Wydarzenia


Ekipa forum
1948 - Trening czyni cuda
AutorWiadomość
1948 - Trening czyni cuda [odnośnik]23.10.21 2:29
1948

-Książę jak zwykle nie wytrzymał. Kiedyś zeżre go wilkołak. - parsknął jakiś krępy rudzielec, wymijając Michaela tak niezgrabnie, że omal nie trącił go w ramię. Auror spiorunował dwóch młodzieńców morderczym wzrokiem - o kimkolwiek by nie mówili, to po pierwsze był znudzony szczeniackimi żartami na sali treningowej, a po drugie nie lubił jak ktokolwiek stawał mu na drodze.
I nie lubił brygadzistów - tak po prostu. Najpierw wmawiał sobie, że powinien ich szanować, że są równie uzdolnieni i potrzebni jak aurorzy, tylko walczą z innego rodzaju zagrożeniem. Wszyscy byli potrzebni i utalentowani, bla, bla, bla.
W końcu przestał jednak wstydzić się myśli, że niektórzy nie byli równie utalentowani ani błyskotliwi jak członkowie elitarnego Biura Aurorów. Większość łowców wilkołaków to tępe osiłki, z którymi ku własnej irytacji musiał dzielić czasem szatnię lub salę treningową.
Przewrócił oczami, nie starając się nawet specjalnie tego ukrywać. Pchnął drzwi do szatni i z ulgą rzucił na ławkę płaszcz. Było już późno, powinien być tu sam. Piątek wieczór, ludzie mieli rodziny albo chodzili do barów. Też chętnie poszedłby na piwo, ale co się odwlecze, to nie uciecze. Chciał poćwiczyć wymagające zaklęcia, a potem sprać na kwaśne jabłko jakiś manekin. Był towarzyski, ale najlepiej pracowało mu się samemu.
Ściągnął przez głowę białą koszulę, zbyt niecierpliwy by rozpiąć porządnie guziki. Poprawił podkoszulek, odgarnął z czoła złote włosy (powinieneś je obciąć, burczał Rineheart, ale wcale nie wchodziły mu do oczu, nie wtedy gdy trzeba) i...
...zmarszczył lekko brwi, rozpoznając odgłos doskonale znany z toalet w mugolskich barach o trzeciej w nocy i z pierwszych lat kursu aurorskiego.
Wzrok pomknął w stronę łazienek. Z tej odległości Mike nie mógł jeszcze wyczuć smrodu wymiocin i nawet mu się nie śniło, że za niespełna dekadę będzie mógł wywęszyć ludzką fizjologię na trzykrotnie większy dystans.
Westchnął ciężko, tyle z samotności i ciszy. Odczekał kilka sekund, towarzysz wieczoru umilkł. Mike taktownie stał przy szafkach, składając koszulę w kostkę.
To pewnie ten, którego przezywali - pomyślał, łącząc fakty. Zanim jeszcze zobaczył ofiarę dzisiejszych plotek brygady, poczuł współczucie i przekorną sympatię. Rudy był wyjątkowym bucem.
A poza tym, jego samego nazywali czasem gorzej. Szlama - łatwo rzucić w oczy młodemu kursantowi, choć koledzy z Biura nie byli tacy, prędzej gliny albo jakże lubiana przez Tonksa brygada.
Gdy został już aurorem, nie przechodziło im to przez usta z taką łatwością.
-Mój pierwszy rok kursu też tak wyglądał. - rzucił uprzejmie w przestrzeń, gdy w drzwiach pojawiła się już męska sylwetka. Uśmiechnął się blado, ale nie podniósł wzroku - wedle niepisanej zasady, w szatni nie patrzyło się kolegom w oczy.
Zrozumiał to bardzo szybko, jeszcze w Hogwarcie, przed treningami Quidditcha. (Po treningach, gdy był już wycieńczony wysiłkiem, było mu jakoś łatwiej).



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
1948 - Trening czyni cuda 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: 1948 - Trening czyni cuda [odnośnik]24.10.21 23:11
Ulysses Vale nigdy nie przyznałby się do tego, że jest słabszy.
Słabość była brzydka - słabość zostawiała ślady na zbyt wątłych choć przecież wyćwiczonych ramionach, na skórze zbyt podatnej na rozcięcia, zbyt cienkiej, zbyt delikatnej. Słabość oznaczała przegraną, a przegrana odbierała sens jego istnieniu, które przecież przez wszystkie te lata, całą cholerną młodość polegało na zdzieraniu sobie knykci aż do zwycięstwa. Ulysses nie mógł być wiec słaby, a na pewno nie mógł być słabszy, bo wtem nie byłby już Ulyssesem, byłby smutną karykaturą człowieka, który dąży do czegoś, co nie było mu dane. Byłby desperatem.

A jednak opierał się teraz mokrym czołem o szorstką powierzchnię ściany, zagryzając wnętrze policzka do krwi, jakby chciał w ten sposób sam siebie ukarać za niesubordynację. Idiota. Gdyby mógł, przywaliłby sobie w nos, zamiast tego jednak poklepał się po policzkach, próbując się ocucić. Zdarte gardło piekło żywym ogniem, płuca rwały bólem przy każdym oddechu, a kiedy stawał na nogi, mięśnie wyraźnie pragnęły odmówić posłuszeństwa. Siłą wdrapał się na zwiotczałe nogi, podpierając się o ścianę i przeklinając w duchu tak ostro, że jego własne odbicie w łazienkowych lustrach posłało mu pełen wyrzutu wzrok.
Starał się. Gdy zaczynał kurs, świat stał przed nim otworem. Miał świetne wyniki, sportową sylwetkę i determinację, która mogła podcinać gardła. Teraz miał natomiast jedynie obity brzuch, zniszczone kolana i okrutnie ciężkie, cuchnące zgnilizną poczucie obrzydzenia samym sobą. Mógł, wiedział, ze mógł, wiec dlaczego nie zawsze wychodziło? Dlaczego ta zgraja cholernych neandertalczyków była zawsze krok przed nim? Ich głupkowate, infantylizującego przezwiska wywoływały mdłości, a Ulysses raz po raz wyobrażał sobie jak rozwala na miazgę twarz rudego, krępego idioty o rysach rosłej świni. Pewnego dnia - próbował podtrzymywać się na duchu, wpatrując się w oczy swojego odbicia w lustrze - Pewnego dnia nie będzie można odróżnić nosa od szczęki.
Zimny uśmiech przebiegł przez młodą twarz. Faktycznie, twarz na tyle delikatną, że nadal przywodzącą na myśl ucznia. Kilka kosmyków włosów opadało na mokre czoło, które ochlapał zimną wodą, a nad jedną z kości policzkowych kwitł już ciemny siniak. Oznaka słabości, która miała zniknąć za jakiś czas. Wtedy spróbuje ponownie.
Obcy głos zabrzmiał uprzejmie, a on miał ochotę prychnąć złośliwie. Powstrzymał się, wiedząc, że nie może narobić sobie wrogów - jeżeli nie chciał przegrać wszystkiego, musiał ładnie się uśmiechać i udawać. Teraz jednak, gdy był tak zmęczony, tak obolały i nadal czuł jak piecze go gardło po wymiotach, zdobycie się na zwykłą obojętność było wystarczająco trudne. Wrócił więc do szatni z wyrazem twarzy pozbawionym emocji, a wzrok pobiegł ku intruzowi. Nie patrzył mu w oczy, nie patrzył nawet na twarz. Jak zwykle, czy to ten słynny strach przed zażyłością?
Starszy i poważniejszy, blondyn o zimnej cerze, wyższy był od niego wystarczająco, by Ulysses mógł poczuć się nieco mniejszy. Każdy odsłonięty kawałek ciała wskazywał na to, że ćwiczył tu długo, choć nie miał w sobie tej niezgrabnej przysadzistości co poniektórych mięśniaków o grubych kościach. W zasadzie, wydał się Vale'owi raczej przyjemny w odbiorze, smukły i przystojny, do tego mówił wystarczająco niewiele, by nie wydać mu się irytującym. I chyba właśnie dlatego zdusił w sobie ostre "nie potrzebuję twojego zrozumienia".
- Rudy skurwiel - bąknął więc, bo słyszał przecież glosy wyśmiewające go jeszcze przed chwilą. Zdjął przez głowę grubą bluzę, czując jak materiał klei się do spoconej skóry. - Gdyby cokolwiek zżarło jego, wymiotowałoby przez tydzień.
Ulysses Vale
Ulysses Vale
Zawód : łowca wilkołaków
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
when i call myself a shell
i mean–a used up bullet casing.
as in, the aftermath of something lethal.
as in, an echo of inflicted evil
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10724-ulysses-vale#326292 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t10785-u-vale
Re: 1948 - Trening czyni cuda [odnośnik]25.10.21 17:35
Odłożył koszulę na półkę, dalej wytrwale zachowując zasady szatniowego decorum, aż...
...w wypowiedzianym miękko komentarzu o wymiotującym wilkołaku (auror nie wiedział nawet, czy te istoty potrafią rzygać...) było coś tak absurdalnie zabawnego, że Mike odwrócił się do rozmówcy i wybuchnął szczerym śmiechem.
A śmiał się całym sobą, spoglądając na bruneta roziskrzonymi oczyma. Przed chwilą Tonks mroził rudego tym samym spojrzeniem, ale szarobłękitny lód stopniał. Michael miał chłodny typ urody, ale osobom, które polubił okazywał samo ciepło.
Chyba nie da się kogoś polubić od pierwszego wejrzenia, ale obydwaj znielubili tą samą osobę (w przypadku Tonksa - od pierwszego wejrzenia i potrącenia na korytarzu). A poza tym, Mike był kiedyś na miejscu brygadzisty, którego nazywali księciem i instynktownie wziął jego stronę.
Dopiero teraz, gdy wybuch śmiechu zmienił się już w szczery uśmiech, zawiesił na przystojnym brunecie uważniejsze spojrzenie i zrozumiał genezę złośliwego przezwiska. Faktycznie miał delikatne, wręcz posągowe rysy twarzy. Jak portret Czarnego Księcia w podręczniku do historii magii, na którym nastoletni Mike zawiesił kiedyś wzrok na tak długo, że Edward Black z niezrozumiałym oburzeniem wyszedł z ilustracji.
Teraz nie popełniał już tych samych nietaktów, szczególnie nawet gdy rozmówca zdawał się być wykuty z marmuru. Przelotnie zerknął jedynie w dół, usiłując chyba ocenić ile czasu spędza książę na sali treningowej. Koszulka kleiła się do zarysowanych mięśni, nie było źle.
-Wilkołaki mogą wymiotować? - rzucił żartobliwie. Nie wiedział o nich zbyt wiele, nie wiedział nawet, czy faktycznie pożerają ludzi z głodu, czy tylko rozrywają ich na strzępy w szale agresji.
Pewnie powinni teraz się wyminąć - brygadzista ruszyć do szafek, a auror na salę. Skrzyżowanie spojrzeń i tak zniweczyło jednak ich anonimowość, więc Mike zawahał się jedynie na moment, a potem serdecznie wyciągnął przed siebie rękę.
-Tonks, Mike, Biuro Aurorów. - przedstawił się krótko. -Gdy byłem na twoim miejscu, przełożony powiedział mi, że jak dalej będę kozaczył to zginę w akcji. - uśmiechał się dalej, chcąc załagodzić wydźwięk tych słów. Wiedział doskonale, kiedy wymiotował z wyczerpania - wtedy, gdy w imię młodzieńczej dumy forsował się ponad miarę, przesuwał własne granice jedynie w imię kilku sekund sukcesu. -Spryt i wytrzymałość, nie siła - a jeszcze rozkwasisz mu nos, zobaczysz. - doradził, jak każdemu Gryfonowi o mugolskich korzeniach, któremu nadmiernie dokuczali na boisku Ślizgoni. Niecelnie odbity tłuczek, zakrwawieni zawodnicy, co za wypadek.
Nie wiedział jeszcze, jak rozwalić nos komuś na sali treningowej i czy w ogóle ktokolwiek powinien próbować, byli w końcu już poważnymi ludźmi.
Brunet wyglądał na inteligentnego, na pewno coś wymyśli.



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
1948 - Trening czyni cuda 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: 1948 - Trening czyni cuda [odnośnik]28.10.21 22:31
Ten szczery i głośny wybuch śmiechu go zaskoczył - Ulysses nigdy nie spodziewał się tak gwałtownych, radosnych zrywów, sam nie miał ich w zwyczaju, a u ludzi wokół wydawały mu się dziwne i niespodziewane. Było jednak również coś zgoła fascynującego w podobnych odruchach, więc przez kilka tych długich sekund, kiedy mężczyzna śmiał się perliście, Vale przyglądał mu się z czystym zainteresowaniem, przechylając lekko głowę, jakby doświadczał właśnie obcego, skomplikowanego rytuału.
Być może niewystarczająco szybko zorientował się, że powinien jakoś zareagować - normalnie zareagować. Przywołał na twarz cień uśmiechu i prychnął krótko, próbując brzmieć na równie rozbawionego. Jeszcze niedawno był nastolatkiem w Hogwarcie i za jego przewodnika po krętych meandrach odpowiednich wzorców między ludźmi robił najlepszy przyjaciel. Teraz był sam, nadal niepewny i nadal zagubiony. Wątpił by sytuacja ta kiedykolwiek miała się zmienić, ludzie wokół bowiem zbyt często zamieniali się miejscami, zbyt różni byli i za krótko trwali, by Ulysses zdążył się ich wyuczyć czy do nich przyzwyczaić. Czy dlatego tak go nie znosili? Śmiali się z niego, bo nie pasował do tych sal treningowych, nie był jednak jedynym innym, za to innym najmniej lubianym. Nie umiał prowadzić drobnych rozmów, żartować, być realną częścią tej okropnej zbieraniny idiotów. Teraz jednak sprawił, że mężczyzna naprzeciwko zaczął się śmiać, na dodatek zdawał się w pewnym sensie być po jego stronie, a jawił się w jego oczach jako osoba, którą warto tam mieć - jego powierzchowność budziła szacunek, tak myślał. Musiał zbierać długie spojrzenia, rzędy rozchylonych lekko warg, mógł być spokojnie jedynym z tych mężczyzn, którzy rozdzielali bójki, stając między delikwentami z uniesionym podbródkiem i straszył okolicznych łobuzów, nie wyciągając nawet rąk z kieszeni. Wysoki, chłodny, ale o szczerym śmiechu - tego Ulysses nagle tragicznie mu zazdrościł. Ktoś kto budzi równie wiele szacunku, co podziwu i sympatii. Ktoś, kto może zjednać sobie ludzi, a potem złapać ich za karki. Urodzony przywódca.
Tym nigdy nie mógł być Vale, prawda?
Mimo to poza szczerą zawiścią, poczuł coś w rodzaju wdzięczności. Czyżby i on padał ofiarą? Łatwo było ulec osobom takim jak on, Ulysses jednak zdawał zazwyczaj się przed tym chronić, pozostając czujnym i zdystansowanym nawet gdy ktoś taki oferował swoją dłoń i ładne uśmiechy. Nie pozwalał mącić sobie przed oczami - ojcu, Quinleyowi, masie innych złotych chłopców i wdzięcznych dziewcząt, które spotkał na swojej drodze. Uśmiech trwał na twarzy, wzrok był jednak czujny i twardy, nawet gdy spojrzenie przesunęło się po jego rysach. Obserwował go? Poczuł szybkie spojrzenie spływające w dół torsu i kąciki ust uniosły się jeszcze trochę wyżej, pewniej.
- Sprawdzimy jak już go nim nakarmię - odparł wiec i coś co było całkowicie szczere zabrzmiało jak szybki żart. Spojrzał na wyciągniętą ku niemu rękę. Mike Tonks, biuro aurorów. Auror, no tak, oczywiście. Nie widział nigdy nikogo kto przypominałby aurora tak bardzo jak Pan Tonks. Uścisnął ofiarowaną mu dłoń i zganił się w myślach, sądząc iż zrobił to zbyt słabo. - Michael? - zagaił, choć nie obchodziło go to wcale tak bardzo. Chciał jedynie zdobyć trochę czasu na decyzję, czy powinien podawać swoje prawdziwe imię. - Ulysses Vale, szkolę się na brygadzistę. - A jednak. - Rozkwasić mu nos mógłbym i teraz, ale dobra zemsta wymaga czasu - oznajmił z zaskakującą lekkością, zdejmując przez głowę koszulkę. Ku jego poirytowaniu na boku wykwitł już wyjątkowo duży, ciemny siniak. Syknął krótko przez zęby. - Źle to wygląda?
Ulysses Vale
Ulysses Vale
Zawód : łowca wilkołaków
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
when i call myself a shell
i mean–a used up bullet casing.
as in, the aftermath of something lethal.
as in, an echo of inflicted evil
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10724-ulysses-vale#326292 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t10785-u-vale
Re: 1948 - Trening czyni cuda [odnośnik]28.10.21 23:38
Może czasem śmiał się za głośno, ale przeważnie widział zbyt wiele.
-Nie jesteś najsilniejszy, ale jesteś chociaż spostrzegawczy. - parsknął pierwszy z trenerów, gdy osiemnastoletni Tonks leżał na deskach tej samej sali treningowej, uniknąwszy ciosu z zaskoczenia, ale nie zdoławszy znokautować przeciwnika. Latające znicze i kafle, pięści, wiązki zaklęć - obserwował to wszystko, a przy tym - raz celowo, raz mimowolnie - obserwował też ludzi. Podejrzanych i przyjaciół, mentorów i dziewczęta, kasjerki o roziskrzonym wzroku i ciemnookich barmanów. Teraz, przez mgłę rozbawienia i śmiechu, mimowolnie obserwował księcia brygadzistów. Reakcję, odrobinę spóźnioną. Śmiech, troche wymuszony - rozmówcę zdradzały oczy, nieruchome i niepewne. Pośpiesznie rzucony żart i uporczywie maskowane zagubienie.
Znał kogoś podobnego. Jasne włosy, nerwowo odgarniane z czoła, spojrzenie skupione nad kociołkiem eliksirów, wyraz bezbrzeżnego zaskoczenia ilekroć rozmawiał z kimś innym niż z Michaelem. Olav, ciekawe, co teraz się z nim dzieje. Szkolny przyjaciel powrócił do Skandynawii, a listy stawały się coraz rzadsze. Chudy Norweg w niczym nie przypominał posągowego bruneta, ale to niedopasowanie kazało Michaelowi chronić przyjaciela odkąd poznali się nad kociołkiem w lochach Hogwartu. A teraz kazało mu wyciągnąć rękę do tego nieznajomego, który z takim uporem starał się zachować fason po zarzyganiu ministerialnej toalety.
-Wilkołaki naprawdę jedzą ludzi? - zapytał z beztroską ciekawością, nie sądząc, że kiedykolwiek pozna ten temat z doświadczenia i potrząsając serdecznie dłonią młodzieńca. -Czy tylko… nie wiem, rozszarpują? - być może normalni ludzie nie powinni rozmawiać o takich sprawach, ale Tonks pracował w terenie od kilku lat, a brygadziści powinni mieć mocne żołądki. Domyślił się, na kogo szkoli się rozmówca, jeszcze zanim ten się przedstawił. Szkoda - przemknęło mu przez myśl, będziesz miał głupawych kolegów.
-Michael. - potwierdził z uśmiechem i opuścił swobodnie rękę. -Jak w powieści Joyce'a? - wypalił, zanim ugryzł się w język. Miałeś nie mówić o mugolskiej literaturze w pracy.
No trudno. Naprawdę oryginalna książka, naprawdę ładne imię.
Coś w tonie młodego przyszłego brygadzisty go nagle zaalarmowało. Może przypomni sobie tą zimną, złowieszczą nutę w miękkim głosie, gdy rudy łowca wilkołaków zginie młodo i tragicznie. Na razie, rozkojarzony nagłym gestem młodzieńca, zgubił niesprecyzowaną myśl. Zatrzymał wzrok na rozległym siniaku i syknął cicho przez zęby w odruchu współczucia.
Nachylił się odruchowo, przyjrzeć się posiniaczonym żebrom z niezdrową ciekawością.
-Boli... - trzema palcami nacisnął lekko napiętą skórę, możliwie delikatnie, ale na tyle, by rodzaj bólu był możliwy do zidentyfikowania. Tak, jak uczyli go po treningach, musicie pomagać sobie nawzajem po akcji, nie zawsze w pobliżu będzie uzdrowiciel. -...pod skórą, czy głębiej, sama kość? Jeśli to drugie, możesz mieć złamane albo stłuczone żebra. Jeśli nie, to nie jest źle. - oszacował fachowo, w serdecznym głosie zadźwięczała niższa nuta. Ciepły oddech na boku, chłodny dotyk, nagłe zagubienie w szarobłękitnych oczach - tym razem to Michael uśmiechał się już tylko ustami i szybko cofnął dłoń.
-Kto cię tak urządził? - pierwsze pytanie, które przyszło mu na myśl, które mogło przerwać ciszę. Sam bym go tak urządził, niski i łatwy do zignorowania warkot na dnie umysłu.



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
1948 - Trening czyni cuda 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: 1948 - Trening czyni cuda [odnośnik]02.11.21 2:14
Czuł na sobie ciężar wzroku i serce przez kilka krótkich chwil przyśpieszyło. Słyszał każde jego uderzenie.
Przekleństwo ostro przecięło myśli, wyrzut do siebie i przez chwile też ta dziwna, niespodziewana myśl - Widział? Musiał zauważyć, że śmiech był sztuczny, uśmiech wymuszony, musiał zauważyć chwilową niepewność w poszarzonym brązie oczu. Przedarł się przez jego pozę. Poczuł jak napina się każdy mięsień, całe ciało. Nie zależało mu na znajomości z tym aurorem, na znajomości z nikim mu tak naprawdę nie zależało - nie dopóki relacja nie miałaby przynieść mu wystarczających korzyści. Skąd więc ta reakcja? Ojciec - głos w głowie był zgrzytliwy, przypominał paznokcie sunące po tablicy szkolnej, nóż tnący porcelanę - ojciec też zauważał. A potem go wygnał a Ulysses musiał go zabić.
Znów przygryzł wnętrze policzka do krwi. Jej metaliczny smak zawsze ściągał go na ziemię, krótkie uszczypnięcie bólu przypominało o rzeczywistości. Był za młody i za głupi, nadal za mało stabilny, choć przecież się starał. Za mało czujny, choć przecież próbował. Nienawidził swojej słabości i teraz nie mógł oprzeć się wrażeniu, że Michael Tonks wyciąga jej z niego jeszcze więcej.
Czuł się wybrakowany.
- Tylko rozszarpują? - Powtórzył ze zdziwieniem jego pytanie. Zamyślił się, widocznie zafiksowany na szczególe tych dwóch słów. Zwykł zresztą robić to często - uczepiać się drobnych rzeczy, roztrząsać je tak długo aż będą w pełni sensowne. - Cóż, jedzenie wydaje się o wiele bardziej praktyczne...Nie trzeba sprzątać - podsumował w końcu, wzruszając lekko ramionami, a głos zabrzmiał dziwnie beznamiętnie, jakby tym razem Ulysses nie próbował nawet go zabarwić. Bez sztucznego uśmiechu, bez rozbawienia. Jako młody chłopak Vale nadal zapominał o tych normach, których zobowiązywał się przestrzegał, a wielu z nich nie zdążył się nawet nauczyć. Kilka lat później, gdy jako dorosły mężczyzna odchodził z ministerstwa, a zazwyczaj zupełnie niesentymentalny umysł pozwolił sobie na krótkie, głupie wspomnienie, Ulysses miał ochotę tego niedojrzałego siebie położyć na ziemi i kopać w głowę tak długo, aż się nauczy.
Nauka wymagała jednak czasu i tysięcy kolejnych interakcji. Pech chciał, że Mike miał być jedną z pierwszych w tym nowym środowisku.
- W czym? - rzucił szybko i zamrugał kilka razy w dezorientacji. Przez kilka chwil przyglądał się rozmówcy ze szczerym niezrozumieniem, jak zagubiony uczeń. - To Odyseusz - wytłumaczył więc krótko, przywołując na twarz uprzejmy uśmiech. Jego imię było pamiątką po uwielbianiu ojca do mitologii, po tamtych rankach kiedy kończyły się opowieści o magicznych stworzeniach i zaczynały o Kirke i Kalipso.
Mimowolnie wstrzymał oddech, gdy mężczyzna znalazł się bliżej. Jego ciało miało specyficzną relację z bliskością - była zwykle równie przyjemna co niewygodna. Teraz była też dziwna, choć Vale nie był w stanie pojąć dlaczego. Ze ściągniętymi brwiami przyglądał się jak auror obserwuje jego stłuczenie. Boli?
- Trochę - odparł chłodno, choć nie była to do końca prawda. Bolało bardzo. - Pod skórą. Nic wielkiego - słowa były pośpieszne, a jednak Ulysses nadal się nie odsuwał. Trwał tak, z oddechem na skórze, obcymi palcami na żebrach. Gdy mężczyzna się wyprostował, wydawał się zagubiony, uśmiech miał blady, a Ulysses nadal się nie odsuwał. Ani kroku, ani milimetra.
Zamiast tego uśmiechnął się ponownie.
- Ja sam - odparł. Głos miał spokojny, nieco zniżony.. - Gdyby to zrobił ktoś inny, oglądałbyś teraz jego rozbitą głowę.


it's classic horror! if the monster learns appropriate restraint, it becomes an angel.

Ulysses Vale
Ulysses Vale
Zawód : łowca wilkołaków
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
when i call myself a shell
i mean–a used up bullet casing.
as in, the aftermath of something lethal.
as in, an echo of inflicted evil
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10724-ulysses-vale#326292 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t10785-u-vale
Re: 1948 - Trening czyni cuda [odnośnik]02.11.21 4:06
Widział. Znajomy błysk zagubienia w piwnych oczach, spleciony ze stalowym błyskiem ambicji.  Przygryziony policzek i niepewną minę, tak dobrze maskowaną pod posągowo nieruchomą twarzą i wygiętymi w uśmiech ustami. Pamiętaj o oczach, byłbyś bardziej wiarygodny, chciał mu powiedzieć, ale to nie jego miejsce. Nie wypadało. Mógł tylko patrzeć, jak przez szklaną ścianę.
Czasem czuł się, jakby na wszystkich patrzył przez szklaną ścianę. Chciałby móc podnieść rękę, dotknąć kogoś, skruszyć mury, wyznać, że sam czuje się czasem równie zagubiony, wyobcowany i dziwny. Ostatecznie pozostawał jednak o krok na dystans, uśmiechając się ciepło i oferując milczące wsparcie, pozostające całkowicie do interpretacji odbiorcy.
-Po co wilkołaki miałyby sprzątać? - roześmiał się lekko, tak jakby dowcip przychodził mu bez najmniejszego wysiłku, a radość nie była obarczona dezorientacją. Tak, jakby wcale nie zafiksował wzroku na rzęsach Ulyssesa, odnotowując, że są długie jak na mężczyznę i że cień ładnie pada na jego policzki.
Po latach przypomni sobie ten dialog i roześmieje gorzko nad własnym pytaniem, tym razem czując ciężar na ramionach i mając krew na rękach. Potem sięgnie po różdżkę i rzuci Orcumiano, wszyscy muszą sprzątać.
-Och, no tak. - Odyseusz, idioto. Miał ochotę mocno się uszczypnąć i do końca życia wbić sobie do głowy, że czarodzieje interesowali się Kirke i klątwą świniowstrętu, innymi czarodziejami i odkrywcami, wielkimi ludźmi i potężną magią. Nigdy irlandzkimi pisarzami, nigdy mugolską kulturą. -I... bohater takiej książki, mało znanej. Współczesnej wersji Odysei. - wymamrotał, ucinając z zażenowaniem temat.
On też wstrzymał oddech i mimowolnie przesunął dłonią po nogawce spodni, jakby chcąc się upewnić, czy jego zmysł dotyku nadal normalnie funkcjonuje. Opuszki palców mrowiły, tak jakby nadal czuł pod nimi skórę Ulyssesa. Nozdrza lekko zadrżały, wdzierał się w nie zapach potu, a Michael zamrugał prędko, zbyt prędko. Zacisnął lekko szczękę, jakby obawiał się, że jeden nieostrożny gest wszystko zepsuje, a potem cofnął się o krok. Ulysses trwał w miejscu i powinno go to uspokoić, to znaczyło, że wszystko jest normalnie, ale pod skórę wpełzała panika, a serce biło jak oszalałe.
Nagle odechciało mu się treningu, a zachciało mu się zwilżyć gardło piwem. Jak zawsze w takich sytuacjach, wyobraził sobie, że idzie do baru - i bezsprzecznie pójdzie dziś do baru, na swoją prywatną Odyseję. Znał już scenariusz na pamięć, uśmiechnie się do jakiejś dziewczyny z dołeczkami w policzkach i łobuzerskim błyskiem w oku (takiej, która znała już mężczyzn, nie chciał odbierać żadnej ani marzeń ani cnoty), pochwali się, że jest aurorem. Opowie o niebezpieczeństwach swojej pracy, postawi drinka, zaprosi do kawalerki. Wybierze taką o posągowej urodzie i ciemnych lokach, takie lubił, może będzie miała krótko obcięte włosy zgodnie z nowoczesną modą, może wtuli twarz w poduszkę, a jego myśli uciekną gdzieś zupełnie indziej. Rano wypiją kawę i się pożegnają, a za kilka dni Michael Tonks znów wyruszy w swoją Odyseję.
Jeszcze nie znalazł tej jedynej.
Nie rozumiał dlaczego.
Może zbyt lubił adrenalinę, może zbyt lubił gdy serce biło mu tak szybko jak w szatni po treningu (lub w tym przypadku, przed treningiem) albo gdy ocierał się o śmierć podczas niebezpiecznej akcji w terenie. W barach jej nie znajdował.
Ostrożnie odwzajemnił uśmiech, rejestrując zniżony głos. Miły dla ucha.
A potem uśmiech zbladł, a Mike zmarszczył lekko brwi. Jak zatroskany ojciec.
-Sam? Jak...? - brwi rozluźniły się, powędrowały w górę czoła z niedowierzaniem. Pokręcił lekko głową. -Świat jeszcze cię poobija, nie ułatwiaj mu tego. Jak już skończysz trening, musisz być w pełni sił. Zawsze. - zestrofował go, ale w głosie dźwięczało ciepło, a nie stalowy chłód typowy dla innych mentorów z ministerialnych treningów. Nie krzywdź się, Vale - chciałby dodać, ale słowa nie przechodziły mu przez gardło.



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
1948 - Trening czyni cuda 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: 1948 - Trening czyni cuda [odnośnik]03.11.21 21:23
Miną lata nim nauczy się wiarygodności. Lepiej wystudiowanych uśmiechów, przyjemniejszych chichotów, rozmawiać prawie tak gładko jakby całkowicie rozumiał rytm otaczających go norm. Nie był przecież dzikusem, rodzina wyuczyła go wielu rzeczy równie przydatnych co bezsensownych - których pytań nie należy zdawać, o czym nie mówić przy stole, kiedy nie nazywać kogoś głupim, nawet jeżeli był bezsprzecznie głupi. Przebrnął przez dziewiętnaście lat życia uzbrojony w tę wyuczoną na pamięć wiedzę, w bystry wzrok obserwatora i brak skrupułów. Teraz jednak, w pierwszych lata poza Hogwartem, w pierwszych lata dorosłości, nie mógł oprzeć się wrażeniu, iż znowu się gubi. Nie lubił się gubić, bo zagubienie wiązało się z bezradnością, a bezradność nigdy nie leżała w jego naturze. Był pozbawiony wskazówek rodziny, zbawiennego towarzystwa najlepszego przyjaciela. Potrzebował pomocy, potrzebował Quinleya.
Kogoś na dobrym stanowisku, z dobrą twarzą i pewnym uściskiem dłoni.
Potrzebował Michaela Tonksa.
Miał wrażenie, że tym razem uśmiech był jaśniejszy, chyba bardziej szczery.
- Lubię powieści - powiedział więc tylko, unosząc ze zdziwieniem brwi na ten krótki pokaz niepewności. Czasem myślał, że jego uwielbienie do czytania dla przyjemności było wadą charakteru i nierozsądnym marnowaniem czasu.
Mógłby przysiąc, że coś wisiało w powietrzu. Towarzysz zacisnął szczękę i cofnął się, jego oczy pociemniały, a Ulysses poczuł dziwne drganie w powietrzu - chłód na policzkach, napinające się mięsnie. Krótkie sygnały, które ostrzegały go, gdy atmosfera wydawała się mu ciążyć. Więc coś na pewno było nie tak - nie dlatego, ze jemu było głupio. Przecież nawet gdy faktycznie potykał się w towarzystwie, nie zwykł się wycofywać. Po prostu klął na siebie w duchu.
To nie on.
Coś w postawie mężczyzny chyba się zmieniło. Wydawał się być zamyślony, Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że widzi cień rumieńców na jasnych policzkach. Myśli przyśpieszyły. Dlaczego tak często odwzajemniał spojrzenia? Ulysses czasem zapominał, ze patrzeć w oczy nie należy, ale mężczyźni praktycznie nigdy ich nie odwzajemniali. Poza tym jednym razem, po szkole, kiedy wybrał się na tańce z wyjątkowo nudną córką jednego ze swoich przełożonych. Spotkali wtedy jej przyjaciela, na jego ramieniu uwiesiła się ładna brunetka o ciemnej cerze, ale on wciąż zaczepiał jego właśnie. Bez przerwy wyciągał go na papierosa, choć mogli palić w środku. Gdy wracali do domu, jego randka nie omieszkała opowiedzieć mu o kilku brzydkich plotkach na temat tamtego chłopaka. Nieodpowiednie, na pewno skazałoby go na wiele nieprzyjemności, gdyby pomówienia okazały się prawdą. Ulysses jednak uśmiechał się tylko z kpiną. Lubił kiedy ludzie go podziwiali, lubił kiedy go pożądali i mało obchodziło go, kim te osoby były. Bawił się przecież doskonale za każdym razem. Był stworzony dla powłóczystych spojrzeń.
Czy więc jasnowłosy mężczyzna, który wykazywał mu zaskakująco dużo uwagi, jak na tutejsze szatnie, mógł się speszyć? Vale uśmiechnął się kolejny raz, przekrzywił lekko głowę i palcami przeczesał włosy. Ktoś - ktoś kogo wyjątkowo nie lubił - powiedział mu kiedyś, że czepia się ludzi jak wirus lub pasożyt. Cóż, być może i być może właśnie znalazł sobie nowy organizm.
Organizm ten wydał się przejęty jego losem, co umysł Ulyssesa uznał za sytuację wybitnie dla niego wygodną. Czyli się przejmował, chociaż trochę. Nie trzeba było być geniusza żeby wiedzieć, że tych empatycznych łatwiej pociągać za sznurki. Naturalnie, empatia nie czyniła człowieka słabym - czasem wręcz przeciwnie, Vale zawsze zazdrościł tym, którzy potrafili rozumieć i współodczuwać tak trafnie - ale na pewno czyniła go obiektem nieco łatwiejszym do manipulacji. Uczucia i sympatia potrafiły być śmiertelne, przyjaźń otępiała zmysły.
- Dobrze - odpowiedział więc miękko, uparcie trzymając się wzrokiem jego oczu. - Pewnie masz rację, powinienem bardziej na siebie uważać. - Nie było w tym stwierdzeniu kłamstwa, choć przecież gdyby nie pragnienie zrobienia dobrego wrażenia, Ulysses nie bawiłby się w przyznawanie racji komukolwiek. - Może powinniśmy kiedyś potrenować razem, hm? Albo chociaż wyjść na miasto. Nie jestem z Londynu, mam mało...mało znajomych stąd.


it's classic horror! if the monster learns appropriate restraint, it becomes an angel.

Ulysses Vale
Ulysses Vale
Zawód : łowca wilkołaków
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
when i call myself a shell
i mean–a used up bullet casing.
as in, the aftermath of something lethal.
as in, an echo of inflicted evil
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10724-ulysses-vale#326292 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t10785-u-vale
Re: 1948 - Trening czyni cuda [odnośnik]04.11.21 2:36
Zauważył, że twarz chłopaka pojaśniała - na wzmiankę o książkach, naprawdę? Odważniej podniósł wzrok, poczuł nieokreślone ciepło na policzkach i gdzieś pod mostkiem.
-Ja też lubię czytać. - powtórzył tylko po nim, kąciki ust mimowolnie uniosły się do góry jeszcze szerzej, a w oczach zapaliły się wesołe iskierki, jak zawsze gdy znajdował pokrewną duszę. Też czuł się niegdyś w Ministerstwie obco, też bywał chorobliwie ambitny, też miewał osobliwe poczucie humoru, też lubił uciekać do świata książek - a to wszystko wystarczyło, by szczerze i prędko polubił Ulyssesa Vale'a.
Ignorując niejasny podszept z tyłu głowy, który podpowiadał mu, by miał się na baczności - i by uważniej przyjrzał się oczom młodzieńca, gdy ten się uśmiecha. W ich osobliwej nieruchomości było coś nie tak.
Na pewno tylko mu się wydawało.
Zresztą, ludzie w Ministerstwie byli starannie weryfikowani, nie byli... źli. Co najwyżej głupi, jak tamten rudzielec, albo dziwni i zagubieni. Miał słabość do tych drugich, przez cały Hogwart kumplował się w zatraconym w alchemii dziwakiem. Olav już prawie nie odpisywał na listy, a Michael przełknął ból i tęsknotę, znalazł - wciąż znajdował - nowych kolegów.
Palce nerwowo wczepiły się w nogawkę spodni. Paliły żarem, wcześniej nieznanym.
Zawsze potrafił przecież to kontrolować. Nie myśleć.
Nie czuć.
Wziąć głęboki oddech, uciec spojrzeniem. Tyle, że czuł na sobie uporczywy, przenikliwy wzrok Ulyssesa. Szaro-piwne tęczówki miały w sobie coś magnetyzującego, mieszankę stali i ciepła. Mimowolnie uniósł wzrok, choć nadal czuł gorąc na policzkach, a w myśli wkradał się niewytłumaczalny wstyd. Ulysses uśmiechał się jednak, długie palce błądziły po ciemnych włosach - pewnie były miękkie, skoro zawijały się w ten specyficzny sposób, nie to, co sztywna szczecina Michaela - a Tonks powoli się uspokoił.
Patrzenie na niektórych ludzi uspokajało.
W dodatku Vale prędko przełamał niezręczną ciszę - zaproszeniem, które sugerowało, że wcale nie zauważył żadnej niezręczności, żadnego napięcia. Michael uśmiechnął się z wyraźną ulgą, wręcz rozpromienił.
Wszystko jest dobrze.
-Poczekajmy z treningiem, aż zblednie ci ten siniak, hm? - zaproponował lekko. Inaczej musiałby uważać na jego bok, a nie lubił półśrodków. Zawsze angażował się na sto procent, albo prawie wcale.
Z tymi dziewczynami w barach, na przykład, zaangażowanie było minimalne.
-Może w piątek? - był poniedziałek, przez kilka dni powinien dojść do siebie. -A potem pójdziemy do Dziurawego Kotła, albo... jeśli poza Londynem nie czeka na ciebie żadna dziewczyna - respektowałby przecież cudze związki, a Ulysses wyglądał na człowieka, do którego dziewczyny lgną -to znam potańcówkę, gdzie zawsze kręci się sporo ładnych czarodziejek. - a kiedyś, być może, przedstawi go nawet mugolkom. Im jeszcze łatwiej było zaimponować.
-Do zobaczenia - jeszcze jeden promienny uśmiech -Vale. - Ulysses układałoby się na języku tak miękko i lekko, że Michael przezornie zwrócił się do niego po nazwisku. I tak wybrzmiało w jego ustach równie miękko.
Wyminął go w drzwiach i ruszył do sali treningowej. Na rozgrzewkę wymierzył kilka ciosów manekinowi, gołymi pięściami.
Gdy zdał sobie sprawę, że nadal mu gorąco, a mrowienie w czubkach palców nie ustępuje, zaczął uderzać mocniej i częściej. Gdyby manekin był człowiekiem, pobiłby go do nieprzytomności.
Najchętniej uderzyłby siebie. Za myśli spychane w ciemność, które nie miały prawa ujrzeć światła dziennego. Za uczucia, których wcale nie czuł, bo nie miał prawa ich czuć. Za to, jak miękko obijało się w pamięci jego imię - Ulysses, Ulysses, Ulysses - i za to, że bardziej cieszył się na to piwo, niż na towarzystwo ślicznych londyńskich panien.
Nie sięgnął już po różdżkę, choć planował poćwiczyć uroki. Wymierzył ostatni cios manekinowi i ruszył pod prysznic. Pod lodowatą wodę. To go nauczy.



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
1948 - Trening czyni cuda 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: 1948 - Trening czyni cuda [odnośnik]11.11.21 18:23
Nie był zły.
Nigdy nie uważał się za wybitnie dobrego, ale nie sądził też, by był zły. Zło zresztą było stwierdzeniem głupim i trudnym do udowodnienia, bo cóż złego mogło kryć się tak naprawdę w Ulyssesie Vale'u? Cóż, przyniósł cierpienie kilku osobom w swoim życiu, nigdy jednak nie czerpał z tego satysfakcji - nie był masochistą! Pewne rzeczy były po prostu niezbędne, pewne rzeczy również konieczne były dla jego własnego dobrobytu. Ale przecież miewał wyrzuty sumienia, prawda? Do dziś robiło mu się słabo, kiedy wchodził po schodach rodzinnego domu.
Nie był zły. Był sprytny.
Nie planował w jakikolwiek sposób skrzywdzić Michaela Tonksa, naturalnie. Już wtedy wiedział jednak, iż będzie go potrzebował - tak jak potrzebował rodzeństwa, Quinleya, kilka mniej istotnych osób na swojej drodze. Przewodnika, tego pełnego życia i uroku osobistego organizmu, z którego mógł znów czerpać i którego mógł się uczepić żeby jakoś przetrwać. Chciał jego sympatii, chciał móc chować się za jego plecami. To nic złego, obaj by na tym zyskali - Mike szybko go polubił. Nigdy nie musiał się tego uczyć, zawsze wiedział - nie ze wszystkimi musiał walczyć, z tymi silniejszymi i tak nie wygra, lepiej więc mieć ich po swojej stronie. Blisko.
Jak zresztą dziewiętnastoletni chłopak, którego przyłapał na wymiotowaniu po treningu ze zmęczenia i wstydu, miałby go skrzywdzić? Kogoś takiego jak on. Nawet gdyby, nikt by mu nie uwierzył. Był starszy, poważniejszy, większy, bez dwóch zdań miał nad nim przewagę i Ulyssesowi ta myśl się podobała - być tylko uczniem, młodszym kolegą wpatrzonym w swój autorytet; mieć nad nim ten niewłaściwy, ale satysfakcjonujący rodzaj kontroli, który widział już teraz w rumieńcach i szeroko otwartych oczach.
Plan był idealny, musiał tylko grać dalej; ćwiczyć uśmiechy, żarty, naśladować jego ruchy. Zwykle wydawał się niegroźny, na tym etapie nazywany jeszcze z kpiną księciem i pchany na ściany dla zabawy, dopiero z czasem miał stać się tą niepokojącą personą, z którą coś było nie tak. Być może stało się to w momencie, w którym biedny Rudy rozwalił sobie głowę, gdy pewnej nocy kręcił się pijany po Pokątnej. Wypadek. Wypadki chodzą po ludziach.
- Będą nowe? - rzucił z uśmiechem, prawie wyzywająco. - Jasne, poczekamy.
Cała twarz rozjaśniła się momentalnie, gdy Mike zgodził się na wspólny wypad, na dodatek sam zaproponował miejsce. Ulysses nie mógł oprzeć się wrażeniu, że za pytaniem o dziewczynę stało coś więcej, a jednak nie miał zamiaru się wściekać ni oburzać - dlaczego miałby? Zamiast tego pokręcił szybko głową, uśmiechając się jeszcze szerzej.
- Nie czeka - wpadł mu praktycznie w słowo. - Nie mam do nich głowy - zdobył się na krótki śmiech. W rzeczywistości nigdy nie był oblegany przez kobiety. Nawet jeżeli mogła pociągać je ta nieco nudna, ale klasyczna uroda, duch rodzinnych pieniędzy lub podobno bardzo męskie i imponujące (Vale nie znosił tych określeń, a idea ta zawsze go bawiła) zajęcie, dziewczyny szybko zwykły się odsuwać. Czasem twierdziły że był dziwny, czasem opryskliwy, butny, oziębły, szorstki, nie miał poczucia humoru, nie rozumiał sygnałów, nie przypominał raczej romantyka, ni miłego towarzysza życia lub dobrego materiału na ojca. Na dodatek, wydawał się być raczej obojętny na wdzięki, bo choć lubił ideę ładnych ludzi i bliskości fizycznej (czasem nawet wydawało mu się, że miło byłoby mieć rodzinę), to cała otoczka niezwykle go męczyła. Poddawał się nim zaczął.
- Poza tym, nie jestem najlepszy w tych...sprawach. Przekonasz się zresztą - rzucił jeszcze z beztroską, wiedział jednak iż żaden z nich nie miał w zamiarze kontynuowania rozmowy. Musieli wrócić do swoich małych światów. Przyglądał się chwilę posturze mężczyzny, mocnym liniom mięśni, silnym ramionom. Czy ktoś taki jak on dawno nie powinien być już żonaty, z trójką ślicznych, rumianych dzieci?
Uśmiech zbladł, ale gdy rzucał ku niemu Do zobaczenia, Panie Tonks głos zabrzmiał miło, prawie przyjacielsko. Uniósł kąciki ust ostatni raz, kiedy Mike wymijał go w drzwiach, nie odwrócił się jednak, chociaż chciał odprowadzić go wzrokiem do sali. Nie byłby to jednak bezpieczny ruch, na pewno nie rozsądny.
Mieli czas.
Ulysses już przecież podjął decyzję.

/zt2


it's classic horror! if the monster learns appropriate restraint, it becomes an angel.

Ulysses Vale
Ulysses Vale
Zawód : łowca wilkołaków
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
when i call myself a shell
i mean–a used up bullet casing.
as in, the aftermath of something lethal.
as in, an echo of inflicted evil
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10724-ulysses-vale#326292 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t10785-u-vale
1948 - Trening czyni cuda
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach