Sypialnia Elrica
AutorWiadomość
Sypialnia Elrica
Niewielki, przytulny pokój, w którym na ścianach, biurku i na łóżku spotkać można pergaminy zapełnione notatkami na temat ostatnich badań i obserwacji poczynionych w rezerwacie. Jednoosobowy tapczan upchnięty pod oknem umożliwia Elricowi nocną obserwację nieba, poranne picie kawy przy powiewie świeżego powietrza oraz dobry widok na rozciągające się za Doliną Godryka pola i wzgórza. W rogu skromnego pomieszczenia stoi żerdź przeznaczona dla Marleny; samicy lelka wróżebnika.
This is my
home
and you can't
frighten me
frighten me
Elric Lovegood
Zawód : Smokolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A potem świat
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
OPCM : 12 +3
UROKI : 8 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Jasnowidz
Sojusznik Zakonu Feniksa
03.06
Nie spodziewał się odpowiedzi tak szybko - bo była błyskawiczna nawet jak na Thalię. Skrobiąc pospieszne słowa granatowym atramentem na urywku pergaminu obawiał się, czy Vincent zastanie kobietę poza domem - gdzieś na morzu, na statku, gdzie nigdy nie zdołałby jej znaleźć. Musiałby się zamartwiać tym, kiedy wróci, w jakim stanie wróci - i czy zdążą się jeszcze zobaczyć. Nie wiedział, nigdy nie był w stu procentach pewien, ale starał się zachować spokój i jasny umysł, bo to była najlepsza droga do zrozumienia. Przekonał się już nie raz co przychodzi z bezowocnego strachu okraszonego bezczynnością. Thalia przyjdzie. Przyjdzie, bo los tak chciał, że akurat była pod ręką, odebrała list wprost ze szponów sowy, właściwie już teleportowała się do Doliny.
Los tak chciał.
Elric tymczasem naprędce wyciągał na stół dwie przykurzone butelki piwa kremowego - nic lepszego nie miał - zastanawiając się gorączkowo nad tym co przyjaciółce powie. Z jednej strony cieszył się, że będzie tu już dziś, z drugiej nie dała mu się czasu zastanowić. Ubrać wszystkiego w jakieś niebezpośrednie słowa, które by jej nie przeraziły. Ale czy Thalię dało się przerazić? Zamknął oczy i przycisnął powieki palcami, czując kolejne dreszcze przechodzące po kręgosłupie. Odetchnął, przetarł grzbietem dłoni nieco niechlujny zarost. Powinien był się ogolić, ale chyba już nie zdąży. Marlena zaskrzeczała smętnie ze swojej żerdzi, ale rzucił jej tylko jedno czułe spojrzenie.
Nie był przesądny.
Energiczne walenie w drzwi momentalnie wyrwało go z rozmyślań. Celine wyszła, a gdyby wróciła, nie musiałaby pukać, więc to mogła być tylko Thalia. Właściwie szczęściem było, że siostra miała dzisiaj swoje sprawunki - gdyby została, mogłaby podsłuchać coś, czego wolałby aby nie słuchała.
- Możesz wejść - zawołał już z przejścia między salonem a krótkim korytarzem, ale i tak dopadł klamki pierwszy, wpuszczając Thalię z uśmiechem; może tylko trochę bardziej przygaszonym niż zwykle. - Cieszę się, że znalazłaś czas. Nawet nie wiesz jak bardzo. Pomożesz mi - obwieścił od progu, wciąż tajemniczo, ale zamiast wyjaśnić coś więcej, odwrócił się do niej plecami i zatarł dłonie. - Może kremowe piwko, co?
And I'll use you as a warning sign
That if you talk enough sense then you'll lose your mind
That if you talk enough sense then you'll lose your mind
Nie spodziewał się odpowiedzi tak szybko - bo była błyskawiczna nawet jak na Thalię. Skrobiąc pospieszne słowa granatowym atramentem na urywku pergaminu obawiał się, czy Vincent zastanie kobietę poza domem - gdzieś na morzu, na statku, gdzie nigdy nie zdołałby jej znaleźć. Musiałby się zamartwiać tym, kiedy wróci, w jakim stanie wróci - i czy zdążą się jeszcze zobaczyć. Nie wiedział, nigdy nie był w stu procentach pewien, ale starał się zachować spokój i jasny umysł, bo to była najlepsza droga do zrozumienia. Przekonał się już nie raz co przychodzi z bezowocnego strachu okraszonego bezczynnością. Thalia przyjdzie. Przyjdzie, bo los tak chciał, że akurat była pod ręką, odebrała list wprost ze szponów sowy, właściwie już teleportowała się do Doliny.
Los tak chciał.
Elric tymczasem naprędce wyciągał na stół dwie przykurzone butelki piwa kremowego - nic lepszego nie miał - zastanawiając się gorączkowo nad tym co przyjaciółce powie. Z jednej strony cieszył się, że będzie tu już dziś, z drugiej nie dała mu się czasu zastanowić. Ubrać wszystkiego w jakieś niebezpośrednie słowa, które by jej nie przeraziły. Ale czy Thalię dało się przerazić? Zamknął oczy i przycisnął powieki palcami, czując kolejne dreszcze przechodzące po kręgosłupie. Odetchnął, przetarł grzbietem dłoni nieco niechlujny zarost. Powinien był się ogolić, ale chyba już nie zdąży. Marlena zaskrzeczała smętnie ze swojej żerdzi, ale rzucił jej tylko jedno czułe spojrzenie.
Nie był przesądny.
Energiczne walenie w drzwi momentalnie wyrwało go z rozmyślań. Celine wyszła, a gdyby wróciła, nie musiałaby pukać, więc to mogła być tylko Thalia. Właściwie szczęściem było, że siostra miała dzisiaj swoje sprawunki - gdyby została, mogłaby podsłuchać coś, czego wolałby aby nie słuchała.
- Możesz wejść - zawołał już z przejścia między salonem a krótkim korytarzem, ale i tak dopadł klamki pierwszy, wpuszczając Thalię z uśmiechem; może tylko trochę bardziej przygaszonym niż zwykle. - Cieszę się, że znalazłaś czas. Nawet nie wiesz jak bardzo. Pomożesz mi - obwieścił od progu, wciąż tajemniczo, ale zamiast wyjaśnić coś więcej, odwrócił się do niej plecami i zatarł dłonie. - Może kremowe piwko, co?
This is my
home
and you can't
frighten me
frighten me
Elric Lovegood
Zawód : Smokolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A potem świat
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
OPCM : 12 +3
UROKI : 8 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Jasnowidz
Sojusznik Zakonu Feniksa
Nie wiedziała, w czym Elric potrzebował jej pomocy i to ją właśnie niepokoiło. Nie lubiła nie wiedzieć, poirytowana tym wszystkim bardziej niż szczęśliwa z powodu tajemnicy. Tajemnice najczęściej oznaczały coś złego, bo zaczynały się od „hej, Elliott z Puchonów chciałby się z tobą spotkać” a skończyły się na próbie wepchnięcia jej głowy do toalety. I teraz, gdy ruszała w stronę domu Elrica, zastanawiała się, do czego była potrzebna kobieca ręka, widząc jak najgorsze scenariusze w swojej głowie. Z drugiej strony, równie dobrze mogła myśleć o sobie w gorszych perspektywach, wyobrażając sobie nawet to, że trzeba będzie kogoś pogrzebać, czekała więc na to, co miał jej do powiedzenia Lovegood kiedy przemierzała przez Dolinę, szukając domu o którym słyszała, tak jakby była niemal na to obrażona. Nie była, ale chciała już go znaleźć.
Mimo wszystko, odpowiedni adres ostatecznie się napatoczył, ale obecne wydarzenia sprawiły, że nie umiała nawet stać spokojnie i gdy otworzyły się drzwi, niemal natychmiast skoczyła do środka aby złapać Elrika i wytarmosić tę jego czuprynę, nie pozwalając mu nawet na odetchnięcie w sytuacji i mszcząc się za tak niewiele szczegółów o których nie chciał jej opowiedzieć. Dopiero po chwili go puściła, wraz z nim przechodząc w dalszą część domu, po drodze jednak zdejmując buty aby przemierzyć dalszą część domu boso. Zapomniała o pończochach, ale kto by się nimi przejmował w takim momencie? Zwłaszcza że sukienka nie była aż tak odsłaniająca, a pończochy się jedynie darły kiedy próbowała biegać.
- Dobra, dobra, mów co mam zrobić i jednocześnie daj to kremowe piwo. – Stwierdzeni nie było może eleganckie, ale sprawa wydawała się pilna i nie chciała czekać, siadając gdzieś na wolnym krześle i krzyżując nogi, spoglądając jeszcze na mężczyznę i pochylając się w jego kierunku, tak jakby była ciekawa, co jeszcze może jej powiedzieć. – Bo się już mocno martwię i jednak na wszelki wypadek powiem ci, że mnie straszysz czy ci się nic nie stało i co mam zgadywać. Jesteś w ciąży? – Uniosła brwi, spodziewając się już chyba wszystkiego w tym momencie.
Mimo wszystko, odpowiedni adres ostatecznie się napatoczył, ale obecne wydarzenia sprawiły, że nie umiała nawet stać spokojnie i gdy otworzyły się drzwi, niemal natychmiast skoczyła do środka aby złapać Elrika i wytarmosić tę jego czuprynę, nie pozwalając mu nawet na odetchnięcie w sytuacji i mszcząc się za tak niewiele szczegółów o których nie chciał jej opowiedzieć. Dopiero po chwili go puściła, wraz z nim przechodząc w dalszą część domu, po drodze jednak zdejmując buty aby przemierzyć dalszą część domu boso. Zapomniała o pończochach, ale kto by się nimi przejmował w takim momencie? Zwłaszcza że sukienka nie była aż tak odsłaniająca, a pończochy się jedynie darły kiedy próbowała biegać.
- Dobra, dobra, mów co mam zrobić i jednocześnie daj to kremowe piwo. – Stwierdzeni nie było może eleganckie, ale sprawa wydawała się pilna i nie chciała czekać, siadając gdzieś na wolnym krześle i krzyżując nogi, spoglądając jeszcze na mężczyznę i pochylając się w jego kierunku, tak jakby była ciekawa, co jeszcze może jej powiedzieć. – Bo się już mocno martwię i jednak na wszelki wypadek powiem ci, że mnie straszysz czy ci się nic nie stało i co mam zgadywać. Jesteś w ciąży? – Uniosła brwi, spodziewając się już chyba wszystkiego w tym momencie.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Spodziewał się po Thalii zaskoczenia i wzburzenia, znała go w końcu na tyle, by wiedzieć, że rzadko wystosowywał takie dziwaczne zaproszenia bez szczegółów, a mimo to nie zdążył uskoczyć, gdy przyjaciółka rzuciła się na niego od drzwi. Marlena, wierny lelek wróżebnik, zaskrzeczała gniewnie z salonu, ale zignorował ją i pozwolił Thalii rozwichrzyć sobie włosy i wspiąć się na swoje buty. Chociaż jak na kobietę nie była najniższa, wzrostem i tak mu nie dorównywała, więc mógł ją złapać w pasie i obrócić energicznie jak by to zrobił młodszej siostrze, żeby wytraciła trochę prędkości i była zmuszona do złapania równowagi. Chociaż wzięła go z zaskoczenia, nie był zły, wręcz przeciwnie; taką Thalię najbardziej lubił i szanował, żywą, spontaniczną i uparcie trzymającą się swojego charakteru. Dziś tym bardziej go to ucieszyło, choć mimowolnie odczuł też chłodne dreszcze na kręgosłupie i nieznośny ból gdzieś w okolicach żołądka.
Z trudem przychodziło mu szczere uśmiechanie i nawet jeśli przez parę sekund Thalia wydusiła z niego prawdziwy śmiech, za chwilę znów popadł w dziwne zamyślenie, smętnie prowadząc ją do salonu i oferując piwo. Nawet nie zauważył, ze dziewczyna miała bose stopy i może w gestii gospodarza dobrze byłoby zaproponować jej kapcie. Zbyt wiele spraw zaprzątało mu jednak głowę.
Różdżką oderwał kapsel od butelki i podał Thalii piwo, swoim za to przez chwilę jeszcze się bawił, przekładając je z ręki do ręki.
- Mam trochę problemów ze strychem, zalęgły mi się tam kuny i dobrze byłoby pozbyć się gniazda tak, żeby ich nie zabijać tylko puścić w teren. Lato idzie, powinny już się przenieść do lasu albo na łąki, ale surowa zima chyba zatrzymała je na dłużej. - Chociaż były szkodnikami, w zimie rzadko pozbywał się kun. Miał w sobie wiele wyrozumiałości, zwłaszcza w tym roku, gdy wszyscy cierpieli z powodu mrozów i głodu. - Właściwie też to... Czekaj, co? - zawiesił się i prawie oblał piwem, gdy dotarło do niego pytanie Thalii. - Na serio mówisz? - obruszył się, a potem wargi mu zadrgały, jakby do uśmiechu, który z ledwością powstrzymał. - Nie, tym razem pudło. Mi w ogóle nic nie jest, serio potrzebuję pomocy... - urwał bez przekonania, czując że mimowolnie ucieka od Thalii wzrokiem. Jak miałby zresztą tego nie zrobić? Jak miał jej spojrzeć w oczy, mówiąc to, co chciał powiedzieć? - Słyszałaś o Pomonie Vane? Była z rodziny Sprout, wyszła za profesora astronomii z Hogwartu, Jaydena. - Nagle zmienił temat, zasępił się i wbił wzrok w swoje piwo. - Wiesz co się z nią stało?
Z trudem przychodziło mu szczere uśmiechanie i nawet jeśli przez parę sekund Thalia wydusiła z niego prawdziwy śmiech, za chwilę znów popadł w dziwne zamyślenie, smętnie prowadząc ją do salonu i oferując piwo. Nawet nie zauważył, ze dziewczyna miała bose stopy i może w gestii gospodarza dobrze byłoby zaproponować jej kapcie. Zbyt wiele spraw zaprzątało mu jednak głowę.
Różdżką oderwał kapsel od butelki i podał Thalii piwo, swoim za to przez chwilę jeszcze się bawił, przekładając je z ręki do ręki.
- Mam trochę problemów ze strychem, zalęgły mi się tam kuny i dobrze byłoby pozbyć się gniazda tak, żeby ich nie zabijać tylko puścić w teren. Lato idzie, powinny już się przenieść do lasu albo na łąki, ale surowa zima chyba zatrzymała je na dłużej. - Chociaż były szkodnikami, w zimie rzadko pozbywał się kun. Miał w sobie wiele wyrozumiałości, zwłaszcza w tym roku, gdy wszyscy cierpieli z powodu mrozów i głodu. - Właściwie też to... Czekaj, co? - zawiesił się i prawie oblał piwem, gdy dotarło do niego pytanie Thalii. - Na serio mówisz? - obruszył się, a potem wargi mu zadrgały, jakby do uśmiechu, który z ledwością powstrzymał. - Nie, tym razem pudło. Mi w ogóle nic nie jest, serio potrzebuję pomocy... - urwał bez przekonania, czując że mimowolnie ucieka od Thalii wzrokiem. Jak miałby zresztą tego nie zrobić? Jak miał jej spojrzeć w oczy, mówiąc to, co chciał powiedzieć? - Słyszałaś o Pomonie Vane? Była z rodziny Sprout, wyszła za profesora astronomii z Hogwartu, Jaydena. - Nagle zmienił temat, zasępił się i wbił wzrok w swoje piwo. - Wiesz co się z nią stało?
This is my
home
and you can't
frighten me
frighten me
Elric Lovegood
Zawód : Smokolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A potem świat
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
OPCM : 12 +3
UROKI : 8 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Jasnowidz
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sytuacja sama w sobie była ogromnie dziwna, ale póki co przecież nie miała żadnych podejrzeń. W końcu sam Lovegood mówił, że to potrzeba damskiej ręki, cokolwiek to znaczyło. Może serio potrzebował porozmawiać ze swoją panną, a może chciał ją pociągnąć za język, szukając…w sumie nie wiedziała czego – prezentu? Dalszych porad? Osoby, którą mógł zganić za nieodpowiednie porady? Naprawdę, miała ochotę dać mu w nos, tak na wszelki wypadek podwójnie, żeby przestał w końcu być tak tajemniczy, ale kiedy weszła do domu, to wrażenie zmalało nieco, skacząc w jego kierunku i trzymając go. Pomachała jeszcze Marlenie, wiedząc, że ta mogła nie być zadowolona jakiś hałaśliwym rudzielcem, który nagle wpadł na miejsce, ale nie chciała jej przeszkadzać. Mimo wszystko chciała szanować wszystkich domowników, dlatego nie zbliżała się do biednej Marleny, która najpewniej chciałaby, aby już zniknęli z pola widzenia. Zaśmiała się kiedy ją złapał, ostrożnie stawiając kroki kiedy znów wylądowała na ziemi.
Podsunęła nogi pod siebie, chcąc schować nieubrane stopy, rozglądając się za jakimś przykryciem, ale ostatecznie rezygnując z tego pomysł, bo właśnie Lovegood podsuwał jej napój, wąchając lekko, zanim nie napiła się ostatecznie z gwinta, oddychając nieco mocniej, zwłaszcza że dawno nie mogła się wprost zaciągnąć spory łyk napoju. Odchyliła jeszcze głowę, przez błogą chwilę spokoju spoglądając w sufit, a przynajmniej dopóki Elric na nowo nie zwrócił się w jej kierunku. Uniosła jeszcze brwi, kiedy podał jej powód, dla którego ją tutaj poprosił, tym razem sięgając po poduszkę, ale specjalnie rzucając ją tak, aby go mimo wszystko ominęła.
- Co za…to był ten sekret?! Potrzeba ci damskiej ręki do gniazda kun?! Ja cię chyba zaraz miotłą pogonię, jak mnie jeszcze tak nastraszysz jeszcze raz, ja nie mogę. Ugh, naprawdę, co ja już z tobą mam, wrzucę ci kunę za kołnierz, co ja mam zrobić. – Westchnęła mocno, zastanawiając się jednak czy to na pewno był jej powód. Na pewno nie wstydziłby się gniazda kun, coś jeszcze musiało być na rzeczy i nie zamierzała wierzyć w to, że to był jedyny powód. Mimo wszystko zamilkła, gotowa dać Elrikowi przestrzeń, aby sam o tym zaczął mówić.
- Dobra, dobra… - uniosła wolną dłoń, tak jakby się poddawała, ale przynajmniej, chociaż na chwilę się rozchmurzył. Zauważyła, że ucieka od niej wzrokiem, zamilkła więc na nowo, a przynajmniej dopóki nie usłyszała pytania skierowanego w jej stronę.
- Co... – w pierwszej chwili nie do końca zrozumiała, o co chodzi, zaraz jednak potrząsając głową. – Nie, nie znam, ale…czemu o niej mówisz? Co się stało? Elric, zaczynasz mnie poważnie martwić, błagam cię mów wprost, zanim zejdę tutaj. – Zmarszczyła brwi, spoglądając już niemal błagalnie na niego.
Podsunęła nogi pod siebie, chcąc schować nieubrane stopy, rozglądając się za jakimś przykryciem, ale ostatecznie rezygnując z tego pomysł, bo właśnie Lovegood podsuwał jej napój, wąchając lekko, zanim nie napiła się ostatecznie z gwinta, oddychając nieco mocniej, zwłaszcza że dawno nie mogła się wprost zaciągnąć spory łyk napoju. Odchyliła jeszcze głowę, przez błogą chwilę spokoju spoglądając w sufit, a przynajmniej dopóki Elric na nowo nie zwrócił się w jej kierunku. Uniosła jeszcze brwi, kiedy podał jej powód, dla którego ją tutaj poprosił, tym razem sięgając po poduszkę, ale specjalnie rzucając ją tak, aby go mimo wszystko ominęła.
- Co za…to był ten sekret?! Potrzeba ci damskiej ręki do gniazda kun?! Ja cię chyba zaraz miotłą pogonię, jak mnie jeszcze tak nastraszysz jeszcze raz, ja nie mogę. Ugh, naprawdę, co ja już z tobą mam, wrzucę ci kunę za kołnierz, co ja mam zrobić. – Westchnęła mocno, zastanawiając się jednak czy to na pewno był jej powód. Na pewno nie wstydziłby się gniazda kun, coś jeszcze musiało być na rzeczy i nie zamierzała wierzyć w to, że to był jedyny powód. Mimo wszystko zamilkła, gotowa dać Elrikowi przestrzeń, aby sam o tym zaczął mówić.
- Dobra, dobra… - uniosła wolną dłoń, tak jakby się poddawała, ale przynajmniej, chociaż na chwilę się rozchmurzył. Zauważyła, że ucieka od niej wzrokiem, zamilkła więc na nowo, a przynajmniej dopóki nie usłyszała pytania skierowanego w jej stronę.
- Co... – w pierwszej chwili nie do końca zrozumiała, o co chodzi, zaraz jednak potrząsając głową. – Nie, nie znam, ale…czemu o niej mówisz? Co się stało? Elric, zaczynasz mnie poważnie martwić, błagam cię mów wprost, zanim zejdę tutaj. – Zmarszczyła brwi, spoglądając już niemal błagalnie na niego.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Marlena długo nie wisiała im nad głową; gdy Elric łagodnie machnął do niej ręką, by zasygnalizować, że wszystko jest w porządku, a Thalia to mile widziany gość, zwinęła skrzydła i odwróciła się do nich kuprem na żerdzi, zapewne by skulić się w drzemkę. Nawet kiedy chowała łebek była olbrzymim ptakiem. Elric chwilę obserwował ją z cieniem uśmiechu, a potem uśmiechnął się szerzej do Thalii.
- Myślisz, że chcę cię otruć? - spytał żartobliwie, bo widział, że wącha swoje piwo. Mimowolnie jednak podążył jej śladem i uniósł własne do nosa. Może stojąc długo w spiżarce zdążyło się zepsuć? Nie, pachniało normalnie.
Nawet gdyby jakimś cudem skwaśniało, to nie piwo miało dziś się okazać ich najpoważniejszym problemem. Jej. Jego. Mimowolnie też jego, choć tak bardzo chciałby ją zapewnić, że nigdy nie pozwoli jej zrobić krzywdy i będzie przy niej, gdy nadejdzie czas prób. Te obietnice byłyby jednak o kant tyłka rozbić, wiedział doskonale, że ani Thalia się na to zgodzi ani sam nie znajdzie czasu, by mieć ją zawsze na oku. Musiałaby z nim zamieszkać. A choć to by mu aż tak nie przeszkadzało, wiedział, że nie powstrzyma kobiety przed wychodzeniem z domu.
Nie dziwiło go, że się zirytowała, sam czuł, że kręci i to zupełnie nieudolnie. Kuny były prawdziwe, tak jak zadanie ich pozbycia się, ale przecież nie robiłby z tego wielkiej tajemnicy i Thalia musiała zdawać sobie z tego sprawę.
- No, może nie tyle damskiej... - wymamrotał, ale zdążył ugryźć się w język zanim dodał "...co twojej". Już i tak przyjaciółkę rozgniewał, a takimi słowami nie przysporzyłby sobie dodatkowych punktów. Chociaż było mu z tym cholernie niewygodnie i czuł jak pite piwo podchodzi mu do gardła, wiedział, że musi przejść do sedna. Thalia już się nawet nie śmiała, wyglądała na autentycznie przestraszoną, co w jej przypadku nie zwiastowało dobrze. - To była kobieta, która zginęła naprawdę okrutną śmiercią. Żona mojego przyjaciela... ale na kilka miesięcy przed tym jak zginęła, jej śmierć mi się przyśniła. Rozumiesz? - Spojrzał na nią błagalnie, ale zaraz skarcił się w duchu. Nie mógł od niej oczekiwać, że dopowie resztę za niego. Skoro już ją zaprosił, musiał doprowadzić sprawę do końca. - Mam te sny od dziecka. Sny o przyszłości. Tak jak moja prababka. One nigdy nie są wyraźne, ale też nigdy się nie mylą. Nigdy dotąd nikomu o tym nie mówiłam, więc nie myśl, że to jakoś specjalnie ukrywałem przed tobą, ale... pojawiła się taka sytuacja, że pomyślałem, że musimy pogadać. - Uparcie przytknął butelkę do ust, dając jej czas do namysłu. Może jeszcze zaprotestuje, stwierdzi, że wcale nie chce wiedzieć... i zostawi go z tym piętnem samego. Znów.
- Myślisz, że chcę cię otruć? - spytał żartobliwie, bo widział, że wącha swoje piwo. Mimowolnie jednak podążył jej śladem i uniósł własne do nosa. Może stojąc długo w spiżarce zdążyło się zepsuć? Nie, pachniało normalnie.
Nawet gdyby jakimś cudem skwaśniało, to nie piwo miało dziś się okazać ich najpoważniejszym problemem. Jej. Jego. Mimowolnie też jego, choć tak bardzo chciałby ją zapewnić, że nigdy nie pozwoli jej zrobić krzywdy i będzie przy niej, gdy nadejdzie czas prób. Te obietnice byłyby jednak o kant tyłka rozbić, wiedział doskonale, że ani Thalia się na to zgodzi ani sam nie znajdzie czasu, by mieć ją zawsze na oku. Musiałaby z nim zamieszkać. A choć to by mu aż tak nie przeszkadzało, wiedział, że nie powstrzyma kobiety przed wychodzeniem z domu.
Nie dziwiło go, że się zirytowała, sam czuł, że kręci i to zupełnie nieudolnie. Kuny były prawdziwe, tak jak zadanie ich pozbycia się, ale przecież nie robiłby z tego wielkiej tajemnicy i Thalia musiała zdawać sobie z tego sprawę.
- No, może nie tyle damskiej... - wymamrotał, ale zdążył ugryźć się w język zanim dodał "...co twojej". Już i tak przyjaciółkę rozgniewał, a takimi słowami nie przysporzyłby sobie dodatkowych punktów. Chociaż było mu z tym cholernie niewygodnie i czuł jak pite piwo podchodzi mu do gardła, wiedział, że musi przejść do sedna. Thalia już się nawet nie śmiała, wyglądała na autentycznie przestraszoną, co w jej przypadku nie zwiastowało dobrze. - To była kobieta, która zginęła naprawdę okrutną śmiercią. Żona mojego przyjaciela... ale na kilka miesięcy przed tym jak zginęła, jej śmierć mi się przyśniła. Rozumiesz? - Spojrzał na nią błagalnie, ale zaraz skarcił się w duchu. Nie mógł od niej oczekiwać, że dopowie resztę za niego. Skoro już ją zaprosił, musiał doprowadzić sprawę do końca. - Mam te sny od dziecka. Sny o przyszłości. Tak jak moja prababka. One nigdy nie są wyraźne, ale też nigdy się nie mylą. Nigdy dotąd nikomu o tym nie mówiłam, więc nie myśl, że to jakoś specjalnie ukrywałem przed tobą, ale... pojawiła się taka sytuacja, że pomyślałem, że musimy pogadać. - Uparcie przytknął butelkę do ust, dając jej czas do namysłu. Może jeszcze zaprotestuje, stwierdzi, że wcale nie chce wiedzieć... i zostawi go z tym piętnem samego. Znów.
This is my
home
and you can't
frighten me
frighten me
Elric Lovegood
Zawód : Smokolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A potem świat
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
OPCM : 12 +3
UROKI : 8 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Jasnowidz
Sojusznik Zakonu Feniksa
Trochę by chciała wyciągnąć dłoń i zanurzyć ją w miękkich (jak miała nadzieję) piórkach Marlenki, pogłaskać ją, przymilić się przez chwilę, jednak nie zamierzała przeszkadzać jej w drzemce. Pangura również nie ścigała kiedy wyraźnie tego nie chciał, pozwalając kotu samemu przychodzić do siebie i układać się na niej kiedy chciał, drapiąc go wtedy za uchem albo głaszcząc na jego własnych warunkach. Stworzenia w końcu również miało prawo do prywatności i do zachowania jakiejś niezależności.
- Na litość, czemu zakładasz po mnie najgorsze? – Przyłożyła dłoń do klatki piersiowej, spoglądając na niego niemal urażona, ale znający ją Lovegood mógł zrozumieć, że wszystko to było całkiem przesadzonym działaniem. Uniosła jeszcze butelkę, upijając parę mocniejszych łyków, nie spuszczając wtedy z niego spojrzenia. – Po prostu dawno nie piłam kremowego, prawie zapomniałam…pamiętasz, jak chodziłam za tobą przed wyjściami do Hogsmeade, niemal ci płacząc abyś mi kupił chociaż odrobinę? – Często zabierano jej ten przywilej ze względu na szlabany, a nawet jeżeliby i tak je miała, brakowałoby jej pieniędzy do kupienia czegokolwiek, więc mogła jedynie wpatrywać się w rzeczy – co jedynie ją frustrowało, sprawiając, że wracała szybciej niż inni, wciskając się do dormitorium dopóki był spokój.
Siedziała już, słuchając następnych jego słów, nie zamierzając mu przerywać. Wiedziała, że w wypadku potrzeby powiedzenia czegoś ciężkiego, czas jest najważniejszy, a zadawanie pytań, wyśmiewanie, sprawianie że druga osoba czuła się niepewnie, że już nie chciała o tym mówić, dlatego musiała dać mu tę chwilę podczas której jego wzrok wędrował wszędzie.
I zaczął opowiadać – o kobiecie, którą zmarła boleśnie, o swoich snach. O snach, które przewidywać miały przyszłość. Siedziała tak, w pierwszej chwili nie wiedząc przecież, co o tym pomyśleć. Wiedziała, że miał sny, wiedziała, że być może…znał przyszłość. Może odnośnie czegoś innego? Może mógłby komuś pomóc? Nie, nie mogła tak myśleć, nie mogła go obwiniać. Bo sama wiedziała, jak to jest coś ukrywać. I że nie zawsze dało się to odsłonić. Jeżeli śnił złe rzeczy, jego życie przepełnione było bólem. I to, że się z nią podzielił tym faktem, powinno to być dla niej jedynie docenieniem. Nawet jeżeli usłyszeć mogła coś, co zaważy na jej całej przyszłości.
Odstawiając butelkę, podniosła się z miejsca i bez słowa przemierzyła drogę do niego aby zamknąć bo w uścisku, przytulając go tak, aby mimo wszystko miał przestrzeń, aby się odsunąć, komfort przywrócenia sobie własnej przestrzeni. Dopiero po chwili sama odsunęła się, odchrząkając cicho i spoglądając na niego.
- Powiedz. – To będzie ciężkiej, dla niej i dla niego, ale teraz nie było już odwrotu.
- Na litość, czemu zakładasz po mnie najgorsze? – Przyłożyła dłoń do klatki piersiowej, spoglądając na niego niemal urażona, ale znający ją Lovegood mógł zrozumieć, że wszystko to było całkiem przesadzonym działaniem. Uniosła jeszcze butelkę, upijając parę mocniejszych łyków, nie spuszczając wtedy z niego spojrzenia. – Po prostu dawno nie piłam kremowego, prawie zapomniałam…pamiętasz, jak chodziłam za tobą przed wyjściami do Hogsmeade, niemal ci płacząc abyś mi kupił chociaż odrobinę? – Często zabierano jej ten przywilej ze względu na szlabany, a nawet jeżeliby i tak je miała, brakowałoby jej pieniędzy do kupienia czegokolwiek, więc mogła jedynie wpatrywać się w rzeczy – co jedynie ją frustrowało, sprawiając, że wracała szybciej niż inni, wciskając się do dormitorium dopóki był spokój.
Siedziała już, słuchając następnych jego słów, nie zamierzając mu przerywać. Wiedziała, że w wypadku potrzeby powiedzenia czegoś ciężkiego, czas jest najważniejszy, a zadawanie pytań, wyśmiewanie, sprawianie że druga osoba czuła się niepewnie, że już nie chciała o tym mówić, dlatego musiała dać mu tę chwilę podczas której jego wzrok wędrował wszędzie.
I zaczął opowiadać – o kobiecie, którą zmarła boleśnie, o swoich snach. O snach, które przewidywać miały przyszłość. Siedziała tak, w pierwszej chwili nie wiedząc przecież, co o tym pomyśleć. Wiedziała, że miał sny, wiedziała, że być może…znał przyszłość. Może odnośnie czegoś innego? Może mógłby komuś pomóc? Nie, nie mogła tak myśleć, nie mogła go obwiniać. Bo sama wiedziała, jak to jest coś ukrywać. I że nie zawsze dało się to odsłonić. Jeżeli śnił złe rzeczy, jego życie przepełnione było bólem. I to, że się z nią podzielił tym faktem, powinno to być dla niej jedynie docenieniem. Nawet jeżeli usłyszeć mogła coś, co zaważy na jej całej przyszłości.
Odstawiając butelkę, podniosła się z miejsca i bez słowa przemierzyła drogę do niego aby zamknąć bo w uścisku, przytulając go tak, aby mimo wszystko miał przestrzeń, aby się odsunąć, komfort przywrócenia sobie własnej przestrzeni. Dopiero po chwili sama odsunęła się, odchrząkając cicho i spoglądając na niego.
- Powiedz. – To będzie ciężkiej, dla niej i dla niego, ale teraz nie było już odwrotu.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Całe szczęście, że Thalia w swoim bezdennym entuzjazmie nie próbowała gonić za Marleną i jej gładkim pierzem. Przyjacielska kobieta była bardzo dotykowa, znał ją z licznych niespodziewanych uścisków i ciepła, które rozganiało najciemniejsze chmury, jego samica lelka wróżebnika była jednak typowym przedstawicielem swojego gatunku i nie lubiła zbytniej poufałości nawet z jego strony - a co dopiero czarownicy obcej, której nie zdążyła sobie opatrzyć i ocenić.
Pod tym względem Marlena była podobna do niego, bo choć rzadko okazywał wrogość, równie rzadko też pozwalał sobie na zaufanie wobec zupełnych nieznajomych. Thalia była jego przyjaciółką, więc chętnie przyjmował jej uwagę, wspólne żarty i przytyki. Jego dzisiejsza powaga odstępowała od normy, nie był w stanie tego ukryć. W pewnej chwili chyba nawet przestał próbować; zachowywanie pozorów w tym momencie byłoby względem Thalii niesprawiedliwe.
- Haha, pamiętam... - potwierdził z uśmiechem, który początkiem nie był gorzki, ale stał się taki po paru zaledwie sekundach namysłu. - Lubiłem się droczyć, że tym razem tego nie zrobię, ale zawsze wiedziałem, że niczego ci nie odmówię. Te machlojstwa były szczeniackie z mojej strony, ale lubiłem widzieć cię zirytowaną... tak się wtedy śmiesznie czerwieniłaś. - Wspomnienia wydawały się niemal abstrakcyjne; czy naprawdę kiedykolwiek uważał jej złość, jej żal za zabawne? Nie, żal na pewno nie. Ani smutek. Nigdy nie chciał czynić jej smutnej i zawsze przepraszał za przekroczone granice. Dzisiaj wiedział, że je przekroczy, a jednak brnął dalej w otchłań, bo jedyne co mógł, to podążyć tam za nią i przypominać sobie, że przecież i tak by tam trafiła, z nim czy bez niego.
Nie przypominał sobie, kiedy ostatnio Thalia była w jego towarzystwie tak cicha, taka skupiona. Widać, że wzięła go na poważnie, nie próbowała oskarżać ani żądać dowodu na prawdziwość jego wizji. Słuchała go po prostu, tak jak on wysłuchał jej wtedy w gospodzie, nie był jednak pewien, czy czuje się dzięki temu lepiej. Może byłoby spokojniej, gdyby zachowywała się jak zawsze? Wybuchnęła emocjami, wstała, zaczęła krążyć?
- Śnił mi się las. - wychrypiał w końcu, odkładając butelkę piwa, by nie rzucało się tak bardzo w oczy, że trzęsą mu się dłonie. - Las pełen ludzi bez twarzy. Była noc, daleko przed sobą widziałem światło. Próbowałem do niego dotrzeć, ale nie byłem w stanie. W końcu dostrzegłem, że ci ludzie... te cienie... że ty też tam jesteś. Stałaś jak martwa, bez słowa, i obserwowałaś kogoś innego, kogoś z cienia, kogo nie znam, który kołysał się nad mokradłem. Z wody wyrastały korzenie, mogły go wciągnąć i utopić, ale nie wiem czy to zrobiły. - Zamilkł na chwilę, pocierając brodę. Nie wiedział, czy cokolwiek z tego co mówi jest dla niej jasne, ale jego sny nigdy nie były w pełni oczywiste nawet dla niego samego. - Ale nie byliście tam sami. Była jeszcze jedna kobieta, ale dalej, za drzewami. Obserwowała was jednym okiem. Była ubrana w biel i miała białe włosy, tak myślę. Wyglądała jakby na coś czekała... a potem noc przecięło długie wilcze wycie. Ono mnie obudziło, było przeszywające. Nie wiem co o tym myśleć. - Uniósł z powrotem butelkę, ale z niej nie upił. - Niby nie zobaczyłem nic złego, żadnej śmierci, ale było w tym obrazie coś cholernie przerażającego i nienaturalnego. Nic nie miało sensu, a jednak wszystko we mnie krzyczy od tamtego czasu, że powinienem był cię uratować. Marna rada, skoro nawet nie wiem przed czym - przez jego głos przebiła się rezygnacja.
Pod tym względem Marlena była podobna do niego, bo choć rzadko okazywał wrogość, równie rzadko też pozwalał sobie na zaufanie wobec zupełnych nieznajomych. Thalia była jego przyjaciółką, więc chętnie przyjmował jej uwagę, wspólne żarty i przytyki. Jego dzisiejsza powaga odstępowała od normy, nie był w stanie tego ukryć. W pewnej chwili chyba nawet przestał próbować; zachowywanie pozorów w tym momencie byłoby względem Thalii niesprawiedliwe.
- Haha, pamiętam... - potwierdził z uśmiechem, który początkiem nie był gorzki, ale stał się taki po paru zaledwie sekundach namysłu. - Lubiłem się droczyć, że tym razem tego nie zrobię, ale zawsze wiedziałem, że niczego ci nie odmówię. Te machlojstwa były szczeniackie z mojej strony, ale lubiłem widzieć cię zirytowaną... tak się wtedy śmiesznie czerwieniłaś. - Wspomnienia wydawały się niemal abstrakcyjne; czy naprawdę kiedykolwiek uważał jej złość, jej żal za zabawne? Nie, żal na pewno nie. Ani smutek. Nigdy nie chciał czynić jej smutnej i zawsze przepraszał za przekroczone granice. Dzisiaj wiedział, że je przekroczy, a jednak brnął dalej w otchłań, bo jedyne co mógł, to podążyć tam za nią i przypominać sobie, że przecież i tak by tam trafiła, z nim czy bez niego.
Nie przypominał sobie, kiedy ostatnio Thalia była w jego towarzystwie tak cicha, taka skupiona. Widać, że wzięła go na poważnie, nie próbowała oskarżać ani żądać dowodu na prawdziwość jego wizji. Słuchała go po prostu, tak jak on wysłuchał jej wtedy w gospodzie, nie był jednak pewien, czy czuje się dzięki temu lepiej. Może byłoby spokojniej, gdyby zachowywała się jak zawsze? Wybuchnęła emocjami, wstała, zaczęła krążyć?
- Śnił mi się las. - wychrypiał w końcu, odkładając butelkę piwa, by nie rzucało się tak bardzo w oczy, że trzęsą mu się dłonie. - Las pełen ludzi bez twarzy. Była noc, daleko przed sobą widziałem światło. Próbowałem do niego dotrzeć, ale nie byłem w stanie. W końcu dostrzegłem, że ci ludzie... te cienie... że ty też tam jesteś. Stałaś jak martwa, bez słowa, i obserwowałaś kogoś innego, kogoś z cienia, kogo nie znam, który kołysał się nad mokradłem. Z wody wyrastały korzenie, mogły go wciągnąć i utopić, ale nie wiem czy to zrobiły. - Zamilkł na chwilę, pocierając brodę. Nie wiedział, czy cokolwiek z tego co mówi jest dla niej jasne, ale jego sny nigdy nie były w pełni oczywiste nawet dla niego samego. - Ale nie byliście tam sami. Była jeszcze jedna kobieta, ale dalej, za drzewami. Obserwowała was jednym okiem. Była ubrana w biel i miała białe włosy, tak myślę. Wyglądała jakby na coś czekała... a potem noc przecięło długie wilcze wycie. Ono mnie obudziło, było przeszywające. Nie wiem co o tym myśleć. - Uniósł z powrotem butelkę, ale z niej nie upił. - Niby nie zobaczyłem nic złego, żadnej śmierci, ale było w tym obrazie coś cholernie przerażającego i nienaturalnego. Nic nie miało sensu, a jednak wszystko we mnie krzyczy od tamtego czasu, że powinienem był cię uratować. Marna rada, skoro nawet nie wiem przed czym - przez jego głos przebiła się rezygnacja.
This is my
home
and you can't
frighten me
frighten me
Elric Lovegood
Zawód : Smokolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A potem świat
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
OPCM : 12 +3
UROKI : 8 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Jasnowidz
Sojusznik Zakonu Feniksa
Wbrew przewidywaniom niektórych (na całe szczęście pomijając Elrika), nie lubiła ściskać wszystkiego co popadnie. Prawda była taka, że również ona ceniła sobie swoją strefę osobistą, zawsze ostrożna i uważna, by w, jakby to ładnie ujęto w tych czasach, nieprzyzwoitym towarzystwie nie dać się zaskoczyć. A może po prostu już była nadwrażliwa, w wielu wypadkach dotyk od obcych jej osób jednocześnie kojarząc z zagrożeniem – i tak, przypuszczała, musiałaby czuć się biedna Marlena gdyby tylko Thalia spróbowała ją napastować próbą uścisku albo głaskania. Każdy zasługiwał na przestrzeń, zwłaszcza ktoś, kto w danym miejscu miał się czuć bezpiecznie.
- Ja ci zawsze obiecywałam, że oddam ci przy najbliższej okazji za słodycze i piwo. – Ale prawda była taka, że nie miała z czego. W jakiś mglisty sposób uświadomiła sobie, że przecież zawsze tak było i w okresie wyjść do Hogsmeade zawsze pakowała się w dodatkowe kłopoty. Dzięki temu nie musiała szukać wymówek, by nie iść na wspólne wypady, ani też nie musiała patrzeć w oczy kogoś spoglądającego na nią z litością, gdy odmawiała czegoś czego nie mogła sobie pozwolić. To uczucie działało jedynie jeżeli szły zanim czyny, nie słowa.
Potrafiła być skupiona, ale chyba zdała sobie sprawę, że mało kiedy Elric widział ją właśnie w takiej formie. Gdy na statku panował sztorm, nie odzywała się dopóki nie musiała czegoś wykrzyczeć, gdy pochylała się nad kolejnymi umowami, potrafiła przepaść na długie godziny. Gdy zmieniała się i działa pod metamorfomagią, wiedziała że musi być niczym nóż, dyskretna, szybka i niewidoczna do ostatniej chwili.
Czy to pomagało w tej sytuacji? Nie miała pojęcia, ale jedyne, co mogła, to po prostu go wysłuchać i to całkiem na poważnie. Starała się też nie wpatrywać w niego jak orlica w swoją ofiarę, nie zamierzając dodatkowo go przygniatać ciężarem tego wyzwania. Milczała jeszcze chwilę po zakończeniu przez niego monologu, palcem stukając w butelkę i ostatecznie spojrzenie błękitnych oczu kierując na niego i dłoń wyciągając w geście wsparcia, kładąc mu ją na ramieniu i ściskając lekko.
- Dziękuję. Wiem, że powiedzenie o tym nie było łatwe. – Musiała jeszcze zebrać myśli, ale chciała by był pewny, że doceniała to, co postanowił dziś wyznać. Takie rzeczy ciążyły, a jednocześnie, konfundowały. Przypominało to jej układanki z malowanych puzzli, tyle, że obrazek zabierał los aby bić cię nim po głowie kiedy próbujesz coś z tego ułożyć.
- Czy wiesz może…czy jest jakaś informacja, czy to bliska przyszłość, czy jednak daleko? – Tak bardzo chciała go jakoś zapewnić o swoich dalszych możliwościach, ale prawda była taka, że absolutnie jej to nic nie mówiło. Napotkała już cienie, czy to miało być coś podobnego? Ale te miały bardziej przypominać postać ludzką, a tamte były niczym zwierzęta. Również białowłosa kobieta nie była jej znana, tak samo jak to, co mogło być z cienia. Wilcze wycie…
…to akurat ją zastanowiło. Nie wiedziała jakim trafem, ale udało jej się poznać paru wilkołaków, czy coś z tego mogło oznaczać właśnie jednego z nich?
- Ja…nie mam pojęcia co to może oznaczać. – Nie zamierzała mu kłamać, prawda była tutaj jedynym rozwiązaniem. – Ale…czy myślisz że to będzie coś bardzo złego?
- Ja ci zawsze obiecywałam, że oddam ci przy najbliższej okazji za słodycze i piwo. – Ale prawda była taka, że nie miała z czego. W jakiś mglisty sposób uświadomiła sobie, że przecież zawsze tak było i w okresie wyjść do Hogsmeade zawsze pakowała się w dodatkowe kłopoty. Dzięki temu nie musiała szukać wymówek, by nie iść na wspólne wypady, ani też nie musiała patrzeć w oczy kogoś spoglądającego na nią z litością, gdy odmawiała czegoś czego nie mogła sobie pozwolić. To uczucie działało jedynie jeżeli szły zanim czyny, nie słowa.
Potrafiła być skupiona, ale chyba zdała sobie sprawę, że mało kiedy Elric widział ją właśnie w takiej formie. Gdy na statku panował sztorm, nie odzywała się dopóki nie musiała czegoś wykrzyczeć, gdy pochylała się nad kolejnymi umowami, potrafiła przepaść na długie godziny. Gdy zmieniała się i działa pod metamorfomagią, wiedziała że musi być niczym nóż, dyskretna, szybka i niewidoczna do ostatniej chwili.
Czy to pomagało w tej sytuacji? Nie miała pojęcia, ale jedyne, co mogła, to po prostu go wysłuchać i to całkiem na poważnie. Starała się też nie wpatrywać w niego jak orlica w swoją ofiarę, nie zamierzając dodatkowo go przygniatać ciężarem tego wyzwania. Milczała jeszcze chwilę po zakończeniu przez niego monologu, palcem stukając w butelkę i ostatecznie spojrzenie błękitnych oczu kierując na niego i dłoń wyciągając w geście wsparcia, kładąc mu ją na ramieniu i ściskając lekko.
- Dziękuję. Wiem, że powiedzenie o tym nie było łatwe. – Musiała jeszcze zebrać myśli, ale chciała by był pewny, że doceniała to, co postanowił dziś wyznać. Takie rzeczy ciążyły, a jednocześnie, konfundowały. Przypominało to jej układanki z malowanych puzzli, tyle, że obrazek zabierał los aby bić cię nim po głowie kiedy próbujesz coś z tego ułożyć.
- Czy wiesz może…czy jest jakaś informacja, czy to bliska przyszłość, czy jednak daleko? – Tak bardzo chciała go jakoś zapewnić o swoich dalszych możliwościach, ale prawda była taka, że absolutnie jej to nic nie mówiło. Napotkała już cienie, czy to miało być coś podobnego? Ale te miały bardziej przypominać postać ludzką, a tamte były niczym zwierzęta. Również białowłosa kobieta nie była jej znana, tak samo jak to, co mogło być z cienia. Wilcze wycie…
…to akurat ją zastanowiło. Nie wiedziała jakim trafem, ale udało jej się poznać paru wilkołaków, czy coś z tego mogło oznaczać właśnie jednego z nich?
- Ja…nie mam pojęcia co to może oznaczać. – Nie zamierzała mu kłamać, prawda była tutaj jedynym rozwiązaniem. – Ale…czy myślisz że to będzie coś bardzo złego?
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Cenił sobie zaufanie, które pokładała w nim Thalia - cenił i głęboko liczył, że nigdy nie przyjdzie mu go nadwyrężyć. Kobieta była wspaniałą przyjaciółką, ale złamanie jej zaufania mogło zmienić ją o sto osiemdziesiąt stopni w kogoś zupełnie przeciwnego; nieufnego, wrogiego, czasem napastliwego. Była taka już w szkole, potrafiła sobie świetnie radzić sama ze wszystkimi swoimi wrogami, a gdy Elric mimowolnie próbował ją chronić - jak to wypadało starszemu od niej chłopakowi - szybko udowadniała, gdzie ma narzucaną pomoc. Wojownicza wiedźma z krwi i kości, niezależnie od pochodzenia, nigdy nikomu nie dała się stłamsić.
- W pewnym momencie już w to chyba nie wierzyłem - uniósł z rozbawieniem brew i rozłożył ręce. Przyjazny uśmiech na ustach uświadamiał, że wyłącznie żartuje i że nigdy nie chował do niej urazy. Nie czuł się też od niej lepszy przez to, że jego rodzina jako tako sobie radziła. Lubił się dzielić, z przyjaciółmi zwłaszcza. - Ale to bez znaczenia, bo tak samo jak lubiłem cię widzieć wściekłą, tak lubiłem też patrzeć jak ci się oczy zapalają na widok musów-świstusów. Dalej tak lubisz słodycze? Cholera, żadnych nie wyciągnąłem na stół. - Zmieszał się i westchnął. Nie wiedział nawet czy ma jakieś w spiżarce; spora szansa, że jeśli nawet, to zdążył już oddać je Celine. Rozpieszczał młodszą siostrę jak tylko mógł, żeby wynagrodzić jej tygodnie uwięzienia.
Podobna opiekuńczość zdominowała go, gdy stanął przed koniecznością wyjawienia Thalii prawdy na temat swoich wizji. Chciał zrobić wiele rzeczy, od obsypania kobiety złotem po zapewnienie jej wygodnego miejsca do ukrycia się przez najbliższe parę miesięcy, ale miał świadomość, że dokładnie tak jak wtedy w Hogwarcie, każda taka oferta spotkałaby się z pobłażliwą złością. Thalia nie potrzebowała jego tarczy i męskiej dumy - a jedynie przyjaźni i wsparcia.
Zacisnął zęby i wzruszył lekko ramieniem, gdy mu podziękowała. W jego mniemaniu nie miała za co.
- Niestety, tego nie da się określić. Czasami mogą być jakiś wskazówki, ale rzadko... nie znam ani miejsca ani czasu, jedynie ogół. Ale nie wyglądałaś na dużo starszą, więc może... to może być niedługo - Widać było, że nie lubi o tym rozmawiać, że to dla niego wciąż nowe pole, ale starał się dla niej, żeby nie zostawić jej z tym wszystkim samej. Nie znał jednak ani tożsamości tonącego człowieka ani tamtej białowłosej kobiety. - Najważniejsze w takich wizjach są emocje. A ja czułem wielki strach, który nie był moim strachem. Tamta kobieta też nie była naturalna. Spodziewałbym się po niej najgorszego. - Przygryzł wargę i wstał z westchnieniem. Może powinni zająć się tym gniazdem kun, może łatwiej będzie rozmawiać pracując. - Gdyby to zależało ode mnie, powiedziałbym, żebyś unikała dalekich wypraw, samotnych spacerów i najlepiej wszystkich możliwych lasów... ale przecież znam cię i znam siebie, wiem jak niemożliwa i perfidna byłaby taka prośba - Na jego twarz wrócił niemrawy uśmiech, gdy pozbierał puste butelki i skinął głową w stronę drzwi. - Możesz na mnie liczyć... może jestem teraz bezużyteczny, ale jeśli zdarzy się coś, w czym nie będę... na pewno nie zignoruję twojego wezwania. - Ta obietnica miała więcej znaczeń niż jedno.
I trochę się sam siebie obawiał, że wreszcie ją złożył.
/zt
- W pewnym momencie już w to chyba nie wierzyłem - uniósł z rozbawieniem brew i rozłożył ręce. Przyjazny uśmiech na ustach uświadamiał, że wyłącznie żartuje i że nigdy nie chował do niej urazy. Nie czuł się też od niej lepszy przez to, że jego rodzina jako tako sobie radziła. Lubił się dzielić, z przyjaciółmi zwłaszcza. - Ale to bez znaczenia, bo tak samo jak lubiłem cię widzieć wściekłą, tak lubiłem też patrzeć jak ci się oczy zapalają na widok musów-świstusów. Dalej tak lubisz słodycze? Cholera, żadnych nie wyciągnąłem na stół. - Zmieszał się i westchnął. Nie wiedział nawet czy ma jakieś w spiżarce; spora szansa, że jeśli nawet, to zdążył już oddać je Celine. Rozpieszczał młodszą siostrę jak tylko mógł, żeby wynagrodzić jej tygodnie uwięzienia.
Podobna opiekuńczość zdominowała go, gdy stanął przed koniecznością wyjawienia Thalii prawdy na temat swoich wizji. Chciał zrobić wiele rzeczy, od obsypania kobiety złotem po zapewnienie jej wygodnego miejsca do ukrycia się przez najbliższe parę miesięcy, ale miał świadomość, że dokładnie tak jak wtedy w Hogwarcie, każda taka oferta spotkałaby się z pobłażliwą złością. Thalia nie potrzebowała jego tarczy i męskiej dumy - a jedynie przyjaźni i wsparcia.
Zacisnął zęby i wzruszył lekko ramieniem, gdy mu podziękowała. W jego mniemaniu nie miała za co.
- Niestety, tego nie da się określić. Czasami mogą być jakiś wskazówki, ale rzadko... nie znam ani miejsca ani czasu, jedynie ogół. Ale nie wyglądałaś na dużo starszą, więc może... to może być niedługo - Widać było, że nie lubi o tym rozmawiać, że to dla niego wciąż nowe pole, ale starał się dla niej, żeby nie zostawić jej z tym wszystkim samej. Nie znał jednak ani tożsamości tonącego człowieka ani tamtej białowłosej kobiety. - Najważniejsze w takich wizjach są emocje. A ja czułem wielki strach, który nie był moim strachem. Tamta kobieta też nie była naturalna. Spodziewałbym się po niej najgorszego. - Przygryzł wargę i wstał z westchnieniem. Może powinni zająć się tym gniazdem kun, może łatwiej będzie rozmawiać pracując. - Gdyby to zależało ode mnie, powiedziałbym, żebyś unikała dalekich wypraw, samotnych spacerów i najlepiej wszystkich możliwych lasów... ale przecież znam cię i znam siebie, wiem jak niemożliwa i perfidna byłaby taka prośba - Na jego twarz wrócił niemrawy uśmiech, gdy pozbierał puste butelki i skinął głową w stronę drzwi. - Możesz na mnie liczyć... może jestem teraz bezużyteczny, ale jeśli zdarzy się coś, w czym nie będę... na pewno nie zignoruję twojego wezwania. - Ta obietnica miała więcej znaczeń niż jedno.
I trochę się sam siebie obawiał, że wreszcie ją złożył.
/zt
This is my
home
and you can't
frighten me
frighten me
Elric Lovegood
Zawód : Smokolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A potem świat
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
OPCM : 12 +3
UROKI : 8 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Jasnowidz
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sypialnia Elrica
Szybka odpowiedź