Port Royal, 1954
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Port Royal Lipiec 1954
Był upalny dzień w Port Royal jakich wiele w tym czasie, ale ten dzień wybitnie dawał się we znaki mieszkańcom portu i przybyszom jacy właśnie przybijali na statkach. Wszyscy wyczekiwali deszczu, wręcz błagali o jakąś kroplę zbawiennej wody. W mieście unosił się dusząca mieszanina zapachów spoconych ciał, ryb, stojących beczek pełnych tranu oraz mocnych perfum co bogatszych kobiet lub tych tanich, które prezenty dostał od odwiedzających je mężczyzn. Nie zmienia to faktu, że Port Royal nie zachęcał do przebywania w jego wnętrzu, a trzeba było, niektórzy nie mieli wręcz wyjścia. Jakby tego było mało w dokach trwało niemałe zamieszanie spowodowane przez jednego młodzieńca, który właśnie gnał ulicami.
-Przepraszam! Ups... przepraszam najmocniej szanowną panią! Z drogi! - Ciemnowłosy chłopak o dość gładkim licu w stroju wskazującym, że należał do załogi statku biegł przed siebie wyrzucając nogi do przodu w szalonym tempie. Za nim zaś gnało trzech mężczyzn wygrażając mu i wyzywając od najgorszych psów. Padło nawet oskarżenie o oszustwo, mataczenie i granie lewymi kośćmi. -Kurwa! - Zakrzyknął chłopak kiedy wpadł na jedną z beczek z tranem, a ta zachwiała się niepewnie. Wyminął ją od razu i skręcił w lewo, co okazało się ślepym zaułkiem. Szybkie zerknięcie przez ramię uświadomiło mu, że jeżeli zawróci to spotka się ze swoimi oponentami. Spojrzał w górę i uznał, że nie pozostaje mu nic innego jak wspięcie się po murze i próba wskoczenia na dach. Rozpędził się co zaskutkowało wdrapaniem się na mur i obiciem przy okazji kolan. Zasyczał, ale nie odpuszczał.
-Wracaj tu łachudro! - Dostrzegł jak mężczyźni wbiegają za nim na ulicę
-Panowie wybaczą, ale na mnie czas! - Zawołał do nich i zaraz się skupił bo ci strzelili do niego z broni, a kula wbiła się w ścianę tuż przy jego twarzy. -Niedobrze…
Wspiął się po dachu prawie urywając rynnę, którą po prawdzie nie była dość stabilna jak dla niego i prawie zapadł się w lichym dachu uświadamiając sobie, że wybrał jednak kiepską drogę ucieczki.
Był upalny dzień w Port Royal jakich wiele w tym czasie, ale ten dzień wybitnie dawał się we znaki mieszkańcom portu i przybyszom jacy właśnie przybijali na statkach. Wszyscy wyczekiwali deszczu, wręcz błagali o jakąś kroplę zbawiennej wody. W mieście unosił się dusząca mieszanina zapachów spoconych ciał, ryb, stojących beczek pełnych tranu oraz mocnych perfum co bogatszych kobiet lub tych tanich, które prezenty dostał od odwiedzających je mężczyzn. Nie zmienia to faktu, że Port Royal nie zachęcał do przebywania w jego wnętrzu, a trzeba było, niektórzy nie mieli wręcz wyjścia. Jakby tego było mało w dokach trwało niemałe zamieszanie spowodowane przez jednego młodzieńca, który właśnie gnał ulicami.
-Przepraszam! Ups... przepraszam najmocniej szanowną panią! Z drogi! - Ciemnowłosy chłopak o dość gładkim licu w stroju wskazującym, że należał do załogi statku biegł przed siebie wyrzucając nogi do przodu w szalonym tempie. Za nim zaś gnało trzech mężczyzn wygrażając mu i wyzywając od najgorszych psów. Padło nawet oskarżenie o oszustwo, mataczenie i granie lewymi kośćmi. -Kurwa! - Zakrzyknął chłopak kiedy wpadł na jedną z beczek z tranem, a ta zachwiała się niepewnie. Wyminął ją od razu i skręcił w lewo, co okazało się ślepym zaułkiem. Szybkie zerknięcie przez ramię uświadomiło mu, że jeżeli zawróci to spotka się ze swoimi oponentami. Spojrzał w górę i uznał, że nie pozostaje mu nic innego jak wspięcie się po murze i próba wskoczenia na dach. Rozpędził się co zaskutkowało wdrapaniem się na mur i obiciem przy okazji kolan. Zasyczał, ale nie odpuszczał.
-Wracaj tu łachudro! - Dostrzegł jak mężczyźni wbiegają za nim na ulicę
-Panowie wybaczą, ale na mnie czas! - Zawołał do nich i zaraz się skupił bo ci strzelili do niego z broni, a kula wbiła się w ścianę tuż przy jego twarzy. -Niedobrze…
Wspiął się po dachu prawie urywając rynnę, którą po prawdzie nie była dość stabilna jak dla niego i prawie zapadł się w lichym dachu uświadamiając sobie, że wybrał jednak kiepską drogę ucieczki.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Parsknęła lekko kiedy spoglądała jak mężczyzna nie może nawet porządnie się zaśmiać. Nie żeby sama nie rozumiała tego problemu, czując, że zgięcie się w pasie było ostatnią rzeczą, na jaką miała ochotę, a przemierzenia przestrzeni nie wydawało się aż tak łatwe. Mimo to parła przed siebie, bo co innego mogła zrobić – takim jak jej nie wolno było zatrzymać się nawet na chwilę, bo świat pochłaniał ich z łatwością. Rzeczoną istotę wyższą, którą Kenneth by tak chętnie skopał, sama pewniej zatłukłaby kijem. W końcu skoro i tak nie było co liczyć na sprawiedliwość, bo świat za bardzo był popieprzony aby jednak można było liczyć na cokolwiek.
- To chyba ty powinieneś na to zerknąć. – Bez pardonu palcem wskazała na miejsca, za które się łapał („Lavinio, nie pokazuj nikogo palcami!”), wiedząc, że mogło wyglądać to dość niewinnie, ale jednak bolało, a nawet jeżeli ból był świetnym nauczycielem, tak Lavinia nie chciała, aby Fernsby (musiała zapamiętać to nazwisko, leżało na języku dziwnie mile, nawet jeżeli go zbytnio nie kojarzyła) padł jej po drodze. Mogła dla niego stłuc kogoś, ale płacić za jego napoje nie zamierzała.
- W tym wypadku to było zdecydowanie jedno i drugie. – A przynajmniej ona wolała tak widzieć, bo to zdecydowanie lepsza opcja. Spoglądała jeszcze na niego, przypatrując się mu uważnie. I roześmiała się szeroko, kiedy tylko wyciągnął mieszek, dość szybko rozumiejąc, co miał na myśli. – Oh, dasz sobie z pewnością radę, ale może jednak nie powinieneś się zasiedzieć w tym miejscu. – Gdyby widziała scenę z Mary, powiedziałaby coś jeszcze o odpuszczeniu sobie portowych piękności, ale w tym wypadku na pewno by jej nie posłuchał. Mężczyźni w wypadku kobiet słuchali tylko siebie i nikogo innego.
- Na statku się tym zajmą. – Oj, i to jeszcze jak. Wiedziała, że Hans postawi ją przed uzdrowicielem, a kiedy tylko zostanie przywrócona do dawnego stanu świetności (no dobrze, o świetności w tym wypadku dość ciężko było mówić), natrze jej uszy i przez miesiąc będzie nad nią stał, jak będzie szorować pokłady, tak by można było z nich jeść. Ale dziś wieczorem nie musiała się jeszcze o to martwić – czekało ją dobre towarzystwo, alkohol i być może chwila oddechu. I dodatkowo możliwość obserwowania, jak Kenneth wpada w kolejne kłopoty, i być może jej pomoc, aby go z nich wyciągnąć.
zt
- To chyba ty powinieneś na to zerknąć. – Bez pardonu palcem wskazała na miejsca, za które się łapał („Lavinio, nie pokazuj nikogo palcami!”), wiedząc, że mogło wyglądać to dość niewinnie, ale jednak bolało, a nawet jeżeli ból był świetnym nauczycielem, tak Lavinia nie chciała, aby Fernsby (musiała zapamiętać to nazwisko, leżało na języku dziwnie mile, nawet jeżeli go zbytnio nie kojarzyła) padł jej po drodze. Mogła dla niego stłuc kogoś, ale płacić za jego napoje nie zamierzała.
- W tym wypadku to było zdecydowanie jedno i drugie. – A przynajmniej ona wolała tak widzieć, bo to zdecydowanie lepsza opcja. Spoglądała jeszcze na niego, przypatrując się mu uważnie. I roześmiała się szeroko, kiedy tylko wyciągnął mieszek, dość szybko rozumiejąc, co miał na myśli. – Oh, dasz sobie z pewnością radę, ale może jednak nie powinieneś się zasiedzieć w tym miejscu. – Gdyby widziała scenę z Mary, powiedziałaby coś jeszcze o odpuszczeniu sobie portowych piękności, ale w tym wypadku na pewno by jej nie posłuchał. Mężczyźni w wypadku kobiet słuchali tylko siebie i nikogo innego.
- Na statku się tym zajmą. – Oj, i to jeszcze jak. Wiedziała, że Hans postawi ją przed uzdrowicielem, a kiedy tylko zostanie przywrócona do dawnego stanu świetności (no dobrze, o świetności w tym wypadku dość ciężko było mówić), natrze jej uszy i przez miesiąc będzie nad nią stał, jak będzie szorować pokłady, tak by można było z nich jeść. Ale dziś wieczorem nie musiała się jeszcze o to martwić – czekało ją dobre towarzystwo, alkohol i być może chwila oddechu. I dodatkowo możliwość obserwowania, jak Kenneth wpada w kolejne kłopoty, i być może jej pomoc, aby go z nich wyciągnąć.
zt
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Strona 2 z 2 • 1, 2
Port Royal, 1954
Szybka odpowiedź