy, ale przecież nie przyjaźniłaby się z kimś niepoważnym. Może coś było na rzeczy? -Hobbystycznie, odkąd - brakuje zaopatrzenia, ale duma nie pozwoliła mu się do tego przyznać. -zaczęła się wojna. Pomaga na nerwy i ćwiczy cierpliwość. - mruknął, jakby zachwalał to hobby przed młodszym krewnym, a nie nowym kolegą i jakby próbował nadać praktycznej walce o przetrwanie jakiegoś szlachetnego sensu. Przynajmniej wyszło męsko, chyba.
-Och, mi też się ciągle tak wydawało gdy przed trzema laty próbowałem oświadczyć się Addzie. - podzielił się wspaniałomyślnie swoim doświadczeniem z dziwnie speszonym Everettem (nie wydawało mu się chyba? Mierzył go wzrokiem jak jastrząb ofiarę, jak wilk sarnę i jak auror przestępcę, więc wychwycił lekko wytrzeszczone oczy i to, jak Everett stara się zapanować nad głosem). -A potem mnie rzuciła. - przestrzegł go solidarnie, jak samiec samca. -Więc teraz oświadczyłem się od razu jak była okazja, no i mnie przyjęła. - skonkludował, a morał tej historii był chyba jasny.
Zacisnął moсno palce na kubku, aż pobielały, słuchając o Igorze z mieszanką złości i smutku i rozczarowania. Nie był pewien czy jest przerażony tym, przez co przechodziła samotnie Adda, czy rozżalony na siebie i Everetta za to, że nic nie zauważyli, czy wściekły na to, jak dobrą była aktorką. Na jej dumę, na jej milczenie. Chyba wszystko na raz. Zbył słowa Everetta posępnym milczeniem, jedynie ściągnięte brwi i mocno zaciśnięte usta zdradzały emocje, których nawet nie starał się ukrywać...
...ale które musiał powstrzymać, czując falę gorąca. Prędko wziął kilka głębokich wdechów i upił spory łyk miodu, a potem spróbował zająć myśli czymkolwiek innym. Dotychczas myśl o Igorze nie wzbudziła w nim jeszcze niekontrolowanych emocji, tych wywołujących wilkołaczą przemianę - chyba miał to pod kontrolą, od lat starał się panować nad nerwami naprawdę dobrze - ale nie mógł dać temu trupowi najmniejszej satysfakcji. A przy pięknej Addzie złość odchodziła jakoś łatwiej niż przy Everettcie - może dlatego, że ona przymilała się widząc podobną minę, a potem nie wiadomo jak kończyli we własnych objęciach. Teraz musiał radzić sobie sam i poradził - mówiąc o własnej rodzinie. Dość chaotycznie, z czego zdał sobie sprawę, słysząc niespodziewany toast.
-Och, nie, to były szwagier. Znaczy przyszły szwagier, ale były, w sensie nieaktualne. Nieważne. Wypić możemy i tak, mam wobec niego dług życia. - wymamrotał nieco speszony. Nie musiał mu się chyba tłumaczyć... choć w sumie, skoro był dla Addy jak brat, to czy i dla niego miał być jak szwagier? Dopiero się poznali, czuł się z tą myślą nieswojo, choć Sykes wydawał się nawet równym gościem im dłużej rozmawiali.
I im mniej mówił o swoich podejrzeniach. Powstrzymał ciche prychnięcie, łypiąc na niego spode łba po tym w pewnym stopniu. Wcale nie zależało mu na jego akceptacji ani pozwoleniu, więc dlaczego rezerwa nagle go zabolała?
-To w pewnym stopniu dobrze. - odciął się ironicznie, a słuchając o wyścigu umknął wzrokiem, obiecując sobie, by samemu się tam nie zbłaźnić. Przystojny, czystokrwisty Everett latający na koniach i odnoszący się sceptycznie do rozkochanego w Addzie aurora, świetny dobór przyjaciół, naprawdę.
Parsknął cichym śmiechem w odpowiedzi na słowa o zakładaniu rodziny.
-Mhm, gdy to groźne to nie zakładamy razem rodziny, ale gdy jesteś ciekaw wybranka Addy - przesłuchujesz mnie z pozycji jej brata. Zdecyduj się, Sykes. - wytknął i obrócił kufel w dłoniach. -Tym bardziej, że nie mogę sobie pozwolić na spotkania z osobami, których poglądów wobec własnej osoby nie jestem pewien. - wytknął z chłodną szczerością. Trwało zawieszenie broni, mógł sobie wypić z nim miód, Adda niby zapewniała o jego dobrych intencjach, ale czy we wrześniu nie będzie musiał się martwić o nóż w plecy? -Jeśli ktoś zagrozi tobie, twojej rodzinie - co powstrzyma cię przed opowiedzeniem im, że Adda ma męża aurora? - zapytał z naciskiem, szukając kontaktu wzrokowego. Może i ona mu ufała, ale Igorowi też ufała. A wiążąc się z poszukiwanym aurorem przestawała być wdową o czarującym uśmiechu, na której związki z rebelią nikt nie miał żadnych dowodów. Michael Tonks był namacalnym dowodem, o którym wiedział teraz Everett Sykes.
Sykes odwzajemnił jego spojrzenie, ale w nieodpowiednim momencie - wtedy, gdy oczy aurora rozszerzyły się ze zdumienia faktem, że Sykes nic nie wiedział. Zaklął w myślach, no jasne, że nie wiedział. Musiał odzwyczaić się od podejrzeń, że wszyscy wiedzieli, co wcale nie było proste gdy poruszał się wśród ludzi, którzy faktycznie wiedzieli. W Ministerstwie w Londynie nawet nieznajomi mieli dostęp do rejestru i to tam nauczył się paranoi, a w Plymouth nawet nie starał się ukrywać prawdy - nie plotkowano już o niej jak o sensacji, co nieco opóźniło dostęp Addy do tych wieści, ale większość bliskich współpracowników była świadoma, że w pełnie był nieosiągalny.
-Nie... - potarł czoło dłonią, tak jakby to był dobry sposób na ucieczkę wzrokiem. Nie, nie będzie tchórzem. Odjął rękę od twarzy, niechętnie znów skrzyżował z nim spojrzenia. Jego własne oczy były puste, mina boleśnie bezbarwna. Nie mówiła ci. -...no tak, tego nie było na plakatach. - wymamrotał. -Pełnie będę spędzał z dala od Addy. W lesie. - wymamrotał, czując jak żelazne kleszcze strachu zaciskają mu się na gardle. Pewność siebie opadła, ramiona przygarbiły się lekko, ta rozmowa nagle przestała być irytująca, a stała się zwyczajnie trudna i bolesna.
-Och, mi też się ciągle tak wydawało gdy przed trzema laty próbowałem oświadczyć się Addzie. - podzielił się wspaniałomyślnie swoim doświadczeniem z dziwnie speszonym Everettem (nie wydawało mu się chyba? Mierzył go wzrokiem jak jastrząb ofiarę, jak wilk sarnę i jak auror przestępcę, więc wychwycił lekko wytrzeszczone oczy i to, jak Everett stara się zapanować nad głosem). -A potem mnie rzuciła. - przestrzegł go solidarnie, jak samiec samca. -Więc teraz oświadczyłem się od razu jak była okazja, no i mnie przyjęła. - skonkludował, a morał tej historii był chyba jasny.
Zacisnął moсno palce na kubku, aż pobielały, słuchając o Igorze z mieszanką złości i smutku i rozczarowania. Nie był pewien czy jest przerażony tym, przez co przechodziła samotnie Adda, czy rozżalony na siebie i Everetta za to, że nic nie zauważyli, czy wściekły na to, jak dobrą była aktorką. Na jej dumę, na jej milczenie. Chyba wszystko na raz. Zbył słowa Everetta posępnym milczeniem, jedynie ściągnięte brwi i mocno zaciśnięte usta zdradzały emocje, których nawet nie starał się ukrywać...
...ale które musiał powstrzymać, czując falę gorąca. Prędko wziął kilka głębokich wdechów i upił spory łyk miodu, a potem spróbował zająć myśli czymkolwiek innym. Dotychczas myśl o Igorze nie wzbudziła w nim jeszcze niekontrolowanych emocji, tych wywołujących wilkołaczą przemianę - chyba miał to pod kontrolą, od lat starał się panować nad nerwami naprawdę dobrze - ale nie mógł dać temu trupowi najmniejszej satysfakcji. A przy pięknej Addzie złość odchodziła jakoś łatwiej niż przy Everettcie - może dlatego, że ona przymilała się widząc podobną minę, a potem nie wiadomo jak kończyli we własnych objęciach. Teraz musiał radzić sobie sam i poradził - mówiąc o własnej rodzinie. Dość chaotycznie, z czego zdał sobie sprawę, słysząc niespodziewany toast.
-Och, nie, to były szwagier. Znaczy przyszły szwagier, ale były, w sensie nieaktualne. Nieważne. Wypić możemy i tak, mam wobec niego dług życia. - wymamrotał nieco speszony. Nie musiał mu się chyba tłumaczyć... choć w sumie, skoro był dla Addy jak brat, to czy i dla niego miał być jak szwagier? Dopiero się poznali, czuł się z tą myślą nieswojo, choć Sykes wydawał się nawet równym gościem im dłużej rozmawiali.
I im mniej mówił o swoich podejrzeniach. Powstrzymał ciche prychnięcie, łypiąc na niego spode łba po tym w pewnym stopniu. Wcale nie zależało mu na jego akceptacji ani pozwoleniu, więc dlaczego rezerwa nagle go zabolała?
-To w pewnym stopniu dobrze. - odciął się ironicznie, a słuchając o wyścigu umknął wzrokiem, obiecując sobie, by samemu się tam nie zbłaźnić. Przystojny, czystokrwisty Everett latający na koniach i odnoszący się sceptycznie do rozkochanego w Addzie aurora, świetny dobór przyjaciół, naprawdę.
Parsknął cichym śmiechem w odpowiedzi na słowa o zakładaniu rodziny.
-Mhm, gdy to groźne to nie zakładamy razem rodziny, ale gdy jesteś ciekaw wybranka Addy - przesłuchujesz mnie z pozycji jej brata. Zdecyduj się, Sykes. - wytknął i obrócił kufel w dłoniach. -Tym bardziej, że nie mogę sobie pozwolić na spotkania z osobami, których poglądów wobec własnej osoby nie jestem pewien. - wytknął z chłodną szczerością. Trwało zawieszenie broni, mógł sobie wypić z nim miód, Adda niby zapewniała o jego dobrych intencjach, ale czy we wrześniu nie będzie musiał się martwić o nóż w plecy? -Jeśli ktoś zagrozi tobie, twojej rodzinie - co powstrzyma cię przed opowiedzeniem im, że Adda ma męża aurora? - zapytał z naciskiem, szukając kontaktu wzrokowego. Może i ona mu ufała, ale Igorowi też ufała. A wiążąc się z poszukiwanym aurorem przestawała być wdową o czarującym uśmiechu, na której związki z rebelią nikt nie miał żadnych dowodów. Michael Tonks był namacalnym dowodem, o którym wiedział teraz Everett Sykes.
Sykes odwzajemnił jego spojrzenie, ale w nieodpowiednim momencie - wtedy, gdy oczy aurora rozszerzyły się ze zdumienia faktem, że Sykes nic nie wiedział. Zaklął w myślach, no jasne, że nie wiedział. Musiał odzwyczaić się od podejrzeń, że wszyscy wiedzieli, co wcale nie było proste gdy poruszał się wśród ludzi, którzy faktycznie wiedzieli. W Ministerstwie w Londynie nawet nieznajomi mieli dostęp do rejestru i to tam nauczył się paranoi, a w Plymouth nawet nie starał się ukrywać prawdy - nie plotkowano już o niej jak o sensacji, co nieco opóźniło dostęp Addy do tych wieści, ale większość bliskich współpracowników była świadoma, że w pełnie był nieosiągalny.
-Nie... - potarł czoło dłonią, tak jakby to był dobry sposób na ucieczkę wzrokiem. Nie, nie będzie tchórzem. Odjął rękę od twarzy, niechętnie znów skrzyżował z nim spojrzenia. Jego własne oczy były puste, mina boleśnie bezbarwna. Nie mówiła ci. -...no tak, tego nie było na plakatach. - wymamrotał. -Pełnie będę spędzał z dala od Addy. W lesie. - wymamrotał, czując jak żelazne kleszcze strachu zaciskają mu się na gardle. Pewność siebie opadła, ramiona przygarbiły się lekko, ta rozmowa nagle przestała być irytująca, a stała się zwyczajnie trudna i bolesna.
Can I not save one
from the pitiless wave?
– Myślałem, że rechot – warknąłem, kapitulując pod wpływem kolejnego pytania; naprawdę nie potrafił odpuścić, co? Byłem zły na siebie, na ten omam słuchowy, a w końcu obawę, która wykiełkowała na jego gruncie. Łudziłem się przy tym, że w spojrzeniu Tonksa pojawiło się coś oprócz kpiny: namiastka niekłamanego zainteresowania. – Musiałem się przesłyszeć – dodałem po krótkiej chwili, wciąż nerwowo; niech będzie, że jestem cykorem, że wyobraźnia lubi płatać mi figle. Bez znaczenia. – Za to pomaganie rannym zwierzętom ćwiczy empatię – rzuciłem niby to mimochodem, gdy obsikujący teren, na szczęście jedynie metaforycznie, auror zaczął zachwalać mi zalety wypływające z jego nowego hobby, znaczy polowania. Nie byłem oderwanym od rzeczywistości marzycielem, jadałem przecież mięso, wiedziałem również, że nie spada ono z drzew, ale żeby tak czerpać z zabijania przyjemność? Uspokajać się, gdy bełt trafi w ciałko Merlinowi ducha winnego stworzenia? Ale kto wie, może to ze mną był problem; może tak właśnie postępowali mężczyźni, za którymi wystawiono list gończy, a którzy wciąż jakoś musieli się żywić, mieć siłę do walki.
– Wezmę to sobie do serca. – Opowieść towarzysza, który wzbudzał we mnie mieszane uczucia – chwilami sprawiał wrażenie aroganckiego dupka, by zaraz później pokazać bardziej ludzką twarz; wciąż tkniętą napięciem, zapewne nie opuszczało go ono choćby na chwilę, odkąd rozpętała się otwarta wojna, lecz bliższą miana swojskiej, takiej, którą może nawet dałoby się polubić – wcale nie poprawiła mi humoru. Tylko Merlin raczył wiedzieć, czy ten wątek miał prawo bytu, czy było za wcześnie, albo wprost przeciwnie, zdecydowanie za późno i most został spalony, zanim jeszcze prace budowlane można byłoby uznać za zakończone.
Milczeliśmy przez kilka dłużących się minut, pozwalając tematowi Igora wybrzmieć, odejść w zapomnienie, wykorzystałem więc tę okazję, by dolać nam obu miodu; wciąż jeszcze nie sięgnęliśmy dna butelki, choć prawie, bo piliśmy szybko i dużo. Może z powodu nerwów, a może po to, by udowodnić coś drugiej stronie. Cieszyłem się więc, że w zamian poruszyliśmy kwestię jego najbliższych; nie próbowałem ciągnąć Michaela za język, wypytywać o siostry, jeszcze uznałby, że mam w tym jakiś cel, ale odnotowywałem w pamięci mimowolnie oferowane mi skrawki informacji. Pokiwałem krótko głową, gdy okazało się, że szwagier jednak szwagrem nie będzie; najwidoczniej nie każde uczucie otrzymywało szczęśliwe zakończenie. – Tak czy inaczej jego zdrowie – przytaknąłem cicho, skoro uratował Tonksowi życie, jak najbardziej mogliśmy uczcić ten fakt toastem. Z jednej strony byłem ciekaw personaliów tego cichego bohatera, z drugiej – gdybym wykazał większe zainteresowanie tymże zdarzeniem, auror najpewniej uznałby to za podejrzane i zabrałby mnie na podobny spacer, co i Adę, tylko że nasz nie zakończyłby się zaręczynami, a faktycznie egzekucją.
Temat wyścigu pominąłem już milczeniem, głównie dlatego, że siedzący na przeciwko blondyn nie dodał nic od siebie; najwidoczniej nie zamierzał brać udziału w gonitwie. Wiele bardziej zainteresowały mnie – lub może raczej poruszyły – słowa, sugestie, na które odważył się na kolejnym wydechu. – Chyba nie rozumiem, co masz na myśli. W żadnym momencie nie zmieniłem zdania – odparłem powoli, próbując zapanować nad napiętą szczęką, zakleszczającymi się na kubku palcami. – Rozmawiam z tobą, bo dobro Ady leży mi na sercu. Ale chyba widzisz różnicę... musisz ją widzieć, co?... między tym, w co pakuje się ona, skoro macie się pobrać, zamieszkać razem, założyć rodzinę... – Czy naprawdę musiałem mówić wprost? Podejrzewałem, że w swoim czasie na świecie może pojawić się kolejny Tonks, taki mały i pomarszczony, to z kolei tylko utrudniało radzenie sobie z całą tą sytuacją, ryzykiem, podwójną grą. – ...a tym, jak ta rozmowa bez świadków może wpłynąć na moje bezpieczeństwo. Niczego nie ryzykuję, Tonks. Ale ona ryzykuje wszystko – wyłożyłem surowo, dobitnie, żeby w końcu zrozumiał, dlaczego o to wszystko pytam, dlaczego rozróżniam te dwie sytuacje. Mieszkałem w lesie, nie rzucałem się władzy w oczy, byłem jednym z szarych obywateli, do tego takim, który mógł poszczycić się – wywracałem oczami za każdym razem, gdy słyszałem podobne określenia – czystą krwią. Za to ona dzień po dniu tańczyła na linie, czy też igrała z ogniem.
Nie uciekałem przed nim wzrokiem, bo skutecznie wyprowadził mnie z równowagi, uraził mą dumę, swoimi bezpodstawnymi podejrzeniami. Za kogo on mnie miał? – A może od razu miałbym wkopać samą Adę, co? Nie zrobiłem tego do tej pory, to moja przyjaciółka, ale jasne, masz rację, niech no tylko zaczepi mnie ktoś z Ministerstwa, a od razu doniosę im, że jej mąż wciąż żyje i można znaleźć go pod wskazanym adresem – wycedziłem, bezwiednie mrużąc przy tym ślepia. – Moja rodzina jest bezpieczna. Nic jej nie grozi, nie ma powodu, by jakikolwiek fanatyk przyszedł do nas w poszukiwaniu informacji o rebeliantach... Przynajmniej o ile nie zaczniesz wykrzykiwać mojego nazwiska przy każdej nadarzającej się okazji, by przetestować ten scenariusz, albo po prostu spróbować wpędzić mnie do grobu – wypaliłem, szczerze wzburzony absurdem; wisząca na niebie kometa ograbiała mnie z cierpliwości, pogody ducha. Nawet jeśli rozumiałem, że Tonks miał milion powodów do bycia podejrzliwym, to nie do końca pojmowałem, dlaczego nie chciał wierzyć w szczerość intencji wieloletniego przyjaciela swej narzeczonej, niebawem żony. Ale, cóż, może to dlatego, że nigdy wcześniej o mnie nie słyszał? To mógł być jeden z powodów.
Nie odczuwałem satysfakcji na widok zaskoczenia, które tak wyraźnie odbiło się na jego twarzy, odmalowało w rozszerzonych nagle oczach. Kurwa mać. Czyli co, trafiłem w samo sedno? Zwróciłem uwagę na ten maluteńki szczegół, klucz do rozwiązania zagadki, zupełnym przypadkiem odkrywając jedną z największych tajemnic gniewnego aurora? Gdybym tylko się przesłyszał, albo gdyby on ugryzł w język. Że Złotowłosa zapomniała o tym wspomnieć, albo że celowo nie poruszała tego tematu, nie dziwiło; szanowała prywatność lubego, byłem tego bardziej niż pewien. – Rozumiem – odpowiedziałem tylko głucho, już nie tyle zirytowany, sprowokowany zaczepkami, co osłabiony świadomością kolejnej dość pokaźnej przeszkody, która leżała na drodze do ich szczęścia. Szczęścia Ady. – W lesie to chyba całkiem dobry pomysł – dodałem jeszcze, cicho i ledwie słyszalnie, niechętnie podchwytując spojrzenie rozmówcy. Dopiero co go poznałem, mieliśmy pewne problemy z odnalezieniem wspólnego języka, nie potrafiłem jednak nie odczuć na tę wieść choćby odrobiny współczucia. Tak oprócz zdrowej dawki paniki, naturalnie. – W takim razie nie będę więcej o to pytać – mruknąłem, niejako w formie wyciągnięcia doń ręki; atmosfera stała się na tyle gęsta, krępująca, że dałoby się ją ciąć nożem, oczywiście o ile którykolwiek z nas wpadłby na taki pomysł. I chyba żaden z nas nie był w nastroju do kontynuowania rozmowy.
– Wezmę to sobie do serca. – Opowieść towarzysza, który wzbudzał we mnie mieszane uczucia – chwilami sprawiał wrażenie aroganckiego dupka, by zaraz później pokazać bardziej ludzką twarz; wciąż tkniętą napięciem, zapewne nie opuszczało go ono choćby na chwilę, odkąd rozpętała się otwarta wojna, lecz bliższą miana swojskiej, takiej, którą może nawet dałoby się polubić – wcale nie poprawiła mi humoru. Tylko Merlin raczył wiedzieć, czy ten wątek miał prawo bytu, czy było za wcześnie, albo wprost przeciwnie, zdecydowanie za późno i most został spalony, zanim jeszcze prace budowlane można byłoby uznać za zakończone.
Milczeliśmy przez kilka dłużących się minut, pozwalając tematowi Igora wybrzmieć, odejść w zapomnienie, wykorzystałem więc tę okazję, by dolać nam obu miodu; wciąż jeszcze nie sięgnęliśmy dna butelki, choć prawie, bo piliśmy szybko i dużo. Może z powodu nerwów, a może po to, by udowodnić coś drugiej stronie. Cieszyłem się więc, że w zamian poruszyliśmy kwestię jego najbliższych; nie próbowałem ciągnąć Michaela za język, wypytywać o siostry, jeszcze uznałby, że mam w tym jakiś cel, ale odnotowywałem w pamięci mimowolnie oferowane mi skrawki informacji. Pokiwałem krótko głową, gdy okazało się, że szwagier jednak szwagrem nie będzie; najwidoczniej nie każde uczucie otrzymywało szczęśliwe zakończenie. – Tak czy inaczej jego zdrowie – przytaknąłem cicho, skoro uratował Tonksowi życie, jak najbardziej mogliśmy uczcić ten fakt toastem. Z jednej strony byłem ciekaw personaliów tego cichego bohatera, z drugiej – gdybym wykazał większe zainteresowanie tymże zdarzeniem, auror najpewniej uznałby to za podejrzane i zabrałby mnie na podobny spacer, co i Adę, tylko że nasz nie zakończyłby się zaręczynami, a faktycznie egzekucją.
Temat wyścigu pominąłem już milczeniem, głównie dlatego, że siedzący na przeciwko blondyn nie dodał nic od siebie; najwidoczniej nie zamierzał brać udziału w gonitwie. Wiele bardziej zainteresowały mnie – lub może raczej poruszyły – słowa, sugestie, na które odważył się na kolejnym wydechu. – Chyba nie rozumiem, co masz na myśli. W żadnym momencie nie zmieniłem zdania – odparłem powoli, próbując zapanować nad napiętą szczęką, zakleszczającymi się na kubku palcami. – Rozmawiam z tobą, bo dobro Ady leży mi na sercu. Ale chyba widzisz różnicę... musisz ją widzieć, co?... między tym, w co pakuje się ona, skoro macie się pobrać, zamieszkać razem, założyć rodzinę... – Czy naprawdę musiałem mówić wprost? Podejrzewałem, że w swoim czasie na świecie może pojawić się kolejny Tonks, taki mały i pomarszczony, to z kolei tylko utrudniało radzenie sobie z całą tą sytuacją, ryzykiem, podwójną grą. – ...a tym, jak ta rozmowa bez świadków może wpłynąć na moje bezpieczeństwo. Niczego nie ryzykuję, Tonks. Ale ona ryzykuje wszystko – wyłożyłem surowo, dobitnie, żeby w końcu zrozumiał, dlaczego o to wszystko pytam, dlaczego rozróżniam te dwie sytuacje. Mieszkałem w lesie, nie rzucałem się władzy w oczy, byłem jednym z szarych obywateli, do tego takim, który mógł poszczycić się – wywracałem oczami za każdym razem, gdy słyszałem podobne określenia – czystą krwią. Za to ona dzień po dniu tańczyła na linie, czy też igrała z ogniem.
Nie uciekałem przed nim wzrokiem, bo skutecznie wyprowadził mnie z równowagi, uraził mą dumę, swoimi bezpodstawnymi podejrzeniami. Za kogo on mnie miał? – A może od razu miałbym wkopać samą Adę, co? Nie zrobiłem tego do tej pory, to moja przyjaciółka, ale jasne, masz rację, niech no tylko zaczepi mnie ktoś z Ministerstwa, a od razu doniosę im, że jej mąż wciąż żyje i można znaleźć go pod wskazanym adresem – wycedziłem, bezwiednie mrużąc przy tym ślepia. – Moja rodzina jest bezpieczna. Nic jej nie grozi, nie ma powodu, by jakikolwiek fanatyk przyszedł do nas w poszukiwaniu informacji o rebeliantach... Przynajmniej o ile nie zaczniesz wykrzykiwać mojego nazwiska przy każdej nadarzającej się okazji, by przetestować ten scenariusz, albo po prostu spróbować wpędzić mnie do grobu – wypaliłem, szczerze wzburzony absurdem; wisząca na niebie kometa ograbiała mnie z cierpliwości, pogody ducha. Nawet jeśli rozumiałem, że Tonks miał milion powodów do bycia podejrzliwym, to nie do końca pojmowałem, dlaczego nie chciał wierzyć w szczerość intencji wieloletniego przyjaciela swej narzeczonej, niebawem żony. Ale, cóż, może to dlatego, że nigdy wcześniej o mnie nie słyszał? To mógł być jeden z powodów.
Nie odczuwałem satysfakcji na widok zaskoczenia, które tak wyraźnie odbiło się na jego twarzy, odmalowało w rozszerzonych nagle oczach. Kurwa mać. Czyli co, trafiłem w samo sedno? Zwróciłem uwagę na ten maluteńki szczegół, klucz do rozwiązania zagadki, zupełnym przypadkiem odkrywając jedną z największych tajemnic gniewnego aurora? Gdybym tylko się przesłyszał, albo gdyby on ugryzł w język. Że Złotowłosa zapomniała o tym wspomnieć, albo że celowo nie poruszała tego tematu, nie dziwiło; szanowała prywatność lubego, byłem tego bardziej niż pewien. – Rozumiem – odpowiedziałem tylko głucho, już nie tyle zirytowany, sprowokowany zaczepkami, co osłabiony świadomością kolejnej dość pokaźnej przeszkody, która leżała na drodze do ich szczęścia. Szczęścia Ady. – W lesie to chyba całkiem dobry pomysł – dodałem jeszcze, cicho i ledwie słyszalnie, niechętnie podchwytując spojrzenie rozmówcy. Dopiero co go poznałem, mieliśmy pewne problemy z odnalezieniem wspólnego języka, nie potrafiłem jednak nie odczuć na tę wieść choćby odrobiny współczucia. Tak oprócz zdrowej dawki paniki, naturalnie. – W takim razie nie będę więcej o to pytać – mruknąłem, niejako w formie wyciągnięcia doń ręki; atmosfera stała się na tyle gęsta, krępująca, że dałoby się ją ciąć nożem, oczywiście o ile którykolwiek z nas wpadłby na taki pomysł. I chyba żaden z nas nie był w nastroju do kontynuowania rozmowy.
I'd like to feel at home again
Drowning peaceful through your hands
Drowning peaceful through your hands
Everett Sykes
Zawód : wagabunda
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I'm a free animal, free animal
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
OPCM : 12+1
UROKI : 6
ALCHEMIA : 16 +4
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10 +3
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
-Ale taki inny niż żaby? - upewnił się, z każdą chwilą mniej rozbawiony, a bardziej zaintrygowany. -Mhm. - mruknął, "przesłyszenie" Everetta nie brzmiało zbyt przekonująco. -Albo w sumie, sprawdzę to. - oznajmił, sięgając po różdżkę. Nie, żeby stosunkowo proste zaklęcie nie mieściło się w kompetencjach Sykesa - choć kto wie, wymagało jednak pewnego zaawansowania, a nie samych podstaw - ale uspokoi go po aurorsku, ot co. -Homenum Revelio. - mruknął i... nic. Sylwetka Sykesa powinna rozbłysnąć teraz białą poświatą - poświęcał możliwość czytania jego mimiki, by go uspokoić! - ale wcale tak się nie stało. Był aż tak rozproszony? Zamrugał, wiedząc, że w normalnej sytuacji powtórzyłby teraz zaklęcie, był w stanie rzucać je szybko i skutecznie... ale nie może tego zrobić na głos, no bez jaj. Przesunął się lekko, by zasłonić własnym barkiem powtórny gest różdżki i pomyślał Homenum Revelio, udając, że już się rozgląda. Zgodnie z oczekiwaniami, Sykes rozpalił się jak żarówka, a Mike mógł z czystym sumieniem powiedzieć, że: -W promieniu dwudziestu stóp od nas nic nie ma ani nie rechocze, a jakby zaczęło to zdążymy zareagować. - uśmiechnął się wilczo i utrzymał ten uśmiech na ustach gdy mówił o polowaniach, zupełnie jakby w rozprawianiu się z niebezpiecznymi intruzami i polowaniu na pardwy było coś podobnego. Uniósł lekko brew i - pomimo postanowienia na temat milczenia o sytuacji ekonomicznej - wypalił: -Empatią nie można się najeść.
Na temat swojej damy serca Everett milczał równie wytrwale jak Mike na temat swojej rodziny - i dobrze, obydwoje mieli prawo do prywatności, chyba. Fakt, że takowa dama istniała znacząco uspokoił Tonksa, choć ziarna podejrzliwości pozostały, bo Everett był przystojny, a Adda przepiękna. W przeciwieństwie do narzeczonej, nie znał Sykesa od lat i chyba potrzebował czasu, by oswoić się z jego istnieniem.
Napili się za zdrowie Vincenta alias bezimiennego jużnieszwagra i przez chwilę było dobrze, ale podejrzliwość Mike'a ostatecznie wzięła górę - w dodatku paranoja splotła się z samczą zaczepnością. Pytania nie były taktowne, ale choć Sykes mieszkał w lesie, to Mike nabrał ogłady człowieka z lasu - przesłuchując przestępców albo samotnie patrolując Anglię częściej niż mógłby pić z kolegami.
-Tak, ryzykuje wszystko. Tym bardziej, im więcej osób wie. - odciął się, choć gdzieś w głębi serca zrobiło mu się trochę głupio. O jej ślubie z Igorem też wiedziało niewiele osób i nic dobrego z tego nie wynikło. -Wybadałeś moje intencje, mam... - prawo wybadać twoje, albo chociaż dowiedzieć się, czy zadbałeś o bezpieczeństwo swojej rodziny, ale nie zdążył dokończyć zdania, bo Sykes się uniósł. No proszę. Odchylił się lekko do tyłu i uśmiechnął nieco wilczo, ale szczerze i mimowolnie, bo - szczerze mówiąc - tak gwałtowne emocje potrafiły zdradzić więcej prawdy niż sztuczne uprzejmości. Pogratulowałby sobie bycia świetnym złym gliną, ale akurat nie sprowokował go celowo. -Nie chcę cię wpędzić do grobu i cieszę się, że vice versa, Sykes, ale nie mogę ci nic obiecać. Zdecydowałem się na ślub z Addą, nie z jej przybranym bratem i przyjacielem, nie z jego rodziną i - szczerze mówiąc nie chciałem nikogo więcej wplątywać w to bagno. - zdradził, nie odpowiedziawszy na wybuch wybuchem, a... smutkiem? Wydawał się nieco przygnębiony, od czasu wybuchu wojny świadomie izolował się od osób, którym mógłby nastręczyć problemów samym swoim istnieniem - tymczasem nieprzewidzianą konsekwencją jego zaręczyn było wplątanie w to wszystko osób, o których nawet nie wiedział. -Nie chcesz wiedzieć, jakie metody wyciągania informacji mają wrogowie. - dodał jeszcze gorzko, bo czy mógł podchodzić do takiej ewentualności - nawet znikomej, minimalnej - optymistycznie po tym, jak widział w Azkabanie swoją siostrę, wychudzoną, skatowaną, poddaną zaklęciom, legilimencji i eliksirom, zmuszoną do mówienia nawet pomimo odgryzionego języka?
-Zabiję się jeśli mnie złapią. - obiecał nagle, acz nie impulsywnie. Werbalizował po prostu myśli, z którymi nosił się od bardzo dawna. -Albo zmuszę ich, by musieli zabić mnie w samoobronie. Sekret Addy jest ze mną bezpieczny. Nie spytałeś mnie o to, ale mam nadzieję, że to cię uspokaja. - obwieścił poważnie i dopiero po sekundzie, z właściwym sobie taktem, zdał sobie sprawę jak mogło to zabrzmieć. -Oczywiście, nie proszę cię o nic takiego! Po prostu... tak, po prostu będziemy z tą znajomością dyskretni. Mądrze wybrałeś ten las i w ogóle. A tak w ogóle to nie spytałem, ale skąd tu te talerze? - nieudolnie spróbował uspokoić Sykesa i zmienić temat, prawie zdobył się nawet na blady uśmiech, ale temat pełni skutecznie ścisnął mu gardło. Wkopał się, na własne życzenie. Co teraz? Sykes uzna go za dziką bestię? Poleci do Addy gderać, jaka jest nieodpowiedzialna? Walnie jakąś pogadanką na temat tego, że potwory nie powinny się rozmnażać?
Nic takiego się jednak nie stało.
Zapadła tylko smutna cisza, w której słowa Everetta wybrzmiały niemalże łagodnie.
Zmarszczył z dezorientacją brwi, zamrugał, powoli wypuścił powietrze z płuc.
-Ja... - co w ogóle powiedzieć w takiej sytuacji? Tym razem to on poczuł niepokój i wystarczył do tego szum lasu, a nie żaden rechot. Już raz stracił życie - dawne życie - w zimnym lesie i miał posępne przeczucie, że tylko kruchy łut szczęścia dzieli go od śmierci. Mógł znowu wykrwawić się na leśnej ściółce, czy to po trudnym pojedynku czy po kolejnej pełni. Kto wtedy zajmie się Addą, co z nią będzie, jak wielkim był egoistą, że nie umiał z niej zrezygnować pomimo tak wielkiego ryzyka? Może to ta świadomość tak go wkurzyła na początku spotkania z Sykesem - przytłaczający żal, że mogłaby ułożyć sobie życie z kimś takim, żyjącym spokojnie i normalnie i z nazwiskiem niekłującym w oczy obecnej władzy. -...dziękuję. - wymamrotał ze wstydem i z myślą, że może - gdy kiedyś go zabraknie - to w ramię Everetta wypłacze się Adda. Nie mógł go do siebie zniechęcić, nie mógł jej go zabierać. To byłoby wisienką na torcie egoizmu. -I dziękuję, że jesteś jej przyjacielem. - dodał ledwo słyszalnie. -Do zobaczenia na ślubie? - zapytał niepewnie, wstając. Dalej, Sykes, jeśli masz jakieś weto, to ostatnia okazja rzucić się sobie do gardeł. Przecież nie przerwałby chabrowego rytuału, chyba.
Na temat swojej damy serca Everett milczał równie wytrwale jak Mike na temat swojej rodziny - i dobrze, obydwoje mieli prawo do prywatności, chyba. Fakt, że takowa dama istniała znacząco uspokoił Tonksa, choć ziarna podejrzliwości pozostały, bo Everett był przystojny, a Adda przepiękna. W przeciwieństwie do narzeczonej, nie znał Sykesa od lat i chyba potrzebował czasu, by oswoić się z jego istnieniem.
Napili się za zdrowie Vincenta alias bezimiennego jużnieszwagra i przez chwilę było dobrze, ale podejrzliwość Mike'a ostatecznie wzięła górę - w dodatku paranoja splotła się z samczą zaczepnością. Pytania nie były taktowne, ale choć Sykes mieszkał w lesie, to Mike nabrał ogłady człowieka z lasu - przesłuchując przestępców albo samotnie patrolując Anglię częściej niż mógłby pić z kolegami.
-Tak, ryzykuje wszystko. Tym bardziej, im więcej osób wie. - odciął się, choć gdzieś w głębi serca zrobiło mu się trochę głupio. O jej ślubie z Igorem też wiedziało niewiele osób i nic dobrego z tego nie wynikło. -Wybadałeś moje intencje, mam... - prawo wybadać twoje, albo chociaż dowiedzieć się, czy zadbałeś o bezpieczeństwo swojej rodziny, ale nie zdążył dokończyć zdania, bo Sykes się uniósł. No proszę. Odchylił się lekko do tyłu i uśmiechnął nieco wilczo, ale szczerze i mimowolnie, bo - szczerze mówiąc - tak gwałtowne emocje potrafiły zdradzić więcej prawdy niż sztuczne uprzejmości. Pogratulowałby sobie bycia świetnym złym gliną, ale akurat nie sprowokował go celowo. -Nie chcę cię wpędzić do grobu i cieszę się, że vice versa, Sykes, ale nie mogę ci nic obiecać. Zdecydowałem się na ślub z Addą, nie z jej przybranym bratem i przyjacielem, nie z jego rodziną i - szczerze mówiąc nie chciałem nikogo więcej wplątywać w to bagno. - zdradził, nie odpowiedziawszy na wybuch wybuchem, a... smutkiem? Wydawał się nieco przygnębiony, od czasu wybuchu wojny świadomie izolował się od osób, którym mógłby nastręczyć problemów samym swoim istnieniem - tymczasem nieprzewidzianą konsekwencją jego zaręczyn było wplątanie w to wszystko osób, o których nawet nie wiedział. -Nie chcesz wiedzieć, jakie metody wyciągania informacji mają wrogowie. - dodał jeszcze gorzko, bo czy mógł podchodzić do takiej ewentualności - nawet znikomej, minimalnej - optymistycznie po tym, jak widział w Azkabanie swoją siostrę, wychudzoną, skatowaną, poddaną zaklęciom, legilimencji i eliksirom, zmuszoną do mówienia nawet pomimo odgryzionego języka?
-Zabiję się jeśli mnie złapią. - obiecał nagle, acz nie impulsywnie. Werbalizował po prostu myśli, z którymi nosił się od bardzo dawna. -Albo zmuszę ich, by musieli zabić mnie w samoobronie. Sekret Addy jest ze mną bezpieczny. Nie spytałeś mnie o to, ale mam nadzieję, że to cię uspokaja. - obwieścił poważnie i dopiero po sekundzie, z właściwym sobie taktem, zdał sobie sprawę jak mogło to zabrzmieć. -Oczywiście, nie proszę cię o nic takiego! Po prostu... tak, po prostu będziemy z tą znajomością dyskretni. Mądrze wybrałeś ten las i w ogóle. A tak w ogóle to nie spytałem, ale skąd tu te talerze? - nieudolnie spróbował uspokoić Sykesa i zmienić temat, prawie zdobył się nawet na blady uśmiech, ale temat pełni skutecznie ścisnął mu gardło. Wkopał się, na własne życzenie. Co teraz? Sykes uzna go za dziką bestię? Poleci do Addy gderać, jaka jest nieodpowiedzialna? Walnie jakąś pogadanką na temat tego, że potwory nie powinny się rozmnażać?
Nic takiego się jednak nie stało.
Zapadła tylko smutna cisza, w której słowa Everetta wybrzmiały niemalże łagodnie.
Zmarszczył z dezorientacją brwi, zamrugał, powoli wypuścił powietrze z płuc.
-Ja... - co w ogóle powiedzieć w takiej sytuacji? Tym razem to on poczuł niepokój i wystarczył do tego szum lasu, a nie żaden rechot. Już raz stracił życie - dawne życie - w zimnym lesie i miał posępne przeczucie, że tylko kruchy łut szczęścia dzieli go od śmierci. Mógł znowu wykrwawić się na leśnej ściółce, czy to po trudnym pojedynku czy po kolejnej pełni. Kto wtedy zajmie się Addą, co z nią będzie, jak wielkim był egoistą, że nie umiał z niej zrezygnować pomimo tak wielkiego ryzyka? Może to ta świadomość tak go wkurzyła na początku spotkania z Sykesem - przytłaczający żal, że mogłaby ułożyć sobie życie z kimś takim, żyjącym spokojnie i normalnie i z nazwiskiem niekłującym w oczy obecnej władzy. -...dziękuję. - wymamrotał ze wstydem i z myślą, że może - gdy kiedyś go zabraknie - to w ramię Everetta wypłacze się Adda. Nie mógł go do siebie zniechęcić, nie mógł jej go zabierać. To byłoby wisienką na torcie egoizmu. -I dziękuję, że jesteś jej przyjacielem. - dodał ledwo słyszalnie. -Do zobaczenia na ślubie? - zapytał niepewnie, wstając. Dalej, Sykes, jeśli masz jakieś weto, to ostatnia okazja rzucić się sobie do gardeł. Przecież nie przerwałby chabrowego rytuału, chyba.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Milczałem, gdy Tonks w końcu przejął się na tyle, by przestać ze mnie drwić, zamiast tego sięgnąć po magię. Oczywiście, że nie chodziło o rechot żaby, czy ktokolwiek – oprócz wydelikaconej młódki – mógłby odczuć panikę na myśl o bliskim spotkaniu z płazem? I choć nie w smak były mi te wilcze uśmiechy, którymi niezmiennie raczył mnie auror, to próbowałem dostrzegać w zaistniałej sytuacji jakieś pozytywy; przynajmniej sięgnął po białą magię i nabrał pewności, że jesteśmy tu sami, nikt nie powinien nam zagrażać. Gdy podzielił się ze mną tym spostrzeżeniem, pokiwałem tylko głową, słowa zachowując dla siebie. Zarówno te dotyczące mojego ewidentnego już przesłyszenia się, jak i tematu polowań. Empatia nie zapełniała brzucha, prawda to, lecz czerpanie przyjemności z zabijania, ludzi czy też zwierząt, mogło doprowadzić do sytuacji, w której głód będzie najmniejszym z problemów.
Rozmowa toczyła się do przodu, chwilami nieco opornie, nie tak jak to sobie wyobrażałem – nazwijcie mnie niepoprawnym optymistą, lecz nie sądziłem, że przyszły mąż Ady będzie spoglądał na mnie jak na potencjalnego rywala, albo tchórzliwego zdrajcę – jednak miód pomagał znieść mniej lub bardziej celowe prowokacje, lawirować między tym, co chciałbym, a co mogłem powiedzieć, by przypadkiem nie dostać w mordę. Gratulowałem sobie w myślach tej decyzji, nawet nie chciałem snuć przypuszczeń, w jaki sposób wyglądałoby nasze spotkanie, gdyby nie drobne przekupstwo w postaci alkoholu. Jednak i on nie mógł zniwelować wszelkich tarć; uniosłem się, pozwoliłem, by nerwy wzięły górę, a urażona duma dyktowała kolejne słowa. Inna sprawa, że nawet kiedy wybrzmiały już, zawisły między nami w leśnym zaduchu, nie zacząłem ich żałować. – Musiałeś się jednak spodziewać, że jej bliscy usłyszą w końcu o waszych planach, zostaną w nie wtajemniczeni – wtrąciłem, spoglądając ku Tonksowi z ukosa. Palce wędrowały po blaszanym kubku, obracały go ciągle w tym samym kierunku. Nie dosłyszałem w jego głosie nerwów, gniewu, kpiny; chyba tylko dzięki temu zacząłem się uspokajać. – Nie myśl o tym, kogo jeszcze ten stan rzeczy może dotknąć, w taki czy inny sposób. Myśl o niej – dodałem, kiedy upiłem ostatni łyk miodu. Nie zamierzałem po raz kolejny podkreślać, że to Ada ryzykowała tutaj najwięcej; nie on, nie ja czy moja rodzina. Jeśli zapewni bezpieczeństwo Złotowłosej, jeśli utrzymujący się przy władzy tradycjonaliści, poplecznicy Czarnego Pana czy jak mu tam było, nie otrzymają powodu, by wziąć ją pod lupę, zacząć kwestionować jej lojalność, wszyscy będziemy mogli spać spokojnie. No, względnie spokojnie, ale przynajmniej odpadnie nam część hipotetycznych zmartwień, a wizja ewentualnych tortur przestanie nabierać kształtów i kolorów.
– Nie chcę również wiedzieć, jakie metody macie wy – mruknąłem, bo przecież świat nie malował się w czerni i bieli; również rebelia miała swoje za uszami, tak podejrzewałem, i im mniej wiedziałem o nich poczynaniach, tym lepiej. Wypowiadanych przez niego obietnic nie znaczyła nerwowość; widać było, że myślał o tym wcześniej, analizował takie scenariusza, co by było, gdyby go złapali, gdyby chcieli zabrać na przesłuchanie i wydusić z niego prawdę. I choć zaproponowane przez niego zabezpieczenie mogło odgonić część lęków – musiało mu na niej zależeć, skoro byłby skłonny za nią zginąć – tak dokładało innych. Poza tym, na jakim świecie przyszło nam żyć, że musieliśmy w ogóle rozmawiać o takich rzeczach? – Niech Merlin ma cię w swojej opiece, Tonks. Może i jej sekret nie zostałby ujawniony – bo trafiłby z tobą do grobu, dodałem w myślach – lecz nie chcę sobie nawet wyobrażać, co przyszłoby jej do głowy, gdyby cię straciła. – Oszalałaby z rozpaczy, bez dwóch zdań, i podejrzewałem, że nie potrafiłbym znaleźć słów, które przyniosłyby jej choćby namiastkę ulgi. Węzeł małżeński niósł ze sobą nie tylko nadzieję, słodycz wzajemności, ale dokładał również obowiązków. Osiadał na barkach ciężarem odpowiedzialności za drugą osobę. – Niektórzy przynoszą tu jadło, napitek, z myślą o elfach czy innych mieszkańcach lasu – wyjaśniłem pokrótce, nieco zdziwiony, że postanowił o to zapytać, z drugiej strony – wziąłem to za gest dobrej woli. Przestawaliśmy skakać sobie do gardeł, zaś zastawa była jedną w pierwszych rzeczy, która rzucała się w oczy, o którą można było zagaić. – To poniekąd ciekawe, że wciąż to robią, nawet mimo sytuacji w kraju – dodałem, bezwiednie zerkając w stronę przelewitowanych kawałek dalej talerzy.
Pełnia sprowadziła mnie na ziemię, przypomniała, że przyszliśmy tu w konkretnym celu, przeprowadzenia rozmowy o zamiarach i powinnościach. Jednocześnie odgoniła resztkę majaczącego gdzieś z tyłu głowy zdenerwowania. Zawoalowane przyznanie się do bycia wilkołakiem dokładało powodów do zmartwień, bez dwóch zdań, lecz coś – jakaś resztka przyzwoitości, tej wychwalanej przeze mnie empatii, której światło komety nie zdołało jeszcze ze mnie wypalić – pchnęło mnie w innym kierunku, dojmującego smutku. Kiedy to się stało? Od ilu lat niósł ze sobą to brzemię? Czy wtedy, gdy nawiązywali romans, już musiał martwić się fazami księżyca...? Drgnąłem lekko w reakcji na nieoczekiwane podziękowania. Maska dumnego aurora gdzieś zniknęła, przede mną siedział już tylko Michael; zmęczony, przytłoczony, ledwo wypowiadający kolejne zgłoski. Czy to ze wstydu, czy z bólu, nie wiedziałem. – Do zobaczenia na ślubie – powtórzyłem po nim, w formie potwierdzenia, przelotnie podchwytując spojrzenie zbierającego się z ławy Tonksa. Musiałem poukładać to sobie wszystko w głowie. A później przełknąć i przetrawić.
| 2xzt
Rozmowa toczyła się do przodu, chwilami nieco opornie, nie tak jak to sobie wyobrażałem – nazwijcie mnie niepoprawnym optymistą, lecz nie sądziłem, że przyszły mąż Ady będzie spoglądał na mnie jak na potencjalnego rywala, albo tchórzliwego zdrajcę – jednak miód pomagał znieść mniej lub bardziej celowe prowokacje, lawirować między tym, co chciałbym, a co mogłem powiedzieć, by przypadkiem nie dostać w mordę. Gratulowałem sobie w myślach tej decyzji, nawet nie chciałem snuć przypuszczeń, w jaki sposób wyglądałoby nasze spotkanie, gdyby nie drobne przekupstwo w postaci alkoholu. Jednak i on nie mógł zniwelować wszelkich tarć; uniosłem się, pozwoliłem, by nerwy wzięły górę, a urażona duma dyktowała kolejne słowa. Inna sprawa, że nawet kiedy wybrzmiały już, zawisły między nami w leśnym zaduchu, nie zacząłem ich żałować. – Musiałeś się jednak spodziewać, że jej bliscy usłyszą w końcu o waszych planach, zostaną w nie wtajemniczeni – wtrąciłem, spoglądając ku Tonksowi z ukosa. Palce wędrowały po blaszanym kubku, obracały go ciągle w tym samym kierunku. Nie dosłyszałem w jego głosie nerwów, gniewu, kpiny; chyba tylko dzięki temu zacząłem się uspokajać. – Nie myśl o tym, kogo jeszcze ten stan rzeczy może dotknąć, w taki czy inny sposób. Myśl o niej – dodałem, kiedy upiłem ostatni łyk miodu. Nie zamierzałem po raz kolejny podkreślać, że to Ada ryzykowała tutaj najwięcej; nie on, nie ja czy moja rodzina. Jeśli zapewni bezpieczeństwo Złotowłosej, jeśli utrzymujący się przy władzy tradycjonaliści, poplecznicy Czarnego Pana czy jak mu tam było, nie otrzymają powodu, by wziąć ją pod lupę, zacząć kwestionować jej lojalność, wszyscy będziemy mogli spać spokojnie. No, względnie spokojnie, ale przynajmniej odpadnie nam część hipotetycznych zmartwień, a wizja ewentualnych tortur przestanie nabierać kształtów i kolorów.
– Nie chcę również wiedzieć, jakie metody macie wy – mruknąłem, bo przecież świat nie malował się w czerni i bieli; również rebelia miała swoje za uszami, tak podejrzewałem, i im mniej wiedziałem o nich poczynaniach, tym lepiej. Wypowiadanych przez niego obietnic nie znaczyła nerwowość; widać było, że myślał o tym wcześniej, analizował takie scenariusza, co by było, gdyby go złapali, gdyby chcieli zabrać na przesłuchanie i wydusić z niego prawdę. I choć zaproponowane przez niego zabezpieczenie mogło odgonić część lęków – musiało mu na niej zależeć, skoro byłby skłonny za nią zginąć – tak dokładało innych. Poza tym, na jakim świecie przyszło nam żyć, że musieliśmy w ogóle rozmawiać o takich rzeczach? – Niech Merlin ma cię w swojej opiece, Tonks. Może i jej sekret nie zostałby ujawniony – bo trafiłby z tobą do grobu, dodałem w myślach – lecz nie chcę sobie nawet wyobrażać, co przyszłoby jej do głowy, gdyby cię straciła. – Oszalałaby z rozpaczy, bez dwóch zdań, i podejrzewałem, że nie potrafiłbym znaleźć słów, które przyniosłyby jej choćby namiastkę ulgi. Węzeł małżeński niósł ze sobą nie tylko nadzieję, słodycz wzajemności, ale dokładał również obowiązków. Osiadał na barkach ciężarem odpowiedzialności za drugą osobę. – Niektórzy przynoszą tu jadło, napitek, z myślą o elfach czy innych mieszkańcach lasu – wyjaśniłem pokrótce, nieco zdziwiony, że postanowił o to zapytać, z drugiej strony – wziąłem to za gest dobrej woli. Przestawaliśmy skakać sobie do gardeł, zaś zastawa była jedną w pierwszych rzeczy, która rzucała się w oczy, o którą można było zagaić. – To poniekąd ciekawe, że wciąż to robią, nawet mimo sytuacji w kraju – dodałem, bezwiednie zerkając w stronę przelewitowanych kawałek dalej talerzy.
Pełnia sprowadziła mnie na ziemię, przypomniała, że przyszliśmy tu w konkretnym celu, przeprowadzenia rozmowy o zamiarach i powinnościach. Jednocześnie odgoniła resztkę majaczącego gdzieś z tyłu głowy zdenerwowania. Zawoalowane przyznanie się do bycia wilkołakiem dokładało powodów do zmartwień, bez dwóch zdań, lecz coś – jakaś resztka przyzwoitości, tej wychwalanej przeze mnie empatii, której światło komety nie zdołało jeszcze ze mnie wypalić – pchnęło mnie w innym kierunku, dojmującego smutku. Kiedy to się stało? Od ilu lat niósł ze sobą to brzemię? Czy wtedy, gdy nawiązywali romans, już musiał martwić się fazami księżyca...? Drgnąłem lekko w reakcji na nieoczekiwane podziękowania. Maska dumnego aurora gdzieś zniknęła, przede mną siedział już tylko Michael; zmęczony, przytłoczony, ledwo wypowiadający kolejne zgłoski. Czy to ze wstydu, czy z bólu, nie wiedziałem. – Do zobaczenia na ślubie – powtórzyłem po nim, w formie potwierdzenia, przelotnie podchwytując spojrzenie zbierającego się z ławy Tonksa. Musiałem poukładać to sobie wszystko w głowie. A później przełknąć i przetrawić.
| 2xzt
I'd like to feel at home again
Drowning peaceful through your hands
Drowning peaceful through your hands
Everett Sykes
Zawód : wagabunda
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I'm a free animal, free animal
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
OPCM : 12+1
UROKI : 6
ALCHEMIA : 16 +4
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10 +3
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Piknik w lesie
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Lancashire