Thalia Wellers
AutorWiadomość
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Ostatnio zmieniony przez Thalia Wellers dnia 31.10.21 16:27, w całości zmieniany 2 razy
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Mother, make me
Make me a big tall tree
So I can shed my leaves and let it blow through me
Mother, make me
Make me a big grey cloud
So I can rain on you things I can't say out loud
Make me a big tall tree
So I can shed my leaves and let it blow through me
Mother, make me
Make me a big grey cloud
So I can rain on you things I can't say out loud
Leżał gdzieś na bocznej ścieżce – pani Steabons mówiła, że nie powinno się przeskakiwać przez płot do zapuszczonej części ogródka, Lavinia jednak mało kiedy zawracała sobie głowę tym, co mówili inni, a już zwłaszcza gdy byli to dorośli. Szary kształt w pierwszej chwili nie przykuł jej uwagi, a jednak kiedy próbowała wspiąć się na kolejne drzewo, paznokcie łamiąc sobie na wysuszonej korze, dostrzegła leżącego pomiędzy pozostałościami krzewu jasne piórka, zastygłe na ostrych krawędziach gałęzi niczym ślad z przeszłości. Drobne dziecięce buciki prześlizgnęły się po ścieżce, kiedy zmierzała w stronę leżącego na ziemi ptaka. Pani Stabons mówiła również, że nie powinno się dotykać zwierząt na ulicy, bo mogą być niebezpieczne, ale przy niej to było chyba najrozsądniejsze, co można było zrobić.
- Hej? – Nieco dziwacznie rozmawiać było z pisklakiem, ale jakoś w końcu musiała się upewnić, co się z nim dzieje. Kucnęła nad ledwie ruszającą się istotą, przez chwilę rozglądając się po okolicy, ale sama już nie wiedziała, czy za jakimś rozwiązaniem, które miałoby nagle spłynąć, czy może za kimś, kto właśnie miałby skrzyczeć ją za to zachowanie. Ponieważ jednak nikt nie nadchodził – na całe szczęście, nie znajdywała tak często odludnych miejsc, a większość dzieci zbytnio bała się złamać zasady, widząc, że w każdej chwili mogą im zagrozić wysłaniem do zakładu karnego.
- Dobra, nie wiem, co mogę zrobić, ale cię nie zostawię. – Stwierdzenie padło nad wyraz odważnie, kiedy ostrożnie wzięła pisklę na dłonie, podnosząc się ze swojego przykucnięcia, spoglądając na małą istotkę. Oczy miała ledwie otwarte, tak jakby nie do końca umiała podnieść swoje powieki, a pióra ledwie wydawały się trzymać na drobnym ciałku. – Gdzie są twoi rodzice? – Ze strony Lavinii padło pytanie, kiedy jej oczy rozglądały się po koronach najbliższych drzew, nie słyszała jednak żadnego ćwierkania, dostrzegając też migoczących plam pomiędzy gałęziami. W tej jednej chwili wzbudziła się w niej jeszcze większa sympatia do małej istotki i sięgając do kieszonki na piersi. Nie było tam miejsca dla niego, ale wsadziła tam dziś kawałek skórki od chleba, podtykając ją teraz w stronę pisklęcia, te jednak nie było zbyt przekonane co do jedzenia.
- Za zimno ci pewnie, hm? Wiesz co, zabiorę cię do środka, wkradniemy się od kuchni. Nikt nie zauważy, ogrzejesz się, nakarmię cię, zostaniemy przyjaciółkami, hm? Nazwę cię Lotte. – Nie wiedziała nawet, skąd jej to imię przyszło do głowy, ale wyobrażała sobie, że było całkiem ładne. Może było w tych nudnych książkach, które musieli czytać, ale teraz już o tym nie pamiętała. Brzmiało ładnie. Gdyby mogła mieć nowe imię, pewnie wybrałaby sobie inne, ale nie mogła mieć. Miała to, które kiedyś jej przyczepili na kartce a potem dostała ten głupi numer.
Stawiała cicho kroki w kierunku drzwi z czerwonej farby, obdrapanych już nieco i wyblakłych przez upływ czasu. Normalnie by się wślizgnęła przez okno, tym razem jednak nie mogła, trzymając na swoich dłoniach małą i niewinną istotkę. Łokciem nacisnęła klamkę, wsuwając przez uchyloną szparę najpierw głowę, dopiero potem wślizgując się do środka. Zdążyła postawić parę kroków, nim przeciąg szarpnął drzwiami, zatrzaskując je w solidnym odruchu.
- G28, czemu kręcisz się po kuchni? – głos pani Mallory, jednej z kucharek, doszedł jej zza jej pleców, Lavinia nie śmiała się jednak obrócić. Dopiero silna dłoń szarpnęła ją za ramię, stawiając ją przed wysoką kobietą, która w pierwszej chwili otworzyła usta, aby coś powiedzieć, zaraz jednak krzycząc kiedy dostrzegła w jej dłoniach zwierzę. – Zabieraj mi to stąd, ale już, nie będziesz mi znosić tu jakiś brudnych istot, wiesz ile tu jedzenia dziennie przechodzi?
- Już sobie idę, więc nie ma co krzyczeć na cały budynek – dziewczynka odruchowo podniosła swój głos, butnie podnosząc podbródek. Spodziewała się każdej odpowiedzi, a nawet jakiegoś uderzenia w twarz, nie zdążyła jednak dokładnie pokłócić się z kucharką, kiedy za jej plecami usłyszała stukot laski na stopniach. Zamarła, nieco w przerażeniu, nieco w rozpaczliwym geście odnalezienia rozwiązania, które sprawiłoby, że mogłaby gdzieś szybko ukryć pisklę.
- G28. Znowu powodujesz zamieszanie? – Głos dyrektorki przypominał kubeł zimnej wody, który ktoś na ciebie wylewał. Gładki, melodyjny, w pierwszej chwili wzbudzał zaufanie, a dopóki nie poznawało się kobiety głębiej, pozwalał wierzyć, iż naprawdę miała na sercu dobro znajdujących się tutaj dzieci. Jakby ktokolwiek takie miał.
- Ja tylko chciałam mu pomóc. – Obniżyła ton głosu, wciąż jednak był pełen niezadowolenia, kiedy jej błękitne oczy śledziły postawę dyrektorki. Była młoda, zniewalająco piękna i jakimś cudem laska, którą używała od wypadku parę lat temu nic jej nie odejmowała, dodając jej raczej wyrafinowanej postury. Przynajmniej dopóki się nie wspominało, ile razy ta laska wylądowała na twoim grzebiecie.
- Nie tolerujemy tutaj zwierząt, nawet takich, które są ranne. Mogą sprowadzać choroby i zarazki. Ptak i tak nie przetrwa, samotnie nie dając sobie rady, opieka nad nim jest zupełnie zbędna. – Słowa, okrutne słowa, słowa które rozpalały w niej czystą nienawiść. Nie było to zbędne, nic nie było zbędne. Ona była samotna, czy to znaczy, że była zbędna?
- Nie zostawię go samego! – Jej szczęka zacisnęła się, a gdyby poza charakterem i włosami miała ogień również w oczach, nie wahałaby się teraz podpalić sukni pani Pinkerton, albo wręcz sprawić, że cała kuchnia spłonęłaby w mgnieniu oka. Mogłaby przysiąc, że słyszała nawet, jak garnki zaczynają wibrować na stolikach, złość jednak skupiając na kobiecie.
- Lavinio. Wyrzuć to zwierzę. W tej chwili. – Zwrócenie się do niej po imieniu wywołało dreszcz, a także był to dla niej jasny sygnał, że nie miała co pozostawać tu na rozmowie; odwróciła się napięcie, gotowa uciekać gdzie tylko poniosą ją nogi. Przeceniła jednak swoją prędkość, bo nie udało jej się przeskoczyć paru kroków zanim silna dłoń jednego z pielęgniarzy nie złapała jej za kark, podnosząc ją z taką łatwością, jak matka podnosi kocięta. Czyjeś dłonie zabrały jej z dłoni pisklę, a złapana już w pasie mogła tylko się szarpać, uczepiając się framugi i walcząc z tym, by nie dać wciągnąć się z dala, obserwując jedynie, jak czarna suknia znika za drzwiami prowadzącymi na tyły budynku.
Wierzgała się, kopiąc na wszystkie strony, walcząc z siłą, której pokonać nie mogło – nie zamierzała jednak przestać, wyrywając się, kiedy nieśli ją do gabinetu medycznego, wyrywając się, kiedy trzymali ją na krześle i wyrywając się, kiedy do ust wciskano jej lekarstwo. Uspokoiła się dopiero potem, gdy efekty leku sprawiły, że świat przestał być jedną twardą całością, nie zanotowała jednak nawet kiedy odłożono ją na łóżku, pozwalając jej emocjom wsiąkać w nią i jej nieruchomemu ciału trwać w jednej pozycji, kiedy emocje wciąż zmieniały się z jednej na drugą, gasnąc tak szybko jak się pojawiły.
***
Słońce już dawno schowało się za horyzontem, ale nawet przy wygaszonych światłach noc w mieście nigdy nie była oświetlona przez gwiazdy, tak jakby kopułą odcinając się od istniejącego dookoła świata. Ciche oddechy i pochrapywania wskazywały na to, że praktycznie każda osoba udała się na spoczynek, co było idealną sytuacją na zrobienie ostatniej sprawy, którą mogła zrobić dla Lotty.
Wynalezione gdzieś kalosze wcisnęła pod łóżko kiedy inni jeszcze znajdowali się na kolacji, mając niewiele czasu na przygotowanie, wciągając je teraz na własne stopy. Nie mogła ryzykować udawaniem się do szafy, gdzie znajdowały się płaszcze, owinęła więc koc dookoła swojej drobnej sylwetki, pokrętnie zawiązując go tak, jak widziała, że robią marynarze w porcie; jeden pokazał jej nawet jak to się dokładnie robi, rozbawiony obecnością małej rudej dziewoi która wpatrywała się w niego z intensywnością rekina, jak to pozwolił sobie określić. Nie miała pojęcia, czym był rekin, ale brzmiał dobrze.
Niemal na palcach podeszła do okna, najciszej jak się dało szarpiąc za zardzewiały zawiasy, aż te w końcu nie ustąpiły przed siłą, podważając ramę i wpuszczając do środka powiew chłodnego powietrza, uderzającego w twarz i przywołujący natychmiastowy rumieniec na zapadnięte policzki. Drogę w dół miała już opanowaną, przemierzając ja niejednokrotnie kiedy tylko potrzebowała wymknąć się do miasta, mimo to wciąż ostrożnie trzymała się rury i bluszczu, ostatnie drobne metry przemierzając po prostu skokiem, równowagę łapiąc niemal tuż po zetknięciu z ziemią. Dziwaczne to, jakie doświadczenie przynosiło jej życie.
Nie czekała dłużej, biegnąc na tyły budynku, niemal z rozpędu przesadzając kolejny płot, nie przejmując się nawet odgłosem rozdzieranego ubrania kiedy jasna nocna koszula zaczepiła o wystający fragment drutu. Wiedziała, gdzie musiała się udać i chociaż zdrowy rozsądek podpowiadał, że już za późno, to wciąż miała nadzieję, że wydarzył się jeden z tych cudów, o których tak dużo mówili dorośli. Dopadła do śmietników, niemal wywracając się na wszystkie z rozpędu, zerkając do każdego z nich, aż w końcu nie wyłuskała z ciemności tego znanego kształtu. Sięgnęła szybko, uśmiech zmieniając zaraz na twarz pełną przerażenia, kiedy ostrożnie podniosła pisklę na swoją dłoń. Trudno powiedzieć, co było zimniejsze, ale małe ciało było zdecydowanie bardziej nieruchome.
- Lotte? Lotte, to ja, Lavinia. Twoja przyjaciółka. Lotte? – Nie miała pojęcia, co zrobić, bo nikt nigdy ratowania ptaków jej nie uczył. W książce coś pisali..coś…że ciepło było potrzebne? Przykucnęła przy ścianie, zwierzątko ostrożnie odkładając na poły koca, delikatnie zawijając je dookoła i unosząc je tak, by trzymać je blisko siebie i móc w razie czego owinąć pisklaka swoim oddechem. – Nie zostawisz mnie, prawda, Lotte? Zobaczysz, wszystko będzie dobrze. Niedaleko jest taka mała fontanna, co prawda nie jest obecnie czynna, ale to dobra kryjówka aby tam schować niektóre rzeczy. Zrobimy ci gniazdko, takie nie za duże, bo nie umiem ich budować, ale poczytam w książkach. Nie zawsze rozumiem, co tam napisali, ale dla ciebie się postaram, Lotte. I potem będziemy mogły razem uciec. Nie umiem latać, bo już bym poleciała, ale ty umiesz, więc ja bym po prostu biegła za tobą. Podobno jest tyle niezwykłych miejsc, a ja nie widziałam jeszcze żadnego. Jak myślisz, czy za morzem jest lepiej niż tutaj? – Próbowała mówić wyraźnie, ale pod koniec głos jej się załamał, kiedy łzy zaczęły ściekać z jej policzków, płynąc wzdłuż zaczerwienionej twarzy aż po szyję. Starała się trzymać, tłumiąc szloch, tak by nikt czasem nie nakrył i nie zagonił znów do środka.
Nie liczyła ile już, ile przesiedziała przy blaszanych kontenerach, wylewając z siebie słodkie słowa, obietnice, a już ostatecznie prośby i groźby aby tylko móc jakoś przywrócić do życia, jednak ani świat, ani czas, ani tym bardziej życie nie mogło być ubłagane. Ostatecznie podniosła się ze swojego miejsca, zziębnięta i wymęczona płaczem, wiedząc, że musiała już wracać do środka, bo nic tu po niej nie zostało. Mogła zrobić jeszcze jedną, jedyną rzecz, nie wiedziała jednak, czy była to rzecz bardziej dla Lotte, czy dla niej samej.
Ciężej było wspinać się na murek gdy mogła się podeprzeć tylko jedną dłonią, nie poddawała się jednak, mimo zadrapań czy obciążeń, dopóki nie wylądowała po drugiej stronie, tym razem nie lądując już tak miękko. Mimo to, od razu przykucnęła na ziemi, najpierw odkładając pisklę gdzieś na bok, by zaraz drobne palce wbić w ziemię, kawałek po kawałku odsłaniając coraz więcej gruntu. Żal i rozpacz wciąż się w niej kołatały, budząc teraz również gniew i determinację. Wyżywała się więc jak mogła, kopiąc dziurę do momenty, kiedy jej dłonie nie były już całkowicie poczerniałe od ziemi, a do środka mogła spokojnie włożyć pisklaka.
Teraz z niemal matczyną troską ostrożnie przeniosła pozostałą ziemię, zasypując dołek i trwając jeszcze chwilę, pozwalając by rdzawe włosy przysłaniały jej częściowo widok, lepiąc się lekko do mokrej i wychłodzonej skóry twarzy. Szukała słów, którymi mogłaby oddać tę chwilę, ale nie znalazła w sobie nawet siły na zwykłe pożegnanie. Podniosła się więc ze swojego miejsca, odwracając się, by po raz ostatni objąć całą okolicę spojrzeniem, a potem zniknąć w ciemnościach otaczających budynek.
Mother, make me
Make me a bird of prey
So I can rise above this, let it fall away
Mother, make me
Make me a song so sweet
Heaven trembles, falling at my feet
Make me a bird of prey
So I can rise above this, let it fall away
Mother, make me
Make me a song so sweet
Heaven trembles, falling at my feet
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Thalia Wellers
Szybka odpowiedź